- W empik go
Cena sławy - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Cena sławy - ebook
Cykl Cena sławy — część pierwsza. Współczesny Wiedeń. Seryjny morderca zabija cieszące się sławą osoby i odcina im palce. Do jego wytropienia zwerbowany zostaje prywatny detektyw Albert Mokradło.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8245-186-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
II. Pomiędzy palcami
Burza mózgów z Krisem w jego mieszkaniu trwała do północy. Podczas debaty i momentami ostrej wymiany zdań stawiane były coraz odważniejsze tezy co do motywów zabójstwa Pamele Strauss i tożsamości potencjalnego mordercy. Jednocześnie blat biurka zaściełał się pustymi filiżankami po kawie, do których dołączyło opróżnione opakowanie od dużej pizzy. Wreszcie zmęczeni już dyskutanci postanowili podsumować wnioski ze słownej potyczki, aby nie tylko mówić, ale też przedsięwziąć konkretne działania:
— Najpierw najbliższy krąg. — Albert zakreślił ręką przestrzeń obejmującą kartkę ze znakiem zapytania oraz trzy fotografie wokół zdjęcia denatki. — Ruszysz dupę i co zrobisz? — rzucił w kierunku przeciwległej ściany pokoju do zasiadającego tam przy biurku Krisa. Ten odłożył na blat resztki nadgryzionej pizzy i z pewnością siebie rzekł:
— Prześledzę przeszłość naszego Henia. Poszukam brudów.
— Jakich?
— Jakichkolwiek, ale w sumie jak najbrudniejszych. Szczególnie takich, które się zaczynają na literę „P”, jak pocięty paluszek.
— Dobrze. Co dalej?
— Uruchomię moich Syryjczyków. Mają na zmianę śledzić ogrodnika Pam. Afgańców spuszczę ze smyczy na tropienie ochroniarza pani Strauss.
— Zgadza się. Ja użyję kontaktów w policji. Postaram się dorwać raporty z przesłuchań tych gnojków od pielenia grządek i ochrony. Ale i tak trzeba będzie się nimi zająć osobiście. Niech twoi Azjaci namierzą miejsca, gdzie można ich łatwo i w miarę dyskretnie zaskoczyć, by z nimi kulturalnie, kurwa, pogadać.
— Tak ustaliliśmy, w porządku — przyznał Kris.
— Teraz strzałka. Co z nią zrobisz?
— Przeszukam net, czy nie kryje się za tym znakiem coś mniej oczywistego niż wskazanie kierunku.
— Dokładnie. Następnie sprawa monitoringu. — Albert spojrzał na zgaszony ekran telewizora pod oknem. — W posiadłości Pamele Strauss ktoś wyłączył monitoring z wnętrza domu za kwadrans pierwsza w nocy. Do morderstwa doszło niedługo potem. Jeżeli nasz pojeb morderca realizuje chory plan, to na co stawiamy?
— Udusił Pam o godzinie pierwszej, jako pierwszą ofiarę.
— Właśnie… Ale wszystko wskazuje, że to ona wyłączyła monitoring i wpuściła mordercę. Wnioski?
— Znała go i chciała się z nim dyskretnie spotkać.
— Co w związku z tym?
— Czymś ją szantażował albo to jej kochanek.
— Lub?
— Jedno i drugie.
— Bingo. — Albert przyklasnął w dłonie. — Tutaj mamy pierwszy punkt zahaczenia. Ofiara w jakiś sposób znała mordercę — zauważył i ciągnął dalej: — W pierwszym kręgu na pierwszy plan wysuwa się ogrodnik i ochroniarz. W oczywisty sposób znali Pamele Strauss, przebywając w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Z tego powodu są podejrzani. Sprawdzimy ich alibi, ale i tak im nie odpuścimy. — Modry pokiwał głową, utwierdzając się w swoim postanowieniu. Popatrzył na zdjęcia wspomnianych mężczyzn, po czym przeszedł do kolejnej kwestii: — Dobra, to teraz drugi krąg. — Zakreślił ręką przestrzeń poza zdjęciami przyczepionymi do drewnianej płyty. — Jak się tu wykażesz, co? — zwrócił się do Krisa. On przetarł nieco przekrwione ze zmęczenia oczy, podrapał się po czole, a następnie klarownie wyrecytował:
— Na podstawie połączeń telefonicznych i smsów z telefonu Pam, jak już go dostaniemy od Henia, a on od policji, sporządzę listę znajomych denatki. Posegreguję ich na wrogów, potencjalnych wrogów oraz przyjaciół będących tak naprawdę wrogami. Potem wyselekcjonuję kandydatów na mordercę i… — Nagle młodszy z mężczyzn się zaciął. Popatrzył zdegustowany na starszego i warknął: — Ta strzałka, ten odcięty i do tego pocięty palec, zabójstwo o godzinie pierwszej. Jak nic mamy tu do czynienia z seryjniakiem! Od razu powinniśmy rozszerzyć poszukiwania na trzeci krąg i to na nim się skoncentrować!
— Kurwa, już to przerabialiśmy — syknął w odpowiedzi Mokradło. — Ustaliliśmy, że ofiara znała mordercę. Więc kolejna ofiara, jeśli taka będzie, też może go znać. Poznając wnikliwie kontakty Pamele Strauss, później połączymy je ze znajomościami drugiego trupa. Więc babranie się w pierwszych kręgach to klucz! Poza tym działamy, kurwa, zgodnie z ustaloną i sprawdzoną procedurą!
— Nie jesteś już gliną. Procedury możesz odpuścić. Mówię ci, za tą akcją stoi jakiś jeb pojeb z netu. Nie ścigniemy go w realnym świecie. Należy do upadłego ryć w sieci. Nie tracić czasu, a skoncentrować się na analizie insta Pam. Tropić jej psychofana. Jak zapierdoli znowu, to właśnie tą drogą, łączenia kontaktów z mediów społecznościowych, capniemy świra!
— Za wcześnie, by stawiać na jedną kartę, kurwa. Ciągle mamy całą talię kurewsko zakrytych przed nami kart, gdzie za każdą może się kryć morderca. Więc, łaskawie, kurwa, ryj w całej talii, a nie próbuj mówić „sprawdzam” ledwie po pierwszym rozdaniu!
Po tym, kolejnym już, wybuchu Alberta Kris oklapł na krześle przy biurku. Podniósł z blatu resztę niedojedzonej pizzy, po czym dał jej się wymsknąć z rąk. Upadła brzydko serem i salami na twardą powierzchnię, a ciastem do góry.
— Bardzo, kurwa, obrazowo mi dopierdoliłeś. Że niby morderca nam się wyśliźnie. Jak fiut z pizdy, oczywiście. — Modry uśmiechnął się szyderczo. Chwycił swój płaszcz z materaca i przywdział wyjściowe ubranie. Na odchodne rzucił: — Nie kwękaj. Działamy zgodnie z ustaleniami. Nie błądzimy po omacku, a poruszamy się znanymi ścieżkami, czyli od najbardziej centralnego kręgu. Dlatego to jemu grzecznie poświęcisz najwięcej uwagi, kolejnym odpowiednio coraz mniej. To działa, zaufaj mi. Zresztą, to rozkaz.
Kris nic nie odpowiedział. Jedynie w stronę odwróconego do niego plecami Modrego ostentacyjnie wyciągnął środkowy palec.
Wtem detektyw wykonał błyskawiczny obrót. W tym samym momencie Kroos, jakby się poddawał, uniósł ręce do góry. Z kolei Albert wycelował w niego dwa złączone razem palce, wskazujący i środkowy, które podbił, pokrzykując:
— Bum!
Był to koniec spotkania w domu Krisa. Już za chwilę Mokradło znalazł się na otwartej przestrzeni pogrążonego w mroku nocy miasta. Obecnie dość wyludnioną tu aglomerację rozświetlały głównie witryny sklepowe. Po dotarciu do Lassallestraße oświetlenie uzupełniły światła samochodów i lampy uliczne gryzące wzrok jaskrawością.
Tymczasem Albertowi się nie spieszyło do domu. Czekała tam na niego, a właściwie to nie czekała, jego Marta. Bezczelny dzieciak, wredny bachor, młoda osóbka, z którą miał moc wychowawczych i zresztą każdych innych, możliwych problemów.
Powiedzieć, że ich wzajemna relacja była trudna, to nie powiedzieć o niej nic. Swoisty dramat na linii porozumienia ojciec córka trwał u nich od lat. Niestety nic nie zwiastowało w tym względzie przesilenia. Nie po tym, co wydarzyło się kilka lat temu, położyło między nimi cieniem i obojgu zrujnowało życie, a Marcie dodatkowo dzieciństwo oraz wiek dorastania.
Skoro więc w domu nie czekała Modrego ciepła atmosfera rodzinnych pieleszy, to po dniu pracy na dobry początek postanowił się przejść. Chciał zażyć solidnej dawki świeżego powietrza, oczyścić umysł.
Ominął stację Vorgartenstraße i ruszył żwawym krokiem do kolejnego przystanku U-Bhanu, jakim był na linii U1 Praterstern.
W tej wędrówce towarzyszyła mu rześka pogoda. Postawił kołnierz płaszcza, a ręce wcisnął głęboko w jego kieszenie. Przyspieszył też kroku. Akurat zawiewał go zimny wiatr z zachodu, niosący czyste, ale i zimne powietrze z górskich terenów pobliskich Alp.
Po drodze Albert pomyślał, że kiedyś zabierze w tutejsze góry Martę. We dwójkę wyruszą na alpejskie szlaki i siłą rzeczy spędzą ze sobą więcej czasu. Może wtedy coś przynajmniej choć odrobinę drgnie w ich relacji? Bo na pełne katharsis już nie liczył. Nie było na to szans. Nie po tym co sam uczynił i czyją krew miał na rękach.
Z powodu poczucia bezradności wobec niemocy zasypania emocjonalnej przepaści z córką, Modry skierował myśli w inną stronę. Właściwie to same rozpoczęły wędrówkę po jego umyśle. Niczym grupa piechurów po alpejskich drogach analizy te przemierzały meandry rozpoczętej sprawy.
Albert się zreflektował, że burzliwa debata z Krisem mogła mieć łagodniejszy przebieg i trwać o wiele krócej. W ramach współpracy zawodowej znali się już bowiem na tyle dobrze, że nietrudno było przewidzieć, do jakich dojdą wniosków oraz na czym ostatecznie między nimi stanie.
Jednak Modry zwyczajnie chciał być prowokowany przez kompana. Ten myślał w inny sposób i znał inną odsłonę świata, bardziej nowoczesną, która przed Albertem skrywała się jakby za kurtyną owej nowoczesności. W związku z powyższym dzięki słownym utarczkom z Kroosem mógł poszerzyć własne horyzonty, dostrzec nowe tropy czy rozwiązania, które w normalnym toku myślenia i utartych schematach by mu umknęły.
Czy to właśnie miało miejsce w domu Krisa? Naświetlenie alternatywnego podłoża zbrodni, które przemawiało poniekąd również do Modrego, choć wprost się do tego nie przyznawał? Być może. Może zwyczajnie nie doceniał siły sprawczej wirtualnej rzeczywistości i jej wpływu, oddziaływania na ludzi, co mogło ich pchać w ramiona oślizgłego mroku duszy.
Ekran komputera jako źródło fetyszyzacji i chorej fascynacji obiektami zbiorowego pożądania? Sam świat wirtualnej sławy wydawał mu się niezbyt zdrowy, więc taka diagnoza, niczym lekarska, miała tu może jednak całkiem silne podstawy?
Ponadto idąc Lassallestraße, Albert wspomniał, że jego mocodawca, Helmut Strauss, natrętnie ględził o różnych aspektach estymy. Podobnie Kris wskazywał, że ten wątek mógł być przewodni w kwestii morderstwa.
Jeżeli zaś mordercą rzeczywiście się mienił seryjniak, a przeczuwał, że tak, to aspekt sławy wybijał się może jeszcze nie na pierwszy plan, ale niewątpliwie należało mieć go na uwadze. W tym ujęciu morderca mógł autentycznie pochodzić z dalszych kręgów, choć… wcale nie musiał.
Fakt, że ofiara otworzyła drzwi zabójcy, a wcześniej wyłączyła monitoring, nie dokonał się oczywiście za sprawą magicznej różdżki. Lecz nie świadczył też o tym, że Pamele Strauss znała mordercę z widzenia. W nawiązaniu do wątku z szantażem, owym szantażystą mógł się jawić przykładowo ktoś ze wspomnianej przez Krisa sieci internetowej. Ktoś anonimowy także dla zamordowanej kobiety.
Jednakże jeśli doszło do gróźb pod adresem żony Helmuta, czego dotyczyły? Być może poszlaki znajdą się w jej pamiętniku, który Modry zdążył dopiero pobieżnie przejrzeć?
Tak czy inaczej, rodowód mordercy usytuowany w trzecim kręgu należało brać oczywiście pod uwagę. Niemniej, narzucone ramy proceduralne przy rozpoczęciu śledztwa związanego z morderstwem nakazywały najpierw zacieśnić krąg podejrzanych, a dopiero potem go ewentualnie poszerzać. Tak też, czyli profesjonalnie, postanowił działać Albert Mokradło.
Chociaż korzystając z tego, że akurat dotarł na Praterstern, w ramach mniej konwencjonalnych działań zdecydował się coś sprawdzić. Chciał się osobiście przekonać, jaką moc na ludzi wywiera głębsza integracja z wirtualnym światem. W tym celu się z nim zespoli.
Sam Praterstern obok Stephansplatz stanowił w Wiedniu kolejny węzeł komunikacyjny. Obok stacji U-Bhanu i kolei mieścił się tu dworzec autobusowy oraz tramwajowy przystanek. W okolicy kusiło również kilka knajpek i poszukiwany przez Alberta McDonald’s. W nim zamierzał skorzystać z kafejki internetowej.
Zanim się zameldował w niemal opustoszałym już fast foodzie czynnym dziś do godziny drugiej w nocy, minął koczujące tu tabuny bezdomnych. Niczym szmaciana masa oblepiali oni ściany budynków dworcowych. W większości spali, nieliczni tępo patrzyli w przestrzeń przed sobą. Kilku niemrawo rozmawiało.
Nie zwracając na nich większej uwagi, Albert zawitał do McDonalda. Zamówił frytki, bo coś musiał i usiadł przy stoliku, gdzie mógł skorzystać z komputera. Następnie wyjął z kieszeni ulotkę z zachętą do wirtualnego romansu, którą nie tak dawno wręczył mu Kris.
W wyszukiwarce internetowej wpisał odpowiednią nazwę witryny. Na początek wybrał opcję jedynie wzajemnego pisania na klawiaturze. Z długiej listy znanych modelek czy aktorek nie zdecydował się ostatecznie na żadną z nich. Nie to było jego celem — flirt z osobą podszywającą się pod sławną postać. Dlatego w wymagane pole wpisał po prostu „Laura”. Bo skoro już miał się produkować z kimś w sieci, to stawiał na kontakt z osobą przynajmniej udającą normalną.
Dokonał płatności przelewem błyskawicznym za skorzystanie z usługi — dziesięć euro za dziesięć minut połączenia — i czekał.
— Cześć… Tu…
— Laura? — odpisał Mokradło, myśląc: no dawaj ty internetowa kurwo.
— Tak… jestem Laura. A jak ty się nazywasz?
— Albert.
— Miło mi cię poznać, Albercie. Chcesz porozmawiać? Czy mam się już może… rozbierać?
Po przeczytaniu ostatnich słów Albert poczuł przyjemne mrowienie w kroczu. Pokręcił z niedowierzaniem głową, dziwiąc się reakcji swego ciała. Oczywiste dla niego było, że po drugiej stronie ekranu siedziała jakaś stara i gruba raszpla. Zatem nie, nie chciał, aby się rozbierała. Choć wyobraźnia podsuwała mu obrazy bynajmniej nie przechodzonej lampucery, a kogoś… wyjątkowego. Tylko, kurwa, czemu?
— Opisz mi. Opisz, jak wyglądasz, Lauro — odpisał, zanim się zorientował.
— Nie mam tego na sobie za wiele, bo… jestem w pracy. Nie pozwalają mi dużo na siebie zakładać, mimo że tu jest… zimno.
— Marzniesz? — Kurwa. Modry plasnął się w czoło. Czy wyraził… jebaną troskę?
— Trochę marznę, tak. Czasem jak się łączę z klientami przez wideo, to oni każą mi nago tańczyć. Wtedy się trochę rozgrzewam.
— Lubisz tańczyć? — zapytał, po czym wdał się w dłuższą wymianę krótkich zdań:
— Zależy… z tym tańcem.
— Od czego zależy?
— No… dla kogo tańczę.
— Chciałabyś zatańczyć dla mnie?
— Tak, chyba tak, Albercie.
— Czemu byś chciała?
— Wydajesz się… inny niż pozostali. Trochę lepszy.
— Dlaczego?
— Ty piszesz jakoś tak… normalnie.
— A inni?
— Inni… Zwykle od razu każą, żebym się przedstawiła znanym nazwiskiem, a potem opisała…
— Co?
— Napisała, jak wkładam sobie w różową cipkę ich wielkiego kutasa, a on się nie mieści i ja… stękam. Albo jak biorę do buzi i… obciągam ustami. Głęboko obciągam, mocno i dokładnie, aby sprawić przyjemność…
Mokradło dyskretnie rozejrzał się po nielicznych bywalcach McDonalda. Chciał się upewnić, czy nikt nie widzi jego już pełnej erekcji. Oczywiście nikt nie mógł widzieć. Był przecież ubrany. A Laura?
— Co masz na sobie? — zagadnął z głodem w głosie.
— Różowy stanik…
— Jaki?
— Taki… cienki, prześwitujący.
— Prześwitujący.
— Tak i to mocno. Do tego czerwone stringi, które mi się wżynają w…
— W co? Nie, nie pisz.
— No w cipkę mi wchodzą i ją drażnią.
— Aha.
— Ale jak się łączę wideo i mi każą się masować, to wystarczy tylko przesunąć cienki kawałek materiału. Wtedy tam się… pieszczę. A jak klient chce, to wkładam sobie palec albo kilka i nimi… poruszam. Wkładam suche, a wyjmuję… wilgotne. Później rozsuwam szerzej nogi i wciskam sobie paluszki głębiej, coraz głębiej i dalej… Wysuwam już całkiem mokre i takie śliskie…
W tym momencie Albert podrapał się po kroczu. Musiał, bo kurewsko go zaswędziało. Widział ją, oczyma wyobraźni dostrzegał nagą Laurę siedzącą na stołku z rozkraczonymi nogami. Widział jej chętną piczkę, taką różowiutką, która z braku jego kutasa biedaczka sama musiała się zaspokajać. Tak się prosiła, aby ją…
— Muszę już iść, żegnaj — uciął, aby zakończyć tę paranoję.
— Ale… masz jeszcze trzy minuty, zapłaciłeś.
— Nieważne, pa.
— Czekaj.
— Tak? — odpisał z… nadzieją?! Kurwa…
— Odezwiesz się jeszcze? Albo daj mi swój numer telefonu. Prześlę ci promocyjny kod. Będziemy mogli rozmawiać dłużej, a ty… dużo nie zapłacisz.
— Nie możemy porozmawiać całkiem prywatnie i za darmo? — Erotyczny czar zaczął pryskać jak wirtualna bańka. Mokradło poczuł nawet pewną ulgę. Oczywiście, że od początku chodziło tu tylko o jego kasę. Za darmo nic nie ma, nawet wirtualnego pierdolenia. W końcu miał do czynienia z kurwą, internetową, ale kurwą. A jak wizja większej kasy się oddala, to kurewka skamle o mniejszą. Promocyjny kod, jasne…
— Oni… moi właściciele. To znaczy pracodawcy. Oni sprawdzają telefony dziewczyn, z kim rozmawiały. Oni wiedzą, nawet jak się wszystko kasuje. A jak widzą długie połączenia prywatne z klientami to…
— To co?
— Oni nas biją… albo płacimy kary. Ale jeśli tego chcesz, zadzwonię może prywatnie… Sama nie wiem. Nie, nie mogę, przepraszam. Za to…
Albert wyłączył komputer, przerywając połączenie. Jeszcze dłuższy czas wpatrywał się pustym wzrokiem w zgaszony ekran. W głowie kłębiło mu się wiele myśli. Sprzecznych, które zderzały się ze sobą.
Zastanawiał się, na ile padł ofiarą manipulacji, a na ile ofiarą była Laura po drugiej stronie ekranu. Pisanie po niemiecku szło jej dość opornie. Wtrącała angielskie słówka, robiła dużo błędów, używała ubogiego słownictwa. Oczywiście, że nie była to Niemka. To dziewczyna może nawet z drugiego krańca świata, która przybyła do austriackiej ziemi obiecanej. Ta natomiast uczyniła z niej internetową kurwę, może nawet czyjąś własność, niewolnicę?
Mokradło poczuł się zdezorientowany, a nie przepadał za tym uczuciem. Zaś detektywistyczne zacięcie wręcz mu nakazywało się ponownie połączyć z Laurą i tym razem ją stosownie przesłuchać. Choć złapał się na tym, że chętnie zapytałby też o to, co jadła na śniadanie, jakiego koloru ma oczy. Czy lubi się uśmiechać? Czy często ma okazję szczerzyć ząbki?
Jebana samotność. Pomyślał Mokradło, wstając od stolika. Stwierdził, że to samotność czyniła ofiarę, ale z niego. Tylko tego brakowało, aby się na pierwszej i wirtualnej randce zakochał w internetowej kurwie.
Natomiast sama Laura? To nie była, kurwa, żadna, jebana, Laura! Sam ją tak nazwał, sam wymyślił. Nie chciał już o niej myśleć, ani o niczym, co było z nią związane. Miał ciekawsze i ważniejsze rzeczy do roboty, dokładnie tak.
Wkrótce znów był na pogrążonych w nocy ulicach Wiednia. Aczkolwiek okolica Praterstern prezentowała się akurat jako całkiem dobrze oświetlona. Szczególnie okazale wyglądały wielobarwne neony pobliskiego parku rozrywki zwanego Prater. Wśród rzucających się w oczy atrakcji dominował diabelski młyn. Z wysokością sześćdziesięciu pięciu metrów górował nad okolicą i pozwalał na podziwianie panoramy całego miasta.
Modry się zarzekał, że kiedyś skorzysta z tego gigantycznego kołowrotka z ławeczkami, zabierając na niego Martę. Wiele miał planów odnośnie do ich wspólnych wypadów. Ale jakoś żadne z nich nigdy nie wypalały. Owszem, składał córce podobne propozycje. Lecz z jej strony zwykł się zderzać ze ścianą obojętności lub jawną pogardą. Jego własna córka nie chciała z nim nawet mieszkać. Więc co dopiero włóczyć się z nim po mieście? Byłaby to dla niej kara zamiast nagrody. Ale w sumie nagroda za co? Bycie niewdzięcznym bachorem?
Żeby nie przyspieszać powrotu do Matty, jak zwali ją jej znajomi, Albert postanowił wrócić do domu pieszo. Drogę, mimo że mroczną, miał całkiem wdzięczną, bo przez ciągnący się kilka kilometrów park w centrum miasta.
Idąc szeroką ulicą przeznaczoną dla przechodniów i dorożek, z jednej strony mijał park rozrywki, a z drugiej zalesione tereny. Ciszę nocy przerywały skoczne melodie wydobywające się z okolicznych knajpek i sunące jakby w ciemnej przestrzeni, by się w niej z czasem rozpłynąć.
Ludzi mijał niewielu. Raptem dwie grupki podchmielonych obcokrajowców gadających coraz to dziwniejszym językiem. Chyba byli to Latynosi oraz południowoamerykańscy Indianie. Z kolei myśli Modrego, w ramach nocnego spaceru, krążyły między rozpoczętą sprawą, Martą, a Laurą.
Laura. Kurwa… Za przemyślenia na temat tej ostatniej osoby ciągle sobie dopierdalał. Nie powinien ich w ogóle, kurwa, mieć!
Aż u wyjścia z parku jego strumień myśli uległ zastopowaniu. Za to wszystkie zmysły weszły w stan podwyższonej gotowości. Działo się tak dlatego, że naraz odniósł wrażenie, iż ktoś się za nim skradał. Z każdą chwilą utwierdzał się w tym, że był śledzony. Miarowe kroki dwóch par stóp za nim przyspieszały, gdy on przyspieszał, analogicznie zwalniały chód.
W miarę dyskretnie spojrzał za siebie przez lewę, to prawe, ramię. W odległości kilkunastu kroków zachodziła go z dwóch stron para kolesi. Czyżby zamierzali mu zaraz fizycznie wytłumaczyć, że sprawa morderstwa Pamele Strauss, to jednak nie jego sprawa? Bardzo możliwe. Lecz w tej chwili ciekawiło go przede wszystkim to, jakim dysponowali arsenałem. Bo jeśli tłumaczenie miało się odbyć ręcznie, to wcale nie było takie oczywiste, kto kogo tu fizycznie skarci.
Mokradło nieco zwolnił krok, zaciskając dłonie w pięści. Ale wtedy na kursie kolizyjnym z nim od frontu znalazł się jakiś Murzyn. Albert uśmiechnął się z przekąsem, już wiedząc, co się szykuje. Ponadto akurat tak się składało, że bardzo chętnie komuś, kto się sam prosi, spuści wpierdol. Mina mu nieco zrzedła, gdy czarny naprzeciw wyciągnął kurewsko długi nóż.
— Cy, cy, cy… Cy, cy, cy. — Nożownik się zatrzymał przed białym mężczyzną i wskazując ostrzem na jego kieszeń, wydawał ponaglające „cykanie”. Ta mowa gestów i dźwięków wystarczyła, żeby Modry zrozumiał, czego od niego oczekiwano. Chyba jednak nie chodziło tu o Pamele Strauss i jego zastraszenie, a chciano go zwyczajnie ojebać z kasy. — Cy, cy, cy… Cy, cy, cy. — Sięgnął do kieszeni spodni i niespiesznie wyciągnął sfatygowany portfel z brązowej skóry. Chciał wyjąć z wnętrza pieniądze. Ale znów rozbrzmiało ku niemu to kurewskie cykanie: — Cy, cy, cy… Cy, cy, cy. — Wobec tego jeszcze wolniej wysunął portfel ku Murzynowi. Niechętnie było mu się rozstawać ze swoją własnością. Lecz okazała kosa w czarnej łapie robiła wrażenie, a za plecami miał jeszcze dwóch przeciwników.
Czarny chwycił wyciągnięty ku niemu łup. Na jego małpiej mordzie z szerokim nosem zabłysły w uśmiechu bielutkie zęby. W innych okolicznościach pewnie mógłby reklamować pastę do zębów, ale w obecnych jego zgryz znalazł się w sporym niebezpieczeństwie.
Uśmiech szczerzącego się Murzyna zgasł, gdy Modry nie zamierzał puścić portfela. Czarny szarpnął raz, drugi i trzeci, a wobec fiaska zrobił się na twarzy wręcz obrażony. Wtedy detektyw zapodał mu w facjatę potężną bułę. Bo skoro skurwiel stracił czujność, to nie było innej opcji, Mokradło musiał mu przyjebać.
Pięść przyjemnie przejechała po grubych ustach i żuchwie. W efekcie ciosu trafiony nożownik padł jak rażony piorunem na asfalt równie ciemny co on sam.
Albert błyskawicznie schował do kieszeni swoją własność, a z łapy półprzytomnej mendy zabrał nóż. Uzbrojony ustawił się frontem do pozostałych gnojków.
Ci nabrali respektu. Cofnęli się krok, potem drugi. Lecz wówczas Modry zastygł jak skamieniały. Za sobą usłyszał odciągany cyngiel.
Bardzo powoli się odwrócił. Oto celował do niego z gnata czwarty wyrosły z mroku nocy murzyn. Zanim usłyszy z jego mięsistych warg murzyńskie hände hoch, sam podniósł ręce.
— Cy, cy, cy… Cy, cy, cy. — Uzbrojony w spluwę czarnuch pokazał lufą na dłoń Alberta, w której ten trzymał ostrze. Następnie wskazał jego kieszeń. Białas w jego oczach posłusznie odrzucił na chodnik zarówno nóż, jak i portfel. — Cy, cy, cy. — Kolejnym poleceniem Murzyna z pistoletem była niewerbalna sugestia, aby Modry zdjął płaszcz. Na tym się jednak nie skończyło.
Finalnie, po oddaleniu się czarnuchów z łupami, ostatni odcinek drogi od okolic Ernst Happel Stadion do domu wzdłuż ulicy Stadionallee Albert pokonał nago. Musiał wyglądać jak ostatni zbok. Szczęśliwie otulała go ciemność. Do tego nikt, kto go zauważył, nie zawiadomił służb mundurowych.
On sam nie zamierzał zgłaszać kradzieży. Jakoś nie wierzył w odzyskanie zguby za sprawą policji. Zaś prawdziwą stratą była dla niego z portfela jedna rzecz — pamiątkowe zdjęcie po żonie. Już go nie miał, podobnie jak pamiętnika Pamele Strauss, który został w kieszeni ukradzionego mu płaszcza.
Utrata — zdążył się do tej suki przyzwyczaić. Kroczyła u jego boku wiernie niczym dobrze karmiony pies.
— Jednak jesteś… Szkoda, miałam nadzieję, że już nie wrócisz. Nawet otworzyłam szampana i piłam. No ale idę resztę wylać do kibla. Cóż, może innym razem będzie co świętować, jak stracisz nie tylko ciuchy, ale i życie. — Tymi słowami o drugiej w nocy Marta powitała u wejściowych drzwi nagiego ojca. On nic nie odpowiedział. Niebawem położył się spać.
Burza mózgów z Krisem w jego mieszkaniu trwała do północy. Podczas debaty i momentami ostrej wymiany zdań stawiane były coraz odważniejsze tezy co do motywów zabójstwa Pamele Strauss i tożsamości potencjalnego mordercy. Jednocześnie blat biurka zaściełał się pustymi filiżankami po kawie, do których dołączyło opróżnione opakowanie od dużej pizzy. Wreszcie zmęczeni już dyskutanci postanowili podsumować wnioski ze słownej potyczki, aby nie tylko mówić, ale też przedsięwziąć konkretne działania:
— Najpierw najbliższy krąg. — Albert zakreślił ręką przestrzeń obejmującą kartkę ze znakiem zapytania oraz trzy fotografie wokół zdjęcia denatki. — Ruszysz dupę i co zrobisz? — rzucił w kierunku przeciwległej ściany pokoju do zasiadającego tam przy biurku Krisa. Ten odłożył na blat resztki nadgryzionej pizzy i z pewnością siebie rzekł:
— Prześledzę przeszłość naszego Henia. Poszukam brudów.
— Jakich?
— Jakichkolwiek, ale w sumie jak najbrudniejszych. Szczególnie takich, które się zaczynają na literę „P”, jak pocięty paluszek.
— Dobrze. Co dalej?
— Uruchomię moich Syryjczyków. Mają na zmianę śledzić ogrodnika Pam. Afgańców spuszczę ze smyczy na tropienie ochroniarza pani Strauss.
— Zgadza się. Ja użyję kontaktów w policji. Postaram się dorwać raporty z przesłuchań tych gnojków od pielenia grządek i ochrony. Ale i tak trzeba będzie się nimi zająć osobiście. Niech twoi Azjaci namierzą miejsca, gdzie można ich łatwo i w miarę dyskretnie zaskoczyć, by z nimi kulturalnie, kurwa, pogadać.
— Tak ustaliliśmy, w porządku — przyznał Kris.
— Teraz strzałka. Co z nią zrobisz?
— Przeszukam net, czy nie kryje się za tym znakiem coś mniej oczywistego niż wskazanie kierunku.
— Dokładnie. Następnie sprawa monitoringu. — Albert spojrzał na zgaszony ekran telewizora pod oknem. — W posiadłości Pamele Strauss ktoś wyłączył monitoring z wnętrza domu za kwadrans pierwsza w nocy. Do morderstwa doszło niedługo potem. Jeżeli nasz pojeb morderca realizuje chory plan, to na co stawiamy?
— Udusił Pam o godzinie pierwszej, jako pierwszą ofiarę.
— Właśnie… Ale wszystko wskazuje, że to ona wyłączyła monitoring i wpuściła mordercę. Wnioski?
— Znała go i chciała się z nim dyskretnie spotkać.
— Co w związku z tym?
— Czymś ją szantażował albo to jej kochanek.
— Lub?
— Jedno i drugie.
— Bingo. — Albert przyklasnął w dłonie. — Tutaj mamy pierwszy punkt zahaczenia. Ofiara w jakiś sposób znała mordercę — zauważył i ciągnął dalej: — W pierwszym kręgu na pierwszy plan wysuwa się ogrodnik i ochroniarz. W oczywisty sposób znali Pamele Strauss, przebywając w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Z tego powodu są podejrzani. Sprawdzimy ich alibi, ale i tak im nie odpuścimy. — Modry pokiwał głową, utwierdzając się w swoim postanowieniu. Popatrzył na zdjęcia wspomnianych mężczyzn, po czym przeszedł do kolejnej kwestii: — Dobra, to teraz drugi krąg. — Zakreślił ręką przestrzeń poza zdjęciami przyczepionymi do drewnianej płyty. — Jak się tu wykażesz, co? — zwrócił się do Krisa. On przetarł nieco przekrwione ze zmęczenia oczy, podrapał się po czole, a następnie klarownie wyrecytował:
— Na podstawie połączeń telefonicznych i smsów z telefonu Pam, jak już go dostaniemy od Henia, a on od policji, sporządzę listę znajomych denatki. Posegreguję ich na wrogów, potencjalnych wrogów oraz przyjaciół będących tak naprawdę wrogami. Potem wyselekcjonuję kandydatów na mordercę i… — Nagle młodszy z mężczyzn się zaciął. Popatrzył zdegustowany na starszego i warknął: — Ta strzałka, ten odcięty i do tego pocięty palec, zabójstwo o godzinie pierwszej. Jak nic mamy tu do czynienia z seryjniakiem! Od razu powinniśmy rozszerzyć poszukiwania na trzeci krąg i to na nim się skoncentrować!
— Kurwa, już to przerabialiśmy — syknął w odpowiedzi Mokradło. — Ustaliliśmy, że ofiara znała mordercę. Więc kolejna ofiara, jeśli taka będzie, też może go znać. Poznając wnikliwie kontakty Pamele Strauss, później połączymy je ze znajomościami drugiego trupa. Więc babranie się w pierwszych kręgach to klucz! Poza tym działamy, kurwa, zgodnie z ustaloną i sprawdzoną procedurą!
— Nie jesteś już gliną. Procedury możesz odpuścić. Mówię ci, za tą akcją stoi jakiś jeb pojeb z netu. Nie ścigniemy go w realnym świecie. Należy do upadłego ryć w sieci. Nie tracić czasu, a skoncentrować się na analizie insta Pam. Tropić jej psychofana. Jak zapierdoli znowu, to właśnie tą drogą, łączenia kontaktów z mediów społecznościowych, capniemy świra!
— Za wcześnie, by stawiać na jedną kartę, kurwa. Ciągle mamy całą talię kurewsko zakrytych przed nami kart, gdzie za każdą może się kryć morderca. Więc, łaskawie, kurwa, ryj w całej talii, a nie próbuj mówić „sprawdzam” ledwie po pierwszym rozdaniu!
Po tym, kolejnym już, wybuchu Alberta Kris oklapł na krześle przy biurku. Podniósł z blatu resztę niedojedzonej pizzy, po czym dał jej się wymsknąć z rąk. Upadła brzydko serem i salami na twardą powierzchnię, a ciastem do góry.
— Bardzo, kurwa, obrazowo mi dopierdoliłeś. Że niby morderca nam się wyśliźnie. Jak fiut z pizdy, oczywiście. — Modry uśmiechnął się szyderczo. Chwycił swój płaszcz z materaca i przywdział wyjściowe ubranie. Na odchodne rzucił: — Nie kwękaj. Działamy zgodnie z ustaleniami. Nie błądzimy po omacku, a poruszamy się znanymi ścieżkami, czyli od najbardziej centralnego kręgu. Dlatego to jemu grzecznie poświęcisz najwięcej uwagi, kolejnym odpowiednio coraz mniej. To działa, zaufaj mi. Zresztą, to rozkaz.
Kris nic nie odpowiedział. Jedynie w stronę odwróconego do niego plecami Modrego ostentacyjnie wyciągnął środkowy palec.
Wtem detektyw wykonał błyskawiczny obrót. W tym samym momencie Kroos, jakby się poddawał, uniósł ręce do góry. Z kolei Albert wycelował w niego dwa złączone razem palce, wskazujący i środkowy, które podbił, pokrzykując:
— Bum!
Był to koniec spotkania w domu Krisa. Już za chwilę Mokradło znalazł się na otwartej przestrzeni pogrążonego w mroku nocy miasta. Obecnie dość wyludnioną tu aglomerację rozświetlały głównie witryny sklepowe. Po dotarciu do Lassallestraße oświetlenie uzupełniły światła samochodów i lampy uliczne gryzące wzrok jaskrawością.
Tymczasem Albertowi się nie spieszyło do domu. Czekała tam na niego, a właściwie to nie czekała, jego Marta. Bezczelny dzieciak, wredny bachor, młoda osóbka, z którą miał moc wychowawczych i zresztą każdych innych, możliwych problemów.
Powiedzieć, że ich wzajemna relacja była trudna, to nie powiedzieć o niej nic. Swoisty dramat na linii porozumienia ojciec córka trwał u nich od lat. Niestety nic nie zwiastowało w tym względzie przesilenia. Nie po tym, co wydarzyło się kilka lat temu, położyło między nimi cieniem i obojgu zrujnowało życie, a Marcie dodatkowo dzieciństwo oraz wiek dorastania.
Skoro więc w domu nie czekała Modrego ciepła atmosfera rodzinnych pieleszy, to po dniu pracy na dobry początek postanowił się przejść. Chciał zażyć solidnej dawki świeżego powietrza, oczyścić umysł.
Ominął stację Vorgartenstraße i ruszył żwawym krokiem do kolejnego przystanku U-Bhanu, jakim był na linii U1 Praterstern.
W tej wędrówce towarzyszyła mu rześka pogoda. Postawił kołnierz płaszcza, a ręce wcisnął głęboko w jego kieszenie. Przyspieszył też kroku. Akurat zawiewał go zimny wiatr z zachodu, niosący czyste, ale i zimne powietrze z górskich terenów pobliskich Alp.
Po drodze Albert pomyślał, że kiedyś zabierze w tutejsze góry Martę. We dwójkę wyruszą na alpejskie szlaki i siłą rzeczy spędzą ze sobą więcej czasu. Może wtedy coś przynajmniej choć odrobinę drgnie w ich relacji? Bo na pełne katharsis już nie liczył. Nie było na to szans. Nie po tym co sam uczynił i czyją krew miał na rękach.
Z powodu poczucia bezradności wobec niemocy zasypania emocjonalnej przepaści z córką, Modry skierował myśli w inną stronę. Właściwie to same rozpoczęły wędrówkę po jego umyśle. Niczym grupa piechurów po alpejskich drogach analizy te przemierzały meandry rozpoczętej sprawy.
Albert się zreflektował, że burzliwa debata z Krisem mogła mieć łagodniejszy przebieg i trwać o wiele krócej. W ramach współpracy zawodowej znali się już bowiem na tyle dobrze, że nietrudno było przewidzieć, do jakich dojdą wniosków oraz na czym ostatecznie między nimi stanie.
Jednak Modry zwyczajnie chciał być prowokowany przez kompana. Ten myślał w inny sposób i znał inną odsłonę świata, bardziej nowoczesną, która przed Albertem skrywała się jakby za kurtyną owej nowoczesności. W związku z powyższym dzięki słownym utarczkom z Kroosem mógł poszerzyć własne horyzonty, dostrzec nowe tropy czy rozwiązania, które w normalnym toku myślenia i utartych schematach by mu umknęły.
Czy to właśnie miało miejsce w domu Krisa? Naświetlenie alternatywnego podłoża zbrodni, które przemawiało poniekąd również do Modrego, choć wprost się do tego nie przyznawał? Być może. Może zwyczajnie nie doceniał siły sprawczej wirtualnej rzeczywistości i jej wpływu, oddziaływania na ludzi, co mogło ich pchać w ramiona oślizgłego mroku duszy.
Ekran komputera jako źródło fetyszyzacji i chorej fascynacji obiektami zbiorowego pożądania? Sam świat wirtualnej sławy wydawał mu się niezbyt zdrowy, więc taka diagnoza, niczym lekarska, miała tu może jednak całkiem silne podstawy?
Ponadto idąc Lassallestraße, Albert wspomniał, że jego mocodawca, Helmut Strauss, natrętnie ględził o różnych aspektach estymy. Podobnie Kris wskazywał, że ten wątek mógł być przewodni w kwestii morderstwa.
Jeżeli zaś mordercą rzeczywiście się mienił seryjniak, a przeczuwał, że tak, to aspekt sławy wybijał się może jeszcze nie na pierwszy plan, ale niewątpliwie należało mieć go na uwadze. W tym ujęciu morderca mógł autentycznie pochodzić z dalszych kręgów, choć… wcale nie musiał.
Fakt, że ofiara otworzyła drzwi zabójcy, a wcześniej wyłączyła monitoring, nie dokonał się oczywiście za sprawą magicznej różdżki. Lecz nie świadczył też o tym, że Pamele Strauss znała mordercę z widzenia. W nawiązaniu do wątku z szantażem, owym szantażystą mógł się jawić przykładowo ktoś ze wspomnianej przez Krisa sieci internetowej. Ktoś anonimowy także dla zamordowanej kobiety.
Jednakże jeśli doszło do gróźb pod adresem żony Helmuta, czego dotyczyły? Być może poszlaki znajdą się w jej pamiętniku, który Modry zdążył dopiero pobieżnie przejrzeć?
Tak czy inaczej, rodowód mordercy usytuowany w trzecim kręgu należało brać oczywiście pod uwagę. Niemniej, narzucone ramy proceduralne przy rozpoczęciu śledztwa związanego z morderstwem nakazywały najpierw zacieśnić krąg podejrzanych, a dopiero potem go ewentualnie poszerzać. Tak też, czyli profesjonalnie, postanowił działać Albert Mokradło.
Chociaż korzystając z tego, że akurat dotarł na Praterstern, w ramach mniej konwencjonalnych działań zdecydował się coś sprawdzić. Chciał się osobiście przekonać, jaką moc na ludzi wywiera głębsza integracja z wirtualnym światem. W tym celu się z nim zespoli.
Sam Praterstern obok Stephansplatz stanowił w Wiedniu kolejny węzeł komunikacyjny. Obok stacji U-Bhanu i kolei mieścił się tu dworzec autobusowy oraz tramwajowy przystanek. W okolicy kusiło również kilka knajpek i poszukiwany przez Alberta McDonald’s. W nim zamierzał skorzystać z kafejki internetowej.
Zanim się zameldował w niemal opustoszałym już fast foodzie czynnym dziś do godziny drugiej w nocy, minął koczujące tu tabuny bezdomnych. Niczym szmaciana masa oblepiali oni ściany budynków dworcowych. W większości spali, nieliczni tępo patrzyli w przestrzeń przed sobą. Kilku niemrawo rozmawiało.
Nie zwracając na nich większej uwagi, Albert zawitał do McDonalda. Zamówił frytki, bo coś musiał i usiadł przy stoliku, gdzie mógł skorzystać z komputera. Następnie wyjął z kieszeni ulotkę z zachętą do wirtualnego romansu, którą nie tak dawno wręczył mu Kris.
W wyszukiwarce internetowej wpisał odpowiednią nazwę witryny. Na początek wybrał opcję jedynie wzajemnego pisania na klawiaturze. Z długiej listy znanych modelek czy aktorek nie zdecydował się ostatecznie na żadną z nich. Nie to było jego celem — flirt z osobą podszywającą się pod sławną postać. Dlatego w wymagane pole wpisał po prostu „Laura”. Bo skoro już miał się produkować z kimś w sieci, to stawiał na kontakt z osobą przynajmniej udającą normalną.
Dokonał płatności przelewem błyskawicznym za skorzystanie z usługi — dziesięć euro za dziesięć minut połączenia — i czekał.
— Cześć… Tu…
— Laura? — odpisał Mokradło, myśląc: no dawaj ty internetowa kurwo.
— Tak… jestem Laura. A jak ty się nazywasz?
— Albert.
— Miło mi cię poznać, Albercie. Chcesz porozmawiać? Czy mam się już może… rozbierać?
Po przeczytaniu ostatnich słów Albert poczuł przyjemne mrowienie w kroczu. Pokręcił z niedowierzaniem głową, dziwiąc się reakcji swego ciała. Oczywiste dla niego było, że po drugiej stronie ekranu siedziała jakaś stara i gruba raszpla. Zatem nie, nie chciał, aby się rozbierała. Choć wyobraźnia podsuwała mu obrazy bynajmniej nie przechodzonej lampucery, a kogoś… wyjątkowego. Tylko, kurwa, czemu?
— Opisz mi. Opisz, jak wyglądasz, Lauro — odpisał, zanim się zorientował.
— Nie mam tego na sobie za wiele, bo… jestem w pracy. Nie pozwalają mi dużo na siebie zakładać, mimo że tu jest… zimno.
— Marzniesz? — Kurwa. Modry plasnął się w czoło. Czy wyraził… jebaną troskę?
— Trochę marznę, tak. Czasem jak się łączę z klientami przez wideo, to oni każą mi nago tańczyć. Wtedy się trochę rozgrzewam.
— Lubisz tańczyć? — zapytał, po czym wdał się w dłuższą wymianę krótkich zdań:
— Zależy… z tym tańcem.
— Od czego zależy?
— No… dla kogo tańczę.
— Chciałabyś zatańczyć dla mnie?
— Tak, chyba tak, Albercie.
— Czemu byś chciała?
— Wydajesz się… inny niż pozostali. Trochę lepszy.
— Dlaczego?
— Ty piszesz jakoś tak… normalnie.
— A inni?
— Inni… Zwykle od razu każą, żebym się przedstawiła znanym nazwiskiem, a potem opisała…
— Co?
— Napisała, jak wkładam sobie w różową cipkę ich wielkiego kutasa, a on się nie mieści i ja… stękam. Albo jak biorę do buzi i… obciągam ustami. Głęboko obciągam, mocno i dokładnie, aby sprawić przyjemność…
Mokradło dyskretnie rozejrzał się po nielicznych bywalcach McDonalda. Chciał się upewnić, czy nikt nie widzi jego już pełnej erekcji. Oczywiście nikt nie mógł widzieć. Był przecież ubrany. A Laura?
— Co masz na sobie? — zagadnął z głodem w głosie.
— Różowy stanik…
— Jaki?
— Taki… cienki, prześwitujący.
— Prześwitujący.
— Tak i to mocno. Do tego czerwone stringi, które mi się wżynają w…
— W co? Nie, nie pisz.
— No w cipkę mi wchodzą i ją drażnią.
— Aha.
— Ale jak się łączę wideo i mi każą się masować, to wystarczy tylko przesunąć cienki kawałek materiału. Wtedy tam się… pieszczę. A jak klient chce, to wkładam sobie palec albo kilka i nimi… poruszam. Wkładam suche, a wyjmuję… wilgotne. Później rozsuwam szerzej nogi i wciskam sobie paluszki głębiej, coraz głębiej i dalej… Wysuwam już całkiem mokre i takie śliskie…
W tym momencie Albert podrapał się po kroczu. Musiał, bo kurewsko go zaswędziało. Widział ją, oczyma wyobraźni dostrzegał nagą Laurę siedzącą na stołku z rozkraczonymi nogami. Widział jej chętną piczkę, taką różowiutką, która z braku jego kutasa biedaczka sama musiała się zaspokajać. Tak się prosiła, aby ją…
— Muszę już iść, żegnaj — uciął, aby zakończyć tę paranoję.
— Ale… masz jeszcze trzy minuty, zapłaciłeś.
— Nieważne, pa.
— Czekaj.
— Tak? — odpisał z… nadzieją?! Kurwa…
— Odezwiesz się jeszcze? Albo daj mi swój numer telefonu. Prześlę ci promocyjny kod. Będziemy mogli rozmawiać dłużej, a ty… dużo nie zapłacisz.
— Nie możemy porozmawiać całkiem prywatnie i za darmo? — Erotyczny czar zaczął pryskać jak wirtualna bańka. Mokradło poczuł nawet pewną ulgę. Oczywiście, że od początku chodziło tu tylko o jego kasę. Za darmo nic nie ma, nawet wirtualnego pierdolenia. W końcu miał do czynienia z kurwą, internetową, ale kurwą. A jak wizja większej kasy się oddala, to kurewka skamle o mniejszą. Promocyjny kod, jasne…
— Oni… moi właściciele. To znaczy pracodawcy. Oni sprawdzają telefony dziewczyn, z kim rozmawiały. Oni wiedzą, nawet jak się wszystko kasuje. A jak widzą długie połączenia prywatne z klientami to…
— To co?
— Oni nas biją… albo płacimy kary. Ale jeśli tego chcesz, zadzwonię może prywatnie… Sama nie wiem. Nie, nie mogę, przepraszam. Za to…
Albert wyłączył komputer, przerywając połączenie. Jeszcze dłuższy czas wpatrywał się pustym wzrokiem w zgaszony ekran. W głowie kłębiło mu się wiele myśli. Sprzecznych, które zderzały się ze sobą.
Zastanawiał się, na ile padł ofiarą manipulacji, a na ile ofiarą była Laura po drugiej stronie ekranu. Pisanie po niemiecku szło jej dość opornie. Wtrącała angielskie słówka, robiła dużo błędów, używała ubogiego słownictwa. Oczywiście, że nie była to Niemka. To dziewczyna może nawet z drugiego krańca świata, która przybyła do austriackiej ziemi obiecanej. Ta natomiast uczyniła z niej internetową kurwę, może nawet czyjąś własność, niewolnicę?
Mokradło poczuł się zdezorientowany, a nie przepadał za tym uczuciem. Zaś detektywistyczne zacięcie wręcz mu nakazywało się ponownie połączyć z Laurą i tym razem ją stosownie przesłuchać. Choć złapał się na tym, że chętnie zapytałby też o to, co jadła na śniadanie, jakiego koloru ma oczy. Czy lubi się uśmiechać? Czy często ma okazję szczerzyć ząbki?
Jebana samotność. Pomyślał Mokradło, wstając od stolika. Stwierdził, że to samotność czyniła ofiarę, ale z niego. Tylko tego brakowało, aby się na pierwszej i wirtualnej randce zakochał w internetowej kurwie.
Natomiast sama Laura? To nie była, kurwa, żadna, jebana, Laura! Sam ją tak nazwał, sam wymyślił. Nie chciał już o niej myśleć, ani o niczym, co było z nią związane. Miał ciekawsze i ważniejsze rzeczy do roboty, dokładnie tak.
Wkrótce znów był na pogrążonych w nocy ulicach Wiednia. Aczkolwiek okolica Praterstern prezentowała się akurat jako całkiem dobrze oświetlona. Szczególnie okazale wyglądały wielobarwne neony pobliskiego parku rozrywki zwanego Prater. Wśród rzucających się w oczy atrakcji dominował diabelski młyn. Z wysokością sześćdziesięciu pięciu metrów górował nad okolicą i pozwalał na podziwianie panoramy całego miasta.
Modry się zarzekał, że kiedyś skorzysta z tego gigantycznego kołowrotka z ławeczkami, zabierając na niego Martę. Wiele miał planów odnośnie do ich wspólnych wypadów. Ale jakoś żadne z nich nigdy nie wypalały. Owszem, składał córce podobne propozycje. Lecz z jej strony zwykł się zderzać ze ścianą obojętności lub jawną pogardą. Jego własna córka nie chciała z nim nawet mieszkać. Więc co dopiero włóczyć się z nim po mieście? Byłaby to dla niej kara zamiast nagrody. Ale w sumie nagroda za co? Bycie niewdzięcznym bachorem?
Żeby nie przyspieszać powrotu do Matty, jak zwali ją jej znajomi, Albert postanowił wrócić do domu pieszo. Drogę, mimo że mroczną, miał całkiem wdzięczną, bo przez ciągnący się kilka kilometrów park w centrum miasta.
Idąc szeroką ulicą przeznaczoną dla przechodniów i dorożek, z jednej strony mijał park rozrywki, a z drugiej zalesione tereny. Ciszę nocy przerywały skoczne melodie wydobywające się z okolicznych knajpek i sunące jakby w ciemnej przestrzeni, by się w niej z czasem rozpłynąć.
Ludzi mijał niewielu. Raptem dwie grupki podchmielonych obcokrajowców gadających coraz to dziwniejszym językiem. Chyba byli to Latynosi oraz południowoamerykańscy Indianie. Z kolei myśli Modrego, w ramach nocnego spaceru, krążyły między rozpoczętą sprawą, Martą, a Laurą.
Laura. Kurwa… Za przemyślenia na temat tej ostatniej osoby ciągle sobie dopierdalał. Nie powinien ich w ogóle, kurwa, mieć!
Aż u wyjścia z parku jego strumień myśli uległ zastopowaniu. Za to wszystkie zmysły weszły w stan podwyższonej gotowości. Działo się tak dlatego, że naraz odniósł wrażenie, iż ktoś się za nim skradał. Z każdą chwilą utwierdzał się w tym, że był śledzony. Miarowe kroki dwóch par stóp za nim przyspieszały, gdy on przyspieszał, analogicznie zwalniały chód.
W miarę dyskretnie spojrzał za siebie przez lewę, to prawe, ramię. W odległości kilkunastu kroków zachodziła go z dwóch stron para kolesi. Czyżby zamierzali mu zaraz fizycznie wytłumaczyć, że sprawa morderstwa Pamele Strauss, to jednak nie jego sprawa? Bardzo możliwe. Lecz w tej chwili ciekawiło go przede wszystkim to, jakim dysponowali arsenałem. Bo jeśli tłumaczenie miało się odbyć ręcznie, to wcale nie było takie oczywiste, kto kogo tu fizycznie skarci.
Mokradło nieco zwolnił krok, zaciskając dłonie w pięści. Ale wtedy na kursie kolizyjnym z nim od frontu znalazł się jakiś Murzyn. Albert uśmiechnął się z przekąsem, już wiedząc, co się szykuje. Ponadto akurat tak się składało, że bardzo chętnie komuś, kto się sam prosi, spuści wpierdol. Mina mu nieco zrzedła, gdy czarny naprzeciw wyciągnął kurewsko długi nóż.
— Cy, cy, cy… Cy, cy, cy. — Nożownik się zatrzymał przed białym mężczyzną i wskazując ostrzem na jego kieszeń, wydawał ponaglające „cykanie”. Ta mowa gestów i dźwięków wystarczyła, żeby Modry zrozumiał, czego od niego oczekiwano. Chyba jednak nie chodziło tu o Pamele Strauss i jego zastraszenie, a chciano go zwyczajnie ojebać z kasy. — Cy, cy, cy… Cy, cy, cy. — Sięgnął do kieszeni spodni i niespiesznie wyciągnął sfatygowany portfel z brązowej skóry. Chciał wyjąć z wnętrza pieniądze. Ale znów rozbrzmiało ku niemu to kurewskie cykanie: — Cy, cy, cy… Cy, cy, cy. — Wobec tego jeszcze wolniej wysunął portfel ku Murzynowi. Niechętnie było mu się rozstawać ze swoją własnością. Lecz okazała kosa w czarnej łapie robiła wrażenie, a za plecami miał jeszcze dwóch przeciwników.
Czarny chwycił wyciągnięty ku niemu łup. Na jego małpiej mordzie z szerokim nosem zabłysły w uśmiechu bielutkie zęby. W innych okolicznościach pewnie mógłby reklamować pastę do zębów, ale w obecnych jego zgryz znalazł się w sporym niebezpieczeństwie.
Uśmiech szczerzącego się Murzyna zgasł, gdy Modry nie zamierzał puścić portfela. Czarny szarpnął raz, drugi i trzeci, a wobec fiaska zrobił się na twarzy wręcz obrażony. Wtedy detektyw zapodał mu w facjatę potężną bułę. Bo skoro skurwiel stracił czujność, to nie było innej opcji, Mokradło musiał mu przyjebać.
Pięść przyjemnie przejechała po grubych ustach i żuchwie. W efekcie ciosu trafiony nożownik padł jak rażony piorunem na asfalt równie ciemny co on sam.
Albert błyskawicznie schował do kieszeni swoją własność, a z łapy półprzytomnej mendy zabrał nóż. Uzbrojony ustawił się frontem do pozostałych gnojków.
Ci nabrali respektu. Cofnęli się krok, potem drugi. Lecz wówczas Modry zastygł jak skamieniały. Za sobą usłyszał odciągany cyngiel.
Bardzo powoli się odwrócił. Oto celował do niego z gnata czwarty wyrosły z mroku nocy murzyn. Zanim usłyszy z jego mięsistych warg murzyńskie hände hoch, sam podniósł ręce.
— Cy, cy, cy… Cy, cy, cy. — Uzbrojony w spluwę czarnuch pokazał lufą na dłoń Alberta, w której ten trzymał ostrze. Następnie wskazał jego kieszeń. Białas w jego oczach posłusznie odrzucił na chodnik zarówno nóż, jak i portfel. — Cy, cy, cy. — Kolejnym poleceniem Murzyna z pistoletem była niewerbalna sugestia, aby Modry zdjął płaszcz. Na tym się jednak nie skończyło.
Finalnie, po oddaleniu się czarnuchów z łupami, ostatni odcinek drogi od okolic Ernst Happel Stadion do domu wzdłuż ulicy Stadionallee Albert pokonał nago. Musiał wyglądać jak ostatni zbok. Szczęśliwie otulała go ciemność. Do tego nikt, kto go zauważył, nie zawiadomił służb mundurowych.
On sam nie zamierzał zgłaszać kradzieży. Jakoś nie wierzył w odzyskanie zguby za sprawą policji. Zaś prawdziwą stratą była dla niego z portfela jedna rzecz — pamiątkowe zdjęcie po żonie. Już go nie miał, podobnie jak pamiętnika Pamele Strauss, który został w kieszeni ukradzionego mu płaszcza.
Utrata — zdążył się do tej suki przyzwyczaić. Kroczyła u jego boku wiernie niczym dobrze karmiony pies.
— Jednak jesteś… Szkoda, miałam nadzieję, że już nie wrócisz. Nawet otworzyłam szampana i piłam. No ale idę resztę wylać do kibla. Cóż, może innym razem będzie co świętować, jak stracisz nie tylko ciuchy, ale i życie. — Tymi słowami o drugiej w nocy Marta powitała u wejściowych drzwi nagiego ojca. On nic nie odpowiedział. Niebawem położył się spać.
więcej..