Carrie Pilby. Nieznośnie genialna - ebook
Carrie Pilby. Nieznośnie genialna - ebook
Carrie Pilby, dziewczyna geniusz, w wieku dziewiętnastu lat ukończyła studia na Harvardzie. Carrie woli siedzieć w domu, niż spędzać czas w towarzystwie rozrywkowych rówieśniczek i płytkich facetów, którym chodzi tylko o seks. Choć w Nowym Jorku mieszkają miliony ludzi, ona nie potrafi się do nikogo dopasować. Jest odludkiem i dziwadłem, i dobrze! Mimo to zgadza się zrealizować pięciopunktowy plan działań opracowany przez terapeutę:
1. ZROBIĆ 10 rzeczy sprawiających radość.
2. Zostać członkiem jakiejś organizacji lub klubu (aby SPOTYKAĆ SIĘ z ludźmi).
3. Iść na randkę (z naprawdę INTERESUJĄCYM chłopakiem).
4. Wyznać komuś (z WYJĄTKIEM własnego terapeuty), ile dla niej znaczy.
5. Bawić się w sylwestra (w GRONIE ZNAJOMYCH).
Świat niespodziewanie okazuje się bardziej przystępny, a ludzie sympatyczni. Można się z nimi zaprzyjaźnić i nawet zakochać.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1729-3 |
Rozmiar pliku: | 846 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W sklepach spożywczych zawsze wciskają mi torbę, nawet gdy zupełnie nie ma takiej potrzeby, bo kupuję na przykład tylko gumę do żucia, banana czy chipsy, które już przecież są w opakowaniu. Wtedy na myśl o górach plastikowych odpadów czuję się naprawdę paskudnie, ale nim zdążę zareagować, moje zakupy już znajdują się w siatce, dlatego nie protestuję. Za to w wypożyczalni filmów zawsze pytają, czy zapakować płyty, i choć teoretycznie mogłabym obejść się bez torby, bo to przecież kolejny zbędny śmieć, biorę ją z powodów, które wkrótce staną się oczywiste, uważam bowiem, że każde DVD powinno być zakryte.
Obecnie sztuka kamuflażu jest na wymarciu. Po wyjściu z wypożyczalni nawet nie zdążyłam dojść do skrzyżowania, kiedy zauważyłam zbliżającego się do mnie Ronalda Nieśmiałego Potargańca, który pracował w kawiarni za rogiem.
– Cześć, Carrie – przywitał się ze wzrokiem wbitym w mój film. – Co wypożyczyłaś?
Choć nienawidziłam tego powtarzać, nie miałam wyjścia:
– Nie mogę ci powiedzieć, ale nie bez powodu. Widzisz, pewnego dnia wybiorę film, do którego oglądania będę się wstydziła przyznać, i wcale nie mam na myśli pornosa. Może to być infantylna bajka, krwawa jatka czy faszystowska propaganda; w celach naukowych, rzecz jasna. Nawet gdybym pokazała ci płytę, którą teraz trzymam w ręku, bo należy do klasyki kina i nie mam najmniejszego powodu do zażenowania z jej powodu, to następnym razem w razie mojej odmowy na pewno założyłbyś, że mam coś do ukrycia. Jeśli jednak nigdy nie zdradzę ci, co wypożyczyłam, to i tak będziesz mnie podejrzewał o niecne zamiary, dlatego bez chwili wahania sięgnę po porno, animacje, filmy dla nazistów czy cokolwiek innego, na co będę akurat miała ochotę, bo zniknie dręcząca mnie obawa przed wyjawieniem komukolwiek swojego wyboru. To samo dotyczy lektur. Chcę nieskrępowana sięgać zarówno po durne czytadła, jak i Dostojewskiego. Zamierzam także wypożyczać książki, o których istnieniu nikt nie słyszał. W większości przypadków gdy ludzie pytają, co czytam – a nie jest to Moby Dick – i podaję im tytuł powieści, której nie znają, jestem zmuszona tłumaczyć, o czym to jest. A przecież w przypadku słabszych pozycji nie da się streścić fabuły w dwie sekundy, wtedy przyparta do muru wygłaszam dwudziestopięciominutowy wykład, a w efekcie po skończeniu przemowy nie mam już czasu na czytanie. Reasumując, o książkach i filmach, które wypożyczam, nie rozmawiam. Nie bierz tego do siebie.
Przez chwilę Ronald tylko mrugał oczami, potem zaś ruszył w swoją stronę.
Zasady, którymi się kierowałam, z mojego punktu widzenia były jak najbardziej racjonalne, choć innym wydawały się dziwaczne. Mimo to nie potrafiłam bez nich żyć. Nie do końca ogarniałam ten świat, ale on też nie pozostawał mi dłużny. Ludzie uważali, że mój sposób bycia nie pasuje do dziewiętnastoletniej dziewczyny – czy technicznie rzecz biorąc, kobiety – którą byłam, choć nie zachowywałam się ani specjalnie dziecinnie, ani zbyt dziewczęco. Prawdę powiedziawszy, przez większość czasu czułam się totalnie aseksualna niczym chodzący mózg w okularach, z długimi ciemnymi włosami i całkiem sprawnie działającym aparatem mowy. Jeśli chodzi o seks, który ostatnio wydaje się zajmować wszystkich, powiedziałabym, że nie należy do moich obsesji. Nawet gdy byłam młodsza, chłopcy niezbyt mnie interesowali. To sprawiało, że wyróżniałam się z tłumu. Na studiach podkochiwałam się w dwóch moich profesorach, jedna historia miała nawet dalszy ciąg, ale to dłuższa opowieść. Cała przygoda tylko namąciła mi w głowie. Obecnie wszechobecność seksu sięga zenitu, ale prawdziwą skalę zjawiska uświadomić sobie może dopiero osoba aseksualna. Seks stoi za niemal każdym ludzkim działaniem, jest sednem żartów i siłą sprawczą sztuki, a kiedy nie czuje się go w podobnym stopniu, zaczyna się podważać własne prawo do istnienia. Jeśli to seks kręci światem, to czy dla osób aseksualnych świat powinien się zatrzymać?
Skończyłam studia rok temu, o trzy lata wcześniej niż moi rówieśnicy, i teraz przez większość czasu przesiaduję w wynajętym mieszkaniu. Ojciec opłaca mój czynsz. Mogłabym częściej wychodzić, a nawet znaleźć sobie jakąś pracę, ale brakuje mi motywacji. Ojciec wolałby, żebym pracowała, ale nie ma prawa do narzekań. Przypominam mu, że to z jego inicjatywy przeskoczyłam dwie klasy w podstawówce i jedną w gimnazjum, a w konsekwencji już zawsze zajmowałam pierwsze miejsce w kategorii ocen, piąte – wzrostu, a dwudzieste drugie pod względem towarzyskim.
Także mój ojciec był autorem tego, co nazywam Wielkim Kłamstwem. To jednak, podobnie jak historia z profesorem, opowieść na później.
Kiedy weszłam do mojego budynku, dozorca Bobby zapytał, jak leci, a potem skorzystał z okazji, aby zlustrować mój tyłek. Nie zwracając na niego uwagi, weszłam po schodach prowadzących do drzwi wejściowych. Od zawsze gapił się na moją pupę. Zresztą był za stary, aby nazywać go Bobbym. Po ukończeniu dwunastu lat należałoby przestać używać pewnych imion. Na przykład Sally. Jeśli masz na imię Sally, powinnaś je zmienić przed rozpoczęciem okresu dojrzewania. Dorośli mężczyźni nie powinni przedstawiać się jako Joey, Bobby, Billy, Jamie czy Jimmy. Można mieć na imię Harry do ukończenia dziesiątego roku życia i potem po pięćdziesiątce, ale nie w międzyczasie. Natomiast Mike, Joe i Jim to imiona dobre na całe życie. Nastolatek o imieniu Bob. Au, aż zabolało. Dla gejów dobrym wyborem jest Stuart, Stefan lub Jonathan. Żaden żyd nie powinien mieć na imię Christian. W chrześcijańskich domach nie do przyjęcia jest imię Mojżesz. Herbert jest nie do przyjęcia dla nikogo. Buddy to imię dobre dla psa. Matt natomiast to termin szachowy. Fox^() to świetne imię dla lisa, nie dla faceta. A Dylanów namnożyło się ostatnio jak psów.
Minęłam drzwi wejściowe, potem otworzyłam drzwi do klatki i wreszcie stanęłam pod drzwiami mojego mieszkania. Weszłam do środka i nagle doznałam olśnienia. Mieszkania w Nowym Jorku przypominały buteleczki ketonalu, nie tylko było się do nich trudno dostać, ale także miały niemal identyczną wielkość.
Raz w tygodniu chodziłam na terapię do doktora Petrova. Był znajomym ojca z czasów dzieciństwa, kiedy obaj mieszkali w Londynie. Miał siwe włosy, spiczastą bródkę, a w jego głosie wciąż rozbrzmiewał delikatny brytyjski akcent. Tak naprawdę to wcale nie potrzebowałam terapii, ale chodziłam tam raz na tydzień, żeby sensownie wydać pieniądze ojca.
Rankiem po wizycie w wypożyczalni wyszłam z domu na terapię. Mżyło. Momentalnie moje policzki zrobiły się mokre od wiszącej w powietrzu wilgoci. Kilka pozostałych na drzewach liści uginało się pod ciężarem kropli, które po sekundzie wahania opadały samobójczo. Część kończyła żywot na jezdni przed moim budynkiem, w kałuży, w dźwiękach dżdżystej symfonii.
Pewien szczegół wizyt u Petrova wprost uwielbiałam: jego gabinet mieścił się na jednej z tych małych, staromodnych przecznic, dzięki którym prawie zapominało się, jakim obskurnym miastem potrafi być Nowy Jork. Po obu stronach ulicy ciągnęły się rzędy czerwonobrunatnych kamienic, których jasne okiennice okalały kolorowe skrzynie z kwiatami. Ich pnącza opadały, wijąc się wokół przewodów elektrycznych i drewnianych krat. Tablice informacyjne były wzorem uprzejmości: „Psy wyprowadzamy na smyczy” albo „Za zakłócanie ciszy grozi grzywna w wysokości 500 dolarów”. To idylliczne miejsce emanowało spokojem. Ale na mieszkanie tutaj stać było jedynie ludzi, których bogate babcie, za życia obwieszone kilogramami biżuterii i grywające w tenisa z Robertem Mosesem^(), zapisały im w spadku owe kamienice z regulowanym czynszem.
Poczekalnia Petrova z królewskimi fotelami i wytartym dywanem w kolorze złota przypominała przytulny salon. Całą ścianę zajmował regał wypełniony klasyką literacką – totalnie nietrafiony pomysł, bo któż by zdążył przeczytać Ulissesa w oczekiwaniu na wezwanie lekarza. Trzeba by ponad trzystu wizyt, aby ukończyć lekturę, co tylko dowodziło, że jedynie szaleniec mógłby zgłębić Joyce’a. Zresztą żadna poczekalnia nie była odpowiednim miejscem na czytanie. Każda książka wymagała bowiem szczególnego czasu i okoliczności. Wszystko, co wyszło spod pióra Henry’ego Millera, na przykład, dopraszało się atmosfery zadumy i samotności. Powieści Carson McCullers domagały się okna i gorącej letniej nocy. Sylvia Plath była dobrym wyborem dla przyszłego samobójcy lub osoby, która chciała za takowego uchodzić.
Na stoliku u Petrova leżały zgoła inne lektury: katalogi ze sklepów odzieżowych, prasa psychologiczna i raporty finansowe firm farmaceutycznych. Podziwiałam doktora za umiejętne łączenie ulotek i pracy zawodowej.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i wyszedł z nich niski mężczyzna, który szybko mnie minął, nawet na chwilę nie podnosząc wzroku. Żaden z pacjentów, wychodząc z sesji terapeutycznej, nigdy nie nawiązuje ze mną kontaktu wzrokowego, jakby zawstydzał ich fakt, że zostali nakryci przez osobę, która podobnie jak oni szuka porady u psychologa.
Petrov przywitał mnie na progu, gestem dłoni zapraszając do środka.
– Jak się dzisiaj miewasz, Carrie?
Na jego biurku piętrzyły się książki, ściany były obwieszone dyplomami. Petrov usiadł w czerwonym fotelu, a ja naprzeciwko. Na kolanie położył żółty kołonotatnik.
– Dobrze, dziękuję.
– Czy w minionym tygodniu zdobyłaś jakichś nowych przyjaciół?
Pomyślałam, że to mój ojciec podrzucił mu ten wątek. Nie miałam wielu znajomych, jednak nie bez powodu, o czym wkrótce.
– Przez ostatnie dni padało – odpowiedziałam – dlatego głównie siedziałam w domu.
Ręka Petrova zatrzepotała nad kartką. Co on mógł tam pisać? Że padał deszcz?
– Nie wychodziłaś zatem z domu. Co zamierzasz robić w tym tygodniu? Masz jakieś plany towarzyskie?
– Dziś czeka mnie rozmowa o pracę – poinformowałam go. – Tuż po naszym spotkaniu.
– Świetnie! – pochwalił mnie. – Co to za praca?
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Mam się spotkać ze znajomym ojca. Jestem pewna, że chodzi o bezsensowne i bezcelowe zajęcie.
– Może twoje nastawienie sprawi, że tak będzie.
– Jeśli sugeruje pan, że to zadziała jak samospełniająca się przepowiednia, to uważam to za pospolity psychobełkot – uniosłam się. – Kiedy mówię, że praca może być pozbawiona sensu, to może się tak okazać, choć może być zupełnie inaczej. Rzeczywistość nie ma żadnego związku z moimi słowami.
– Może mieć – upierał się Petrov. – Sugestia, którą wyrażasz, działa paraliżująco. – Oparł się wygodnie i kontynuował: – Uważam, że bardzo często w podobny sposób udaremniasz wiele spraw. Przeanalizujmy twoje podejście do przyjaźni. Opowiadasz mi o nowo spotkanej osobie i, oczywiście wyszczególniając powody, przypisujesz jej łatkę hipokryty lub półinteligenta. Być może używasz zbyt szerokich lub przeciwnie, zbyt wąskich definicji tych słów. Ludzie bez dyplomów też bywają mądrzy.
– Z takimi osobnikami nie da się prowadzić inteligentnej rozmowy – stwierdziłam. – Poza tym nawet jeśli udałoby się spotkać wystarczająco bystrych, naprawdę niegłupich ludzi, to najprawdopodobniej okazaliby się obłudnikami i kłamcami.
Taka była prawda. Na studiach miałam do czynienia z mnóstwem rzekomo inteligentnych osób, których zajmowały jedynie durne, niebezpieczne rzeczy: picie na umór, narkotyki i nieskrępowany seks z kim popadnie. Na początku każdy trzymał się od tego z daleka, ale z czasem pokusa narastała, dlatego wszyscy moi koledzy i koleżanki szybko jej ulegali, a potem próbowali usprawiedliwiać się sami przed sobą. Nawet osoby o spokojnym usposobieniu, bardzo religijne, wynajdowały absurdalne wymówki. Szanowałam osoby wierzące, a tym bardziej ateistów, ale nie powinno się oszukiwać samego siebie w kwestii przyczyn zmiany przekonań. Zresztą poza kampusem hipokryzja aż kwitła, szczególnie w Nowym Jorku.
– Chciałbym usłyszeć teraz coś pozytywnego – poprosił Petrov. – Cokolwiek. Powiedz, co sprawia ci przyjemność. Zdanie typu: „Kocham zachody słońca” albo „Uwielbiam spacery po plaży”.
– Uwielbiam, kiedy ludzie słodzą jak przy składaniu życzeń.
Petrov westchnął.
– Spróbuj jeszcze raz.
– Dobrze. – Zastanawiałam się przez chwilę. – Uwielbiam ciszę i spokój.
Popatrzył na mnie.
– Kontynuuj.
– Chyba nie o to chodziło.
Kolejne westchnięcie.
– Podaj jeszcze jeden przykład.
– Uwielbiam… kiedy przeciągam się w łóżku, a wokół panuje cisza: bez trąbienia klaksonów, odgłosów rozmów czy telewizji, nie słychać nic poza buczeniem prądu w gniazdkach. Czasem jednak lubię odgłosy ulicy, muszę być tylko w odpowiednim nastroju.
– Świetnie – ocenił Petrov. – Teraz powiedz, co cię zasmuca. Tylko inny przykład niż hipokryci i ludzie o niewystarczającym ilorazie inteligencji. Opowiedz, kiedy ostatnio zdarzyło ci się płakać.
Zamyśliłam się.
– Już dawno nie płakałam.
– Wiem.
Nie cierpiałam, kiedy Petrov uważał, że ma wiedzę odnośnie mojej osoby na tematy, o których mu nawet słowem nie wspomniałam.
– Skąd pan o tym wie?
– Ponieważ zawsze masz się na baczności. Ponieważ wysłano cię na uniwersytet, kiedy miałaś piętnaście lat, a to wiek, w którym kompetencje społeczne i świadomość seksualna nie są jeszcze dostatecznie rozwinięte. Na studiach ludzie nie mają hamulców: alkohol leje się strumieniami, ludzie sypiają ze sobą na prawo i lewo i eksperymentują, z czym popadnie. Większość próbuje się dostosować do schematu, ale ty wolałaś się wypisać, i to całkowicie. To było zupełnie zrozumiałe. Teraz jednak upłynął już rok, odkąd skończyłaś studia, a wciąż nie podejmujesz żadnych prób wejścia w społeczne interakcje. Inteligencja i towarzyskie obycie nie zawsze idą w parze. Nikt nie powiedział, że łatwo być geniuszem.
Rozpadało się na dobre. Petrov wstał, aby zamknąć okno, po czym wrócił na miejsce.
– Kilkakrotnie wspomniałaś o Wielkim Kłamstwie twojego ojca – powiedział. – Uważam, że powinniśmy poruszyć ten temat.
– Tak…
– Ale nie dziś. Teraz mam dla ciebie zadanie.
Popatrzyłam na dywan, mozaikę cieniutkich nici i splecionych włókien.
– Chciałbym, abyś choć przez krótką chwilę postarała się być bardziej towarzyska. By sprawdzić, jak to jest, i ocenić, czy istnieje złoty środek gwarantujący poczucie twojego komfortu. Nie namawiam cię wcale do robienia rzeczy niebezpiecznych czy niemoralnych, ale chciałbym, żebyś poszła na imprezę, zapisała się do jakiejś organizacji czy przyłączyła do klubu. Potem oczekuję, że opowiesz mi o swoich odczuciach. Nie musisz tego robić od razu. Możesz poczekać chwilę, aż poczujesz się dostatecznie pewnie.
– Dobrze. Może w przyszłym roku?
Petrov uśmiechnął się.
– To wcale niegłupi pomysł – stwierdził. – Sylwester to idealny czas na wspólną zabawę z przyjaciółmi. Mogłabyś iść na imprezę z tej okazji.
– Może mogłabym zarzygać Times Square – odgryzłam się. – Wtedy wtopiłabym się w tłum.
Petrov pokręcił przecząco głową.
– Nie namawiam cię przecież do rzeczy niebezpiecznych. Ale chciałbym, żebyś zadbała o swoje życie towarzyskie. Powinnaś tak ułożyć plany sylwestrowe, żeby spędzić ten wieczór z ludźmi. Zacznijmy po kolei. Przygotowałem dla ciebie listę pięciu zadań.
Petrov sięgnął po notatnik z logo Prozacu. Niektórzy ludzie skuszą się na każde badziewie, pod warunkiem że jest za darmo.
– Po pierwsze, chciałbym, abyś napisała listę dziesięciu rzeczy, które sprawiają ci radość. Podoba mi się przykład z odgłosami ulicy, ale pomyśl jeszcze nad dziewięcioma innymi. Po drugie, proszę, abyś zapisała się do jakiejś organizacji lub klubu. Dzięki temu będziesz mogła poznać ludzi o podobnych zainteresowaniach, może nawet niektórych uznasz za inteligentnych. – Wszystko zapisywał. – Po trzecie, umówisz się na randkę…
– Dobrze…
– Po czwarte, chciałbym, abyś powiedziała ważnej dla ciebie osobie, że ci na nim lub na niej zależy. Tylko bez sarkazmu.
– Kto tu niby jest sarkastyczny? Ja?
Petrov wyrwał kartkę z zeszytu i mi wręczył.
PROZAC ®
1. Zrobić 10 rzeczy sprawiających radość.
2. Zostać członkiem jakiejś organizacji lub klubu.
3. Iść na randkę.
4. Wyznać komuś, ile dla ciebie znaczy.
5. Bawić się w sylwestra.
– To pomoże ci się dostosować – powiedział. – Nie namawiam cię do niczego złego. To ma ci pomóc w doświadczaniu pozytywnych stron interakcji międzyludzkich.
– Nie miałabym problemu z dostosowaniem się, gdyby świat był bardziej sensowny – odpowiedziałam. – Ale nie jest. Już nieraz się o tym przekonałam. Może to świat powinien dostosować się do mnie.
Kiwnął głową.
– Zobaczymy.
Och, uwielbiam, kiedy mnie ktoś rozśmiesza. Tak, to właśnie to, co sprawia mi ogromną radość. Bycie rozśmieszaną, zachody słońca i spacery po plaży.
Kiedy wyszłam na zewnątrz, naciągnęłam kołnierz płaszcza na głowę, aby uchronić się przed deszczem, i popędziłam do metra. Marzyłam o domu, ciepłym łóżku i drzemce, ale nie mogłam jeszcze wracać, czekała mnie rozmowa o pracę.
Nieopodal wejścia na stację jakiś facet w płaszczu przeciwdeszczowym krzyknął do mnie:
– Uśmiechnij się!
Tylko pogorszył mój nastrój. Szłam zatopiona w myślach, zaabsorbowana własnymi sprawami, a ktoś nagle zakłóca mój spokój. Czy on nie rozumie, że wywołując we mnie poczcie winy, odbiera mi zupełnie ochotę na uśmiech? Odniósł przeciwny skutek. Zupełnie tak jakby spróbować przerwać atak histerii wrzeszczącego dziecka, wymierzając mu klapsa. Wszyscy doskonale wiemy, do czego to prowadzi.
Zresztą nie rozumiałam, czemu się przyczepił. Nigdy nie wymagałam, aby inni zmieniali wyraz swojej twarzy. Dlaczego obcy ludzie roszczą sobie prawo nakazywania mi, co powinnam robić, choć sami nie ścierpieliby nawet jednej dziesiątej podobnych uwag odnośnie własnej osoby?
Kawiarnia, w której miałam się spotkać z Bradem Nickersonem, leżała dwie stacje metra dalej. Kiedy przyszłam na miejsce, już na mnie czekał, siedział przy stoliku. Miał jasne, zaczesane do tyłu włosy, a twarz kompletnie bez wyrazu. Był też młodszy, niż się spodziewałam, dlatego zastanawiałam się, czy to czasem nie randka w ciemno pod pozorami biznesowego spotkania.
Na mój widok wstał, uśmiechnął się.
– Cieszę się, że możemy się poznać – przywitał się.
– Ja również.
Usiedliśmy. Założył nogę na nogę – miał długie nogi – i zapytał, czy bez problemów dotarłam na miejsce. Potem skierował wzrok na trzymane przed sobą papiery.
– Zadam ci teraz kilka pytań, żeby bardziej zorientować się w twoich umiejętnościach.
– W porządku.
– Twój ojciec powiedział, że dobrze radzisz sobie z obsługą komputera – stwierdził.
– To prawda.
– Jakich edytorów tekstu używasz?
– W szkole używaliśmy programów WordPerfect cztery zero, cztery jeden, pięć zero, pięć jeden, sześć zero, sześć jeden i tak dalej i MicrosoftWord cztery zero, cztery jeden, pięć zero, pięć jeden… Jak myślisz, o co chodzi z tymi wersjami? Jakby mówili: „Usprawnienia, które wdrożyliśmy, pozwalają nam przejść na poziom pięć jeden, ale jeszcze nie na sześć zero. Gdy tam dotrzemy, damy znać”.
Zmrużył oczy. A mnie naprawdę to nurtowało już od bardzo dawna.
– Mówiłaś, że ile masz lat? – zapytał.
– Dziewiętnaście.
– Jesteś strasznie poważna jak na swój wiek.
Nie znalazłam na to odpowiedzi. Poczułam się podle, podobnie jak wtedy, gdy ten facet, krzycząc, próbował wymusić na mnie uśmiech. Jakby sam fakt mojego istnienia był niestosowny.
Brad nie dodał nic więcej, tylko wpatrywał się we mnie i czekał. Czekał. Wysyłając osobę na przeprowadzenie rozmowy o pracę, trzeba się upewnić, że będzie to człowiek obdarzony przynajmniej połową kompetencji posiadanych przez kandydata.
– Mógłbyś, jeśli nie masz nic przeciwko, opowiedzieć mi więcej o samej pracy – przerwałam milczenie.
– A, tak – zaczął. – Na początku byłoby to stanowisko w rodzaju sekretarki, czyli przepisywanie dokumentów plus ogólne obowiązki biurowe. Ale z czasem mogłabyś awansować. – Sięgnął po kawę. – Co o tym sądzisz?
Przypuszczałam, że wcale nie zależało mu na szczerej odpowiedzi.
– Brzmi super – powiedziałam.
– Hm. – Pił kawę małymi łykami. – Mmm. – Zastanawiał się przez chwilę. – Wymień, proszę, swoje mocne i słabe strony.
Wreszcie sensowne pytanie!
– Staram się zawsze słusznie postępować i twardo trzymam się wybranych zasad. Nie angażuję się w rzeczy szkodliwe dla mnie i innych. Staram się nie oceniać ludzi.
– Ja cię nie oceniam – powiedział ni stąd, ni zowąd.
– Przecież nic podobnego nie twierdzę.
Znów utknęliśmy. Kolejny impas. Skierował rozmowę na bezpieczniejsze wody.
– Jak szybko piszesz?
– Od sześćdziesięciu do sześćdziesięciu pięciu słów na minutę – odpowiedziałam.
Zero komentarza z jego strony.
– Czy przeliczyć na system metryczny? – zapytałam.
Wzruszył ramionami.
– Pewnie.
– Od sześćdziesięciu do sześćdziesięciu pięciu słów na minutę.
Uśmiechnęłam się, był to według mnie wzorowy przykład, jak skutecznie udowodnić, że wcale nie jestem nad wiek poważna. Nie zadziałało. Dopił kawę.
– Tak, naprawdę miło było cię poznać – pożegnał się z uśmiechem i wstał. – Odezwiemy się niebawem.
– Świetnie – powiedziałam, a w myślach pogratulowałam mu rozwagi, która nakazała szybko zakończyć rozmowę.
Kiedy wreszcie wróciłam do domu, ogarnęła mnie niesamowita ulga. Bogu dzięki, że już mnie tam nie ma.
Zamknęłam drzwi do sypialni, rzuciłam torebkę na podłogę i ściągnęłam wilgotne ubrania. Gumka od majtek odbiła się czerwoną linią wokół bioder. Pomasowałam skórę, żeby ślad zniknął. Potem rzuciłam ubrania na krzesło i podeszłam do łóżka.
Teraz mogłam całkowicie oddać się ulubionej czynności.
Spaniu.
Na moim szerokim jak morze łóżku leżały trzy ogromne wykrochmalone poduchy. Powoli wsunęłam się pod kołdrę. Pościel była przyjemnie chłodna. Bawełniane prześcieradło pieściło moje nagie plecy. Zamknęłam oczy, czując, jak mój kręgosłup rozluźnia się centymetr po centymetrze.
W głowie miałam pustkę. Każdą cząstką ciała zapadałam się coraz głębiej w siebie, uwalniając się od świata. Od myśli, odgłosów, uczuć, trosk. Wszystko odpływało, aż zrobiło się zupełnie przejrzyście.
Dach mógłby się zapaść i przysypać mnie odłamkami betonu. Rozdwajająca się szczelina na ścianie mogłaby pęknąć, aż do samego sufitu. A i tak leżałabym bez ruchu tak długo, jak bym chciała. Nikt nie mógł tego zmienić.
Moje łóżko było wolne od psychoterapeutów, rozmów o pracę, hipokryzji. Nie było w nim zadań rozwijających moją socjalizację. Nie musiałam się uśmiechać. Nie musiałam uzasadniać swoich przekonań. Nie musiałam nosić butów na obcasach. Nie musiałam uroczyście ślubować. Nie musiałam używać ołówka HB. Nie musiałam czytać informacji podanych drobnym drukiem. Nie musiałam zdobywać wszystkich skautowskich sprawności. Nie musiałam mierzyć metr sześćdziesiąt, aby wsiąść na motor. Nie musiałam iść z czasem, z postępem, z osiągnięciami.
Prawdą było, że leżenie w łóżku nie wymagało myślenia. Stanowiło zajęcie mocno bezproduktywne.
Ale jeśli dziewięćdziesiąt pięć procent czynności, które wykonywałam poza łóżkiem, niosło w sobie ryzyko cierpienia, działanie wolne od bólu stawało się najwspanialszą rzeczą pod słońcem.
Leżałam przez godzinę, wsłuchując się w deszcz wystukujący na szybie smętne wiadomości. Kiedy burza nieco ustała, podniosłam głowę.
Moje nozdrza pobudził ledwie uchwytny zapach wiśni. Nie wiedziałam, skąd dochodzi, może zza okna. Przypomniał mi smak wiśniowej oranżady, której już całe wieki nie piłam. Pomyślałam o jej oszałamiających bąbelkach, które długo jeszcze musowały w brzuchu.
Wyobraziłam sobie wysoką szklankę i ciemne smugi napoju spływające po ściankach. Pamiętam sylwestra, którego urządził mój ojciec, kiedy byłam mała. Dorośli raczyli się koktajlami, a dzieciom podawano ciemną wiśniową oranżadę. Jeden chłopiec, Ted, popisywał się przed nami. Wrzucił do swojej szklanki emememki, chrupki kukurydziane i orzeszki. Jego groźby, że wypije tę mieszankę, chyba dostatecznie nas wystraszyły, więc w końcu nawet nie musiał ich spełniać.
Sięgnęłam po notes leżący na radiu i zaczęłam zapisywać „rzeczy sprawiające mi radość” dla doktora Petrova. Szybko udało mi się wymyślić kilka punktów listy.
1. Wiśniowa oranżada.
2. Odgłosy miasta.
3. Moje łóżko.
Najlepsze łóżko, w którym spałam, było z bladoniebieskim baldachimem. Miałam wtedy osiem lat i wspaniały pokój. A w nim: czarny, miękki dywan, planszę do gry w chińczyka, wielką tablicę okresową pierwiastków chemicznych, książkę do nauki Basica, wszystkie tomy Zmierzchu i upadku cesarstwa rzymskiego, plakat ze schematem dialektyki heglowskiej, trójwymiarowy model układu słonecznego, kilka abstrakcyjnych obrazów i sekstant.
4. Zielonobłękitny odcień wody w krytym basenie.
5. Rozgwiazdy.
6. Cykl dokumentalny BBC o epoce wiktoriańskiej The Victorians.
7. Kolorowa posypka do ciasta.
8. Deszcz w ciągu dnia (ułatwia zasypianie).
Przez chwilę się jeszcze zastanawiałam. Ale to był koniec pomysłów.
Gdybym miała napisać listę rzeczy, których nie cierpię, to z łatwością zapełniłabym trzy notesy. To byłaby zabawa. Lista rzeczy, których nienawidzę…
Na pierwszym miejscu umieściłabym sąsiadów z naprzeciwka.
W mieszkaniu pod drugiej stronie ulicy mieszkała para trzydziestolatków. Oboje wysocy, o całkiem przyzwoitej prezencji. Częściej widywałam ich w kuchni niż na ulicy. Zawsze kręcili się wokół garnków, podszczypując się i poszturchując, a nim się człowiek spostrzegł, zaczynał się seans wolnej miłości i wtedy szybko znikali w głębi mieszkania. Można było oczekiwać, że z szacunku dla sąsiadów mogliby oszczędzić im widoku ekscesów w swoim wykonaniu. Nie był to jednak główny powód mojej niechęci.
Nie cierpiałam ich, bo kiedy mijaliśmy się na ulicy, nigdy nie mówili mi dzień dobry. Musieli wiedzieć, że mieszkam naprzeciwko. Byłam ich sąsiadką od blisko roku.
Ale sama też nigdy nie pozdrowiłam ich jako pierwsza.
Jeszcze przez chwilę wysilałam umysł, ale nie udało mi się wymyślić ostatnich dwóch punktów. Odłożyłam notes, potem rozciągnęłam się na łóżku, a ręce skrzyżowałam tak, że przypominałam doga niemieckiego.
Pomyślałam o pięciopunktowym planie Petrova. Organizacja. Randka. Petrov musiał uważać, że to ponad moje siły. Problem jednak nie polegał na tym, że nie potrafiłam, po prostu świadomie z nich rezygnowałam.
Samotność bywała nudna, ale dlaczego miałabym się zmuszać do wychodzenia i spotykania z ludźmi, którzy zdecydowali się na obniżenie moralnych, etycznych i intelektualnych standardów, by dostosować się do większości o niskim poziomie moralnym, etycznym i intelektualnym? Bo to właśnie czekało na mnie na zewnątrz.
Mogłam udowodnić Petrovowi, że nie ma racji. Mogłam pokazać, że nie ja stanowię problem, ale cała reszta. Mogłam to zrobić tylko po to, żeby zobaczył, jakie to absurdalne.
Chodzenie na randki czy członkostwo w klubie wtłoczyłoby mnie w zawiłości układów towarzyskich, w których większość ludzi egzystowała na co dzień. Byłam przekonana, że to wcale nie jest takie trudne. Ale choć Petrov uważał, że istniała jedna dziesięciotysięczna szansy na spotkanie osoby, która by mnie zrozumiała, to po prostu pokazałabym, że próbowałam.
Zapowiadało się bolesne, ale znów wcale nie tak trudne, doświadczenie. Po raz kolejny udowodniłabym sobie, jak również Petrovowi, że samotność służy mi lepiej niż życie towarzyskie.
Wieczorem zadzwonił telefon. Czyżby złe wiadomości? To mógł być ojciec z informacją, że nie dostałam tej pracy. Albo gorzej, mógł mi przekazać, że jednak się zakwalifikowałam. Mogli też dzwonić z komitetu MacArthura w sprawie stypendium dla geniuszy. Wyskoczyłam z łóżka i odebrałam po trzecim dzwonku.
To był ojciec.
– Rozmawiałem z Bradem – powiedział. – Uznał, że nie wyglądałaś na zainteresowaną pracą.
– Kto taki? Ach, przypominam sobie. Ten mdły, infantylny koleś – wyzłośliwiłam się.
– Odnoszę wrażenie, że nie byłaś dla niego miła.
– Nie prosiłam o to spotkanie.
– Chciałbym wiedzieć, jak zamierzasz sobie radzić. W przyszłości.
– Już teraz dobrze się odżywiam i należycie wysypiam.
– Carrie!
– Byłam dziś rano u doktora Petrova.
Moje słowa sprawiły mu radość.
– Świetnie. Co ci powiedział?
– Namawia mnie do towarzyskiego eksperymentu. Mam się umówić na randkę. Zapisać do jakiejś organizacji.
– I co ty na to?
– Powiedziałam, że spróbuję.
– To właśnie chciałem usłyszeć.
– Wiesz przecież, że jesteś moim dłużnikiem – powiedziałam.
– Dlaczego?
– Doskonale wiesz dlaczego.
Chodziło mi o Wielkie Kłamstwo.
– Tak, wiem – przyznał.
– Dobrze.
– Powiedz, jaka praca mogłaby cię zainteresować?
– W której mogłabym wykorzystać swój potencjał – odpowiedziałam. – O elastycznych godzinach pracy. Chciałabym spać, podczas gdy inni pracują, i na odwrót. W której ludzie nie zaniżaliby własnych standardów…
– Tak?
– I której nie nienawidzę.