Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Chlew - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
27 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chlew - ebook

Od śmierci męża Tina mieszka sama ze swoimi kotami. Jest pełna goryczy i poczucia winy, że zawiodła swoje dorosłe już dziś dziecko. Maltretowaną psychicznie kobietę prześladują dziś zjawy z przeszłości i niechciane wspomnienia.

Kiedy poznaje sąsiadkę Sannę i jej synka Noa, zauważa, że żyją z mężczyzną, który źle ich traktuje. Wtedy otwierają się stare rany. Sanna zaczyna rozumieć, że nie da rady już dłużej znosić zmiennych nastrojów swojego męża Matsa, z każdym dniem coraz bardziej się go boi. Wciąż ma nadzieję, że uda im się wspólnie pokonać problemy, ale po pewnym przerażającym zdarzeniu poddaje się i w panice ucieka do sąsiadki. W Tinie narasta stary gniew, czuje, że musi to wszystko naprawić…

„Chlew” Susanne Schemper to opowieść o poczuciu winy, goryczy i zemście, w której tuż pod sielską powierzchnią pozorów wyczuwa się namacalne zło. To zarazem pierwsza część serii skupionej wokół bohaterów małej miejscowości Solinge w Szwecji.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0237-039-3
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Pach­niało trawą, la­wendą i przy­pa­loną kieł­basą Fa­lu­korv. Bzy­czały psz­czoły, poza tym było bar­dzo ci­cho. Słońce chy­liło się po­woli ku ho­ry­zon­towi i Ti­nie za­częło być tro­chę chłodno w pupę. Jej ob­fite kształty wy­le­wały się poza ka­mienny scho­dek. Cienka let­nia su­kienka pod­su­nęła się w górę i ko­mary ata­ko­wały jej gołe łydki. Od­pę­dzała je ręką. Głę­boko za­my­ślona prze­żu­wała swój późny obiad – kieł­basę z wod­ni­stym pu­rée ziem­nia­cza­nym. Ob­ser­wo­wała oto­cze­nie. Trawę, która w ostat­nich dniach tak szybko ro­sła. Żwi­rową ścieżkę pro­szącą się o za­gra­bie­nie. Łu­biny, które opa­no­wały pra­wie wszyst­kie ra­batki, ale tak jej się po­do­bały, że po­zwa­lała im ro­snąć, jak chcą.

Drgnęła, kiedy na­gle po­ja­wił się mały szary kot, omia­ta­jąc jej stopy ogo­nem. Pu­szy­ste fu­terko ła­sko­tało ją w nogi.

– Cześć, Myszko – po­wie­działa.

Kot nie od­po­wie­dział, tylko ru­szył da­lej z pio­nowo po­sta­wio­nym ogo­nem, za­do­wo­lony, że ktoś zwró­cił na niego uwagę. To ko­ciątko po­ja­wiło się w ogro­dzie pew­nego mar­co­wego po­ranka. Ma­leń­kie, pisz­czące i szare. Jak mała myszka, stąd imię. Oczy­wi­ście mo­gło zo­stać.

Tina ro­zej­rzała się po ogro­dzie. Od czego za­cząć? Do zro­bie­nia było tak wiele. Ogród po­trze­bo­wał upo­rząd­ko­wa­nia i pie­lę­gna­cji. Za­bu­do­wa­nia – ga­raż, ko­mórka i stary kur­nik – też wy­ma­gały nieco uwagi. W domu trzeba było po­sprzą­tać.

Kiedy wpro­wa­dzili się z Ulfem do tego cu­dow­nego, żół­tego drew­nia­nego domu z lat dwu­dzie­stych, który Ulf odzie­dzi­czył po dziadku, mieli mnó­stwo pla­nów i ma­rzeń. Nic nie było nie­moż­liwe. Ta­kie wy­daje się ży­cie: gdy ma się dwa­dzie­ścia parę lat – jest się nie­śmier­tel­nym. Przez pierw­sze spę­dzone tu lato po pro­stu cie­szyli się ży­ciem. Roz­ko­szo­wali się ogro­dem, do­ty­kiem dep­ta­nej bo­symi sto­pami wil­got­nej od rosy trawy. Po­ma­lo­wali dom w środku i na ze­wnątrz. Tina do kuchni wy­brała ja­sny błę­kit – ten de­li­katny ko­lor pięk­nie zdo­bił jej cał­ko­wi­cie wła­sną prze­strzeń. Sam dom po­zo­stał jed­nak żółty, z bia­łymi opa­skami wo­kół okien. Ulf wy­re­mon­to­wał ga­raż i ko­mórkę. Od­świe­żył też kur­nik, po­ma­lo­wał go na taki sam żółty ko­lor jak dom. Oczy­wi­ście, że będą mieli kury i świeże jaja na każde śnia­da­nie.

Tina znów wes­tchnęła i pod­nio­sła się z mo­zo­łem ze scho­dów. Nie miała ochoty w tej chwili po­grą­żać się we wspo­mnie­niach. Z kur nic nie wy­szło, po­dob­nie jak z wielu in­nych rze­czy. W dro­dze do kuchni nie­mal zde­rzyła się z Karls­so­nem, sta­rym ru­dym ko­cu­rem, który naj­lep­sze dni miał już za sobą. Zbli­żały się jego pięt­na­ste uro­dziny. Wiek od­ci­snął już na nim swoje piętno: poza tym, że praw­do­po­dob­nie nie­do­wi­dział, po­ru­szał się bar­dzo po­woli i sztywno. Tina po­chy­liła się i po­mi­ziała go za uszami, na co na­tych­miast za­re­ago­wał gło­śnym mru­cze­niem.

– Cześć, ma­leńki, chciał­byś kieł­ba­ski?

Wy­cią­gnęła do niego rękę z ka­wa­łecz­kiem mięsa. Za­nim po­woli za­czął żuć sma­ko­łyk, do­kład­nie go ob­wą­chał. Koty były naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi Tiny. Za­wsze ko­chała zwie­rzęta, a one ją. Była to mi­łość bez­wa­run­kowa i bez­pieczna, fu­trzaki ni­gdy by jej nie skrzyw­dziły. Co do lu­dzi, to już zu­peł­nie inna hi­sto­ria.

Tina szybko po­zmy­wała po obie­dzie, po­dzi­wia­jąc ja­sny wie­czór wcze­snego lata przez ku­chenne okno. Od dawna tak do­brze się nie czuła, tak jakby świa­tło i cie­pło roz­mięk­czały jej stawy od we­wnątrz. Mi­niona zima ze swoją nie­obli­czalną po­godą była okropna. Jed­nego dnia od­wilż, na­stęp­nego so­ple i su­che po­wie­trze. Jej ciało gło­śno pro­te­sto­wało, w nie­które dni le­dwo uda­wało jej się wstać z łóżka. Cza­sami my­ślała, że reu­ma­tyzm po­ja­wił się u niej dla­tego, że ciało miało już do­syć. Po pro­stu nie było w sta­nie znieść wię­cej skry­wa­nych uczuć, skie­ro­wa­nych do we­wnątrz wy­bu­chów go­ry­czy, pie­ką­cego nie­po­koju i nie­usta­ją­cego lęku. Ude­rzyło więc w stawy. Wie­działa, że ta­kie my­śli są śmieszne, ale kie­dyś prze­czy­tała, że od du­sze­nia wszyst­kiego w środku można za­cho­ro­wać. Tak my­ślała wtedy, kiedy za­cho­ro­wał Ulf. Wy­obra­żała so­bie, że ro­snące w nim guzy to czarne, śmier­dzące kule gniewu. Je­śli ona te­raz cierpi przez go­rycz, to Ulf nie­wąt­pli­wie za­cho­ro­wał ze zło­ści.

Zmy­wa­jąc na­czy­nia, pod­jęła de­cy­zję. Za­cznie od po­sprzą­ta­nia domu i to już ju­tro. Naj­wyż­szy czas. Chciała raz na za­wsze oczy­ścić dom z Ulfa, wy­rzu­cić wszystko, co do niego na­le­żało. Ja­sne, że nie o wszyst­kim da się za­po­mnieć, chciała jed­nak po­zbyć się z domu rze­czy, które jej o nim przy­po­mi­nały. Z jej domu. Bo te­raz już był tylko jej. Wresz­cie. Ni­gdy nie od­wa­ży­łaby się wy­po­wie­dzieć tych słów na głos. W głębi du­cha jed­nak cza­sami się ra­do­wała. Znik­nął na za­wsze, je­stem wolna!

*

Tinę obu­dził Myszka ba­wiący się jej go­łymi pal­cami stóp. Po se­kun­dzie mała mru­cząca kulka bez ce­re­gieli wczoł­gała się na jej brzuch. Tina, po­woli gła­dząc mięk­kie fu­terko, wciąż miała za­mknięte oczy. Za­słona była za­cią­gnięta, ale czuła, że słońce stoi wy­soko. Na pewno było już późno. Nie miała nic szcze­gól­nego do ro­boty i spała tak długo, jak jej się po­do­bało. Mo­gła so­bie na to po­zwo­lić, nikt jej rano nie po­trze­bo­wał. A jej ciało czuło się le­piej, ży­jąc we­dług rytmu, do któ­rego te­raz przy­wy­kło. Późno do łóżka, późno z łóżka. Prze­cią­gnęła się. Sta­rała się roz­luź­nić stawy. Na oknie brzę­czał trzmiel, za­chę­ca­jąc ją do wsta­nia. Prze­wró­ciła się na bok i otwo­rzyła oczy. W od­dali sły­szała, jak psy Ol­lego Knuts­sona szcze­kają pod­nie­cone. Może ktoś ośmie­lił się wejść na jego te­ren. Trzy owczarki nie­miec­kie były lep­sze niż alarm i płot.

Tina okryła się bla­do­ró­żo­wym szla­fro­kiem frotté i na spuch­nię­tych sto­pach po­de­szła do okna. Pod­cią­gnęła ro­letę i zmru­żyła oczy w ostrym słońcu. Pod­nio­sła za­padkę i otwo­rzyła okno na oścież, roz­ko­szu­jąc się let­nimi za­pa­chami, które na­pły­wały z ze­wnątrz. Z okna swo­jej sy­pialni wi­działa obu są­sia­dów. Przy wą­skiej żwi­ro­wej dro­dze stały tylko trzy domy, jej był po­środku. Przed do­mem roz­cią­gało się ogromne pole rze­paku, które na lek­kim wie­trze fa­lo­wało jak żółte mo­rze. Da­lej bie­gła sze­roka szosa pro­wa­dząca do ma­łej miej­sco­wo­ści So­linge.

Za do­mami wi­dać było las: naj­pierw ja­sno­zie­lony, za­cza­ro­wany li­ścia­sty, a za nim igla­sty, ota­cza­jący je­zioro. Pierw­szy dom przy żwi­ro­wej dro­dze i naj­bli­żej szosy na­le­żał do Ol­lego. Brą­zowy, drew­niany, nie­wielki i nieco krzywy. Kiedy szło się od szosy, wy­glą­dało, jakby dach tro­chę się po­chy­lał. Poza tym za­równo dom, jak i działka były do­brze utrzy­mane. Olle miesz­kał sam ze swo­imi psami i tak było już od dłuż­szego czasu. Kie­dyś tam miał ro­dzinę. Tina nie pa­mię­tała do­kład­nie, ale sły­szała, że nie­długo przed tym, jak się tu z Ulfem wpro­wa­dzili, Ol­lego zo­sta­wiła żona. Chyba w tym sa­mym cza­sie wy­pro­wa­dziła się też córka.

Pa­trzyła na ogród, wy­bieg dla psów i sad Ol­lego. Byli są­sia­dami od wielu lat, ale od­wie­dzała go tylko wtedy, kiedy zaj­mo­wała się jego psami, a on był u nich – u niej, po­pra­wiła się szybko – tylko raz, kiedy pil­no­wał Karls­sona. Jesz­cze za­nim po­ja­wił się Myszka. To w su­mie dziwne, za­sta­na­wiała się Tina. Nie wiem dużo o czło­wieku miesz­ka­ją­cym tuż obok. Cza­sami roz­ma­wiamy, wy­mie­niamy uwagi o po­go­dzie i wie­trze. Cza­sem plo­teczki o tym, co dzieje się w oko­licy. Ale rzadko, cho­ciaż od tak dawna miesz­kamy po są­siedzku.

Gdyby spoj­rzała w drugą stronę, zo­ba­czy­łaby dom Sanny. Zie­lony i śliczny, stał na po­la­nie tuż przy gę­stym le­sie. Tina wi­działa tylko ka­wa­łek sto­ją­cej przed do­mem al­tany, czer­woną huś­tawkę przy­wią­zaną do gru­bej ga­łęzi na dłu­gich li­nach. Biały do­mek i do­brze utrzy­mane krzewy róż. Ta­kie to wszystko siel­skie. Tina ma­wiała, że to dom Sanny, ale tak na­prawdę na­le­żał do Sanny i Matsa. Nie chciała sama przed sobą przy­znać, jak bar­dzo go nie lu­biła. Kiedy się spo­ty­kali, pró­bo­wała być miła. Nie było jed­nak ła­two. Za do­brze znała ta­kich lu­dzi.

Sannę na­to­miast po­lu­biła od razu. Ta młoda ko­bieta miała do­bre serce. Tina wie­działa to na pewno, cho­ciaż w su­mie nie­zbyt do­brze się znały, po pro­stu to czuła. Były są­siad­kami od mniej wię­cej roku, od czasu, kiedy stara Elsa wy­pro­wa­dziła się do domu opieki, a jej dzieci szyb­ciutko sprze­dały dom. Sanna za­wsze znaj­do­wała czas, żeby się za­trzy­mać, opo­wia­dała o tym i owym i z za­in­te­re­so­wa­niem słu­chała Tiny. Nie­mal za­wsze to­wa­rzy­szył jej chło­piec. Po­ważny Noa. Tak ba­jecz­nie słodki z blond wło­skami, które nie­sfor­nie skrę­cały się w loki na karku i nad czo­łem. Wiel­kie zie­lone oczy, jak u mamy. Sanna za­wsze ota­czała syna ra­mie­niem. Albo po­cią­gała de­li­kat­nie za włosy. A je­śli ona go nie do­ty­kała, to on chwy­tał jej su­kienkę, jej dłu­gie włosy, wszystko jedno, byle coś zła­pać. Tina do­brze znała ta­kie za­cho­wa­nie. In­stynkt chro­nie­nia swo­jego po­tom­stwa. Jak u lwicy. Sama ro­biła do­kład­nie to samo, kiedy Jo­nas był ma­leńki. Do­sko­nale to ro­zu­miała, bo znała Matsa. On i Ulf – ta sama za­raza. Ci dwaj męż­czyźni ni­gdy się nie spo­tkali, bo ro­dzina Sanny wpro­wa­dziła się do­piero ubie­głego lata, za­raz po śmierci Ulfa. I bar­dzo do­brze – czę­sto my­ślała so­bie Tina. Mats był pe­łen zło­ści. Wy­glą­dał na za­gnie­wa­nego na­wet wtedy, kiedy się uśmie­chał. Ciemne włosy ob­ci­nał krótko, go­ląc się po bo­kach głowy. Ostre rysy, in­ten­sywne spoj­rze­nie brą­zo­wych oczu. Miał sze­ro­kie bary i pra­wie nie wi­dać było u niego szyi, co spra­wiało wra­że­nie, jakby głowa była osa­dzona bez­po­śred­nio na bar­kach. Tina ro­zu­miała, że Sanna za­ko­chała się w tym łaj­daku – mógł się po­do­bać. Przej­rzała go jed­nak od razu. Był nie­bez­pieczny. No­sił w so­bie tę samą wście­kłość co Ulf. Nie na­le­żało z nim igrać.

Wy­rwało ją z za­my­śle­nia miau­cze­nie Myszki. Zo­sta­wiła otwarte okno w sy­pialni i po­woli ze­szła po scho­dach. Trzy­mała się mocno po­rę­czy, nie chciała ry­zy­ko­wać utraty rów­no­wagi, tuż po obu­dze­niu jej stopy były wraż­liwe i nie­pewne. Dała ko­tom tro­chę karmy i wzięła nieco zsia­dłego mleka i płat­ków dla sie­bie. Włą­czyła ka­wiarkę i wci­snęła gu­zik ra­dio­od­bior­nika. Chciała się do­wie­dzieć, co sły­chać na świe­cie. Tym wiel­kim świe­cie, tak od­le­głym od jej co­dzien­no­ści. Cie­szyło ją, że jest tak da­leko. Był prze­ra­ża­jący i okropny. Każ­dego dnia coś nią wstrzą­sało. Je­śli nie nie­szczę­ścia dzieci, to gwałty, po­bi­cia i mor­der­stwa. Tina, która od tak wielu lat trzy­mała się bli­sko wła­snego domu, co­raz czę­ściej za­uwa­żała, że strasz­nie de­ner­wuje ją to, co sły­szy w wia­do­mo­ściach albo czyta w ga­ze­tach czy w ne­cie. O co tu cho­dzi? Jak to moż­liwe, że słabi cią­gle do­stają wciry? A kto po­wo­duje te wszyst­kie cier­pie­nia? Męż­czyźni. Za­wsze cho­dzi o męż­czyzn. Wście­kłość wy­wo­łana tą my­ślą spra­wiła, że za­częła nie­po­koić się o wła­sne ży­cie – za­raz do­sta­nie za­wału. Przez ten gniew pul­so­wało i pie­kło ją za oczami i z tyłu głowy, jakby tam sza­lał po­żar.

Dzi­siaj jed­nak, dzięki Bogu, nie było żad­nych wia­do­mo­ści, które mo­głyby ją zde­ner­wo­wać. Za­brała tacę ze śnia­da­niem i wy­szła boso na trawę. Usia­dła w al­ta­nie, roz­ko­szu­jąc się pierw­szym ły­kiem kawy tego dnia. Nie ma nic lep­szego. Znad pola rze­paku do­le­ciał słodki za­pach, za­cią­gnęła się nim, przy­mknęła oczy i cie­szyła się ci­szą. Bar­dzo po­lu­biła ci­szę. Ni­komu już nie po­zwoli jej so­bie ode­brać. Ni­gdy.ROZ­DZIAŁ 2

Sanna wkła­dała na­czy­nia do zmy­warki. Skrzy­wiła się – gdy po­chy­liła się w przód, za­bo­lało ją w krzyżu. Wczo­raj wie­czo­rem Mats ją tam szturch­nął, pew­nie stała mu na dro­dze. Prze­cież nie zro­biła tego spe­cjal­nie, po­my­ślała z gnie­wem, sta­wia­jąc kubki i ta­le­rze moc­niej, niż trzeba. Mats naj­wy­raź­niej był in­nego zda­nia, do­stała więc po­tęż­nego kuk­sańca, na który nie była przy­go­to­wana. Miała na­dzieję, że ból szybko przej­dzie. Zo­stał tylko ty­dzień pracy. A po­tem wa­ka­cje! Ma­rzyła o ca­łym le­cie tylko z Noa. Chło­piec cho­dził do ze­rówki, po wa­ka­cjach pój­dzie do pierw­szej klasy. Sanna uśmiech­nęła się na myśl o tym, jak bar­dzo chciał zo­stać pierw­sza­kiem. Wtedy do­piero szkoła za­czyna się na­prawdę. Noa miał pójść do szkoły, w któ­rej Sanna pra­co­wała jako na­uczy­cielka. Zresztą nie było in­nego wy­boru, w tej ma­łej mie­ści­nie była tylko jedna pod­sta­wówka. Sanna nie miała nic prze­ciwko temu, że bę­dzie tak bli­sko niej, da­wało jej to pewne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Na szczę­ście mały do­brze czuł się w ze­rówce, a w przy­szłym roku cała jego grupa przej­dzie do tej sa­mej klasy. To, że jej syn był tro­chę nie w so­sie, nie miało nic wspól­nego ze szkołą, Sanna była tego pewna. Noa był wraż­li­wym i spo­strze­gaw­czym chłop­czy­kiem, który zda­wał so­bie sprawę, że mię­dzy mamą a tatą nie jest naj­le­piej. Sanna wy­pro­sto­wała się. Po­ma­so­wała lekko bo­lące miej­sce. Wie­działa, że mały wi­dział, jak Mats ją szturch­nął. Tak jak dwa dni wcze­śniej, kiedy mocno ści­snął ją za ra­mię. Zbyt mocno i zbyt długo, by mo­gło to być nor­malne. Noa to za­uwa­żył.

Sanna miała na­dzieję, że jej mąż tego lata bę­dzie miał mnó­stwo ro­boty. Tak dużo, żeby mo­gła cały czas być sama z sy­nem. Będą jeź­dzić na ro­we­rach po żwi­ro­wych dro­gach, cho­dzić nad je­zioro i się ką­pać. Tylko we dwoje.

Mats pro­wa­dził bar z gril­lem w So­linge, można się więc było spo­dzie­wać, że pod­czas wa­ka­cji, kiedy przy­jadą tłumy tu­ry­stów, bę­dzie bar­dzo za­jęty.

Jed­no­cze­śnie tro­chę wsty­dziła się ta­kich my­śli. Czy nie po­winna ra­czej się mar­twić, że nie spę­dzi czę­ści lata z wła­snym mę­żem?

Tok jej my­śli prze­rwało wo­ła­nie Noa z ogrodu. Wy­tarła ręce i wy­szła boso na ga­nek. De­ski były przy­jem­nie cie­płe. Uśmiech­nęła się, wi­dząc syna na huś­tawce. Skrę­cił liny tak mocno, jak tylko po­tra­fił, a te­raz pró­bo­wał wspiąć się na sie­dze­nie.

– Patrz, mamo, jak się tak zrobi, to ona się strasz­nie szybko kręci! Chodź, po­trzy­maj, nie daję rady wejść!

Sanna prze­szła po tra­wie, po­chy­liła się i po­ca­ło­wała syna w czoło.

– Szcze­rze mó­wiąc – po­wie­działa – wy­gląda to do­syć groź­nie, bę­dziesz się krę­cił jak sza­lony. Je­steś pe­wien, że się nie bo­isz?

– Ja­sne, że się nie boję, nie bądź śmieszna – od­po­wie­dział Noa i wspiął się na huś­tawkę.

– Go­tów? – za­py­tała.

– Pusz­czaj! – za­wo­łał Noa i Sanna pu­ściła.

Krę­cił się w kółko, krzy­cząc z ra­do­ści. Sanna ro­ze­śmiała się. Cie­szył ją bez­tro­ski śmiech syna. Wolna nie­dziela w jego to­wa­rzy­stwie. Ufała, że lato spełni obiet­nice lep­szych dni. Wie­czo­rem miała po­roz­ma­wiać z Mat­sem. O tym, że mu­szą być dla sie­bie milsi. Dla sa­mych sie­bie, a przede wszyst­kim dla Noa.ROZ­DZIAŁ 3

Olle włą­czył ku­chenkę i po­sta­wił na płytce gar­nek z wodą. Cze­ka­jąc, aż się za­go­tuje, umył oku­lary pły­nem do my­cia na­czyń. Po­tem spry­skał so­bie twarz zimną wodą. Za­bur­czało mu w brzu­chu, otwo­rzył więc spi­żar­nię i wy­jął paczki z zupą w proszku. Na obiad wy­star­czy. Nie, żeby miał straszną ochotę na zupę, było prze­cież go­rące lato, cho­ciaż to do­piero po­łowa czerwca. Nie przy­cho­dziło mu jed­nak do głowy nic in­nego. Stał chwilę, roz­wa­ża­jąc, czy woli szpa­ra­gową, czy grzy­bową. Pa­dło na szpa­ra­gową. Do tego kromka pie­czywa chrup­kiego z grubą war­stwą ma­sła.

Olle spraw­nie po­ru­szał się po kuchni. Mimo wieku jego ciało było silne. W mło­do­ści tre­no­wał wy­czy­nowo pły­wa­nie i w wy­ćwi­czo­nych mię­śniach wciąż było wiele ży­cia. Dziś pod­trzy­my­wał formę, rą­biąc drewno i ro­biąc so­bie dłu­gie spa­cery z psami po le­sie. Kiedy jesz­cze pra­co­wał w gmin­nych par­kach, co­dzien­nie był ak­tywny fi­zycz­nie. Nie za­mie­rzał się za­pu­ścić. Wielu jego przy­ja­ciół z dzie­ciń­stwa już wy­lą­do­wało w do­mach star­ców i wci­nało kaszkę. Na to zu­peł­nie nie miał ochoty. Usiadł na ku­chen­nym krze­śle. Za­mie­szał zupę, po­dmu­chał tro­chę, by nieco prze­sty­gła.

Się­gnął po list, który stał oparty o sol­niczkę. Przy­szedł wczo­raj. Od Astrid, jego do­ro­słej córki. Do­ty­kał pal­cami pa­pieru, my­śląc, jak to wszystko się stało. Naj­pierw wy­pro­wa­dziła się Astrid, po­tem Ker­stin. I zo­stał tu sam. Córka, która chciała po­je­chać do wiel­kiego mia­sta, żeby stu­dio­wać me­dy­cynę – to ro­zu­miał. Na­wet był dumny. Ale tego, że jego żona rów­nież mu­siała wy­je­chać, żeby „po­sze­rzać ho­ry­zonty”, jak to okre­śliła, w ża­den spo­sób nie mógł po­jąć. Czego jej bra­ko­wało w ich wspól­nym ży­ciu tu­taj? Ni­gdy tego nie zro­zu­miał, ale też nie za­sta­na­wiał się nad tym zbyt głę­boko. To nie było w jego stylu. Rzadko też się mar­twił. Bo na co to komu? Te­raz po­ja­wiło się jed­nak coś, co wy­wo­łało jego nie­po­kój. Wy­jął list. Prze­czy­tał go chyba piąty raz.

_Cześć, tato._

_Ro­zu­miem, że mój list Cię za­sko­czył. Kiedy ostat­nio taki do­sta­łeś? Chyba za­raz po tym, jak wy­pro­wa­dzi­łam się do Sztok­holmu. Wy­daje się, że było to tak dawno… i było dawno…_

_Wiem, że nie ma sensu wy­sy­łać Ci e-ma­ila, bo cho­ciaż masz kom­pu­ter, to prze­cież ni­gdy go nie włą­czasz, prawda? A przez te­le­fon za­wsze jest ja­koś dziw­nie, ja przez cały czas mó­wię, nie chcę też za­da­wać Ci py­tań, skoro wiem, że nie lu­bisz tak roz­ma­wiać. Ła­twiej na­pi­sać. Wtedy mo­żesz się za­sta­no­wić, za­nim od­po­wiesz. Mam na­dzieję, że Ci to pa­suje._

_Ale do rze­czy. Dwa ty­go­dnie temu do­wie­dzia­łam się, ze Lars mnie zdra­dza. Od dwóch lat! Z dziew­czyną ze szpi­tala, która jest pie­lę­gniarką i jest od niego o czter­na­ście lat młod­sza. Czter­na­ście lat!!! Oszczę­dzę Ci szcze­gó­łów, ale mogę po­wie­dzieć tyle, że gdy­bym ich nie na­kryła, Lars ni­gdy by mi nie po­wie­dział. Tchórz­liwy drań! I to po pra­wie pięt­na­stu la­tach mał­żeń­stwa. Je­stem wście­kła. Ura­żona. Cią­gle pła­czę. Chcę za­mor­do­wać tego dra­nia. Wiem jed­nak, że ni­gdy tego nie zro­bię. Za­miast tego za­mie­nię mu ży­cie w pie­kło. Wy­rzu­ci­łam go z domu. Usu­wam go cał­kiem z mo­jego ży­cia, tato! Mia­łam ten dom jesz­cze przed ślu­bem, ja się nie wy­pro­wa­dzam!_

_Po­trze­buję jed­nak po­mocy. Jest mnó­stwo rze­czy, które przez ostat­nie lata za­nie­dba­łam w domu. Pra­cuję na pełny etat i nie mam na nic czasu. I stąd moje py­ta­nie: uwiel­biasz na­pra­wiać różne rze­czy, or­ga­ni­zo­wać i sprzą­tać. Tak długo się nie wi­dzie­li­śmy, a te­raz, kiedy zo­sta­łam sama, ogar­nia mnie pa­nika. Czy Cię za­wio­dłam? Przy­je­dziesz do mnie? Po­miesz­kaj ze mną la­tem przez dwa ty­go­dnie. Po­móż mi ogar­nąć wszyst­kie te dro­bia­zgi, które leżą odło­giem. Mam na­dzieję, że ze­chcesz. Ja bym bar­dzo chciała spę­dzić z Tobą tro­chę czasu._

_Za­dzwo­nię w przy­szłym ty­go­dniu, że­byś mógł się na­my­ślić._

_Uści­ski._

_Astrid_

Olle nie wie­dział, co ma o tym my­śleć. Już to, że do­stał list od Astrid, było dziwne. Nie mó­wiąc o zdra­dzie Larsa. Po pro­stu nie mógł w to uwie­rzyć, a w do­datku cho­dzi o smar­kulę. On – le­karz! Rów­no­cze­śnie list córki był bar­dzo szczery, a on nie chciał jej roz­cza­ro­wać. Ni­gdy by so­bie na to nie po­zwo­lił. Nie bar­dzo po­do­bała mu się per­spek­tywa wy­prawy do sto­licy, cała ta po­dróż po­cią­giem i tak da­lej. Ro­bił to za­zwy­czaj na Boże Na­ro­dze­nie, kiedy od­wie­dza­nie Astrid i Larsa było tra­dy­cją, ale za­wsze wtedy mę­czył go tłok i cia­snota. Chyba jed­nak nie miał wy­boru. Prze­czy­tał list jesz­cze raz i po­trzą­snął głową. Gdyby był tro­chę młod­szy, dałby temu lo­we­la­sowi z li­ścia. Raz i drugi.

*

Tina przy­glą­dała się so­bie w wiel­kim lu­strze w ła­zience. Od stóp do głów po­kryta była ku­rzem. Cały dzień sprzą­tała – w sza­fach, ko­mór­kach i szu­fla­dach. Miała na so­bie stare wy­tarte dżin­sowe szorty, o dwa nu­mery za małe, przez co górny gu­zik mu­siał być roz­pięty. Opi­nały też mocno uda. Do tego sprany T-shirt, który kie­dyś był czer­wony.

Jej nieco opuch­nięta twarz – sku­tek uboczny kor­ty­zonu – była za­czer­wie­niona i spo­cona. Włosy, się­ga­jące do ra­mion i znisz­czone, ster­czały we wszyst­kie strony. Smutne, siwe od­ro­sty. Chwy­ciła się za brzuch i przyj­rzała się so­bie kry­tycz­nie w lu­strze. Ści­snęła oponkę. A ści­ślej mó­wiąc – oponki. Po­chy­liła się do lu­stra i przyj­rzała twa­rzy. Kiedy po­ja­wiły się te zmarszczki? Te mocno ścią­gnięte usta, bruzdy na po­licz­kach, kre­ska mię­dzy brwiami? Po­bruż­dżona li­nia pod­bródka? Czy inne czter­dzie­sto­pię­cio­latki wy­glą­dają na tak samo znisz­czone ży­ciem? Kogo to ob­cho­dzi, jak wy­glą­dam, po­my­ślała. Tylko ja się oglą­dam. Przy­naj­mniej nie ma tu żad­nego męż­czy­zny, który może mi opo­wia­dać, jaka je­stem brzydka. Co­dzien­nie, bez ustanku – aż sta­nie się to prawdą. Ro­ze­brała się, rzu­ca­jąc wszyst­kie ubra­nia na kupę na pod­ło­dze. We­szła pod prysz­nic, by spłu­kać z sie­bie kurz i brud. Oraz smu­tek.

Sprzą­ta­jąc w wiel­kiej sza­fie na par­te­rze, zna­la­zła stary al­bum. Mu­siał po­cho­dzić z pierw­szego lata w ich domu, bo była w za­awan­so­wa­nej ciąży z Jo­na­sem. To wła­śnie tego lata wszystko za­częło się zmie­niać. Ulf zdał so­bie sprawę, że w So­linge nie bę­dzie ła­two zna­leźć pracy. Po­dob­nie jak w in­nych miej­scach. Nie mógł się po­chwa­lić żad­nymi świa­dec­twami i nie miał wiel­kiego do­świad­cze­nia na rynku pracy. Po nie­dłu­gim cza­sie pod­dał się, za­wsze ma­jąc pod ręką ja­kąś wy­mówkę. I za­wsze wi­nien był ktoś inny. Po­śred­niak, rząd i cała reszta. Wie­czorny bro­wa­rek za­mie­nił się szybko w dwa. Albo trzy. Albo i sie­dem. Z każ­dym ły­kiem piwa ro­bił się co­raz bar­dziej wredny.

Czy na­uczyła się cho­dzić na pa­lusz­kach, żeby go nie zde­ner­wo­wać, już po roku spę­dzo­nym w tym domu? Nie było to zbyt mą­dre. Mocno wcie­rała szam­pon we włosy. Czuła, jak na­ra­sta w niej złość. Wście­kała się też na sie­bie. Nie­za­leż­nie od tego, jaką go­ry­czą na­peł­niał ją Ulf, wie­działa, że ona też ma swoje za uszami. Bo po­zwo­liła, by ją zmie­nił. Szczę­śliwa i pełna na­dziei dziew­czyna stała się zgorzk­niałą pa­nią w śred­nim wieku. Czyją winą było to, że opu­ściła Jo­nasa? Na­gle po­czuła pły­nące łzy.

Wspo­mnie­nia przez cały dzień go­to­wały się w niej, a kiedy zo­ba­czyła zdję­cia sa­mej sie­bie z jesz­cze nie­na­ro­dzo­nym dziec­kiem w brzu­chu, po­ja­wiły się wy­rzuty su­mie­nia. Że nie wy­szła przez te drzwi. Po­winna była po pro­stu za­brać Jo­nasa i zo­sta­wić Ulfa sa­mego w domu z jego gnie­wem i sze­ścio­pa­kami. Nie zro­biła jed­nak tego. Bo stchó­rzyła.

Usta­wiła sitko prysz­nica przed twa­rzą i po­zwo­liła, by silny stru­mień wody spłu­ki­wał łzy i smarki. Woda pa­rzyła jej twarz. Od­krę­ciła kran jesz­cze moc­niej, żeby stru­mie­nie bi­czo­wały jej po­liczki. Zwięk­szyła tem­pe­ra­turę. Ból i go­rąco ła­go­dziły cier­pie­nie w sercu. Przy­naj­mniej przez chwilę. Stała tak długo. Naga. Sa­motna. Smutna. Ale przede wszyst­kim wście­kła. Na ży­cie, na nie­spra­wie­dli­wość, na to, że nie po­tra­fiła się sprze­ci­wić i chro­nić swo­jego dziecka. Chcia­łaby cof­nąć czas.ROZ­DZIAŁ 4

Sanna była sama. Wy­ko­ny­wała zwy­kłą rundę po domu, co we­szło jej w na­wyk. Zbie­rała brudne ciu­chy, które z ja­kie­goś po­wodu znaj­do­wała w naj­dziw­niej­szych miej­scach. Parę żół­tych skar­pe­tek w nie­bie­skie łódki pod sofą, majtki w pa­ski na pod­ło­dze w ła­zience, białą ko­szulkę pach­nącą wodą Hugo Boss prze­rzu­coną przez ku­chenne krze­sło. Czy to ta­kie trudne wrzu­cać ubra­nia do ko­sza na pra­nie?

Sanna jesz­cze nie wy­ma­gała tego od Noa, ale może po­winna? Żeby nie stał się taki jak jego oj­ciec, który naj­wy­raź­niej ocze­ki­wał, że wszystko zrobi się samo. Ubra­nia się wy­piorą, obiad się ugo­tuje, a na­czy­nia po­zmy­wają. Fan­ta­stycz­nie, po­my­ślała z iro­nią, że też do­ro­sły męż­czy­zna może za­kła­dać, że może da­lej żyć jak roz­piesz­czony na­sto­la­tek, cho­ciaż ma wła­sną ro­dzinę. Skąd się to bie­rze? Czy Sanna też jest tro­chę temu winna? Może trzeba już te­raz nieco bar­dziej się wy­si­lić, żeby ukształ­to­wać Noa tak, by stał się od­po­wie­dzialny. By nie uwa­żał ob­sługi męż­czy­zny za obo­wią­zek ko­biety.

Gło­śno wes­tchnęła, jed­no­cze­śnie bez­wied­nie po­le­wa­jąc umy­walkę, żeby zmyć z niej roz­chla­pane o po­ranku, a te­raz za­schnięte plamy pa­sty do zę­bów. Mo­gła­bym żyć z nie­chluj­nym fa­ce­tem, my­ślała da­lej, gdyby trak­to­wał mnie z sza­cun­kiem. Nie ro­zu­miała, co się stało z Mat­sem. Może to ona się zmie­niła? Za­nim za­szła w ciążę, nie znali się zbyt długo. Za­ko­chała się na­tych­miast, kiedy tylko go zo­ba­czyła. Jego cze­ko­la­dowe oczy. I te włosy, gę­ste i ciemne. Wtedy nie ob­ci­nał ich tak krótko, wciąż pa­mię­tała ich mięk­kość, gdy wsu­wała palce w bujną fry­zurę. Co za męż­czy­zna! Przy­su­wał jej krze­sło przy stole, ob­sy­py­wał kom­ple­men­tami i ku­po­wał pre­zenty.

Kiedy to wszystko się skoń­czyło? Sanna opa­dła na zimną pod­łogę w ła­zience, ob­jęła ra­mio­nami kilka wil­got­nych ręcz­ni­ków. Le­żały rzu­cone na se­des. Kiedy, za­sta­na­wiała się, prze­stał trak­to­wać mnie jak ko­bietę i to­wa­rzyszkę ży­cia? Kiedy zo­sta­łam nie­wol­nicą, po­wo­dem do iry­ta­cji, czymś, co tylko za­wa­dza?

Sanna sama zaj­mo­wała się Noa od jego uro­dze­nia. Po­sta­no­wili, że tak bę­dzie. Mats roz­krę­cał swój gril­lowy in­te­res, a jej ła­twiej było być w domu, poza tym w od­róż­nie­niu od niego do­sta­wała pełny za­si­łek ro­dzi­ciel­ski. Nie spo­dzie­wała się, że ma­cie­rzyń­stwo tak ją po­chło­nie. Od pierw­szej se­kundy, gdy zo­ba­czyła synka, wie­działa, że nic poza nim się nie li­czy. Za­no­sił się pła­czem, kiedy pie­lę­gniarka po­ło­żyła jego drobne ciałko na jej piersi. Jego po­skrę­cane, wil­gotne włosy, de­li­katna skórka i cien­kie pa­luszki chwy­ta­jące po­wie­trze. Roz­pacz­liwe po­szu­ki­wa­nie piersi i ulga, kiedy ją zna­lazł. Był cu­dem.

Od tej pory Sanna wi­działa tylko Noa. To, że obok sie­dział Mats, być może rów­nie po­ru­szony sy­tu­acją, nie li­czyło się. To było jej prze­ży­cie, jej dziecko, jej ciało, które dało ży­cie. Naj­sil­niej­sze do­świad­cze­nie. Mats oczy­wi­ście wi­dział to i ro­zu­miał. Przez dłuż­szy czas nic dla niej nie zna­czył. Nie po­tra­fiła wy­tłu­ma­czyć, jak to się stało. Jakby uczu­cia do Noa były tak silne, że nie było już miej­sca na wię­cej. Od­su­nęła Matsa. Wie­działa o tym. Od­rzu­cała go. Pa­trzyła tylko na syna. Czy to się te­raz na niej mściło? Czy na­ra­stało po­woli przez lata? Sanna nie była pewna, ale wie­działa, że to, co się dzieje, jest nie do przy­ję­cia. Nie do wy­trzy­ma­nia dla wszyst­kich. Mats był cią­gle zi­ry­to­wany, nie tylko na nią, ale też na syna. Trak­to­wał ją co­raz bar­dziej bru­tal­nie. Wpraw­dzie jej nie bił, ale po­py­chał i bo­le­śnie ści­skał. Skoń­czyły się piesz­czoty i czułe słowa. Prze­ciw­nie, nie prze­pusz­czał żad­nej oka­zji, by ją uświa­do­mić, jak mało jest warta. Kiedy ostatni raz się ko­chali, oboje byli pi­jani po dłu­giej ko­la­cji w re­stau­ra­cji ze zna­jo­mymi. Chyba w oko­li­cach Wiel­ka­nocy. Kilka mie­sięcy temu.

Sanna prze­tarła twarz wil­got­nym ręcz­ni­kiem. Spoj­rzała na ze­ga­rek. Trzeba ode­brać Noa, czas na za­drę­cza­nie się bę­dzie póź­niej. Po­sta­no­wiła po­roz­ma­wiać z Mat­sem. Cho­ciaż przy­go­to­wy­wała się na to przez cały dzień, nic jed­nak z tego nie wy­szło. Słowa uwię­zły jej po pro­stu w gar­dle i nie była w sta­nie wy­krztu­sić ni­czego sen­sow­nego.

Może le­piej wyjść z domu, zjeść do­bry obiad gdzieś na mie­ście i wtedy po­roz­ma­wiać? Wy­szła po­spiesz­nie na ko­ry­tarz, spoj­rzała w lu­stro. Opa­lone po­liczki. Zie­lone oczy, nieco za bli­sko osa­dzone. Tro­chę tu­szu. Dłu­gie ja­sne włosy, za­wsze z prze­dział­kiem. Uśmiech­nęła się z wy­sił­kiem do wła­snego od­bi­cia, wy­gła­dziła bluzkę i dżin­sową spód­nicę, po czym ru­szyła po Noa.

*

Tina wy­cią­gnęła rękę po le­żącą na pa­ra­pe­cie za­pal­niczkę i za­pa­liła dwie świeczki, mimo że noc była ja­sna i cie­pła. Po­tem znów po­chy­liła się nad al­bu­mem. Zdję­cia przy­wo­ły­wały wiele bo­le­snych wspo­mnień, ale nie mo­gła się po­wstrzy­mać od ich oglą­da­nia. Co zo­ba­czyła w oczach Ulfa? Na jed­nym zdję­ciu sie­dział od­chy­lony do tyłu w sta­rym ha­maku, pa­trząc pro­sto w apa­rat. Pewne spoj­rze­nie, de­li­katny uśmiech. Przy­stojny, w przy­cię­tych dżin­so­wych spoden­kach i z go­łym tor­sem.

Roz­ja­śnione słoń­cem po­tar­gane włosy. Tina wpa­try­wała się w zdję­cie, trzy­ma­jąc je tuż przy twa­rzy. Czy wi­działa w oczach męża gniew? Ra­czej nie. Czy to na­prawdę był ten męż­czy­zna, który ca­łymi la­tami ją po­ni­żał, szar­pał za włosy, na­zy­wał brzydką, nic nie­wartą i obrzy­dliwą? Ten sam. Szyb­kim ru­chem wy­cią­gnęła fo­to­gra­fię z al­bumu i po­darła na ka­wałki. Po­tem zro­biła to samo z na­stępną. I z na­stępną. Nie chciała trzy­mać już u sie­bie zdjęć, które da­wały fał­szywe wra­że­nie szczę­śli­wych cza­sów. Pierw­sze lato było do­bre, po­tem jed­nak nie miała już żad­nych mi­łych wspo­mnień zwią­za­nych z Ulfem. Tina darła i darła. Sterta ka­wał­ków ro­sła i al­bum po­woli się opróż­nił. Nie li­cząc jed­nego zdję­cia. Tego, na któ­rym była sama z Jo­na­sem w brzu­chu. Jej nie­winne spoj­rze­nie, gładka twarz i ba­lon pod let­nią su­kienką w kwiaty. Gdyby był ja­kiś spo­sób, żeby wy­na­gro­dzić to wszystko Jo­na­sowi, nie wa­ha­łaby się ani chwili. To była jej naj­więk­sza tro­ska. Że za­wio­dła swoje dziecko. Jo­nas mu­siał wy­cho­wy­wać się w sa­mot­no­ści w tej de­struk­cyj­nej ro­dzi­nie. Nie dała mu na­wet ro­dzeń­stwa. Gdyby miał brata lub sio­strę, jego ży­cie wy­glą­da­łoby zu­peł­nie ina­czej. Gdyby ist­niał ktoś, z kim można by­łoby to wszystko dzie­lić. Był jed­nak sam. Z matką, która bała się ode­zwać i da­wała sobą po­mia­tać. I z oj­cem, któ­rego gniew i go­rycz z bie­giem lat je­dy­nie ro­sły, który ni­gdy nie przy­tu­lał syna, który cią­gle darł się na jego matkę. Co to za ży­cie?

Jak się ma Jo­nas dzi­siaj? Rzadko się od­zy­wał, wy­raź­nie od­izo­lo­wał się od niej i od domu, w któ­rym do­ra­stał. Cza­sem prze­sy­łał ese­mesa lub ma­ila. Ni­gdy nie dzwo­nił, le­dwo pa­mię­tała jego głos. Ostat­nio spo­tkali się na po­grze­bie Ulfa, ale Jo­nas od­je­chał, kiedy tylko ce­re­mo­nia się skoń­czyła. Te­raz był za gra­nicą, w Taj­lan­dii, czy może w Wiet­na­mie, przy­słał jej kie­dyś ese­mesa z in­for­ma­cją, że może spraw­dzać pocztę tylko raz na ja­kiś czas, bo będą po­dró­żo­wać bez wi-fi. Na­wet nie wie­działa, co ozna­czało to „będą”. Czy ma dziew­czynę? Może chło­paka?

Tina wstała. Drobne ka­wałki pa­pieru za­sze­le­ściły wo­kół niej. Za­brała zdję­cie sie­bie z Jo­na­sem w brzu­chu i otwo­rzyła drzwi wej­ściowe. Było cie­pło, let­nia noc ob­jęła ją czule. Blade świa­tło księ­życa omia­tało pole rze­paku. Boso cho­dziła po tra­wie ze zdję­ciem przy­ci­śnię­tym do piersi. Łzy pły­nęły jej po po­licz­kach. Do­piero te­raz za­częła pła­kać. Tamy pu­ściły do­piero te­raz, pra­wie rok po śmierci Ulfa. Cho­dziła wo­kół domu, po­cią­gała no­sem, gło­śno roz­ma­wiała z Jo­na­sem.

– Czy mogę ci to ja­koś wy­na­gro­dzić, synku, czy jest za późno? Czy mi kie­dy­kol­wiek wy­ba­czysz?

Po­zo­sta­jące bez od­po­wie­dzi py­ta­nia od­pły­wały w noc. Tina usia­dła na scho­dach przed do­mem. Po­smy­rała Karls­sona, który le­żał na stop­niu zwi­nięty w kulkę. Po­tem wzięła go na ręce, a go­rące łzy ka­pały na jego rude fu­tro.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: