- W empik go
Chlew - ebook
Chlew - ebook
Od śmierci męża Tina mieszka sama ze swoimi kotami. Jest pełna goryczy i poczucia winy, że zawiodła swoje dorosłe już dziś dziecko. Maltretowaną psychicznie kobietę prześladują dziś zjawy z przeszłości i niechciane wspomnienia.
Kiedy poznaje sąsiadkę Sannę i jej synka Noa, zauważa, że żyją z mężczyzną, który źle ich traktuje. Wtedy otwierają się stare rany. Sanna zaczyna rozumieć, że nie da rady już dłużej znosić zmiennych nastrojów swojego męża Matsa, z każdym dniem coraz bardziej się go boi. Wciąż ma nadzieję, że uda im się wspólnie pokonać problemy, ale po pewnym przerażającym zdarzeniu poddaje się i w panice ucieka do sąsiadki. W Tinie narasta stary gniew, czuje, że musi to wszystko naprawić…
„Chlew” Susanne Schemper to opowieść o poczuciu winy, goryczy i zemście, w której tuż pod sielską powierzchnią pozorów wyczuwa się namacalne zło. To zarazem pierwsza część serii skupionej wokół bohaterów małej miejscowości Solinge w Szwecji.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0237-039-3 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pachniało trawą, lawendą i przypaloną kiełbasą Falukorv. Bzyczały pszczoły, poza tym było bardzo cicho. Słońce chyliło się powoli ku horyzontowi i Tinie zaczęło być trochę chłodno w pupę. Jej obfite kształty wylewały się poza kamienny schodek. Cienka letnia sukienka podsunęła się w górę i komary atakowały jej gołe łydki. Odpędzała je ręką. Głęboko zamyślona przeżuwała swój późny obiad – kiełbasę z wodnistym purée ziemniaczanym. Obserwowała otoczenie. Trawę, która w ostatnich dniach tak szybko rosła. Żwirową ścieżkę proszącą się o zagrabienie. Łubiny, które opanowały prawie wszystkie rabatki, ale tak jej się podobały, że pozwalała im rosnąć, jak chcą.
Drgnęła, kiedy nagle pojawił się mały szary kot, omiatając jej stopy ogonem. Puszyste futerko łaskotało ją w nogi.
– Cześć, Myszko – powiedziała.
Kot nie odpowiedział, tylko ruszył dalej z pionowo postawionym ogonem, zadowolony, że ktoś zwrócił na niego uwagę. To kociątko pojawiło się w ogrodzie pewnego marcowego poranka. Maleńkie, piszczące i szare. Jak mała myszka, stąd imię. Oczywiście mogło zostać.
Tina rozejrzała się po ogrodzie. Od czego zacząć? Do zrobienia było tak wiele. Ogród potrzebował uporządkowania i pielęgnacji. Zabudowania – garaż, komórka i stary kurnik – też wymagały nieco uwagi. W domu trzeba było posprzątać.
Kiedy wprowadzili się z Ulfem do tego cudownego, żółtego drewnianego domu z lat dwudziestych, który Ulf odziedziczył po dziadku, mieli mnóstwo planów i marzeń. Nic nie było niemożliwe. Takie wydaje się życie: gdy ma się dwadzieścia parę lat – jest się nieśmiertelnym. Przez pierwsze spędzone tu lato po prostu cieszyli się życiem. Rozkoszowali się ogrodem, dotykiem deptanej bosymi stopami wilgotnej od rosy trawy. Pomalowali dom w środku i na zewnątrz. Tina do kuchni wybrała jasny błękit – ten delikatny kolor pięknie zdobił jej całkowicie własną przestrzeń. Sam dom pozostał jednak żółty, z białymi opaskami wokół okien. Ulf wyremontował garaż i komórkę. Odświeżył też kurnik, pomalował go na taki sam żółty kolor jak dom. Oczywiście, że będą mieli kury i świeże jaja na każde śniadanie.
Tina znów westchnęła i podniosła się z mozołem ze schodów. Nie miała ochoty w tej chwili pogrążać się we wspomnieniach. Z kur nic nie wyszło, podobnie jak z wielu innych rzeczy. W drodze do kuchni niemal zderzyła się z Karlssonem, starym rudym kocurem, który najlepsze dni miał już za sobą. Zbliżały się jego piętnaste urodziny. Wiek odcisnął już na nim swoje piętno: poza tym, że prawdopodobnie niedowidział, poruszał się bardzo powoli i sztywno. Tina pochyliła się i pomiziała go za uszami, na co natychmiast zareagował głośnym mruczeniem.
– Cześć, maleńki, chciałbyś kiełbaski?
Wyciągnęła do niego rękę z kawałeczkiem mięsa. Zanim powoli zaczął żuć smakołyk, dokładnie go obwąchał. Koty były najlepszymi przyjaciółmi Tiny. Zawsze kochała zwierzęta, a one ją. Była to miłość bezwarunkowa i bezpieczna, futrzaki nigdy by jej nie skrzywdziły. Co do ludzi, to już zupełnie inna historia.
Tina szybko pozmywała po obiedzie, podziwiając jasny wieczór wczesnego lata przez kuchenne okno. Od dawna tak dobrze się nie czuła, tak jakby światło i ciepło rozmiękczały jej stawy od wewnątrz. Miniona zima ze swoją nieobliczalną pogodą była okropna. Jednego dnia odwilż, następnego sople i suche powietrze. Jej ciało głośno protestowało, w niektóre dni ledwo udawało jej się wstać z łóżka. Czasami myślała, że reumatyzm pojawił się u niej dlatego, że ciało miało już dosyć. Po prostu nie było w stanie znieść więcej skrywanych uczuć, skierowanych do wewnątrz wybuchów goryczy, piekącego niepokoju i nieustającego lęku. Uderzyło więc w stawy. Wiedziała, że takie myśli są śmieszne, ale kiedyś przeczytała, że od duszenia wszystkiego w środku można zachorować. Tak myślała wtedy, kiedy zachorował Ulf. Wyobrażała sobie, że rosnące w nim guzy to czarne, śmierdzące kule gniewu. Jeśli ona teraz cierpi przez gorycz, to Ulf niewątpliwie zachorował ze złości.
Zmywając naczynia, podjęła decyzję. Zacznie od posprzątania domu i to już jutro. Najwyższy czas. Chciała raz na zawsze oczyścić dom z Ulfa, wyrzucić wszystko, co do niego należało. Jasne, że nie o wszystkim da się zapomnieć, chciała jednak pozbyć się z domu rzeczy, które jej o nim przypominały. Z jej domu. Bo teraz już był tylko jej. Wreszcie. Nigdy nie odważyłaby się wypowiedzieć tych słów na głos. W głębi ducha jednak czasami się radowała. Zniknął na zawsze, jestem wolna!
*
Tinę obudził Myszka bawiący się jej gołymi palcami stóp. Po sekundzie mała mrucząca kulka bez ceregieli wczołgała się na jej brzuch. Tina, powoli gładząc miękkie futerko, wciąż miała zamknięte oczy. Zasłona była zaciągnięta, ale czuła, że słońce stoi wysoko. Na pewno było już późno. Nie miała nic szczególnego do roboty i spała tak długo, jak jej się podobało. Mogła sobie na to pozwolić, nikt jej rano nie potrzebował. A jej ciało czuło się lepiej, żyjąc według rytmu, do którego teraz przywykło. Późno do łóżka, późno z łóżka. Przeciągnęła się. Starała się rozluźnić stawy. Na oknie brzęczał trzmiel, zachęcając ją do wstania. Przewróciła się na bok i otworzyła oczy. W oddali słyszała, jak psy Ollego Knutssona szczekają podniecone. Może ktoś ośmielił się wejść na jego teren. Trzy owczarki niemieckie były lepsze niż alarm i płot.
Tina okryła się bladoróżowym szlafrokiem frotté i na spuchniętych stopach podeszła do okna. Podciągnęła roletę i zmrużyła oczy w ostrym słońcu. Podniosła zapadkę i otworzyła okno na oścież, rozkoszując się letnimi zapachami, które napływały z zewnątrz. Z okna swojej sypialni widziała obu sąsiadów. Przy wąskiej żwirowej drodze stały tylko trzy domy, jej był pośrodku. Przed domem rozciągało się ogromne pole rzepaku, które na lekkim wietrze falowało jak żółte morze. Dalej biegła szeroka szosa prowadząca do małej miejscowości Solinge.
Za domami widać było las: najpierw jasnozielony, zaczarowany liściasty, a za nim iglasty, otaczający jezioro. Pierwszy dom przy żwirowej drodze i najbliżej szosy należał do Ollego. Brązowy, drewniany, niewielki i nieco krzywy. Kiedy szło się od szosy, wyglądało, jakby dach trochę się pochylał. Poza tym zarówno dom, jak i działka były dobrze utrzymane. Olle mieszkał sam ze swoimi psami i tak było już od dłuższego czasu. Kiedyś tam miał rodzinę. Tina nie pamiętała dokładnie, ale słyszała, że niedługo przed tym, jak się tu z Ulfem wprowadzili, Ollego zostawiła żona. Chyba w tym samym czasie wyprowadziła się też córka.
Patrzyła na ogród, wybieg dla psów i sad Ollego. Byli sąsiadami od wielu lat, ale odwiedzała go tylko wtedy, kiedy zajmowała się jego psami, a on był u nich – u niej, poprawiła się szybko – tylko raz, kiedy pilnował Karlssona. Jeszcze zanim pojawił się Myszka. To w sumie dziwne, zastanawiała się Tina. Nie wiem dużo o człowieku mieszkającym tuż obok. Czasami rozmawiamy, wymieniamy uwagi o pogodzie i wietrze. Czasem ploteczki o tym, co dzieje się w okolicy. Ale rzadko, chociaż od tak dawna mieszkamy po sąsiedzku.
Gdyby spojrzała w drugą stronę, zobaczyłaby dom Sanny. Zielony i śliczny, stał na polanie tuż przy gęstym lesie. Tina widziała tylko kawałek stojącej przed domem altany, czerwoną huśtawkę przywiązaną do grubej gałęzi na długich linach. Biały domek i dobrze utrzymane krzewy róż. Takie to wszystko sielskie. Tina mawiała, że to dom Sanny, ale tak naprawdę należał do Sanny i Matsa. Nie chciała sama przed sobą przyznać, jak bardzo go nie lubiła. Kiedy się spotykali, próbowała być miła. Nie było jednak łatwo. Za dobrze znała takich ludzi.
Sannę natomiast polubiła od razu. Ta młoda kobieta miała dobre serce. Tina wiedziała to na pewno, chociaż w sumie niezbyt dobrze się znały, po prostu to czuła. Były sąsiadkami od mniej więcej roku, od czasu, kiedy stara Elsa wyprowadziła się do domu opieki, a jej dzieci szybciutko sprzedały dom. Sanna zawsze znajdowała czas, żeby się zatrzymać, opowiadała o tym i owym i z zainteresowaniem słuchała Tiny. Niemal zawsze towarzyszył jej chłopiec. Poważny Noa. Tak bajecznie słodki z blond włoskami, które niesfornie skręcały się w loki na karku i nad czołem. Wielkie zielone oczy, jak u mamy. Sanna zawsze otaczała syna ramieniem. Albo pociągała delikatnie za włosy. A jeśli ona go nie dotykała, to on chwytał jej sukienkę, jej długie włosy, wszystko jedno, byle coś złapać. Tina dobrze znała takie zachowanie. Instynkt chronienia swojego potomstwa. Jak u lwicy. Sama robiła dokładnie to samo, kiedy Jonas był maleńki. Doskonale to rozumiała, bo znała Matsa. On i Ulf – ta sama zaraza. Ci dwaj mężczyźni nigdy się nie spotkali, bo rodzina Sanny wprowadziła się dopiero ubiegłego lata, zaraz po śmierci Ulfa. I bardzo dobrze – często myślała sobie Tina. Mats był pełen złości. Wyglądał na zagniewanego nawet wtedy, kiedy się uśmiechał. Ciemne włosy obcinał krótko, goląc się po bokach głowy. Ostre rysy, intensywne spojrzenie brązowych oczu. Miał szerokie bary i prawie nie widać było u niego szyi, co sprawiało wrażenie, jakby głowa była osadzona bezpośrednio na barkach. Tina rozumiała, że Sanna zakochała się w tym łajdaku – mógł się podobać. Przejrzała go jednak od razu. Był niebezpieczny. Nosił w sobie tę samą wściekłość co Ulf. Nie należało z nim igrać.
Wyrwało ją z zamyślenia miauczenie Myszki. Zostawiła otwarte okno w sypialni i powoli zeszła po schodach. Trzymała się mocno poręczy, nie chciała ryzykować utraty równowagi, tuż po obudzeniu jej stopy były wrażliwe i niepewne. Dała kotom trochę karmy i wzięła nieco zsiadłego mleka i płatków dla siebie. Włączyła kawiarkę i wcisnęła guzik radioodbiornika. Chciała się dowiedzieć, co słychać na świecie. Tym wielkim świecie, tak odległym od jej codzienności. Cieszyło ją, że jest tak daleko. Był przerażający i okropny. Każdego dnia coś nią wstrząsało. Jeśli nie nieszczęścia dzieci, to gwałty, pobicia i morderstwa. Tina, która od tak wielu lat trzymała się blisko własnego domu, coraz częściej zauważała, że strasznie denerwuje ją to, co słyszy w wiadomościach albo czyta w gazetach czy w necie. O co tu chodzi? Jak to możliwe, że słabi ciągle dostają wciry? A kto powoduje te wszystkie cierpienia? Mężczyźni. Zawsze chodzi o mężczyzn. Wściekłość wywołana tą myślą sprawiła, że zaczęła niepokoić się o własne życie – zaraz dostanie zawału. Przez ten gniew pulsowało i piekło ją za oczami i z tyłu głowy, jakby tam szalał pożar.
Dzisiaj jednak, dzięki Bogu, nie było żadnych wiadomości, które mogłyby ją zdenerwować. Zabrała tacę ze śniadaniem i wyszła boso na trawę. Usiadła w altanie, rozkoszując się pierwszym łykiem kawy tego dnia. Nie ma nic lepszego. Znad pola rzepaku doleciał słodki zapach, zaciągnęła się nim, przymknęła oczy i cieszyła się ciszą. Bardzo polubiła ciszę. Nikomu już nie pozwoli jej sobie odebrać. Nigdy.ROZDZIAŁ 2
Sanna wkładała naczynia do zmywarki. Skrzywiła się – gdy pochyliła się w przód, zabolało ją w krzyżu. Wczoraj wieczorem Mats ją tam szturchnął, pewnie stała mu na drodze. Przecież nie zrobiła tego specjalnie, pomyślała z gniewem, stawiając kubki i talerze mocniej, niż trzeba. Mats najwyraźniej był innego zdania, dostała więc potężnego kuksańca, na który nie była przygotowana. Miała nadzieję, że ból szybko przejdzie. Został tylko tydzień pracy. A potem wakacje! Marzyła o całym lecie tylko z Noa. Chłopiec chodził do zerówki, po wakacjach pójdzie do pierwszej klasy. Sanna uśmiechnęła się na myśl o tym, jak bardzo chciał zostać pierwszakiem. Wtedy dopiero szkoła zaczyna się naprawdę. Noa miał pójść do szkoły, w której Sanna pracowała jako nauczycielka. Zresztą nie było innego wyboru, w tej małej mieścinie była tylko jedna podstawówka. Sanna nie miała nic przeciwko temu, że będzie tak blisko niej, dawało jej to pewne poczucie bezpieczeństwa. Na szczęście mały dobrze czuł się w zerówce, a w przyszłym roku cała jego grupa przejdzie do tej samej klasy. To, że jej syn był trochę nie w sosie, nie miało nic wspólnego ze szkołą, Sanna była tego pewna. Noa był wrażliwym i spostrzegawczym chłopczykiem, który zdawał sobie sprawę, że między mamą a tatą nie jest najlepiej. Sanna wyprostowała się. Pomasowała lekko bolące miejsce. Wiedziała, że mały widział, jak Mats ją szturchnął. Tak jak dwa dni wcześniej, kiedy mocno ścisnął ją za ramię. Zbyt mocno i zbyt długo, by mogło to być normalne. Noa to zauważył.
Sanna miała nadzieję, że jej mąż tego lata będzie miał mnóstwo roboty. Tak dużo, żeby mogła cały czas być sama z synem. Będą jeździć na rowerach po żwirowych drogach, chodzić nad jezioro i się kąpać. Tylko we dwoje.
Mats prowadził bar z grillem w Solinge, można się więc było spodziewać, że podczas wakacji, kiedy przyjadą tłumy turystów, będzie bardzo zajęty.
Jednocześnie trochę wstydziła się takich myśli. Czy nie powinna raczej się martwić, że nie spędzi części lata z własnym mężem?
Tok jej myśli przerwało wołanie Noa z ogrodu. Wytarła ręce i wyszła boso na ganek. Deski były przyjemnie ciepłe. Uśmiechnęła się, widząc syna na huśtawce. Skręcił liny tak mocno, jak tylko potrafił, a teraz próbował wspiąć się na siedzenie.
– Patrz, mamo, jak się tak zrobi, to ona się strasznie szybko kręci! Chodź, potrzymaj, nie daję rady wejść!
Sanna przeszła po trawie, pochyliła się i pocałowała syna w czoło.
– Szczerze mówiąc – powiedziała – wygląda to dosyć groźnie, będziesz się kręcił jak szalony. Jesteś pewien, że się nie boisz?
– Jasne, że się nie boję, nie bądź śmieszna – odpowiedział Noa i wspiął się na huśtawkę.
– Gotów? – zapytała.
– Puszczaj! – zawołał Noa i Sanna puściła.
Kręcił się w kółko, krzycząc z radości. Sanna roześmiała się. Cieszył ją beztroski śmiech syna. Wolna niedziela w jego towarzystwie. Ufała, że lato spełni obietnice lepszych dni. Wieczorem miała porozmawiać z Matsem. O tym, że muszą być dla siebie milsi. Dla samych siebie, a przede wszystkim dla Noa.ROZDZIAŁ 3
Olle włączył kuchenkę i postawił na płytce garnek z wodą. Czekając, aż się zagotuje, umył okulary płynem do mycia naczyń. Potem spryskał sobie twarz zimną wodą. Zaburczało mu w brzuchu, otworzył więc spiżarnię i wyjął paczki z zupą w proszku. Na obiad wystarczy. Nie, żeby miał straszną ochotę na zupę, było przecież gorące lato, chociaż to dopiero połowa czerwca. Nie przychodziło mu jednak do głowy nic innego. Stał chwilę, rozważając, czy woli szparagową, czy grzybową. Padło na szparagową. Do tego kromka pieczywa chrupkiego z grubą warstwą masła.
Olle sprawnie poruszał się po kuchni. Mimo wieku jego ciało było silne. W młodości trenował wyczynowo pływanie i w wyćwiczonych mięśniach wciąż było wiele życia. Dziś podtrzymywał formę, rąbiąc drewno i robiąc sobie długie spacery z psami po lesie. Kiedy jeszcze pracował w gminnych parkach, codziennie był aktywny fizycznie. Nie zamierzał się zapuścić. Wielu jego przyjaciół z dzieciństwa już wylądowało w domach starców i wcinało kaszkę. Na to zupełnie nie miał ochoty. Usiadł na kuchennym krześle. Zamieszał zupę, podmuchał trochę, by nieco przestygła.
Sięgnął po list, który stał oparty o solniczkę. Przyszedł wczoraj. Od Astrid, jego dorosłej córki. Dotykał palcami papieru, myśląc, jak to wszystko się stało. Najpierw wyprowadziła się Astrid, potem Kerstin. I został tu sam. Córka, która chciała pojechać do wielkiego miasta, żeby studiować medycynę – to rozumiał. Nawet był dumny. Ale tego, że jego żona również musiała wyjechać, żeby „poszerzać horyzonty”, jak to określiła, w żaden sposób nie mógł pojąć. Czego jej brakowało w ich wspólnym życiu tutaj? Nigdy tego nie zrozumiał, ale też nie zastanawiał się nad tym zbyt głęboko. To nie było w jego stylu. Rzadko też się martwił. Bo na co to komu? Teraz pojawiło się jednak coś, co wywołało jego niepokój. Wyjął list. Przeczytał go chyba piąty raz.
_Cześć, tato._
_Rozumiem, że mój list Cię zaskoczył. Kiedy ostatnio taki dostałeś? Chyba zaraz po tym, jak wyprowadziłam się do Sztokholmu. Wydaje się, że było to tak dawno… i było dawno…_
_Wiem, że nie ma sensu wysyłać Ci e-maila, bo chociaż masz komputer, to przecież nigdy go nie włączasz, prawda? A przez telefon zawsze jest jakoś dziwnie, ja przez cały czas mówię, nie chcę też zadawać Ci pytań, skoro wiem, że nie lubisz tak rozmawiać. Łatwiej napisać. Wtedy możesz się zastanowić, zanim odpowiesz. Mam nadzieję, że Ci to pasuje._
_Ale do rzeczy. Dwa tygodnie temu dowiedziałam się, ze Lars mnie zdradza. Od dwóch lat! Z dziewczyną ze szpitala, która jest pielęgniarką i jest od niego o czternaście lat młodsza. Czternaście lat!!! Oszczędzę Ci szczegółów, ale mogę powiedzieć tyle, że gdybym ich nie nakryła, Lars nigdy by mi nie powiedział. Tchórzliwy drań! I to po prawie piętnastu latach małżeństwa. Jestem wściekła. Urażona. Ciągle płaczę. Chcę zamordować tego drania. Wiem jednak, że nigdy tego nie zrobię. Zamiast tego zamienię mu życie w piekło. Wyrzuciłam go z domu. Usuwam go całkiem z mojego życia, tato! Miałam ten dom jeszcze przed ślubem, ja się nie wyprowadzam!_
_Potrzebuję jednak pomocy. Jest mnóstwo rzeczy, które przez ostatnie lata zaniedbałam w domu. Pracuję na pełny etat i nie mam na nic czasu. I stąd moje pytanie: uwielbiasz naprawiać różne rzeczy, organizować i sprzątać. Tak długo się nie widzieliśmy, a teraz, kiedy zostałam sama, ogarnia mnie panika. Czy Cię zawiodłam? Przyjedziesz do mnie? Pomieszkaj ze mną latem przez dwa tygodnie. Pomóż mi ogarnąć wszystkie te drobiazgi, które leżą odłogiem. Mam nadzieję, że zechcesz. Ja bym bardzo chciała spędzić z Tobą trochę czasu._
_Zadzwonię w przyszłym tygodniu, żebyś mógł się namyślić._
_Uściski._
_Astrid_
Olle nie wiedział, co ma o tym myśleć. Już to, że dostał list od Astrid, było dziwne. Nie mówiąc o zdradzie Larsa. Po prostu nie mógł w to uwierzyć, a w dodatku chodzi o smarkulę. On – lekarz! Równocześnie list córki był bardzo szczery, a on nie chciał jej rozczarować. Nigdy by sobie na to nie pozwolił. Nie bardzo podobała mu się perspektywa wyprawy do stolicy, cała ta podróż pociągiem i tak dalej. Robił to zazwyczaj na Boże Narodzenie, kiedy odwiedzanie Astrid i Larsa było tradycją, ale zawsze wtedy męczył go tłok i ciasnota. Chyba jednak nie miał wyboru. Przeczytał list jeszcze raz i potrząsnął głową. Gdyby był trochę młodszy, dałby temu lowelasowi z liścia. Raz i drugi.
*
Tina przyglądała się sobie w wielkim lustrze w łazience. Od stóp do głów pokryta była kurzem. Cały dzień sprzątała – w szafach, komórkach i szufladach. Miała na sobie stare wytarte dżinsowe szorty, o dwa numery za małe, przez co górny guzik musiał być rozpięty. Opinały też mocno uda. Do tego sprany T-shirt, który kiedyś był czerwony.
Jej nieco opuchnięta twarz – skutek uboczny kortyzonu – była zaczerwieniona i spocona. Włosy, sięgające do ramion i zniszczone, sterczały we wszystkie strony. Smutne, siwe odrosty. Chwyciła się za brzuch i przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze. Ścisnęła oponkę. A ściślej mówiąc – oponki. Pochyliła się do lustra i przyjrzała twarzy. Kiedy pojawiły się te zmarszczki? Te mocno ściągnięte usta, bruzdy na policzkach, kreska między brwiami? Pobrużdżona linia podbródka? Czy inne czterdziestopięciolatki wyglądają na tak samo zniszczone życiem? Kogo to obchodzi, jak wyglądam, pomyślała. Tylko ja się oglądam. Przynajmniej nie ma tu żadnego mężczyzny, który może mi opowiadać, jaka jestem brzydka. Codziennie, bez ustanku – aż stanie się to prawdą. Rozebrała się, rzucając wszystkie ubrania na kupę na podłodze. Weszła pod prysznic, by spłukać z siebie kurz i brud. Oraz smutek.
Sprzątając w wielkiej szafie na parterze, znalazła stary album. Musiał pochodzić z pierwszego lata w ich domu, bo była w zaawansowanej ciąży z Jonasem. To właśnie tego lata wszystko zaczęło się zmieniać. Ulf zdał sobie sprawę, że w Solinge nie będzie łatwo znaleźć pracy. Podobnie jak w innych miejscach. Nie mógł się pochwalić żadnymi świadectwami i nie miał wielkiego doświadczenia na rynku pracy. Po niedługim czasie poddał się, zawsze mając pod ręką jakąś wymówkę. I zawsze winien był ktoś inny. Pośredniak, rząd i cała reszta. Wieczorny browarek zamienił się szybko w dwa. Albo trzy. Albo i siedem. Z każdym łykiem piwa robił się coraz bardziej wredny.
Czy nauczyła się chodzić na paluszkach, żeby go nie zdenerwować, już po roku spędzonym w tym domu? Nie było to zbyt mądre. Mocno wcierała szampon we włosy. Czuła, jak narasta w niej złość. Wściekała się też na siebie. Niezależnie od tego, jaką goryczą napełniał ją Ulf, wiedziała, że ona też ma swoje za uszami. Bo pozwoliła, by ją zmienił. Szczęśliwa i pełna nadziei dziewczyna stała się zgorzkniałą panią w średnim wieku. Czyją winą było to, że opuściła Jonasa? Nagle poczuła płynące łzy.
Wspomnienia przez cały dzień gotowały się w niej, a kiedy zobaczyła zdjęcia samej siebie z jeszcze nienarodzonym dzieckiem w brzuchu, pojawiły się wyrzuty sumienia. Że nie wyszła przez te drzwi. Powinna była po prostu zabrać Jonasa i zostawić Ulfa samego w domu z jego gniewem i sześciopakami. Nie zrobiła jednak tego. Bo stchórzyła.
Ustawiła sitko prysznica przed twarzą i pozwoliła, by silny strumień wody spłukiwał łzy i smarki. Woda parzyła jej twarz. Odkręciła kran jeszcze mocniej, żeby strumienie biczowały jej policzki. Zwiększyła temperaturę. Ból i gorąco łagodziły cierpienie w sercu. Przynajmniej przez chwilę. Stała tak długo. Naga. Samotna. Smutna. Ale przede wszystkim wściekła. Na życie, na niesprawiedliwość, na to, że nie potrafiła się sprzeciwić i chronić swojego dziecka. Chciałaby cofnąć czas.ROZDZIAŁ 4
Sanna była sama. Wykonywała zwykłą rundę po domu, co weszło jej w nawyk. Zbierała brudne ciuchy, które z jakiegoś powodu znajdowała w najdziwniejszych miejscach. Parę żółtych skarpetek w niebieskie łódki pod sofą, majtki w paski na podłodze w łazience, białą koszulkę pachnącą wodą Hugo Boss przerzuconą przez kuchenne krzesło. Czy to takie trudne wrzucać ubrania do kosza na pranie?
Sanna jeszcze nie wymagała tego od Noa, ale może powinna? Żeby nie stał się taki jak jego ojciec, który najwyraźniej oczekiwał, że wszystko zrobi się samo. Ubrania się wypiorą, obiad się ugotuje, a naczynia pozmywają. Fantastycznie, pomyślała z ironią, że też dorosły mężczyzna może zakładać, że może dalej żyć jak rozpieszczony nastolatek, chociaż ma własną rodzinę. Skąd się to bierze? Czy Sanna też jest trochę temu winna? Może trzeba już teraz nieco bardziej się wysilić, żeby ukształtować Noa tak, by stał się odpowiedzialny. By nie uważał obsługi mężczyzny za obowiązek kobiety.
Głośno westchnęła, jednocześnie bezwiednie polewając umywalkę, żeby zmyć z niej rozchlapane o poranku, a teraz zaschnięte plamy pasty do zębów. Mogłabym żyć z niechlujnym facetem, myślała dalej, gdyby traktował mnie z szacunkiem. Nie rozumiała, co się stało z Matsem. Może to ona się zmieniła? Zanim zaszła w ciążę, nie znali się zbyt długo. Zakochała się natychmiast, kiedy tylko go zobaczyła. Jego czekoladowe oczy. I te włosy, gęste i ciemne. Wtedy nie obcinał ich tak krótko, wciąż pamiętała ich miękkość, gdy wsuwała palce w bujną fryzurę. Co za mężczyzna! Przysuwał jej krzesło przy stole, obsypywał komplementami i kupował prezenty.
Kiedy to wszystko się skończyło? Sanna opadła na zimną podłogę w łazience, objęła ramionami kilka wilgotnych ręczników. Leżały rzucone na sedes. Kiedy, zastanawiała się, przestał traktować mnie jak kobietę i towarzyszkę życia? Kiedy zostałam niewolnicą, powodem do irytacji, czymś, co tylko zawadza?
Sanna sama zajmowała się Noa od jego urodzenia. Postanowili, że tak będzie. Mats rozkręcał swój grillowy interes, a jej łatwiej było być w domu, poza tym w odróżnieniu od niego dostawała pełny zasiłek rodzicielski. Nie spodziewała się, że macierzyństwo tak ją pochłonie. Od pierwszej sekundy, gdy zobaczyła synka, wiedziała, że nic poza nim się nie liczy. Zanosił się płaczem, kiedy pielęgniarka położyła jego drobne ciałko na jej piersi. Jego poskręcane, wilgotne włosy, delikatna skórka i cienkie paluszki chwytające powietrze. Rozpaczliwe poszukiwanie piersi i ulga, kiedy ją znalazł. Był cudem.
Od tej pory Sanna widziała tylko Noa. To, że obok siedział Mats, być może równie poruszony sytuacją, nie liczyło się. To było jej przeżycie, jej dziecko, jej ciało, które dało życie. Najsilniejsze doświadczenie. Mats oczywiście widział to i rozumiał. Przez dłuższy czas nic dla niej nie znaczył. Nie potrafiła wytłumaczyć, jak to się stało. Jakby uczucia do Noa były tak silne, że nie było już miejsca na więcej. Odsunęła Matsa. Wiedziała o tym. Odrzucała go. Patrzyła tylko na syna. Czy to się teraz na niej mściło? Czy narastało powoli przez lata? Sanna nie była pewna, ale wiedziała, że to, co się dzieje, jest nie do przyjęcia. Nie do wytrzymania dla wszystkich. Mats był ciągle zirytowany, nie tylko na nią, ale też na syna. Traktował ją coraz bardziej brutalnie. Wprawdzie jej nie bił, ale popychał i boleśnie ściskał. Skończyły się pieszczoty i czułe słowa. Przeciwnie, nie przepuszczał żadnej okazji, by ją uświadomić, jak mało jest warta. Kiedy ostatni raz się kochali, oboje byli pijani po długiej kolacji w restauracji ze znajomymi. Chyba w okolicach Wielkanocy. Kilka miesięcy temu.
Sanna przetarła twarz wilgotnym ręcznikiem. Spojrzała na zegarek. Trzeba odebrać Noa, czas na zadręczanie się będzie później. Postanowiła porozmawiać z Matsem. Chociaż przygotowywała się na to przez cały dzień, nic jednak z tego nie wyszło. Słowa uwięzły jej po prostu w gardle i nie była w stanie wykrztusić niczego sensownego.
Może lepiej wyjść z domu, zjeść dobry obiad gdzieś na mieście i wtedy porozmawiać? Wyszła pospiesznie na korytarz, spojrzała w lustro. Opalone policzki. Zielone oczy, nieco za blisko osadzone. Trochę tuszu. Długie jasne włosy, zawsze z przedziałkiem. Uśmiechnęła się z wysiłkiem do własnego odbicia, wygładziła bluzkę i dżinsową spódnicę, po czym ruszyła po Noa.
*
Tina wyciągnęła rękę po leżącą na parapecie zapalniczkę i zapaliła dwie świeczki, mimo że noc była jasna i ciepła. Potem znów pochyliła się nad albumem. Zdjęcia przywoływały wiele bolesnych wspomnień, ale nie mogła się powstrzymać od ich oglądania. Co zobaczyła w oczach Ulfa? Na jednym zdjęciu siedział odchylony do tyłu w starym hamaku, patrząc prosto w aparat. Pewne spojrzenie, delikatny uśmiech. Przystojny, w przyciętych dżinsowych spodenkach i z gołym torsem.
Rozjaśnione słońcem potargane włosy. Tina wpatrywała się w zdjęcie, trzymając je tuż przy twarzy. Czy widziała w oczach męża gniew? Raczej nie. Czy to naprawdę był ten mężczyzna, który całymi latami ją poniżał, szarpał za włosy, nazywał brzydką, nic niewartą i obrzydliwą? Ten sam. Szybkim ruchem wyciągnęła fotografię z albumu i podarła na kawałki. Potem zrobiła to samo z następną. I z następną. Nie chciała trzymać już u siebie zdjęć, które dawały fałszywe wrażenie szczęśliwych czasów. Pierwsze lato było dobre, potem jednak nie miała już żadnych miłych wspomnień związanych z Ulfem. Tina darła i darła. Sterta kawałków rosła i album powoli się opróżnił. Nie licząc jednego zdjęcia. Tego, na którym była sama z Jonasem w brzuchu. Jej niewinne spojrzenie, gładka twarz i balon pod letnią sukienką w kwiaty. Gdyby był jakiś sposób, żeby wynagrodzić to wszystko Jonasowi, nie wahałaby się ani chwili. To była jej największa troska. Że zawiodła swoje dziecko. Jonas musiał wychowywać się w samotności w tej destrukcyjnej rodzinie. Nie dała mu nawet rodzeństwa. Gdyby miał brata lub siostrę, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Gdyby istniał ktoś, z kim można byłoby to wszystko dzielić. Był jednak sam. Z matką, która bała się odezwać i dawała sobą pomiatać. I z ojcem, którego gniew i gorycz z biegiem lat jedynie rosły, który nigdy nie przytulał syna, który ciągle darł się na jego matkę. Co to za życie?
Jak się ma Jonas dzisiaj? Rzadko się odzywał, wyraźnie odizolował się od niej i od domu, w którym dorastał. Czasem przesyłał esemesa lub maila. Nigdy nie dzwonił, ledwo pamiętała jego głos. Ostatnio spotkali się na pogrzebie Ulfa, ale Jonas odjechał, kiedy tylko ceremonia się skończyła. Teraz był za granicą, w Tajlandii, czy może w Wietnamie, przysłał jej kiedyś esemesa z informacją, że może sprawdzać pocztę tylko raz na jakiś czas, bo będą podróżować bez wi-fi. Nawet nie wiedziała, co oznaczało to „będą”. Czy ma dziewczynę? Może chłopaka?
Tina wstała. Drobne kawałki papieru zaszeleściły wokół niej. Zabrała zdjęcie siebie z Jonasem w brzuchu i otworzyła drzwi wejściowe. Było ciepło, letnia noc objęła ją czule. Blade światło księżyca omiatało pole rzepaku. Boso chodziła po trawie ze zdjęciem przyciśniętym do piersi. Łzy płynęły jej po policzkach. Dopiero teraz zaczęła płakać. Tamy puściły dopiero teraz, prawie rok po śmierci Ulfa. Chodziła wokół domu, pociągała nosem, głośno rozmawiała z Jonasem.
– Czy mogę ci to jakoś wynagrodzić, synku, czy jest za późno? Czy mi kiedykolwiek wybaczysz?
Pozostające bez odpowiedzi pytania odpływały w noc. Tina usiadła na schodach przed domem. Posmyrała Karlssona, który leżał na stopniu zwinięty w kulkę. Potem wzięła go na ręce, a gorące łzy kapały na jego rude futro.