- promocja
- W empik go
Caryca - ebook
Caryca - ebook
Kochanka, matka, morderczyni. Pierwsza kobieta, która samodzielnie władała Rosją.
Z nieprawego łoża, biedna, ale uderzająco piękna Marta w wieku piętnastu lat zostaje sprzedana na służbę. Tam w akcie desperacji popełnia zbrodnię i musi uciekać. Dziewczynę porywa nurt wielkiej wojny północnej. Kiedy pracuje jako praczka w obozie wojskowym, wpada w oko carowi. Namiętny i obdarzony żelazną wolą Piotr Wielki pragnie zmienić konserwatywne rosyjskie carstwo w nowoczesne zachodnie imperium. Dzięki sprytowi, odwadze i ambicji uboga dziewczyna staje się Katarzyną I. Lecz drogo ją to kosztuje.
Kiedy Piotr umiera, imperium zostaje bez dziedzica, a Rosji grozi chaos. Pustkę tę wypełnia ona – kobieta, która stała u boku cara przez dziesięciolecia: równie ambitna, bezwzględna i namiętna co on.
Od rozrywek rozpustnej arystokracji, poprzez pachnące kadzidłem rytuały Kościoła prawosławnego aż po horror sal tortur – cały oszałamiający i niebezpieczny świat imperialnej Rosji staje przed oczami jak żywy. Caryca to opowieść o wyjątkowej kobiecie, która, sięgając po władzę, zmieni rosyjskie imperium.
Sprawia, że „Gra o tron” wydaje się bajką dla dzieci.
Daisy Goodwin
Olśniewająca i precyzyjna niczym zdobione klejnotami i emalią dzieła Fabergégo... świeża i elegancka powieść historyczna przepleciona emocjami i wigorem.
Adriana Trigiani, autorka cyklu o Valentine Roncalli
Miłość, seks i lojalność kontra wojna, intryga i zdrada tworzą malowniczą opowieść, równie egzotyczną i potężną jak osiemnastowieczna Rosja. Świetnie oddane tło historyczne i piękny język tworzą powieść idealną.
Nancy Goldstone, autorka powieści Królowe rywalki
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66500-22-8 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rodzina Piotra Wielkiego
Piotr Wielki, car i imperator Wszechrusi; znany także jako Piotr Aleksiejewicz Romanow, batiuszka car, Piotr I
Marta Skowrońska, kochanka, a później żona Piotra Wielkiego; znana także jako Katarzyna Aleksiejewna, Katerinuszka, caryca i imperatorowa Wszechrusi
Eudokia, pierwsza żona Piotra, matka Aleksego, była caryca
carewicz Aleksy, syn Piotra i jego prawowity dziedzic
Szarlota Krystyna Zofia Brunszwik, żona Aleksego
Pietruszka, syn Aleksego i Szarloty
carówna Anna, carówna Elżbieta i carówna Natalia, córki Piotra i Katarzyny
Jekaterina, córka Piotra i Katarzyny
Piotr Piotrowicz, zwany Pietruszką, wybrany przez Piotra Wielkiego na następcę, syn jego i Katarzyny
regentka Zofia, przyrodnia siostra Piotra
car Iwan, przyrodni brat Piotra
caryca Praskowia Iwanowna, wdowa po Iwanie
carówna Katarzyna Iwanowna, carówna Anna Iwanowna, córki Iwana, zwane carównami Iwanownymi
książę Kurlandii, mąż carówny Anny Iwanowny
książę Meklemburgii, mąż carówny Katarzyny Iwanowny
książę Holsztynu, mąż carówny Anny, córki Piotra i Katarzyny
Rosyjski dwór carski
hrabia Aleksander Daniłowicz Mienszykow, generał armii Piotra i jego zaufany przyjaciel, zwany także Alekaszą
Daria Arseniewa, szlachcianka, kochanka, a następnie żona Mienszykowa
Barbara Arseniewa, siostra Darii
Rasja Mienszykowa, siostra Aleksandra Daniłowicza Mienszykowa
Antonio Devier, mąż Rasji Mienszykowej, szef tajnej służby Piotra
Teofan Prokopowicz, arcybiskup Nowogrodu, spowiednik Piotra
książęta Dołgorucy, zwolennicy syna Aleksego, Pietruszki
Blumentrost, Paulsen i Horn, lekarze Piotra
Anna Mons, dawna niemiecka kochanka Piotra
Wilhelm Mons, jej brat, dworzanin i kochanek Katarzyny
Maria Hamilton, dama dworu, kochanka Piotra
feldmarszałek Borys Piotrowicz Szeremietiew, główny dowódca Piotra
Alicja Kramer, niemiecka kochanka Szeremietiewa, później dama dworu
hrabia Piotr Andriejewicz Tołstoj, dworzanin i zaufany Piotra
Aleksandra Tołstoj, siostra hrabiego Piotra Andriejewicza Tołstoja, dama dworu Katarzyny
Paweł Jagużynski, szambelan dworu Piotra, członek tajnej rady
Andriej Ostermann, kanclerz Piotra
Jakowlewna, czerkieska służąca Katarzyny
Boj-baba, praczka, kochanka Piotra
Eufrozyna, praczka, kochanka Aleksego
Andreas Schlüter, mistrz budowlany i architekt, twórca Bursztynowej Komnaty
Domenico Trezzini, architekt Sankt Petersburga
Inflanty
Krystyna, Fiodor i Greta, przyrodnie rodzeństwo Marty
Tania, macocha Marty
Wasyl Grigorowicz Piotrow, rosyjski kupiec w Wałku, który kupił Martę na służącą
Praskaja, kochanka Wasyla
Nadia, gospodyni Wasyla
Olga, służąca Wasyla
Grigorij, stajenny Wasyla
Ernst i Karolina Glückowie, luterański pastor i jego żona
Anton, Fryderyk i Agneta Glück, ich dzieci
Johann Trubach, szwedzki dragon, pierwszy mąż Marty
Europa
król Szwecji Karol XII, wróg Piotra w wielkiej wojnie północnej
marszałek Rehnskjöld, główny dowódca szwedzkiej armii
August Mocny, elektor saski, sojusznik Piotra
Fryderyk Wilhelm, król Prus, król żołnierz
król Francji Ludwik XIV
król Francji Ludwik XV
Jean-Jacques Campredon, francuski ambasador w Rosji
książę Dymitr Kantemir z Mołdawii
księżniczka Maria Kantemir, jego córka, kochanka PiotraInterregnum 1725
NIE ŻYJE. MÓJ UKOCHANY MĄŻ, potężny car Wszechrusi, umarł – i to w samą porę.
Tuż przed tym, jak przyszła po niego śmierć, Piotr zażądał, by do sypialni w Pałacu Zimowym przyniesiono mu pióro i papier. Moje serce zamarło. On nie zapomniał, pociągnie mnie ze sobą. Gdy po raz ostatni stracił przytomność, a ciemność mocniej przyciągnęła go do swej piersi, pióro wysunęło mu się z palców. Czarny inkaust rozprysł się na zbrudzoną pościel, czas wstrzymał oddech. Jakąż sprawę chciał załatwić car tym ostatnim wysiłkiem swego wielkiego ducha?
Znałam odpowiedź.
Świece w wysokich lichtarzach wypełniały komnatę ciężkim zapachem i migotliwym światłem; ich blask sprawiał, że cienie tańczyły, a postaci utkane na flamandzkich arrasach ożywały. Ich surowe oblicza wyrażały ból i niedowierzanie. Głosy ludzi, którzy przez całą noc stali za drzwiami, zagłuszał lutowy wicher, gniewnie kołacząc okiennicami. Czas płynął powoli, niczym oliwa wylana na wodę. Piotr odcisnął się na naszych duszach tak, jak jego pierścień odciskał się w gorącym wosku. Wydawało się niemożliwe, by świat nie zatrzymał się w swych koleinach, gdy umrze. Mój mąż, najsilniejsza wola, której Rosja kiedykolwiek została poddana, był kimś więcej niż naszym władcą. Był naszym losem. I nadal wyznaczał mój.
Doktorzy – Blumentrost, Paulsen i Horn – stali w milczeniu wokół łoża Piotra i wpatrywali się w niego z przestrachem. Podane odpowiednio wcześnie lekarstwo za pięć kopiejek mogło go uratować. Dzięki Bogu konowałom zawsze brakowało zdrowego rozsądku.
Nawet nie patrząc, czułam, że obserwują mnie Teofan Prokopowicz, arcybiskup Nowogrodu, i Aleksander Mienszykow. Prokopowicz zmieniał wolę cara w wieczność i Piotr wiele mu zawdzięczał. Natomiast Mienszykow zyskał swój majątek i swoje wpływy wyłącznie za sprawą Piotra. Co ten mówił, gdy ktoś próbował szargać przy nim nazwisko Aleksandra Daniłowicza, odnosząc się do jego podejrzanych interesów? „Mienszykow to Mienszykow, cokolwiek by uczynił!” – i to kończyło temat.
Doktor Paulsen zamknął oczy cara i skrzyżował jego ręce na piersi, ale nie wyjął z jego dłoni papieru, ostatniej woli Piotra. Te dłonie, które zawsze wydawały się za delikatne jak na jego wysokie i potężne ciało, znieruchomiały, stały się bezsilne. Zaledwie dwa tygodnie temu zanurzał te dłonie w moje włosy i okręcał je sobie wokół palców, wdychając zapach wody różanej i drzewa sandałowego.
– Moja Katarzyno – powiedział, nazywając mnie imieniem, które sam mi nadał, i uśmiechnął się do mnie. – Wciąż jesteś piękna. Lecz jak będziesz wyglądać w klasztorze, ogolona na łyso? Tamtejszy chłód złamie twojego ducha, choć jesteś silna jak koń. Wiesz, że ta biedaczka Eudokia wciąż do mnie pisze, błagając o dodatkowe futro? Jak dobrze, że ty nie umiesz pisać! – dodał ze śmiechem.
Minęło trzydzieści lat, odkąd jego pierwsza żona Eudokia została wysłana do klasztoru. Widziałam ją kiedyś. W jej oczach płonęło szaleństwo, ogolona głowa pokryta była guzami i krostami od chłodu i brudu. Jedynym towarzystwem Eudokii była garbata karlica, która posługiwała jej w klasztornej celi. Piotr kazał tej nieszczęsnej istocie uciąć język, więc na jęki i lamenty Eudokii mogła odpowiadać jedynie bełkotem. Słusznie zakładał, że ujrzenie Eudokii napędzi mi strachu do końca życia.
Przyklęknęłam przy łożu cara, a trzech doktorów wycofało się na skraj komnaty, niczym przepędzone z pola wrony. Nieszczęsne ptaki, których Piotr tak bardzo bał się w ostatnich latach swego życia. Ogłosił polowanie na nie w całym imperium. Chłopi łapali je dla nagrody, zabijali, skubali i piekli. Nic to carowi nie pomogło: w nocnej ciszy widmowy ptak wślizgiwał się przez obite materią ściany i zamknięte drzwi carskiej sypialni. Jego hebanowe skrzydła przesłaniały światło, a w ich chłodnym cieniu krew na dłoniach Piotra nigdy nie wysychała.
Palce cara wciąż nie były palcami trupa, były miękkie i nadal ciepłe. Na chwilę strach i gniew ostatnich miesięcy wymknęły się z mojego serca jak złodziej nocą. Ucałowałam dłonie Piotra, wdychając znajomy zapach tytoniu, atramentu, skóry i mieszanki perfum, którą robiono w Grasse wyłącznie dla niego.
Wyjęłam papier z jego dłoni. Łatwo się wysunął, choć z lęku krew stężała mi w żyłach. Jakby je pokrył szron, były jak przemarznięte gałęzie drzew podczas nadbałtyckiej zimy. Jednak ważne było, by pokazać wszystkim, że tylko ja mam prawo to zrobić – ja, jego żona i matka dwanaściorga jego dzieci.
Papier zaszeleścił mi w palcach, gdy go rozkładałam. Nie po raz pierwszy wstydziłam się, że nie potrafię czytać. Podałam ostatnią wolę mego małżonka Teofanowi Prokopowiczowi. Przynajmniej Mienszykow wiedział równie mało jak ja. Od chwili, gdy Piotr zgarnął nas pod swoje skrzydła, rzucając na nas swój czar, byliśmy niczym dwoje dzieci, które kłócą się o uwagę i miłość ojca. Batiuszka car, jak nazywał go lud. Nasz ojczulek car.
Prokopowicz musiał się domyślać, co zaplanował dla mnie Piotr. To stary lis z ostrym jak brzytwa umysłem, obeznany z królestwami zarówno ziemskimi, jak i niebieskim. Daria zarzekała się kiedyś, że ma w bibliotece trzy tysiące ksiąg. Błagam, po co jednemu człowiekowi trzy tysiące ksiąg? Papier lekko spoczywał teraz w jego pokrytych starczymi plamami dłoniach. Ostatecznie to on pomógł Piotrowi spisać dekret, który zszokował nas wszystkich. Car odrzucił w nim wszelkie zwyczaje i wszelkie prawa: chciał sam wyznaczyć swojego następcę i wolał pozostawić imperium zasługującemu na tę godność obcemu niż własnemu nieudanemu dziecku. Aleksemu...
Jakiż on był wystraszony, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wykapana matka, Eudokia, taki sam rozmyty wzrok i wysokie, wypukłe czoło. Nie mógł usiedzieć prosto, bo Mienszykow do krwi obił mu plecy i siedzenie. Aleksy zbyt późno pojął swój los: w dążeniu do stworzenia nowej Rosji car nie oszczędzi nikogo, ani siebie, ani swojego jedynego syna. „Nie byłeś krwią z mojej krwi, Aleksy, ani ciałem z mego ciała...” I dlatego mogłam spokojnie spać. Piotra natomiast dręczyły od tamtego dnia koszmary.
Serce łomotało mi pod lekko zasznurowanym gorsetem – dziwiłam się, że jego echo nie odbija się od ścian – lecz odpowiedziałam na spojrzenie Prokopowicza ze spokojem, na jaki tylko potrafiłam się zdobyć. Zacisnęłam mocno palce stóp w pantoflach, bo za nic nie mogłam zemdleć. Uśmiech Prokopowicza był blady jak prosfora, którą podawał w cerkwi. Znał tajemnice ludzkich serc, a szczególnie mojego.
– Czytajcie, Teofanie – powiedziałam cicho.
– Przekazać wszystko... – przerwał, podniósł wzrok i powtórzył – ...przekazać wszystko...
Temperament Mienszykowa dał o sobie znać: zerwał się z miejsca, jakby ktoś smagnął go batem, jak w starych dobrych czasach.
– Komu? – warknął na Prokopowicza. – Mówcie, Teofanie, komu?
Oddychałam z trudem. Futro nagle zaczęło parzyć mi skórę.
Arcybiskup wzruszył ramionami.
– To wszystko. Car nie dokończył zdania. – Cień uśmiechu przebiegł przez pokrytą zmarszczkami twarz Prokopowicza. Piotr uwielbiał stawiać wszystko na głowie. I, o tak, wciąż trzymał nas w garści, nawet zza grobu. Teofan spuścił wzrok. A ja powróciłam do życia. Nic nie zostało przesądzone! Piotr nie żył, jego następca nie został wskazany. Ale to nie znaczyło, że jestem bezpieczna. Wręcz przeciwnie.
– Co? To wszystko? – Mienszykow wyrwał papier z rąk arcybiskupa. – Nie wierzę! – Wbił wzrok w pismo, lecz Prokopowicz odebrał mu testament.
– Och, Aleksandrze Daniłowiczu. I tyle masz z tego, że zawsze miałeś coś lepszego do roboty niż nauka czytania i pisania.
Mienszykow już miał mu ostro odpowiedzieć, lecz ja natychmiast im przerwałam. Mężczyźni! Czy to jest odpowiednia chwila na skakanie sobie do oczu? Musiałam działać jak najszybciej, jeśli nie chciałam przeżyć reszty swoich dni w zakonie, zostać wywieziona na saniach na Syberię albo skończyć twarzą do dołu w Newie, unosząc się pośród grubej kry, z ciałem połamanym i rozdartym przez wielkie bryły lodu.
– Teofanie, czy car umarł, nie wyznaczywszy swojego następcy? – musiałam się upewnić.
Prokopowicz pokiwał głową. Oczy nabiegły mu krwią po wielu godzinach czuwania przy łożu władcy. Tak jak wszyscy popi nosił prostą fryzurę – jego ciemne, poprzetykane siwizną włosy opadały mu na ramiona. Miał na sobie skromny ciemny ubiór zwykłego duchownego. Nic nie zdradzało zaszczytów i urzędów, którymi nagradzał go Piotr, nic poza ciężkim, wysadzanym szlachetnymi kamieniami krzyżem na piersi arcybiskupa – panagią. Teofan Prokopowicz był stary, ale należał do tego rodzaju ludzi, którzy mogliby służyć jeszcze wielu carom. Pokłonił się i podał mi papier. Wsunęłam go w rękaw sukni.
Arcybiskup się wyprostował.
– Caryco, składam w wasze ręce przyszłość Rosji. – Tętno mi przyspieszyło, gdy zatytułował mnie w ten sposób. Mienszykow też uniósł głowę, czujnie jak myśliwski pies łapiący trop. Zmrużył przy tym oczy.
