- W empik go
Chłopiec znikąd - ebook
Chłopiec znikąd - ebook
Inspirowana współczesną historią poruszająca powieść o odwadze, poświęceniu i przyjaźni między syryjskim uchodźcą i amerykańskim nastolatkiem
Ojciec Ahmeda zaginął, gdy płynęli nocą łodzią przemytników, starając się dotrzeć do wybrzeży Grecji. Wcześniej, w czasie bombardowania, stracił mamę, siostry i resztę rodziny. Gdy jakimś cudem w końcu dociera do Belgii, okazuje się, że czeka go życie w przepełnionym ośrodku lub deportacja. Postanawia ukryć się, a potem uciec o Anglii.
Trzynastoletni Max Howard przeprowadził się z rodziną do Brukseli. Mimo nieznajomości języka rodzice zapisali go do francuskiej szkoły, w której ma same kłopoty. Nie znajduje zrozumienia ani u rodziców, ani u starszej siostry. Jest źle na wszystkich frontach. Sytuacja zmienia się, gdy pewnego dnia schodzi do piwnicy i odkrywa ukrywającego się młodego syryjskiego uchodźcę… Postanawia mu pomóc, zainspirowany historią o belgijskim bohaterze ruchu oporu z czasów II wojny światowej.
Niestety wraz z rodzącą się przyjaźnią rośnie zagrożenie – w Paryżu i Brukseli doszło do ataków terrorystycznych, policja i wojsko urządzają blokady, a nastroje antyimigracyjne rosną. Chłopcy wymyślają szalony plan, by uratować Ahmeda, ale utrzymanie tajemnicy okazuje się bardzo trudne…
Chłopiec znikąd z wrażliwością i umiarem, podejmuje temat odwagi i zaufania w świecie, w którym zaczynają dominować stereotypy i strach przed nieznanym. Nawiązuje do historii Europy i może być przyczynkiem do podjęcia w domu czy w szkole dyskursu dotyczącego kryzysu imigracyjnego i narastającej islamofobii.
Najlepsza książka dla dzieci 2018 wg. „Washington Post” i jedna z 10 najlepszych powieści dla nastolatków 2018 wg. „New York Times“.
Część dochodu z książki wspiera działania Polskiej Akcji Humanitarnej na rzecz syryjskich uchodźców.
Tłumaczenie: Anna Klingofer-Szostakowska i Sara Manasterska
Książkę polecają: PAH, Fundacja Refugee.pl, Dom Otwarty, Centrum Wielokulturowe, "Książki. Magazyn do czytania", BukBuk.pl, Qlturka.pl
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-953430-4-9 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Celowo zaczekali na chmurną, bezksiężycową lipcową noc. Przemytnicy powiedzieli, że może w taką pogodę grecka straż przybrzeżna ich nie zauważy.
Lecz teraz ta ich niewidzialność okazała się problemem. Górna część pontonu kołysała się już tylko dziesięć centymetrów nad powierzchnią wody, kilka centymetrów niżej niż w chwili, gdy wypływali na Morze Egejskie. W zasięgu wzroku nie było żadnego lądu. Kapitan bezskutecznie próbował ponownie uruchomić silnik. Pasażerowie – osiemnastu mężczyzn, trzy kobiety i czworo dzieci – stłoczyli się w szarą gromadę na pokładzie. Niektórzy mieli na sobie niedopasowane kapoki; tylko kilka osób umiało pływać.
– Jeżeli silnik nie zaskoczy, wszyscy się potopimy – powiedziała jedna z kobiet głosem piskliwym od paniki.
Nikt nie zaprzeczył.
Ahmed Nasser przycisnął do siebie kamizelkę ratunkową, za małą dla czternastoletniego chłopaka, który prawie dorównywał wzrostem ojcu. Przypomniał sobie zasłyszane w Turcji opowieści o przemytnikach sprzedających uszkodzone kamizelki, które zamiast ratować, pozwalały ludziom utonąć.
Nagle poczuł na ramieniu dotyk dłoni.
– Ahmed, serduszko moje, nie bój się.
Ahmed spojrzał na potężną sylwetkę ojca, wciśniętą w ścianę nadmuchiwanej łodzi. Mężczyzna miał przewieszoną przez ramię dętkę. Uśmiechał się spokojnie, jakby wiedział, że wszystko dobrze się skończy. Lecz odór niemytych i spoconych ciał, przerażone spojrzenia i mdlący ruch lekko wzburzonych fal podpowiadały Ahmedowi coś zupełnie przeciwnego.
– Ta pani ma rację – szepnął Ahmed. – Z pontonu uchodzi powietrze. Jeśli silnik nie odpali...
– Cicho już – przerwał mu ojciec.
Powiedział to zdecydowanym, lecz zarazem łagodnym tonem, jakby uspokajał dziecko. Ale Ahmed był dość duży, aby dostrzec bezsilność, która się za tym kryła. Pomyślał o swojej matce, siostrach, dziadku – czy czekała go gorsza śmierć niż ich? Ojciec zapewnił go, że umarli bez bólu. Z pewnością szybciej niż tutaj. Wtedy nie było czasu na złudne pocieszenia.
Od greckiej wyspy Lesbos wybrzeże Turcji dzieliło mniej niż dziesięć kilometrów. Ahmed wypatrywał świateł z lądu, czy choćby z innej łodzi, lecz bez powodzenia. Gdzie jest Europa? Gdzie jest reszta świata? Na niebie nie było ani jednej gwiazdy, która zwiastowałaby istnienie lepszego miejsca na ziemi. Niebo było równie ciemne co woda w dole. Ahmed ledwie widział tarczę zegarka z nierdzewnej stali, który jego ojciec nosił do tego wieczoru, kiedy to włożył go na jego nadgarstek. Należący niegdyś do pradziadka Ahmeda zegarek nosił nazwę Omega Seamaster, „władca mórz”, która teraz brzmiała przewrotnie.
– Przecież wiesz, że nie umiem pływać – szepnął Ahmed.
– Nie będziesz musiał – odparł jego ojciec.
Ale sportowe buty Ahmeda zaczęły już przemakać. Czuł, jak woda chlupocze na dnie łodzi. Ludzie wyrzucali bagaże do morza, starając się zmniejszyć balast. Ahmed przyglądał się torbom unoszącym się na powierzchni; niektóre odpływały, inne tonęły. Kilka osób próbowało wylewać wodę plastikowymi butelkami, lecz na niewiele się to zdało. Siedząca przed nimi kobieta rozpłakała się. Ahmed dopiero teraz zauważył, że trzyma w chuście niemowlę.
– I po co te łzy – zwrócił się do niej ojciec Ahmeda. – W tej łodzi jest już dość mokro – zażartował.
Na te słowa rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Allahu Akbar! – modlili się niektórzy.
– Baba...
– Ona ma rację – przerwał mu ojciec. – Musimy ruszyć tę łódź. Ale nie utoniesz. Inni też nie.
Ahmed zauważył, że ojciec zerknął na kobietę i jej dziecko, a potem na pozostałych zdesperowanych, przerażonych obcych ludzi w przepełnionej łodzi. Baba ściągnął z ramienia dętkę i wsunął ją synowi przez głowę na pierś. Potem pochylił się i szepnął mu do ucha:
– Wybacz mi, serduszko. Muszę cię na chwilę opuścić.
– Opuścić? Dokąd idziesz?
Ale jego ojciec już zdążył się odwrócić.
– Baba!
Ahmed chciał go zatrzymać, gdy zorientował się, że dętka przyciska mu ręce do ciała. Zanim je wyswobodził, jego ojciec był już jedną nogą za burtą.
Ahmed rzucił się, aby go złapać. Za późno. Jego ojciec zsunął się już do ciemnej wody niczym węgorz. Chwilę później wyłonił się znów, pływając w miejscu.
– Co robisz? – zawołał Ahmed.
– Musimy pociągnąć łódź. – Jego ojciec przyglądał się badawczo pasażerom. – Czy ktoś jeszcze umie pływać?
Pochodzili z przeróżnych miejsc – Syrii, Afganistanu, Iraku – lecz z bezradnych spojrzeń, które wymieniali, Ahmed wywnioskował, że jedno ich łączyło: nikt nie potrafił pływać.
Nagle za jego plecami odezwał się po arabsku głos z irackim akcentem:
– Ja umiem.
Ahmed się odwrócił. Drobny żylasty mężczyzna zdjął kurtkę, potem koszulę. Podał je kobiecie obok, która złożyła ubranie starannie, jakby chciała pokazać, że oczekuje jego powrotu. Pomiędzy nimi siedziała mała dziewczynka, której prawie nie było widać spod kapoka.
– Ja też umiem – powiedział kapitan. Wydawał się zawstydzony awarią silnika, choć Ahmed nie widział w niej jego winy. Mężczyzna nie był nawet prawdziwym kapitanem, tylko zwykłym studentem inżynierii z Homs, którego przemytnicy wybrali spośród uchodźców do niewdzięcznego obowiązku sterowania łodzią. Dzięki temu zasłużył na podłużną pomarańczową boję, którą teraz wrzucił do wody i wskoczył za nią.
Ahmed próbował oddać ojcu dętkę, lecz ten nie chciał jej wziąć, twierdząc, że tylko go spowolni. Mężczyźni podpłynęli do przedniej części łodzi, a gdy jeden z pasażerów oświetlił latarką ciemną wodę, przewiązali boję liną holowniczą. Ahmed próbował dosłyszeć, co mówią, ale naradzali się zbyt cicho. Potem każdy z nich chwycił linę jedną dłonią i zaczął młócić wodę nogami, wiosłując wolną ręką. Ojciec Ahmeda popłynął przodem, dwaj mężczyźni za nim.
Łódź szarpnęła i ruszyła, jakby popchnęła ją gigantyczna dłoń.
Pasażerowie wznieśli wiwaty i okrzyki: „Chwalić Boga!”. Ci na środku łodzi nabierali wodę z dna do butelek, które następnie przekazywali do wylania tym przy ściankach. Opróżniając butelki, Ahmed czuł, jak opuszcza go lęk, a jego miejsce zajmuje duma, że to właśnie jego ojciec prowadzi pływaków. Przypomniały mu się dawno minione weekendy sprzed wojny, gdy całą rodziną grillowali i piknikowali z przyjaciółmi pod Aleppo. Późną nocą ojciec prowadził dabke^(), kręcąc sznurem trzymających się za ręce tancerzy, przytupujących do rytmu bębna i tamburynu. Ahmed wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo i pozwalał ponieść temu szaleństwu, wiedząc, że Baba dowodzi.
Lecz pół godziny później ze wspomnień wyrwał go wiatr, który nagle się wzmógł, a wzburzone fale zakołysały pontonem. Co pewien czas przelewały się ponad wiotczejącymi ścianami łodzi. Ahmed słyszał chlupot wody na dnie. Zerkał z niepokojem na promień światła oświetlający jego ojca i pozostałych pływaków. Grzywy fal rozbijały się nad ich głowami, spowalniając ich, lecz wolnymi rękami mężczyźni niestrudzenie młócili wodę.
Lunął deszcz. Po kilku minutach Ahmed był już całkiem przemoczony. Pocieszał się, że letnia ulewa nigdy nie trwa długo, lecz ona jeszcze bardziej wzburzyła morze. Pływacy wciągnęli łódź prosto w fale. Miotała się i podskakiwała, naprężając linę, ale nadal unosiła się na powierzchni wody.
Nagle przyszła boczna fala.
Ahmed nie widział jej, ale ją poczuł. Przechyliła ponton na bok i zdawała się trzymać go w tej pozycji, jakby zastanawiała się, ile warci są ci w środku. Ahmed nabrał powietrza w oczekiwaniu na wywrotkę, lecz fala pozwoliła pontonowi zsunąć się po jej boku i zamiast tego zalała pływaków, którzy zupełnie zniknęli. Następnie zerwała boję z liny i cisnęła ją w mrok.
Wszyscy zamilkli, zaskoczeni, lecz po chwili zaczęli krzyczeć i omiatać latarkami telefonów powierzchnię morza.
– Gdzie oni są? Ktoś ich widzi?
Pierwszy pojawił się kapitan. Irakijczyk wypłynął po nim, łapiąc powietrze wielkimi haustami. W dłoni nadal ściskał linę.
Ale gdzie był Baba?
Ahmedowi wydawało się, że w oddali, w strugach zacinającego deszczu, dostrzegł głowę ojca, wynurzającą się z morza.
– Baba! – krzyknął.
Lecz nie usłyszał odpowiedzi, a gdy znów spojrzał w tamtą stronę, zobaczył tylko niekończące się spienione grzbiety fal.ROZDZIAŁ TRZECI
Ahmed słuchał Ibrahima, ale nie patrzył na niego. Dzięki temu łatwiej mu było ukryć, co czuł w związku z ostatnimi złymi wieściami.
Już dawno przestał widzieć w Ibrahimie Malakim Irakijczyka. Dla niego był to przyjaciel jego ojca, mimo iż ta więź zadzierzgnęła się w niecałą minutę w zimnej morskiej wodzie, gdy mężczyźni przyrzekli sobie: „Gdyby coś mi się stało, zaopiekuj się moją rodziną”.
Lecz teraz, po prawie miesiącu nocowania w namiocie w parku Maksymiliana w centrum Brukseli, Ibrahim wyjaśnił, że belgijski Urząd ds. Cudzoziemców odmówił jemu i jego rodzinie przyznania statusu uchodźcy.
– Chcą nas zmusić do powrotu do Iraku – powiedział.
Ahmed spojrzał na morze namiotów kempingowych rozciągające się za tym, który dzielił z Ibrahimem i jego rodziną. Uchodźcy nie mieli prawa do zakwaterowania, dopóki nie zarejestrowali się w Urzędzie ds. Cudzoziemców po drugiej stronie ulicy. Przez całe lato kolejki były tak długie, że ludzie czekali na to wiele dni, a nawet tygodni, nie mieli więc wyboru i koczowali w parku, w obozie Czerwonego Krzyża. Ahmed lubił wolontariuszy, którzy prowadzili obóz i przynosili im wszystko, od ubrań i koców po gorące posiłki i pieluszki dla dzieci. Założyli nawet małą szkołę. Ahmed wybrał się do niej raz z czteroletnią córką Ibrahima, Baną, i nauczył kilku zwrotów po francusku.
Lecz niedawno Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ogłosiło, że zamierza zamknąć obóz. Lato chyliło się ku końcowi, ale Ahmed wiedział, że to reakcja na coś więcej niż zmianę pogody. Drewniane skrzynki zamiast krzeseł i stołów, pranie wiszące na sznurach rozciągniętych pomiędzy drzewami, namiot pierwszej pomocy z ogromnym czerwonym krzyżem, stosy podarowanych ubrań – to wszystko stanowiło niepokojący kontrast wobec lustrzanych biurowców otaczających park. Władze nie mogły dłużej usprawiedliwiać istnienia miasteczka namiotów w centrum stolicy Unii Europejskiej.
Teraz żona Ibrahima, Zainab, tłumaczyła, że mieli nadzieję, iż zatrzymają się u krewnych, którzy mieszkali w pobliskiej dzielnicy Molenbeek, podczas gdy Ibrahim złoży odwołanie od decyzji urzędu.
– Jako nieletni bez opieki, do czasu rozpatrzenia twojej sprawy musisz pozostać pod opieką państwa – wyjaśniła łagodnym tonem.
Ahmed poczuł ucisk w żołądku. Od kiedy łódź greckiej straży przybrzeżnej uratowała ich i przewiozła na brzeg Lesbos, nie wypowiedział więcej niż kilka koniecznych słów. Teraz jednak sięgnął po te, które przerażały go najbardziej.
– Sam?
Po Europie wędrowały samotnie tysiące dziecięcych uchodźców. Spotkał kilkoro po drodze. Wysłuchał plotek i informacji, którymi się wymieniali: którym przemytnikom ufać, które szlaki są najbezpieczniejsze. Część z nich była sierotami jak on; inne dzieci wysłano przodem w nadziei, że później sprowadzą krewnych; kilkoro oddzielono od ich rodzin po drodze. Ahmed zakładał, że zostanie z Ibrahimem w Belgii przynajmniej do ukończenia szkoły średniej. Nigdy nie brał pod uwagę możliwości, że Ibrahim i jego rodzina sami nie dostaną pozwolenia na pobyt.
– Bez nas będzie ci łatwiej – dodał Ibrahim. – Jesteś Syryjczykiem, nie Irakijczykiem. Syryjczyków biorą...
Ahmed nawet nie chciał mieszkać w Belgii. Praktycznie nic nie wiedział o tym małym kraju tkwiącym między Francją a Holandią niczym kamyk w bucie. Jego ojciec zamierzał wyjechać do Anglii lub Kanady, gdzie przynajmniej znaliby język. Ahmed pojechał do Belgii tylko za Ibrahimem.
– Ale dokąd pójdę?
– Jest taki ośrodek, który przyjmuje właśnie nieletnich bez opieki. Będziesz miał dach nad głową...
Ahmed się skrzywił. Mieszkał już w innych ośrodkach dla uchodźców w Grecji i na Węgrzech; były to praktycznie zagrody dla ludzi. Panował tam nieznośny tłok, do tego jedzenie było przeterminowane, a zniecierpliwieni strażnicy ciągle wrzeszczeli. Poprzysiągł wtedy, że nigdy już nie trafi do żadnego z tych miejsc. Dość się nasłuchał, co miały do zaoferowania takim chłopakom jak on: bójki, nocne koszmary, dziwne jedzenie, badania lekarskie i zajęcia językowe. Do tego przeciążeni dorośli. Zajmie im wiele miesięcy, zanim wymyślą, co z nim zrobić, miesięcy, gdy będzie pod opieką osób, których nie znał i którym nie ufał. Poza tym jakie miał szanse na znalezienie innej rodziny? To prawda, było wielu życzliwych Belgów, którzy przynosili żywność i odzież do parku Maksymiliana. Ale kilkugodzinny wolontariat to jedno, a adopcja nastolatka to zupełnie inna sprawa. Zostanie pod opieką państwa do pełnoletniości.
– Jutro pójdziemy razem do urzędu, który zajmuje się nieletnimi bez opieki, i cię zarejestrujemy – powiedział Ibrahim.
– Nie martw się, Ahmedzie – dodała Zainab. – Będziemy codziennie w kontakcie. Pomożemy ci, gdybyś miał jakieś problemy.
Lecz Ahmed wiedział, że z Iraku raczej mu nie pomogą. A gdy już zarejestruje się w Belgii, nie będzie miał prawa ubiegać się o azyl w Anglii ani w żadnym innym kraju. Takie były zasady. Utknie w Belgii na zawsze.
Ogarnął go jeszcze gorszy lęk. Jedynym dowodem na to, że w ogóle był Syryjczykiem, był podrobiony paszport. Jego ojciec kupił go na czarnym rynku w Turcji po ich ucieczce z Syrii. Ich prawdziwe paszporty uległy zniszczeniu tamtego strasznego dnia. A jeśli władze nie uwierzą, że jest Syryjczykiem? W końcu podróżował z iracką rodziną. Lepiej by na tym wyszedł, gdyby przybył tu sam.
Do tego dochodził jeszcze jego wiek. Niedawno skończył czternaście lat, ale wszyscy zawsze myśleli, że jest starszy. Policja mogła zobaczyć twarz nie chłopca, lecz ponurego młodego mężczyzny, potencjalnego terrorysty. Czy nie był to ten sam strach, który czaił się w oczach tak wielu Europejczyków? Wyobraził sobie przymusowy powrót do Turcji – te wszystkie z trudem pokonane kilometry w drugą stronę, daremna śmierć jego ojca.
Ahmed przypomniał sobie życie, które wyobrażali sobie z Babą w Anglii: naukę w szkole w języku, który przynajmniej częściowo rozumiał, grę w drużynie piłkarskiej, jedzenie ryby z frytkami podczas oglądania genialnej obrony Davida De Gea, bramkarza Manchesteru United. Może los podpowiadał mu, aby nie rezygnował z Anglii, mimo śmierci ojca. Z plotek w obozie wiedział, że najlepiej było się tam dostać przez miasto Calais na północnym wybrzeżu Francji. Znajdował się tam inny duży obóz, zwany Dżunglą, gdzie uchodźcy czekali na szansę przedostania się podmorskim tunelem dla pociągów i samochodów do Anglii. Wokół parku Maksymiliana zawsze kręciło się kilku przemytników, oferujących transport do Francji.
Czy powinien pojechać do Calais i tam zaryzykować, czy zostać sam w Belgii i spróbować się zarejestrować? Zostało mu niecałe czterdzieści osiem godzin na dokonanie wyboru, który miał zadecydować o reszcie jego życia. Pogładził tarczę zegarka, zastanawiając się, co doradziłby mu ojciec. Ale „władca mórz” nie podsunął żadnych odpowiedzi. Ahmed połaskotał Banę, aby jej chichot odwrócił jego uwagę od tych rozmyślań.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------