Chłopstwo. Historia bez krawata - ebook
Chłopstwo. Historia bez krawata - ebook
Chłopstwo, wieś, praca na roli, rytm pór roku. Czym są? Dla nas i w nas.
Jak się zmieniają i w czym są niezmienne?
Aby je zrozumieć właściwie i do końca, aby poczuć ich zapach, aby zachwycić się ich kolorami, trzeba człowieka, który byłby i naukowcem badającym temat dogłębnie, i samorządowcem potrafiącym wsią zarządzać oraz znającym jej problemy, i wreszcie chłopem, który się na wsi rodził i dla niej pracował. Takiego człowieka, który rozumie wieś i jej mieszkańców prawdziwie.
I oto jest.
Profesor Mateusz Wyżga, historyk, wieloletni sołtys rodzinnej wsi Dziekanowice, działacz społeczny i autor wielu książek, chłopskie dziecko, zdejmuje krawat i profesorską togę, ale odrzuca też politykę, ideologię i historię wydarzeniową. Pisze historię chłopstwa na laptopie, lecz nie przy swoim profesorskim biurku w Krakowie, a wśród pól i łąk. W przerwach zakasuje rękawy, wsiada do traktora lub chwyta widły. Pokazuje nam prawdziwy obraz polskiego chłopstwa i polskiej wsi, wolny od mód, polityki i stereotypów. Dociera do istoty tego, czym jest wieś w nas, jak wpływa na nasze życie i czego nas uczy. W pogoni za ekoświatem pozwala nam spojrzeć za siebie. Tam, na polskiej wsi, to za czym gonimy, mają od wieków.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8798-3 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZESTRZEŃ. HISTORIA Z PERSPEKTYWY PODWÓRKA
Plansza do gry
Wszystko zaczyna się od naszego podwórka. Wszyscy mamy jakichś przodków i jakąś historię. Jeśli zaczniemy od własnego gospodarstwa czy działki rolnej, czegoś namacalnego, łatwiej będzie nam zrozumieć tysiące lat rolnictwa na ziemiach polskich. Odpowiedź na pytanie o los najbliższej studni czy o nasze geny bywa równie interesująca, co najostrzejsze spory ideologiczne, kulinarne czy muzyczne. W wielu przypadkach (także w moim) to poznanie dziejów własnej rodziny jest pierwszym krokiem do poznania dziejów Polski. Siedzę akurat w piwnicy w domu rodzinnym obok nieużywanego już pieca chlebowego. Zastanawiam się, jaka historia wiąże się z klepiskiem, kto wpoił podkowę w zaprawę betonową sufitu? Innym razem plewię kapustę za stodołą i myślę, ilu takich jak ja uprawiało już tę ziemię? Ruszam rytmicznie motyką, ostrożnie plewię chwasty, by nie pociupać sobie palców w sandałach, i nagle znajduję krzemienny odłupek, stworzony ludzką ręką. Tysiące lat temu gdzieś tu może odcinano tłuszcz od skóry ubitego zwierzęcia. Może to była część grotu osadzonego w łuku z rogu mamuta?
Wichry archeologii mieszają się z monsunem historii. Wiem, kto na tej samej działce, na której stoi mój dom, siedemdziesiąt lat temu zabił człowieka. Znam ze zdjęcia oprawcę oraz okoliczności tego zdarzenia. A ile osób zabito wcześniej? Kto nieświadomie kupił działkę z pradziejowym lub wczesnośredniowiecznym cmentarzyskiem czy mogiłą epidemiczną? Nierzadko koparka czy sztychówka, gdy zagłębia się w ziemi, trafia przypadkowo na kości nieznanych żołnierzy, wędrowców, ofiar przemocy lub egzekucji. O takim znalezisku opowiadał mi pewien stary grabarz. Kiedy w międzywojniu pogłębiano wąwóz pod budowę torów Warszawa–Kraków, natknięto się na ludzkie szczątki i elementy uzbrojenia. Pod wodzą ojca mojego rozmówcy, także grabarza, na obrzeże miejscowego cmentarza zwieziono ponoć dwa wozy worków z kośćmi. Niektóre ze szczątek miały ponoć resztki ostróg.
Czy spacerujemy po parku, czy zmierzamy osiedlową drogą na przystanek, chodzimy po dachu historii. Prahistorii – doda celnie archeolog. Pod powierzchnią ziemi znajdują się pozostałości po jej dawnych użytkownikach, od których pochodzimy. Dostrzegam w ziemi, w jej zapachu wieczny wyścig narodzin i zgonów, który jest jak szyderstwo życia ze śmierci. To archiwum życia – ziemia daje je i pochłania zarazem. _Perpetuum mobile_. Archeolog czyta przeszłość z zabytków kultury materialnej, historyk – ze źródeł pisanych. Przeszłość to dziwna obca kraina. Wchodzimy jak do siebie, jak do dawno opuszczonego pokoju, jak na własne podwórko, tyle że w nocy, w świetle księżyca, ostrożnie. Otoczenie niby znajome, a jednak inne. Jest ciemno i tylko z pozoru wszystko się zgadza.
Powoli otwieramy pudełko z grą, której plansza to obszar naszej wsi i podwórka. Pionkami są tutejsi mieszkańcy, rodowici i przyjezdni (wżenieni, nowi nabywcy działek, a nawet pracownicy sezonowi), a kostką – słońce. Sam zaczynałem odkrywanie historii od wypytywania dziadka o to, jak nazywają się okoliczne wsie, widziane z naszego pola na pagórku – ziemi, która wchłonęła litry mojego potu, a wraz z nim moje marzenia i złudzenia, mgliste wyobrażenia o świecie. Gleba była żółta, nieurodzajna, wcześniej rósł na niej dworski las. Pradziadkowie odkupili działkę po jej wykarczowaniu przez zaborcę. Drewno wykorzystano do budowy rowów strzeleckich podczas wojny. Dziadek opowiadał: „A tam to już Wiktorowice. Znołem tam takigo jednygo chłopoka”. Dziadku, a za tą wsią? „A tam to już Luborzyca, a dalej hań Bierków i zaś miasteczko Proszowice”. I dalej, dalej… Aż chciało się rzec za Poetą z _Wesela_: „Polska to jest wielka rzecz”.
Zrozumiałem wówczas, że ogrom świata składa się z puzzli, sześciokątów w plastrze miodu, które przez całe wieki przylegają do siebie. To my boimy się albo kpimy z odległości, geografii1. Od genealogii i historii lokalnej przeszedłem do historii totalnej. Od zagrody do katedry. Czy zatem mogę napisać historię wsi z perspektywy podwórka? A czy mogę napisać historię Krakowa z perspektywy Rynku Głównego? Mogę.
Topografia
Zaczynam pisać ten rozdział w samym środku średniowiecznej części mojej rodzinnej wsi, Dziekanowic. To tak zwana stara wieś, w jarze, dokąd zeszło osadnictwo z pagóra. Należała do każdego dostojnika krakowskiej kapituły katedralnej, który pełnił funkcję dziekana (tak jak w sąsiednich Kantorowicach zapewne urzędowali kantorzy). Wyobrażam sobie, jak dla odczynienia uroku i ściągania piorunów w trakcie lokacji wytyczano obszar pod nową zabudowę i orano jego linie wołami – bliźniakami2. Jak na środku placu wbito słup nadziany kołkami. Ich liczba była równa liczbie lat wolnizny od obciążeń dla osadników, lat potrzebnych na przetrzebienie zalesień pod domostwa i uprawę. Co roku jeden kołek ze słupa usuwano, aż w końcu, jak w innych wsiach, w Dziekanowicach można było rzec: „płać i płacz”3.
Świadectwem dawnego życia na wyżynie we wsi pozostały szczątki zabudowy mieszkalnej, jam gospodarczych i cmentarza wczesnośredniowiecznego z czasów, kiedy nie było jeszcze zwyczaju zakładania nekropolii wokół świątyń chrześcijańskich. Znaleźli je i przebadali archeolodzy. Jako dziecko bawiłem się na terenie późniejszych wykopalisk niczego nieświadomy, a gdy rozmawiałem z badaczami, czułem się jak żywa skamienielina, jak ostatni element wykopanej z ziemi układanki. Nad starą wsią do dziś widnieją dawny dwór i folwark. W czasach Polski Ludowej działał tam PGR, a potem firma nasiennicza. Droga, ostro opadająca od dworu aż na łąki, przed trzema dekadami była rewelacyjnym torem saneczkowym, długim na pół wsi.
Centrum wsi Dziekanowice, 1848 rok
W starowiejskim jarze kurczy się jeszcze kilka stuletnich chałup. Stoją blisko siebie, a ich okna zieją nostalgią. Zapewne przez stulecia domy były pełne życia, narodziny kolejnych dzieci pchały starców ku śmierci, tak jak mleczaki zostają zastąpione przez zęby trzonowe. Wieś była jednym organizmem, oddychała tym samym powietrzem przepojonym dymem drzewnym, zapachem gotowanej strawy, wonią stajen i obór. Chałupy, co widać na austriackiej mapie katastralnej z 1848 roku, układały się kaskadowo wzdłuż drogi. Za wsią stała karczma Zielona, którą przed drugą wojną światową zawiadywał Żyd, zwany przez miejscowych Pinkiesem (zapewne chodziło o Pinkusa). Opodal karczmy zlokalizowany był cmentarz dla zwierząt. Teraz nie panuje tam taki gwar jak dawniej. Osadnictwo wyniosło się znów na wyżyny, tam budują się nowe domy – dumne, ceglane, docieplone styropianem, odporne na wiatr czy spiekotę. Nie muszą już przytulać się do siebie.
Na rodzinną wieś spojrzałem przez mikroskop. A teraz biorę do ręki lunetę, byśmy wyobrazili sobie wiejskie mikroświaty w kosmosie ziem polskich. W samolocie lecącym z Gdańska do Krakowa można się przekonać, ile mija się tych osad i jak szybko. To plansze, na których historia popycha pionki. Tym się teraz zajmijmy.
Skąd się wzięło chłopstwo w Polsce?
Jeżeli wierzyć w ustalenia badaczy, jakieś czternaście miliardów lat temu miał miejsce Wielki Wybuch i zaczął się nasz świat. Przed czterema miliardami pojawiły się na nim żywe organizmy, a dwa i pół miliona lat temu – stworzenia podobne do ludzi. Istoty zaliczane do rodzaju homo dzieliły się na kilka gatunków. Badacze dopatrują się śladów gatunku homo erectus w Kończycach Wielkich, śląskiej wsi, w której rośnie pięćsetletni dąb, bodaj najstarszy w regionie4. Około trzystu tysięcy lat temu człowiek opanował ogień. Wiadomo, że współcześni ludzie pojawili się sto tysięcy lat później5. Kiedy wszystko już zostało przeorane przez lądolód, napłynęły nowe fale osadnicze. Jedna z nich parała się rolnictwem. Około dziesięciu tysięcy lat temu większość ludzi żyła już z rolnictwa oraz pasterstwa. Rewolucja agrarna oznaczała zatrzymanie się człowieka, dotąd prowadzącego koczowniczy tryb życia. Można powiedzieć, że ziarna zbóż osiedliły człowieka, znacząco wpłynęły na wzrost zaludnienia oraz pojawienie się różnic społecznych6.
Rolnictwo oraz hodowla, a także poprzedzające je łowiectwo, to najstarsze prace człowieka, a rola wydaje się najstarszym zakładem pracy. Wciąż dają nam chleb, i to dosłownie. Na ziemiach polskich i w Europie Środkowej ludzie zajmują się tym od siedmiu–ośmiu tysięcy lat. Kulturę społeczności trudniących się rolnictwem, przybyłych na późniejsze ziemie polskie z okolic dzisiejszych Węgier, archeolodzy nazwali kulturą ceramiki wstęgowej rytej – od wytwarzanych naczyń. Pojawiło się osadnictwo, a z nim takie neolityczne zajęcia jak garncarstwo czy tkactwo. Świat pozornie się zatrzymał.
Osadników przyciągały zwłaszcza żyzne ziemie nadrzeczne, gdzie namuliska były porośnięte przez lasy łęgowe z lipą, grabem czy jesionem. Takich lokalizacji poszukiwali rolnicy i hodowcy z dorzecza Dunaju przekraczający Karpaty i Sudety. Wczesnorolnicze społeczności zasiedlały ziemie nad Wisłą i Odrą. Ludzie szukali również złóż krzemienia oraz słonych wód7. Wspólnoty te różniły się więc od łowców i zbieraczy żyjących wcześniej na tych terenach – mówiąc oględnie, myśliwych, wędkarzy i grzybiarzy (dziś możemy też sobie wyobrazić takich zbieraczy, patrząc na ludzi chodzących cierpliwie z wykrywaczem metalu po nadbałtyckiej plaży). Oczywiście zbieractwo to nie tylko grzyby, lecz także rośliny. Ludzie jedli bulwy, owoce, dzikie zboża. Ważny element diety stanowiły kasze. Wyżej położone tereny, po wykarczowaniu lasu, stawały się atrakcyjne pod coraz bardziej zaawansowane rolnictwo czy pasterstwo. Zamiast gonić za zwierzyną, udomowiono ją. Działalność człowieka trwale zmieniła przyrodę. Taki kraj – żyzny, pełen pól, bogaty w roślinność, miody i mięsa – pod panowaniem Mieszka I zobaczył Abraham ben Jakub, Żyd pochodzący z Hiszpanii, który w latach 965–966 podróżował po terenach słowiańskich8.
Ludzie zaczęli ręcznie uprawiać ziemię, co się nazywa kopieniactwem. Wysiewano różne gatunki pszenicy na zradlonej glebie. Sam w taki sposób uprawiałem zagon – obracałem i spulchniałem ziemię pod pomidory sztychówką, a pewne swego dżdżownice lazły na boki, zanim kury i dzikie ptaki je wyżarły. W hodowli pradawnych ludzi znajdowały się: świnie, bydło, owce i kozy. Wcześniejsze ryzykowne zapuszczanie się w knieje na polowania i zbieranie owoców lasu zeszły na dalszy plan. Mobilne obozowiska łowców – jak samobieżne wiejskie sklepy spożywcze i piekarnie pojawiające się o stałych porach w danej miejscowości – przemieniały się w osady9.
Uprawiano poletka w pobliżu pierwocin osad, których nazw nigdy nie poznamy, więc możemy śmiało pożonglować pomysłami: Neolitowice, Paleolewo, Mezolitówek czy bardzo szwejkowe Muchyzeżryjciemniewice. Kręcenie się bliżej wioski zmniejszało ryzyko zostania pożartym przez wilka, demona czy mieszkańców innej osady, gustujących akurat w ludzkim mięsie. Kiedy dziś spaceruję po górujących nad Krakowem stokach Zwierzyńca, przez porastający je Las Wolski, w kierunku zoo, słyszę z dala nietutejsze porykiwania gadziny przywiezionej z całego świata. Wtedy opieram się o stuletnie drzewo i przymykam oczy, odczuwam grozę pradawnych kniei.
Rolnictwu i hodowli służyły też śródleśne polany, wyzyskiwane ogniem i narzędziami. Powoli, przez setki lat takie przedpolskie, przedsłowiańskie osiedla zlewały się w sieć osadniczą, a groźny las cofał się niczym niedźwiedź cyrkowy przed bębenkiem tresera. Osady rolnicze nakrapiały się z wolna jak stalagmit, krajobraz przeobrażał się z przyrodniczego w kulturowy – w krajobraz ludzkiej ręki.
Ludzie używali krzemienia, wytwarzali coraz to lepsze narzędzia, ceramikę. W połowie czwartego tysiąclecia przed Chrystusem w Europie powszechne stało się wypalanie lasów. Dziś trudno mi sobie wyobrazić, że urząd miasta czy wójt gminy nakazuje podpalenie parku, by posiać tam słoneczniki albo wybudować biurowiec.
Na spopielałych i wykarczowanych obszarach rodziły się warzywa, a osadnictwo wyszło z dolin rzek na wysoczyzny. Jednocześnie stada zwierząt hodowlanych były coraz większe. Wraz z dobrobytem, co naturalne w ludzkiej historii, pojawili się liderzy, by pokazać tłuszczy, „jak pięknie się różnimy”. A to oznacza wykształcenie się elit. Widać to zwłaszcza po wielkich mogiłach pradziejowego jaśniepaństwa, które badają archeolodzy – jak chociażby okaz sprzed sześciu tysięcy lat we wsi Słonowice koło Kazimierzy Wielkiej10. Ówcześnie mieszkający tam ludzie są kojarzeni z kulturą wdzięcznie nazwaną kulturą pucharów lejkowatych – od kształtu wytwarzanych naczyń.
