Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cappuccino z cynamonem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
26,90

Cappuccino z cynamonem - ebook

Patrycja i Sebastian są zupełnie przeciętnym małżeństwem: wspólnie wychowują dwunastoletnią córkę, borykają się z problemami dnia codziennego. Pati pracuje w biurze, gdzie musi znosić dziwactwa swojego zwariowanego kolegi, Teodora. Pewnego dnia ten na pozór uporządkowany świat rozsypuje się jak domek z kart – Sebastian postanawia odejść. Co się stało, że mąż podjął decyzję o rozstaniu? Czy sprawił to słynny kryzys wieku średniego, będący tematem regularnych dyskusji koleżanek Patrycji? A może przyczyna tkwi gdzie indziej...

Czy w „zatrważającym” wieku 36 lat można szczerze się zakochać i ułożyć życie na nowo? – te i inne pytania będą dręczyć Patrycję po rozwodzie. Wsparcia w trudnych chwilach udziela jej najlepsza przyjaciółka Elwira, która wraz z przyjaciółkami knuje małą intrygę.

Patronat: Fundacja Miasto Słów , Klub z Kawą nad Książką , Książki w eterze , na Pięknej , Przegląd Czytelniczy

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-350-9
Rozmiar pliku: 5,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Mężczyzna z namaszczeniem rozłożył na biurku bardzo starą mapę samochodową Polski. Zakrawało na cud, że pożółkła płachta oparła się porządkowym zapędom Moniki. Już od dawna z niej nie korzystał, miał w aucie nawigację. Wyszperał arkusz spomiędzy stojących na półce książek w dość nietypowym celu – potrzebował radykalnej zmiany.

– To jak? Jesteście gotowi? – zapytał stojące obok dzieci.

Chłopiec i dziewczyna spojrzeli po sobie, potem odwrócili się do ojca i zgodnie pokiwali głowami.

– Jesteście tego pewni? Nie żal wam będzie wyjeżdżać?

– Trochę – odparła nastolatka. – Urodziliśmy się tutaj. Mamy tu przyjaciół i rodzinę. Lubimy to miasto. Tego wszystkiego będzie nam żal, ale dalej nie da się tak funkcjonować.

– Po prostu zrób to, i już – poparł ją brat.

Wszyscy troje byli bardzo zmęczeni. Ostatnie tygodnie dały im w kość. Marzyli o spokoju, ciszy i rozpoczęciu życia na nowo w miejscu, gdzie nikt ich nie zna. Mieli już dosyć fałszywego współczucia oraz wytykania palcami. Pragnęli także odciąć się definitywnie od wciąż świeżych, traumatycznych wspomnień.

Ojciec zamknął oczy i palcem wskazującym dotknął mapy.

– To jest nasz cel – oznajmił.

Podniósł powieki. Trzy głowy pochyliły się nad planszą.

– Niepołomice – odczytała córka.

Mężczyzna spojrzał na parę nastolatków i uroczyście oznajmił:

– Przeprowadzamy się do Niepołomic. Tam będzie nasz dom. Tam będziemy szczęśliwi jak nigdy wcześniej. Daję wam słowo honoru.

Od lat cierpiał na chroniczne złamanie serca. Nie wiedział, co sprawiało mu większy ból: zdrada żony czy jej nagła śmierć. Nie kochał Moniki, mimo że przeżyli razem blisko siedemnaście lat. Miłość, którą czuł na początku, umierała z każdym dniem nieudanego małżeństwa, a on uświadamiał sobie, że biorąc ślub, popełnił życiową pomyłkę. Wiedział, że nawet teraz, gdy zimne, zastygłe ciało Moniki od kilku tygodni spoczywa na cmentarzu, on i tak nie zwiąże się z tamtą. A jednak cierpiał.

Cóż, należało w końcu odciąć się od przeszłości, zapomnieć. Niestety, nie ułatwiano mu zadania. Rodzina, przyjaciele, wszyscy życzliwi, którzy chcieli pomóc – robili w rzeczywistości więcej złego niż dobrego. Miał dość fałszywego współczucia. Nie był aż takim altruistą, na jakiego niektórzy go kreowali, nie był także frajerem, za jakiego uważali go inni. Był po prostu sobą. Kierował nim zwykły humanitaryzm.

Pozwolił, aby jego prawie była żona umarła z godnością, ot co.Pięćdziesiąt par szpilek

Ekspres zakończył cykl parzenia kawy. Patrycja zabrała filiżankę cappuccino i włączyła program czyszczący dyszę do spieniania mleka. Poczekała, aż urządzenie wykona wszystkie funkcje, następnie przełączyła je na stan czuwania. Przyprószyła rdzawym pyłkiem cynamonu puchaty kopczyk mlecznej pianki. Następnie zamknęła starannie kuchnię i wróciła do swojego pokoju.

Była dziesiąta. Normalnie o tej porze miałaby w perspektywie cztery godziny nudy, lecz akurat zbliżał się koniec miesiąca, więc musiała przygotować kilkadziesiąt faktur zbiorczych za usługi świadczone stałym klientom w ramach zawartych umów.

Firma, w której pracowała Pati, prowadziła działalność polegającą między innymi na regenerowaniu zużytych tonerów do drukarek i innych urządzeń biurowych. Była to sieć rozsianych po Krakowie punktów, w których można było także zrobić pieczątki, wizytówki, ulotki, wielkoformatowe odbitki ksero czy różnego rodzaju wydruki. Pati była asystentką menedżera nadzorującego pracę kilkunastu placówek usługowych, zwanego przez nią Pączkiem. Ona i Teodor urzędowali w kilku wynajętych pomieszczeniach w dużym biurowcu. Stanowili jedyny personel administracyjny firmy. Księgowość prowadzona była przez biuro rachunkowe mieszczące się na dziesiątym piętrze tego samego budynku. Interesem zarządzała Larysa Odo-Debrecka, córka właściciela, który od roku przebywał w Himalajach, poszukując oświecenia wśród tybetańskich mnichów.

Pati swojego chlebodawcę znała wyłącznie z obszernych opowieści Pączka oraz skąpych wypowiedzi Lary. Szefowa, z natury dość powściągliwa, o ojcu mówiła rzadko. Pączek natomiast z nostalgią wspominał pryncypała, ocierając przy tym swoją kwadratową łapką nadciągające do oczu łezki. Dla niego czas w biurze dzielił się na ten pod rządami szefa i pod rządami Larysy. Nie trzeba być szczególnie domyślnym, aby zauważyć, że pod rządami szefa żyło mu się znacznie lepiej. Do Lary odnosił się z uniżonością, lecz w rzeczywistości darzył ją mieszanką głębokiej nienawiści i pogardy.

Patrycja usiadła w wygodnym fotelu obrotowym i pociągnęła łyk kawy. Kubki smakowe wysłały do mózgu sygnał: wyborna! Bez wątpienia kawa stanowiła największą zaletę tej nudnej i odmóżdżającej pracy, cała reszta była po prostu żałosna. No, może z wyjątkiem Przystojnego Bruneta – tajemniczego osobnika, którego Pati widywała w przelocie kilka razy w tygodniu. Nigdy nie zamieniła z nim ani słowa ponad zdawkowe dzień dobry.

Zasadniczo nie wiedziała, dlaczego przypadkowe spotkania z tym mężczyzną budzą w niej tyle emocji. W oczach rodziny oraz przyjaciół ona i Sebastian byli szczęśliwym małżeństwem. Często wychodzili dokądś razem, odnosili się do siebie z szacunkiem i serdecznością, nie plotkowano na ich temat. Widać było, że żyją ze sobą zgodnie, nawet jeśli pojawiały się jakieś pokusy.

Patrycja należała do tych kobiet, za którymi oglądają się na ulicy mężczyźni w każdym wieku. Miała cudowne, długie do pasa blond włosy. Brązowe oczy patrzyły na świat figlarnie, rysy jej twarzy były harmonijne. Ubierała się ze stonowaną elegancją, uchodziła za kobietę z klasą.

Również jej mężowi niczego nie brakowało: był przystojny, choć nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał niespotykaną, jak na mężczyznę, empatię. Rozumiał jej zainteresowanie modą i nigdy nie marudził, gdy ulegała słabości i przynosiła do domu kolejną parę szpilek. On także lubił dobrze wyglądać, zawsze nienagannie ubrany i szarmancki, budził sympatię pośród kobiet. Można było z nim porozmawiać o wszystkim: teatrze, poezji, ciuchach, kosmetykach, motoryzacji i niezbadanych zjawiskach, bolesnym miesiączkowaniu i krzywej popytu. Prawdziwy obiekt pożądania – ujmująco wszechstronny.

Dlaczego więc, mając taki skarb, wypatrywała tamtego bruneta?

A może chodziło o to, że miała trzydzieści pięć lat, więc mężczyzna oglądający się za nią na korytarzu i uśmiechający na jej widok mile łechtał kobiecą próżność?

Małżeństwo Janasów osiągnęło fazę stabilizacji. Bazowało na relacjach przyjacielskich. Seks stanowił sprawę mało istotną. Patrycja miewała czasami fantazje, lecz potrafiła stłumić pożądanie i rozładować napięcie w inny sposób. Ostatnimi czasy mąż coraz rzadziej sypiał razem z nią. Już nie pamiętała, kiedy po raz ostatni doszło pomiędzy nimi do czegoś więcej niż tylko do przyjacielskiego uścisku. Wciąż bolała go głowa, to znowu był zmęczony, to zasiedział się przed telewizorem. Stosował wszystkie wymówki, do których, według jej przyjaciółek, uciekają się kobiety, gdy nie mają ochoty na seks. Wiedziała, co jest tego powodem. On zawsze miał problemy z potencją. Próbował terapii, chodził do seksuologa, lecz bez rezultatu.

Zwykle Seba przeczekiwał przed telewizorem, aż Pati zaśnie, i dopiero wtedy dołączał do niej w małżeńskiej sypialni. Albo i nie. Wieloletnie przyzwyczajenie sprawiało, że układała się do snu po lewej stronie łóżka, zostawiając dla męża pustą przestrzeń. Nasłuchiwała jego kroków w nocnej ciszy, czekając, aż przyjdzie do niej i rozgrzeje jej zziębnięte serce.

Niegdyś przynajmniej zasypiał i budził się razem z nią. Opowiadał o kumplach i pracy, ona zwierzała mu się ze swoich spraw. Czasami potrafili przegadać całą noc i zasnąć dopiero nad ranem. Sebastian wtulał się w jej plecy, czuła jego oddech na karku, dłoń błądzącą bez pośpiechu po jej pośladkach. Niekiedy pozbawione namiętności pieszczoty wieńczył nieudolny seks, zawsze w tej samej pozycji. Wtedy cieszyła się, że przynajmniej tyle go kręci. Ostatnio martwiło ją, że przestała go podniecać w ogóle.

Kiedyś zastanawiała się przewrotnie, czy osiągnęłaby zamierzony efekt, gdyby wrzuciła mu viagrę do posiłku. Próbowała chyba wszystkiego. Dolna szuflada komody kipiała mnogością falbanek, koronek, gorsecików, pończoch i innej frywolnej bielizny. Na Sebastiana to nie działało, jak twierdził, nie był fetyszystą, nie potrzebował takich podniet.

Zasadniczo nie potrzebował absolutnie żadnych podniet.

A ona go po prostu kochała. Potrafiła żyć niemalże bez seksu. Seba był dobrym mężem, troszczył się o nią i Sarę, dbał o dom, nie pił, nie bił, nie włóczył się nie wiadomo z kim i gdzie. Czego więcej mogła pragnąć?

Patrycja pomyślała, że być może niepotrzebnie czepia się drobiazgów. Ilu spośród mężów jej koleżanek potrafiło ugotować obiad, zadbać o porządek i znaleźć czas na odrabianie lekcji z dzieckiem? Ilu facetów w ogóle miało cierpliwość do nastoletnich pannic, znosiło fochy, ze stoickim spokojem zabierało córki na zakupy do galerii handlowych i potrafiło trafnie doradzić wybór ciuchów?

A że był zdystansowany? Cóż, nie można mieć wszystkiego. Czasami brakowało jej fizyczności w ich związku, lecz za to miała w mężu prawdziwego przyjaciela, antidotum na wszelkie bolączki. Wychodząc za niego, wiedziała, na co się decyduje. Sebastian nie należał do namiętnych mężczyzn i nie ukrywał tego przed nią nawet w okresie narzeczeńskim. Mimo wszystko w dniu, w którym wkładali ślubne obrączki, wierzyła, że z biegiem czasu może się to zmienić i lód przeistoczy się w ogień.

Och, dziewczęca naiwności, niesięgająca wzrokiem dalej niż kilka kroków od ołtarza!

Z zamyślenia wyrwało ją cichutkie skrzypnięcie klamki. W drzwiach stanął Pączek, tarasując przejście, gdyż musiał mieć na oku gabinet. Nie stać go było na luksus spuszczenia z zasięgu wzroku drzwi wejściowych do swojej twierdzy. Uważał, że biurowiec roi się od oszustów i złodziei, czyhających na okazję, aby splądrować jego pokój. Czasami Pati zastanawiała się, co można byłoby tam ukraść, i ni cholery nie potrafiła tego wykombinować: przestarzały, kilkunastoletni komputer (całkiem sprawny, nie ma sensu kupować lepszego)? Zapadnięty fotel obrotowy (na nowy szkoda kasy)? Zszywacz? Dziurkacz? Długopisy? W skrytości ducha marzyła, aby to jego wyniesiono, najlepiej razem z fotelem, komputerem i całą przedpotopową zawartością biurka.

Pączek zasługiwał na swoje miano w stu procentach. Mierzył zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów, co przy jego znacznej tuszy nadawało mu kulistego kształtu. Wrażenie to potęgowała nieproporcjonalnie duża, kędzierzawa głowa. Czuprynę bujnych, jasnobrązowych włosów przyprószyła siwizna wypisz, wymaluj cukier puder z pączków oferowanych przez mieszczącą się w biurowcu restaurację. Z nalanej twarzy mężczyzny wyzierały głęboko osadzone oczka w bliżej nieokreślonym kolorze.

Mężczyzna urzędował sam w pokoju, lecz często do niej zachodził. Był strasznym gadułą. Potrzebował publiczności, przynajmniej jednoosobowej, by wywnętrzać swoje błyskotliwe myśli. Ponieważ był jej zwierzchnikiem, wychodził z założenia, że powinna w zachwycie wysłuchiwać jego wywodów. Uważał się bowiem za twór doskonały, istotę idealną, posiadającą wyłączność na inteligencję. Całą resztę populacji miał głęboko w… poważaniu, aby nie powiedzieć bardziej dosadnie.

Po pierwszym dniu spędzonym w biurze wróciła do domu dosyć skonsternowana.

– Jak było? – zapytał ją zaciekawiony Sebastian.

– Dziwnie – stwierdziła szczerze. – Nudno.

– Spokojnie, to pierwszy dzień. No, opowiadaj. Przyszłaś rano do pracy i… – naprowadził ją na właściwy temat.

– No i spędziłam długi nudny dzień z facetem, który ma na imię Teodor i w ciągu ośmiu godzin wypił co najmniej trzy kawy, zjadł kilka pączków, niezliczoną ilość kanapek, serków i owoców. Nie przerywając jedzenia, opowiedział mi historię powstania firmy, z której wynikało, że sam opracował metodę regeneracji zużytych tonerów i to on podsunął panu Debreckiemu pomysł na biznes w postaci otwarcia sieci punktów usługowych. Zdążył mnie też kilkanaście razy poinstruować, abym nie zapomniała pod koniec dnia wyłączyć z prądu absolutnie wszystkich urządzeń w biurze oraz kuchni. Gdy myłam ekspres po zrobieniu kawy, przylazł, wyjął mi z ręki szczoteczkę i pokazał, jak należy myć dyszę do spieniania mleka, żeby nie pozostały na niej żadne zarazki. Gość jest totalnie odjechany, nie wiem, skąd się urwał, istnieje spore prawdopodobieństwo, że to kosmita.

– Siedzisz z nim w pokoju?

– Na szczęście nie. Zresztą on nie wygląda na kogoś, kto mógłby siedzieć w jednym pokoju z kimkolwiek. Sprawia wrażenie samca dominującego, który obsiusiał swoje terytorium.

– No a praca? Czym się zajmowałaś? Poradzisz sobie?

– Odebrałam kilkanaście telefonów, większość dzwoniących spławiłam, bo to byli telemarketerzy. Przez resztę czasu prowadziłam jałowe rozmowy z człowiekiem, który ma licencję na całą mądrość świata. Za każdym razem, gdy prosiłam Teodora o jakieś zajęcie, to mnie zbywał. Podobno nie ma teraz czasu, ale jak już wszystko ogarnie i trochę się odrobi, to przekaże mi część obowiązków, o ile im podołam. Uznał mnie za idiotkę, która nie potrafi absolutnie nic.

Od tamtego popołudnia minęło kilka miesięcy. Bezsensowne rozmowy wciąż trwały. Pączek nadal nie ogarniał pracy na tyle, aby podzielić się pełnią jej tajników z Pati. Patrycja była tym strasznie zirytowana, współwłaścicielka firmy, Larysa Odo-Debrecka, również. Szefowa uważała, że Teodor powinien wdrożyć Patrycję w całość swoich obowiązków.

– Ja przez tego safandułę nie mogę spać po nocach – utyskiwała. – Przecież w razie jakiegoś jego wypadku czy choroby będziemy leżeć i kwiczeć!

Stanęło na tym, że menedżer ma nauczyć Patrycję wszystkiego, co robi. Dzielenie się wiedzą przychodziło mu nad wyraz opornie. Wbrew pozorom administrowanie pracownikami oraz utrzymanie porządku w dokumentach wcale nie wymagało dużych nakładów czasu. To Pączek stwarzał pozory zapracowanego, gdyż trząsł całym swoim spasionym ciałkiem z obawy, że może stracić zatrudnienie.

Patrycja nie miała zamiaru pozbawiać go ciepłej posadki. Chciała tylko jakoś przetrwać. Tkwiła w najbardziej absurdalnej firmie świata, gdyż nie miała wyjścia. Sebastian zarabiał niewiele. Nie chciała, aby wciąż ją utrzymywał, wystarczająco długo była na garnuszku męża. Szukała zajęcia przez rok i gdy pewnego dnia zadzwoniła do niej Larysa, z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną, nie wierzyła, że uda jej się dostać etat. Wprawdzie oferta pracy zakładała umowę na jeden rok w zastępstwie za dotychczasową asystentkę, która wyjechała na stypendium do Lyonu, lecz Patrycji było wszystko jedno, musiała coś znaleźć. O dziwo, pomyślnie przebrnęła przez interview, okazało się, że nie oczekiwano od niej żadnych cudów, nie uświadomiono jej również, że praca będzie monotonna i strasznie nudna. Ubolewała nad bezproduktywnie upływającym życiem, bowiem, jak stwierdził Einstein, znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie, jak go wskrzesić. Dodatkowo martwiła się mizernym wynagrodzeniem, ale to zajęcie nie było więcej warte. Pati nie mogła sobie pozwolić na kręcenie nosem, gdyż okres, który minął na bezowocnych poszukiwaniach zatrudnienia, mocno uszczuplił wątły domowy budżet.

Wysączyła ostatni łyk kawy. Pączek nadal opowiadał jakieś pierdoły i nie zanosiło się, by miał skończyć w najbliższym czasie. Boże! Ratuj – pomyślała. Zostało mi jeszcze dwieście siedemdziesiąt pięć dni do końca umowy. Ja chyba zwariuję! Za jakie grzechy mnie tak pokarałeś? Niestety, Opatrzność pozostała głucha na jej nieme wołanie. Aby odzyskać święty spokój, należało uciec się do podstępu. Dziewczyna postanowiła wykorzystać swoją starą, dobrze wypróbowaną metodę, która wciąż działała niezawodnie.

– Przepraszam, panie Teodorze, muszę natychmiast umyć filiżankę, w przeciwnym razie zalęgną się w niej straszliwe bakterie – oznajmiła, wstając.

– Tak, tak, tak. Oczywiście, oczywiście – odparł, nie słysząc ironii.

