- W empik go
Chcę być kochana, tak jak chcę - ebook
Chcę być kochana, tak jak chcę - ebook
Bestseller Chcę być kochana tak jak chcę, to książka – poradnik, książka – terapia, książka – przygoda, w której Katarzyna Miller i Ewa Konarowska zastanawiają się, w jaki sposób można otrzymać miłość dokładnie taką, jakiej się chce i jakiej się potrzebuje.
Manuela Gretkowska: Te relacje ze spotkań psychoterapeutki z dziennikarką to połączenie terapii i przyjacielskich zwierzeń. Są uzdrawiającymi rozmowami doświadczonych kobiet. Po ich przeczytaniu może będziesz wściekła na siebie albo na mężczyzn. Po ich przemyśleniu pokochasz mądrzej, przynajmniej siebie.
Cezary Harasimowicz: To wspaniała książka dla prawdziwych kobiet.
Wobec tego okazuje się, że jestem prawdziwą kobietą.
Katarzyna Miller
Najsłynniejsza polska psycholożka. Charyzmatyczna, odważna, dowcipna i pogodna, ale też szczera do bólu. Psychoterapeutka z kilkudziesięcioletnią praktyką terapeutyczną w zakresie terapii indywidualnej, małżeńskiej i grupowej. Ukończyła psychologię i filozofię na UW. Treningu psychologicznego i prowadzenia psychoterapii uczyła się w Ośrodku Synapsis od prof. dr. hab. Kazimierza Jankowskiego, a następnie od rzeszy nauczycieli polskich i zagranicznych (w tym Carla Rogersa). Wykładowczyni na licznych warsztatach rozwojowych dla kobiet. Felietonistka miesięcznika „Zwierciadło”. Autorka i współautorka wielu bestsellerowych poradników, m.in. Chcę być kochana tak, jak chcę, Nie bój się życia, Instrukcja obsługi faceta, Kup kochance męża kwiaty (Wydawnictwo Zwierciadło).
Ewa Konarowska
Dziennikarka, dawno temu reporterka, później redaktorka, przez wiele lat związana z prasą kobiecą. Współautorka książki Po co mi ten facet? Nieudana matka dwójki udanych dorosłych już dzieci, Staszka i Adeli, babcia uroczych Lusi i Mai. Pasjonuje ją psychologia, ale jeszcze bardziej pociąga buddyzm. Partnerka mężczyzny, który dla niej gotuje i gra na gitarze, długo niedocenianego przez nią Pana Czesia.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8132-410-6 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ewa: Wygląda mi na to, Kasiu, że posiadłam umiejętność wchodzenia w związki, w których to facet decyduje o wszystkim.
Kasia: Wydawałoby się, że będzie z tego długo zadowolony, że jest taki ważny. Ale po jakimś czasie przestaje mu się to podobać.
Ewa: I nagle mówi mi: „To ty, mała, już sobie idź”.
Kasia: Gdy on powiada: „Idź”, nie wiadomo, co to tak naprawdę znaczy. Czy jest zmęczony, czy ma pracę, czy może ma ciebie dosyć?
Ewa: Dla mnie to znaczy: „Zaspokoiłaś już moje potrzeby i na razie mam cię dość”.
Kasia: Ciekawe, co ty wtedy robisz?
Ewa: A co mam robić? Idę.
Kasia: I nic nie mówisz? Nie pytasz: „Dlaczego chcesz, żebym już poszła?”.
Ewa: Nie, oczywiście tego nie robię.
Kasia: No, skoro nie robisz, to on następnym razem może ci znów spokojnie powiedzieć: „Idź już, mała”.
Ewa: Tak. Robi to.
Kasia: Na początku w ogóle nie powinien mówić: „Idź, mała”, bo powinno mu być ciebie ciągle mało, mała. W każdym razie tak byśmy chciały. A jak się czujesz z tym, co on robi?
Ewa: Nie ukrywam, że czuję się głęboko dotknięta obiema tymi rzeczami: i tym, że on mnie nie pragnie aż tak bardzo, i tym, że mi mówi: „A teraz, mała, to już idź”.
Kasia: Kiedy słyszysz to „mała”, to co?
Ewa: Pfffuuu.
Kasia: Niezależnie od tego, że on jest wysoki, a ty niska, jest jednak jeszcze coś innego w tym „mała”.
Ewa: Ja myślę tak: gdy wchodzę w związek, to pokazuję najpierw moją bardzo silną, a potem bardzo słabą stronę. I zaraz bym chciała, żeby ten facet pokierował mną i moim życiem, wziął odpowiedzialność za wszystko, co ja czuję, robię i myślę. Wtedy pokazuję siebie małą, więc mówienie w tym momencie do mnie „mała” jest adekwatne do sytuacji. Choć oczywiście ja nie jestem tylko mała. I po jakimś czasie mnie to doprowadza do furii.
Kasia: Czy byłaś „niemała” wtedy, gdy jeszcze nie pozostawałaś z nim w związku, gdy byłaś jego przyjaciółką i współpracowaliście? Wtedy cię nie lekceważył?
Ewa: Wtedy mnie szanował.
Kasia: Wtedy pokazywałaś swoją inteligencję i różne umiejętności, wobec czego on liczył się z twoim zdaniem. Coraz bardziej pociągało go, że jesteś taka interesująca i niezależna.
Ewa: Więc jak do tego doszło, że teraz już jestem „mała”?
Kasia: Pewnie trochę tak: dopóki byłaś jego przyjaciółką i współpracownicą, korzystałaś ze swoich dorosłych cech, wiedziałaś, że one są potrzebne. Ale kiedy zaczęło się między wami nawiązywać coś romansowego, coraz bardziej zaczęła dochodzić do głosu mała dziewczynka, stęskniona wielkiej miłości. Teraz ta dziewczynka chce, żeby on włożył ją w kieszeń i nosił zawsze przy sobie, a on mówi: „To już sobie idź”.
Ewa: I nie rozumiem, czy wszystkie kobiety tak mają, czy to tylko ja trafiłam na kolejnego sukinsyna. Czy każdy facet, nawet święty, będzie się zachowywał według tego scenariusza, który ja sama napisałam i podałam mu pod stołem, a teraz udaję, że wcale nie ja to zrobiłam?
Kasia: Oczywiście, nie wszystkie kobiety tak mają. Niektóre całe są dorosłe. A niektóre z tych jeszcze niedorosłych próbują załatwić swój problem, mówiąc: „Kolejny sukinsyn...”.
Ewa: ...odwracając się i idąc do następnego „kolejnego sukinsyna”.
Kasia: A jednocześnie odwracając się od swojego pytania: Czy to nie ja robię coś takiego, że każdy facet po jakimś czasie zacznie mnie tak traktować, bo nie będzie miał innego wyjścia; bo pcham mu się w ręce w postaci „małej”?
Ewa: Która w dodatku się buntuje.
Kasia: Czasem się buntuje i trzeba to ukrócić. Bo jak jest taka mała, to jakim prawem się buntuje? A jak się buntuje, to dlaczego, do licha, jest taka mała?
Ewa: Po prostu to jest wpuszczanie przeciwnika w maliny.
Kasia: Przede wszystkim to jest ogłupianie samej siebie. Mam do ciebie kolejne ważne pytanie: Jak się czujesz, gdy sama sobie, tak uczciwie, powiesz: „Chcę od niego wszystkiego – żeby się mną opiekował, żeby był wielki, żeby był dobry, żeby cały był dla mnie, żebym ja już nic nie musiała”? Jak ty się czujesz, gdy to mówisz sobie samej albo mnie?
Ewa: Hm, czuję się mała.
Kasia: A czy wypowiadasz swoje prawdziwe pragnienie?
Ewa: Tak. Z jednej strony wypowiadam je i jestem jak dziecko, ale z drugiej coś we mnie wie, że powinnam czmychać czym prędzej od stanu, gdy ktoś za mnie decyduje, bo to mnie ubezwłasnowolnia i osłabia, nie mam kompletnie miejsca dla siebie. I nie mogę wtedy powiedzieć: „Zaraz, zaraz, nie chcę, żebyśmy szli na spacer do lasu, chcę do kawiarni”. Bo skoro ktoś ma za mnie brać odpowiedzialność w całości, to ja muszę być może zawsze chcieć do lasu?
Kasia: Wtedy, gdy jemu się zachce.
Ewa: I to jest dla mnie sprzeczność: z jednej strony wielka tęsknota, żeby ktoś wziął za mnie odpowiedzialność, zwłaszcza że ja już bardzo długo ją za siebie biorę, z drugiej strony lęk, że jak już mu ją oddam...
Kasia: ...to się znajdziesz w lesie.
Ewa: Dokładnie. Bo wtedy dzieją się takie rzeczy, że ten ktoś mnie umniejsza, nie traktuje mnie poważnie, jak partnera, tylko jak dziecko, które wlecze za rękę przez ulicę, bo jest zielone światło i on wie, że należy już przejść, a ja nie mam wiele do powiedzenia.
Kasia: Wiesz, czego ty faktycznie chcesz? Żeby twoje wewnętrzne dziecko, które nie dostało kiedyś tego, o czym marzyło, czego potrzebowało, czyli prawdziwej opieki, zostało przez niego potraktowane jak przez dobrego ojca. Czyli z jednej strony, żeby wiedział, że jesteś dzieckiem, a z drugiej strony, żeby rozumiał, że masz rosnąć, i pomagał ci w tym. Czyli żeby cię wychował. Rozumiał, wyczuwał i nie umniejszał, tylko pozwalał ci przy sobie dorastać. To znaczy, stał się dla ciebie tatusiem, który jest w dodatku tak dobry i mądry, żeby cię naprawdę podholować do twojej prawdziwej dorosłości. I żeby jeszcze potem wcale nie stracić tego, że jest to twój superman, a ty jesteś dla niego atrakcyjną kobietą. Czyli żeby on był dwa w jednym albo nawet wszystko w jednym.
Ewa: Czy to jest możliwe?
Kasia: Absolutnie niemożliwe!
Ewa: Gdy to mówisz, nasuwa mi się pytanie: Jak ty rozumiesz wspierający związek? Bo ten obraz, który przede mną rozsnułaś, ten piękny widok, który roztoczyłaś, to jest dla mnie właśnie obraz mojego marzenia o wspierającym związku.
Kasia: O, nie, nie, nie! To jest obraz bardzo dobrego rodzicielstwa, którego większość z nas nie zaznała. Należałoby dostać to wszystko od rodziców, ale, cóż, nie dostałyśmy. Zresztą oni też nie dostali, więc skąd mieli brać dla nas? Ale mimo to przeżyłyśmy. Jest nam nie najgorzej. Różnych rzeczy nauczyłyśmy się. Jednak mądrości rodzicielskiej było za mało, więc jedna część naszej osoby rosła, rosła i wyrosła na kobietę, która sobie radzi zawodowo, umie zrobić to czy tamto w życiu społecznym, ma znajomych, czasem męża i dzieci albo już miała męża...
Ewa: ...albo licznych mężów...
Kasia: ...albo licznych narzeczonych. Już mieszkała z tym i z tamtym, ale wewnątrz niej nadal tkwi mała dziewczynka (która będzie się przewijała przez całą książkę). Ta dziewczyneczka przez cały czas czeka, że tatuś pod postacią jej mężczyzny wreszcie przyjdzie. I to będzie ten „prawdziwy mężczyzna”, który w końcu wyczyta jej potrzeby, szybciej je zrozumie niż ona. Bo ona sama dawno już je zapuściła i zapomniała, oduczyła się je mieć. Tak ją wytresowano. Ale ten wyśniony przywróci im istotną wagę i wartość. Będzie je uwzględniał, będzie o nie dbał. Stworzy dla niej bezpieczne, a jednocześnie ekscytujące i komfortowe warunki, w których ona rozwinie się i rozkwitnie. Oczywiście dla niego. Znów nie dla siebie, tylko dla niego. Bo przecież dziecko chciało być dla tatusia i dla mamusi takie, żeby je wreszcie pokochali tak naprawdę – do głębi jego istoty. A nie tylko wtedy, gdy ono spełnia ich oczekiwania. I chociaż zrobiło wszystko, co mogło, i tak go nie pokochali aż tak, jak tego potrzebowało.
Ewa: Od razu nasuwa się pytanie: Czy ten facet może mieć w ogóle jakieś własne potrzeby?
Kasia: Za cholerę nie może. Przecież ma być cały dla niej.
Ewa: I czy on może istnieć dla siebie?
Kasia: Ona sobie nie życzy, żeby istniał dla siebie, bo wtedy ją zdradza, porzuca, zostawia. Tak samo jak tatuś, który był przeważnie nieobecny. A przecież dziewczynka tak chciała, żeby rano wstał z nią, zjadł śniadanko, a potem odprowadził do szkoły i na nią poczekał, żeby po południu wspólnie odrobili lekcje i żeby pochwalił ją za to, czego się nauczyła, powiedział jej, że jest słodka, ładna, miła, że jest dumny z takiej córeczki. I że takiej dziewczynki ślicznej to nigdy na świecie nie było. Ale on tego nie robił.
A jeżeli robił, to tylko troszkę i czasami, więc ona tylko czasem zachłystywała się szczęściem, że ją dostrzegł, a wciąż czekała: „Gdzie ta reszta? Gdzie ta reszta?”. I myślała: „Czy on mnie kocha, ten mój tatuś? To dlaczego zapomniał mi o tym powiedzieć?”. A potem przychodziło zwątpienie: „A może jednak mnie nie kocha, skoro o tym nie mówi? Jeśli tak, to ja muszę być supergrzeczna, taka, jak on sobie życzy. Co mam robić? Tatuś nie lubi, żebym płakała, to nie będę płakać. Ale przy moim ukochanym będę płakać i wypłaczę się za wszystkie czasy, i on mnie przygarnie, i powie: Płacz, kochanie moje”.
Ewa: Ależ to piękne, co mówisz! Tak mnie to wciągnęło...
Kasia: Nie było to moją intencją. Jesteś niepoprawną recydywistką...
Ewa: Ja chcę, żeby było tak jak w twojej opowieści, a ty zaraz mi zaproponujesz coś strasznie trudnego...
Kasia: Ależ skąd! Wcale nie zaproponuję ci niczego strasznie trudnego, bo ty możesz zrobić tylko to, co możesz.
Ewa: Może mogę zrobić coś strasznie trudnego.
Kasia: Ach, jaka ambitna mała dziewczynka!
Ewa: Wiesz, Kasiu, ja byłam przez ostatnie kilka lat w strasznie trudnym związku. Kiedy przeczytałam książkę Mai Storch Tęsknota silnej kobiety za silnym mężczyzną, znalazłam w niej rozdział o stosowaniu strategii ofiary, ucieczki i walki jednocześnie i wtedy coś ważnego zrozumiałam. Myśmy się, mniej więcej, co trzy miesiące rozstawali. Dokładnie według scenariusza z książki. Ja, oczywiście, uważałam, że to przede wszystkim jego wina i w związku z tym miałam rosnące wrażenie, że ten facet w ogóle mnie nie kocha, że to jakaś pomyłka. Co ja tu robię? Zupełnie nie rozumiem, po co on ze mną jest (no bo ja, wiadomo, uważałam, że go kocham). Dopiero po lekturze dotarło do mnie, jak jemu nieludzko trudno było ze mną i jak on, na swój sposób, strasznie mnie kochał, skoro tyle ze mną wytrzymał.
Kasia: W tym momencie rysujemy kwiatek dla panów i dziękujemy serdecznie, że z nami wytrzymujecie.
Ewa: Wielki kwiatek dla panów, a ode mnie zwłaszcza dla tego pana. Fakt faktem, że wybrałam trudnego mężczyznę. Zupełnie tego nie rozumiem. Jeśli wziąć pod uwagę moje dziewczęce potrzeby, tęsknoty i marzenia, powinnam szukać jakiegoś łatwiejszego partnera.
Kasia: Otóż właśnie takie trudne związki wybiera sobie mała dziewczynka, nienauczona dokonywania dobrych wyborów. Ona nie zatrzyma się przy facecie, który jest zdrowy, normalny. Normalnego mała dziewczynka puści bokiem, nawet gdyby się jej oświadczył, bo nie wie, co z takim począć.
Ewa: Wydaje się jej, że jest śmiertelnie nudny.
Kasia: Przede wszystkim dlatego, że on nie miota się, nie przeżywa. Po pierwsze, nie daje się wciągać w jej grę, tylko robi swoje. W odniesieniu do niej robi też różne miłe rzeczy, ale nieprzesadnie. Nie otacza jej przepychem uczuć, nie rozciąga nad nią namiotu pożądania, szaleństwa, uwodzenia albo też obrażania się i odchodzenia.
Ewa: No to, Kaśka, powiedz sama, czy on nie jest nudny?
Kasia: (nadzwyczaj serio) O, nie! Ja już nie jestem małą dziewczynką! Kiedyś był dla mnie śmiertelnie nudny, ale teraz już nie. Ja już chcę normalnego.
Ewa: To ja się zastanowię.
Kasia: Tak, ty się zastanów. Masz czas. Ty jeszcze rośniesz. Ja już jestem duża. Ale słuchaj dalej, co z tą małą dziewczynką i z tym facetem, który musi być koniecznie taki wspaniały. Po pierwsze, oni się wyczuwają z dużej odległości, zdecydowanie większej niż kilometr, choć odległość nie została jeszcze naukowo dowiedziona.
Ewa: Wyobraź sobie małą dziewczynkę na balkonie, a poniżej trzystu facetów ukrytych pod czarnymi parasolami. Ona bez pudła wybierze spośród nich tego właściwego, wskazując na czarny parasol trzeci od lewej w piętnastym rzędzie, i powie: ON! I to będzie ten „słuszny”, najgorszy z możliwych wybór.
Kasia: Prosimy tego pana na balkon, ale ma wejść po sznurowej drabince, żeby się troszkę pokiwał, bo schodami byłoby zbyt banalnie.
Ewa: Już go buja.
Kasia: A co drugi szczebelek leciutko nadłamany...
Ewa: Gdyby miała podobne szczęście w grach liczbowych, byłaby bogata. Pod warunkiem (chórem) że w piłeczce byłby ukryty ten facet.
Kasia: Niestety, ten rodzaj intuicji nie jest jej tak łatwo dany. Jej specyficzna intuicja jest nastawiona tylko na to, by szukać tego jedynego: rycerza vel tatusia, vel Pana Boga, vel dziadka czy nawet wszystkiego w jednym. I dzieje się coś tak dziwnego, że dorosła kobieta, która wie, co to znaczy dobra współpraca, na przykład w pracy zawodowej, i która umie się przyjaźnić, raptem ani nie współpracuje, ani nie przyjaźni się ze swoim mężczyzną. Tylko albo z nim walczy, albo się go boi, albo cierpi w milczeniu, albo się obraża, albo drętwieje wewnętrznie i staje się zupełnie bezradna. I jeszcze uważa, że to jego wina. Czuje się pokrzywdzona, niespełniona i nie wie dlaczego.
Ewa: Kasiu, czy ona jest chora?
Kasia: Na pewno jest obolała. Może chorym można by nazwać to, że jedna jej część nie wie nic o drugiej; że te części się nie znają i nie wspierają. Jest spora przepaść między sprawnie działającą (nazwijmy ją „dużą”) kobietą a małą dziewczynką. Nie wspierają się dlatego, że nie chcą nic o sobie wiedzieć. Ta duża i sprawna wstydzi się tej małej bezradnej. A mała nie wierzy, że ta duża zechce się nią zaopiekować, bo nigdy dotąd tego nie zrobiła.
Człowiek zdrowy jest w miarę kompletny, zintegrowany wewnętrznie. To znaczy, że jego różne aspekty ze sobą współgrają, współpracują i siebie wzajemnie wzbogacają.
Mała dziewczynka oczekuje wsparcia od mężczyzny, a nie od siebie, czyli od tej własnej „dorosłej części”. Mała dziewczynka, siedząc zamknięta (przez tę dużą) w komórce, czeka na wybawcę i pragnie, żeby ktoś wreszcie ją z niej wyciągnął.
Ewa: I w dodatku od razu zrobił z niej królewnę. Bo po co inaczej wychodzić?
Kasia: Wiesz, dlaczego tak jest? Bo kiedy siedzi tak w tej komórce, marzy, przecież nic innego nie może robić. A jak już marzy, to tylko o złotogłowiu, koronie i haftowanych trzewiczkach. Nie marzy o niczym zwykłym, realnym, bo tego, po pierwsze, nie zna, a po drugie, musi dostać coś ekstra, żeby wyrównało jej te wszystkie lata spędzone w zapomnieniu.
No i powiedz teraz, kto jest to w stanie dać? Ten, którego wybiera? Ten spod czarnego parasola? On też ma swoje problemy. Nie może ich nie mieć. Ma tak jak każdy. Jego też ktoś nie dokochał, nie dopieścił i nie zrozumiał. Sam też się nie rozumie. Podobnie jak my.
Ewa: Rozumiem już, Kasiu, jak są pisane te gotowe scenariusze. Ale czy to znaczy, że moimi związkami rządzi mała dziewczynka?
Kasia: Trafiłaś w samo sedno. Bardzo często tak właśnie się dzieje, że rządzi niedorosłość.
Ewa: Czyli jeśli nie zaopiekuję się moją wewnętrzną dziewczynką, to każdy następny facet w pewnym momencie może mi powiedzieć: „Wiesz co, mała, to ty sobie już idź”?
Kasia: Tak właśnie może być.
Ewa: Ale ja już nie chcę, żeby tak było, Kasiu.
Kasia: Naprawdę?
Ewa: Naprawdę.
Kasia: No to ci zaproponuję coś rzeczywiście trudnego. Podaruj sobie czas bez mężczyzny. Wykorzystaj go na budowanie własnej samodzielności, satysfakcji z niej, poznawanie siebie, radość w samotności i z bycia z przyjaciółmi, a także przeżywanie bólu i smutku, czasem w samotności, czasem z przyjaciółmi. Nie chodzi o to, żebyś na zawsze została sama, ale o to, żebyś potem umiała zbudować dobry, trwały związek.
Ewa: Czyli mam odbudować siebie, nie wieszając się na NIM. I wtedy to nie będzie ten spod parasola?
Kasia: Tak. I wiem, że to możliwe.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
.