Cywilizacja rolnicza w ustabilizowanych osadach zaczęła coraz bardziej przypominać chłopstwo. Unowocześniono sierp, czyli taki pierwszy, kieszonkowy kombajn zbożowy. Pola były coraz wydajniejsze, bo orano je narzędziami przypominającymi radła i sochy, ciągniętymi przez zwierzęta, z kolei woła możemy uznać za prototyp traktora – i to eko, bo zasilanego wodą i paszą (pomijam fakt, że dziś wskazuje się na związek hodowli bydła z efektem cieplarnianym ze względu na wydzielanie metanu). Nawet „spaliny” obracano zyskownie, bo odchody zwierząt nawoziły jałowiejący grunt. I w ten sposób dochodzimy do wizerunku czterokołowego wozu z zaprzęgiem bydlęcym, znanego ze wsi Bronocice, jednego z najstarszych na świecie, którego historię sprzed pięciu tysięcy lat poznamy później11.
Mijały kolejne epoki, kultury, zmieniał się klimat, aż nadszedł czas tuż przed utworzeniem państwa polskiego w cieniu „długiej agonii” cywilizacji rzymskiej (VI–X wiek). Kontynent europejski został schrystianizowany, zaczęły powstawać nowe państwa. Osadnictwo starożytne przeszło we wczesnosłowiańskie pogańskie społeczności prapolskie. W dwóch ostatnich wiekach przed powstaniem Polski obok rozproszonych niewielkich osad pojawiały się grody scalające okolicę we wspólnoty terytorialne. Były one czymś na kształt pramiast12. I oto pojawiają się nasze państwo i źródła pisane. Zaczyna się nowy świat – świat historii.
W dużym skrócie: chłopi udomowili się dzięki zbożu, a proces ten rozpoczął się na naszych ziemiach siedem–osiem tysięcy lat temu. Przez „chłopów” rozumiemy „drobnych producentów rolnych pracujących w samodzielnych gospodarstwach”13 i zamieszkujących wsie. Wieś zaś wedle ustawy oznacza dziś „jednostkę osadniczą o zwartej lub rozproszonej zabudowie i istniejących funkcjach rolniczych lub związanych z nimi usługowych lub turystycznych nieposiadającą praw miejskich lub statusu miasta”14. Ponieważ rzeczywistość historyczna bywała zmienna, w grupie chłopów trzeba również widzieć bezrolnych mieszkańców wsi zatrudnionych w rolnictwie. Gospodarstwa chłopskie na późniejszych ziemiach polskich pojawiły się wraz z upowszechnieniem orki, czyli mniej więcej w V wieku po Chrystusie.
Chłopi jako kategoria społeczna pojawili się na ziemiach polskich o wiele wcześniej niż poddaństwo. Ludność niewolnicza była nabywana przez bogatsze warstwy lub pozyskiwana na skutek działań wojennych i stanowiła całkiem inną grupę społeczną. Chłopi natomiast wywodzą się z wolnej ludności, która dominowała w czasach plemiennych. Tej wolności chłopi nie tracili przez całe średniowiecze. Zaistnienie takiej grupy było efektem przebudowy organizacji plemiennych w aparat państwowy i powstaniem pewnych obowiązków względem panującego. Na ogół nie wiązało się to z niewolą czy zależnością gospodarczą od możnowładców15.
Samodzielność gospodarzy regulował ustrój organizacji lokalnej zwanej opolem – dawał dostęp do mienia wspólnego jak pastwiska czy lasy oraz regulował relacje z władzą plemienną. Jednocześnie mieszkańcy składali panującym daniny i mieli takie obowiązki jak udział w walkach czy budowa grodów i umocnień granicznych. Kiedy w X stuleciu powstała organizacja państwowa rządzona przez Piastów, powinności wzrosły – nazywamy je ciężarami prawa książęcego. Część chłopów dostała nawet konkretne zadania – była to ludność służebna zamieszkująca daną osadę. Takie wsie przybrały nazwy od swoich specjalności (Mydlniki, Piekary, Winiary, a nawet Złotniki).
Chłopi zwani smardami byli w tym czasie wolni. Od czasów rzymskich aż po XIV wiek pośród nich żyli też niewolnicy, czyli jeńcy, niewypłacalni dłużnicy czy przestępcy. Władzę nad nimi sprawował pan ziemski. W gospodarstwach słowiańskich otrokiem nazywano zarówno chłopca, jak i niewolnika domowego. Taka służba pracowała na dworach u panów świeckich czy duchownych, a także w kopalniach. W dodatku ojciec mógł sprzedać swe dzieci – słowiańscy niewolnicy we wczesnym średniowieczu trafiali nawet do Azji i Afryki. Również Polacy kupowali ludzi na targowiskach zachodniosłowiańskich, ale od XII wieku było to coraz rzadsze. Na zanik niewolnictwa i przypisańców, czyli chłopów bez możliwości swobodnej migracji, wpłynęło osadnictwo na prawie polskim, a później na prawie niemieckim. Do XV wieku obowiązywały przepisy, które od obu stron – zarówno pana, jak i kmiecia – wymagały zaangażowania. Chłop mógł odejść wolno ze wsi po zakończonym dorocznym cyklu robót rolniczych (w tym obsiania pola oziminą i przygotowania do uprawy), pod warunkiem wywiązania się z czynszu i danin oraz zwrócenia załogi, jeżeli wcześniej została mu ona udzielona przez właściciela wsi. Załoga (narzędzia rolnicze, zboże na siew, konie czy bydło) była wsparciem udzielanym tylko ubogim osadnikom, którzy nie dysponowali własnymi środkami na zagospodarowanie. Właściciel wsi nie był jednak do tego zobowiązany. Co innego przydział gruntów. Osadnik musiał otrzymać nadział ustalony wcześniej przez zasadźcę wsi i odnotowany w jej akcie lokacyjnym. Należało mieć na uwadze, że niewspierany chłop, mógł odejść szukać szczęścia gdzie indziej. W czasach dominacji folwarku (XVI–XVIII wiek) obracano ziemią wraz z poddanymi, przez co próbowano uznawać ich za „przynależność gruntową”, bądź dokonywano „transakcji kupna-sprzedaży poddanych bez ziemi”16. Ale też wedle zachowanych ksiąg ziemskich z XIV i XV wieku szlachta nabywała grunty wraz z osadzonymi na nich chłopami we wsiach na prawie niemieckim. Nie miało to nic wspólnego z niewolnictwem i sprzedażą ludzi. Nabywca kupował w ten sposób prawa dominalne do ziemi, na której gospodarują chłopi i przejmował od poprzedniego właściciela przychody pobierane od chłopów w postaci tak zwanej renty feudalnej (na przykład czynsz, daniny, niewielką roczną pańszczyznę). Chłop nadal posiadał użytkową własność gruntu i był wolny, czyli mógł odejść, kiedy tylko zechciał.
Warto wspomnieć również o dziesięcinie. Początkowo sam książę uiszczał dziesięcinę Kościołowi od dochodów wpływających do skarbu książęcego i nie była ona płacona przez inne warstwy. Dopiero w XI wieku zobowiązano do niej ludność chłopską, która miała oddawać jedną dziesiątą swoich plonów młodemu i rozwijającemu się jako zaplecze administracyjne Kościołowi, korporacji ludzi piśmiennych służących władcy i państwu. W czwartej dekadzie XI wieku rosnące obowiązki sprowokowały poddanych do buntu społecznego kojarzonego z powrotem do pogaństwa. Został on jednak stłumiony.
Daninę płacono Kościołowi przez kolejne osiemset lat. Płacono co dziesiątym snopem po żniwach, ewentualnie wymłóconym ziarnem lub w gotówce. Tę ostatnią formę częściej wybierano na Pomorzu, ale w XVIII i XIX wieku dominowała już na ziemiach polskich. Dziesięcinę zwaną wolną oddawała też szlachta wybranemu klasztorowi czy kościołowi. Płaciło ją również duchowieństwo jako właściciel dóbr ziemskich. Ten obowiązek zniesiono najpierw w Galicji (1848), następnie w Królestwie Polskim (1864), a na końcu w zaborze pruskim (1865)17.
W XI wieku panujący zaczęli oddawać należne im podatki duchowieństwu i możnym, co nie ograniczało wolności chłopstwa, a jedynie mogło wpłynąć na wysokość jego danin i posług, a także lepsze ich egzekwowanie. Immunitet sądowy powodował, że zwalniano ludność z sądownictwa książęcego, czyli sprawowanych przez urzędników księcia. Umożliwiało to we wsi osadzanej na prawie niemieckim tworzenie sądownictwa samorządowego sprawowanego przez sołtysa i ławę wiejską. Drugą instancją był właściciel wsi, a dopiero trzecią władca. Immunitet ekonomiczny oznaczał, że książę rezygnuje z danin i posług należnych mu z tytułu prawa książęcego na danym obszarze, nie oznaczało to jednak, że przechodziły one na nowego właściciela. Bardzo często był to wstęp do przekształcenia organizacji gospodarczej wsi na prawie polskim, a później na niemieckim. Było to zatem przejście na czynsz – dlatego immunitety rozpowszechniły się na szeroką skalę w XII stuleciu. Nie wiązało się to jednak z pogorszeniem doli chłopów, wręcz przeciwnie – to wcześniejsze obowiązki prawa książęcego, daniny i posługi mogły być dla ludności dość uciążliwe.
Cała ziemia w państwie była początkowo własnością księcia. Zmiany nadeszły w XI wieku na skutek reformy wojskowej Kazimierza Odnowiciela, który nie był w stanie utrzymywać ze skarbu książęcego drużyny rycerskiej i zaczął nadawać ziemie wojom przekształcającym się w rycerstwo. Pojawiły się także nadania na rzecz Kościoła. Tylko sytuacja chłopów nie uległa zmianie. Nadal gospodarowali na ziemiach księcia lub jeżeli dokonano nadania ich wsi, w własności kościelnej czy rycerskiej (to ostatnie raczej rzadko). Nie byli oni jednak własnością księcia, posiadali cały czas wolność osobistą, mogli przenosić się do innych miejsc. Pewne ograniczenia dotyczyły tylko mieszkańców osad służebnych.
Kolejny wiek to rozwój gospodarki wiejskiej i racjonalne podejście do obowiązków nakładanych na chłopów. Nieużytki pozyskiwane pod rolę coraz częściej zasiedlano między innymi migrantami zza granicy. Warunki gospodarowania na powierzonej ziemi, prawa i obowiązki zostały opisane w umowie z panem ziemskim. Standaryzowano tym samym warunki funkcjonowania poddanych i niewolników. W XIII wieku – wraz z napływem ludności niemieckiej na ziemie polskie opustoszałe w wyniku najazdów tatarskich – zobowiązań wobec władzy było mniej. Ma to związek z rozwojem prawa osadniczego zwanego niemieckim. Cechowały je wolność osobista, samorząd pod wodzą sołtysa (nie wszędzie) oraz ustalone obowiązki. To zaś, a także rozwój nowych narzędzi rolnych i systemu trójpolówki, w jeszcze większym stopniu ujednoliciło wieś polską, zamieszkaną głównie przez dość jednorodną grupę społeczną. Spory ruch migracyjny chłopów w XIII i XIV wieku w kraju o stosunkowo niskim zaludnieniu był powodem odgórnych ograniczeń możliwości opuszczania zamieszkałej wsi. Takie zapisy zawarł w statutach Kazimierz Wielki, ostatni król z dynastii Piastów. Chłopi nadal mogli opuszczać wieś, jednak pod pewnymi warunkami, nieco innymi na prawie polskim niż na prawie niemieckim. W statutach zapisano, że w przypadku pewnych zbrodni szlachcica wszyscy chłopi mogą opuścić wieś bezwarunkowo. Nie było to ograniczenie wychodu chłopów, ale utrwalenie na piśmie wcześniej obowiązującego prawa zwyczajowego. Pojawił się natomiast zapis o zakazie zbiorowego migrowania chłopów między dobrami rycerskimi, to znaczy ze wsi jednego rycerza do wsi drugiego naraz i bez zgody właściciela. Dlatego tylko dwóch chłopów mogło migrować bez zgody pana. Prawdziwe ograniczenie w mobilności chłopów przyniósł dopiero przywilej piotrkowski Jana Olbrachta z 1496 roku, na skutek którego tylko jeden chłop w roku mógł opuścić wieś i tylko jeden z synów kmiecia mógł migrować (pod warunkiem, że nie był jedynakiem). Były to jedynie normatywy.
W warstwie chłopskiej jednolitej pod względem stanu były jednak widoczne nierówności ekonomiczne. Z własnego gospodarstwa mogli się utrzymać głównie kmiecie. Małorolni zagrodnicy oraz ludzie prawie nieposiadający roli – jak komornicy – musieli pracować dla pana ziemskiego, sołtysa lub gospodarzy. Na wzrost liczby małorolnych wpływało naturalne dzielenie się gospodarstw wraz z dziedziczeniem ich przez potomstwo.
I tu na razie się zatrzymamy. Dalsze losy chłopstwa opisuję w kolejnych rozdziałach. Teraz zajmiemy się przestrzenią, którą tworzyli ludzie wsi i która dotrwała do naszych czasów.
Pętla
Rodzimy się i żyjemy w pętlach krajobrazu, założeń planistycznych na ogół starszych niż współczesna myśl architektoniczna, czyjegoś dawnego widzimisię. Przebieg dróg, układ wsi, na poły zatarty, nierzadko wywodzi się ze średniowiecza i służył łatwemu przemieszczaniu się chłopa między domem, stodołą a dworem, karczmą, sąsiednią osadą i kościołem pieszo lub prowadząc zaprzęg. A co dopiero o pętli przestrzeni mogą powiedzieć mieszkańcy dawnych miast, na przykład niemieckiego Augsburga, który powstał krótko przed narodzeniem Chrystusa jako obóz wojskowy Rzymian?
Wrażenie pętli architektury (określenie zaczerpnięte z wiersza Andrzeja Bursy pod tym samym tytułem) można odnieść również w starych miastach polskich, gdzie czas, materia, zabudowa, dawna myśl planistyczna wpływają na współczesne funkcjonowanie ludzi. Pijemy kawę w urokliwych piwniczkach kamienic sprzed setek lat. Modlimy się w kościołach gotyckich z czasów, kiedy inaczej niż dziś rozumiano i wyczuwano boskość. Wzdychamy do kolosalnych katedr wznoszonych przez całe pokolenia pogodzone z myślą, że przed śmiercią nie zobaczą skończonej budowli. To samo odczuwam, gdy patrzę na stosy klocków moich dzieci… Kiedyś wielkie budowle wznoszono długo. Dziś raptem kilka miesięcy zajmuje budowa biurowca, w którym – niczym w małej wieży Babel – będą się mieszać języki świata.
Obecnie w dużym ośrodku miejskim – takim jak Lublin czy Poznań – uczniowie, pracownicy czy rozwoziciele posiłków codziennie kilka razy przechodzą przez przestrzeń wyznaczoną sznurem mierniczym zasadźców w XIII wieku. Wydaje się, że pętla architektury bardziej wpływała na życie mieszczan niż chłopów. Przestrzeń miasta ograniczały mury i wały. Gęstniało więc mieszkalnictwo, wkopywało się w ziemię i szło w górę, dusiło się w nieprzyjemnych wyziewach, krztusiło kurzem, ochlapywało błockiem. Na wsi – poza niekiedy murowanym kościołem parafialnym – dominowało budownictwo drewniane, chłopi byli za pan brat z przyrodą, niczym tolkienowskie elfy słyszeli zapewne mowę lasu, czerpali zeń żywność, budulec, gałązki do pieca kuchennego czy liście do wymoszczenia świniom chlewu. Tu dodam, że elfy postrzegano jako diabły. W 1615 roku przez pomówienie o konszachty z takim stworem pewna chłopka spod Gdańska miała nie lada problemy, gdyż przesiedziała kilka tygodni w łańcuchach18.
Oczywiście wsie też miały swoje zamknięte przestrzenie. Drewnianym płotem, niekiedy krytym gontowym daszkiem, grodzono zabudowania dworskie, gospodarstwa chłopskie czy cmentarz przykościelny. Wał czy rów wokół domostw bardziej symbolicznie niż faktycznie odgradzał to, co swojskie, nazwane i pewne, od reszty świata. Magia oddzielenia działała od progu domostwa do granicy wsi i parafii.
Pojawiały się też niewielkie murowane, dworskie fortalicje wieżowe, ale na centralnych ziemiach polskich, długo niedotkniętych wojną, zamieniały się w spichlerze i magazyny. Dziedzic wolał pisać swoje sylwy (od łac. _silva rerum_ – las rzeczy, czyli pamiętnik okołogospodarczy) w pachnącym świerczyną czy modrzewiem dworku, gdzie mógł zerkać na dokazujące wnuczęta. Wieś to te same drogi i gospodarstwa, codziennie wydeptywane podwórka, te same ścieżki do kościoła i do sklepu jak przed wiekami. Na wsi jednak ta pętla nie zaciska się tak jak w mieście.
Chałupy nie były trwałe. Ogień mógł zniszczyć całą osadę, ale też łatwo było o materiał umożliwiający szybką odbudowę. Czasem osada powstawała od nowa w trochę innym miejscu niż wcześniej, na przykład dalej od narowistej rzeki, która ją zniszczyła. Możemy to też odnieść do czasów późniejszych, na przykład szerokiej akcji w zaborze pruskim, kiedy przearanżowano starą przestrzeń wiejską w celu intensyfikacji rolnictwa i przez względy przeciwpożarowe. Ale niektóre bogate stare domy pozostawały, jedynie nakazywano zrzucenie słomianego dachu, wzmocnienie więźby i położenie dachówki.
Szesnastowieczny spichlerz w Zwierzyńcu koło Krakowa
Kiedy latałem na konferencje naukowe, z okien samolotów widziałem pod sobą wsie powiązane pasami i płatami pól. Odgadywałem zatarte na poły układy osadnicze średniowiecznych wsi. Dostrzegłem nawet kiedyś dach własnego domu, gdy maszyna już podchodziła do lądowania. Byłem zafascynowany ziemią jak mityczny Ikar słońcem. I przypomniało mi się wtedy, jak kiedyś jako ministrant poszedłem na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Dystans stu dziesięciu kilometrów – niełatwy, bo z głośnikami niesionymi na plecach, grającymi: „Oto jest dzień, który dał nam Pan…” – umożliwił mi przyjrzenie się każdej kolejnej wsi i jej mieszkańcom. Poznałem wówczas Polskę kapliczek przydrożnych, zagajników, pól uprawnych i kościołów parafialnych.
Ale i w wielkich miastach, jak Rzym, Boston czy Montreal, dostrzegałem ślady wsi i chłopów w industrialnych przestrzeniach woniejących smarami układów trakcyjnych, kół metra i pociągów, zapachów mieszających się z kuchennymi wyziewami restauracji. Wieś była widoczna w ludziach, w nazwach miejscowych, w żywności i w przyrodzie. Wszak nawet Kanada to indiańskie określenie wsi (_kanata_), którego dawno temu użyli miejscowi, by najzwyczajniej pokazać podróżnikowi z Europy drogę do najbliższej osady.
Przestrzeń polskiej wsi, jej oś, od końca średniowiecza wyznaczało rozłożenie gospodarstw chłopskich i dworu z folwarkiem – chociaż te ostatnie nie znajdowały się w każdej wsi. Punktami odniesienia mogą być dziś dla nas wiejskie drogi (zarówno polne, jak i asfaltowe) czy kapliczki, zwyczajowo sytuowane na rozstajach dla odpędzania demonów i w celach logistycznych. Istotnym miejscem była karczma (później sklep Samopomocy Chłopskiej, dziś na ogół prywatny spożywczak), niekiedy połączona z domem ludowym (świetlicą) czy remiza ochotniczej straży pożarnej, kojarząca mi się z wiejskim ratuszem. Punktami takimi są również kościół (we wsi niebędącej siedzibą parafii – kaplica) czy przystanek autobusowy, często pokryty graffiti nawiązującym do lokalnych klubów piłkarskich. Obok stoją zwykle tablice z klepsydrami, zrywanymi zaraz po pochówku, i wyblakłymi ogłoszeniami na przykład o szczepieniu psów. Pod tablicą wstydliwie błyska ze zmierzwionej trawy szklana główka małpki wychłeptanej przez jakiegoś konesera likworów.
Orientację w przestrzeni ułatwiało nazywanie części wsi, zwłaszcza zanim wprowadzono nazwy ulic. Nierzadko istnieją do dziś, a mogą się wywodzić jeszcze ze średniowiecza. Są na przykład śladem po niwach, czyli głównych podziałach obszaru wsi, i po uprawianej przez wieki trójpolówce. Trójpolówka to logiczne odciążanie rodzicielki ziemi, pewien rodzaj zrównoważonego rolnictwa – chłopi część pól zasiewali na wiosnę, część na zimę, resztę zostawiali, by odpoczęła, i przeznaczali na pastwisko. Oczywiście nie wszędzie system trójpolowy okazywał się efektywny. O ile stosowano go na gruntach dworskich czy należących do plebanii, o tyle własne ziemie chłopi uprawiali na częściach bliższych zagrodzie, gdzie łatwiej można było je nawozić. Ugory częściej pojawiały się przy końcach zagonów. Taki sposób gospodarowania na gruntach jest charakterystyczny dla wsi łanów leśnych.
Zagon był miarą powierzchni. Były to wąskie na około dwa metry i długie pasy gruntu, liczące do kilkunastu skib (inaczej: pasów ziemi odkładanej przez pług). Między nimi pozostawiano głębszą bruzdę dla odwodnienia pola. Teoretycznie zagony były długie na jedno staje (stajanie) – kojarzy się to z długością działki rolnej, na końcu której oracz staje i zawraca. Stajania na zagonach ciągnęły się na około sto trzydzieści metrów (jako miara drogowa oscylowały zaś wokół jednego kilometra).
Pola orane w różnym kierunku, przylegające do siebie, wyglądały ze wzgórz zapewne jak grube pasma farby olejnej, kładzione przez Vincenta van Gogha na obrazach pod różnym kątem. Przestrzenie wewnątrzwiejskie to w średniowieczu zwłaszcza nawsie, czyli centralne place wsi. Służyły jako miejsce spotkań gromady, wykonywania prac gospodarskich, koszarowania bydła na noc. Często znajdował się na nich niewielki zbiornik wodny lub studnia, później budowano tam kościół. Dobrze to widać na przykładzie wsi ukształtowanych w formie okolnicy czy owalnicy. Lasy, stawy, cieki wodne czy łąki to grunty wspólne gromady wiejskiej. Innymi przestrzeniami były chłopskie gospodarstwa, nieraz noszące swe nazwy od starych rodzin kmiecych, jak część Tomaszowic koło Krakowa zwana po moich przodkach Wyżgówkami. Zebranie wiejskie w Dziekanowicach, które prowadziłem, zdecydowało się sprzedać rolnikom resztki takiego średniowiecznego nawsia, gdyż były to niewielkie z reguły, kilkuarowe połacie gruntu oddzielające działki prywatne od drogi gminnej.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
1 Zob. P. Wilk, _Pojutrze. O miastach przyszłości_, Kraków 2017.
2 O. Kolberg, _Tarnowskie–Rzeszowskie_, oprac. J. Burszta, B. Linette, red. J. Burszta, _Dzieła wszystkie_, red. J. Krzyżanowski i in., t. 48, Wrocław–Poznań 1967, s. 282.
3 A. Świętochowski, _Historia chłopów polskich w zarysie_, t 1: _W Polsce niepodległej_, wyd. 2, Warszawa 1947, s. 71, 72.
4 E. Foltyn i in., _The Oldest Human Traces North of the Carpathians (Kończyce Wielkie 4, Poland)_, „Journal of Archaeological Science” 2010, vol. 37, no. 8, s. 1886–1897.
5 K. Bojs, _Moja europejska rodzina: pierwsze 54 000 lat_, tłum. U. Gardner, Kraków 2018.
6 Y.N. Harari, _Sapiens. Od zwierząt do bogów,_ tłum. J. Hunia, Kraków 2018, s. 9–28, 99–106.
7 A. Czekaj-Zastawny, R. Kenig, _Igołomska terasa Wisły w VI tysiącleciu p.n.e. – czas pierwszych rolników_, w: _Kartki z dziejów igołomskiego powiśla_, wyd. 2, red. K. Tunia, Igołomia–Pękowice 2021, s. 73–91; M. Nowak, K. Tunia, _Rolnicze społeczności igołomskiego powiśla w V i IV tysiącleciu p.n.e._, Igołomia–Pękowice 2021, s. 90, 91.
8 J. Burszta, _Chłopskie źródła kultury_, Warszawa 1985, s. 16.
9 K. Tunia, _Z prahistorii dorzecza środkowej Dłubni_, w: J. Laberschek, K. Tunia, M. Wyżga, _Pod Krakowem. Monografia historyczna gminy Michałowice. Tom 1. Do schyłku XVIII wieku_, Kraków–Michałowice 2014, s. 22–24; A. Buko, _Archeologia Polski wczesnośredniowiecznej. Odkrycia, hipotezy, interpretacje_, wyd. 3, Warszawa 2011.
10 M. Nowak, K. Tunia, _Rolnicze społeczności…_, op. cit., s. 99.
11 K. Tunia, _Z prahistorii dorzecza…_, op. cit., s. 25.
12 A. Buko, _Archeologia Polski wczesnośredniowiecznej…_, op. cit., s. 11–13, 95.
13 B. Zientara, _Chłopi_, w: _Encyklopedia historii gospodarczej Polski do 1945 roku_, red. A. Mączak, t. 1, Warszawa 1981, s. 97, 98.
14 Ustawa z dnia 29 sierpnia 2003 r. o urzędowych nazwach miejscowości i obiektów fizjograficznych (Dz. U. Nr 166, poz. 1612 z późn. zm.).
15 K. Modzelewski, _Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej_, Wrocław 1987, s. 15.
16 T. Lalik, _Niewolnicy_, w: _Encyklopedia historii gospodarczej…_, op. cit., t. 1, s. 579, 580; Idem, _Układ ziemski_, w: _Encyklopedia historii Polski do 1945 roku_, red. A. Mączak, t. 2, Warszawa 1981, s. 441.
17 M. Kamler, _Dziesięcina_ w: _Encyklopedia historii gospodarczej…_, op. cit., t. 1, s. 152, 153; Idem, _Pańszczyzna_ w: _Encyklopedia historii gospodarczej…_, op. cit., t. 2, s. 34, 35.
18 J. Korczak-Siedlecka, _Przemoc i honor w życiu społecznym wsi na Mierzei Wiślanej w XVI–XVII wieku,_ Toruń 2021, s. 121, 122.