Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Chińskie igraszki czyli podróż do Państwa Środka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chińskie igraszki czyli podróż do Państwa Środka - ebook

Współczesne Chiny oczami nauczycielki angielskiego i podróżniczki w jednej osobie. Autorka spędziła w Chinach blisko 10 lat, przechodząc kolejne stopnie wtajemniczenia w życie codzienne Chińczyków, od najbardziej elementarnej wiedzy praktycznej po intymne kobiece plotki. Początkowa „ekspatka”, czyli żona przy mężu na dyrektorskim stanowisku, żyjąca w luksusowej europejskiej enklawie w Szanghaju stopniowo wydostaje się ze „złotej klatki”, uczy się języka, podejmuje pracę na uniwersytecie, poznaje zwykłych ludzi i coraz bardziej egzotyczne blaski i cienie życia w Państwie Środka.

Ciekawe i zabawne, choć momentami szokujące wspomnienia z mnóstwem praktycznych porad, jak oswoić szok kulturowy, radzić sobie w kręgach chińskiego high life, na targu, u lekarza, z taksówkarzami i sąsiadami oraz jak planować bezpieczne wycieczki krajoznawcze. Lektura absolutnie nieodzowna dla osób planujących dłuższy pobyt w Chinach lub zamierzających zboczyć z utartych szlaków turystycznych.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-149-7
Rozmiar pliku: 7,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORKI

Chiny dla zwykłego Polaka to kraj tajemniczy, egzotyczny i trochę groźny. Spędziłam tam wiele lat. Podróżowałam, poznawałam, doświadczałam na własnej skórze paradoksów Państwa Środka. Moja książka nie jest kompetentnym przewodnikiem ani po kulturze chińskiej, ani po Chinach, a to z tego powodu, że jestem mało systematycznym obserwatorem. Jest wiele różnych punktów widzenia Państwa Środka, lecz pisząc tę książkę, chciałam odnaleźć własny, może trochę kobiecy. Moja książka niczego nie obiektywizuje, nie syntetyzuje. Moje wspomnienia dotyczą drobiazgów, prawie wyłącznie tego, co zafascynowało moje oczy i kubki smakowe lub wręcz odwrotnie… Osobiste zapiski, czasem zabawne, czasem dramatyczne zdarzenia i historie, które mi się przydarzyły, albo które opowiedzieli mi moi chińscy znajomi. Zapraszam do moich Chin…LAOWAI

Od wielu tygodni nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli. Dotychczas bowiem wszelkie fakty i zdrowy rozsądek wyjątkowo opornie przebijały się do mnie jak przez jedwabną kurtynę. Świadomość, że jestem w Chinach docierała do mnie nieubłagalnie z każdą chwilą! Cóż, chiński jedwab był rozchwytywany przez Rzymian przynajmniej od czasów Juliusza Cezara. Osiągał niebotyczne ceny, a swoją przejrzystością wystawiał na szwank moralność publiczną. Ale nie to było powodem, dla którego wyruszyłam w podróż do Chin. Powód nazywał się Gustaw – mój mąż.

Kilka tygodni wcześniej dostał telefon od szefa, który zawiadamiał go, że właśnie dostał awans. Warunek: możliwie jak najszybsze stawienie się w azjatyckiej centrali w Szanghaju. Gustaw argumentował, że okazja do zapewnienia solidnego bytu rodzinie nie może czekać, ale ja się wahałam.

– Jestem za zmianami – powiedziałam, wciąż oszołomiona. – Ale Chiny?!

Niektórzy zrobią wszystko, aby dostać się na pierwszą linię wydarzeń, nawet jeśli jest to tak daleko. Poza tym wszyscy znajomi twierdzili zgodnie, że otwierające się na świat Chiny to kraj nieograniczonych interesów i możliwości. Należało chwytać wiatr w żagle.

Czy Miron, nasz nastoletni syn, będzie produktem trudnej do zdefiniowania kultury hybrydowej? Nie całkiem dorósł w jednej, zachodniej, czy poczuje się dobrze w drugiej, wschodniej, tak odległej? Tam, dokąd go przenoszę? – niespokojne myśli wracały jak bumerang. Czułam wielką odpowiedzialność. A może życie wymaga tego typu poświęcenia? Może to jest ważne, aby umieć dostosować się do nowych warunków globalnych? W końcu kiedyś inny kontynent to był faktycznie inny świat. Dziś odległości się zmniejszają dzięki szybkiemu transportowi i komunikacji.

Miałam totalne zamieszanie w głowie. Czułam, że moje życie jest zdominowane przez to jedno wydarzenie, awans Gustawa, które ukształtuje i odmieni wszystko. Jeśli się zgodzimy. Jeśli podejmiemy ryzyko. W końcu… zawsze możemy wrócić, pocieszałam się, pakując całe nasze życie do kartonów, a kartony do kontenera, który miał zostać wysłany drogą morską do naszego nowego domu.

W Chinach.

I stało się! Wskazówki zegarka pokazywały 6:42. We Wrocławiu dopiero zaczynał się dzień. Ale Wrocław był daleko. Ponad osiem tysięcy kilometrów. Pilot właśnie poinformował, że wkrótce lądujemy w Szanghaju. Ziewnęłam. Miałam za sobą dziesięciogodzinny lot.

Z pupą wciąż obolałą od tych wszystkich szczepionek pchnęłam wskazówki na 14:42. Łatwo przestawić zegarek, trudniej organizm. Byłam wykończona, a za moment znajdę się na lotnisku jednego z największych miast w północno-wschodnich Chinach, ulokowanego nad Morzem Chińskim, w malowniczym estuarium – lejkowatym ujściu rzeki Huangpu.

Spoglądałam na Szanghaj z lądującego samolotu: z każdej strony morze, niebieskie dachy, gdzieniegdzie widoczne palmy. Światło odbijane w taflach wody. Port, zatoki, mosty, kanały. Wieżowce. Patrząc z góry, można uzmysłowić sobie ogrom, majestat i potencjał tego miasta.

Wylądowaliśmy. Egzotyki tutaj nie brakuje, jest pioruńsko egzotycznie, pomyślałam, patrząc na morze mijających mnie Chińczyków. Czy oni wszyscy umówili się, żeby przylecieć tego samego dnia do Szanghaju? Dokładnie wtedy, kiedy i ja wybrałam się w podróż, kupując one-way ticket?

Przechodząca obok Chinka uśmiechnęła się, a mnie uderzyła myśl, jacy oni są do siebie podobni! Niestety, żadne bardziej wyrafinowane spostrzeżenie nie dodało blasku początkowi mojej podróży. Poza jednym: nie potrafię ich rozróżnić! Są jednakowi!

Ta banalna i w gruncie rzeczy mylna (o czym przekonałam się z czasem) refleksja nie sprawiła mi żadnej satysfakcji. Wszyscy byli po prostu czarnowłosi, żółtawi i skośnoocy. Wśród nich ja i moja europejska rodzina wyróżnialiśmy się jak wróble wśród kanarków. Biali! Blondyni! Wydawało mi się, że otaczające głowy automatycznie kierowały się ku nam. My dziwiliśmy się im, oni dziwili się nam. I mieli przewagę liczebną. Dla nich to my byliśmy egzotyką.

Żwawi, mimo długiej podróży wyglądający na zrelaksowanych Chińczycy prosto z samolotu ruszyli w nowoczesne wnętrze lotniska. Ruchomymi chodnikami sunęli do kontroli paszportowej. Ustawiali się w kolejce, trzymając w pogotowiu dokumenty.

Na czerwonej okładce widnieje Brama Niebiańskiego Spokoju – narodowy symbol umieszczony w godle Chińskiej Republiki Ludowej. Nad Bramą pięć gwiazd: największa symbolizuje Komunistyczną Partię Chin, cztery mniejsze klasę robotniczą, chłopstwo, drobnomieszczaństwo i narodową burżuazję.

Wraz z grupką kilkunastu cudzoziemców – kontrastowo do tubylców – śmiertelnie zmęczonych i wymiętych, powlekliśmy się do okienka dla foreigners, czyli obcokrajowców. Urzędnik przejrzał paszporty, sprawdził wizy, wpuścił. Zatem jesteśmy.

Co teraz? Czy ktoś po nas wyszedł? Rozglądamy się niecierpliwie.

Dobrze zbudowany mężczyzna bez przerwy uśmiecha się szeroko. Okulary, widoczna z oddali żółta koszula. W dłoniach tabliczka… Tak! Z naszym nazwiskiem! Co prawda do góry nogami i z błędem ortograficznym, ale oddychamy z ulgą.

Zobaczyć w obcym miejscu, w mrowiu obcych osób własne nazwisko i zrozumieć, że ktoś czeka, aby się nami zająć – wspaniałe uczucie!

Obok Chińczyka stała drobna kobieta. Miała włosy w kolorze gorzkiej czekolady. Miłą twarz. Uśmiechnęła się. Pomachała nam. Odmachałam, więc zrobiła kilka kroków w naszą stronę. Obydwoje mieli miny, jakby spotkanie z nami było szczęściem i zaszczytem, na który długo czekali. Prawdziwa, legendarna, azjatycka uprzejmość.

Gustaw, szturchnął mnie w łokieć, uśmiechając się szelmowsko.

– Patrz, ma torebkę Louis Vuitton. Ciekaw jestem, czy oryginalna? – Nawiązał do tego, że Chiny nie tylko są największym producentem na świecie, ale też masowo kopiują towary produkowane dla wielkich marek.

Kartka z naszym nazwiskiem, wciąż do góry nogami, była już o krok od nas. Przyjazd do dwudziestomilionowego miasta, którego mieszkańcy mówią w niezrozumiałym języku, zawsze jest ekscytującym przeżyciem. Naturalnie przyjechałam przygotowana!

– Ni hao! – powiedziałam. Ni hao, czyli zwykłe „cześć”, ale byłam dumna z tego, że przerzuciłam most nad przepaścią komunikacyjną. – Wo jiao Sylwia.

– Ni na? – Przysięgłabym, że w oczach kobiety czaiła się jeśli nie sympatia, to z całą pewnością żywa, błyskająca czarnymi ognikami źrenic ciekawość. Wypowiedziałam kilka pracowicie wyuczonych, grzecznościowych zwrotów. Pierwsze chińskie koty za płoty, ale co teraz? Przecież powitanie prawie zupełnie wyczerpywało moje chińskie przygotowanie, całą moją znajomość chińskiego. Czy będę mogła się porozumieć? Polskiego nie znają, to pewne. Czy znają angielski?

– My name is Liu Li and I will be your interpreter – oznajmiła kobieta znośną angielszczyzną. Mówiła raczej płynnie, choć z zabawnym chińsko--amerykańskim akcentem. Liu Li studiowała na Uniwersytecie Columbia w USA. Kilka lat temu na stałe wróciła do Chin. Towarzyszący jej mężczyzna okazał się być kierowcą.

Uff, odetchnęłam. Spokojniej przyjrzałam się Liu Li. Drobna, ładna. W nienagannym makijażu i świeżej fryzurze, jakby dopiero co wyszła od fryzjera. Tego samego, co czesał i farbował dziesiątki, a może setki przechodzących obok Chinek. Jakże musiałam się wśród nich wyróżniać! Ja, laowai, czyli obcy, biały człowiek z innej niż chińska kultury. Osoba z zewnątrz. To, poza powitaniem, jedno z nielicznych chińskich słów, które znałam. Laowai to teraz moje drugie imię.KAMIKADZE SUPER DRIVE

Tablice samochodów mają niebieskie rejestracje. Tylu ludzi z korpusu dyplomatycznego? Nie mam czasu się nad tym zastanowić. Nasza luksusowa limuzyna audi Q7 ruszyła po sześciopasmowej autostradzie prowadzącej z lotniska do centrum.

Ożeż ty! Nasz uśmiechnięty kierowca ma zapędy wyścigowe! I ta ułańska (a jednak!) brawura! Nie patrzy w boczne lusterko, gwałtownie skręca na inny pas, nie używa sygnalizacji. Podskakuję z przerażenia. Serce w gardle, żołądek wbity w pęcherz. Zaczynam rozumieć, co to znaczy popuścić ze strachu. Chciałabym zakląć, tak szpetnie i dosadnie, po polsku, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu. Zamykam oczy, otwieram. Ach, jeszcze żyję… Uff! Krótki klakson, długi klakson – zlewają się w jedno. Niekończący się ciąg klaksonów przypominających jakieś przeciwlotnicze syreny alarmowe. Taki drogi samochód (o nas nie wspomnę), a kierowca ryzykant, a może nawet samobójca!

– Patrz, jak on jeździ – szepnęłam do Gustawa, gdy minął pierwszy szok, a w myślach już spisałam testament i pożegnałam się z najbliższymi. Zatem przyjdzie mi zginąć na tej obcej ziemi, i to kiedy? Zaraz na początku podróży! Nawet jeszcze nic nie zobaczyłam w Chinach, ani tego Szanghaju, ani Wielkiego Muru, po prostu nic.

Liu Li przyglądała mi się chłodno, obojętnie. Zupełnie nie rozumiała, o co nam chodzi. Po chwili wyjaśniła: użycie klaksonu ma tutaj nieco inne znaczenie niż na Zachodzie. Tam zazwyczaj klakson znaczy „jedź, baranie!”, w Chinach „uwaga, jadę!”.

– No i nie przesadzaj – dodała Liu Li po chwili zastanowienia. – Nie byłaś na głębokiej prowincji. Tam jazda może być niebezpieczna. Tam możesz narzekać, ale tutaj jest poprawnie.

– Poprawnie? – Nie wydawało mi się, żebyśmy jechali poprawnie.

– Nie zapominaj – kontynuowała Liu Li – że tu jest inaczej niż w Europie.

– W Polsce też jeździmy szybko, ale jednak każdy stara się jechać po swoim pasie… – ripostowałam słabym głosem.

Tak, rzeczywiście, tu ruch jest duży i bardzo… niepoukładany. Właściwie to nie mogę sobie wyobrazić ludzi stosujących się mniej do przepisów ruchu drogowego niż Chińczycy. Nikt nie zwalnia, nie pozwala się wyprzedzić, nie sygnalizuje innym kierowcom swoich zamiarów. Ignorują sygnalizację świetlną i… jeżdżą pod prąd! Czy taki sposób jazdy odzwierciedla mentalność Chińczyków? To zupełnie odbiega od moich wyobrażeń o chińskim kolektywizmie, współpracy, karności.

Nasz skośnooki Kubica nieco zwolnił, ale niewiele to dało. Nie poczułam się bezpieczniej ze świadomością, że Chiny mają najwyższy wskaźnik ofiar wypadków komunikacyjnych. Prawo drogowe jest tutaj takie samo jak w Europie, ale przepisy są martwe mimo wysokich kar oraz surowych ograniczeń. Rzadko używa się pasów bezpieczeństwa czy kasków ochronnych w przypadku motocyklistów i rowerzystów. Teoretycznie rowerzyści oraz piesi są uprzywilejowani, a spowodowanie nawet niewielkiej kolizji pociąga za sobą dotkliwe konsekwencje. Jednak to wcale nie odstrasza kierowców od szarżowania. Chiny niby są komunistyczną republiką, ale na drogach panuje prawdziwy Dziki Zachód.

W gruncie rzeczy Liu Li miała jednak rację. W porównaniu do innych kierowców ten był nie gorszy, a może lepszy. Dowiózł nas bezpiecznie i dziś z rozczuleniem wspominam powitalny Kamikadze Super Drive!METROPOLIA

Gdy zbliżaliśmy się do centrum, z równiny, na której położony jest Szanghaj, wyrastały coraz wyższe budynki, ślimaki wiaduktów, estakady. Podczas wjazdu do Lujiazui, nowoczesnej dzielnicy Szanghaju, zza wysokich na kilka pięter wiaduktów zaczęły się ukazywać drapacze chmur. Rozszerzyły mi się źrenice, a oczy zostały otwarte na długo. Syciłam wzrok architekturą. Jak opisać „miasto niemożliwe”? Oto pytanie, z którym musi zmierzyć się każdy laowai. Niezwykły wdzięk i elektryzująca atmosfera to pierwsze, co przyszło mi na myśl. Przywykłam do proporcji starego kontynentu. Paryż czy Londyn to były miasta, którymi zachwycałam się dotychczas. Zdawały mi się piękne i nowoczesne. Teraz okazuje się, że stolice starej Europy to małe miasteczka.

Zawieźli nas do hotelu. Budynek miał osiemdziesiąt osiem pięter! Był to Jin Mao, wówczas jeden z największych w finansowej dzielnicy Lujiazui. Na najwyższych piętrach znajdował się Grand Hyatt. Gdy weszliśmy do pokoju, Gustaw odsłonił zasłony okna i naszym oczom ukazała się rozświetlona panorama. Czerwone i żółte neony wielobarwnych reklam, miliony kolorowych punkcików, reflektorów samochodowych, lamp i sygnalizatorów ulicznych, wystaw, okien biur i domów mieszkalnych zlewały się ze sobą w jedną wielką rzekę światła.

Naprzeciwko smukła wieża telewizyjna Oriental Pearl Tower. Chłonęliśmy te widoki, oszołomieni wielkościami i wysokościami, gęstą zabudową, futurystycznymi formami. Czułam się jak w filmie science fiction.

Uzmysłowiłam sobie, że mają rację ci, którzy piszą, że pewnie żadna inna metropolia nie rozwija się w takim tempie jak Szanghaj. On jest piękny zarówno nocą, jak i w promieniach porannego słońca, odbijających się w gładkich jak lustro elewacjach wieżowców. Beton, stal i szkło są materiałami dominującymi w architekturze drapaczy chmur. W dodatku Szanghaj rośnie w oczach. To miasto, gdzie mieszka więcej ludzi niż na kontynencie australijskim. Ze swoimi dwudziestoma trzema milionami jest największym, najbardziej zagęszczonym miastem na planecie mieszczuchów. Przyszłość cywilizacji miejskiej na Ziemi?

W dodatku wszystko, co tutaj powstaje, jest gigantyczne. To też wciąż wielki plac budowy, z niezliczonymi żurawiami. Małe, duże, żółte, czerwone. Przy okazji niszczy się starą zabudowę, aby pozyskać miejsce pod jeszcze wyższe i pojemniejsze budynki, bo miasto rozrasta się w górę. Ceny za metr gruntu są coraz wyższe, więc budynki też.

Dawny Szanghaj ginie. Drewniane domy i kilkupiętrowe kamienice sukcesywnie równane są z ziemią przez pracujące od świtu do zmierzchu buldożery. Przejeżdżając przez miasto, często można trafić na strefy budowlane z barakami mieszkalnymi dla robotników napływowych, którzy przyjechali tu szukać swojego eldorado. Chińskie miasta są bramami: do pieniędzy, do marzeń, do demonów. To najbogatsze miasto Chin, tu czynsz za dwupokojowe mieszkanie może kosztować więcej niż w Londynie, to miasto, w którego restauracjach i barach najlepszy szampan leje się strumieniami. Miasto bogatych, niewyobrażalnie bogatych i tych, którzy dopiero marzą o bogactwie. Megamiasto pożera wszystko, co staje mu na drodze do wielkości. W budynkach powstających na gruzach drewnianych domeczków bez toalet i łazienek robotnicy ze wszystkich prowincji Chin budują na ogromnej przestrzeni, jak okiem sięgnąć, las wysokościowców. To oni pracują w kabinach dźwigów, które nieustannie wynoszą kolejne materiały budowlane na wysokości przyprawiające o zawrót głowy.

Robotnicy w przykrótkich spodniach, w przewiązanych parcianymi paskami śmiesznych butach, przypominających kierpce, z brudnymi ręcznikami owiązanymi wokół głów, wystającymi spod żółtych, czerwonych i niebieskich kasków. Robotnicy uwijający się jak mrówki. Nigdy nie widziałam, by robili sobie dodatkową przerwę, oprócz jednej, gdy kucając albo siedząc na krawężniku, zjadali swój mifan, czyli lunch, najczęściej prosto z garnka, a jedynie czasem zapakowany w białe plastikowe pudełko. Kiedy kończą pracę po czternastu godzinach, kładą się spać z dwudziestoma innymi kolegami w przybudowlanych barakach, gdzie może na chwilę przed zaśnięciem uda im się zobaczyć maleńki kawałek nieba i luksusowy wieżowiec na niezbyt odległym horyzoncie. Prawie w całości oszczędzają zarobione pieniądze i wysyłają rodzinom na wieś. Tam jest to majątek. Z dwuletnich oszczędności można wybudować mały domek czy założyć jakiś rodzinny biznes. Ta harówka ma sens, gdyż pragną z całego serca zapewnić swoim dzieciom i rodzinie jak najlepsze warunki życia i możliwości rozwoju. W Szanghaju widzą dramatyczne różnice w poziomie życia. Pracują często z jednym wolnym dniem w miesiącu, lecz są szczęśliwi, bo życie bezrobotnego mężczyzny w Chinach jest absolutnym piekłem. Przez 18 lat byłeś wychowywany jako syn, otrzymywałeś wszystko, na co było stać twoją rodzinę. W domu ty jesz pierwszy, potem ojciec, potem matka. Jeśli brakuje pieniędzy w domu, ojciec będzie palił mniej papierosów, matka będzie oszczędzała na wszystkim, abyś mógł pójść do szkoły. Kiedy więc osiągasz pełnoletniość, masz na plecach garb oczekiwań wielbiącej cię dotąd rodziny. Nie masz odwagi się odwrócić. Wiesz, czego się od ciebie oczekuje. Byłeś świadkiem wszystkich upokorzeń, które znosili, aby doprowadzić cię do tego punktu. Teraz ty musisz troszczyć się o nich. Twoja matka jest chora, a twój ojciec już wkrótce skończy pracować. Wszystko zależy od ciebie. Dźwigasz ciężar, brzemię winy za nierozważne przyjmowanie w dzieciństwie wszystkiego co najlepsze. Kiedy więc wchodzisz na rynek pracy ze swoim świadectwem i dowiadujesz się, że jej nie ma, wielkie koncerny przestały zatrudniać, małe firmy zatrudniają tylko krewnych swoich pracowników, a twoja rodzina nie ma żadnych wpływów i znajomości, to zaczynasz szukać innych sposobów zarabiania. Czegokolwiek, by przekonać swoją rodzinę, że nie zmarnowałeś tego, co w ciebie zainwestowali, że nie jesteś ich porażką. Wstydem i utrapieniem.

Zniesiesz obelgi, odrzucenie, upokorzenie i ciężką pracę, ale nie możesz stanąć twarzą w twarz z rodziną, jeśli nie spełniłeś swojego synowskiego obowiązku. Wychodzisz rano i wracasz w nocy albo jedziesz do wielkiego miasta i zostajesz robotnikiem. Pracujesz do upadłego, ale dbasz o swoją rodzinę. Spłacasz swój dług zaciągnięty w dzieciństwie.

Pomoc państwa opiekuńczego od kołyski po grób, czyli „żelazna miska ryżu”, zniknęła. Dla tych, którzy potrafią sobie radzić w nowych czasach, życie jest zdecydowanie lepsze niż wiele lat temu, ale i bardziej wymagające. Dzięki napływowym pracownikom Szanghaj dalej się rozbudowuje. To nie tylko budowlańcy, ale też robotnicy w fabrykach, pracownicy portów i biur.

Powstawanie megamiast jest zjawiskiem typowym dla Azji. To właśnie w Azji znajduje się 11 spośród 15 największych miast na świecie. Chiny, co jest wielkim zaskoczeniem, nie są krajem przeludnionym. Gęstość zaludnienia jest tu niższa niż w przypadku wielu krajów, nieuważanych za przeludnione. Na przykład gęstość zaludnienia w Niemczech to 234,73 osoby na m2, w Wielkiej Brytanii 245,46 osoby na m2, a w Chinach 134,10 osoby na m2. Przeludnione są za to chińskie miasta.

Tymczasem z hotelowego pokoju zeszliśmy do baru. Nie poskąpiono nam niczego i nie zaniedbano niczego, by to miejsce nie różniło się od swoich zachodnich odpowiedników. Wszystko zagraniczne: kelnerzy, jedzenie, wystrój. Pierwszy świat wbity w sam środek trzeciego. Jakiś podstarzały, pijany Europejczyk albo Amerykanin siedzi przy wejściu i patrzy z pożądaniem na młodą Chinkę. Przygaszone światło, dobra muzyka i widok z 54. piętra na słynną wieżę telewizyjną Oriental Pearl Tower.

Nagle siedząca przy barze dziewczyna zaczęła zanosić się od płaczu. Wyglądała wystrzałowo: zgrabna, wysoka, długie czarne włosy, czarna obcisła jedwabna sukienka do kolan z niebotycznie długim rozcięciem i czarne buty za kolana.

– Zgubiłam portfel i klucze do mieszkania! – szlocha, posługując się płynnym angielskim. – Nie mam teraz jak zapłacić za drinka.

Płakała na tyle głośno, że zwróciliśmy na nią uwagę. Dosiadł się do niej muskularny blondyn w niebieskiej koszuli. Na sali siedziało kilka osób, były też inne tutejsze dziewczyny w wydekoltowanych sukienkach albo topach i dżinsach, ale tylko ta płakała.

Obserwowaliśmy to wydarzenie jak spektakl w teatrze. Atrakcyjna Chinka odgarnęła delikatnie włosy. Oblizała usta. Blondynowi naprężyły się muskuły. W tym czasie dołączyła do nas Liu Li. Zaczęła wyjaśniać: większość dziewczyn przyjeżdża do Szanghaju za pracą i lepszym życiem. Może być to właśnie jedna z małomiasteczkowych siostrzyczek, jak nazwała ją Liu Li, czyli praktyczna dziewczyna pragnąca poznać kogoś, kto zarabia wystarczająco dużo, by żyć wygodnie.

Śliczna Chinka przestała płakać i z nowym znajomym przesiadła się w głąb sali.

– Och, mam wyrzuty sumienia, że nie pospieszyłem jej z pomocą w potrzebie – powiedział Gustaw, puszczając oko do Liu Li.

– Ona nie jest z tych, co szuka męża. Raczej powiedziałabym, że jest singielką i chce zostać singielką tak długo, jak będzie miała mleko za darmo… – uśmiechnęła się Liu Lii, mrugając do mnie, mówiła dalej: Dziewczyny w tych okolicach coraz rzadziej chcą wychodzić za mąż, wolą się bawić. Szukają towarzystwa, szukają wejścia do lepszego świata, jak tu w tym hotelu. Mąż i rodzina to zbyt kłopotliwe i nużące zobowiązanie, gdy szuka się swoich szans i miejsca w życiu. Szanghajczycy, odkąd na początku lat 90. weszli w erę reform, uparcie nie chcą się łączyć w pary, nie szukają stałych związków. Dziewczyny łatwiej osiągają sukcesy w pracy, gdy są niezamężne. I rozpaczliwie samotne z tego samego powodu, ale nie pozwalają sobie na słabość. Ich celem są żonaci, lesbijki, każdy, kto może wziąć je w ramiona na jedną niekończącą się noc. Świat nigdy się nie dowie. Zamężne kobiety będą im zazdrościć.

– Mamy tutaj chińską rewolucję seksualną – kontynuowała Liu Li. – Za czasów towarzysza Mao za seks przedmałżeński groziła kara śmierci. Teraz młodzi za nic mają konfucjańską zasadę umiaru.

Szanghaj określany jest Paryżem Wschodu, ale niektórzy też coraz częściej nazywają Szanghaj dziwką Azji. Huczy, pulsuje seksualną energią. Jest miastem pięknych kobiet, młodych ludzi, mężczyzn w dobrze skrojonych garniturach i porządnych butach, migrantów, marynarzy i ekspatów takich jak mój Gustaw – handlowców, bankierów, przemysłowców. Miastem w gorączce.

Dziś Chiny wyglądają na bardziej otwarte obyczajowo niż jeszcze kilka lat temu. Przez całe dziesięciolecia chińscy przywódcy komunistyczni zniechęcali ludzi do czerpania radości z seksu. Wszelkie rozmowy na tematy związane z płcią były zakazane, a jakiekolwiek kontakty fizyczne między kobietą i mężczyzną, którzy nie byli małżeństwem, prowadziły do publicznego potępienia, groziło im nawet więzienie. Intymne łóżkowe zwierzenia między mężem a żoną mogły zostać potraktowane jako występek, a w rodzinnych kłótniach ludzie grozili sobie nawzajem, że doniosą na siebie policji. W rezultacie dwa pokolenia Chińczyków dorastały w całkowitej niewiedzy na temat naturalnych instynktów. Mao i inni bonzowie mieli kochanki i płodzili pozamałżeńskie dzieci, ale reszta Chińczyków miała traktować współżycie jako zło konieczne.

Teraz wszystko się zmienia.

Jeśli do Chin jedzie się oglądać pagody i obcować z przyrodą, to w Guilin ich nie brakuje. Na zdjęciu słynna pagoda nad brzegiem rzeki Li

Gulin w prowincji Guangxi słynący z pięknych krajobrazów. Widok ze statku płynącego po rzece Li

Delta rzeki Yangcy. Zabytkowy most znajdujący się w mieście Changzhou, Prowinji Jiangsu. Miasto jest oddalone od Shanghaju około 180 km

Plac Tianamen to jeden z największych placów na świecie. Znajduje się w Pekinie
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: