Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Charles Dickens na tropie. Płonne nadzieje - ebook

Data wydania:
17 lipca 2024
Ebook
52,90 zł
Audiobook
52,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Charles Dickens na tropie. Płonne nadzieje - ebook

Charles Dickens rozpoczyna kolejne śledztwo! We współpracy z Kate Hogarth zmuszony jest rozwiązać sprawę morderstwa panny… w sukni ślubnej!

Londyn, czerwiec 1835 roku. Chcąc być dobrym sąsiadem, Charles odwiedza pannę Haverstock, która mieszka w mieszkaniu nad nim. Kiedy jednak młody dziennikarz i jego narzeczona wchodzą po schodach, uderza ich charakterystyczny zapach… śmierci. Znajdują ciało kobiety w ślubnej sukni. Morderca wyraźnie przygotował tę scenę. Ale w jakim celu?

Kiedy do pary docierają wieści o zbiegłym skazańcu, Charles ma podstawy przypuszczać, że za zbrodnię odpowiada więzień – Ned Blood. Kate podejrzewa jednak bardziej osobiste motywy, biorąc pod uwagę czas i wysiłek włożony w ubieranie ofiary.

Odpowiedzi kryć mogą tajemnice owiane przeszłością kobiety. Charles i Kate będą musieli zaryzykować życie, aby odkryć prawdę…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83295-34-3
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dra­ma­tis Per­so­nae

+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Char­les Dic­kens* | dzien­ni­karz |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Kate Ho­garth* | na­rze­czona Char­lesa |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Fred Dic­kens* | młod­szy brat Char­lesa, |
| | miesz­ka­jący wraz z nim w jed­nym |
| | po­koju |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| pan Geo­rge Ho­garth* | re­dak­tor Char­lesa i oj­ciec Kate |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| pani Geo­r­gina Ho­garth* | matka Kate |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Mary Ho­garth* | młod­sza sio­stra Kate |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Wil­liam Aga | dzien­ni­karz z „Eve­ning |
| | Chro­nicle” |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Da­niel Jo­nes | ko­wal |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| pani Ad­die Jo­nes | żona Da­niela Jo­nesa |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Ed­mund Jo­nes | ko­wal |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Han­nah Jo­nes | nie­za­mężna sio­stra Ed­munda |
| | Jo­nesa |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Prince Moss | mło­dzian z niż­szych warstw |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Pie­tro Fe­razzi | wła­ści­ciel bu­dynku |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| panna Ha­ver­stock | lo­ka­torka |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| pani Ju­lie Aga | ak­torka za­trud­niona po­ni­żej jej |
| | moż­li­wo­ści i ta­lentu |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Eve­lina Jag­gers | przy­spo­so­biona córka panny |
| | Ha­ver­stock |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Osvald Lar­sen | zbie­gły wię­zień |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Ned Blood | zbie­gły wię­zień |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Bre­ese Gad­fly | kom­po­zy­tor pio­se­nek |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| lady Hol­land* | słynna or­ga­ni­za­torka spo­tkań |
| | to­wa­rzy­skich |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Reu­ben So­lo­mon | han­dlarz sta­rymi ubra­niami |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Śliczna Lucy | przy­wód­czyni sie­rot spod |
| | Black­friars Bridge |
+--------------------------------------+--------------------------------------+
| Mały Ol­lie | sie­rota spod Black­friars Bridge |
+--------------------------------------+--------------------------------------+

* po­stać hi­sto­rycznaRoz­dział 1

Chel­sea, Lon­dyn, 20 czerwca 1835 roku

Stare cza­so­pi­smo zo­stało wsu­nięte pod drzwi Char­lesa Dic­kensa przy Sel­wood Ter­race w pią­tek póź­nym wie­czo­rem, kiedy wszy­scy do­mow­nicy udali się już na spo­czy­nek.

– Trzy­maj. – Jego brat wci­snął mu w ręce trzesz­czący ze sta­ro­ści pa­pier. – Zna­la­złem na pod­ło­dze.

Nie­by­wale chudy, pra­wie pięt­na­sto­letni mło­dzie­niec, był go­towy do wyj­ścia. Miał na so­bie skró­cony sur­dut, szal i rę­ka­wiczki.

– Czy do­łą­czono ja­kąś wia­do­mość? – Char­les, wciąż w ko­szuli noc­nej, przy­glą­dał się z za­sko­cze­niem po­żół­kłym stro­nom i spę­ka­nej okładce „Mi­gra­tor Ma­ga­zine”.

– Nie. – Fred wzru­szył ra­mio­nami. – Idę do pie­karni po świeże bułki. To­bie też coś wziąć?

– Po­pro­szę. Ocze­kuję, że po po­wro­cie po­pra­cu­jesz nad swoją ła­ciną, pod­czas gdy ja będę koń­czył ar­ty­kuł – od­parł Char­les.

Jego brat ści­snął dło­nią po­liczki i ścią­gnął je ku no­sowi, by przy­wo­łać na swe sym­pa­tyczne ob­li­cze sztuczny wy­raz na­dą­sa­nia.

– Za­po­wiada się piękny letni dzień. Wo­lał­bym prze­spa­ce­ro­wać się na wieś.

– Naj­pierw na­uka. – Char­les pod­szedł do dzbanka z wodą i stwier­dził, że zo­stało jej dość na zro­bie­nie her­baty. Prze­lał wszystko do czaj­nika i po­dał bratu pu­ste na­czy­nie.

– No do­brze – rzu­cił z nutą roz­pa­czy Fred. – Ale bur­czy mi w brzu­chu.

Char­les po­ma­chał we­soło bratu na po­że­gna­nie, po czym po­ru­szył wę­giel w ko­minku, z na­dzieją przy­wró­ce­nia ognia do ży­cia. Choć dzień istot­nie za­po­wia­dał się przy­jemny i nic na­wet nie zwia­sto­wało desz­czu, na ra­zie po­wie­trze prze­sy­cał nie­przy­jemny chłód.

Star­szy z Dic­ken­sów usły­szał za ple­cami szczęk klamki, gdy jego brat wy­szedł na ze­wnątrz. Po do­rzu­ce­niu nieco wę­gla na pa­le­ni­sko wró­cił do otrzy­ma­nego pi­sma i roz­siadł się wy­god­nie w pra­wie nie­po­pla­mio­nym fo­telu, który ku­pił w skle­pie z uży­wa­nymi me­blami przy Ho­ly­well Street. Od­kąd mu­siał utrzy­my­wać lo­kum w Hol­born, miał ogra­ni­czony bu­dżet na wy­po­sa­że­nie wnętrz.

Warto było jed­nak zno­sić wią­żące się z tym nie­do­god­no­ści, żeby zna­leźć się w mie­siące let­nie bli­żej Kate Ho­garth, jego świeżo upie­czo­nej na­rze­czo­nej. Pra­gnął wi­dy­wać ją bez ko­niecz­no­ści od­by­wa­nia za każ­dym ra­zem pię­cio­mi­lo­wego spa­ceru. Jego wcze­sne sta­ra­nia o nią mi­nio­nej zimy kosz­to­wały go wiele prze­tar­tych po­de­szew.

Na okładce pe­rio­dyku wid­niała data „1785”. Kto za­cho­wałby ten eg­zem­plarz przez te wszyst­kie lata tylko po to, żeby te­raz wsu­nąć mu go pod drzwi? Dic­kens był dzien­ni­ka­rzem opi­su­ją­cym wy­da­rze­nia do­ty­czące par­la­men­ta­rzy­stów, pi­sy­wał ske­cze, oka­zjo­nal­nie re­cen­zo­wał przed­sta­wie­nia te­atralne, nie ko­lek­cjo­no­wał po­ru­sza­ją­cych opo­wia­stek z daw­nych cza­sów.

Gdy prze­kart­ko­wał pi­smo, zna­lazł za­tknięty mię­dzy strony skra­wek spło­wia­łej wstążki do wło­sów, te­raz brą­zo­wej, kie­dyś być może la­wen­do­wej. Za­zna­czony ar­ty­kuł no­sił ty­tuł Śmierć ży­dow­skiego dziecka.

Char­les się skrzy­wił. Śmierć każ­dego bez­bron­nego stwo­rze­nia za­wsze wzbu­dzała w nim współ­czu­cie. Czy nie­znana osoba, która prze­ka­zała mu tę ga­zetę, chciała, by prze­czy­tał wła­śnie to? Prze­chy­lił się w stronę ognia i przyj­rzał ba­daw­czo tek­stowi.

Czwórka dzieci po­dą­żyła za swym przy­wódcą, dzie­wię­cio­let­nim Pete’em, w dół po dra­bi­nie za jego do­mem w Li­me­ho­use. Była pora od­pływu, plaża była za­tem za­wa­lona sma­ko­wi­tymi ką­skami, je­śli tylko ktoś miał by­stre oko.

– Chyżo – za­or­dy­no­wał Pete, po­sy­ła­jąc po­gar­dliwe spoj­rze­nie dwóm dziew­czyn­kom, Ha­nie i Goldy.

– Wiem – od­pa­ro­wała ostro ta druga. Szła już ze schy­loną głową, skon­cen­tro­wana na pia­sku przed jej no­sem. Była je­dyną Ży­dówką w szajce Pete’a, ce­nioną za nie­by­wałą umie­jęt­ność wy­szu­ki­wa­nia nie­usz­ko­dzo­nych głó­wek od fa­jek.

Han po­de­szła do du­żego głazu, po­ło­żyła się na nim brzu­chem w dół, po czym zlu­stro­wała uważ­nie prze­strzeń mię­dzy ka­mie­niami, na wy­pa­dek gdyby utkwiło mię­dzy nimi coś, co mo­gliby po­tem sprze­dać.

Ed­die, młod­szy brat Han, ob­ró­cił nogą ka­mień. Pod nim le­żała lalka z por­ce­lany, z główką wci­śniętą w mo­kry piach. Pod­niósł ją, po czym za­klął szpet­nie, gdy zo­ba­czył, że po­łowa twa­rzy jest roz­bita. Rzu­cił za­bawkę w stronę Osvalda.

– Masz nową matkę! – za­wo­łał szy­der­czo.

Osval­dowi za­drżała ręka, gdy wy­cią­gał uszko­dzoną lalkę spo­mię­dzy wo­do­ro­stów, w które upa­dła. Matka chłopca zmarła od ciosu w twarz za­da­nego przez bez­względ­nego męża pi­jaka, Ed­die jed­nak za grosz nie współ­czuł Osval­dowi z tego po­wodu.

– Pa­trz­cie tu – za­wo­łał Pete. – Chodź­cie szybko, chło­paki.

– Beczka! – wy­krzyk­nęła Goldy. – Pełna?

Przy­wódca szajki ją zi­gno­ro­wał, dy­szał tylko ciężko, usi­łu­jąc prze­to­czyć wo­nie­jące al­ko­ho­lem zna­le­zi­sko.

– Wejdź za nią – na­ka­zał Ed­diemu. – Os, chwyć z dru­giej strony!

We trójkę chłopcy zdo­łali wy­cią­gnąć beczkę z wody na ła­chę drob­nych, le­d­wie wil­got­nych ka­my­ków.

– Na zęby Boga! – za­klął Pete, gdy do­strzegł, że beczka nie ma dna.

– No to nici z grogu – jęk­nął po­nuro Ed­die.

– Gdzie moja fajka? – za­py­tał Pete, zwra­ca­jąc się do Goldy.

Dziew­czynka wy­cią­gnęła ku niemu ma­leńką główkę fajki z dłu­gim i sze­ro­kim pęk­nię­ciem z jed­nej strony.

– Na ra­zie mam tylko tyle – po­wie­działa.

Pete mach­nął ręką i wy­trą­cił jej zna­le­zi­sko z dłoni. Główka po­le­ciała w piach, a pod­rzu­cone im­pe­tem ude­rze­nia ra­mię dziew­czynki ude­rzyło ją w nos. Za­łkała gło­śno.

– Ci­cho bądź – wark­nął po chwili za­sko­cze­nia przy­wódca szajki.

Goldy po­cią­gnęła obo­la­łym no­sem i przy­ci­snęła do niego palce. Gdy cof­nęła rękę, do­strze­gła na skó­rze smugę krwi. Wy­dała z sie­bie pełny iry­ta­cji wrzask, rzu­ciła się na Pete’a i po­częła ma­lut­kimi piąst­kami okła­dać krę­pego chło­paka.

Ten tylko pac­nął ją w bok głowy.

– Prze­stań be­czeć! – roz­ka­zał.

Ona jed­nak nie chciała prze­stać, tylko za­krę­ciła się nieco oszo­ło­miona ostat­nim cio­sem.

– Do beczki – pod­su­nął Osvald. – Może wtedy ten koc­mo­łuch w końcu się za­mknie.

– Do beczki – pod­chwy­cił Ed­die i kop­nia­kiem pod­ciął dziew­czynkę. Kiedy pa­dła na ko­lana, sta­nął nad nią z rę­kami wspar­tymi na bio­drach. – To tylko brudna Ży­dówka.

Osvald zła­pał Goldy za po­szar­paną su­kienkę. Gdy pró­bo­wał ją pod­nieść, wy­tarta tka­nina się roz­darła. Wrzu­cił swoją ofiarę do beczki głową na­przód przy akom­pa­nia­men­cie dziew­czę­cych krzy­ków.

Pete oparł się ręką o beczkę. Na chwilę za­pa­no­wała ci­sza, prze­ry­wana tylko ude­rze­niami wio­seł o wodę do­bie­ga­ją­cymi od strony prze­pły­wa­ją­cej rzeką ło­dzi. Roz­ci­na­jący wodę dziób po­sy­łał w stronę ka­mie­ni­stego brzegu ko­lejne fale.

Jedna z nich za­bu­rzyła mu rów­no­wagę i ru­nął na beczkę, od czego ta się za­chwiała i prze­wró­ciła na bok. Goldy krzyk­nęła gło­śno.

– Czy ona się ni­gdy nie za­mknie? – rzu­cił z pre­ten­sją Ed­die i kop­nął beczkę, która się po­ru­szyła.

Po chwili na­de­szła więk­sza fala.

– Przy­pływ dziś wcze­śnie się za­czyna – za­uwa­żył Pete.

Ko­lejna fala. Beczka pod­sko­czyła na wzbie­ra­ją­cej wo­dzie.

Goldy biła piąst­kami w desz­czułki od środka. Brudne bose stópki wy­sta­wały na ze­wnątrz.

Ed­die ko­pał beczkę tak długo, aż na­de­szła ko­lejna fala i prze­su­nęła ją jesz­cze da­lej w stronę brud­nej Ta­mizy.

Nad­pły­nęła więk­sza łódź, z licz­nymi wio­śla­rzami pra­cu­ją­cymi bez wy­tchnie­nia. Roz­ci­na­jąca wody rzeki jed­nostka po­słała w stronę plaży wy­so­kie fale, które po­rwały beczkę.

Han krzyk­nęła, kiedy jej to­wa­rzyszka za­baw znik­nęła wśród błot­ni­ście brą­zo­wej wody.

– Ona uto­nie. Utknęła głową w dół!

Ed­die chwy­cił sio­strę za ra­miona i nią po­trzą­snął.

– No już, ci­chaj. Nie wi­dzie­li­śmy jej dzi­siaj, sły­szysz?

Zmo­czone i drżące z zimna dzieci od­bie­gły. Dym uno­szący się z ko­mina w po­bli­skiej stoczni prze­to­czył się po plaży i pra­wie cał­ko­wi­cie prze­sło­nił rzekę. Dzieci jedno po dru­gim wspięły się po dra­bi­nie za do­mem Pete’a. Żadne się nie obej­rzało. Po­rzu­ciły Goldy na pa­stwę fal.

Gdy Char­les do­tarł do końca opo­wia­da­nia, za­mru­gał kil­ka­krot­nie. Tak tra­giczna opo­wieść na po­pla­mio­nych wil­go­cią stro­nach sta­rego pe­rio­dyku. Opo­wieść wzbu­dza­jąca opi­sem okru­cień­stwa i nie­mo­ral­nego po­stę­po­wa­nia dzieci głę­bo­kie ubo­le­wa­nie nad sta­nem czło­wie­czeń­stwa. Czy któ­reś z jego są­sia­dów, panna Ha­ver­stock albo pan Gad­fly, po­trak­to­wało po­waż­nie słowa Dic­kensa o za­mia­rze na­pi­sa­nia po­wie­ści hi­sto­rycz­nej i wsu­nęło mu tę ga­zetę pod drzwi dla in­spi­ra­cji?

Gdy prze­wró­cił stronę cza­so­pi­sma, drzwi do jego po­koi sta­nęły otwo­rem.

Fred wrę­czył mu sta­ran­nie za­wi­nięte bułki.

– Czy czaj­nik jest go­rący? – spy­tał.

– Tak, po­wi­nien już być.

Mło­dzian przyj­rzał się ba­daw­czo bratu.

– Do­brze się czu­jesz?

Char­les za­mknął ga­zetę i po­czuł wy­wo­łany tym ru­chem po­wiew stę­chli­zny. Kich­nął.

– Jak naj­bar­dziej. Po­ru­szył mnie ar­ty­kuł, który wła­śnie skoń­czy­łem czy­tać.

Kich­nął po­now­nie, a Fred wy­cią­gnął z kie­szeni i po­dał mu chu­s­teczkę.

– Dzię­kuję – po­wie­dział Char­les, od­kła­da­jąc pi­smo na stos pa­pieru, da­leko od żaru ognia w ko­minku i od wil­goci pły­ną­cej od okien. – To tylko stary pa­pier po­draż­nił mi nos.

Młod­szy z braci pod­szedł do obu­dowy ko­minka i się­gnął po por­ce­la­nowy dzba­nek z za­tka­nym dziób­kiem, w któ­rym trzy­mali her­ba­ciane li­ście.

– Wy­de­du­ko­wa­łeś, kto mógł to zo­sta­wić?

– Nie, ale lu­dzie są tu dość to­wa­rzy­scy. Zbzi­ko­wana panna Ha­ver­stock z góry mo­gła zna­leźć tę ga­zetę wśród swo­ich rze­czy, albo może pan Gad­fly ku­pił ją, kiedy prze­glą­dał to­wary na stra­ga­nach w po­szu­ki­wa­niu in­spi­ra­cji do swo­ich utwo­rów. I oczy­wi­ście trzeba też wziąć pod uwagę na­szych nie­prze­wi­dy­wal­nych przy­ja­ciół, Wil­liama i Ju­lie Agów.

Fred po­trzą­sał dzban­kiem, aż uznał, że li­ście zo­stały do­sta­tecz­nie wzbu­rzone, a po­tem ujął czaj­nik przez szmatkę i ostroż­nie za­lał her­batę wrząt­kiem.

– Zdzi­wi­łem się, kiedy się tu wpro­wa­dzili. Dla Wil­liama to dość długi spa­cer do mia­sta.

Char­les wstał, po czym się prze­cią­gnął.

– Spra­wiają wra­że­nie za­do­wo­lo­nych. Poza tym mo­żemy wraz z Wil­lia­mem cho­dzić ra­zem. – Wil­liam także pi­sał dla „Mor­ning Chro­nicle”, choć sku­piał się ra­czej na prze­stęp­stwach.

– Tak są­dzisz? We­sołe po­gwiz­dy­wa­nie Wil­liama sły­chać z pół mili, ale Ju­lie wy­daje mi się nieco wy­mi­ze­ro­wana.

– Na wio­snę prze­szła ja­kąś cho­robę. Osoby ner­wowe mie­wają tego ro­dzaju przy­pa­dło­ści.

– Może zo­sta­wiła ci tę ga­zetę w ra­mach żartu.

Char­les od­rzu­cił tę ewen­tu­al­ność.

– Nie, nie było w tym nic śmiesz­nego.

– Mam po­zwo­lić ogniowi wy­ga­snąć? – spy­tał Fred.

– W za­sa­dzie mo­żesz. Po­winno być już cie­plej. Może po­święć po­ra­nek na­uce, a po­tem wspól­nie zaj­miemy się oknami. Są tak prze­raź­li­wie brudne, że aż trudno tu­taj co­kol­wiek zo­ba­czyć.

– A mój spa­cer?

– Po po­łu­dniu – obie­cał Char­les. – Nie zaj­dziesz w ży­ciu da­leko, je­śli nie bę­dziesz się przy­kła­dał do obo­wiąz­ków. Ja, za­nim spra­wię so­bie ja­kąś przy­jem­ność, mu­szę naj­pierw skoń­czyć szkic.

Obaj Dic­ken­so­wie pra­co­wali pil­nie przy sta­rym, chwiej­nym stole, który naj­pierw przy­su­nęli bli­żej ko­minka, by sko­rzy­stać z resz­tek bi­ją­cego od pa­le­ni­ska żaru. Gdy dzwony w Świę­tym Łu­ka­szu wy­biły go­dzinę dzie­siątą rano, roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi.

– Ja otwo­rzę – po­wie­dział Char­les, pod­no­sząc się z krze­sła. – Ty tłu­macz da­lej.

Zsu­nął z dłoni po­zba­wione pal­ców rę­ka­wiczki i zo­sta­wił je na stole.

Uchy­lił drzwi.

– Ho­gar­thówny! – wy­krzyk­nął, gdy uj­rzał cze­ka­jące po dru­giej stro­nie młode damy.

Jego na­rze­czona, Kate, po­słała mu uśmiech, a w pół­przy­mknię­tych oczach po­ja­wił się błysk. Miała na so­bie ja­sną ba­weł­nianą su­kienkę z roz­we­se­la­ją­cymi ma­te­riał cien­kimi czer­wo­nymi pa­skami. Jej bo­net zdo­biły do­pa­so­wane ko­lo­ry­stycz­nie wstążki. Char­les wciąż nie mógł uwie­rzyć, że jest jego, choć przy­jęła jego oświad­czyny jesz­cze wcze­sną wio­sną, trzy mie­siące po tym, jak jej oj­ciec przed­sta­wił ich so­bie.

Jej sio­stra Mary, ubrana w su­kienkę w kwie­ci­sty letni wzór, unio­sła trzy­many ko­szyk i otwo­rzyła po­krywę. Oczom Dic­kensa uka­zały się sma­ko­wite bu­łeczki z tru­skaw­kami oraz ma­sło.

– Moje dro­gie, to dla nas wielka przy­jem­ność. – Char­les otwo­rzył sze­rzej drzwi. – Fred jest w sa­lo­nie, mie­li­śmy wła­śnie za­sia­dać do po­siłku.

Prze­pu­ścił młode ko­biety do środka, po czym za­mknął za nimi drzwi, uwa­ża­jąc, by nie przy­trza­snąć ich ob­szer­nych spód­nic. Fred roz­pa­lił na nowo ogień i za­go­to­wał wię­cej wody. Dziew­częta roz­sta­wiły na stole cztery ta­le­rze, a pół­mi­sek bu­łe­czek oraz mi­seczkę z ma­słem po­sta­wiły na ho­no­ro­wym miej­scu na środku stołu. Star­szy z braci od­szu­kał w skrzynce na obu­do­wie ko­minka nóż do ma­sła i po­dał go Kate.

– Ma­cie dość krze­seł? – spy­tała Mary.

– Są cztery, ow­szem – od­parł Char­les, wska­zu­jąc za jej plecy. – Kiedy prze­pro­wa­dzi­łem się bli­żej mo­ich dro­gich Ho­gar­thów, wy­obra­ża­łem so­bie wiele po­dob­nie przy­jem­nych po­ran­ków.

Mary spy­tała Freda o jego prze­kłady i za­częli roz­mowę o ła­ciń­skiej po­ezji, którą odło­żył na rzecz po­siłku. Char­les od­szu­kał ka­ta­log ze sprzę­tem ku­chen­nym, który był uzna­wany za nie­zbędny w każ­dym no­wym domu, po czym po­dał go Kate.

– Czy na­prawdę po­trze­bu­jemy tylu róż­nych szczo­tek? – spy­tała z pewną tro­ską.

– Im wię­cej, tym le­piej – od­parł Dic­kens. – Wiesz, jak wszę­dzie do­staje się sa­dza, ale nie można po­zwo­lić jej wy­grać. Dzi­siej­szym po­po­łu­dniem za­mie­rzamy się za­jąć na­szymi oknami. Są w kosz­mar­nym sta­nie.

– Istot­nie, jest tu dość ciem­nawo – stwier­dziła Ho­gar­thówna.

– Po­bie­gnę do domu i przy­niosę nasz spe­cjalny śro­dek do my­cia szyb – za­pro­po­no­wała Mary. – A oj­ciec ma tłu­ma­cze­nie O woj­nie ga­lij­skiej Ce­zara, które mo­głoby się spodo­bać Fre­dowi.

Młod­szy z braci par­sk­nął.

– Ten śro­dek czysz­czący bar­dzo by się przy­dał – rzu­cił prędko Char­les, by za­głu­szyć re­ak­cję brata.

– Idź szybko, Mary, tylko za­pew­nij matkę, że Fred jest tu z nami w roli przy­zwo­itki – po­wie­działa Kate.

– Tak, szybko – do­dał wspo­mniany. – Za­mie­rzam bo­wiem wyjść, kiedy tylko skoń­czę ten wiersz.

Te­raz z ko­lei Mary par­sk­nęła na uwagę mło­dego chło­paka.

– Wrócę naj­szyb­ciej, jak tylko zdo­łam, z uwagi na Kate.

Po tych sło­wach wy­szła osten­ta­cyj­nie. Na­rze­czeni wy­mie­nili we­sołe spoj­rze­nia, roz­ba­wieni kro­to­chwi­lami swego upar­tego ro­dzeń­stwa.

– Czy po­zna­łaś ła­cinę, Kate? – spy­tał Fred.

– Tro­chę. – Za­chę­cona panna Ho­garth na­chy­liła się w stronę młod­szego z braci.

Char­les wziął „The Ti­mes” i roz­ło­żył ga­zetę na stro­nie trze­ciej, by za­po­znać się z do­nie­sie­niami na te­mat par­la­mentu. Po­grą­żył się w lek­tu­rze ob­szer­nego ar­ty­kułu na te­mat mowy pana Bu­xtona.

– „The Ti­mes” wiele miej­sca po­świę­cił mo­wie Bu­xtona prze­ciwko nie­wol­nic­twu – za­uwa­żył na głos. – Mu­szę na­pi­sać wła­sną ana­lizę dla „Chro­nicle”, acz­kol­wiek moją uwagę zaj­mują obec­nie akty okru­cień­stwa zde­cy­do­wa­nie nam bliż­sze.

– Co masz na my­śli? – spy­tała Kate.

Char­les się­gnął po stary nu­mer „Mi­gra­tor Ma­ga­zine” i po­ka­zał go na­rze­czo­nej, po czym wy­ja­śnił, jak tra­fił w jego ręce.

– Trzy­maj chu­s­teczkę pod ręką, al­bo­wiem pa­pier nieco za­tęchł – prze­strzegł ją, otwo­rzył cza­so­pi­smo na od­po­wied­niej stro­nie i po­ło­żył je na stole obok tłu­ma­cze­nia Freda.

Kate za­częła czy­tać, a Dic­kens po­zbie­rał ostat­nie na­czy­nia i wsta­wił je do usta­wio­nej na skrzyni mi­ski, która słu­żyła im za pro­wi­zo­ryczny zlew. Na­stęp­nie ze­brał no­tatki po­czy­nione pod­czas prze­mó­wie­nia Bu­xtona, chwy­cił pióro i za­my­ślił się nad tym, jak po­wi­nien to za­gad­nie­nie opi­sać. Za­sad­ni­czo zga­dzał się z uwa­gami „The Ti­mesa” na te­mat chło­sty, przej­rzał więc wła­sne za­pi­ski, by zo­ba­czyć, czy za­no­to­wał może coś, co po­mi­nął ich dzien­ni­karz.

Po kilku mi­nu­tach czy­ta­nia w sku­pie­niu Kate za­mknęła cza­so­pi­smo. I kich­nęła.

Fred za­chi­cho­tał.

– Char­les ostrze­gał, droga Kate.

Wdzięcz­nym ru­chem otarła nos, a jej na­rze­czony odło­żył pióro.

– Czy­tał pan o dzie­ciach sprzed ja­kichś pięć­dzie­się­ciu lat, pa­nie Dic­kens – oznaj­miła. – Z pew­no­ścią okrop­no­ści współ­cze­snego nie­wol­nic­twa są o wiele bar­dziej rze­czy­wi­ste niż mor­der­cze za­pędy dzieci z daw­nych cza­sów.

– Uwa­żasz, że obec­nie dzieci za­cho­wują się le­piej? – za­py­tał.

Kate po­słała mu uśmiech.

– Mam na­dzieję, że w przy­szłym roku się prze­ko­namy. Jak szczę­ście do­pi­sze, mo­żemy się po­brać w Boże Na­ro­dze­nie.

Po­kle­pał jej dłoń.

– Jak szczę­ście do­pi­sze.

– Je­ste­śmy za­rę­czeni już od dwóch mie­sięcy – przy­po­mniała mu.

– Mam na­dzieję na Boże Na­ro­dze­nie, je­śli zdo­łamy zna­leźć i urzą­dzić od­po­wiedni dom.

Kate od­chrząk­nęła.

– Tak, moja droga? – spy­tał Char­les.

– Wiesz, co by od­cią­gnęło moje my­śli od ślubu?

– Cóż ta­kiego?

Za­trze­po­tała rzę­sami.

– Ależ oczy­wi­ście za­gadka kry­mi­nalna.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: