Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cena Honoru - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cena Honoru - ebook

„CENA HONORU” to ilustrowany zbiór dziesięciu opowiadań fantasy, którego bohaterami są krasnoludy, a głównymi motywami wartości ważne w ich życiu, konflikty między nimi i tragiczne wybory oraz silne emocje, do których prowadzą.

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 27 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis tre­ści

Sło­wo wstę­pu

Vor­ga­ard

Cena ho­no­ru

Bra­ter­stwo krwi I

Bra­ter­stwo krwi II

Bra­ter­stwo krwi III

Grze­chy na­szych oj­ców

„Hej ho, hej ho, na woj­nę by się szło…”

Śmierć wo­jow­ni­ka

W imię kla­nu

Naj­czar­niej­sza z czer­ni

Cen­niej­sze od cno­ty

.

Książ­kę tę de­dy­ku­ję Ma­te­uszo­wi „Qy­le­eso­wi, Kru­ro­wi pod Guro”, Mag­da­le­nie „emiel” i So­nii „De­ri­vie-No­pe­ben­der” oraz jesz­cze jed­ne­mu czło­wie­ko­wi, któ­ry bę­dzie wie­dział, że o nie­go cho­dzi – oso­by te na prze­strze­ni lat sta­ły mi się bli­skie i po­zo­sta­ną waż­ną czę­ścią mo­je­go ży­cia, nie­za­leż­nie od tego, jak to wszyst­ko się po­to­czy­ło. A po­czą­tek mia­ło wła­śnie wte­dy, gdy od­gry­wa­łem rolę pew­ne­go sta­re­go, nie­zbyt uro­dzi­we­go kra­sno­lu­da. Re­la­cja ze wspo­mnia­ny­mi oso­ba­mi z pew­no­ścią istot­nie wpły­nę­ła na kształt tego, co stwo­rzy­łem.

De­dy­ku­ję ją też mo­jej ma­mie – wspa­nia­łej oso­bie, któ­rej wy­trwa­ło­ści, nie­ustę­pli­wo­ści, od­wa­gi i przy­wią­za­nia do ide­ałów po­zaz­dro­ścić mógł­by nie­je­den kra­sno­lud. Za­wsze mnie wspie­ra­ła, sta­no­wi­ła dla mnie pod­po­rę, wie­rzy­ła w moje siły i za­chę­ca­ła mnie do dzia­ła­nia. Bez niej ta książ­ka by nie po­wsta­ła – bo bez niej był­bym zu­peł­nie in­nym czło­wie­kiem.

Skła­dam tak­że go­rą­ce po­dzię­ko­wa­nia „cio­ci El­żu­ni” za by­cie moją naj­gor­liw­szą re­cen­zent­ką oraz Zy­cie „Mor­goth” Re­sa­kow­skiej za wy­ko­na­nie ilu­stra­cji, któ­re oży­wi­ły mój tekst i dzię­ki któ­rym mój li­te­rac­ki de­biut stał się dla mnie na­praw­dę wy­jąt­ko­wy.Sło­wo wstę­pu

Wszyst­ko za­czę­ło się pod ko­niec paź­dzier­ni­ka 2016 roku. Sie­dzia­łem w kuch­ni z ro­dzi­ną i na­rze­ka­łem na książ­kę ja­kie­goś mło­de­go youtu­be­ra – bę­dą­cą na­pi­sa­nym kosz­mar­nym sty­lem masz­ka­ro­nem, a mimo to wy­da­ną dru­kiem i chy­ba przy­no­szą­cą zy­ski. Wte­dy moja sio­stra Anka wy­po­wie­dzia­ła te sło­wa: „To może sam coś wy­daj, a nie tyl­ko na­rze­kaj, bo na­rze­kać to każ­dy umie”.

No i po­my­śla­łem – dla­cze­go nie? Lu­bię pi­sać, lu­bię ba­wić się sło­wem. Nie mnie oce­niać, czy po­tra­fię, ale sko­ro lu­dzie, któ­rych prze­ra­sta uło­że­nie po­praw­ne­go zda­nia w ję­zy­ku oj­czy­stym, mo­gli wy­dać książ­kę, to… dla­cze­go nie ja? Na­pi­sa­łem ją z pa­sji, w wol­nym cza­sie. Nie są­dzę, że­bym był w sta­nie zo­stać za­wo­do­wym pi­sa­rzem, choć z pew­no­ścią czuł­bym się dum­ny, gdy­by moje dzie­ło od­nio­sło ja­kiś suk­ces. Osta­tecz­nie jed­nak to coś, co po pro­stu chcia­łem zro­bić. Wy­dać książ­kę. Do­pro­wa­dzić ja­kiś pro­jekt od po­cząt­ku do koń­ca. Po­zo­sta­wić coś po so­bie.

Dla­cze­go kra­sno­lu­dy? Od dziec­ka in­te­re­so­wa­łem się fan­ta­sty­ką. Pierw­szą prze­czy­ta­ną książ­ką z tego ga­tun­ku, któ­rą pa­mię­tam, był „Wład­ca Pier­ście­ni”. Dzie­ło Tol­kie­na zro­bi­ło na mnie ogrom­ne wra­że­nie – przede wszyst­kim z po­wo­du wiel­kiej zło­żo­no­ści i szcze­gó­ło­wo­ści świa­ta. Póź­niej spę­dzi­łem wie­le lat, gra­jąc w gry fa­bu­lar­ne – w ten spo­sób za­wią­za­łem zresz­tą kil­ka klu­czo­wych w moim ży­ciu zna­jo­mo­ści. Kra­sno­lu­dy zaś za­wsze były moją ulu­bio­ną rasą istot w fan­ta­stycz­nych świa­tach. Przy­cią­ga­ło mnie ich nie­ugię­te przy­wią­za­nie do ho­no­ru, mak­sy­ma­lizm mo­ral­ny po­su­nię­ty do gra­nic roz­sąd­ku, a czę­sto na­wet i poza te gra­ni­ce, a tak­że moc­no ide­ali­stycz­ne prze­ko­na­nia w wie­lu te­ma­tach – od lo­jal­no­ści i obo­wiąz­ku po­czy­na­jąc, a na przy­jaź­ni i mi­ło­ści koń­cząc.

Kra­sno­lu­dy tak moc­no ce­nią to, co uwa­ża­ją za słusz­ne, że wolą za­pła­cić ży­ciem, niż się temu sprze­nie­wie­rzyć, i trak­tu­ją wła­sne sło­wa z tak ogrom­ną po­wa­gą, że raz zło­żo­na przy­się­ga to dla nich świę­tość. W koń­cu – ich ko­deks mo­ral­ny jest dla nich rze­czą na tyle klu­czo­wą, że czę­sto same, bez udzia­łu pra­wa, a po pro­stu na sku­tek na­tu­ral­nych me­cha­ni­zmów spo­łecz­nych, ka­rzą się za od­stęp­stwa od nie­go. To wszyst­ko są idee, któ­re do­ty­ka­ją rze­czy bar­dzo dla mnie waż­nych i moc­no mnie po­ru­sza­ją. Moż­na po­wie­dzieć, że kra­sno­lu­dy są w pe­wien spo­sób ucie­le­śnie­niem mo­je­go świa­to­po­glą­du i mo­ral­ne­go ide­ału. A opo­wia­da­nia za­war­te w tym zbio­rze czę­sto będą do­ty­czyć wła­śnie mo­ral­no­ści oraz prze­róż­nych war­to­ści waż­nych w ży­ciu kra­sno­lu­dów – i w moim.

Ten li­te­rac­ki de­biut jest dla mnie po­wo­dem wiel­kiej ra­do­ści, ale tak­że po pro­stu owo­cem pa­sji. Jak już wspo­mi­na­łem – pi­szę, bo spra­wia mi to przy­jem­ność. Na tej jed­nej pu­bli­ka­cji się za­tem nie skoń­czy. Już te­raz pla­nu­ję po­wieść osa­dzo­ną w tym sa­mym świe­cie, w któ­rej po­ja­wi się wie­lu obec­nych w ni­niej­szym zbio­rze bo­ha­te­rów, za­tem je­śli pew­ne wy­da­rze­nia lub po­sta­ci wy­da­dzą się nie­do­sta­tecz­nie roz­wi­nię­te, cał­kiem moż­li­we, że opo­wiem o nich wię­cej w na­stęp­nym moim dzie­le. Zo­ba­czy­my, co przy­nie­sie przy­szłość.

Na ko­niec chciał­bym po­dzię­ko­wać To­bie, Czy­tel­ni­ku, któ­ry ze­chciał się­gnąć po tę książ­kę – mam na­dzie­ję, że pod­czas lek­tu­ry bę­dziesz się ba­wić przy­naj­mniej w po­ło­wie tak do­brze, jak ja ba­wi­łem się w trak­cie two­rze­nia.

Niech two­ja bro­da ro­śnie aż do zie­mi, a twój ho­nor za­wsze lśni tak ja­sno jak twój to­pór.

Ma­ciekVor­ga­ard

Świat po­grą­żo­ny w nie­usta­ją­cych woj­nach i kon­flik­tach. Prze­siąk­nię­ty ma­gią i wy­peł­nio­ny nie­zwy­kły­mi stwo­rze­nia­mi. Za­miesz­ka­ny przez lu­dzi, elfy, ar­lok­ki, or­ków i wie­le in­nych ro­zum­nych ras. W tym tak­że przez kra­sno­lu­dy.

Lu­dzie od da­wien daw­na po­wia­da­ją, że ci ni­scy bro­da­cze to pro­ste, cza­sem wręcz pro­stac­kie isto­ty. Pi­ja­cy i pie­nia­cze znaj­du­ją­cy szczę­ście w pry­mi­tyw­nych roz­ryw­kach i nie­prze­rwa­nej li­ba­cji. Lu­dzie jed­nak – jak to czę­sto bywa – nie mają ra­cji.

Kra­sno­lu­dy są sta­ro­żyt­nym, dłu­go­wiecz­nym i dum­nym lu­dem ce­nią­cym so­bie do­świad­cze­nie, rze­mio­sło, bo­gac­two i umie­jęt­no­ści, któ­re po­zwa­la­ją owo bo­gac­two osią­gnąć. To isto­ty pa­mię­tli­we za­rów­no wo­bec wro­gów, jak i so­jusz­ni­ków. Nie­prze­jed­na­ne w swym gnie­wie i nie­zrów­na­ne w wier­no­ści swym przy­ja­cio­łom. Nade wszyst­ko jed­nak ce­nią so­bie ho­nor i więk­szość z nich woli zgi­nąć, niż go stra­cić. To, co uzna­ją za słusz­ne, sta­no­wi dla nich naj­wyż­szą war­tość, w imię któ­rej są zdol­ne do wiel­kie­go po­świę­ce­nia, nie­opi­sa­ne­go mę­stwa i god­ne­go pie­śni he­ro­izmu.

Znaj­dą się tu hi­sto­rie o war­to­ściach waż­nych w ży­ciu kra­sno­lu­dów, o roli, jaką peł­nią, o ich zna­cze­niu – i o tra­gicz­nych sy­tu­acjach, w któ­rych wcho­dzą ze sobą w kon­flikt. Ho­nor jest wszyst­kim, ale cza­sem może się oka­zać, że ceną ho­no­ru jest hań­ba…

Cena ho­no­ru

Rok 2252

we­dle ra­chu­by kra­sno­lu­dów

Thor­mar Mistrz Kuź­ni otarł pot z czo­ła, prze­kra­cza­jąc próg swe­go do­mo­stwa, po czym za­mknął za sobą drzwi. Żar pa­nu­ją­cy w ser­cu An­ga­zgron, Kuź­ni An­ga­za – sto­li­cy kra­sno­lu­dów na­zwa­nej tak na cześć boga-ko­wa­la i stwór­cy tej rasy – był w isto­cie pie­kiel­ny, choć Thor­mar zauważał to je­dy­nie wte­dy, gdy po­rów­ny­wał go do przy­jem­ne­go chło­du gru­bych, ka­mien­nych ścian. Kra­sno­lud wcią­gnął w noz­drza za­pach mię­snej po­lew­ki i skie­ro­wał wzrok ku pa­le­ni­sku. Jego usta roz­cią­gnę­ły się w mi­mo­wol­nym uśmie­chu. Przy ogniu sta­ła kra­sno­ludz­ka ko­bie­ta. Nie byle jaka ko­bie­ta, na­le­ża­ło do­dać. Była nie­co wyż­sza i szczu­plej­sza od ty­po­wych przed­sta­wi­cie­lek Wiel­kie­go Kla­nu Mło­to­dzierż­ców, do któ­re­go na­le­żał Thor­mar. Syl­wet­kę mia­ła przy­jem­nie za­okrą­glo­ną, zaś pło­mien­no­ru­de, dłu­gie wło­sy opa­da­ły swo­bod­nie na ra­mio­na i uro­czo kon­tra­sto­wa­ły z ciem­ną skó­rą.

– Pach­nie wspa­nia­le, uko­cha­na – rzekł kra­sno­lud, zbli­ża­jąc się. – Cho­ciaż po dzi­siej­szym dniu po­żarł­bym pew­nie na­wet ba­ra­na z ko­py­ta­mi. Na su­ro­wo!

Ko­wa­lo­wi od­po­wie­dział szcze­ry, ra­do­sny śmiech.

– Wiem. Ale póź­niej bę­dziesz mu­siał sam cią­gnąć te wszyst­kie wóz­ki z rudą. Zresz­tą nie­waż­ne. Ktoś… cze­kał na cie­bie – od­po­wie­dzia­ła kra­sno­lud­ka i uśmiech­nę­ła się. Po­szła do dru­giej izby, zaś gdy po­wró­ci­ła, trzy­ma­ła w ra­mio­nach dziec­ko.

Thor­ma­ro­wi za­drża­ły ręce, gdy wy­cią­gnął je, by chwy­cić chłop­ca. Jak za­wsze.

To tyl­ko dziec­ko – skar­cił się w my­ślach. – Nie. Nie tyl­ko dziec­ko – po­pra­wił się po chwi­li. – Moje dziec­ko. Mój syn.

Mistrz Kuź­ni był po­staw­nym kra­sno­lu­dem, rów­nie sze­ro­kim, co wy­so­kim. De­ka­dy spę­dzo­ne nad ko­wa­dłem uwi­docz­ni­ły pod jego skó­rą gru­be wę­zły mię­śni. Co praw­da nie do­rów­ny­wał swo­je­mu przod­ko­wi, któ­ry pierw­szy zy­skał to mia­no, do­wo­dząc swo­ich le­gen­dar­nych zdol­no­ści, i stwo­rzył tym sa­mym nowy klan, ale mimo to Thor­mar po­zo­sta­wał zdol­nym ko­wa­lem, wy­ko­nu­ją­cym swo­ją pra­cę z wy­trwa­ło­ścią i dumą. Prze­ma­wiał na zgro­ma­dze­niach ce­chu przed set­ka­mi po­dob­nych so­bie, a na­le­ża­ło wie­dzieć, że dys­ku­sje nie­rzad­ko by­wa­ły go­rą­ce. I nie cho­dzi­ło by­naj­mniej o pie­kiel­ny żar pa­nu­ją­cy w kra­sno­ludz­kich kuź­niach.

Kie­dy tyl­ko wzy­wa­no Thor­ma­ra, brał udział w boju prze­ciw­ko ar­lok­kom i in­nym stwo­rom, któ­re sta­wa­ły na dro­dze jego po­bra­tym­com. Sło­wem – wy­cho­dził na­prze­ciw każ­de­mu wy­zwa­niu, a nie­pew­ność nie na­le­ża­ła do uczuć, któ­rych czę­sto do­świad­czał.

A jed­nak te­raz, trzy­ma­jąc w drżą­cych rę­kach swo­je dziec­ko, nie wie­dział, co ma ro­bić. Nie po­tra­fił zna­leźć słów. I nie mu­siał, bo żad­ne nie były po­trzeb­ne. Mały kra­sno­lud pa­trzył na nie­go wiel­ki­mi, brą­zo­wy­mi oczy­ma spod krza­cza­stych – przy­naj­mniej jak na dziec­ko – brwi. Jego skó­ra, choć gład­ka, była ra­czej bla­da, a wręcz nie­co sza­ra­wa – wy­pad­ko­wa mię­dzy bądź co bądź dość kon­tra­sto­wy­mi od­cie­nia­mi cery oboj­ga ro­dzi­ców. Wplótł pal­ce w buj­ną, czar­ną bro­dę ojca i po­cią­gnął, chi­cho­cząc, za­pew­ne na wi­dok wy­ra­zu twa­rzy ro­dzi­cie­la. Thor­mar uniósł ką­cik ust i spoj­rzał na żonę, któ­ra od­po­wie­dzia­ła mu pro­mien­nym uśmie­chem – biel jej zę­bów błysz­cza­ła wy­raź­nie na tle ciem­nej skó­ry.

Wszyst­ko było tak, jak na­le­ży.

Thor­mar szedł sze­ro­ki­mi uli­ca­mi, któ­re tego dnia wy­da­wa­ły się nie­po­ko­ją­co pu­ste. Inne kra­sno­lu­dy mi­ja­ły go w po­śpie­chu, nie po­świę­ca­jąc mu wię­cej cza­su, niż wy­ma­ga­ło krót­kie spoj­rze­nie. W mie­ście było ci­szej niż za­zwy­czaj – a w miej­scu ta­kim jak An­ga­zgron, któ­re nie za­sy­pia­ło ni­g­dy i któ­re­go miesz­kań­cy pra­co­wa­li w po­cie czo­ła przez całą dobę, ci­sza mo­gła ozna­czać kło­po­ty. Zmia­na. To sło­wo nie na­le­ża­ło do po­wszech­nie wy­po­wia­da­nych w An­ga­zgron. Zmia­na – odej­ście od daw­nych wie­rzeń, od tra­dy­cji, od gło­su przod­ków. Bluź­nier­stwo. A jed­nak – nie­któ­re zmia­ny oka­zy­wa­ły się nie­unik­nio­ne. Wład­ca An­ga­zgron, Król Pod Górą, Wiel­ki Tan Van­dar Iskrzą­cy Młot, był mar­twy. Jego je­dy­ny syn i dzie­dzic za­gi­nął wśród gór­skich szczy­tów wie­le mie­się­cy temu.

Zmia­na.

Ko­wa­la mi­nę­ła gru­pa żoł­nie­rzy w cięż­kich pły­to­wych zbro­jach. Nie­śli tar­cze ozdo­bio­ne sym­bo­lem mło­ta bo­jo­we­go. Szli rów­nym kro­kiem, ra­mię przy ra­mie­niu i tar­cza przy tar­czy, a ich prze­marsz od­bi­jał się echem w pod­ziem­nych ko­ry­ta­rzach. Wiel­ki Klan Mło­to­dzierż­ców – sły­ną­cy z sil­nej, zdy­scy­pli­no­wa­nej ar­mii i nie­zwy­kłej wa­lecz­no­ści – kon­tro­lo­wał więk­szą część mia­sta. Wietrz­no­sto­pi, któ­rzy ce­ni­li so­bie wiatr na po­licz­kach, pięk­no gór­skich szczy­tów i da­le­kie po­dró­że, żyli głów­nie na sto­kach po­ni­żej. Mrocz­ne Ko­wa­dła, naj­lep­si spo­śród kra­sno­ludz­kich rze­mieśl­ni­ków, ar­chi­tek­tów i ko­wa­li, za­miesz­ki­wa­li jesz­cze głę­biej, w cze­lu­ściach zie­mi. Po­wia­da­no, że od­da­wa­li się tam prak­ty­kom nie przy­sta­ją­cym żad­ne­mu kra­sno­lu­do­wi.

Thor­mar obu­rzał się, sły­sząc te oskar­że­nia – klan jego żony pe­łen był zdol­nych rze­mieśl­ni­ków i god­nych za­ufa­nia kra­sno­lu­dów. Zły owoc moż­na było zaś zna­leźć wszę­dzie. A jed­nak te­raz, gdy na­pię­cie wy­peł­nia­ło po­wie­trze, a ka­mien­nym ha­lom bra­ko­wa­ło wład­cy, Mistrz Kuź­ni mu­siał zno­sić krzy­we spoj­rze­nia wła­snych po­bra­tym­ców, gdy tyl­ko od­wa­żył się na głos bro­nić współ­bra­ci swej mał­żon­ki. Pro­ble­my w mie­ście wy­ra­sta­ły jak grzy­by po desz­czu, a utarcz­ki i dys­ku­sje przy­bie­ra­ły na gwał­tow­no­ści.

Kwe­stia suk­ce­sji była oczy­wi­ście naj­bar­dziej ży­wot­ną spo­śród tych, o któ­rych go­rą­co roz­pra­wia­no w do­mach, w karcz­mach i na uli­cach. Wie­lu twier­dzi­ło, iż Iskrzą­cy Młot był naj­ści­ślej po­wią­za­ny z Mło­to­dzierż­ca­mi. A to, w po­łą­cze­niu z ich do­mi­na­cją w An­ga­zgron, pro­wa­dzi­ło do dal­szych zmian. Na­wo­ły­wa­no do igno­ro­wa­nia wy­ro­bów Wietrz­no­sto­pych – rze­ko­mo wy­ko­ny­wa­nych bez wła­ści­we­go po­sza­no­wa­nia dla tra­dy­cji i przod­ków. Sami Wietrz­no­sto­pi nie wy­ka­zy­wa­li też po­dob­no „na­leż­nych kra­sno­lu­dom” zdol­no­ści do pra­cy z ka­mie­niem i me­ta­lem, co­kol­wiek mia­ło­by to zna­czyć. Po­wierzch­nio­we po­wie­trze wy­peł­nia­ło ich gło­wy pust­ką, jak twier­dzi­li nie­któ­rzy, a miej­sce praw­dzi­we­go kra­sno­lu­da jest pod zie­mią.

Mrocz­ne Ko­wa­dła zaś… Mó­wio­no, że prak­ty­ku­ją ma­gię. Kra­sno­lu­dy ni­g­dy nie ufa­ły tej mi­stycz­nej, ta­jem­ni­czej sile, choć to­wa­rzy­szy­ła ona świa­tu od jego po­cząt­ków. „Ufaj sta­li i ka­mie­nio­wi” – po­wia­da­li wie­ko­wi dłu­go­bro­dzi. Ka­mień i stal za­wsze były przy­ja­ciół­mi kra­sno­lu­dów, a ma­gia zaś ułu­dą i uciecz­ką dla sła­bych umy­słów.

Po­dej­rza­ne ge­sty i beł­ko­tli­we za­klę­cia – to nie rze­czy god­ne kra­sno­lu­da. Praw­dzi­wą pra­cę, tę god­ną sza­cun­ku, wy­ko­nu­je się w po­cie czo­ła, w bólu i krwi. A jed­nak – Mrocz­ne Ko­wa­dła po­sia­da­ły w swych sze­re­gach tych, któ­rzy zgłę­bia­li taj­ni­ki sztuk ma­gicz­nych czy to z na­tu­ral­nej cie­ka­wo­ści, czy dla wspo­mo­że­nia rze­mio­sła oraz – jak po­wta­rza­no pół­gło­sem po ką­tach – tak­że w in­nych, bar­dziej zło­wiesz­czych ce­lach. Mrocz­ne Ko­wa­dła wła­da­ły ma­gią. I to na­wet nie tą, któ­rą po­słu­gi­wa­ły się elfy z da­le­kich kra­in. Ma­gią… in­ne­go ro­dza­ju. Ma­gią spra­wia­ją­cą, że jej użyt­kow­nik nie tyl­ko nie był go­dzien na­zy­wać się kra­sno­lu­dem, ale na­wet tra­cił pra­wo do ist­nie­nia.

Mrocz­ne Ko­wa­dła. Ciem­nia­cy. Bluź­nier­cy. Ścier­wa.

Thor­mar wy­szedł z kuź­ni. Czuł nie­przy­ja­zne spoj­rze­nia, któ­ry­mi był od­pro­wa­dza­ny. A może tyl­ko mu się wy­da­wa­ło? Może at­mos­fe­ra w mie­ście zgęst­nia­ła do tego stop­nia, że każ­de spoj­rze­nie zda­wa­ło się wro­gie, a każ­de sło­wo rzu­co­ne pół­gło­sem przy­po­mi­na­ło obe­lgę?

Do­tarł wresz­cie do domu i po­wiódł wzro­kiem po fa­sa­dzie. Jed­no z okien było zbi­te – naj­praw­do­po­dob­niej ka­mie­niem lub ce­głą.

Ko­wal za­zgrzy­tał zę­ba­mi ze zło­ści i ru­szył w stro­nę drzwi. Gdy na nie spoj­rzał, mi­mo­wol­nie za­ci­snął pięść, wbi­ja­jąc wzrok w sło­wo wy­ry­te w drew­nie kra­sno­ludz­ki­mi ru­na­mi.

ZDRAJ­CA

Wło­żył ostrze do wody, by za­har­to­wać me­tal, i pa­trzył, jak para uno­si się z wia­dra. Chciał­by, żeby jej sy­cze­nie było w sta­nie za­głu­szyć inne od­gło­sy, ale tak się nie dzia­ło. Na­wet z wnę­trza kuź­ni sły­szał da­le­kie okrzy­ki, a w wy­obraź­ni do­łą­czał do nich zgrzyt sta­li i bi­tew­ny zgiełk.

Po­trze­ba było wie­le bro­ni – Wietrz­no­sto­pi wciąż trzy­ma­li bit­ne od­dzia­ły na wyż­szych po­zio­mach mia­sta, na­to­miast po­ni­żej czy­ha­ły Mrocz­ne Ko­wa­dła. Mło­to­dzierż­cy kon­tro­lo­wa­li Wiel­ką Bra­mę, moż­na było więc są­dzić, że mie­li prze­wa­gę. W isto­cie jed­nak zo­sta­li ści­śnię­ci po­mię­dzy dwo­ma nie­przy­ja­ciół­mi, za­ata­ko­wa­ni z obu stron.

Thor­mar nie wie­dział, jak to wszyst­ko się za­czę­ło. Nie brał udzia­łu w Wiel­kiej Ra­dzie, któ­ra mia­ła być po­ko­jo­wym spo­tka­niem trzech kla­nów zwo­ła­nym w celu osta­tecz­ne­go usta­le­nia kwe­stii suk­ce­sji i przy­szło­ści rasy kra­sno­lu­dów. Miast tego za­mie­ni­ła się w bi­twę. W ma­sa­krę, jak po­wia­da­li nie­któ­rzy. Osta­tecz­nie zaś w woj­nę, któ­ra po­chło­nę­ła całe An­ga­zgron wie­le mie­się­cy temu – i wy­glą­da­ło na to, że do­pie­ro się roz­po­czy­na­ła.

Sto­li­cę za­miesz­ki­wa­ły dzie­siąt­ki, a może na­wet set­ki ty­się­cy kra­sno­lu­dów i każ­de­go dnia do walk do­łą­cza­li ko­lej­ni, pcha­ni na­przód po­czu­ciem obo­wiąz­ku wo­bec swych kla­nów bądź lę­kiem o ży­cie swo­je i naj­bliż­szych. Na­wet naj­bar­dziej za­go­rza­ły zwo­len­nik po­ko­ju zmie­niał czę­sto zda­nie, gdy jego dom zbu­rzo­no, a cia­ła bli­skich sta­wa­ły się że­rem dla ro­bac­twa.

Thor­mar nie miał zbyt wie­lu wie­ści spo­za An­ga­zgron, ale po­dob­no tam tak­że to­czy­ły się wal­ki. Za­rów­no mię­dzy mia­sta­mi kon­tro­lo­wa­ny­mi przez po­szcze­gól­ne Wiel­kie Kla­ny, jak i w ob­rę­bie ich sa­mych, je­śli za­miesz­ki­wa­ła je lud­ność mie­sza­ne­go po­cho­dze­nia – tam są­sie­dzi mor­do­wa­li się na­wza­jem albo gi­nę­li, bez­sku­tecz­nie pró­bu­jąc po­wstrzy­mać żą­dzę krwi swo­ich po­bra­tym­ców.

Dla Thor­ma­ra była to woj­na strasz­liw­sza niż ja­ka­kol­wiek, któ­rej wcze­śniej do­świad­czył – brat sta­wał prze­ciw­ko bra­tu, a wal­ki to­czo­no w cie­niu po­tęż­nych gór i w ciem­no­ści, z dala od oczu lu­dzi, el­fów i in­nych istot ży­ją­cych w pro­mie­niach słoń­ca.

W imię lo­jal­no­ści i ho­no­ru po­su­wa­no się do naj­ohyd­niej­szych zbrod­ni – nie ma bo­wiem rze­czy strasz­liw­szych nad to, co może uczy­nić oso­ba prze­ko­na­na o wła­snej słusz­no­ści.

Thor­mar Mistrz Kuź­ni, ko­wal i pod­da­ny Wiel­kie­go Tana Kar­dro­sa Mło­to­dzierż­cy, sie­dział w mil­cze­niu przy sto­le, wśród ka­mien­nych ścian. Ich chłód, za­zwy­czaj tak przy­jem­ny, te­raz prze­ni­kał go do ko­ści. Do jego uszu do­bie­ga­ły da­le­kie od­gło­sy starć, zaś noz­drza wy­peł­niał gry­zą­cy dym. Szczę­śli­wym zrzą­dze­niem losu dziel­ni­ca, w któ­rej miesz­kał, nie wi­dzia­ła już walk od dłuż­sze­go cza­su – z pew­no­ścią dla­te­go, że obec­nie była nie­mal cał­ko­wi­cie i nie­po­dziel­nie kon­tro­lo­wa­na przez Mło­to­dzierż­ców. Tym nie­mniej gdy tyl­ko do­sły­szał zbli­ża­ją­ce się cięż­kie kro­ki, na­tych­miast po­de­rwał się z krze­sła i oparł dłoń na sty­li­sku to­po­ra. Ofia­ro­wał w my­ślach krót­ką mo­dli­twę Ven­drze, Wiel­kiej Mat­ce i bo­gi­ni ży­cia oraz ogni­ska do­mo­we­go, aby oto­czy­ła jego ro­dzi­nę opie­ką.

– Scho­waj się. Tam, gdzie za­wsze – rzu­cił do swej mał­żon­ki.

I ona nie była bez­bron­na – cho­ciaż w jed­nej ręce trzy­ma­ła za­wi­nię­te w pie­lu­chy dziec­ko, w dru­giej dzier­ży­ła nie­wiel­ki to­pór.

– Mogę wal­czyć. Nie je­stem ja­kąś ludz­ką ko­bie­tą, któ­ra nie­ustan­nie po­trze­bu­je ochro­ny – od­po­wie­dział ko­wa­lo­wi zi­ry­to­wa­ny, ale na­dal uro­czy głos kra­sno­lud­ki.

– Wiem o tym. Ale po­myśl o nim. O na­szym synu. Idź. – Thor­mar ru­szył w stro­nę drzwi, go­tów za­gro­dzić je wła­sną pier­sią, gdy te otwar­ły się gwał­tow­nie i z hu­kiem. Do środ­ka wbie­gła piąt­ka opan­ce­rzo­nych kra­sno­lu­dów no­szą­cych go­dło Mło­to­dzierż­ców na na­pier­śni­kach i tar­czach. Je­den z nich trzy­mał ogrom­ny, po­kry­ty ru­na­mi to­pór. Inny zwra­cał uwa­gę ogo­lo­ną gład­ko, po­kry­tą strasz­li­wy­mi bli­zna­mi czasz­ką, a wszy­scy wy­glą­da­li na go­to­wych do wal­ki. Łysy kra­sno­lud no­szą­cy na ra­mie­niu ge­ne­ral­skie ozna­cze­nia wy­stą­pił na­przód.

– Ta ciem­na dziw­ka… – wark­nął. – Wie­my, że tu jest i szpie­gu­je dla swo­ich par­szy­wych po­bra­tym­ców. Wy­daj ją, jak na­ka­zu­je ci ho­nor i obo­wią­zek! – głos kra­sno­lu­da był szorst­ki i roz­ka­zu­ją­cy.

– Nie mam po­ję­cia, o czym mó­wisz. Nie ma tu żad­nych szpie­gów, a ja je­stem lo­jal­nym słu­gą mego kla­nu. Moż­li­we, że nie­któ­re z to­po­rów two­ich wła­snych żoł­nie­rzy wy­szły spod mo­jej ręki – od­parł Thor­mar spo­koj­nym gło­sem.

– Stoi przed tobą Bar­din Ka­mien­ny Cze­rep, ge­ne­rał i pra­wa ręka Wiel­kie­go Tana Kar­dro­sa. Moje sło­wo jest jego sło­wem. A jego sło­wo dla cie­bie jest pra­wem! Zbyt dłu­go po­zwa­la­no, byś hań­bił nas swo­imi czy­na­mi! – mó­wił na­dal do­wód­ca. – Przy­się­ga­łeś wier­ność Mło­to­dzierż­com. Wy­peł­nij roz­kaz swe­go Tana albo umrzyj jako zdraj­ca, zhań­bio­ny na wie­ki wraz z resz­tą twe­go kla­nu.

Dla Thor­ma­ra czas się za­trzy­mał. Chwi­la, któ­rą za­ję­ło mu pod­ję­cie de­cy­zji, wy­da­wa­ła się wiecz­no­ścią, choć w rze­czy­wi­sto­ści nie była na­wet mi­nu­tą.

Wy­peł­nij roz­kaz swe­go Tana albo umrzyj jako zdraj­ca, zhań­bio­ny na wie­ki…

Pod czasz­ką ło­mo­ta­ło mu sło­wo, któ­re­go zna­cze­nia jed­no­cze­śnie bał się i któ­rym po­gar­dzał od naj­młod­szych lat. Sło­wo, któ­re dla każ­de­go kra­sno­lu­da ozna­cza­ło osta­tecz­ne prze­kleń­stwo, los gor­szy od ka­lec­twa i od sa­mej śmier­ci. Hań­ba. Hań­ba. HAŃ­BA.

– Co jest hań­bą? – sło­wa ucie­kły z jego ust nie­za­mie­rze­nie, naj­cich­szym szep­tem. Mil­czał przez ko­lej­ną chwi­lę. Uła­mek se­kun­dy póź­niej jed­nak Thor­mar uniósł gło­wę i prze­mó­wił gło­śniej, pro­stu­jąc się: – Je­śli to wła­śnie na­zy­wa­cie ho­no­rem… to wolę umrzeć zhań­bio­ny.

– Niech tak bę­dzie. Za­bij­cie go! – rzu­cił szorst­ko do­wód­ca.

Zbroj­ni za­wa­ha­li się jed­nak, nie ru­sza­jąc od razu do ata­ku. Sta­ry wo­jow­nik dzier­żą­cy po­kry­ty lśnią­cy­mi ru­na­mi to­pór ode­zwał się ci­cho:

– Czy to… ko­niecz­ne, ge­ne­ra­le? Może wy­star­czy, je­śli go po…

Łysy kra­sno­lud ob­ró­cił się gwał­tow­nie, by spoj­rzeć mu w oczy.

– Czyż­byś i ty miał za nic lo­jal­ność? Od­mó­wił wy­ko­na­nia mo­je­go roz­ka­zu, a tym sa­mym sprze­ci­wił się Wiel­kie­mu Ta­no­wi, w któ­re­go imie­niu prze­ma­wiam! Jak ina­czej moż­na to na­zwać, je­śli nie zdra­dą? Przy­po­mnij mi, żoł­nie­rzu, jaka jest kara za zdra­dę!

Sta­ry wo­jow­nik mil­czał chwi­lę, za­nim się ode­zwał, a gdy to zro­bił, jego głos był szorst­ki i po­nu­ry:

– Karą za zdra­dę jest śmierć, ge­ne­ra­le.

– Do­kład­nie. Roz­kaz wy­ko­nać!

Thor­mar nie dał im cza­su na re­ak­cję. Jego to­pór świ­snął w po­wie­trzu, wbił się w krtań ge­ne­ra­ła, a na­stęp­nie za­mie­nił bark ko­lej­ne­go kra­sno­lu­da w krwa­wą mia­zgę – po­mi­mo cięż­kie­go pan­ce­rza. Po­zo­sta­ła trój­ka od­stą­pi­ła oszo­ło­mio­na, gwał­tow­nie za­sła­nia­jąc się tar­cza­mi. Thor­mar za­wi­nął to­po­rem w po­wie­trzu z wpra­wą i kunsz­tem, pod­ju­dza­jąc wro­gów do ata­ku.

Tak… Tak za­pew­ne mo­gło­by to wy­glą­dać, gdy­by Thor­mar był Urga­nem z Gór, zwa­nym póź­niej Łu­skoz­dzie­ra­czem. Mąż ten, tyl­ko z po­mo­cą swe­go wier­ne­go wil­ka i cięż­kiej ku­szy, za­bił smo­ka Set­tha­ro­xa. Albo gdy­by na­zy­wa­no go Eh­ran­nem Gro­mo­bro­dym, któ­ry, choć cięż­ko ran­ny, ściął w bi­twie pod Mroź­nym Szczy­tem trzy łby ar­lok­ków jed­nym ude­rze­niem.

Był jed­nak tyl­ko ko­wa­lem i le­d­wie zdą­żył unieść broń, za­nim ostrza wro­gów po­rą­ba­ły go na ka­wał­ki.

Chwi­lę póź­niej Bar­din Ka­mien­ny Cze­rep splu­nął na skrwa­wio­ne zwło­ki.

– Tak koń­czą zdraj­cy. Prze­szu­kać dom. Zna­leźć mi tę sukę z Mrocz­nych Ko­wa­deł.

Jego pod­wład­ni na­tych­miast ru­szy­li do dzia­ła­nia, prze­wra­ca­jąc me­ble, zry­wa­jąc ze ścian go­be­li­ny, a z pod­łóg dy­wa­ny. Osta­tecz­nie je­den z nich – kra­sno­lud o dłu­giej, nie­gdyś ru­dej, a obec­nie nie­mal cał­ko­wi­cie si­wej bro­dzie – od­na­lazł ukry­tą w po­sadz­ce kla­pę, otwo­rzył ją i po chwi­li wa­ha­nia zszedł ni­żej po dra­bi­nie. Po­miesz­cze­nie na dole oka­za­ło się schow­kiem, w któ­rym za­le­ga­ły sta­re skrzy­nie i wor­ki, poza tym jed­nak było pu­ste…

…je­śli nie li­czyć ko­bie­ty ści­ska­ją­cej w jed­nej dło­ni nie­wiel­ki to­pór, w dru­giej ręce zaś trzy­ma­ją­cej dziec­ko. Kra­sno­lu­dy do­sko­na­le wi­dzia­ły na­wet w cał­ko­wi­tych ciem­no­ściach, wo­jow­nik mógł więc wy­raź­nie do­strzec jej spoj­rze­nie – bę­dą­ce cha­rak­te­ry­stycz­nym dla za­pę­dzo­nych w róg zwie­rząt po­łą­cze­niem odro­bi­ny stra­chu i ca­łej masy wście­kło­ści, a tak­że tej sza­lo­nej, nie­po­wstrzy­ma­nej od­wa­gi, jaką daje de­spe­ra­cja. A ra­czej mógł­by do­strzec. Ale nie pa­trzył na ko­bie­tę – pa­trzył wła­śnie na dziec­ko. Kra­sno­ludz­kie­go chłop­ca spo­czy­wa­ją­ce­go spo­koj­nie w ra­mio­nach mat­ki, być może prze­ko­na­ne­go, że to ja­kaś ko­lej­na za­ba­wa i że jego oj­ciec lada mo­ment wy­sko­czy gdzieś zza rogu, śmie­jąc się tu­bal­nie.

Ką­ci­ki ust żoł­nie­rza za­drża­ły, po­dob­nie jak to­pór w jego dło­niach. Wie­dział, że po­wi­nien coś zro­bić. Po­in­for­mo­wać swe­go do­wód­cę. Wy­ko­nać roz­kaz. Przy­nieść chlu­bę swe­mu kla­no­wi wier­ną służ­bą tak, jak przy­się­gał. Lecz nie był w sta­nie. Jego nogi przy­po­mi­na­ły wy­ku­te w ka­mie­niu i przy­twier­dzo­ne na sta­łe do po­sadz­ki.

Dziec­ko. Jak to moż­li­we, że dziec­ko mia­ło tak głę­bo­kie spoj­rze­nie? W jaki spo­sób jego oczy były w sta­nie pa­trzyć na nie­go tak prze­ni­kli­wie? Sta­ry wo­jow­nik przy­po­mniał so­bie wła­sne­go syna. Te­raz był już do­ro­słym kra­sno­lu­dem, ale kie­dyś… wy­glą­dał tak samo. W ten sam spo­sób z nie­za­chwia­ną uf­no­ścią wtu­lał się w jego ra­mię. A on od­dał­by wszyst­ko, byle tyl­ko go ochro­nić. Tak samo jak ona.

Kim je­ste­śmy? Czym jest ho­nor? Kim uczy­ni­ła nas ta woj­na? Jak wy­so­ka jest cena, któ­rą je­ste­śmy w sta­nie za­pła­cić za zwy­cię­stwo? I czy je­śli się na nią zgo­dzi­my, bę­dzie ono co­kol­wiek war­te…?

Set­ki py­tań bez od­po­wie­dzi prze­my­ka­ły przez gło­wę wo­jow­ni­ka. Jego uchwyt na to­po­rze, tak pew­ny na dzie­siąt­kach skrwa­wio­nych pól bi­tew, pod­czas se­tek po­ty­czek, po­now­nie osłabł. Przez twarz – po­ora­ną dzie­siąt­ka­mi blizn – prze­mknął dziw­ny gry­mas. Gnie­wu? Stra­chu? Może wsty­du?

Od­wró­cił gło­wę, nie mo­gąc dłu­żej pa­trzyć w te po­god­ne, brą­zo­we oczy wy­zie­ra­ją­ce z nie­wiel­kiej twa­rzy. Oczy, któ­re wy­da­wa­ły się w ja­kiś spo­sób prze­ni­kać na wskroś jego du­szę i do­ty­kać sa­mej esen­cji tego, co czy­ni­ło go tym, kim był.

– Ka­mien­no­rę­ki! Co ty tam ro­bisz na dole? Jest tam coś?! – do­biegł z góry szorst­ki głos do­wód­cy.

Sta­ry kra­sno­lud wa­hał się przez chwi­lę wpa­trzo­ny w po­sadz­kę i we wła­sne oku­te sta­lą sto­py. Wresz­cie usły­szał w my­ślach sło­wa ko­wa­la, jak­by sam mar­twy kra­sno­lud wró­cił do ży­cia, by mu je przy­po­mnieć.

Je­śli to wła­śnie na­zy­wa­cie ho­no­rem… to wolę umrzeć zhań­bio­ny.

Wy­szedł po dra­bi­nie i za­trza­snął kla­pę.

– Nie. Nic nie ma. Mu­sia­ła uciec wcze­śniej – po­wie­dział, a głos nie­mal mu nie za­drżał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: