Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Chłopi. Tom 1, Część 2, Jesień: powieść współczesna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chłopi. Tom 1, Część 2, Jesień: powieść współczesna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 286 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Że to kary bo­skiej nie­ma na tych za­bi­ja­ków – ozwa­la się Ja­gna.

– Przyj­dzie, nie bój się, Ja­gno, przyj­dzie – rze­kła twar­do sta­ra, wzno­sząc oczy na ob­ra­zy świę­te.

– A kto już po­marł, nie wsta­nie – szep­nął Jam­bro­ży ci­cho.

– Sia­daj­cie do mi­ski, zje­cie, co iest.

– Nie od te­gom, nie. Mi­secz­ce jed­nej, bele du­żej, po­ra­dzę jesz­cze – pod­kpi­wał.

– Wam to ino prze­kpi­wa­nia w gło­wie i za­ba­wa.

– Tyla i mo­je­go, tyla, na­cóż mi tur­ba­cje, hę? Ob­sie­dli ław­kę, na któ­rej sta­ły mi­ski, i je­dli wol­no i w mil­cze­niu, Ję­drzych pi­śn­cr­wał, żeby do­kła­dać i do­le­wać, tyl­ko Jamb,roż­ji raz po raz po­wia­dał ja­kie sło­wo uciesz­ne i sam się śmiał naj­bar­dziej, bo chło­pa­ki, cho­ciaż rade były się po­śmiać, bali się sro­gie­go wzro­ku mat­ki.

– Do­bro­dziej w domu? – za­gad­nę­ła pod ko­niec.

– A gdzie­by na ta­kie bło­to? Jak Żyd w książ­kach sie­dzi.

– Mą­dry ci on, mą­dry…

– I do­bry, że nie zna­leźć lep­sze­go… – do­da­ła Ja­gna.

– Ju­ści… pew­nie… na brzuch se nie plu­je, ani dru­gie­mu na bro­dę, a co mu kto da, weź­mie…

– Nie ple­tli­by­ście bele cze­go.

u

Po­wsta­li od ko­la­cji. Ja­gna ze sta­rą sia­dły do ką­dzie­li przed ko­mi­nem, a sy­no­wie jak zwy­kle za­ję­li się sprzą­ta­niem, my­ciem na­czyń i ob­rząd­kiem. Tak już za­wz­dy u Do­mi­ni­ko­wej było, że sy­nów swo­ich dzier­ży­ła że­la­zną ręką i rych­to­wa­ła ich na dziew­ki, żeby ino Ja­gu­sia racz­ków se nie po­ma­za­ła.

Jam­bro­ży za­pa­lił faj­kę, py­kał w ko­min, to po­pra­wiał głow­nie i do­rzu­cał ga­łę­zi, i raz wraz spo­glą­da} na ko­bie­ty, wa­żył co­sik w gło­wie i ukła­dał.

– Były pono u was swa­ty?

– Abo to jed­ne.

– Nie dzi­wo­ta, Ja­gna kiej ma­lo­wa­na. Do­bro­dziej po­wie­dział, że i w mie­ście nie spo­tkać pięk­niej­szej.

Ja­gna po­czer­wie­nia­ła z uciesz­no­ści.

– Tale po­wie­dział. Niech mu Bóg da zdro­wie. Daw­no się już zbie­ra­łam za­nieść na wo­ty­wę, daw­no, ale ju­tro za­raz za­niesc.

– Przy­słał­by tu jesz­cze któś z wód­ką, ino się boją żdzieb­ko… – za­czął po­ci­chu.

– Pa­ro­bek?… – za­py­ta­ła sta­ra, Da­wi­ja­jąc na fur­ko­czą­ce po pod­ło­dze wrze­cio­no.

– Go­spo­darz na całą wieś, ro­do­wy… ale wdo­wiec.

– Dziec­ków cu­dzych ko­le­ba­ła nie będę…

– Od­cho­wa­ne, nie bój się, Ja­guś, od­cho­wa­ne.

– Co jej tam po sta­rym… ma jesz­cze lata… po­cze­ka se na mło­de­go, jak się jej uda jaki.

– Ta­kie­go nie brak­nie, a bo to mło­dych brak? Jak świe­ce chło­pa­ki, 'pa­pie­ro­sy palą, w karcz­mie tań­cu­ją, go­rzał­kę piją i ino pa­trzą za dzieu­cha­mi, któ­ra ja­kie mor­gi ma i tro­che go­to­we­go gro­sza, żeby ba­lo­wać było za co… Go­spo­da­rze ju­chy, do po­łed­nia śpią a po po­łed­niu tacz­ka­mi gnój wożą, i mo­tycz­ka­mi orzą pole…

– Na po­nie­wier­kę ta­kie­mu Ja­gny nie dam.

– Nie­próż­no mó­wią, że­ście we wsi naj­mą­drzej­sza…

– Ale i za sta­rym też ucie­chy ni­ja­kiej dla miod­ki…

– A bo to do ucie­chy nie­ma mło­dych.

– Sta­ry­ście kiej świat, a pstro wama jesz­cze we łbie – po­wie­dzia­ła su­ro­wo.

– I… gada się, byle ozór nie skiel­czal. Za­mil­kli na dłu­go.

– Sta­ry usza­nu­je i na cu­dzy grosz nie­ła­sy – pod­jął zno­wu Jam­bro­ży.

– Nie, nie, ino ob­ra­za bo­ska z tego bywa.

– Mógł­by za­pis zro­bić – rzekł ser­jo, wy­trzą­sa­jąc faj­kę na trzon.

– Ja­gna ma do­syć swo­je­go – od­po­wie­dzia­ła po chwi­li, wa­ha­ją­ca już i nie­pew­na.

– Wię­cej­by on dał, niź­li wziął, wię­cej…

– Rze­kli­ście!

– Co wia­do­mo, nie z wia­tru wzią­łem ani z po­my­ślon­ku, nie od sie­bie przy­sze­dłem…

Mil­cze­li zno­wu. Sta­ra ogła­dza­ła dłu­go roz­wi­chrzo­ną ką­dziel, po­tem po­śli­ni­ła pa­lec i jęła wy­cią­gać lnia­ne włók­na lewą ręką, a pra­wą pusz­cza­ła w wir wrze­cio­no, że z war­cze­niem kie­by bąk krę­ci­ło się po pod­ło­dze i fur­ko­ta­ło.

– Jak­że? ma to przy­słać?

– Któ­ren?

– Nie wie­cie to? a dyć tam­ten! – wska­zał przez okna na świa­tła, le­d­wie mi­go­cą­ce przez staw u Bo­ry­ny.

– Do­ro­słe dzie­ci, do­bre­go sło­wa nie da­dzą i pra­wa do swo­ich czę­ści mają…

– Ale może za­pi­sać to, co jego… jak­że?… A chłop do­bry i go­spo­darz nie bele jaki, i po­boż­ny, i krzep­ki jesz­cze, sam wi­dzia­łem, jak se ko­rzec żyta za­da­wał na ple­cy. Już tam­by Ja­gnie nic nie bra­ko­wa­ło, chy­ba tego pta­sie­go mle­ka… a że wasz Ję­drzych na bez­rok do woj­ska sta­je… to Bo­ry­na z urzęd­ni­ka­mi się zna, wie, do kogo tra­fić, mógł­by po­móc…

– Jak ci się wi­dzi, Ja­guś?…

– Mnie ta wszyst­ko jed­no, ka­że­cie, to pój­dę… wa­sza w tem gło­wa, nie moja… – mó­wi­ła ci­cho, wspar­ła czo­ło na ką­dzie­li i za­pa­trzy­ła się w ogień bez­myśl­nie, i słu­cha­ła we­so­łe­go trza­ska­nia ga­łą­zek. Ten czy tam­ten, było jej za­rów­no – wstrzą­snę­ła się tyl­ko nie­co na przy­po­mnie­nie Ant­ka.

– Jak­że?–py­tał Jam­bro­ży, po­wsta­jąc z ław­ki.

– Niech przy­sy­ła­ją… zrę­ko­wi­ny nie ślub jesz­cze… – od­rze­kła wol­no.

Jam­bro­ży po­że­gnał się i po­szedł pro­sto do Bo­ry­ny.

Ja­gna wciąż sie­dzia­ła nie­ru­cho­ma i mil­czą­ca.

– Ja­guś… có­ruch­no… co?…

– A nic… wszyć­ko mi za­rów­no… Ka­że­cie, to pój­dę za Bo­ry­nę… a nie, to osta­nę przy was. bo mi to źle z wami…

Sta­ra przę­dła da­lej i mó­wi­ła ci­cho:

– Naj­le­piej chcę la cie­bie, naj­le­piej… Ju­ści, że sta­ry on jest, ale krzep­ki jesz­cze, i ludz­ki, nie tak jak dru­gie chło­py, usza­nu­je cię… Pa­nią, se bę­dziesz u nie­go, go­spo­dy­nią…. A jak za­pis zro­bi, to już go tak na­rych­tu­ję, żeby gront wy­padł wpo­dle na­sze­go, koło Żyda pod gór­ką… a choć­by i ze sześć mor­gów za­pi­sał… Słu­chasz to? ze sześć mor­gów! A trza ci iść za chło­pa… trza… poco mają wy­ga­dy­wać na cie­bie i na ozo­rach ob­no­sić po wsi… Wie­prz­ka­by się za­bi­ło… a może i nie… może… – umil­kła i już w gło­wie ukła­da­ła so­bie resz­tę, bo Ja­guś jak­by nie sły­sza­ła jej słów, przę­dła ma­chi­nal­nie i, jak­by jej nie ob­cho­dził los wła­sny, tak nie my­śla­ła o tem za­męż­ciu.

A bo to jej źle było przy mat­ce? ro­bi­ła, co chcia­ła, i nikt jej mar­ne­go sło­wa nie po­wie­dział. Co ją tam ob­cho­dzi­ły gron­ta, a za­pi­sy, a ma­jąt­ki – tyle co nic, abo i mąż? Mało to chło­pa­ków la­ta­ło za nią – nie­chby tyl­ko chcia­ła, to choć­by wszyst­kie na jed­ną noc się zle­cą… i myśl jej le­ni­wie się snu­ła, jak nić lnia­na z ką­dzie­li, i jak ta nić okrę­ca­ła się cią­gle jed­na­ko na­tem, że, jak mat­ka każą, to pój­dzie za Bo­ry­nę… Ju­ści, że go na­wet woli od in­nych, bo ku­pił jej wstąż­kę i chust­kę… ju­ści… ale i An­tek­by ku­pił to samo… a i inne może… żeby tyl­ko mia­ły Bo­ry­no­we pie­nią­dze… każ­den du­bry… i wszyst­kie ra­zem… a bo ona ma gło­wę, żeby wy­bie­rać! Mat­ki w tem gło­wa, żeby zro­bić, jak po­trza…

Za­pa­trzy­ła się zno­wu w okno, bo po­czer­nia­łe, zwię­dłe geo­r­gin­je, ko­ły­sa­ne przez wiatr, za­glą­da­ły w szy­by, ale wnet za­po­mnia­ła o nich, za­po­mnia­ła o wszyst­kiem, na­wet o so­bie sa­mej, za­pa­dła w ta­kie prze­świę­te bez­czu­cie, jak ta zie­mia ro­dzo­na w je­sien­ne mar­twe noce–bo jako ta zie­mia świę­ta była Ja­gu­si­na du­sza – jako ta zie­mia. Le­ża­ła w ja­kichś głę­bo­ko­ściach, nie­ro­ze­zna­nych przez ni­ko­go, w bez­ła­dzie ma­rzeń sen­nych – ogrom­na, a nie­świa­do­ma sie­bie – po­tęż­na, a bez woli, bez chce­nia, bez pra­gnień – mar­twa, a nie­śmier­tel­na; i jako tę zie­mię brał wi­cher każ­dy, ob­tu­la! sobą i ko­ły­sa), i niósł tam, gdzie chciał… i jako tę zie­mię o wio­śnie bu­dzi­ło cie­płe słoń­ce, za­pład­nia­ło ży­ciem, wstrzą­sa­ło dresz­czem ognia, po­żą­da­nia mi­ło­ści, a ona ro­dzi – bo musi; żyje, śpie­wa, pa­nu­je, two­rzy i uni­ce­stwia – bo musi; jest – bo musi… bo jako ta zie­mia świę­ta, taką była Ja­gu­si­na du­sza – jako ta zie­mia!…

I dłu­go tak sie­dzia­ła – w mil­cze­niu, ino te uczy gwiezd­ne świe­ci­ły się, kiej spo­koj­ne wody w wio­śnia­ne po­łu­dnie, aż ock­nę­ła zna­gła, bo kto­sik otwie­rał drzwi do sie­ni.

Wbie­gła Józ­ka za­dy­sza­na, przy­pa­dła do ko­mi­na, wy­le­wa­ła z tre­pów wodę i rze­kła:

– Ja­guś, ju­tro u nas obie­ra­nie, przyj­dzieszl

– Przyj­dę.

– W izbie bę­dzie­my obie­ra­li. Jam­bro­ży tam sie­dzą u ta­tu­la, tom się chył­kiem wy­rwa­ła aa wieś, żeby ci po­wie­dzieć. Bę­dzie Uli­sia i Ma­ry­sia, i Wik­ta, i po­ciot­ko­we dru­gie… i chło­pa­ki przyj­dą… Pie­trek obie­cał się ze skrzy­pi­cą…

– Któ­ren to?

– A Mi­cha­łów, co za wój­tem sie­dzą, co to w ko­pa­niu przy­szedł z woj­ska… i tak mówi po­kracz­nie, że go i wy­miar­ko­wać trud­no…

Na­trze­pa­ła, co ino mo­gła, i po­le­cia­ła do dom. Ci­sza zno­wu ob­ję­ła izbę.

Cza­sa­mi deszcz ude­rzał w szy­by, jak­by kto przy­gar­ścią pia­sku rzu­cił, to wiatr szu­miał i ba­rasz­ko­wał w sa­dzie albo dmu­chał w ko­min, że głow­nie się roz­sy­py­wa­ły po trzo­nie i dym bu­chał na izbę… a cię­giem war­cza­ły wrze­cio­na po pod­ło­dze.

Wie­czór cią­gnął się wol­no i dłu­go, aż sta­ra ci­chym, drżą­cym gło­sem za­śpie­wa­ła:

Wszyst­kie na­sze dzien­ne spra­wy…

A chło­pa­ki z Ja­gną wtó­ro­wa­li zci­cha, a tak prze­ni­kli­wie, aż kury w sie­ni na grzę­dach krze­ko-czyć za­czę­ły i po­gda­ki­wać.

VII.

Na­za­jutrz, dzień był tak samo za­desz­czo­ny i po­sęp­ny.

Co chwi­la któś wy­cho­dził z ja­kiejś cha­łu­py i dłu­go a fra­so­bli­wie po­glą­dał w omglo­ny świat, czy się gdzie uie prze­ja­śnia – ale nic kro­mie bu­rych chmur, pły­ną­cych tak ni­sko, że dar­ły się o drze­wa, wi­dać nie było; deszcz mżył bez­u­stan­nie, tyle, że ja­koś za­raz z po­łu­dnia prze­szedł w ule­wę, ja­ko­by kto upu­sty nie­bie­skie otwo­rzył, że ino dud­ni­ło po da­chach.

Lu­dzie się kwa­si­li po cha­łu­pach; jaki taki lazł po­tem bło­cie i desz­czu do są­sia­dów na wy­rze­ka­nie że to czas taki, co i psa na dwór wy­go­nić trud­no, a tu nie­je­den ściół­kę miał jesz­cze w le­sie, kto znów drew nie zwiózł, a in­szy, bez­ma­ła wszyst­kie pra­wie, nie do­cię­li w polu ka­pu­sty, po któ­rą i nie wy­je­chać dzi­siaj, bo ano staw tak przy­brał w nocy, że mu­sie­li do­dnia wy­wrzeć sta­wi­dła i pu­ścić wodę do rze­ki, któ­ra i przez to roz­la­ła się sze­ro­ko, aż łąki sta­nę­ły pod wodą, a ka­pu­śni­ska jako te wy­spy czer­nia­ły się grzbie­ta­mi za­go­nów z po­śród si­wej, spie­nio­nej to­pie­li.

U Do­mi­ni­ko­wej też nie zwieź­li tej resz­ty, jaka w polu osta­ła.

Ja­gna już od rana nie mo­gła dać so­bie rady, cho­dzi­ła ino z kąta w kąt, to pa­trzy­ła przez okna na krzę geo­r­gin­ji, po­wa­lo­ną przez falę, w ten świat za­desz­czo­ny i wzdy­cha­ła ża­ło­śnie.

– Cni mi się, że la­bo­ga! – szep­ta­ła, z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ku­jąc zmro­ku i pój­ścia do Bo­ry­nów, na to obie­ra­nie ka­pu­sty, a tu dzień wlókł się tak wol­no, kiej ten dzia­dek po bło­cie, tak nud­nie i tak ja­koś smut­nie, że już wy­dzier­żyć było nie­spo­sób. Roz­draż­nio­na też była, że cię­giem krzy­cza­ła na chło­pa­ków i po­trą­ca­ła, co się jej tyl­ko pod rękę na­wi­nę­ło, a do tego gło­wa ją po­bo­li­wa­ła, że se owsem roz­pra­żo­nym i octem skro­pio­nym ob­ło­ży­ła cie­mię – do­pie­ro prze­szło. Mimo to miej­sca so­bie zna­leźć nie mo­gła i ro­bo­ta le­cia­ła z rąk, a ona za­pa­trza­ła się w staw roz­chlu­sta­ny, któ­ren, niby ptak jaki, roz­wi­jał cięż­kie skrzy­dła, bił nie­mi, pod­ry­wał się z szu­mem, aż woda wy­pry­ski­wa­ła na dro­gi, a ule­cieć nie mógł, jak­by no­ga­mi wro­śnię­ty w zie­mię, a za wodą stał dom Bo­ry­ny, do­brze było wi­dać zie­lo­ny ze sta­ro­ści dach i ga­nek świe­żo po­kry­ty gon­ta­mi, bo się jesz­cze żół­ci­ły, i za­bu­do­wa­nia za sa­dem, ale cał­kiem nie wie­dzia­ła, na co pa­trzy…

Do­mi­ni­ko­we nie było od sa­me­go rana, bo ją we­zwa­li do ro­dzą­cej ko­bie­ty na dru­gi ko­niec wsi, jako że le­ku­ją­ca była i zna­ją­ca się na róż­nych cho­ro­bach.

A Ja­gnę aż pod­ry­wa­ło, żeby gdzie bie­żyć we świat, do lu­dzi, ale co się przy­odzia­ła na gło­wę w za­pa­skę i wyj­rza­ła za próg na bło­to i plu­chę – to się jej ode­chcie­wa­ło wszyst­kie­go… że wkoń­cu aż się jej pła­kać chcia­ło z tej ja­kiejś dziw­nej tę­sk­no­ści… to nie mo­gąc so­bie po­ra­dzić, otwo­rzy­ła swo­ją skrzyn­kę i jęła z niej wyj­mo­wać, a roz­kła­dać po łóż­kach przy­odzie­wek świą­tecz­ny, aż po­czer­wie­nia­ło w izbie od weł­nia­ków pa­sia­stych, za­pa­sek, ka­fta­nów, ale nie cie­szy­ło ją to dzi­siaj, nie… pa­trzy­ła obo­jęt­nym, znu­dzo­nym wzro­kiem na do­bro swo­je, tyl­ko wy­cią­gnę­ła z pod spodu chust­kę Bo­ry­no­wą i wstąż­kę, ustro­iła się w nią i dłu­go prze­glą­da­ła się w lu­ster­ku.

– Nie­zgo­rzej… trza się na wie­czór w to przy­odziać – po­mj­śla­la i zdję­ia za­raz, bo któś szedł opłot­ka­mi do cha­łup.

Wszedł Ma­te­usz… Ja­gna aż krzyk­nę­ła ze zdzi­wie­nia, bo ten ci to był, o któ­re­go naj­wię­cej po­ma­wia­no ją, że z nim w sa­dzie no­ca­mi się scho­dzi, a czę­sto i gdzie in­dziej pusz­cza… Pa­ro­bek bjł star­szy, bo mu już do­brze było po trzy­dzie­st­ce, ka­wa­ler jesz­cze, ale że­nić się nie chciał, że to sio­stry miał nie­po­wy­da­wa­ne, a jak Ja­gu­styn­ka plot­ko­wa­ła, że mu to dzieu­chy, albo i cu­dze żony le­piej sma­ko­wa­ły… Chłop był roz­ro­sły jak dąb, moc­ny, du­fa­ją­cy w sie­bie i przez to tak har­dy i nie­ustę­pli­wy, że mało kto się go nie bo­jał. A spo­sob­na ju­cha była do wszyst­kie­go; na fle­ci­ku gry­wał, że aż do du­szy szło, wóz zro­bić zro­bił, cha­łu­py sta­wiał, pie­ce wy­le­piał, wszyst­ko ro­bił tak spraw­nie, że ino mu się ro­bo­ta w gar­ściach pal­lia, grosz się go ino nie trzy­ma! cał­kiem, choć za­ra­biał spo­ro, bo wszyst­ko za­raz prze­pił i prze­fun­do­wał, albo i roz­po­ży­czył… Go­łąb było mu na prze­zwi­sko, choć i do ja­strzę­bia prę­dzej był po­do­bien z twa­rzy i z onej za­pal­czy­wo­ści…

– Niech bę­dzie po­chwa­lo­ny!

– Na wie­ki… Ma­te­usz!

– Jam-ci, Ja­guś, ja…

Ści­snął ją za rękę i tak go­rą­co pa­trzył w oczy, aż się dziew­czy­na za­ru­mie­ni­ła i nie­spo­koj­nie na drzwi po­glą­da­la.

– A to z pół roku by­łeś we świe­cie – szep­nę­ła zmie­sza­na.

– Całe pół roku i dwa­dzie­ścia i trzy dui… do­brzem li­czył… – a rąk jej nie pusz­czał.

– Za­pa­lę świa­tło! – za­wo­ła­ła ze to się juz mro­czy­ło na do­bre i żeby mu się wy­rwać.

– Przy­wi­taj­że mnie, Ja­guś – pro­sił ci­cho i chciał ją ob­jąć, ale wy­su­nę­ła się pręd­ko i szła do ko­mi­na za­pa­lić świa­tło, bo­ja­ła się, żeby ich tak po­ciem­ku mat­ka nie ze­szła, albo i kto dru­gi, ale nie zdą­ży­ła, bo Ma­te­usz chy­cił ją wpół, przy­ci­snął moc­no do sie­bie i jął za­pa­mię­ta­le ca­ło­wać…

Za­trze­po­ta­ła się kiej ptak, ale nie jej moc wy­rwać się ta­kie­mu głod­ne­mu smo­ko­wi, któ­ren ści­skał, aż że­bra trzesz­cza­ły, i tak ca­ło­wał, że cał­kiem ze­sła­bła, oczy jej za­szły mgłą, tchu zła­pać nie mo­gła, że ino ostat­kiem skam­la­ła:

– Puść… Ma­te­usz… Ma­tu­la…

– Jesz­cze ździeb­ko, Ja­guś, jesz­cze raz, bo się cał­kiem wściek­nę… – I tak ca­ło­wał, że mu dziew­czy­na cał­kiem zmię­kła i le­cia­ła przez ręce, kiej woda, ale pu­ścił ją, bo po­sły­szał w sie­niach kro­ki, sam za­pa­lił nad oka­pem lamp­kę i skrę­cał pa­pie­ro­sa, a roz­iskrzo­ne­mi ucie­chą ocza­mi spo­glą­dał na Ja­guś, że to jesz­cze przyjść do sie­bie nie przy­szła, bo się moc­no dzier­ży­ła ścia­ny i dy­sza­ła cięż­ko.

Ję­drzych wszedł i ogień na trzo­nie roz­dmu­chi­wał, na­sta­wiał garn­ki z wodą i cię­giem po izbie się krę­cił, że już mało wie­le ze sobą mó­wi­li, a ino po­glą­da­li na się iskrzą­ce­mi, głod­ne­mi ocza­mi, ja­ko­by się zjeść chcie­li…

Wnet­ki, bo ja­koś w pa­cie­rzy parę, na­de­szła Do­mi­ni­ko­wa, musi być zła była, bo już w sie­niach wy­war­ła gębę na Szym­ka, a uj­rzaw­szy Ma­te­usza, po­pa­trzy­ła nań sro­go, na przy­wi­ta­nie nie zwa­ża­ła i po­szła do ko­mo­ry prze­oblec się.

– Idź se, bo cię mat­ka ze­klną jesz­cze… – pro­si­ła ci­cho.

– Wyj­dziesz to do mnie, Ja­guś, co? – pro­sił.

– Wró­ci­łeś to już ze świa­ta? – rze­kła sta­ra, jak­by go do­pie­ro spo­strze­ga­jąc.

– Wró­ci­łem mat­ko…–mó­wił ła­god­nie i chciał ją w rękę po­ca­ło­wać.

– Ale, suka ci była mat­ką, nie jal – wark­nę­ła, wy­ry­wa­jąc rękę ze zło­ścią. – Po­coś tu przy­szedł? Mó­wi­łam ci już, że tu­taj nic po to­bie…

– Do Ja­gu­si przy­sze­dłem, nie do was – har­do za­wo­łał, bo go już złość bra­ła.

– Wara ci od Ja­gu­si, sły­szysz! Wara ci, żeby ją po­tem bez cie­bie na ozo­rach ob­no­si­li po wsi, jak tę jaką ostat­nią… ani mi się po­ka­zuj na oczy… – wrza­snę­ła.

– Krzy­czy­cie, kiej wro­na, że wieś cała usły­szy…

– Niech usły­szą, niech się zle­cą, niech wie­dzą, żeś się Ja­gny przy­cze­pił, kiej rzep psie­go ogo­na, że i oźo­giem trud­no cię ode­gnać…

– Że­by­ście nie ko­bie­ta, to­bym wam a ździeb­ko że­bra zma­cał za po­wia­da­nie ta­kie…

– Spró­buj, zbó­ju je­den, spró­buj, psie… – po­chwy­ci­ła za że­la­zny po­grze­bacz.

Ale i na­tem skoń­czy­ła, bo Ma­te­usz splu­nął, trza­snął drzwia­mi i wy­szedł pręd­ko, bo jak­że, z babą się to miał bić i po­śmie­wi­sko z sie­bie dla wsi czy­nić?

A sta­ra, że to już jego nie sta­ło, wsia­dła na Ja­gnę i haj­że ja­zgo­tać, a wy­po­mi­nać wszyst­ko, co mia­ła na wąt­piach… Ja­guś sie­dzia­ła ci­cho, aż zmar­twia­ła ze stra­chu, ale kie­dy sło­wa mat­ki do­ję­ły ją do ży­we­go… prze­ck­nę­ła, scho­wa­ła gło­wę w pie­rzy­nę i buch­nę­ła pła­czem i wy­rze­ka­nia­mi… roz­ża­lo­na była sro­dze… bo prze­cież nic temu nie­win­na… nie zwo­ły­wa­ła go do cha­łu­py… sam przy­szedł. „ a na zwie­snę, co mat­ka wy­po­mi­na­ją… to… spo­tkał ją przy prze­ła­zie… mo­gła się to wy­rwać ta­kie­mu smo­ko­wi?… kiej ją tak oze­bra­ło, że… a po­tem, mo­gła się to ognać przed nim?… Za­wsze się z nia tak dzie­je, że niech kto a ostro spoj­rzy na nią, albo i ści­śnie moc­no… to się w niej wszyst­ko trzę­sie, moc ją od­cho­dzi, i tak mdli w doł­ku, że już o ni­czem nie wie… co ona wi­no­wa­ta?

Skar­ży­ła się ci­cho przez łzy, aż sta­ra się udo­bru­cha­ła i jęła tro­skli­wie ob­cie­rać jej twarz i oczy, a gła­skać po gło­wi­nie, a uspo­ka­jać.

– Ci­choj, Ja­guś, nie płacz… nie… a to oczy ci się za­czer­wie­nią, kiej kró­li­ko­wi, i jak to pój­dziesz do Bo­ry­nów?

– Czas to już? – spy­ta­ła po chwi­li, spo­koj­niej­sza nie­co.

– Ju­ści te pora, a przy­bierz się pięk­nie, lu­dzie tam będą, a i sam Bo­ry­na uwa­ża…

Pod­nie­sla się za­raz Ja­guś i za­czę­ła się ubie­rać.

– Nie uwa­rzyć ci to mle­ka?

– Nie chce mi się cał­kiem jeść, ma­tu­lu.

– Szy­mek, wy­grze­wasz się po­kra­ko, a tam kro­wy o pu­sty żłób zę­ba­mi dzwo­niąl–krzyk­nę­ła resz­tą zło­ści, aż Szy­mek uciekł, żeby cze­go nie obe­rwać.

– Wi­dzi mi się – mó­wi­ła ci­szej, po­ma­ga­jąc Ja­gnie się przy­odziać – że ko­wal jest w zgo­dzie z Bo­ry­ną. Spo­tka­łam go, wiódł od sta­re­go siel­ne­go cioł­ka… Szko­da… do­brze wart z pięt­na­ście pa­pier­ków. ale może to i do­brze, że są w zgo­dzie, bo ko­wal py­skacz i na pra­wie się zna… – od­stą­pi­ła parę kro­ków i z lu­bo­ścią przy­glą­da­ła się cór­ce. – Ale, tego zło­dzie­ja Ko­zła pono już wy­pu­ści­li, trze­ba zno­wu za­my­kać wszyst­ko, a pil­no­wać…

– Pój­dę już!

– Idź, a siedź do pół­noc­ka i gzij się tam z pa­rob­ka­mi – wy­buch­nę­ła resz­tą zło­ści.

Ja­gna wy­szła, ale jesz­cze z dro­gi sły­sza­ła sta­rą, jak krzy­cza­ła na Ję­dr­ka, że świ­nie nie we­gna­ne do chle­wów, a kury no­cu­ją po drze­wach.

U Bo­ry­ny już było spo­ro lu­dzi.

Ogień bu­zo­wał się na ko­mi­nie i roz­świe­tlał ogrom­ną izbę, aż lśni­ły się szkła od ob­ra­zów i ko­ły­sa­ły się te świa­ty, czy­nio­ne z ko­lo­ro­wych opłat­ków i na nit­kach wi­szą­ce u czar­nych, okop­co­nych be­lek; na środ­ku izby le­ża­ła kupa czer­wo­nej ka­pu­sty, a w pół­ko­le, sze­ro­ko za­to­czo­ne, twa­rza­mi do ognia, sie­dzia­ły rzę­dem dziew­czy­ny i kil­ka ko­biet star­szych – obie­ra­ły z li­ści ka­pu­stę, a głów­ki rzu­ca­ły na ro­ze­sła­ną pod oknem płach­tę.

Ja­guś ogrza­ła ręce przy ko­mi­nie, osta­wi­ła tre­py pod oknem i sia­dła za­raz z kra­ju przy sta­rej Ja-gu­styn­ce, i jęła się ro­bo­ty.

Gwar się też w mia­rę pod­no­sił, bo przy­by­wa­ło jesz­cze ko­biet i pa­rob­ków, któ­rzy wraz z Kubą zno­si­li ka­pu­stę ze sto­do­ły, ale czę­ściej ku­rzy­li pa­pie­ro­sy i szcze­rzy­li zęby do dziew­czyn, a prze­śmie­wa­li się spo­łecz­nie.

Józ­ka, choć to i skrzat był jesz­cze, a rej wo­dzi­ła i w ro­bo­cie, i w śmie­chach, bo sta­re­go nie było, a Han­ka, jak to zwy­czaj­nie, kiej ta ćma ła­zi­ła, abo mruk.

– Czer­wo­no w izbie, jak­by, od ma­ko­wych kwia­tów! – za­wo­łał An­tek, bo był wto­czył do sie­ni becz­ki, a te­raz usta­wiał przed ko­mi­nem, zbo­ku nie­co, szat­kow­ni­ce.

– Ba, ze­stro­iły się, kiej na we­se­lel – ozwa­ła się któ­raś star­sza.

– A Ja­guś, to kie­by ją kto w mle­ku wy­mył – za­czę­ła zło­śli­wie Ja­gu­styn­ka.

– Po­nie­chaj­cie – szep­nę­ła, czer­wie­niąc się.

– Ciesz­ta się dziew­czy­ny, bo już Ma­te­usz przy­wę­dro­wał ze świa­ta, za­raz się tu za­czną mu­zy­ki, a tań­ce, a wy­sta­wa­nie po sa­dach… – cią­gnę­ła sta­ra.

– Całe lato go ie było.

– Jak­że; dwór sta­wiał we Woli.

– Maj­ster ju­cha, bań­ki no­sem pusz­cza – rze­ki któ­ryś z pa­rob­ków.

– A do dzieuch to spo­sob­ny, że i trzech kwar­ta­łów cze­kać nie po­trza…

– Ja­gu­styn­ka to ni­ko­mu do­bre­go sJo­wa nie da­dzą – za­czę­ła ja­kaś dziew­czy­na.

– Pil­nuj się, bym o to­bie nie chcia­ła co rzec…

– Wie­cie, pono ten sta­ry wę­drow­nik już przy­szedł?

– Bę­dzie dzi­siaj u nas – za­wo­ła­ła Jó­zia.

– Bez całe trzy roki by­wał we świe­cie.

– We świe­cie?… Był ci u gro­bu Je­zu­so­we­go!

– Hale! Wi­dział go tam kto! Cy­ga­ni juch ' a głu­pie wie­rzą; to samo i ko­wal opo­wia­da o za mor­skich kra­jach, co ino w ga­ze­tach wy­czy­ta…

– Nie ga­daj­cie, Ja­gu­styn­ko, sam do­bro­dziej przy­twier­dzał do mo­jej mat­ki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: