- W empik go
Chłopiec, który był trzeci - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
5 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Chłopiec, który był trzeci - ebook
Książka przedstawia losy chłopca, który całe swoje życie mierzy się z przeciwnościami losu. Choroba, z którą się zmaga odbiera mu dzieciństwo i sprawia że nie może normalnie funkcjonować. Czy w końcu jego los się odmieni? Czy będzie mógł żyć tak jak żyją inne, normalne dzieciaki?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-311-5 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
_MAMA CZYLI TAKA JA I MOJE MAŁE PROBLEMY._
Tak bardzo mnie bolało że myślałam że nie wytrzymam. Że nie wyrobię. W tamtej chwili chyba wolałam umrzeć. Chciałam po prostu przestać żyć. Takiego bólu najgorszemu wrogowi nie życzę. Dzisiaj wspominając tamte chwile zastanawiam się do czego porównać ten ból. Ból miesiączkowy to przy tym Pikuś. Nie ma gorszego bólu niż ból kamieni w woreczku żółciowym. Niż masa kamieni zatykająca ci przewody żółciowe. ból jest nie do zniesienia. W pewnym momencie już nawet nie miałam siły wymiotować, bo po prostu nie było czym. Czułam napierający na brzuch kamień i żadna pozycja, siedząca, leżąca, stojąca nie była w stanie ulżyć mi w cierpieniu. Dziwię się osobom, które mają to samo, co ja i nie chcą się tego pozbyć. Szybka operacja, dwa cięcia, trzy dziurki na brzuchu i później życie bez bólu i strachu. Koniec cierpienia. Obecna medycyna wszystko ułatwia, zabiegi wykonywane laparoskopowo, bez cięcia. Po dwóch dniach pobytu w szpitalu wychodzi się zadowolona i szczęśliwa. I lekarze są bardziej wykształceni i empatyczni a technologia bardzo rozwinięta. Nie ma nawet śladu.
Nigdy nie wiedziałam kiedy i w jakiej sytuacji ten ból mnie dopadnie. Mógł pojawić się po zjedzeniu plasterka chleba, czy jak w moim przypadku po wypiciu za szybko szklanki wody. Albo po prostu bez powodu. Nie wiadomo. Tym razem obudził mnie w nocy właśnie bez wyraźnego powodu. Cóż to jest ten dzień a właściwie noc kiedy będzie się działo. I będzie bolało. Bardzo bolało.
Wielokrotnie myślałam „wyciąć to diabelstwo. Bez tego można żyć.” Na co mi potrzebny woreczek żółciowy? Chyba tylko po to by mnie bolał. Ale nie miałam odwagi. Można żyć bez woreczka żółciowego, bez nerki jak mój najmłodszy synek Kacper. Ja żyję jeszcze bez ¾ żołądka. Nie wszystkie narządy są człowiekowi do szczęścia potrzebne. Można żyć i normalnie funkcjonować. Po co się męczyć kiedy można sobie ulżyć?
Tym razem stwierdziłam że to ostatni raz kiedy choroba ma nade mną przewagę. To już ostatni raz kiedy nie jestem w stanie poradzić sobie z bólem jaki mi zadawał. Przecież do licha ciężkiego jestem jeszcze młoda, całe mam przed sobą życie, tyle marzeń, pragnień. Czas najwyższy coś z tym zrobić. Tylko trzeba było ułożyć jakiś plan działania, bo przecież są dzieci a rąk do pomocy przy nich jak na lekarstwo. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że gdy potrzebowałam pomocy, każdy miał co innego do roboty. Pranie, sranie, sprzątanie i te tłumaczenie: „wiesz no pomogłabym ale…”. Ale to, ale tamto, życie. Już się przyzwyczaiłam, że ze wszystkim musiałam sobie radzić sama.
Przewracałam się w nocy z boku na bok. Siadałam. Wstawałam. Chodziłam po pokoju „wte i we wte”, starają się nie robić niepotrzebnego hałasu. Kucałam. Wstawałam, kładłam się. To znów wstawałam. Wdech, wydech, wdech wydech, nic nie pomagało. W końcu zajrzałam do szafki — apteczki z lekami. Ostatnie leki przeciwbólowe wzięłam około godziny szesnastej. Przeszukałam jeszcze inne skrytki, gdzie mogłam schować teki, półki z talerzami, szafkę z herbatą, szufladę z bibelotami. O! znalazłam młotek. Ale co on robi w szafce z widelcami? Jakoś mnie to nie zdziwiło. Odkąd urodziły się bliźniaki znajdywałam przedziwne rzeczy w jeszcze bardziej dziwnych miejscach, tam gdzie nie powinno ich być. Nie mówiąc już o tym ile znajdywałam porozrzucanych w domu narzędzi, Śrubokrętów czy innych dziwnych narzędzi, linijek, ekierek, wkrętaków i wiele innych, których nie potrafiłam nawet nazwać po imieniu. A co dopiero wiedzieć do czego służą.
Spojrzałam na zegarek. 2:16. Niedobrze… Miałam wrażenie że ból się nasila. Już wcześniej miałam podobne bóle. Jakby słabsze. Ale szybko przechodziły. Ten był jakiś inny. Długi. Natarczywy. Raz kujący, tak, że nie mogłam złapać tchu. Nie mogłam złapać oddechu. I to mnie naprawdę przerażało. Nie odpuszczał tak jak poprzednie.
W końcu położyłam się delikatnie do łóżka. Starałam się zrobić po cichutku by nie obudzić Roberta i śpiących za ścianą bliźniaków. Ścianą. dobre sobie. Ściana to za dużo powiedziane. W rzeczywistości była to cienka płyta OSB, ścianka działowa za którą dzieciaki spały na antresoli. Mieszkaliśmy na 25 metrach kwadratowych. Trzeba było to jakoś „ogarnąć”. Ten pokój — nasze mieszkanie i podzielić tak, by każdy miał swój kąt. Wcześniej mieszkaliśmy w jednym z warszawskich blokowisk na Ursynowie w dwupokojowym mieszkaniu z moimi teściami, na trzecim piętrze bez windy w jeszcze mniejszym pokoju niż ten. Nauczyłam się tam chodzić na paluszkach. Dosłownie. Nie czułam się tam dobrze. Miałam wrażenie że rodzice męża wiecznie mnie obserwują. Widzą choć nie patrzą, słyszą, choć nie słuchają. Śledzą każdy mój krok i ruch i czekają na moje potknięcia i błędy.
A może wpadałam już w jakąś fobie? Może miałam paranoję? Możliwe, ale wtedy miałam wrażenie że moja teściowa mnie nie lubi a teść „na golfa nie zaprosi”.
Gdy urodziły się bliźniaki postanowiliśmy wrócić do mojego rodzinnego domu. Miało być łatwiej. Miało być prościej. Przynajmniej lokalowo. Tak mnie się wydawało. I mama za ścianą. Miałam wielkie nadzieje i dużo sobie obiecywałam po tej przeprowadzce. Niestety patrząc na to z perspektywy czasu wiem że nie był to dobry pomysł, ponieważ już po niespełna roku przeprowadzaliśmy się w kolejne miejsce. Ale na razie nie musiałam się martwić kwestą wnoszenia bliźniaczego wózka na trzecie piętro. Tu miałam trzy schodki i własne podwórko, gdzie swobodnie ten że wózek mógł stać, bez obaw, że ktoś mi go ukradnie sprzed bloku.
W rzeczywistości na tych „parunastu” metrach kwadratowych mieliśmy trzy małe pomieszczenia, kuchnię, małą garderobę i przedpokoik. Do tego większy pokój podzielony na dwie części. Kilka lat wstecz był to duży pokój gościnny w moim rodzinnym domu, gdzie stała niebieska kanapa, dwa fotele do kompletu, długi na całą ścianę regał z kryształami, rodzinnymi pamiątkami a pośrodku pokoju stół z drewna, potężny i ciężki jak Dąb Bartek. Do tego wkoło niego stało sześć krzeseł z ciemnogranatowymi materiałowymi ukuciami, takimi samymi jak ta nieśmiertelna kanapa. Niech żyje PRL. Wieczny, nieustający, dla niektórych czarujący. Dla mnie dołujący i zły…
Wszystko w tym pokoju przypominało zacne czasy przed gomółkowe, kiedy to wyznawano zasadę „zastaw się a postaw się”. Kiedy to półki sklepowe były puste a zakupy robiło się na tak zwany przydział. Ale dobrze pamiętam ten stół, te krzesła, ten regał, ten obrzydliwy dywan. Wszystko to miało swój urok. Urok dawnych lat. Rzekomych lepszych lat. I w jakiś zaskakujący sposób do siebie pasowało. Pamiętam te drewniane okna, które się nie domykały a jak już się zamknęły to z trudem otwierały. Do tego skrzypiały jak w jakimś tanim horrorze. Koszmar. Pamiętam jak szlag jasny trafiał mamę kiedy musiała te okno myć. szybka po szybce.
Okno składało się z dziewięciu małych szybek oddzielanych od siebie drewnianymi deseczkami. Marzenie każdej pani domu. Ładnie to one wyglądały ale myć je to był istny koszmar.
Pokój ten przechodził wiele metamorfoz, przeróbek i przemeblowań. Był kilkakrotnie malowany na przeróżne kolory, w zależności od tego, kto tam mieszkał. Mieszkały tam chyba wszystkie pokolenia Chacińskich i inne rodziny nie wymienię ich z imienia i nazwiska a teraz mieliśmy zamieszkać my. Kolejne dumne i młode pokolenie z dziećmi. Gotowe podbijać świat. Młode małżeństwo z dwójką dzieci i wielkimi planami i nadziejami na przyszłość. I zamieszkaliśmy. Byłam bardzo szczęśliwa gdy brat zaproponował nam byśmy właśnie ten pokój zajęli a on przeniósł się na pierwsze piętro. Przed przeprowadzką zrobiliśmy generalny remont, pozbyliśmy się starych, znienawidzonych przeze mnie okien na poczet bardziej nowoczesnych. Pozbyłam się stołu, krzeseł a regał wzięła do swojego pokoju mama. Mija dwadzieścia lat a ten regał ciągle tam stoi. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do mamy w odwiedziny, patrzę na ten regał, przypomina mnie się miejsce gdzie pierwotnie on stał.
Po naszej przeprowadzce a raczej wprowadzeniu się z Ursynowa, (ja bym to nazwała ucieczką) zrobiliśmy to małe mieszkanko. Z tego malutkiego pokoiku zrobiliśmy nasz mały „raj”. Mieliśmy tu małą kuchnię a w niej kuchenkę gazową na cztery palniki wziętą na nasze wspólne pierwsze małżeńskie raty, lodówkę, długi blat i szafki kuchenne. Mieliśmy zmywarkę. Doprowadziliśmy nawet wodę, zamontowaliśmy grzałkę, by mieć też ciepłą wodę. Postawiliśmy kominek bo nie było ogrzewania. Wszystko jak w normalnej kuchni. W normalnym mieszkaniu. Jak może nie obca ale oddzielna i samodzielna rodzina. Bo wiadomo najlepiej na swoim. Pokój bliźniaków, znajdował się zaraz za nami. Było to małe pomieszczenie z antresolą gdzie spali i ganiali się wkoło. Wszystko oddzielone ścianką działową. Otwierając drzwi do naszego mieszkanka na wprost rozciągał się mały korytarz. Mierzył jakieś dwa kroki. Po prawo i lewo rozciągały się wieszaki na kurtki i szafki na buty. Małe półki nad głowami gdzie można było położyć jakieś bibeloty, czapki, szaliki i tym podobne. Zazwyczaj był tam wiecznie bałagan. Można było tam znaleźć przysłowiowe mydło i powidło.
Lekko na prawo znajdowały się drzwi wejściowe do głównego pomieszczenia. Była to nasza sypialnio — salon gdzie spaliśmy i jedliśmy wspólne posiłki. To tam piłam z mamą kawę przy palącym się kominku i oglądałyśmy jakieś głupkowate stare i nowe seriale telewizyjne.
Po prawo był zbudowany kominek, w którym paliliśmy drewnem. Po przeciwnej stronie fioletowy narożnik z wielkimi puchowymi poduchami, marzenie mojego dzieciństwa na którym spaliśmy wraz z mężem, małe biurko, jeden fotel i podwieszana szafka na telewizor. Niestety było tam tak mało miejsca, że mogliśmy zapomnieć o normalnej komodzie, na której stałby telewizor. Każdy centymetr pomieszczenia się liczył. zarówno ten na ziemi jak i w powietrzu. Dalej ścianka działowa i pokoik bliźniaków. Bardzo malutki ale było tak wygospodarowane miejsce na ich zabawki, szafa na ubranka dziecięce i antresola, na której spali. Garderoba robiła właściwie za mały składzik. Oprócz naszych ubrań miałam tam półki na chemię gospodarczą i kosmetyki. Łazienka znajdowała się w innej części budynku, dzieliliśmy ją z innymi domownikami a myliśmy się w wanience bliźniaków grzejąc wodę na gazie. No cóż takie były czasy. Osiem lat temu mieszkaliśmy w całkiem innych warunkach a od tamtego czasu naprawdę wiele się zmieniło. Człowiek nabrał nowych doświadczeń i można powiedzieć — wydoroślał i wiele spraw w głowie poukładał, przemyślał. Chciał czegoś więcej niż „kąpiel” w misce z wodą.
Ból nie ustępował. Zaczęłam lekko panikować ale w końcu udało mnie się usnąć. Nie pamiętam ile jeszcze razy patrzyłam na zegarek. Ile jeszcze razy przewracałam się z boku na bok. Następnego dnia zaplanowany mieliśmy grill ze znajomymi męża. Bawiłam się średnio. Raczej siedziałam przy stole, bo nie wypadało było nie siedzieć czy leżeć w domu. Brzuch mnie ćmił, pulsował. Bałam się cokolwiek zjeść. Gdy w końcu poczułam głód, postanowiłam coś jednak zjeść. Zjadłam kiełbaskę z grilla i to był błąd. a może i nie? Gdyby nie ten „posiłek” może do dzisiaj chodziłabym z tykającą w sobie bombą — woreczkiem żółciowym… a może już by mnie nie było bo bym następnego bólu nie przeżyła?
Tak szybko to chyba nie jechałam jeszcze nigdy samochodem. Kiedy znalazłam się w szpitalu przy ul. Banacha w Warszawie naprzeciwko gabinetu lekarskiego lekarze stwierdzili niedrożność przewodów żółciowych i skierowali szybko na zabieg ich odetkania. Na szpitalnym oddziale ratunkowym została mi pobrana krew i zrobiono mi USG brzucha, po czym skierowano mnie na salę chorych. Właściwie to od razu poszli za ciosem i po upływie godziny siedziałam już przed salą zabiegową zabieg Endoskopowa cholangiopankreatografia.
Nie będę wam tutaj tłumaczyć na czym polegał ten zabieg, bo na początku sama dobrze nie wiedziałam o co chodzi. Miało mnie po prostu przestać boleć i tyle.
Leżeć nie byłam w stanie. Ból nasilał się i malał. Miałam wrażenie że każdy kolejny atak był gorszy. Że każdy oddech sprawiał mi kolejny ból. Tak, jakbym obrywała raz po raz nożem kuchennym. Starałam się wyciszyć. Myśleć o czymś przyjemnym. Zamknęłam oczy. Wyobrażałam sobie że jestem już w domu z bliźniakami. Że czytam im bajki, że z nimi maluje, rysuje, układam puzzle. Że znów się bawimy. Zamknęłam oczy i zobaczyłam, jak te dwa małe diabły biegają po pokoju. „To dla was” — pomyślałam. Muszę być zdrowa. Muszę być silna. Inaczej nie wiem co się stanie. No właśnie. Nie wiem co się stanie. Jakbym wywołała wilka z lasu. Co się stanie? Wytną woreczek, udrożnią przewody żółciowe i po krzyku. Czyżby. Jakby tego było mało to czego się dowiedziałam o mało nie zwaliło mnie z łóżka. W przenośni i dosłownie. Poderwałam się na równe nogi mimo bólu.
Docierały do mnie tylko strzępy słów zza uchylonych drzwi… ciąża… czwarty tydzień… nie ma przeszkód. przejdziemy bokiem. Wszystko będzie w porządku. Tylko jak poinformować pacjentkę by się nie przestraszyła?
Długie rozmowy jakie przeprowadziliśmy z lekarzami uświadomiły mnie w jak beznadziejnym jestem położeniu. Nie sama ciąża była tą beznadzieją ale to, czy zabieg się uda a dzidziuś nie ucierpi. Przecież nie wybaczyłabym sobie, gdyby przez moje nieprzemyślane decyzje coś poszło nie tak albo nie daj boże straciłabym dziecko. Tego chyba bym naprawdę nie przeżyła. Ale ciąża? Jeszcze jeden bobas? Gdzie ja zmieszczę kolejne łóżeczko niemowlęce??
To były ostatnie słowa i myśli jakie pamiętam z tamtego dnia. Kiedy się obudziłam w szpitalnym łóżku, każdy, kto do mnie przychodził szczerzył się i gratulował. Pielęgniarki, lekarze. Nawet personel pomocniczy pytał czy mi czegoś nie trzeba. Potrzeba! Snu. Miałam wrażenie że to był sen. Że to wszystko to jakiś żart a ja się zaraz obudzę w domu i znów będę gotować zupę pomidorową. Gdy zobaczyłam Roberta wchodzącego do sali, w której leżałam z bukietem kwiatów zrobiło mi się gorąco. Czyli jednak mnie się to nie śniło. Będzie dzidziuś. „Chłopiec, który był trzeci” pomyślałam. Jednak sama skarciłam się w duchu. Skąd wiesz że to będzie chłopiec. Przeczucie? Złudzenie? Czy po prostu środki przeciwbólowe zrobiły już swoje. Ale zaraz odpłynęłam. Byłam bardzo zmęczona a narkoza jeszcze nie do końca odpuściła. Ostatnią myślą jaką pamiętam to: „jak to możliwe? Przecież uważaliśmy”. Chciałam mieć jeszcze jedno dziecko ale jak skończę studia i napiszę magisterkę. Widocznie ktoś miał dla mnie inne plany. Ktoś chciał bym swoje plany odłożyła na później i zajęła się czymś innym — wychowywaniem dzieci. Odkąd pamiętam „swoje sprawy” odkładałam na później. Żyłam dla innych. Teraz też musiało tak być.
Fakty były takie. I śmieszne. Chociaż w tamtym momencie mnie osobiście nie było do śmiechu. Byłam może nie załamana ale ciut zagubiona. Zaszokowana. O tak. To najlepsze słowo, jakie opisywało stan, w którym się znajdowałam. I co powie matka? Co powie teściowa? Kolejne dziecko całkiem przewróci moje życie do góry nogami. Przecież mam malutkie bliźniaki, nie mam stabilnego domu, mieszkania. Gdzie do tych kiepskich warunków lokalowych kolejny maluszek?
Cała gastrologia szpitala przy ul. Banacha huczała od plotek. Pielęgniarki uśmiechały się pod nosem, gdy mijały mnie na korytarzu a lekarz, który mnie operował chodził dumny jak paw że to on jako pierwszy zdiagnozował ciąże a ja wróciłam do domu bez woreczka żółciowego i z lokatorem w brzuszku.
Najważniejsze że wszystko dobrze się skończyło. Przynajmniej na razie. Bóle ustąpiły i już nigdy więcej ich nie miałam a ja przyzwyczajałam się do myśli że nie jestem sama. Że obok bliźniąt za dziewięć miesięcy będzie mi koło nóg pełzał jeszcze jeden chłopczyk. Nie pytajcie mnie dlaczego chłopiec. Po prostu chłopiec.. „Chłopiec, który był trzeci.”Popularny od 2000 roku komunikator internetowy stworzony przez firmę GG Network, którym logo było uśmiechnięte słoneczko.
Endoskopowa cholangiopankreatografia wsteczna (ECPW) — badanie dróg żółciowych i trzustki. Badanie ECPW jest połączeniem metody endoskopowej i radiologicznej. Największe znaczenie endoskopowa cholangiopankreatografia wsteczna ma w terapii zwężeń dróg żółciowych i trzustkowych oraz kamicy przewodu żółciowego. Źródło Wikipedia.
Leki zapobiegające wczesnemu porodowi.
Usunięcie nerki z organizmu.
Święto katolicki — chrześcijańskie to obchodzone jest w Polsce 6 stycznia na pamiątkę wędrówki trzech króli: Kacpra, Melchiora i Baltazara do Betlejem. Przybyli oni złożyć pokłon nowo narodzonemu Jezusowi.
_MAMA CZYLI TAKA JA I MOJE MAŁE PROBLEMY._
Tak bardzo mnie bolało że myślałam że nie wytrzymam. Że nie wyrobię. W tamtej chwili chyba wolałam umrzeć. Chciałam po prostu przestać żyć. Takiego bólu najgorszemu wrogowi nie życzę. Dzisiaj wspominając tamte chwile zastanawiam się do czego porównać ten ból. Ból miesiączkowy to przy tym Pikuś. Nie ma gorszego bólu niż ból kamieni w woreczku żółciowym. Niż masa kamieni zatykająca ci przewody żółciowe. ból jest nie do zniesienia. W pewnym momencie już nawet nie miałam siły wymiotować, bo po prostu nie było czym. Czułam napierający na brzuch kamień i żadna pozycja, siedząca, leżąca, stojąca nie była w stanie ulżyć mi w cierpieniu. Dziwię się osobom, które mają to samo, co ja i nie chcą się tego pozbyć. Szybka operacja, dwa cięcia, trzy dziurki na brzuchu i później życie bez bólu i strachu. Koniec cierpienia. Obecna medycyna wszystko ułatwia, zabiegi wykonywane laparoskopowo, bez cięcia. Po dwóch dniach pobytu w szpitalu wychodzi się zadowolona i szczęśliwa. I lekarze są bardziej wykształceni i empatyczni a technologia bardzo rozwinięta. Nie ma nawet śladu.
Nigdy nie wiedziałam kiedy i w jakiej sytuacji ten ból mnie dopadnie. Mógł pojawić się po zjedzeniu plasterka chleba, czy jak w moim przypadku po wypiciu za szybko szklanki wody. Albo po prostu bez powodu. Nie wiadomo. Tym razem obudził mnie w nocy właśnie bez wyraźnego powodu. Cóż to jest ten dzień a właściwie noc kiedy będzie się działo. I będzie bolało. Bardzo bolało.
Wielokrotnie myślałam „wyciąć to diabelstwo. Bez tego można żyć.” Na co mi potrzebny woreczek żółciowy? Chyba tylko po to by mnie bolał. Ale nie miałam odwagi. Można żyć bez woreczka żółciowego, bez nerki jak mój najmłodszy synek Kacper. Ja żyję jeszcze bez ¾ żołądka. Nie wszystkie narządy są człowiekowi do szczęścia potrzebne. Można żyć i normalnie funkcjonować. Po co się męczyć kiedy można sobie ulżyć?
Tym razem stwierdziłam że to ostatni raz kiedy choroba ma nade mną przewagę. To już ostatni raz kiedy nie jestem w stanie poradzić sobie z bólem jaki mi zadawał. Przecież do licha ciężkiego jestem jeszcze młoda, całe mam przed sobą życie, tyle marzeń, pragnień. Czas najwyższy coś z tym zrobić. Tylko trzeba było ułożyć jakiś plan działania, bo przecież są dzieci a rąk do pomocy przy nich jak na lekarstwo. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że gdy potrzebowałam pomocy, każdy miał co innego do roboty. Pranie, sranie, sprzątanie i te tłumaczenie: „wiesz no pomogłabym ale…”. Ale to, ale tamto, życie. Już się przyzwyczaiłam, że ze wszystkim musiałam sobie radzić sama.
Przewracałam się w nocy z boku na bok. Siadałam. Wstawałam. Chodziłam po pokoju „wte i we wte”, starają się nie robić niepotrzebnego hałasu. Kucałam. Wstawałam, kładłam się. To znów wstawałam. Wdech, wydech, wdech wydech, nic nie pomagało. W końcu zajrzałam do szafki — apteczki z lekami. Ostatnie leki przeciwbólowe wzięłam około godziny szesnastej. Przeszukałam jeszcze inne skrytki, gdzie mogłam schować teki, półki z talerzami, szafkę z herbatą, szufladę z bibelotami. O! znalazłam młotek. Ale co on robi w szafce z widelcami? Jakoś mnie to nie zdziwiło. Odkąd urodziły się bliźniaki znajdywałam przedziwne rzeczy w jeszcze bardziej dziwnych miejscach, tam gdzie nie powinno ich być. Nie mówiąc już o tym ile znajdywałam porozrzucanych w domu narzędzi, Śrubokrętów czy innych dziwnych narzędzi, linijek, ekierek, wkrętaków i wiele innych, których nie potrafiłam nawet nazwać po imieniu. A co dopiero wiedzieć do czego służą.
Spojrzałam na zegarek. 2:16. Niedobrze… Miałam wrażenie że ból się nasila. Już wcześniej miałam podobne bóle. Jakby słabsze. Ale szybko przechodziły. Ten był jakiś inny. Długi. Natarczywy. Raz kujący, tak, że nie mogłam złapać tchu. Nie mogłam złapać oddechu. I to mnie naprawdę przerażało. Nie odpuszczał tak jak poprzednie.
W końcu położyłam się delikatnie do łóżka. Starałam się zrobić po cichutku by nie obudzić Roberta i śpiących za ścianą bliźniaków. Ścianą. dobre sobie. Ściana to za dużo powiedziane. W rzeczywistości była to cienka płyta OSB, ścianka działowa za którą dzieciaki spały na antresoli. Mieszkaliśmy na 25 metrach kwadratowych. Trzeba było to jakoś „ogarnąć”. Ten pokój — nasze mieszkanie i podzielić tak, by każdy miał swój kąt. Wcześniej mieszkaliśmy w jednym z warszawskich blokowisk na Ursynowie w dwupokojowym mieszkaniu z moimi teściami, na trzecim piętrze bez windy w jeszcze mniejszym pokoju niż ten. Nauczyłam się tam chodzić na paluszkach. Dosłownie. Nie czułam się tam dobrze. Miałam wrażenie że rodzice męża wiecznie mnie obserwują. Widzą choć nie patrzą, słyszą, choć nie słuchają. Śledzą każdy mój krok i ruch i czekają na moje potknięcia i błędy.
A może wpadałam już w jakąś fobie? Może miałam paranoję? Możliwe, ale wtedy miałam wrażenie że moja teściowa mnie nie lubi a teść „na golfa nie zaprosi”.
Gdy urodziły się bliźniaki postanowiliśmy wrócić do mojego rodzinnego domu. Miało być łatwiej. Miało być prościej. Przynajmniej lokalowo. Tak mnie się wydawało. I mama za ścianą. Miałam wielkie nadzieje i dużo sobie obiecywałam po tej przeprowadzce. Niestety patrząc na to z perspektywy czasu wiem że nie był to dobry pomysł, ponieważ już po niespełna roku przeprowadzaliśmy się w kolejne miejsce. Ale na razie nie musiałam się martwić kwestą wnoszenia bliźniaczego wózka na trzecie piętro. Tu miałam trzy schodki i własne podwórko, gdzie swobodnie ten że wózek mógł stać, bez obaw, że ktoś mi go ukradnie sprzed bloku.
W rzeczywistości na tych „parunastu” metrach kwadratowych mieliśmy trzy małe pomieszczenia, kuchnię, małą garderobę i przedpokoik. Do tego większy pokój podzielony na dwie części. Kilka lat wstecz był to duży pokój gościnny w moim rodzinnym domu, gdzie stała niebieska kanapa, dwa fotele do kompletu, długi na całą ścianę regał z kryształami, rodzinnymi pamiątkami a pośrodku pokoju stół z drewna, potężny i ciężki jak Dąb Bartek. Do tego wkoło niego stało sześć krzeseł z ciemnogranatowymi materiałowymi ukuciami, takimi samymi jak ta nieśmiertelna kanapa. Niech żyje PRL. Wieczny, nieustający, dla niektórych czarujący. Dla mnie dołujący i zły…
Wszystko w tym pokoju przypominało zacne czasy przed gomółkowe, kiedy to wyznawano zasadę „zastaw się a postaw się”. Kiedy to półki sklepowe były puste a zakupy robiło się na tak zwany przydział. Ale dobrze pamiętam ten stół, te krzesła, ten regał, ten obrzydliwy dywan. Wszystko to miało swój urok. Urok dawnych lat. Rzekomych lepszych lat. I w jakiś zaskakujący sposób do siebie pasowało. Pamiętam te drewniane okna, które się nie domykały a jak już się zamknęły to z trudem otwierały. Do tego skrzypiały jak w jakimś tanim horrorze. Koszmar. Pamiętam jak szlag jasny trafiał mamę kiedy musiała te okno myć. szybka po szybce.
Okno składało się z dziewięciu małych szybek oddzielanych od siebie drewnianymi deseczkami. Marzenie każdej pani domu. Ładnie to one wyglądały ale myć je to był istny koszmar.
Pokój ten przechodził wiele metamorfoz, przeróbek i przemeblowań. Był kilkakrotnie malowany na przeróżne kolory, w zależności od tego, kto tam mieszkał. Mieszkały tam chyba wszystkie pokolenia Chacińskich i inne rodziny nie wymienię ich z imienia i nazwiska a teraz mieliśmy zamieszkać my. Kolejne dumne i młode pokolenie z dziećmi. Gotowe podbijać świat. Młode małżeństwo z dwójką dzieci i wielkimi planami i nadziejami na przyszłość. I zamieszkaliśmy. Byłam bardzo szczęśliwa gdy brat zaproponował nam byśmy właśnie ten pokój zajęli a on przeniósł się na pierwsze piętro. Przed przeprowadzką zrobiliśmy generalny remont, pozbyliśmy się starych, znienawidzonych przeze mnie okien na poczet bardziej nowoczesnych. Pozbyłam się stołu, krzeseł a regał wzięła do swojego pokoju mama. Mija dwadzieścia lat a ten regał ciągle tam stoi. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do mamy w odwiedziny, patrzę na ten regał, przypomina mnie się miejsce gdzie pierwotnie on stał.
Po naszej przeprowadzce a raczej wprowadzeniu się z Ursynowa, (ja bym to nazwała ucieczką) zrobiliśmy to małe mieszkanko. Z tego malutkiego pokoiku zrobiliśmy nasz mały „raj”. Mieliśmy tu małą kuchnię a w niej kuchenkę gazową na cztery palniki wziętą na nasze wspólne pierwsze małżeńskie raty, lodówkę, długi blat i szafki kuchenne. Mieliśmy zmywarkę. Doprowadziliśmy nawet wodę, zamontowaliśmy grzałkę, by mieć też ciepłą wodę. Postawiliśmy kominek bo nie było ogrzewania. Wszystko jak w normalnej kuchni. W normalnym mieszkaniu. Jak może nie obca ale oddzielna i samodzielna rodzina. Bo wiadomo najlepiej na swoim. Pokój bliźniaków, znajdował się zaraz za nami. Było to małe pomieszczenie z antresolą gdzie spali i ganiali się wkoło. Wszystko oddzielone ścianką działową. Otwierając drzwi do naszego mieszkanka na wprost rozciągał się mały korytarz. Mierzył jakieś dwa kroki. Po prawo i lewo rozciągały się wieszaki na kurtki i szafki na buty. Małe półki nad głowami gdzie można było położyć jakieś bibeloty, czapki, szaliki i tym podobne. Zazwyczaj był tam wiecznie bałagan. Można było tam znaleźć przysłowiowe mydło i powidło.
Lekko na prawo znajdowały się drzwi wejściowe do głównego pomieszczenia. Była to nasza sypialnio — salon gdzie spaliśmy i jedliśmy wspólne posiłki. To tam piłam z mamą kawę przy palącym się kominku i oglądałyśmy jakieś głupkowate stare i nowe seriale telewizyjne.
Po prawo był zbudowany kominek, w którym paliliśmy drewnem. Po przeciwnej stronie fioletowy narożnik z wielkimi puchowymi poduchami, marzenie mojego dzieciństwa na którym spaliśmy wraz z mężem, małe biurko, jeden fotel i podwieszana szafka na telewizor. Niestety było tam tak mało miejsca, że mogliśmy zapomnieć o normalnej komodzie, na której stałby telewizor. Każdy centymetr pomieszczenia się liczył. zarówno ten na ziemi jak i w powietrzu. Dalej ścianka działowa i pokoik bliźniaków. Bardzo malutki ale było tak wygospodarowane miejsce na ich zabawki, szafa na ubranka dziecięce i antresola, na której spali. Garderoba robiła właściwie za mały składzik. Oprócz naszych ubrań miałam tam półki na chemię gospodarczą i kosmetyki. Łazienka znajdowała się w innej części budynku, dzieliliśmy ją z innymi domownikami a myliśmy się w wanience bliźniaków grzejąc wodę na gazie. No cóż takie były czasy. Osiem lat temu mieszkaliśmy w całkiem innych warunkach a od tamtego czasu naprawdę wiele się zmieniło. Człowiek nabrał nowych doświadczeń i można powiedzieć — wydoroślał i wiele spraw w głowie poukładał, przemyślał. Chciał czegoś więcej niż „kąpiel” w misce z wodą.
Ból nie ustępował. Zaczęłam lekko panikować ale w końcu udało mnie się usnąć. Nie pamiętam ile jeszcze razy patrzyłam na zegarek. Ile jeszcze razy przewracałam się z boku na bok. Następnego dnia zaplanowany mieliśmy grill ze znajomymi męża. Bawiłam się średnio. Raczej siedziałam przy stole, bo nie wypadało było nie siedzieć czy leżeć w domu. Brzuch mnie ćmił, pulsował. Bałam się cokolwiek zjeść. Gdy w końcu poczułam głód, postanowiłam coś jednak zjeść. Zjadłam kiełbaskę z grilla i to był błąd. a może i nie? Gdyby nie ten „posiłek” może do dzisiaj chodziłabym z tykającą w sobie bombą — woreczkiem żółciowym… a może już by mnie nie było bo bym następnego bólu nie przeżyła?
Tak szybko to chyba nie jechałam jeszcze nigdy samochodem. Kiedy znalazłam się w szpitalu przy ul. Banacha w Warszawie naprzeciwko gabinetu lekarskiego lekarze stwierdzili niedrożność przewodów żółciowych i skierowali szybko na zabieg ich odetkania. Na szpitalnym oddziale ratunkowym została mi pobrana krew i zrobiono mi USG brzucha, po czym skierowano mnie na salę chorych. Właściwie to od razu poszli za ciosem i po upływie godziny siedziałam już przed salą zabiegową zabieg Endoskopowa cholangiopankreatografia.
Nie będę wam tutaj tłumaczyć na czym polegał ten zabieg, bo na początku sama dobrze nie wiedziałam o co chodzi. Miało mnie po prostu przestać boleć i tyle.
Leżeć nie byłam w stanie. Ból nasilał się i malał. Miałam wrażenie że każdy kolejny atak był gorszy. Że każdy oddech sprawiał mi kolejny ból. Tak, jakbym obrywała raz po raz nożem kuchennym. Starałam się wyciszyć. Myśleć o czymś przyjemnym. Zamknęłam oczy. Wyobrażałam sobie że jestem już w domu z bliźniakami. Że czytam im bajki, że z nimi maluje, rysuje, układam puzzle. Że znów się bawimy. Zamknęłam oczy i zobaczyłam, jak te dwa małe diabły biegają po pokoju. „To dla was” — pomyślałam. Muszę być zdrowa. Muszę być silna. Inaczej nie wiem co się stanie. No właśnie. Nie wiem co się stanie. Jakbym wywołała wilka z lasu. Co się stanie? Wytną woreczek, udrożnią przewody żółciowe i po krzyku. Czyżby. Jakby tego było mało to czego się dowiedziałam o mało nie zwaliło mnie z łóżka. W przenośni i dosłownie. Poderwałam się na równe nogi mimo bólu.
Docierały do mnie tylko strzępy słów zza uchylonych drzwi… ciąża… czwarty tydzień… nie ma przeszkód. przejdziemy bokiem. Wszystko będzie w porządku. Tylko jak poinformować pacjentkę by się nie przestraszyła?
Długie rozmowy jakie przeprowadziliśmy z lekarzami uświadomiły mnie w jak beznadziejnym jestem położeniu. Nie sama ciąża była tą beznadzieją ale to, czy zabieg się uda a dzidziuś nie ucierpi. Przecież nie wybaczyłabym sobie, gdyby przez moje nieprzemyślane decyzje coś poszło nie tak albo nie daj boże straciłabym dziecko. Tego chyba bym naprawdę nie przeżyła. Ale ciąża? Jeszcze jeden bobas? Gdzie ja zmieszczę kolejne łóżeczko niemowlęce??
To były ostatnie słowa i myśli jakie pamiętam z tamtego dnia. Kiedy się obudziłam w szpitalnym łóżku, każdy, kto do mnie przychodził szczerzył się i gratulował. Pielęgniarki, lekarze. Nawet personel pomocniczy pytał czy mi czegoś nie trzeba. Potrzeba! Snu. Miałam wrażenie że to był sen. Że to wszystko to jakiś żart a ja się zaraz obudzę w domu i znów będę gotować zupę pomidorową. Gdy zobaczyłam Roberta wchodzącego do sali, w której leżałam z bukietem kwiatów zrobiło mi się gorąco. Czyli jednak mnie się to nie śniło. Będzie dzidziuś. „Chłopiec, który był trzeci” pomyślałam. Jednak sama skarciłam się w duchu. Skąd wiesz że to będzie chłopiec. Przeczucie? Złudzenie? Czy po prostu środki przeciwbólowe zrobiły już swoje. Ale zaraz odpłynęłam. Byłam bardzo zmęczona a narkoza jeszcze nie do końca odpuściła. Ostatnią myślą jaką pamiętam to: „jak to możliwe? Przecież uważaliśmy”. Chciałam mieć jeszcze jedno dziecko ale jak skończę studia i napiszę magisterkę. Widocznie ktoś miał dla mnie inne plany. Ktoś chciał bym swoje plany odłożyła na później i zajęła się czymś innym — wychowywaniem dzieci. Odkąd pamiętam „swoje sprawy” odkładałam na później. Żyłam dla innych. Teraz też musiało tak być.
Fakty były takie. I śmieszne. Chociaż w tamtym momencie mnie osobiście nie było do śmiechu. Byłam może nie załamana ale ciut zagubiona. Zaszokowana. O tak. To najlepsze słowo, jakie opisywało stan, w którym się znajdowałam. I co powie matka? Co powie teściowa? Kolejne dziecko całkiem przewróci moje życie do góry nogami. Przecież mam malutkie bliźniaki, nie mam stabilnego domu, mieszkania. Gdzie do tych kiepskich warunków lokalowych kolejny maluszek?
Cała gastrologia szpitala przy ul. Banacha huczała od plotek. Pielęgniarki uśmiechały się pod nosem, gdy mijały mnie na korytarzu a lekarz, który mnie operował chodził dumny jak paw że to on jako pierwszy zdiagnozował ciąże a ja wróciłam do domu bez woreczka żółciowego i z lokatorem w brzuszku.
Najważniejsze że wszystko dobrze się skończyło. Przynajmniej na razie. Bóle ustąpiły i już nigdy więcej ich nie miałam a ja przyzwyczajałam się do myśli że nie jestem sama. Że obok bliźniąt za dziewięć miesięcy będzie mi koło nóg pełzał jeszcze jeden chłopczyk. Nie pytajcie mnie dlaczego chłopiec. Po prostu chłopiec.. „Chłopiec, który był trzeci.”Popularny od 2000 roku komunikator internetowy stworzony przez firmę GG Network, którym logo było uśmiechnięte słoneczko.
Endoskopowa cholangiopankreatografia wsteczna (ECPW) — badanie dróg żółciowych i trzustki. Badanie ECPW jest połączeniem metody endoskopowej i radiologicznej. Największe znaczenie endoskopowa cholangiopankreatografia wsteczna ma w terapii zwężeń dróg żółciowych i trzustkowych oraz kamicy przewodu żółciowego. Źródło Wikipedia.
Leki zapobiegające wczesnemu porodowi.
Usunięcie nerki z organizmu.
Święto katolicki — chrześcijańskie to obchodzone jest w Polsce 6 stycznia na pamiątkę wędrówki trzech króli: Kacpra, Melchiora i Baltazara do Betlejem. Przybyli oni złożyć pokłon nowo narodzonemu Jezusowi.
więcej..