- W empik go
Cher-Amour – pomyleniec gwoli brzucha - ebook
Cher-Amour – pomyleniec gwoli brzucha - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 229 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z pewnych wcale doniosłych względów wymieniony w tytule przydomek winien zastąpić imię własne mego bohatera – jeżeli tylko w ogóle nadaje się on na bohatera.
Gdybym się nie bał zgrzeszyć wulgarnością w samym początku opowiadania, tobym oświadczył, że Cher-Amour jest bohaterem brzucha, i to w najściślejszym sensie, jaki tylko można połączyć z tym wyrażeniem. Ale trudno i darmo: muszę to powiedzieć, gdyż specyfika tematu uniemożliwia mi nadmierną wybredność w doborze wyrażeń – inaczej, nie wyrażę nic. Mój bohater – to osobistość ciasna i nudna, jego zaś epopeja jest uboga i nużąca, niemniej przeto zaryzykuję ją opowiedzieć.
Tak tedy Cher-Amour jest bohaterem brzucha; jego dewizą – żreć, jego ideałem – karmić innych; w tym nastroju doświadczył przygód, godnych poniekąd uwagi. To i owo z nich opiszę w krótkich urywkach: jest to jedyna forma, w której można coś powiedzieć o osobie nie mającej żadnej konsekwencji i nie dającej się wtłoczyć w żadne ramy.
Rozpoczynam od momentu, gdy się objawił pierwszemu człowiekowi, który w nim wykrył coś wartego obserwacji.
Latem 187« roku przybył z Petersburga do Paryża literacki Nemo. Zamieszkał w niewielkiej izdebce naprzeciwko Ogrodu Luksemburskiego i żył tu sobie cicho i skromnie przez kilka dni, aż raptem zjawia się stróż z oznajmieniem, że przyszedł „jakiś ktoś” i żąda, by monsieur wyszedł do niego – na schody.
Nemo miał powód nie lubić tajemniczości, spytał więc z dyshumorem:
– Kto to i czego mu potrzeba?
– Myślę, że to ktoś z waszych – odparł Francuz.
– Mężczyzna czy kobieta?
– Bądź co bądź wydaje mi się, że to raczej mężczyzna.
– Poproścież go tutaj.
– Tak, ale myślę, że będzie krępował się wejść.
– Czyż jest pijany?
– Nie; jest… rozebrany.ROZDZIAŁ DRUGI
Na wąskich spiralnych schodach z maluteńkim oknem na bezpowietrzną studnię, którą tworzyły trzy schodzące się pod kątem ostrym ściany, stała nader drobna, lecz niezmiernie oryginalna figura. Pierwszym, co się rzuciło w oczy panu Nemo, były półdziecinne ramiona i kędzierzawa głowa o długich włosach, nakryta zaszarganym bandyckim kapeluszem.
Zrazu sprawiał wrażenie przebranego trzynaste – lub czternastoletniego chłopca, ale zaledwie się obrócił, wygląd jego się zmienił: przede wszystkim uderzało dwoje rozjarzonych czarnych oczu, które płonęły dzikim, jakby zgłodniałym ogniem, oraz czarna broda niezwykłej wielkości i dyslokacji. Porastała całą twarz, niemal po same oczy, a u dołu zakrywała pierś po pas. Z taką brodą, wedle autentycznego konterfektu szkoły stroganowskiej, wolno malować jedynie błogosławionego Mojżesza Muryna, prawdopodobnie z racji węgierskiego pochodzenia i dręczącej płomienności temperamentu, tego świętego, do którego też należy się modlić o ratunek „od szaleńczych namiętności”.
Nemo podszedł do nieznajomego i spytał:
– Z kim mam zaszczyt…
– żadnego zaszczytu nie ma – odrzekł nieznajomy nienaturalnym, sztucznym basikiem, który ongiś uchodził za dobry ton wśród kadetów-abiturientów. Nemo znał się po trosze na ludziach i sam zmienił sposób bycia.
– Czegóż panu potrzeba? – zagadnął gościa.
– Mam interes.
– To proszę wejść do pokoju.
– Nikogo nie ma u pana?
– Nikogo.
– Zgoda.
I nieznajomy ruszył za gospodarzem godnie i bez pośpiechu przebierając krótkimi nóżkami, wszedłszy zaś usiadł i nie zdejmując kapelusza spytał od razu:
– Czy nie ma pan pracy?
– Pracy?!
– Tak, czy nie ma pan jakiej pracy?
– A jakąż mam mieć pracę?
– Alboż ja wiem?
– Jest pan robotnikiem?
– Nie, nie robotnikiem, tylko mówiono mi, że pan pisze powieści.
– Słusznie.
– Otóż mogę przepisywać.
– Ale teraz nic nie piszę.
– Aha! Widocznie jest pan syty. – Wstał i nieco się zasępiwszy dodał:
– A pieniądze pan ma?
Gospodarz cofnął się mimo woli i zapytał:
– Co to ma znaczyć?
– Znaczy to, że trzy dni nie żarłem.
– Ileż panu trzeba?
– Trzeba mi dużo, ale chcę wziąć od pana dwa franki.
– Służę.
Turysta sięgnął po sakiewkę i dał gościowi monetę pięciofrankową.
– Tu jest więcej – zaznaczył tamten.
– Nic nie szkodzi.
– Tak, naturalnie; dostanie pan resztę. Tu zawrócił na pięcie i wyszedł tym samym równym krokiem, z tą samą niezmienną godnością. Podczas rozmowy widać było, że mu się spodnie trzymają nietęgo i że pod bluzą nie ma koszuli.ROZDZIAŁ TRZECI
Nemo opowiedział to ziomkom; ci poznali od razu.
– Ależ to Cher-Amour – powiadają.
– Co zacz?
– Nie wiadomo.
– W każdym razie Rosjanin.
– O, tak! Rosjanin: wplątany w jakąś tajemniczą historię.
– Polityczną?
– Kto go tam wie! Ale bodaj że tak, polityczną.
– Dlaczego zbiegł tutaj?
– Dalibóg nie wiem, a zresztą wątpię, czy i on sam wie o tym.
– To nie wariat?
– Chyba tylko z punktu widzenia doktora Krupowa.
– I nie filut?
– Nie, sądzę nawet, że jest bardzo uczciwy; zresztą sam się o tym przekonasz.
– W jaki sposób?
– Pożyczył od ciebie pieniędzy?
– Czemu tak myślisz?
– Jeżeli przychodził, znaczy to, że albo od – niósł dług, albo umiera z głodu i prosi o pożyczkę.
– Dałem mu bardzo mało.
– To wszystko jedno; odniesie.
– Wcale tego nie wymagam.
– Nie zmienia to postaci rzeczy! Jeśli zaś chcesz mu się przypodobać, zaprowadź go gdzie na wyżerkę.
– Nie obrazi się?
– Bynajmniej; to człowiek naturalny. Tylko nie prowadź go do porządnej restauracji: tego nie znosi; pójdźcie do jakiej brudnawej garkuchni.ROZDZIAŁ CZWARTY
Nazajutrz rano Nemo przez sen słyszy:
– Zbudź się pan!
Otworzył oczy i ujrzał przed sobą Cher-Amoura… ów, podobnie jak wczoraj, miał na sobie bluzę bez koszuli i bandycki kapelusz. Tylko jarzący, zgłodniały blask czarnych oczu złagodniał troszeczkę, a nawet jakby się w nich świeciło coś w rodzaju lekkiego uśmiechu. Wyciągnął rękę do gospodarza I powiedział:
– Proszę.
– Co to?
– Trzy franki reszty.