– Idźcie do domu, Teofanie, i odpocznijcie. Poślę po was, gdy będę was potrzebować. A na razie pamiętajcie, że ostatnie słowa cara znamy tylko my troje – odpowiedziałam. – Mam nadzieję, że będziecie służyć mi przez wiele lat – dodałam. – Nadaję wam Order Świętego Andrzeja i przekazuję majątek pod Kijowem z dziesięcioma, nie, z dwudziestoma tysiącami dusz.
Pokłonił się zadowolony, a ja zaczęłam się szybko zastanawiać, kogo trzeba będzie skazać na zesłanie, żeby skonfiskować jego majątek i przekazać go Prokopowiczowi. W taki dzień jak ten fortuny rodzą się i giną. Skinęłam na służącego, który czekał przy drzwiach. Czy rozumiał nasze szepty? Miałam nadzieję, że nie.
– Każ zaprząc powóz dla Teofana Prokopowicza. I pomóż mu zejść na dół. – I szeptem dodałam: – Żeby nikt z nim nie rozmawiał, jasne?
Pokiwał głową, a długie rzęsy zatrzepotały nad różowymi policzkami. Przystojny był z niego młodzieniec. Jego twarz przypomniała mi nagle oblicze innego. Tego, którego uważałam za najpiękniejszego. Piotr brutalnie to zakończył. A potem rozkazał, by jego głowę, jego słodką głowę, ustawiono obok mojego łóżka w ciężkim szklanym słoju ze spirytusem. Jak jabłka zalane wódką na zimę. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się we mnie smutno, po śmierci usta, kiedyś tak miękkie przy pocałunkach, skurczyły się pozbawione krwi, odsłaniając zęby i dziąsła. Gdy zobaczyłam ten słój po raz pierwszy i przerażona kazałam pokojowej go wynieść, Piotr zagroził mi klasztorem i chłostą. I na jakiś czas słój został.
Teofan Prokopowicz roześmiał się łagodnie, a jego twarz tak się pomarszczyła, że skóra wyglądała jak spieczona latem ziemia.
– Nie martwcie się, caryco. Chodź, chłopcze, podaj ramię staremu człowiekowi.
Wyszli we dwóch na korytarz. Jasne, wąsko skrojone, jedwabne spodnie podkreślały zarys umięśnionych nóg i pośladków służącego. Czy prawdą jest plotka, że Prokopowiczowi podobają się młodzi mężczyźni? Cóż – co kto lubi. Zasłoniłam swym ciałem widok na cesarskie łoże. Blade, wystraszone twarze obróciły się, by zajrzeć do komnaty: panowie i służba siedzieli tam niczym króliki w pułapce i wyciągali szyje, oczekując na swój los. Madame de la Tour, chuda francuska guwernantka mojej najmłodszej córki Natalii, przytulała ją mocno do siebie. Zmarszczyłam brwi. W antyszambrze było Natalii o wiele za zimno, a od wczorajszego popołudnia kasłała. Jej starsze siostry Elżbieta i Anna siedziały obok niej, jednak unikałam ich wzroku. Były za młode, jak mogłyby zrozumieć?
Nikt jeszcze nie wiedział, że to ja jestem tą osobą, której powinni się bać. Szukałam w tłumie młodego Pietruszki, wnuka Piotra, oraz książąt Dołgorukich, jego zwolenników, ale nigdzie ich nie było. Przygryzłam wargę. Czyżby zajmowali się knuciem planów przejęcia tronu? Powinnam zgarnąć ich jak najszybciej. Pstryknęłam palcami i stojący najbliżej wartownik zamienił się w słuch.
– Poślijcie po tajną radę: hrabiego Tołstoja, barona Ostermanna i Pawła Jagużyńskiego. Pospieszcie się, car chce ich widzieć – rozkazałam głośno, by mieć pewność, że moje ostatnie słowa słychać było przez całą długość korytarza.
Mienszykow wciągnął mnie z powrotem do sypialni, zamknął drzwi i prychnął z niedowierzaniem w reakcji na moją zuchwałość.
– Chodź – powiedziałam uprzejmie. – Przejdziemy obok, do małej biblioteki.
Mienszykow chwycił z krzesła swój haftowany surdut z zielonego brokatu, w którym trzymał straż przy łożu Piotra przez ostatnie dni i tygodnie. Dzięki jednej srebrnej nici wplecionej w materiał chłopska rodzina utrzymałaby się przez całe dwa lata. Pod ramię wcisnął sobie laskę z gałką z kości słoniowej. W ukrytych drzwiach do małej biblioteki Piotra odwróciłam się do medyków.
– Żaden z was nie może opuścić tej komnaty i nikogo nie wolno wam wzywać.
– Ale... – zaczął Blumentrost.
Uniosłam dłoń.
– Nie może się roznieść, że car odszedł. Jeszcze nie.
Piotr pochwaliłby mój ton.
– Jak rozkażecie. – Blumentrost się pokłonił.
– Dobrze. Zapłatę otrzymacie jeszcze dziś. To samo dotyczy waszych kolegów.
Mienszykow lekko się zachwiał. Ten niepewny krok to wynik zmęczenia czy strachu?
Ruszyłam przed nim do przytulnej małej biblioteki. Mienszykow wszedł za mną, ale najpierw złapał wysoką karafkę burgunda, którym się raz po raz częstował, oraz dwa kielichy z weneckiego szkła.
– W takim momencie nie można być ani trzeźwym, ani skąpym – stwierdził z krzywym uśmiechem, po czym zatrzasnął drzwi kopniakiem jak byle karczmarz. Ogień w kominku wygasł, ale wyłożone drewnem ściany zatrzymały jego ciepło. Kolorowe jedwabne dywany, które przywieźliśmy z wyprawy wojennej do Persji – dołączając do orszaku tuzin wozów z ładunkiem – przedstawiały wszelkie możliwe boskie stworzenia, rośliny i ptaki w ich pełnej krasie. Proste krzesła przy biurku, przy kominku i przy półkach zostały wykonane przez samego Piotra. Słyszałam czasami odgłosy toczenia i stukania w drewno nawet po północy. Stolarka przepędzała jego demony i podsuwała mu najlepsze pomysły, jak mawiał. Jego ministrowie niczego nie obawiali się tak bardzo, jak nocy, którą Piotr spędził na ciesiołce. Zasypiał, wykończony, na roboczej ławie. Tylko Mienszykow był wystarczająco silny, żeby zarzucić sobie cara na plecy i odnieść go do łóżka. Gdybym tam na niego nie czekała, Piotr skorzystałby z brzucha młodego szambelana jako poduszki. Zawsze potrzebował czuć dotyk czyjejś skóry, żeby powstrzymać wspomnienia.
Wysokie okna były przesłonięte przez podbite podszewką zasłony, które nabył jako młody człowiek podczas pobytu w Niderlandach, na długo przed wojną północną, trwającą dwie dekady walką o pokonanie Szwedów i przetrwanie. Półki uginały się pod ciężarem ksiąg, były to ponoć opisy podróży, morskich rejsów, wojen, żywoty władców oraz poradniki rządzenia i dzieła religijne. Co jakiś czas kartkował każdą z nich. Był to świat, w którym nie mogłam mu towarzyszyć. Zwoje papieru leżały na biurku albo w stosach w kątach biblioteki. Niektóre księgi były drukowane i oprawione w grubą świńską skórę, inne spisano odręcznie w klasztorach.
Na kominku stał model Natalii, fregaty Piotra, jego dumy, a powyżej wisiał portret mojego syna Piotra Piotrowicza. Namalowano go kilka miesięcy przed jego śmiercią, która rozdarła nasze serca. Unikałam tego pomieszczenia przez lata z powodu tego obrazu, był zbyt realistyczny: jakby w każdej chwili mój syn mógł rzucić ku mnie czerwoną skórzaną piłkę, którą trzymał w dłoniach. Jasne loki opadały na białą koronkową koszulę, a uśmiech ukazywał rządek ząbków. Oddałabym życie, by mieć go teraz przy sobie, by móc ogłosić go carem Wszechrusi. Wciąż byłby dzieckiem, oczywiście. Ale był synem z naszej krwi, mojej i Piotra. Dynastia. Czy nie tego pragnie każdy władca? A teraz zostały tylko córki i budzący lęk wnuk, mały Pietruszka.
Na myśl o nim aż zaparło mi dech w piersiach. Gdy się urodził, Piotr wziął go w ramiona i odwrócił się od jego nieszczęsnej matki. Biedna Szarlota. Przypominała szlachetnego, płochliwego konia i jak koń została sprzedana przez ojca do Rosji. Gdzie był teraz jej synek? W pałacu Dołgorukich? W koszarach? Tu za drzwiami? Pietruszka miał zaledwie dwanaście lat, a Piotr nie nadał mu nawet tytułu carewicza, mimo to bałam się go bardziej niż diabła.
– Dobrze zrobiłaś, wzywając radę i pozbywając się tego starego głupca Teofana – przyznał Mienszykow.
Odwróciłam się ku niemu.
– To my jesteśmy głupcami. Mam nadzieję, że dotrzyma słowa.
– A co ci obiecał? – zapytał zaskoczony Mienszykow.
– Właśnie! Słyszysz tylko te słowa, które padają, a przecież powiedziano o wiele więcej. – Chwyciłam go za kołnierz koszuli i syknęłam: – Płyniemy w jednej łodzi. Niech Bóg ma nad tobą litość za każdą sekundę, którą teraz marnujesz. Nie widziałam w antyszambrze ani Pietruszki, ani jego uroczych przyjaciół, a ty? Dlaczego prawowitego następcy władcy imperium rosyjskiego nie ma tutaj, przy łożu śmierci swojego dziadka, gdzie jego miejsce?
Mienszykow miał niepewną minę. Otarł sobie czoło.
– Bo jest z żołnierzami w carskich koszarach, którzy zaraz porwą go na ramiona i zaczną wiwatować na jego cześć, gdy tylko dowiedzą się, że car nie żyje. Co się wtedy stanie z nami? Czy Pietruszka zapomniał o ludziach, którzy podpisali wyrok na jego ojca, choćby krzyżykiem przy swoim imieniu, bo nie potrafią pisać?
Puściłam go. Mienszykow napełnił sobie ponownie kielich i pociągnął długi łyk wina. Silne, ozdobione ciężkimi pierścieniami palce drżały. Wrodzoną przebiegłość Mienszykowa przytępiło zmęczenie, lecz ja z nim jeszcze nie skończyłam.
– Według nich Syberia to będzie dla nas za mało. Dołgorucy rozsypią nasze prochy na wietrze. Tylko my wiemy, że car nie żyje – szepnęłam. – To daje nam czas.
Czas, który może nas uratować. Nie zdołamy długo utrzymać śmierci cara w tajemnicy, najwyżej do rana, gdy ołowiany świt wstanie nad miastem Piotra.
Mienszykow, człowiek, który wygrał tyle bitew i który niejeden raz wyratował swój kark z katowskiej pętli, wydawał się oszołomiony. Mój strach był zaraźliwy. Mienszykow siedział głęboko w jednym z foteli, które Piotr sprowadził z Wersalu, i wyciągnął daleko swe wciąż zgrabne nogi. Cud, że ten delikatny mebel był w stanie unieść jego ciężar! Wypił kilka łyków wina, a potem pokręcił kielichem z barwionego szkła na tle płomieni. Ogień podkreślił gładką, kolorową powierzchnię naczynia, sprawiając, że wyglądało jak napełnione krwią. Usiadłam naprzeciwko. To nie była pora na zabawy w picie.
Mienszykow uniósł żartobliwie kielich w moją stronę.
– Twoje zdrowie, Katarzyno Aleksiejewna. Warto było sprezentować was carowi, moja pani. Twoje zdrowie, moja największa strato. Twoje zdrowie, moja największa korzyści. – Nagle zaczął śmiać się tak gwałtownie, że peruka zsunęła mu się na oczy. Przypominało to wycie wilków zimą: wysoki, pełen pogardy dźwięk. Mienszykow ściągnął perukę i cisnął ją w kąt. Spokojnie przyjęłam tę bezczelność, choć Piotr kazałby go za to wybatożyć. Mienszykow cierpiał jak pies: umarł jego pan, który był też jego miłością. Co mu teraz pozostało? Cierpienie czyniło go nieprzewidywalnym. A ja desperacko go potrzebowałam. Jego, tajnej rady oraz wojska. Ostatnia wola cara tkwiła wsunięta w mój rękaw. Twarz Mienszykowa była czerwona i opuchnięta pod rozwichrzoną czupryną, jego włosy wciąż były koloru ciemnoblond. Przestał się śmiać i patrzył na mnie znad krawędzi kielicha niespokojnym wzrokiem.
– Oto i my. Cóż za niezwykłe miałaś życie, moja pani. Wyjaśnić je można jedynie wolą Boga.
Pokiwałam głową. To właśnie mówią o mnie na wszystkich dworach Europy. Moje pochodzenie to ciągle krążący dowcip, który rozbawia ambasadorów, wprawiając ich w dobry nastrój. Lecz dla Piotra wszystko to, czego pragnął w danej chwili, było zwyczajne, więc nic nie było niezwykłe.
Kielich wysunął się Mienszykowowi z palców, podbródek opadł na pierś, a wino się rozlało, pozostawiając dużą czerwoną plamę na białej koronkowej koszuli i błękitnej kamizelce. Wykończyły go ostatnie tygodnie, dni i godziny. Wkrótce zaczął chrapać i osunął się w fotelu bezwładny niczym szmaciana lalka. Mogłam pozwolić mu na moment odpoczynku, zanim przybędą Tołstoj i tajna rada. Wtedy zostanie odniesiony do swojego pałacu, by odespać kaca. Mienszykow posiadał już Order Świętego Andrzeja, a także o wiele więcej dusz i tytułów, niż mogłabym mu podarować. Nie byłam w stanie nic mu obiecać. Musiał zostać z własnej woli. „Nic nie łączy ludzi mocniej niż lęk o własne przetrwanie, Katarzyno” – jakbym słyszała głos Piotra.
Podeszłam do okna, które wychodziło na wewnętrzny dziedziniec. Złote ikonki przyszyte do rąbka mojej sukni pobrzękiwały przy każdym kroku. Gdy podczas naszej wizyty w Berlinie mała księżniczka pruska Wilhelmina zobaczyła, jak się ubieram, roześmiała się głośno:
– Imperatorowa Rosji wygląda jak żona grajka!
Odsunęłam ciężką zasłonę, która chroniła przed atramentowym chłodem zimowej nocy w Sankt Petersburgu. Nasze miasto, Piotrze, nasze marzenie! Prospekt Aleksandra Newskiego i Newę spowijała teraz ciemność, która ciebie już na zawsze objęła swoimi ramionami. Skrywała zapierającą dech w piersiach urodę tego, co stworzyłeś: mroźny zielonkawy odcień fal idealnie łączący się z tęczowymi barwami gładkich fasad obu pałaców i budynków, zupełną nowość dwadzieścia lat temu. Miasto, które wzniosłeś na mokradłach, potęgą swej niesamowitej woli i cierpieniem setek tysięcy swoich poddanych, i szlachty, i chłopów. Kości robotników przymusowych leżą pogrzebane w bagnistej ziemi niczym fundamenty. Mężczyźni, kobiety, dzieci, bezimienni i pozbawieni twarzy, któż pamięta o nich w obliczu takich wspaniałości? Jeśli Rosja cierpi na nadmiar czegokolwiek, to właśnie ludzkiego życia. Poranek wstanie mizerny i chłodny, ale później jasna, równa fasada pałacu odbije blady żar dnia. To ty zwabiłeś tutaj światło, Piotrze, to ty dałeś mu tu dom. Co się teraz stanie? Pomóż mi...
Światła świec poruszały się w oknach eleganckich wysokich domów, migotały w pokojach i korytarzach, jakby niesione ręką ducha. Na dziedzińcu w dole stał przygarbiony i wsparty o bagnet wartownik, gdy nagle ze stukotem podków i iskrami tryskającymi z twardych kocich łbów minął go pędem jeździec, który wypadł przez bramę. Zacisnęłam palce na zamku okna. Czy lekarze posłuchali mojego rozkazu? Czy też jeździec pognał, by potwierdzić to, co niewyobrażalne? Co mnie teraz czeka? Wolja – ogromna, bezgraniczna władza – czy też zesłanie i śmierć?
Zaschło mi w ustach ze strachu. Uczucie, które ściska żołądek w węzeł, wypływa zimnym i gorzkim potem i przewraca wnętrzności. Nie czułam go od chwili, gdy... Dość, nie wolno mi teraz myśleć o tych sprawach. Ja umiałam skupić się tylko na jednej rzeczy, choć Piotr żonglował pomysłami i planami jak akrobata.
Mienszykow mamrotał coś przez sen. Żeby tak Tołstoj i tajna rada wreszcie nadeszli! Całe miasto jakby zamarło w oczekiwaniu. Obgryzałam paznokcie, aż poczułam smak krwi.
Usiadłam z powrotem blisko ognia i zsunęłam pantofle, sztywne od haftów i szlachetnych kamieni. Ciepło kominka sprawiło, że poczułam dreszcz na skórze. Luty był jednym z najzimniejszych miesięcy w Sankt Petersburgu. Może powinnam kazać przynieść sobie grzańca i obwarzanki zamiast burgunda? To zawsze szybko stawiało mnie na nogi. Czy Piotrowi w komnacie obok było dość ciepło? Nie znosił chłodu i zawsze marzł na polu bitwy. Nie ma nic mroźniejszego niż poranek po bitwie, czy to przegranej, czy zwycięskiej. Mogłam go ogrzać tylko nocą, kiedy szukał schronienia w zagłębieniach mego ciała.
Ludzie, którzy śpią, wyglądają albo śmiesznie, albo wzruszająco. Mienszykow chrapiący z otwartymi ustami był tym drugim przypadkiem. Wysunęłam testament Piotra z rękawa i położyłam go sobie na udach, tak blisko ognia. Litery rozmywały się przez napływające mi do oczu łzy: prawdziwe i szczere, pomimo uczucia ulgi. Przede mną jeszcze długi dzień i jeszcze dłuższe tygodnie, i będę musiała uronić jeszcze wiele łez. Lud i dwór chcą zobaczyć rozpaczającą wdowę z potarganymi włosami, rozdrapanymi policzkami, z łamiącym się głosem i opuchniętymi oczami. Jedynie pokaz miłości i rozpaczy z mojej strony mógł uczynić coś niewyobrażalnego akceptowalnym, moje łzy były potężniejsze niż jakiekolwiek związki krwi. Mogłam więc równie dobrze zacząć płakać już teraz. Nietrudno było wywołać łzy: za kilka godzin albo będę martwa, czy też będę tego pragnąć, albo zostanę najpotężniejszą kobietą Wszechrusi.2
W NOCY PRZED TARGIEM padał deszcz. Mnisi nie zmuszali Nemców takich jak ja, żeby chodzili do kościoła w niedzielę, jak inni chłopi. Ochrzczono mnie w obrządku katolickim, ale dla mnie wiara ograniczała się do mamrotania modlitw i nieustannego czynienia znaku krzyża trzema palcami. W dniu naszej śmierci miało to – przynajmniej na to liczyliśmy – zapewnić nam wejście do nieba, gdzie będziemy wolni.
Kiedy szliśmy drogą na targowisko przy klasztorze, nasze stopy tonęły w ciepłym błocie. Każdemu krokowi towarzyszyło miękkie cmoknięcie. Zrobione z drewna i łyka łapcie nieśliśmy w rękach, żeby się nie zniszczyły. Moja młodsza siostra Greta, która miała dopiero cztery lata, z trudem za nami dreptała, więc wzięłam ją za rękę i zwolniłam, żeby nadążała. Ranek był mokry, ale popołudnie słoneczne. Niebo było ogromne i niebieskie. Na wiejskiej łące mężczyźni wyrównywali grunt na wieczorne tańce, a kobiety rozwieszały sznury pomiędzy wysokimi brzozami, żeby dzieci mogły się na nich pohuśtać. Inni gromadzili się w grupki, odziani w długie, kolorowe szaty, śmiali się i rozmawiali, śpiewali i klaskali. Na placu już panowały gwar i ożywienie, bo na targ zjechali się ludzie z całej prowincji.
Przy pierwszym namiocie, który mijałam, przywiązano do pala niedźwiedzia. Miał brudne i zmierzwione futro, spiłowano mu zęby i obcięto pazury. Mimo to trzymano go z dala od innych zwierząt. Drzemała w nim dzika i nieposkromiona natura, której nie mogły okiełznać żadne więzy. Zimą wędrowni kupcy, którzy trzymali te bestie, często zamarzali na śmierć na poboczu drogi, a wtedy niedźwiedzie wyrywały łańcuchy z ich dłoni i głód wiódł ich do najbliższych chat i gospodarstw. Ominęłyśmy więc pana Misia szerokim łukiem, gdy daremnie próbował naostrzyć swe pazury o pal. Greta rozejrzała się za matką, lecz Tania stała przy jakimś kramie i oglądała naszyjniki i bransolety. Dziewczynka przyłożyła palec do ust i z wielką ciekawością uniosła kolorową i wielokrotnie łataną płachtę jednego z namiotów.
– Greto! – Już miałam ją zrugać, gdy gwałtownie wciągnęła powietrze i cofnęła się przerażona. Zajęłam jej miejsce i zajrzałam do środka. Pośrodku namiotu uwiązana była przerażająca istota o dwóch głowach, czterech ramionach i dwóch nogach. Stłumiłam krzyk, gdy jedna z głów odwróciła się, by na nas spojrzeć, podczas gdy druga zwisała bezwładnie na bok. Ślina ciekła z obwisłych warg tej głowy, natomiast na twarzy drugiej, nieco skrzywionej i smutnej, pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Jedna z rąk poruszyła się, palce wysunęły ku mnie. Policzyłam je, było ich sześć! Cofnęłam się. To było makabryczne, ale nie mogłam oderwać oczu. Greta z powrotem wcisnęła się obok mnie. W tym momencie rozległ się jakiś głos:
– Aha, młode panie już są ciekawe mojego Namiotu Dziwów?
Przestraszyłyśmy się obie tak, że mało nie wpadłyśmy do środka namiotu. Mężczyzna za nami trzymał karła na krótkim łańcuchu owiniętym wokół szyi. Po jego drugiej stronie stała dziewczyna w sukni z zielonych i niebieskich łat przepasanej sznurem. Na włosy miała zarzuconą podartą rybacką sieć. Nie widziałam dotąd umalowanej kobiety, więc jej widok mnie przeraził. Jej twarz wyglądała, jakby ją wciśnięto w mąkę, na policzkach miała wymalowane dwie jaskrawoczerwone plamy, a oczy i brwi podkreślone kawałkiem węgla.
Mężczyzna się ukłonił.
– Jestem mistrz Lampert. Przywiozłem do waszej nędznej wioski dziwy z całego świata.
Zmarszczyłam brwi – tylko nam wolno było źle mówić o mirze, a nie jakiemuś przypadkowemu obcemu! Mistrz Lampert kopnął karła w bok, na co ten wykonał salto i dzwoneczki i monety przyszyte do jego kurtki zabrzęczały wesoło.
– Nikt nie ma takich karłów, syren i przerażających stworów jak ja! Przyjdźcie dziś wieczór na moje przedstawienie, drogie panie!
Panie? Zachichotałyśmy obie z Gretą. Nikt nas tak nigdy nie nazywał. Mistrz Lampert zignorował nasze rozbawienie i mówił dalej:
– Planujemy konkurs, rzucanie zgniłymi owocami w mojego dziwoląga. Wygrywa ten, kto trafi prosto w twarz.
Wskazał na nieszczęsną istotę pośrodku namiotu. Nieśmiało znów na nią spojrzałam. Obie głowy zwisały, a ramiona dyndały bezużytecznie. „Syrena” – cokolwiek to miało oznaczać – uśmiechnęła się do mnie, ukazując czarne dziury między zębami. Dobry Boże, jak ja się ucieszyłam, gdy w tym momencie wściekła Tania wyciągnęła mnie i Gretę na zewnątrz.
– Co ty wyprawiasz? Mitrężysz czas z włóczęgami? Czujesz się jedną z nich? – warknęła na mnie. – Idziemy. Oglądamy z Krystyną połykacza ognia.
Pomimo szorstkiego tonu wcisnęła mi do ręki kilka prażonych orzechów w miodzie. Bóg jeden wie, jak udało jej się ukryć pieniądze przed ojcem, który poczułby się okradziony z napitku albo prymki tytoniu do żucia. To naprawdę było prawdziwe święto.
Trupa muzykantów szła ku nam błotnistą ścieżką między namiotami i straganami, a wesołe dźwięki bębnów, fletów i dzwonków szczęśliwie zagłuszyły łajania Tani. Podałam parę orzechów Grecie i ruszyłam za Tanią i Krystyną do straganów połykaczy ognia, kuglarzy i magika, który właśnie wyciągał czerwoną piłkę z brudnego ucha jakiegoś chłopa. Tłum wiwatował i klaskał jak oszalały. Kolejni chętni przepychali się, by im też wyczarowano piłkę z ucha.
Krystyna wskazała połykacza ognia.
– Widziałaś te mięśnie? To pewnie od tego połykanego ognia – zachichotała. Westchnęłam w duchu. Jeśli mnisi nie znajdą dla niej wkrótce męża pośród chłopów z wioski, to może my będziemy zmuszeni zostawić zawiniątko na skraju lasu.
Podeszłam kilka kroków do kuglarza z długą białą brodą i nagą spaloną słońcem piersią. Na środku czoła miał kropkę namalowaną cynobrową farbą, z uszu zwisały mu ciężkie kolczyki, a białe włosy zostały zaczesane do tyłu i zaplecione w warkocz. Jednak jego oczy lśniły jasno i klarownie. Musiał widzieć w swoim życiu tyle rzeczy! A ja już zawsze pozostanę w tej wiosce. W tłumie zapadła cisza, gdy dodał czwartą i piątą pałkę do trzech, które już trzymał, i powiedział łamanym niemieckim:
– Dwie pałki są dla partaczy! Trzy – dla głupców! Cztery – już nieźle! Pięć – dla mistrzów!
Krystyna przysunęła się do mnie, a Greta wsunęła rączkę w moją dłoń. Tania też do nas dołączyła. Pałki wyleciały w powietrze, wysoko i szybko, a ich drewniana powierzchnia zalśniła w słońcu. Starzec, żonglując nimi, kazał swojemu pomocnikowi, by rzucił mu szóstą pałkę, a potem siódmą. Zaparło mi dech w piersiach i obserwowałam go bez tchu. Kolorowi muzykanci znów minęli nas ze swoim harmidrem.
Gdy żongler zdjął czapkę, by poprosić o pieniądze, ruszyłyśmy dalej i minęłyśmy balwierza, do którego stała kolejka ludzi z przeróżnymi boleściami. Słyszałam oburzone gulgotanie człowieka, któremu balwierz wyrwał niewłaściwy ząb. Od strony straganu lalkarza rozległy się radosne okrzyki, więc poszłyśmy w tamtym kierunku. Przedstawienie już trwało. Usiadłyśmy na trawie wraz z innymi widzami. Chyba możemy pooglądać przez chwilę bez płacenia? Rzecz działa się w jakiejś twierdzy. Jedna z kukiełek miała na sobie lśniącą okrągłą czapeczkę oraz kaftan z wyszytym rosyjskim dwugłowym orłem. To musiał być młody rosyjski car. Stanęła przed nim kukiełka żołnierza, a mężczyzna obok mnie wybuchnął śmiechem.
– O co chodzi? Czy to car? – szepnęłam.
Widz pokiwał głową.
– Tak. Dwa lata temu car Piotr chciał odwiedzić twierdzę w Rydze. Prawie nigdy nie ma go w Moskwie, wiecie o tym? – Wzruszył ramionami i mówił dalej. – Ale Szwedzi mu nie pozwolili. Prosty żołnierz zagrodził drogę carowi Wszechrusi, a król Szwecji – w tym momencie wskazał trzecią kukiełkę, która siedziała na krześle – odmówił ukarania go. Car ponoć do dziś wścieka się z powodu tej zniewagi. Poprzysiągł zemstę na wszystkich Szwedach.
Mój sąsiad wysmarkał się we własne palce. Kukiełka cara dostała właśnie ataku szału i wściekle deptała koronę. Zaśmiałam się głośno razem ze wszystkimi i dałam Grecie ostatniego słodkiego orzecha, gdy nagle padł na mnie cień, bo ktoś przesłonił słońce. Jakiś głos powiedział po rosyjsku:
– To ta dziewczyna.
Podniosłam wzrok. To był mężczyzna znad rzeki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------