Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu - ebook
Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu - ebook
Praca seksualna na ziemiach polskich na przełomie XIX i XX wieku była nie tylko zjawiskiem społecznym, problemem prawnym i zdrowotnym, ale również chętnie używaną figurą retoryczną. O prostytucji jako zarazie moralnej grzmiały Kościół i towarzystwa abstynenckie, o niebezpieczeństwie dla płodności i rozsadniku epidemii chorób wenerycznych wypowiadali się lekarze, o zgubnych skutkach społecznych, biedzie i wykorzystywaniu dziewczyn z proletariatu pisali socjaliści. Emancypantki upatrywały w pracy seksualnej źródło chorób i powód rozpadu rodzin.
Jak wyglądało życie ówczesnych pracownic seksualnych? Dlaczego powszechnie uznawano je za zagrożenie dla społeczeństwa? Alicja Urbanik-Kopeć po raz kolejny wypełnia białe plamy w społecznej historii kobiet.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66586-98-7 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka poświęcona jest pracy seksualnej kobiet na ziemiach polskich, głównie w Królestwie Polskim, w drugiej połowie XIX wieku i na początku wieku XX. W omawianym okresie nie istniało określenie „praca seksualna”. O kobietach świadczących takie usługi mówiono najczęściej „prostytutka”, słowo to traktując jako określenie neutralne. Tak o pracownicach seksualnych pisali w oficjalnych dokumentach urzędnicy, policjanci i lekarze. Używano też innych, nacechowanych pejoratywnie sformułowań, szczególnie w tekstach publicystycznych. Niepełna lista obejmuje pokutnice, kurtyzany, kobiety lekkich obyczajów, damy z półświatka, kobiety publiczne, nierządnice, kobiety nierządne, kobiety upadłe, kobiety rozwiązłe, rozpustnice, ladacznice, kokoty, demimondki, kamelie czy damy kameliowe.
Postulat pisania i mówienia o „pracy seksualnej” i „pracownicach seksualnych” pojawił się w Stanach Zjednoczonych w latach osiemdziesiątych XX wieku. Towarzyszył rozwojowi ruchu na rzecz normalizacji pracy seksualnej, reform zmierzających do jej dekryminalizacji i destygmatyzacji. Amerykańska aktywistka i feministka Carol Leigh zwróciła wówczas uwagę, że słowo „prostytucja” niesie ze sobą szereg negatywnych skojarzeń i jest głęboko krzywdzące. Określenie „praca seksualna” (_sex work_) podkreśla zaś, że świadczenie tego typu usług wymaga określonych umiejętności i wysiłku, które przekładają się na określone korzyści ekonomiczne. Zatem sformułowanie „pracownica seksualna” kładzie nacisk na fakt, że mowa o osobie wykonującej konkretny zawód, może ono też być rozumiane jako nazwa tego zawodu – w przeciwieństwie do słowa „prostytutka”, które mówi przede wszystkim o tożsamości danej osoby.
Takie postulaty i badania pojawiły się niemal 100 lat po okresie opisywanym w tej książce. Stałam więc przed trudnym zadaniem – użycia języka, który z jednej strony nie jest anachroniczny wobec epoki, którą badam, a z drugiej odnosi się z szacunkiem do kobiet świadczących usługi seksualne wówczas i teraz. Zdecydowałam się na rozwiązanie pośrednie. Oryginalny język epoki zachowany jest w cytatach. Neutralnymi historycznie słowami „prostytutka” i „prostytucja” posługuję się też w mowie zależnej, omawiając konkretne źródła, podsumowując postulaty i podejście ówczesnych. Nie używam przytaczanych historycznych synonimów, ponieważ one były obraźliwe tak wówczas, jak i dziś. Gdy piszę od siebie, konsekwentnie używam określenia „praca seksualna”.
Język jest odzwierciedleniem epoki, mówi o ludziach, którzy go używają. Jolanta Sikorska-Kulesza pisze, że w XIX wieku „na tym froncie toczyła się walka ideologiczna, a język mógł być (i był) elementem represji, mającym wyzwalać mechanizm samokontroli i ograniczeń, elementem oceny moralnej zachowania kobiet”. Niesprawiedliwe byłoby więc zupełne pominięcie określeń uznawanych dziś za obraźliwe, ponieważ umniejszałoby to cierpienie i wykluczenie kobiet, które opisuję w tej książce. Zamazywałoby też postęp, jaki dokonał się w społecznym odbiorze pracy seksualnej i pracownic seksualnych na przestrzeni ostatniego stulecia. Jednocześnie nurzanie się w pejoratywnych określeniach uważam za zbędną pornografię przemocy symbolicznej wobec kobiet, niewnoszącą nic poza posmakiem skandalu. Jak pisałam, język mówi o ludziach, którzy go używają. A więc także o nas dziś i o mnie.
Jolanta Sikorska-Kulesza, _Zło tolerowane. Prostytucja w Królestwie Polskim w XIX wieku_, Mada, Warszawa 2004, s. 22.
Zob. Agata Dziuban, _Dekryminalizacja, praca, intersekcjonalność, uznanie. Ramy ruchu pracownic i pracowników seksualnych w Europie_, „Przegląd Socjologii Jakościowej” 2018, nr 1, s. 12–45.
Jolanta Sikorska-Kulesza, dz. cyt., s. 27.Wstęp
ZERO I CYFRA DOPEŁNIAJĄCA
Marta znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
Jej mąż, warszawski urzędnik, zmarł młodo i niespodziewanie, a Marta musiała sama zatroszczyć się o siebie i małą córkę. Musiała opuścić wygodne mieszkanie, sprzedać ubrania, meble i biżuterię. Po raz pierwszy w życiu iść sama do sklepu po mleko i bułki, rozpalić samowar i ogień w kominku. Wreszcie – znaleźć pracę. A ta dla kobiety bez przygotowania zawodowego i żadnych praktycznych umiejętności była prawie nieosiągalna.
Marta próbowała, a jej rozpaczliwe próby stanowią fabułę powieści _Marta_, wydanej w 1873 roku przez Elizę Orzeszkową. Na początku tytułowa bohaterka została guwernantką, nauczycielką francuskiego. Potem zatrudniała się jako tłumaczka, ilustratorka, próbowała też znaleźć pracę w sklepie i w zakładzie krawieckim. Wszędzie jednak albo brakowało jej umiejętności, albo odmawiano jej ze względu na płeć bądź fakt, że miała małe dziecko. W końcu, zdesperowana i głodna, trafiła na koleżankę z dzieciństwa, Karolinę.
Karolina była ładna, wesoła, bogato ubrana i miała przestronne mieszkanie przy ulicy Królewskiej. Zdumiona Marta wysłuchała historii życia Karoliny, dużo smutniejszej niż jej własna, bo od początku naznaczonej poniewierką. Karolina dorastała w domu bogatej dalekiej krewnej, która nauczyła ją talentów dobrze wychowanej panny i zaszczepiła w niej miłość do pięknych strojów i zbytków, a gdy Karolina zakochała się w jej synu, wyrzuciła podopieczną w jednym ubraniu na bruk. Dziewczyna podjęła więc pracę w sklepie z mydłem, a gdy nie mogła już znieść wyzysku właścicielki, głodu i spania na podłodze na zapleczu, zgodziła się zostać utrzymanką zamożnego pana Witalisa. I to samo proponowała teraz Marcie. Marta mogła od zaraz porzucić harówkę w szwalni i zawilgocone mieszkanie, ubrać się w jedwabną suknię i wynająć trzy pokoje w tej samej kamienicy co Karolina. Wszystko to za cenę chodzenia do teatru, do restauracji i do sypialni z miłymi panami.
Marta, jak przystało na moralną, ziemiańską córkę, była przerażona opowieścią Karoliny. W popłochu wybiegła z eleganckiego mieszkania, ale wcześniej jeszcze Karolina, siedząc na wygodnym szezlongu w blasku ciepłego ognia z kominka, powiedziała młodej wdowie kilka słów: „Kobieta jest zerem, jeżeli mężczyzna nie stanie obok niej jako cyfra dopełniająca”.
I widząc, jak Marta zasłania twarz rękami, by nie dopuścić do siebie gorzkich słów koleżanki z dzieciństwa, dodała:
Jeżeli nie znajdzie dla siebie nabywcy albo znalazłszy, utraci go, pokrywa się rdzą wiecznej boleści, plamami beznadziejnej nędzy, staje się na powrót zerem, ale zerem chudym z głodu, trzęsącym się z zimna . Nie ma dla niej ani szczęścia, ani chleba bez mężczyzny. Kobieta musi koniecznie uczepić się, w jakikolwiek sposób uczepić się mężczyzny, jeśli chce żyć.
Marta w końcu wybiegła z salonu Karoliny, odrzucając (oczywiście) jej propozycję. Na klatce schodowej utrzymanka wykrzyczała jeszcze za przerażoną szwaczką: „Wróć się! Będziesz żebraczką! Będziesz kradła! Umrzesz z głodu razem z twoim dzieckiem”.
A czytelnik na końcu powieści przekonuje się, że Karolina miała rację.
Powieść Elizy Orzeszkowej odbiła się w kilka lat po wydaniu szerokim echem, a pisarka zanotowała w autobiografii, że „było podobno wiele takich, które czytając ją, zalewały się łzami, odczuwały wielką trwogę przed przyszłością, rzucały się do nauki i pracy”. Powieść tendencyjna miała faktycznie wywołać w czytelniczkach uczucie trwogi, ale mówiła także kilka słów gorzkiej prawdy o sytuacji społecznej kobiet w drugiej połowie XIX wieku. Tym bardziej gorzkiej, że wprost diagnozę tę wypowiadała w powieści tajna (bo niezarejestrowana w oficjalnym spisie miejskim) pracownica seksualna. Kobieta, dodać należy, w przeciwieństwie do zgnębionej Marty syta i ciepło ubrana.
Praca seksualna na ziemiach polskich na przełomie wieków była nie tylko zjawiskiem społecznym, problemem prawnym i zdrowotnym, ale również chętnie używaną figurą retoryczną. O prostytucji jako zarazie moralnej grzmiały Kościół i towarzystwa abstynenckie, o niebezpieczeństwie dla płodności i rozsadniku epidemii chorób wenerycznych wypowiadali się lekarze, o zgubnych skutkach społecznych, biedzie i wykorzystywaniu dziewczyn z proletariatu pisali socjaliści. Emancypantki upatrywały w pracy seksualnej źródło chorób i powód rozpadu rodzin. Wskazywały ponadto na fakt, że w rzeczywistości społecznej, w której kobieta była zerem, a mężczyzna cyfrą znaczącą, praca seksualna przyjmowała też dużo mniej oczywiste postaci. Kobieta pozbawiona edukacji, pracy i prawa głosu traktowała związek małżeński jak gwarancję bezpieczeństwa, a towarzyszące małżeństwu usługi seksualne i płodzenie potomstwa wymieniała na bezpieczną przyszłość. Różnicę między nią a profesjonalną pracownicą seksualną stanowił tu tylko (czy też aż) węzeł małżeński poprzedzający transakcję. Utrzymanki próbowały, jak Karolina, dosłownie utrzymać się na powierzchni miejskiego życia w jedyny sposób dostępny kobietom bez pracy i kwalifikacji. Wstyd i ucieczka Marty powodowane były nie tylko moralnym uniesieniem, ale też strachem, że mogłaby przyjąć ofertę Karoliny.
W XIX wieku na ziemiach polskich praca seksualna była legalnym, zarejestrowanym zawodem. Wykonywały go głównie kobiety z miejskiego proletariatu – a przynajmniej tak wynika z oficjalnych statystyk. Ogromna liczba kobiet pracowała „pokątnie”, jak to określano, bez dokumentów i książeczki zdrowia. Czasem nieoficjalne świadczenie usług seksualnych było dodatkowym źródłem dochodu kobiet pracujących w fabrykach, szwalniach i na służbie. Jednocześnie posądzenie kobiety o sprzedawanie usług seksualnych stanowiło najgorszą możliwą obelgę. Tak uzasadniano niechęć do robotnic fabrycznych, podejrzliwość i obsesyjną kontrolę wobec służących domowych, pogardę dla szwaczek, kelnerek, modystek i całej rzeszy aktywnych zawodowo kobiet, które nadzieję na własne przetrwanie pokładały w sobie i owocach własnej pracy, a nie w mężczyznach. Obraźliwe wierszyki o służących, kwestionowanie umiejętności i moralności robotnic, pisanie w prasie o dziewczynach „utrzymujących się z własnych środków” (ich zawody umieszczano przy tym w cudzysłowie, jakby na znak, że to tylko przykrywki dla pracy seksualnej) – to wszystko budowało obraz niemoralnej, nieodpowiedzialnej, rozpasanej kobiety z klasy robotniczej. Takiej, której seksualność należy natychmiast stłumić dla dobra porządku społecznego.
Mimo że sprzedawaniem usług seksualnych (w formie wymiany pieniężnej, przysług czy przywilejów towarzyskich) zajmowały się kobiety ze wszystkich klas społecznych, jednak to właśnie proletariuszki musiały mierzyć się z najdotkliwszymi konsekwencjami. To one miały też najmniej możliwości obrony przed społecznym odium, jakie budziła ta praca – czy to w formie jawnej, czy tajnej. To one stanowiły poręczną ilustrację w opowieści z morałem, jaką ówczesne społeczeństwo opowiadało kobietom, przestrzegając je przed zaspokajaniem własnych potrzeb nie tylko seksualnych, ale też ekonomicznych i społecznych. Pracownica seksualna z klasy robotniczej była albo bezpowrotnie złamaną ofiarą systemu wyzysku, albo nędzarką bez zasad moralnych, bezmyślnie zarażającą mężczyzn chorobami wenerycznymi.
Praca seksualna mogła być wyborem, przymusem lub czymś pomiędzy. Stosunek do niej – zarówno samych pracownic, jak i klientów oraz postronnych świadków – bardzo wiele mówi o pozycji społecznej kobiet w XIX wieku. Ze względu na ogrom wzbudzanych emocji pokazuje jak w soczewce linię napięć dzielących społeczeństwo: napięć płciowych i napięć klasowych. Ta książka to opowieść o ochronie zdrowia, prawie małżeńskim, pracy zawodowej kobiet, systemie opieki społecznej w dobie emancypacji kobiet. To historia społecznego konstruowania pojęcia niebezpiecznej kobiecej seksualności, szczególnie seksualności pracującej proletariuszki. Od kobiety swobodnie władającej własnym ciałem bardziej niebezpieczna jest bowiem tylko kobieta, która nie potrzebuje tradycyjnej rodziny patriarchalnej do zapewnienia sobie środków do życia.
To także opowieść o hipokryzji konserwatywnego społeczeństwa klasowego. Ostatecznie przecież Karolina ma do powiedzenia rozczarowanemu rejteradą Marty przystojnemu dżentelmenowi tylko jedno. Mógłby cieszyć się towarzystwem młodej wdowy, wynająć jej mieszkanie i zadbać o jedzenie na stole, gdyby „starał się o jej rękę i chciał z nią ożenić się”.
Wtedy wszystko byłoby w porządku.
Ogłoszenie o przymusowej rejestracji i badaniach lekarskich pracownic seksualnych w Radomiu, 1915.
Eliza Orzeszkowa, _Marta: powieść_, nakładem S. Lewentala, Warszawa 1885, s. 253.
Tamże, s. 254.
Tamże, s. 260.
Taż, _Autobiografia w listach_, Warszawa 1910, s. 16.
I to się udało, jeśli wierzyć przewodniczącej Związku Równouprawnienia Kobiet Polskich, Paulinie Kuczalskiej-Reinschmit, która pisała, że „przełożone szkół specjalnych mogłyby wyliczyć wiele uczennic skierowanych na drogę gruntownej nauki wstrząsającą tragedią _Marty_, albo Cecylii Walewskiej, kronikarce ruchu kobiecego, według której „krzyk Marty trafił w jądro takiej bólnej rany społecznej”, że powieść odniosła natychmiastowy sukces na ziemiach polskich i za granicą. Cecylia Walewska, _Ruch kobiecy w Polsce_, P. Laskauer, Warszawa 1909, s. 19.
_Trzy dni w Warszawie, ich historia i historiozofia_, „Ogniwo” 1905, nr 22, s. 498.
Eliza Orzeszkowa, _Marta…_, s. 2.