Przemknęła do kuchni. Pączek odprowadził ją spojrzeniem i westchnął na widok nieprawdopodobnie długich nóg, przedłużonych dodatkowo wysokimi szpilkami. Wyobraził sobie asystentkę ubraną w strój playboyowskiego króliczka i czarne kabaretki. Nagle do ust napłynęła mu duża dawka śliny. Odczuł przymus natychmiastowego wzmocnienia organizmu ciastkiem, gdyż fantazje erotyczne na temat Patrycji były wyczerpujące.

Dziewczyna zdawała sobie sprawę z faktu, że w chwili gdy ona idzie do kuchni, Pączek Erotoman taksuje powłóczystym spojrzeniem jej spódniczkę, szpilki oraz długie nogi w rajstopach z czarnej, kryjącej lycry.

– Idę do automatu po batonika, proszę odbierać telefony – krzyknęła.

A nuż przy automacie zmaterializuje się Tajemniczy Brunet? Może powie w końcu coś więcej niż tylko zdawkowe, okraszone uśmiechem dzień dobry?

Zegar wskazał godzinę szesnastą. Patrycja powyłączała wszystkie urządzenia, trzy razy sprawdziła, czy okna są szczelnie zamknięte – tak dla świętego spokoju, bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie otwiera na oścież okien pod koniec listopada. Pokręciła głową, niezadowolona, że paranoje Pączka zaczynają udzielać się również jej, ale jak miałyby się nie udzielić, skoro on tyko czekał na straszliwe potknięcia i brak odpowiedzialności? Kiedyś podobno nie wyłączyła drukarki, chociaż była święcie przekonana, że to zrobiła. Niejeden raz przyłapała go na sprawdzaniu, czy wychodząc, niczego nie przeoczyła. Zawsze robił to trzykrotnie.

– Panie Teodorze! – początkowo protestowała. – Ja już to wyłączyłam, zamknęłam, sprawdziłam…

– Tak, tak, tak. Oczywiście, oczywiście – powtarzał z obłędem w oczach i macał przyciski odcinające zasilanie.

Pstryk-pstryk, drukarka sprawdzona. Pstryk-pstryk, kserokopiarka również, mimo że przecież widać wyraźnie ciemny panel wyświetlacza. Pstryk-pstryk, zasilacz od komputera na ułamek sekundy zamigotał zieloną diodą. Pączek sprawdził każde z czterech okien.

– Zamknięte, zamknięte, zamknięte, zamknięte. Tak, tak, tak. Oczywiście, oczywiście.

Powinien się leczyć – myślała Patrycja, obserwując jego poczynania. Jak nic to nerwica natręctw. Uporczywe powtarzanie tych samych czynności i słów, opowiadanie w kółko tych samych historii…

Uff… Niełatwo było egzystować z nim w jednym biurze. Pączek traktował wszystkich wokół jak istoty upośledzone. Wychodząc z pracy, Pati zastanawiała się, czy nad jej głową rozbłysła już aureola, bo przy nim i święty straciłby cierpliwość, nie wspominając już o tym, że Teodor poprawiłby nawet po samym Panu Bogu.

Z ulgą opuściła biuro. Chłodne listopadowe powietrze uszczypnęło jej policzki. Otuliła się szczelniej szalem i przemknęła kilka kroków dzielących ją od samochodu. Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę pokoju i zobaczyła, jak krąży po nim Pączek, sprawdzając, czy aby na pewno wszystko zostało wyłączone.

– Ja chyba zwariuję – westchnęła z dezaprobatą. – Och… Niech już minie te dwieście siedemdziesiąt pięć dni i skończy mi się umowa o pracę.

Patrycja wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. W tym samym czasie roleta w oknie szóstego piętra zafalowała nieznacznie, lecz ona, pochłonięta zapinaniem pasów i uruchamianiem pojazdu, nie zwróciła na to uwagi.

Zapadał wczesny jesienny zmierzch. Pati zrobiła szybkie zakupy i wyruszyła w dalszą drogę. Nad okolicznymi pustkowiami snuły się pojedyncze smugi mgły. Z każdym przejechanym kilometrem opary gęstniały, aby w Staniątkach osiągnąć mleczną konsystencję.

Mdła poświata ulicznych latarni oświetliła tablicę z napisem „Niepołomice”. Kobieta skręciła w stronę puszczy. Jej dom położony był na obrzeżach kniei. W ogrodzie Patrycji pachniało igliwiem, a jodły samosiejki mieszały się ze szlachetnymi cyprysami.

Kochała swój dom i ogród. Kochała Sarę, Sebastiana oraz Owidiusza. Miała krąg przyjaciółek, na których wsparcie zawsze mogła liczyć. Ostatnimi czasy dręczyło ją jednak coś bliżej niesprecyzowanego.

Spojrzała na majaczące za mgłą czarne sylwetki obnażonych z liści drzew. Zwolniła, pozwoliła, aby samochód wytracił prędkość i zatrzymał się na ulicy. Owinęła szyję szalem i wysiadła z pojazdu. Przeszła parę kroków, wciągnęła w płuca lepkie, zimne powietrze.

Nagle znalazła się w zupełnie innym wymiarze rzeczywistości, jakby przeniosła się w bardzo stary, żółto-popielaty film.

Żółta poświata latarni. Szare kłęby mgły. Czarne zarysy drzew.

– Tak bardzo Cię proszę, Panie Boże. Niech w moim życiu coś się wydarzy i odmieni je na lepsze. Utknęłam w przytłaczającym marazmie. Mam wrażenie, że ominęło mnie coś bardzo ważnego, niepowtarzalnego, jedynego w swoim rodzaju, ponieważ na którymś życiowym zakręcie podjęłam złą decyzję. Och… Gdybym tak mogła znowu stanąć na tym rozwidleniu, na którym popełniłam błąd, i ponownie dokonać wyboru!

Czekała przez chwilę na jakiś cud, lecz niebo milczało, ukryte za kłębami mgły. Zrezygnowana wsiadła do auta, aby przejechać ostatni kilometr. Zatrzymała pojazd na podwórku. Czasami myślała, że jej dom to niemalże cud. Ani ona, ani Sebastian nie byli zaradni, nie potrafili zdobywać intratnych posad, walczyć w wyścigu szczurów. Planowali mieszkanie w Niepołomicach, gdyż stąd pochodził Sebastian, ale Pati nie odpowiadała wizja egzystowania u teściów. Sami nie doszliby do niczego, lecz kilka tygodni przed ich ślubem zmarła chrzestna matka Patrycji, która zapisała jej w spadku dom. Tym samym wybawiła narzeczonych z problemu, gdzie się osiedlić po założeniu rodziny.

Zanim przejęli mały, ceglany, wybudowany przed wojną domek, popadł on w ruinę. Czerwona dachówka porosła od północnej strony mchem, od południowej wyblakła. Okna wypaczyły się, podłogi padły żerem korników, tynk popękał i skruszał. Wyremontowali budynek na tyle, na ile wystarczyło mizernych zasobów finansowych, pochodzących głównie ze ślubnych prezentów, i żyli sobie z dnia na dzień, ciesząc się, że posiadają własne miejsce w świecie.

Pati zdjęła na ganku kozaki w kolorze karmelu. Pozbierała odłożone na bok zakupy.

– Ja też się cieszę, że was widzę! – krzyknęła w głąb domu. – Czy ktoś może ruszyć tyłek i pomóc mi z tymi torbami?

– Miau? – przywitało ją kocisko zdziwione hałasem.

– Miau, miau, Owidiuszu. Gdzie jest Sebastian i Sara, co? Ja wiem, że ty byś z miłą chęcią spenetrował siatki, ale nie na taką pomoc liczyłam.

– Cześć, mamuśka! Co mi kupiłaś? – Pomniejszona kopia Patrycji zmaterializowała się u jej boku.

– Saro! A gdzie buziak na przywitanie? Hm? Weź to ode mnie – wyciągnęła w jej stronę pękate torby – i rozpakuj zakupy. Ziemniaki obrane? Lekcje odrobione? Co w szkole? – zaatakowała córkę, odwijając szal i rozpinając guziki płaszcza. – Z drogi, Owidiusz! Seba! Rusz w końcu tyłek z kanapy. Nakarmiłeś tego głodomora?

– Już idę – usłyszała głos męża.

Sebastian odebrał od niej płaszcz, cmoknął ją w przelocie w policzek i znikł na chwilę w garderobie.

– Obiad się gotuje – oznajmił. – Owidiusz zjadł godzinę temu kopiastą miskę mięsa, darmozjad próbuje cię oszukać. Mały fałszywiec – burknął pod adresem kota, który zdecydowanie nie był jego ulubieńcem. – Jak minął dzień?

– Marnie. A jak tam twoje przeziębienie? Lepiej ci już? – zatroszczyła się o męża.

– Zdecydowanie.

– Tak właśnie myślałam, skoro nie leżysz w łóżku, tylko przed telewizorem.

– Ojej! A coś ty taka czepliwa dzisiaj?

– Ja? – zdziwiła się. – Wcale nie jestem czepliwa. Jestem po prostu zmęczona.

– A może ciebie też łapie jakieś choróbsko? Zjemy obiad i pójdziesz się położyć, a ja pozmywam i sprawdzę lekcje Sary.

– Kochany jesteś. – Przytuliła się do męża i ucałowała go w policzek.

Potrzebowała ciepłego gestu, czegoś więcej niż przyjacielski uścisk. On nigdy nie był skory do okazywania czułości. Tym razem także zachował dystans. Odwrócił się, otwarł lodówkę, wyjął salaterkę z surówką i postawił na kuchennym stole.

– Saro, nakryj do obiadu – poprosił córkę.

Noc, cisza i ciemność, małżeńskie łóżko, z którego wieje chłodem. Bezsenność krążyła na palcach po sypialni, zaglądając w oczy Patrycji.

Kobieta otuliła się szczelniej kołdrą i naciągnęła dodatkowo koc. Jej manewry obudziły śpiącego smacznie w nogach łóżka Owidiusza. Kot miauknął z dezaprobatą, że zakłóca mu drzemkę, umościł się na nowo i już po chwili zapadł w kolejny sen.

Przewróciła się na plecy i westchnęła. Nie znosiła duszących, bezsennych nocy. Tępym wzrokiem patrzyła w sufit i na smugi cieni powstałe z odbicia latarni. Nie potrafiła znaleźć sobie miejsca w skotłowanej pościeli. Nagle ogarnęło ją dziwne przeczucie, jakby w powietrzu zawisło coś złowrogiego. Futerkowy przyjaciel odczuł jej niepokój, przeciągnął się i podsunął łebek do pogłaskania. Niestety, nawet kojące zazwyczaj mruczenie nie było w stanie zagłuszyć niespokojnych myśli.

Zaschło jej w gardle. Postanowiła pójść do kuchni, aby się napić. W ślad za nią ruszył Owidiusz, licząc na nadprogramowy posiłek. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła, że kuchnia jest oświetlona.

– Seba? Czemu nie idziesz do łóżka?

– Suszyło mnie – odparł, wskazując do połowy opróżnioną szklankę soku. – Psik! – fuknął na kota, który otarł się o jego nogi.

Obrażony Owidiusz wskoczył na krzesło i przyjął pozycję sfinksa, obserwując czujnie drzwi lodówki.

– Mnie też chce się pić. Znowu nie mogę spać – dodała. – Czuję jakiś dziwny ciężar.

– Być może to przeziębienie. Pewnie cię zaraziłem. Pokaż czoło. – Przyłożył dłoń do jej skroni. – Chyba nie masz temperatury, ale może powinnaś wziąć coś zapobiegawczo?

– Jesteś kochany.

Podeszła do męża, objęła go w pasie i przywarła do niego. Nie odsuwaj się – poprosiła go w myślach. Przytul mnie, pogłaszcz. Tak bardzo mi tego potrzeba.

Sebastian znieruchomiał na moment. Poczuła, jak drgnęły jego mięśnie, wystraszyła się, że on jak zwykle zrobi unik, a jednak przytulił ją do barku.

– Kocham cię, Patuś – powiedział niespodziewanie.

– Ja też cię kocham. Tęsknię za tobą – wyznała.

Czasami czuła się jak idiotka. Wychowywano ją w przekonaniu, że to mężczyzna powinien adorować kobietę, zdobywać ją i zabiegać o jej względy. Tymczasem w ich przypadku było odwrotnie. To ona częściej wychodziła z inicjatywą pożycia.

– Wiem, że kiepski ze mnie facet – powiedział z twarzą ukrytą w jej włosach. – Wiesz, ja myślę… – urwał. Bardzo trudno było wyrazić to, co miał do przekazania. Nie chciał skrzywdzić żony.

– Co takiego?

Miała nadzieję, że chodzi mu o kolejną terapię.

Odsunął Patrycję na wyciągnięcie ramion. Spojrzał jej w oczy.

– Zdaję sobie sprawę z twoich potrzeb, a ja… No, wiesz: nie staję na wysokości zadania.

Zaniepokoiła się. Nie podobał jej się kierunek, w którym zmierzały jego słowa.

– Seba, co ci chodzi po głowie?

– Myślę, że powinnaś sobie kogoś poszukać. Rozumiesz…

– Pogięło cię?! – Wyrwała mu się jednym płynnym ruchem.

– Nie, posłuchaj, Patrycja. Kocham cię. Chcę, żebyś była szczęśliwa. Nie mogę być egoistą i wymagać od ciebie poświęceń.

– Przestań wygadywać głupoty! Zwariowałeś?!

Odwróciła się od niego. Wyjęła z szafki szklankę i nalała do niej wodę. Ręka drżała jej jak w febrze, lecz musiała dać zajęcie dłoniom, aby nie rzucić się na niego z pięściami.

– Pati, ja mówię serio. Bardzo długo o tym myślałem. To nie jest łatwa decyzja. Moim zdaniem powinnaś mieć przyjaciela. Rozumiesz, co mam na myśli…

– Oszalałeś?! Jak ty to sobie wyobrażasz? Mam kogoś wyrwać w pubie i przywozić na sobotnie kolacyjki? Chodzić na randki? Zapraszać na noc i udawać, że nikogo nie ma w domu? A Sara? Pomyślałeś o niej? Jak mogłaby się z tym czuć?

– Nie o to mi chodzi – perswadował łagodnie. – Myślałem raczej o tym, żebyś nawiązała z kimś dyskretny romans.

– Przestań! – Podniosła głos, nie zważając, że może obudzić córkę.

Z hukiem odstawiła szklankę na blat. Woda chlusnęła na szafkę, lecz Patrycja tego nie zauważyła. Przestraszony hałasem Owidiusz czmychnął z kuchni.

– Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś równie niedorzecznego. Mam nadzieję, że to był tylko kretyński żart.

Sebastian położył dłoń na jej ramieniu, lecz go odtrąciła. Była wzburzona. Dobrze wiedziała, że mąż nie żartuje. Nagle poczuła, jak coś w niej pęka.

Mężczyzna objął ją i przytulił.

– Pati, proszę cię, nie płacz. To moja wina. Przepraszam. Chciałem dobrze. Nie przypuszczałem, że tak to odbierzesz.

– A jak mam to odbierać?! Równie dobrze mógłbyś zażądać rozwodu. Zapewne czułabym się dokładnie tak samo! Przecież ty mi zaproponowałeś, żebym sobie ułożyła życie na nowo! Seba! Co ci strzeliło do głowy? Jak mogłeś w ogóle o tym pomyśleć?! Na jakiej podstawie wysnułeś wniosek, że potrzebuję mocnych wrażeń?

– Jesteś zdrową, dorosłą kobietą. Masz swoje pragnienia…

– Nie chrzań! Czy wyglądam na aż tak zdesperowaną?! No powiedz, wyglądam?!

– Cicho… Nie krzycz, obudzisz Sarę.

– Troskliwy tatuś się znalazł – stwierdziła z przekąsem. – A jeszcze przed chwilą nie pomyślałeś o tym, jak ona miałaby się w tym wszystkim odnaleźć. Gdybym jakimś cudem przystała na twoją kretyńską propozycję, to prędzej czy później i tak sprawa wyszłaby na jaw. Chciałbyś, aby myślała o mnie, że jestem puszczalską dziwką? Że jestem podła, bo cię zdradzam? Żeby to mnie obwiniała za ewentualny rozpad małżeństwa, bo przecież to byłaby naturalna kolej rzeczy?!

– Nie myślałem o tym w taki sposób. Mam poczucie winy, bo mogłabyś być szczęśliwsza.

– Nigdy więcej tak nie mów. Przecież wiesz, że cię kocham. – Spojrzała mu w oczy. – Seks nie jest najważniejszy, dobrze nam razem, nie psuj tego.

Pogłaskał ją po jedwabistych, gęstych włosach.

– Przepraszam cię, Patuniu. Chciałem dobrze.

– Głuptasie. Dobrze? Nigdy w życiu. Gdybym miała wątpliwości, to nie byłoby mnie tutaj. Wbrew temu, co ci się uroiło w głowie, jestem szczęśliwa i nie chcę tego zmieniać. Chodźmy spać, Seba. Nie będę cię molestowała, daję słowo – zażartowała, chociaż tak naprawdę wciąż była zdruzgotana.

– Masz rację, głuptas ze mnie – przyznał Sebastian.

– Jeszcze jaki! – burknęła. – Nie myśl sobie, że puszczę ci to płazem – zagroziła.

Poszli razem do sypialni. Patrycja położyła się na boku, tyłem do męża. Owidiusz z zadowoleniem zajął miejsce na kołdrze przykrywającej nogi Patrycji. Nawet nie próbował anektować przestrzeni pana, za coś takiego groziło wyrzucenie na korytarz. Sebastian przytulił się do pleców żony i pocałował ją w nagie ramię. Dobrze wiedziała, że to tylko przyjacielski gest, pozbawiony podtekstów erotycznych. Odwracanie się do niego w takiej chwili i całowanie go w usta było bezcelowe. Gdyby to zrobiła, zapewne pocałowałby ją w czoło, a później odwrócił się na drugi bok.

Patrycja nie mogła zapomnieć o nocnej rozmowie z Sebastianem. Czuła, że ich kruche szczęście małżeńskie zaczyna pękać i sypać się w proch. Była nieszczęśliwa. Do trosk natury egzystencjalnej doszła również i ta, że pewnego dnia wróci do domu i nie zastanie w nim męża. Zmarszczyła brwi, analizując jego słowa. On mówił serio. Nigdy nie żartował z rzeczy ważnych. Przymknięcie oczu na potencjalną zdradę było, bez dwóch zdań, naprawdę istotną sprawą.

A jeśli on kogoś ma? – zmroziła ją nieprzyjemna myśl. Jeśli jego propozycja jest próbą zagłuszenia wyrzutów sumienia?

Sebastian był zatrudniony w składzie budowlanym, w związku z tym miał nieco chaotyczny rozkład dnia, gdyż pracował albo od ósmej, albo od dziesiątej rano, chodził do pracy również i w soboty. Nigdy go nie kontrolowała, nie odczuwała takiej potrzeby. Jeśli się z kimś spotykał, musiał to robić w czasie pracy, bo zawsze wracał na noc do domu. Czasami wychodził z kolegami na piwo. Częściej bywali gdzieś razem, mieli grono wspólnych znajomych, gdyż uczęszczali do tego samego liceum. Przez cztery lata siedzieli w jednej ławce. Później on poszedł na studia, które rzucił po dwóch semestrach, uznając, że nie będzie miał z nich pożytku. Pati zaraz po maturze podjęła pracę. Równocześnie rozpoczęła studia zaoczne, najpierw licencjackie, zaraz po nich magisterskie, a później – po kilkuletniej przerwie – podyplomowe. W tym czasie spotykali się ze sobą dosyć często, jako przyjaciele.

Sebastian od samego początku wpadł jej w oko, lecz wychowana w przekonaniu, że należy się szanować i nie uganiać za chłopakami, nigdy nie próbowała zrobić pierwszego kroku.

– Wyjdziesz za mnie, Pati? – zapytał pewnego dnia tak po prostu, bez uprzedzenia, bez wysyłania jakichkolwiek sygnałów, że nosi się z takim zamiarem.

– Co? – zapytała, rozdziawiając głupio usta.

– Oświadczam ci się właśnie – powiedział z uśmiechem. – Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam, jesteś moją najlepszą przyjaciółką i jedyną osobą, z którą mógłbym założyć rodzinę. Kocham cię, Patuś – dodał miękko.

Przystała na jego propozycję. Pocałował ją wtedy w czoło i przytulił po koleżeńsku. Nie próbował posunąć się dalej. Gdy usiłowała go kokietować, żartował, że najlepsze zostawia na noc poślubną. Bawiła ją ta świętoszkowatość, lecz nie poniechała prób kuszenia. Sebastian pochodził z wyjątkowo religijnej rodziny. Mówił, że bardzo ją szanuje, i tak pozostało przez cały czas trwania ich małżeństwa.

Czy coś w tym wszystkim mogło wskazywać na zdradę? Nie mogła tego stwierdzić, ponieważ Sebastian był zawsze taki sam: przewidywalny i zrównoważony. Nie miał żadnych budzących podejrzenia wyskoków.

Tkwię po prostu w oparach absurdu. Prosiłam wczoraj Boga o radykalną zmianę w moim życiu. Jak widać szybko doczekałam się reakcji. Mam to, czego chciałam.

– Dzień dobry. Dobry dzień. Dzień dobry!

Była tak zadumana, że aż podskoczyła, gdy Pączek uchylił drzwi jej pokoju i wetknął kędzierzawy łeb, aby się z nią przywitać.

– Dzień dobry, panie Teodorze.

– Dokumenty sprawdzone – zakomunikował. – Tak, tak, tak. Oczywiście, oczywiście. Może je pani poukładać chronologicznie i podrzucić do księgowości.

– Świetnie – odparła bez entuzjazmu. – Zrobię kawę i zabieram się za sortowanie.

Musiała szybko ewakuować się do kuchni, w przeciwnym razie Pączek sterczałby w drzwiach pokoju przez następną godzinę, a ona nie miała ochoty na jałowe pogawędki.

Teodor odprowadził ją wygłodniałym wzrokiem.

– Nowe kozaczki? Bardzo ładne, takie seksowne. Ach… Pani to nosi takie ładne spódniczki i buciki. Szkoda, że moja Małgorzata tak się nie ubiera.

– Żona nie chodzi w spódnicach?

– Ona? Nigdy w życiu. Nie byłaby w stanie utrzymać ich na tyłku. Małgorzata w ogóle nie ma już bioder. Tak, tak, tak. Oczywiście, oczywiście. Szpilek też nie nosi, bo w ogóle ich nie uznaje. A ja tak lubię kobiety noszące buty na wysokim obcasie! – nawijał, ale Pati już go nie słuchała, bowiem znała na pamięć historię jego nieudanego małżeństwa.

Pączek wciąż stał na korytarzu, spoglądając za oddalającą się kobietą.

– O fakturach powiedziałem. Tak, tak, tak. Oczywiście, oczywiście. Powiedziałem o fakturach. Tak, tak, tak. Oczywiście, oczywiście – mamrotał do siebie, pstrykając niecierpliwie palcami. – Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Pięć płytek szerokości plus dwa dekory po bokach. Trzydzieści płytek długości plus dwa dekory. To daje sto pięćdziesiąt płytek zwykłych oraz siedemdziesiąt dekorów. Razem dwieście dwadzieścia płytek. Uff… Wszystko się zgadza. Dwieście dwadzieścia płytek – powtórzył nerwowo, spoglądając na posadzkę. – Tak, tak, tak. Oczywiście, oczywiście. Małgorzata powinna utyć dokładnie dwadzieścia kilo.

Kobieta wróciła do pokoju z filiżanką cappuccino. Pączek już sobie poszedł, zostawiając ślad swojej obecności. Nim wyszedł, ułożył rozsypane na biurku Pati spinacze biurowe w jeden rządek, wzdłuż krawędzi blatu.

– Szkoda, że u siebie nie posprzątasz – warknęła pod adresem zdziwaczałego kolegi.

Przez następną godzinę segregowała wymieszane przez kolegę faktury. Uzbrojona w naręcze dokumentów zajrzała do pokoju Teodora. Mężczyzna przeżuwał pączka z lukrem.

– Jadę do biura rachunkowego – oznajmiła.

– Dobrze, dobrze, dobrze.

W drodze powrotnej Pati zahaczyła o mieszczącą się na parterze małą restauracyjkę. Miała ochotę na serwowane tam kremówki. Zobaczyła Tajemniczego Bruneta, konsumującego obiad w towarzystwie dwóch mężczyzn. Zauważył ją i z daleka skinął głową.

Tajemniczy Brunet był mężczyzną mniej więcej czterdziestoletnim. Wysoki, szczupły, z ciemnymi włosami, brązowymi oczyma i harmonijnymi rysami twarzy. Uśmiechał się olśniewająco. Z całą pewnością wzdychała do niego niejedna kobieta z biurowca, wiele z nich oglądało się za nim, gdy szedł przez hol.

Ona także czasem zerkała w jego stronę. Jak mogłaby tego nie robić, skoro był tak pociągający? Zresztą w tym zerkaniu nie było nic złego. Podobali jej się również inni mężczyźni: Pitt, Clooney, Żebrowski… Stawiała go w tej samej kategorii, co gwiazdy kina: niedostępny obiekt, na którym z przyjemnością można zawiesić oko.

W świetle tego, co powiedział w nocy Sebastian, poczuła nagły paraliż. Czyżby mąż intuicyjnie wyczuł jej ukryte pragnienia? A może on chce, żebym go zdradziła, bo potrzebuje pretekstu do rozwodu? – przemknęło jej przez głowę. Niedoczekanie twoje.

Z miejsca opuścił ją apetyt na kremówkę. Szybko wyszła z sali restauracyjnej. Musiała oddalić się od źródła umysłowych pokus.

– Jestem! – krzyknęła w stronę uchylonych drzwi od pokoju Pączka.

– Dobrze, dobrze, dobrze. Dziękuję. Bardzo ładne buty, takie seksowne. Ach… Pani to nosi takie ładne spódniczki i buciki. Ma pani tyle par, chyba ze czterdzieści…

– Pięćdziesiąt – poprawiła go perfidnie.

– Pięćdziesiąt par szpilek. Pięćdziesiąt par seksownych szpilek. Małgorzata nie ma ani jednej. Małgorzata chodzi w adidasach i trampkach. Powiedziałem jej, że jeżeli choć trochę utyje, to będę ją bardzo kochał i nosił na rękach, i kupię jej śliczne sukienki oraz szpilki. Przed ślubem ważyła dokładnie sześćdziesiąt pięć kilo. Oszukała mnie, schudła dwadzieścia kilo, a miała być zawsze taka sama. Brałem ślub z zupełnie inną kobietą. Wolałbym, żeby była taka, jak wtedy, zanim zaczęła się permanentnie odchudzać. To stało się jej obsesją. Ona wciąż jest na diecie, nosi dres i trampki, chodzi na siłownię oraz basen. Jest chuda, żylasta i koścista, wygląda ohydnie. Ach… Gdyby była taka jak dawniej! Mogłaby mieć nawet dwadzieścia par szpilek. To by się zgadzało: sześćdziesiąt pięć kilo i dwadzieścia par szpilek.

– Zgodnie z pana rachunkiem powinna mieć sześćdziesiąt pięć par butów – zasugerowała Patrycja.

– Nie, to się nie zgadza! Za każdy kilogram, który straciła, wychodzi minus jedna para. Powinna chodzić boso. A jeśli zrzuci jeszcze kilogram, to wszystko diabli wezmą. Straszny chaos. – Złapał się oburącz za głowę. – Okropna oszustka.

Idiota – pomyślała z wrogością. Powinien całować żonę po stopach za to, że trwa z nim w tym małżeńskim obłędzie. Zapewne w codziennym pożyciu był trudniejszy niż w biurze, gdzie musiał choć trochę panować nad sobą.

Beznadziejny dzień w pracy dobiegał końca. Czekał ją powrót do domu i spotkanie twarzą w twarz z mężem. Wciąż miała mieszane uczucia w stosunku do niego. Nadal nie wiedziała, jak interpretować nocną rozmowę. W jej głowie dojrzewał pomysł, aby zapytać go wprost, czy ma kochankę, lecz czuła, że tylko by się ośmieszyła. Trzeba było w końcu spojrzeć prawdzie w oczy: Sebastian był po prostu impotentem.

Rozbolał ją ząb. Nie wiedziała, czy to z powodu stresu, czy może ot tak, po prostu. Położyła chłodną dłoń na policzku i jęknęła. Przypomniała sobie, że na wieczór jest umówiona z koleżankami w kawiarni Alter Ego. Już wcześniej nie miała nastroju do zabawy, ząb przesądził sprawę. Napisała SMS-a do swej najlepszej przyjaciółki Elwiry, że nie przyjdzie. Po chwili otrzymała od niej odpowiedź z radą, aby zajrzała do nowo otwartego gabinetu stomatologicznego przy ulicy Bocheńskiej, a po wizycie przyjechała na spotkanie.

– Chciałbym cię przeprosić – powiedział mąż, wyciągając w jej stronę pudełko owinięte w ozdobny papier i przewiązane wstążeczką. – Proszę, to dla ciebie.

– Och… Seba, kupiłeś mi prezent?

– Czuję się winny – przyznał. – To było bardzo głupie, nie chciałem cię urazić.

Wewnątrz pudełka znajdowały się skórzane botki w wiśniowym kolorze, właśnie takie, o jakich marzyła od dłuższego czasu, lecz przed zakupem powstrzymywała ją cena, a także fakt, że posiadała już kilkadziesiąt par innych butów.

– Wow! Jakie śliczne! – Zawisła na szyi męża. – Nie musiałeś mi ich kupować – stwierdziła, przypominając sobie stan konta. – Przeprosiny i tak zostałyby przyjęte.

Sebastian pogłaskał ją po plecach.

– Cieszę się, że ci się podobają. W razie gdyby coś ci nie pasowało albo gdyby były niewygodne, można wymienić na inne. No, przymierz – zachęcił.

Nowe kozaczki leżały jak ulał.

– Cudowne! Fantastyczne! – Cieszyła się jak dziecko.

Uwielbiała buty – stanowiły jej prawdziwą słabość. Miała też mocno zakorzenione poczucie, że dostatek butów jest synonimem stabilizacji materialnej.

Jej rodzice nie byli zamożni, uściślając, ledwo wiązali koniec z końcem. Należeli do ludzi, którym zawsze wiatr wieje w oczy. Brakowało im zaradności, nie mieli wpływowych znajomych, nie potrafili rozpychać się łokciami i wykorzystywać okazji. Cechowała ich za to skrajna uczciwość oraz bogobojność. Swoje dwie córki wychowywali według surowych zasad.

Patrycji i jej siostrze Laurze wpojono, że powinny zachowywać się skromnie, taktownie i delikatnie, a uroda nie może służyć osiąganiu korzyści. Dziewczynki miały być ciche i łagodne w myśl zasady: „Siedź w kącie, a znajdą cię” oraz „Z dużą pupą wszędzie się zmieścisz, z dużą buzią nie”. Poprzez całe dzieciństwo wpajano im te i inne mądrości, które w dorosłym życiu okazały się zupełnie nieprzydatne, a wręcz szkodliwe, gdyż obydwie zostały wychowane na istoty niezaradne i pozbawione sprytu.

Skrajna uczciwość i pozostawanie biernym wobec przeciwności losu sprawiły, że rodzice Pati wciąż balansowali na granicy ubóstwa. Dziewczęta nie miały modnych strojów i butów ani fajnych zabawek. Z zazdrością spoglądały na zasoby rówieśników, lecz nie próbowały zrealizować swoich marzeń na własną rękę. Doceniały ciężką pracę rodziców i pełny żołądek, godziły się na donaszanie ciuchów po dzieciach zamożniejszych krewnych. O ile w przypadku ubrań można było jakoś funkcjonować, o tyle brak porządnego obuwia odczuwały bardzo dotkliwie. Każda z nich miała zawsze adidasy oraz jedną parę wyjściowych butów, które musiały pasować do każdego rodzaju ubrania, zatem były to proste czarne półbuty. Pierwsze szpilki dostały z okazji studniówki, przy czym, ponieważ Laura była o dwa lata starsza, gdy przyszedł czas Pati, buty nosiły wyraźne ślady użytkowania.

– Powinnaś się cieszyć – powiedziała wtedy matka – że w ogóle pójdziesz na bal. Od ust sobie odejmujemy, żeby zapłacić za twoją studniówkę.

Dlatego też, gdy Patrycja już dorosła i zaczęła pracować, za pierwszą wypłatę kupiła piękne buty na dziesięciocentymetrowej szpilce. Do tej pory pamiętała ten cudowny zapach miękkiej, dobrze wyprawionej skóry. Fantastyczny aromat nowości…

Pati, choć była obdarzona inteligencją i pracowitością, nigdy nie zrobiła oszałamiającej kariery zawodowej. Na owocach jej pracy zawsze żerował ktoś inny, uniemożliwiając jej awans lub osiągnięcie lepszej pozycji finansowej. Godziła się na to ze stoickim spokojem, wierząc, że „Kto urodził się pod wozem, ten na wóz nie wyjdzie”. I prawdą w jej przypadku okazało się stwierdzenie, że gdyby ciężka praca przynosiła bogactwo, to najzamożniejsi byliby niewolnicy. Patrycja bowiem zawsze wkładała dużo wysiłku w swoje zawodowe być albo nie być. We własnym przekonaniu i tak nie powinna narzekać: miała dach nad głową, pełen żołądek, garderobę, w której nie brakowało przyzwoitych ubrań, oraz ponad pięćdziesiąt par butów i stać ją było na to, aby kupować następne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: