Chłopiec - ebook
Chłopiec - ebook
W serii "Poeci do kwadratu" współcześni poeci i poetki prezentują swoje wybory wierszy klasyków, wielkich poetek i poetów czasów minionych. Tom "Chłopiec" to osobista podróż Adama Wiedemanna po twórczości Stanisława Grochowiaka.
Stanisław Grochowiak był wybitnym poetą z kręgu "Współczesności", zapisał się w polskiej powojennej poezji jako twórca poszukujący nowych form ekspresji poetyckiej, przeciwstawiał się tradycyjnej interpretacji „piękna”. To też autor jednych z najpiękniejszych i najniezwyklejszych erotyków w polskiej poezji. Adam Wiedemann z kolei tworzy wiersze liryczne, kpiarskie, wzruszające, złowrogie, zabawne i wzniosłe. Wszystkie dotykają ran świata, a jednocześnie odżywiają nadzieją, czułością, chwilami zachwytem. Co wyniknie ze spotkania tych dwóch poetów?
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-553-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kto by nie znał biografii Grochowiaka, temu powiem, że dla mnie samego jest ona tajemnicą pełną zagadek i niech już taką pozostanie, nie będę tutaj dociekał, ani „skąd te biele?”, ani też co było dla nich owym „czerwonym szalikiem”, o którym czytamy w wierszu Utrillo, uważanym przez wielu za autokomentarz. Kto by nie znał twórczości, temu polecam zapoznanie się z tą jej cząstką, którą tutaj przedstawiam, bo warto się z nią zapoznać, tak sądzę, wbrew tym (a też ich wielu), którzy uważają, że nie warto. Piszę „cząstką”, gdyż jest to jakaś zaledwie jedna szósta tego obszernego dorobku. Grochowiak wprawdzie nie napisał tyle, co Słowacki (a obaj żyli równie krótko), napisał jednak znacznie więcej wierszy, z natury był „lirykiem zawodowym”, ponadto tworzył wszak prozę (trzy powieści i zbiór opowiadań), dramaty (pod tym względem odsyłam do najnowszej, też zresztą wybiórczej edycji pod redakcją Anny Róży Burzyńskiej) i teksty publicystyczne (te pozostają wciąż w rozproszeniu, podobnie jak korespondencja). Sama poezja zajmuje dwa grube tomy (łącznie około tysiąca stron), coś trzeba było z tego wybrać, a coś odrzucić, niekiedy z żalem, kiedy indziej bez, niemniej nie była to czynność prosta ani łatwa.
Jeśli chodzi o miejsce, które poeta ten obecnie zajmuje w literaturze polskiej, najczęściej (wciąż) używane jest słowo „czyściec”; mówi się co prawda, że każdy pisarz trafia po śmierci do czyśćca, lecz przecież wiadomo, że nie każdy. Grochowiaka skwapliwie w tym czyśćcu osadzono i siedzi tam do dziś wraz z kolegami z „pokolenia »Współczesności«”. Wszelkie próby wyciągania go stamtąd uznać należy za „cząstkowe”, taka pewnie będzie i ta moja, na co się z góry nastawiam, by nie powiedzieć: narażam, pisanie o Grochowiaku, zajmowanie się nim, jest bowiem zajęciem niepopularnym, choć za życia był on tym, co dziś uznaje się za „byt paradoksalny”: popularnym poetą.
Co właściwie się Grochowiakowi zarzuca? Praktycznie są to trzy rzeczy, a każda z innej beczki: oportunizm, alkoholizm i brak wpływu na następne pokolenia. Wszystkie trzy poniekąd słusznie, acz każda domaga się komentarza. W przeciwieństwie do kolegów i koleżanek, którzy żyli dłużej, cały okres swojej aktywności twórczej spędził w Polsce Ludowej, z której praktycznie nigdy nie wyjeżdżał (a jeśli raz wyjechał, to do Związku Radzieckiego, gdzie miał przyjemność poznać Annę Achmatową). Nigdy nie był w Wenecji, Paryżu ani nawet w Berlinie; nie licząc (ustawicznych) wyjazdów do różnych Ośrodków Pracy Twórczej. Jego życie rozegrało się w trójkącie Leszno–Wrocław–Warszawa, był poetą „ściśle polskim” (by nie rzec: peerelowskim), co nie dodaje mu urody w kraju będącym dla siebie samego źródłem wiecznych kompleksów. Grochowiak raczej tego akurat kompleksu nie odczuwał, bycie poetą polskim odpowiadało mu, jak też życie w takim a nie innym ustroju, z którego niedoskonałości niewątpliwie zdawał sobie sprawę, lecz też nigdy ich nie demonizował. Nie podpisywał żadnych listów protestacyjnych, ale też nie ma na koncie żadnych wierszy socrealistycznych, chyba żeby za taki uznać wiersz Humanizm (z pierwszej książki), będący de facto antykapitalistycznym manifestem i kończący się zwrotką:
I dlatego, Czytelniku, aż nad wyraz czule
Mówię wyraz wyświechtany, zużyty na słupach –
Mówię słowo najpiękniejsze: rzeczownik Socjalizm.
Socjalizmu… Socjalizmem… Zwykły socjalizmie!
O taki właśnie „zwykły socjalizm”, dający szansę żyć, Grochowiakowi chodziło, i o nic więcej (Jerzy Kwiatkowski nazwał go – najzupełniej słusznie – katolickim socjalistą). Na to nakłada się oczywiście jego aktywność w rozmaitych kulturalnych periodykach, z czego jedynie dziesięciomiesięczne szefowanie dwutygodnikowi „Współczesność” możemy uznać za „okres heroiczny”, pozostałe zaś zatrudnienia (wcześniejsze we „Wrocławskim Tygodniku Katolickim” i późniejsze w „Kulturze”, „Poezji” czy w „Miesięczniku Literackim”) były zaledwie „posadami”, służącymi utrzymaniu coraz liczniejszej rodziny; nic w tym złego i nic dobrego (i tak chwała PRL-owi, że takie możliwości pisarzom dawał), pamiętajmy ponadto, że ani Wisława Szymborska, ani Urszula Kozioł też wtedy wielkimi dysydentkami nie były, a Zbigniew Herbert jeździł do tych samych Obór co i Grochowiak, i współzawodniczyli jedynie pod względem liczebności towarzyszącej im „świty”. Na czym polegał ów szczególny oportunizm Grochowiaka? – trudno mi dzisiaj ocenić. Na występowaniu w telewizji? Załatwieniu sobie pracowni u ministra Tejchmy na parę ostatnich miesięcy życia? Jurorowaniu na festiwalu piosenki w Sopocie? Kto będzie się chciał czepiać, ten się będzie czepiał, ja chętnie temat ten uznałbym za zamknięty i nieważny.
Alkoholizm sam w sobie jest oczywiście problemem dla każdego, kto mu ulega, alkoholizm Grochowiaka był przesadny, zwłaszcza że doprowadził bezpośrednio do jego śmierci (poeta zmarł wskutek marskości wątroby). Grochowiak był alkoholikiem spektakularnym i autodestrukcyjnym (tak to przynajmniej wygląda we wspomnieniach kolegów, którzy z nim pili, ale go przeżyli), wynika to wszak – jak sądzę – z jego „porządności”, chciał być wobec wszystkich jak najlepszy, a świat nie odpłacał mu tym samym, stąd frustracja i pijaństwo, najpierw z powodu usunięcia z redakcji „Współczesności” (gdzie wykonywał przecież naprawdę dobrą robotę), potem z racji odrzucenia go przez poetów Nowej Fali, których starał się promować, lecz nie nadawał się na ich patrona (młody Julian Kornhauser nazwał go „poetą dworskim”, co mówi samo za siebie). Jego alkoholizm był tak zauważalny, gdyż z tego powodu chorował; przyjaciele „nie poznawali go na ulicy”, chcąc sobie oszczędzić wyrzutów sumienia za to, że z nim wypili – samonapędzająca się maszynka, która nie dość, że wpędziła go do grobu, to jeszcze zapędziła do „czyśćca”. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, tymczasem wystarczyłoby dać mu redakcję, którą samodzielnie by pokierował, aby uchronić go przed tym pędem ku samozniszczeniu. Dziś miałby 88 lat, mógłby kierować nią nadal. Tak myślę, ale może się mylę? Swoją drogą, żadnemu pisarzowi alkoholizm jeszcze nie zaszkodził, chyba że zaszkodził jego organizmowi. Już raczej „piętno abstynencji” bywa dla literatury zgubne.
Na koniec kwestia wpływu, czy raczej jego braku. Grochowiak wpływał na swoich rówieśników, nie był od nich starszy, lecz był wśród nich najlepszy (pamiętajmy, że okres największych tryumfów, gdy mógł mieć poczucie, że „współrządzi literaturą”, przeżył w wieku 26 lat). Nie byli to poeci najwyższych lotów, Józef Kurylak wspomina, iż po jego śmierci nazywano ich „małymi grochowiaczkami”, sprzyjał im, choć wydaje się, że mógłby być wobec ich twórczości surowszy. Ponadto zaś dysponował tak własną, rozpoznawalną dykcją, że naśladowanie go graniczyłoby z samobójstwem (przypomnijmy casus Andrzeja Sosnowskiego, który swojego czasu zyskał sobie liczne grono młodych naśladowców, co nie skończyło się dla nich najlepiej). Dariusz Suska w swoim pierwszym tomiku naśladował Zbigniewa Herberta, a Maciej Woźniak – Wisławę Szymborską, potem jednak obaj poszli „własnymi drogami”, i bardzo dobrze. Witold Wirpsza i Miron Białoszewski ulegli „podmianie” na pokrewnych im poetów amerykańskich, stąd mówi się o „o’haryzmie” i „ashberyzmie” w poezji polskiej – tak to mniej więcej wygląda z tymi wpływami. A Grochowiak, jak mi się zdaje, wciąż krąży w krwiobiegu polskiej poezji, tyle że w sposób ukryty: kiedy Emilia Konwerska tytułuje swój wiersz Mamo, twoje cycki są z mięsa, jest to przecież czysty Grochowiak, choć nikt tego nie zauważa.
Jeżeli chodzi o jego oddziaływanie na mnie, jest ono nieustanne, a wynika stąd, iż był on pierwszym poetą, którego samodzielnie „odkryłem”. Odkryciem tym był tomik Nie było lata, bo ten tylko znajdował się w zbiorach ostrzeszowskiej biblioteki, jedyny i od razu najlepszy (do dziś tak sądzę), rok był może 1984, melancholia trzydziestoparolatka wkraczającego w „smugę cienia” nałożyła się idealnie na melancholię szesnastolatka, przed którym majaczyła złowroga dorosłość, zakochanie się było natychmiastowe i bardzo mocne. Nie wiedziałem oczywiście, kto to Burns ani Hölderlin (którzy się w tym tomie znacząco pojawiają), zaraz zacząłem ich szukać, czytać, i bardzo mnie nudzili, był to czas, gdy mógł nie istnieć żaden inny poeta poza Grochowiakiem. Przeczytałem tę książkę kilkanaście razy, potem nie miałem już takich potężnych zafascynowań, moje wejście w materię i naturę wiersza dokonało się przez Grochowiaka i za to jestem mu wdzięczny. Nie starałem się nigdy pisać „w stylu Grochowiaka”, jednak podskórny „nurt grochowiakowski” jest w moich wierszach nieustannie obecny (podobnie jak u niego podobnie zakamuflowany „nurt norwidowski”), podam tu tylko jeden przykład: tryb współwystępowania strof rymowanych i nierymowanych w moim wierszu Już gadałem z Kuczokiem, ale był zaspany zaczerpnięty został z poematu Zuzanna i starcy, którego skądinąd nie lubię i nie umieszczam w tym wyborze, lecz właśnie z tego względu, że wydawał mi się „gorszy”, mogłem go z czystym sumieniem „wykorzystać” w zupełnie innym zresztą celu. Wykrycie innych takich tropów pozostawiam badaczom.
2.
Poeta rzadko wie od razu, czego chce lub czego by chciał, zwykle uczy się na własnych wierszach (jeżeli nie na cudzych). Do krystalizacji talentu i poglądów dochodzi jakiś czas po debiucie, gdy jest się już kimś w miarę znanym i rozpoznawanym (zwłaszcza jeśli to był debiut tzw. wczesny). Grochowiak zachował się tak, jakby natychmiastowo znał swoje zamiary (piszę „zachował się”, bo nie wiadomo przecież, czy je znał), w wierszu Modlitwa, otwierającym oficjalnie jego „drogę twórczą”, określił swoje wiersze jako ciemne (powierzając je zarazem opiece Matki Boskiej), a kilkanaście stron dalej, w Świętym Szymonie Słupniku zamieścił deklarację: „Powołał mnie Pan / Na bunt”. Ciemność, bunt i modlitwa, oto znów grupa trzech pojęć, z którymi trzeba się zmierzyć.
Określenie „ciemne” w odniesieniu do wierszy brzmi co najmniej dwuznacznie. Z jednej strony ciemne, czyli: mroczne, posępne, przygnębiające. Z drugiej – ciemne, czyli: niejasne, skomplikowane, trudne do rozwikłania. Na pierwszy rzut oka – nic z tego, wiersze z Ballady wydają się raczej proste, zabawnościowe, emanujące witalnością (nawet jeżeli książka zawiera teksty o rozpaczy, takie jak Wdowiec czy Płacz Żyda). Dopiero jeśli spojrzeć na twórczość poetycką Grochowiaka całościowo, okazuje się, że następuje w niej „powolne ciemnienie” wierszy: najpierw (tomik drugi i trzeci) osiąga ona etap „ponurej groteski”, by następnie, stopniowo, osuwać się w twardy pesymizm, kontrapunktowany niekiedy (zwłaszcza pod koniec) jakąś ponurą farsą. Tę pierwszą autodiagnozę możemy więc uznać za słuszną, by nie rzec: profetyczną.
Trudności interpretacyjnych wiersze Grochowiaka nie dostarczają aż tak wielu, ich erudycyjność odpowiada mniej więcej możliwościom odbiorczym człowieka z wykształceniem średnim, choć nie cechuje ich też „prostota”, znana chociażby z poezji Różewicza. Próg percepcyjny stanowi tu kunsztowność, wynikająca z (najogólniej mówiąc) postawienia wiersza „naprzeciw światu”, jako rodzaj „zwierciadlanej zbroi”, która odbija zarówno obrazy, jak i ciosy. Jego poezja koncentruje się na spojrzeniu z bliska, na wzruszeniu i zarazem szoku, jakie to spojrzenie wyzwala. Jeśli spojrzenie Czesława Miłosza nazwać „makroskopowym” (z tendencją do nieustannych uogólnień), spojrzenie Grochowiaka jest spojrzeniem „przez lupę”, wywołującym tyleż fascynację, co i lęk. Stąd demonstracyjna antypolityczność jego wierszy (polityczność jest zawsze konstruktem pomijającym każdy szczegół), brak jakiejkolwiek ideologii, wyjąwszy ideologię estetyczną. Oczywiście, być może jeszcze dalej poszedł w tym względzie Miron Białoszewski, ten jednak skupił się na rzeczywistości mikrospołecznej, stosunkach międzyludzkich, podczas kiedy Grochowiak skupiony był na samym sobie, mimo swojej legendarnej towarzyskości pisał przez całe życie jedno wielkie soliloquium.
Ten świat widziany z bliska, można by rzec, że początkowo się Grochowiakowi całkiem podobał, a w każdym razie stał się podstawowym „tworzywem”, z którego lepił piękno wyższego rzędu. Przeciw czemu więc bunt? Pytanie dosyć trudne, jeśli zważyć, że w swojej praktyce życiowej Grochowiak buntownikiem wielkim nie był, raczej ojcem licznej rodziny, ciężko pracującym na jej chleb. Ten jego bunt wydaje się wiecznie niespełnioną chęcią, powołaniem niezrealizowanym, a w każdym razie nie zaowocował wielkimi sukcesami (acz godny odnotowania jest jednak fakt, iż Julian Przyboś, początkowo wielki przeciwnik estetyki Grochowiaka, zmarł dosłownie na jego rękach). Bunt się wyraźnie Grochowiakowi nie udał, ostatecznie postrzegamy go jako poetę afirmacji „tego, co gorsze”, a zatem – jak zresztą sam siebie nazwał – mizerabilistę.
Nie interesował go rozkwit, lecz rozkład; w związku z uznaniem rozkładu za punkt dojścia wszelkiej egzystencji, obiektem ataku (czy też: nieufności) stał się w tej poezji oczywiście Bóg, jako tradycyjny nośnik idei doskonałości i utrwalenia. Bóg Grochowiaka jest obiektem być może tęsknoty, ale przede wszystkim zniewag, szyderstw, wyśmiewań. Pojawia się jako Bóg-Robot, Bóg-Słoń, Bóg-Fryzjer, za każdym razem odarty ze swojej boskości, niełaskawy, niezręczny i przede wszystkim nieskuteczny. Zauważmy jednak, że wszystko to wiersze wczesne, pod koniec zaś powraca jako Bóg-Woźnica w utworze Gospodarz, jest to jeden z tych wierszy „ciemnych”, które najróżniej można by interpretować, dość, że poeta bierze do ręki biczysko zgubione przez Boga i wygania nim lichwiarzy „z domostwa świątyni”, lecz robi to „tkliwie / Najczulej” i nie wiadomo do końca, czy tak tkliwie ujmuje ten bicz, czy tak najczulej wygania, dość, że bierze na siebie Boskie kompetencje, bo Gospodarz gdzieś znikł, zmieciony jak gdyby zawieruchą czasu/bytu, którą sam wywołał. Narzuca się tu skojarzenie z powstałym mniej więcej w tym samym momencie wierszem Edvarda Kocbeka, gdzie
nagle otacza mnie gromada rozpustnic,
jakby nie było już przykazań i zakazów,
nad nami szumi wiatr, świat się wywraca
do góry nogami, sarny gnają przez nasze
sny, ryby skaczą przez nasz płot,
bo nie ma już gospodarza.
Wizja Kocbeka dotyczy, jak się zdaje, „zdziczenia naszych czasów”, wizja Grochowiaka – samego „wrzucenia w czas”, jest bardziej uniwersalna, a przez to – groźniejsza.
Gdzie jednak Bóg nie może skutecznie zaistnieć, tam posyła Matkę Boską, i to się w twórczości autora Agrestów doskonale sprawdza. Począwszy od wspomnianej już, debiutanckiej Modlitwy (którą można by uznać za młodzieńczy żart, choć jednak – co zauważył już Kwiatkowski, a później potwierdził Jacek Łukasiewicz – wygląda ona na szczerą) aż po późną ekfrazę obrazu Belliniego Pieta, Matka Boska pojawia się tu nieustannie, a to jako Madonna obrażona, wysłana na misję, gdzie tłuką Ją po głowie Hotentoci (jest to zresztą wiersz, w którym Grochowiak zarówno czerpie, jak i naśmiewa się z Białoszewskiego), a to jako Matka z Kolędy, w której uwiązł płód (w związku z czym możemy domniemywać, że to Jej dotyczy Ukrzyżowanie, tożsame z sytuacją porodu). Pojawia się znacznie częściej niż własna matka poety, wspomniana zaledwie tylko w wierszu Sen (i ewentualnie w bardzo wczesnym Aniele Stróżu), podczas gdy ojcu poświęcony jest cykl pięknych, istotnych elegii w tomie Kanon.
Mówi to nam – jak sądzę – wiele o religijności Grochowiaka. Nie był on może „poetą katolickim”, był jednak niewątpliwie katolikiem poetą. Katolicyzm Wirpszy dał o sobie znać dopiero pod koniec jego życia (w tomie Liturgia) i był to katolicyzm „filozoficzny”, katolicyzm Białoszewskiego miał raczej charakter „dewocyjny” (czego jednak nie powinno się mylić z kampem), Herbert wierzył tylko w bogów olimpijskich etc., Grochowiak natomiast reprezentował „katolicyzm powszechny”, bardzo typowy dla czasów PRL-u: niechętnie uczestniczył w obrzędach religijnych, lecz jednak chodził do kościoła, by się modlić (tu znów odwołuję się do wspomnień Kurylaka), a przed śmiercią poprosił o ostatnie namaszczenie, które otrzymał (choć był już wówczas nieprzytomny). Ten typ religijności sytuuje go w oddaleniu od innych wybitnych poetów, którzy ze swojej wiary bądź niewiary czynili „konstrukt”, stanowi jednak też o jego oryginalności na ich tle, jego wiara niezwykła jest przez swą zasadniczą zwykłość.
3.
Teraz wszakże musimy przejść do pewnej jednak szczególnej niezwykłości. Nie mówiliśmy dotąd o Jezusie; we wspomnianym już wierszu Bellini „Pieta” Jezus określany jest jako „chłopiec”, na tym polega „efekt” tego wiersza, jest to piękne i wzniosłe, że całą historię zbawienia Matka Boska postrzega jako tragiczną w skutkach zabawę chłopców na podwórku. Chłopców u Grochowiaka całe mnóstwo, i nie mówię tu o bohaterach jego słynnego dramatu Chłopcy, tylko o chłopcach zaludniających jego wiersze, chłopcami są np. bohaterowie powstania warszawskiego (w wierszach i Bojarski); sam Grochowiak przeżył powstanie jako rzeczywiście chłopiec dziesięcioletni, w piwnicy przy Hożej. Nie o nich jednak chcę pisać, tylko o chłopcach zaludniających dziwnie bogato jego późne wiersze, zaczyna się to od Genezis z tomu Nie było lata, gdzie zresztą słowo „chłopiec” się nie pojawia, pojawia się za to Chrystus (czyli – jak wiadomo – chłopiec). Wiersz ten dotyczy kontroli, jaką nad poetą sprawuje jego własna „z dzieciństwa – głowa w zamyśleniu”. Głowa ta przechodzi szereg metaforycznych metamorfoz, nie ulega jednak wątpliwości, iż jest to głowa chłopca, która nawet na autora nie patrzy, tylko rzuca nań swój cień. Jest to cień „potwora o zdumionych oczach”, a zatem: niewinnego, lecz jednak: potwora, sama zaś głowa jest Zwierzęciem, znanym już ze wcześniejszej Elegii oborskiej, gdzie Zwierzę jest – jak sądzę – wierszem chcącym powstać. Straszna tutaj zachodzi kołomyja, ale nie dajmy się jej zwieść: poeta (i jego wiersz) pozostaje pod kontrolą chłopca, którym jest on sam (i jest też jego wierszem).
Nieco później (w tymże tomie) pojawia się Pies z tarasu nad jeziorem, mający „twarz zamyślonego chłopca”, figura psa ma w poezji Grochowiaka ogromne znaczenie i długo by o niej pisać, ten jednak pies wchodzi na taflę jeziora i idzie jego powierzchnią, więc znów jak Chrystus (a zatem – chłopiec). Do istnej feerii chłopięcości dochodzi jednak pod koniec książki, w wierszu , gdzie objawia się poecie chłopiec w swoich trzech archetypowych postaciach, a mianowicie: puer aeternus („złoty chłopiec”; złoto jest symbolem wieczności), enfant terrible („niesforny chłopiec”, innymi słowy trickster) i puer senex („sędziwy chłopiec”, starzec-dziecko, mający zarazem moc osądzania). Po tej wizji bohater wiersza idzie „w dół, / I w dół – I tak bez zatrzymania”, jest to bowiem wizja najwyższa z możliwych. Nie na tym jednak koniec, w tomie Bilard dostajemy bowiem cykl Zabawy chłopięce, gdzie wszystko się wyjaśnia, nawet nie w całym cyklu (nie daję go w całości, bo reszta to wspominkowe nudziarstwa, dorzucam za to pięknego Chłopca powietrznego z ineditów), tylko w utworze Chłopiec jeziorny, który jest jednym z największych arcydzieł poezji polskiej i poezji w ogóle. W tym wierszu dokonuje się zarówno stworzenie, jak i zbawienie świata, robi to chłopiec pływający nago w jeziorze, po prostu swoim spojrzeniem. (Czynności tej Grochowiak nie przypisał niestety dziewczynkom, być może na swoją szkodę). Wspina się tu poeta na absolutne wyżyny swojej sztuki, stosując istną feerię rymów różnego typu, rozbudowanych metafor i wręcz neologizmów, widać więc, że mu na tym utworze szczególnie zależało, ja zaś chciałbym tę ważność jedynie uhonorować i podkreślić.
4.
Na koniec parę słów o tym wyborze. Jego strukturę zaczerpnąłem od Kwiatkowskiego, który już pisząc o debiutanckiej Balladzie rycerskiej podzielił wiersze Grochowiaka na „ładne” i „brzydkie”. Ten podział mógł wtedy budzić pewne wątpliwości, lecz sprawdza się w kontekście całego dorobku. W części pierwszej mamy więc Grochowiaka takiego, jakim go postrzegano, czyli poetę graciarni i niedoskonałości, z których tworzył swoją doskonałą sztukę. Jest to też Grochowiak niesforny, rozdokazywany, bawiący się wierszem i w ramach tej zabawy psujący go. (Czy też, jak to ujął Przemysław Czapliński: „mroczny anioł życia, skrzywdzone dziecko egzystencji, filozof gniewnego buntu przeciw kłamstwu piękna i metafizyki bycia, złośliwy poeta-mędrzec odkrywający śmierć we wszelkich przejawach istnienia”). Druga część przedstawia zaś Grochowiaka apollińskiego, takiego, jakim chciał, by go postrzegano, wielkiego poetę, który nie epatuje już śledziem i pogrzebaczem (podobno śledzi sam nie znosił), tylko wkracza w dziedzinę poezji pełną parą i na wysokich obrotach, mogący iść w zawody z największymi, co mu się dziwnie nie udało, choć przecież, gdy porównać Ars poetica Grochowiaka z Ars poetica? Miłosza to są to rzeczy godne siebie, nikt w tej potyczce nie wygrywa. Jest to też ten Grochowiak, który mnie pierwotnie zafascynował, Nie było lata przytaczam więc prawie w całości, mniej łaskawy jestem dla Bilardu, w którym poeta dość często poświęcał się „wirtuozerii czystej”, niekiedy wpadając też w zwykłe gadulstwo (stąd nie ma tu np. nic z obszernego cyklu Rok polski). Wydanego pośmiertnie tomu Haiku-images w ogóle nie uwzględniam, gdyż ukazał się już osobno w tejże serii PIW-u; podobnie z tomem Totentanz in Polen, poddanym solidnej i miażdżącej krytyce przez Stanisława Barańczaka, któremu nie sposób odmówić tu racji. W części środkowej umieściłem (swoim zwyczajem) większe formy, zawierające coś z tego i trochę z owego, lecz jednak dominuje w nich dykcja „ustateczniona”, co może ma też związek z moim wiekiem biologicznym, jestem już znacznie starszy niż Grochowiak, gdy umarł, sam czuję, jak powoli klasycznieję, a on sklasyczniał jakby z dnia na dzień, na mocy własnej decyzji (zestarzał się też tak, że tuż po czterdziestce był uważany za ojca swojej żony, będącej jego rówieśnicą). Może tak trzeba, myślę sobie, choć nie jestem do tego aż tak święcie przekonany. Więc dałem tu wiersze i te, i te, w równych proporcjach, niech sam Czytelnik rozsądzi, które lepsze. Co do ineditów, dozowałem je dość oszczędnie, szanując wolę Zmarłego, lecz po prostu niektóre wydały mi się piękne bądź istotne, nie mógłbym przecież tego wyboru nie zakończyć Puszczą, która zachowała się tylko dzięki temu, że autor, tuż przed śmiercią, przeczytał ją w telewizji.Modlitwa
Matko Boska od Aniołów
Matko Boska od pająków
Śnieżnych żagli smagła Pani
Sygnaturko z kolczykami
Matko Boska z żółtą twarzą
Matko Boska z orlim piórem
Matko Boska kolonialna
Łzo astralna i kopalna
Wędrująca na pirodze
Fruwająca na korwecie
Na Holendrze latającym
W dumnej pozie na lawecie
Długoręka długoszyja
Złotopalca krągłogłowa
Pysznooka wąskostopa
Żyzna w ludzi jak Europa
O kopalnio naszych natchnień
O fabryko naszych pogód
O kościele naszych cierpień
Na księżyca wąskim sierpie
Matko Boska mądra taka
Żeś jak ogród z plonem łask
Rzuć najmniejszy choćby blask
W ciemne wiersze GrochowiakaŚwięty Szymon Słupnik
Powołał go Pan
Na słup.
Na słupie miał dom
I grób.
A ludzie chłopaka na szafot przywiedli,
Unieśli mu głowę w muskularnej pętli.
Powołał go Pan na stryk.
Powołał go Pan,
By trwał.
By śpiewał mu pieśń
I piał.
A ludzie dziewczynę wśród przekleństw gwałcili
I włosy jej ścięli, i ręce spalili.
Powołał ją Pan
Na gnój.
Powołał go Pan
Na słup.
Na słupie miał dom
I grób.
A ludzie mych wierszy słuchając powstają
I wilki wychodzą żerującą zgrają…
Powołał mnie Pan
Na bunt.Rozmowa o poezji
Od – do Lieberta…
DZIEWCZYNA:
Czy pan ją widzi? Czy ona się śni?
Czy też nadbiega – nagła jak z pagórka?
POETA:
Ona wynika z brodawek ogórka…
DZIEWCZYNA:
Pan kpi.
Pan ją jedwabnie – pan ją jak motyla
Po takich złotych i okrągłych lasach…
To jest jak z Dafnis bardzo czuła chwila…
POETA:
Owszem. Jak ostro
Całowany tasak.
DZIEWCZYNA:
Rozumiem pana. Z wierzchu ta ironia,
A spodem czułość podpełza ku sercu…
POETA:
Dlaczego z pani jest taka piwonia,
Co chce zawzięcie być butelką perfum?…