- W empik go
Choroby Galicji w latach od 1866-1876. Ser. nowa - ebook
Choroby Galicji w latach od 1866-1876. Ser. nowa - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 299 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Polakom trzeźwym, nieuprzedzonym i na stosunki swojego kraju zimno patrzącym, nową tę pracę poświęca
Lipiec 1878.
AUTOR.
HANDEL I PRZEMYSŁ.
Zanim opowiem com widział i słyszał na wsi, gdzie mimo woli dłuższy czas zabawiłem, cofnę się jeszcze wstecz o rok jeden, aby was zapoznać z niektóremi stosunkami w miastach, które zdaniem mojem zasługują cłiociażby na lekkie dotknięcie.
Obok domu w którym mieszkał p. Kalikst, ów wielbiciel loterji, stała okazała, trzypiątrowa kamienica pana Benedykta, jednego z najbardziej znanych i cenionych obywateli stolicy.
P. Benedykt pochodził z rodziay niemieckiej, która przed stu pięćdziesięciu laty osiadłszy w Krakowie, spolszczyła się zupełnie. Mylę się, nie zupełnie, bo gdyby p. Benedykt był już Polakiem do szpiku i kości, bardzo wątpię, czy miałby był trzypiątrowa kamienice bez długów i reputację człowieka pracowitego. Polacy, jak w ogóle wszyscy ludzie, którzy więcej żyją fantazją niźli trzeźwym rozsądkiem, nie lubią oszczędzać; rodzina p. Benedykta też po mieczu a właściwie po łokciu czysto niemiecką, tj. pracowita i oględną, a tylko po kądzieli, wskutek wybierania sobie żon „między Polkami, przodkowie p. Benedykta wzbogacali się coraz więcej dwoma przymiotami polskiemi, mianowicie krewkością moralno-fizyczną i miłością kraju rodzinnego. Dzięki temu zlaniu się dwóch ras i równowadze, która nie pozwoliła ani ociążałości niemieckiej zapanować nad fantazją polską, ani lekkomyślności polskiej wziąć górę nad oględnością germańską, p. Benedykt i jego ojciec byli już podobni do mieszczan francuskich, którzy odwagą i rzutkością w interesach, a równocześnie pracą i oszczędnością, zrobili kraj swój najbogatszym na kuli ziemskiej.
P. Benedykt był wdowcem podeszłym i bezdzietnym; życie wiódł ciche, mimo znacznego majątku nie bawił się w pana, owszem na każdym kroku tak się zachowywał, jak gdyby jego zasoby wystarczały zaledwie na skromne utrzymanie. Nie jeden nazywał go sknerą i człowiekiem nieuczynnym; ale chociaż prezydent miasta nigdy mu w dziennikach nie dziękował za dar dla ubogich, złożony na jego ręce, przecie osoby obznajomione ze stosunkami miejskiemi wiedziały, że p. Benedykt nie raz i nie dwa okazał się więcej jak szczodrobliwym, bo hojnym.
Na dole w jego kamienicy, mającej trzy fronty okazałe, były same sklepy. Między niemi największym i najbogatszym był handel towarów kolonialnych, należący do p. Gburskiego. Są ludzie niezasłużeni ale szczęśliwi; do tych należał p. (Gbur-ski. Zdolności nie miał on żadnych, o uczciwości jego rozmaicie mówiono, a mimo to handel jego był przepełniony od rana do nocy.
Między uczniami p. Gburskiego znajdował się niejaki Roman Wojowski, którego rodzice zginęli podczas pamiętnej rzezi w r. 1846. Gdy ojciec konał pod cepami chłopstwa rozjuszonego, Romcio, który miał wtedy półtora roku, ocalał tylko cudem. Niańka słysząc w nocy gwar przed domem, wyskoczyła z niemowlęciem do ogrodu, i nad ranem przybiegła do najbliższego miasteczka, gdzie dziecię powierzyła opiece pewnej staruszki, zaprzyjaźnionej z domem państwa Wojowskieh. Staruszka umierając oddała pięcioletniego chłopaka dalekiemu swemu krewnemu, p. Benedyktowi.
Romcio wychowywał się odtąd w domu nowego opiekuna, który zaczął go natychmiast do szkoły posyłać. Z początku sądził pan Benedykt, że kiedyś pomieści chłopca w swoim własnym handlu: ale gd.y po kilku latach zmęczony pracą, zamknął handel i cofnął się w zacisze domowe, wtedy powierzył piętnastoletniego Romana opiece swojego lokatora, p. Gbarskiego.
– Bardzo mi przykro – rzekł p. Benedykt rozstając się z chłopcem – że nie chciałeś szkół kończyć… Nauka nikomu nie szkodzi, i gdybyśmy mieli kupców uczonych, nasz handel inaczejby wyglądał. Ale stało się… przynajmniej masz ukończoną czwartą klasę gimnazialną, więc i to coś znaczy… Ojciec twój nieszczęśliwy nie pozostawił ci majątku, bo był wiernym ekonomem… zginął razem ze swoim chlebodawcą. Wychodząc teraz z mojego domu, powiedz sobie, że i ty będziesz człowiekiem uczciwym i pracowitym, a da Bóg! dorobisz się majątku, bez którego nie ma niezależności.
Roman ucałował rękę dobrodzieja i nazajutrz przyjął obowiązki ucznia w handlu p. Gburskiego.
Lata całe wysługiwał się chłopiec i pełnił najrozmaitsze posługi, chodząc po mieście to z towarami, to z rachunkami, za co pryncypał dawał mu bardzo skromne utrzymanie, i na trzeciem piątrze kąt w pokoiku, w którym razem z nim mieszkało ośmiu innych uczniów; lecz mimo pracy i tysiącznych upokorzeń, Romcio był zawsze posłusznym, pracowitym i nie skarżył się przed nikim Nawet p. Benedykt, którego odwidzał każdej niepo południu, z ust jego skargi nie usłyszał.
Tak minęło lat kilka. Nareszcie Romcio awansował na p. Romana, ponieważ został pomocnikiem. Odtąd świat wydawał mu się piękniejszym–odtąd przyszłość zaczęła się i jemu uśmiechać.
idy ma się lat dwadzieścia pięć, wzrost słuszny, piękną budowę, oko wyraziste i czarny wąsik nad ustami wdzięcznie wyciętemi, to przyzna mi każda z moich czytelniczek, że wtedy me trudno podbić młode serce i uzyskać zapewnienie dozgonnej miłości. P. Roman, którego cały świat kupiecki „pięknym chłopcem” nazywał, nie długo czekał na tę chwilę szczęśliwą. J)o handlu p. Gburskiego zachodziła często pewna wdowa, pani Tryndalska, której towarzyszyła ośmuastoletnia córka, panna. Klotylda. Młody pomocnik przyjmował jak najgrzeczniej obie damy, za co one odchodząc, obda* rzyły go zawsze poważnem głowy skinieniem | a chociaż matka w rozmowie była dosyć dumna, córka natomiast uśmiechała się do p. Romana prawie serdecznie. W kilka tygodni młodzi ludzie poznali się bliżej na jakiejś wycieczce, poczem pomocnik p. Gburskiego przywdziawszy frak i białe rękawiczki, pospieszył z wizytą do pani Tryndalskiej.
Pani Tryndalska przyjęła młodego człowieka dosyć zimno, ponieważ.jakiś tam kupczyk" nie był opowiednią partją dla jej córki, której ojciec, „mimo że był dzierżawcą zaledwie na 50 morgach, nazywał się zawsze Tryndalski, a matka, za szczególnem zrządzeniem losu była także z domu Tryndalska. Lody obojętności zostały jednak przełamane, skoro pani Tryndalska usłyszała z ust swojego gościa, że ojciec jego był także „gospodarzem” i że cała rodzina należała do stanu rycerskiego.
– Jakie to nieszczęście – odrzekła wtedy matka pięknej Klodzi – że dziś żydzi, Kiemey i dorobkiewicze rozsiadają się po majątkacli szlacheckich, a potomkowie szlachty muszą biedować po miastach.
– Słuszna uwaga, pani dobrodziejko – potwierdził p. Roman – nieszczęście jest istotnie wilekie, chociaż sadze, że i na tę chorobę znalazłoby się lekarstwo.
– Doprawdy?
– Mnie się zdaje, że każdy syn szlachecki, zmuszony do pracy w mieście, powinien przedewszystkiem pamiętać o ziemi, którą jego ojcowie orali I Jeżeli o niej nie zapomni, prędzej lub później wróci na swój zagon.
– A to jakim cudem? – podchwyciła pani Tryndalska.
– Najprostszym w świecie. Pracując wytrwale, będzie dosyć zarabiał, a jeżeli będzie oszczędnym, toć przyjdzie do majątku i kupi sobie kawałek ziemi.
– Jak to pięknie! – zawołała pani Tryndalska – że pan taki „niezapomliwy” na swoją ziemię! Jak to zaraz poznać dobrego szlachcica.
Odtąd p. Roman bywał co raz częściej w domu pani Tryndalskiej, która każdym razem witała go słowami:
– Bardzo panu dziękuję, że pan na nas „taki niezapomliwy!”
Pani Tryndalska opowiadała zawsze długo i szeroko o swoich koligacjach, stosunkach i świetności rodu Tryndalskich, który za łaską opatrzności wydał ją i jej męża, lecz w tak dalekiem pokrewieństwie, że bez trudności mogli się pobrać.
Gdy po dwóch miesiącach młody człowiek poprosił o rękę panny Klodzi, matka odpowiedziała, że jedynie pod tym warunkiem da mu córkę, jeżeli przyrzecze uroczyście, że jej dziecko najdroższe nie będzie nigdy stało „za ladą” i jeżeli usilnie starać się będzie jak najprędzej na wsi zamieszkać.
Roman tak kochał pannę Klodzię, że bez wahania przyjął wszystkie warunki.
Będąc już pewnym matki i córki, młody człowiek udał się do p. Benedykta, któremu wszystko opowiedział.
Staruszek wysłuchał uważnie, a potem rzekł, głową potrząsając;
_ Bardzo mi przykro, że tak nieszczęśliwy wybór zrobiłeś… przeciw osobie nic nie mam, broń Boże! owszem wierzę, że panienka musi być najlepszą i najcnotliwszą, ale czy za.stanowiłeś się mój drogi nad stosunkami, które powstaną właśnie w skutek tego małżeństwa? Kupiec, mój kochany, potrzebuje najprzód takiej żony, któraby umiała – jak to mówią – schwycić za zimne i za gorące… Ona, tak samo jak mąż, powinna znać się na handlu, powinna pilnować, aby męża nie kradli, słowem; powinna być jego prawą ręką. Dlaczego to mój synu na Zachodzie kupcy dorabiają się tak prędko ' majątków? Bo w żonach mają najlepszych i najrzetelniejszych pomocników. A jeżeli żona obojętna, których u nas pełno w świecie kupieckim, nie jest odpowiednią, to przyznam ci się, że żona z domu szlacheckiego, jest w Galicji dla polskiego kupca prawdziwem nieszczęściem.
– Przecież Tryndalscy nie są szlachtą, tylko udają – przerwał Roman.
– Tem gorzej mój kochany, tem gorzej;… dobry szlachcic prędzej się jeszcze do wszystkiego zastosuje… Posłuchaj mnie jednak chwilę, a wszystko ci wytłumaczę. Potem zrobisz jak zechcesz.
Benedykt zdiął okulary, włożył do futerału, który leżał na sekretarzu, a potem cofnąwszy sie w głąb fotelu tak przemówił;
'0
– Jeżeli zastanawiałeś się mój synu nad naszemi stosunkami handlowemi, to musiałeś przyjść do przekonania, że w całąj Galicji handel stoi jak najgorzej. Ponieważ zbyt długo musiałbym się dziś rozwodzić, gdybym chciał wytłumaczyć wszystkie przyczyny, dla których handel chroma, więc jedynie to powiem, co w chwili obecnej przedewszytkiem ciebie może obchodzić. Wielkie to dla Galicji nieszczęście, że do handlu wzięli się u nas głównie żydzi. Na oko nie jednemu może się wydawać, że rzeczą to zupełnie obojętną., kto się handlem zajmuje, byle potrzeby kraju były zaspokojone: tymczasem tak nie jest. Handel tylko tam jest zdrowy, a jako taki staje się bogactwem kraju, gdzie droga od producenta do konsumenta, jest ile możności krótka, a rzetelna, i gdzie korzyść uzyskana za pośrednictwo, w kraju zostaje. Żydzi handlarze nie są dobrymi pośrednikami. Ponieważ to plemie zanadto się u nas rozmnożyło, oddając się wyłącznie handlowi, więc droga od producenta do konsumenta, zamiast być najkrótszą, stała się przez nich najdłuższą, skutkiem czego towar ciągle drożeje; każdy bowiem pośrednik żydowski musi mieć zysk, choćby najmniejszy. Nie jeden dziwi się bardzo, czemu w kraju tak rolniczym jak nasz, artykuły żywności są droższe niźli tam, gdzie tych samych artykułów nierównie mniej się znajduje: niestety! zawdzięczamy to naszym handlarzom, naszym żydom Każde jajo, każda osełka masła, każda miarka krup, zanim dostanie Sie do miasta, przejdzie przez kilkanaście rak żydowskich, skutkiem czego drożeje, bo każda ręka chce cośkolwiek zarobić. Złe byłoby jednak mniejsze, gdyby przynajmniej droga zbytu była troche uczciwsza. Tymczasem ona jest nie tylko długą, lecz także nieuczciwą. Handlarz żydowski, kupiwszy jakąś rzecz np. za 5 guldenów, nie sprzedaje jej z doliczeniem za swoje pośrednictwo rzetelnego procentu, co na 5 guldenów, wyniosłoby najwięcej guldena, lecz zbywa ją jak może najdrożej, tj. za 10 i 20 guldenów jeźli trafi na fryca. Handel stojący na takich podstawach, nie jest handlem, ale rozbojem. Przebaczyłbym jednak połowę winy naszym żydom, gdyby choć pieniądze, które oni z handlu uzyskują, zostawały w kraju i szły na jego pożytek.
– Przecież żydzi nie wynoszą się z kraju – przerwał p. Koman – a pieniędzy także nie zwykli za granicę wysyłać.
– Prawda, lecz ponieważ oni zbierają pieniądze, dla pieniędzy, któremi bądź przemysł obcy wspierają, zakupując akcje zagraniczne, bądź lichwę podsycają, co nas jeszcze bardziej niszczy, więc kraj cały jest rok rocznie o tyle uboższym, o ile więcej gotówki żydzi w tym czasie przez handel uzyskali. Bogactwa i kapitały zebrane w rękach jednej tylko warstwy, chociażby nawet do narodu należącej, jak np. arystokracji, nie są bogactwem całego kraju; a cóż dopiero mówić o bogactwie warstwy nie poczuwającej się z ogółem do żadnej łączności i nie wydającej nic na potrzeby kraju; co mówić o bogactwie plemienia, które żyjąc dla siebie, tworzy naród w narodzie i wszystko niszczy!
– A jednak – przerwał znowu młody człowiek – gdybyśmy żydów nie mieli, nie mielibyśmy wcale handlu, ponieważ nasza rasa nie lubi mu się oddawać.
Mylisz się mój drogi – odparł p. Benedykt – i gdybyś lepiej znał historję polską, nie powtarzał byś zdania, które zwykli dziś głosić jedynie żydzi i ich płatni przyjaciele. Przed dwoma, trzema, nawet pięciu wiekami, inaczej wyglądał polski handel, a że ludność nasza chętnie bierze się do niego, o tem mogą cię najlepiej przekonać te miasteczka galicyjskie, których ludność zajmuje się sprzedażą nierogacizny..Jest to jedyna gałąź handlu, która po dziś dzień została w rękach naszych, i dla tego miasteczka handlujące nierogacizną, są jeszcze bogate, w porównaniu z temi, w których żydzi cały handel w swoje ręce ujęli. Tan… nie masz już nic, prócz nędzy.
– Niech pan dobrodziej daruje, że znowu przerywam – rzekł p. Roman – ale z tego, co dotąd usłyszałem, nie trudno mi wysnuć wniosek, że główna wina na nas cięży…. Bo i dlaczegóż dopuściliśmy, aby żydzi cały handel brali w swoje ręce, czemu nie zaradzaliśmy nieszczęściu, gdy jeszcze czas był po temu?
_ Polacy w rzeczy samej zawinili, ale tylko tem, że żydów gościnnie u siebie przyjęli. Lękając się napływu Niemców, którzy zaczęli osiedlać się po miastach polskich, przeciwstawili ich potędze urojonej, istotną potęgę żydostwa, nie wiedząc że w ciągu wieków Niemcy zostaną polakami, a żydzi nigdy nimi nie będą. Że potem żydzi rzucili się na handel, to już było prostem następstwem błędu pierwszego. Wszak już za czasów Abrahama, który szukając skórek zajęczych, zapuszczał się aż do Egiptu, cały ród Izraela zajmował się głównie handlem, uważając rolnictwo za malum necessarium; jeżeli więc miljon tego ludu handlowego, osiedliwszy się między ludnością rolniczą i wojowniczą, cały handel polski pochwycił w swoje ręce, to czyż za to można winić ogół narodu naszego? Przenigdy! Nie każdemu dane być razem rolnikiem, rycerzem i handlarzem! Między narodami jest także podział pracy. Nie idzie atoli zatem, byśmy i nadal mieli przypatrywać się z założonemi rękami, jak złe wzmaga się, coraz więcej nas dusząc. Przeciwnie! kto może, niech się ima handlu, aby go na zdrowe tory wprowadzić. Gdy on będzie w rękach naszych.
teraźniejszość okaże się znośniejszą przyszłość zaś pewniejszą…
Tu p. Benedykt przestał mówić, a wypiwszy szklankę wody z sokiem malinowym, tak dalej ciągnął:
– Przepraszam cię jeżeli zanadto się rozwodzę, ale wszystko co dotąd powiedziałem zmierza do jednego celu. Przedewszystkiem chciałem abyś zrozumiał pobudki, które mną kierowały, gdym od pierwszej chwili postanowił sposobić cię na kupca. Kupców uczciwych i nieżydów, kraj nasz gwałtem potrzebuje, i dlatego dobrze zasługuje się ten ojczyźnie, kto się temu zawodowi poświęca. Równocześnie jednak potrzeba, aby każdy młody człowiek, zwłaszcza jeżeli pochodzi z rodziny szlacheckiej, wstępując na te drogę powiedział sobie, że odtąd będzie tylko kupcem, i z polską fanfaronadą, która każdemu każe na pana chorować, rozbrat weźmie na wieki!
– Przecie pan dobrodziej nie zaprzeczy, że ja tej fanfaronady nigdy w sobie nie miałem.
– Prawda…. za ciebie też ręczę, ale czy tak samo możesz ręczyć za swoja przyszłą żonę? A jeżeli ona zechce życie nad stan prowadzić, jeżeli będzie patrzeć z ukosa na żony innych kup-
Cboroby Galicji, – Serja II,
COW:
mi słowem, jeżeli zechce być szlachcianka a nie mieszczanką… to czy wiesz co ciebie czeka? Ruina! Młody człowiek rzucił się na krześle.
– Niech to ciebie nie obraża, mój poczciwy chłopcze, że stary i dobry przyjaciel tak otwarcie wypowiada całą prawdę.. Bo i któż ci ja powie! Rodziców nie masz, a o szczerych ludzi dziś trudno.
– Mnie też to bynajmniej nie obraża – odpowiedział p. Roman całując rękę staruszka – chociaż przyznam się, że surowy sąd pana dobrodzieja sprawia mi wielką przykrość. Panna Klotylda będzie najlepszą żoną,
– Za pozwoleniem mój Romciu, zechciejmy się porozumieć… Ja tu sądu nie wydaję, ostrzegam tylko… Zresztą chcę wierzyć, że o przyszłej twojej żonie mówisz teraz nie jak zakochany, lecz jak człowiek roztropny, który wie co go.spotkać może. A teraz kiedym już wypowiedział co mi na sercu ciężyło, nie pozostaje mi nic, jak życzyć ci szczęścia i z całego serca pobłogosławić.
Młody człowiek upadł starcowi do kolan, który mu błogosławił ze łzami w oczach.
W sześć tygodni po tej rozmowie, panna Klotylda została panią Wojowską. W posagu przyniosła mężowi urodę, młodość, cnotę, trzy tysiące guldenów i mamę, panią Tryndalskę.
Pierwsze miesiące pożycia małżeńskiego były pasmem róż, które kolców nie miały – i kto wie czy młoda żona nie byłaby się zastosowała pod każdym względem do męża i nowego życia, gdyby nie mama dobrodziejka, która nie przestała roztaczać nad jedynaczką troskliwej swojej opieki. Pani Tryndalska, pomna szlachetności swego rodu, wmówiła najpierw w córkę, że pod żadnym warunkiem nie powinna kłaniać się pierwsza pani Gburskiej, która „była żoną prostego kupca” a nie szlachcianką; następnie zmusiła zięcia do zupełnego wycofania się z towarzystw mieszczańskich, które nazywała „kołtuńskiemi”; nareszcie w mowie i czynie okazywała na każdym kroku, że w świecie kupieckim znalazła się przypadkowo, za co go ani kocha, ani poważa.
Łatwo się domyśleć, jakie było następstwo takiego postępowania. Nieporozumienia, kwasy, plotki – oto codzienna strawa młodych małżonków. Wojowski przewidując, jak to się wszystko skończyć musi, byłby chętnie pożegnał mamę dobrodziejkę, gdyby uczciwość jego nie była się buntowała przeciw takiej myśli. Jak długo panna Klotylda nie była zamężną, pani Tryndalska utrzymywała siebie i córkę z odsetków od posagu jedynaczki i z zasiłków, które jej rodzina przysyłała. Z wydaniem panny Klodzi, zasiłki ustały, a że p. Bo – mam, biorąc pannę, wziął także jej posag, więc jakiem czołem mógłby teraz pożegnać świekrę?!
nie chcąc musiał zatem cierpieć i czekać kouca.
Inny na jego miejscu, byłby może udał się do p.
Benedykta po radę, ale Wojowskiemu nie pozwoliła tego uczynić wrodzona ambicja.
Bo czyż mógł udae się po radę do tego, który przed ślubem nie widział dlań szczęścia w tem małżeństwie? Zresztą wiedział on dobrze, jaką mogła być ta rada. „Pożegnaj świekrę, żonę zaś weź krótko” oto coby poradził opiekun. Młody człowiek czuł instynktowo, że tylko to jedno zostawało mu do uczynienia; ale aby coś takiego uczynić, trzeba było mieć więcej hartu woli i stanowczości.
Siew pani Tryndalskiej zaczął wydawać owoce. P. Gburski coraz zimniej przyjmował swego pomocnika; młodzież handlowa, urządzając bal, nie zaprosiła państwa Wojowskich; kupcy udawali na ulicy, że nie poznają zięcia pani Tryndalskiej; krótko mówiąc, wszystko sprzysięgło się na zgubę naszego przyjaciela! Męczony temi stosunkami, długo milczał, ale nareście i jemu brakło cierpliwości.
– Niech wszyscy djabli porwą takie życie! –zawołał raz wieczór, rzucając na stół kapelusz.– Do kogo zbliżysz się, każdy uważa cie za obcego, dawnych przyjacioł tracisz, nowych nie pozyskujesz. Jeżeli tak dłużej potrwa, to chyba oszaleję!
– Nie oszalejesz duszko, nie oszalejesz – wtrąciła pani Tryndalska – i powiem nawet, że będzie ci nierównie lepiej, ale trzeba raz okazać, że ma się energję, że się nie jest babą!
– Cóż więc czynić?!
– Pożegnać tego prawdziwego gbura! jakiegoś tam Gburskiego, i nie wysługiwać się dłużej kołtunom. Klodzia ma posag, weź zatem dzierżawę, a będziesz panem.
– Piękne mi państwo, z trzema tysiącami!
– O! mój drogi, nieboszczyk mój mąż miał tylko sto dukatów idąc na dzierżawę, a przecie żyliśmy przyzwoicie, i jeszcze dla córki coś zostało.
– Inne to były czasy, moja mamo.
– Oho, inne czasy!… Alboż ty myślisz, że to było tak dawno, że ja taka stara, he? Czasy są zawsze jednakie, tylko ludzie nie jednacy.
– Być może, ale z tem wszystkiem wiem ja doskonale, że tylko szalony porywa się dziś na dzierżawę, mając zaledwie trzy tysiące. Co do mnie, bałbym się dzierżawy, nawet z dziesięcioma tysiącami, bo gospodarstwem nigdy się nie zajmowałem
– A przecie, starając się o Klodzie przysiągłeś mi uroczyście, że prędzej lub później na wieś się przeniesiesz,
_ Prawda jednakże dopiero wtedy, gdy już sobie będę mógł kupić jaki taki mająteczek. Wpierw trzeba coś zarobić.
_ To otwórz handel. Na sklep me potrzeba dużo pieniędzy, towarów dostaniesz na kredyt, ile zechcesz. Ot! dopiero wczoraj słyszałam, że Gbur-ski miał zaledwie tysiąc guldenów gdy sklep otwierał, a dziś pan całą gęba… A jaki arogant I jaki „afrontnik! Wczoraj to mi się nie ukłonił, chociaż prawie otarł się o moje ramię. On może myśli, że ja pierwsza będę mu się kłaniać… O! niedoczekanie jego!
Pani Tryndalska mówiła jeszcze długo i szeroko o niegrzecznośei Gburskiego; tymczasem Klo-dzia, która aż do tej chwili spokojnie siedziała przy oknie, zbliżyła się do męża, a stanąwszy za jego krzesłem, pocałowała go w czoło i rzekła.
– Mama ma słuszność Romciu! Ciebie szkoda, tys już sam na siebie pracować powinien. Ja ci z całego serca będę pomagała… Nie bój się Romciu, nie bój, Bóg nas nie opuści!
Gdy się ma niespełna lat dwadzieścia sześć i młodą piękną żonę, którą kocha się prawdziwie, to czyż można nie usłuchać jej głosu, czyż można odrzucić jej radę, chociażby nawet nie całkiem praktyczną? Dla męża kochającego wystarczy, jeżeli żona z serca radzi. Zdarza się wprawdzie, że taka powolność mści się na nim w życiu późniejszem, ale czy on temu winien, że gdy szedł za radą żony, był jeszcze zbyt młody, a więc nie miał doświadczenia?
Prośba żony nie przekonała natychmiast męża; w każdym atoli razie, krótkie jej słowa większe na uim zrobiły wrażenie, niżeli długie tyrady pani Tryndalskiej. Wychodząc tego wieczora po herbacie z żoną na przechadzkę, nie przyrzekł jej jeszcze że sklep założy, lecz myśl o nim tkwiła już w jego głowie.
W kilka tygodni po rozmowie przez nas powtórzonej, cały świat kupiecki był zaalarmowany. Oto po mieście rozeszła się wiadomość, że p. Gburski posprzeczawszy się z p. Papierem, swoim sąsiadem i także kupcem, dostał od niego w miejscu publicznem siarczysty policzek. Bliższe dochodzenie wykazało, że p. Rapler czerniony oddawna przez p Gburskiego, zażądał od niego za pośrednictwem dwóch swoich przyjaciół, bądź odwołania oszczerstw z za płotu miotanych, bądź honorowego zadośćuczynienia. Gburski odparł, że potwarzy me odwoła, bo nie chce, a bić się nie będzie, albowiem przeciwnik mógłby go łatwo zabić. Po takiej odpowiedzi obrażonemu nie pozostało nic, jak napiętnować p. Gburskiego w miejscu publicznem.
Świat kupiecki, oddajmy mu tę sprawiedliwość, stanął bez wyjątku po stronie p. Raplera.
Nawet żony i córki kupców głośno oświadczały, że chociaż kupiec nie jest rycerzem, powinien jednak umieć bronić swojego honoru. Gburski lękając się, by całe to zajście nie zaszkodziło jego interesom, zwłaszcza, że porządniejsi klienci zaczęli wycofywać się z jego sklepu, dokładał wszelkich starań aby pogodzić się ze swoim przeciwnikiem. Wszakże o pojedynku ani chciał słyszeć – tłumacząc się tem, że pojedynek byłby tu zbytecznym, ponieważ od p. Raplera nie dostał on „w twarz” lecz tylko „w kark”.
Nieprzyjemny ten wypadek niejednakie wywarł wrażenie w domu państwa Wojowskieh. P. Roman zmartwił się wprawdzie, czując iż pozycja jego w handlu dotychczasowego pryneypała, mimo że mu tenże płacił rocznie 1.200 guldenów, stała się nieznośną: pani Klodzia przyjęła tę wiadomość prawie ze współczuciem dla znieważonego, natomiast pani Tryndalska, usłyszawszy co spotkało Gburskiego, aż podskoczyła z radości.
– A nie mówiłam, że to gbur, „afrontnik”! Dobrze mu tak! dobrze! Szkoda tylko że mu kilka zębów nie wybił… Ja zawsze przepowiadałam, że to go spotka, prędzej lub poźniej… A to afrontuik!
Po tym pierwszym wybuchu radości, usiadła obok zięcia, chcąc tym razem przekonać go ostatecznie o potrzebie założenia własnego handlu. Słowa jej biegły szybko, a chociaż nie zawsze były logicznie powiązane, mimo to całość argumentacji była wśród nowych stosunków aż nadto przekonywującą. Wyjaśniwszy najpierw zięciowi, że on, szlachcic, i ożeniony ze szlachcianką, nie może żadną miarą dłużej pozostać u takiego „kołtuna co w pysek dostał” usiłowała także go przekonać że jeźli kiedy, to właśnie teraz jest chwila odpowiednia do założenia obok sklepu Gburskiego handlu konkurencyjnego.
– Zabierzesz mu połowę klientów–kończyła pani Tryndalska – jak Boga kocham zabierzesz! i zrobisz majątek, byłeś się nie namyślał długo, bo tylko ser odkładany dobry.
Wojowski wahał się jeszcze, i kto wie, czy prędko byłby coś w tym względzie postanowił, gdyby nie przypadek, którego wcale się nie spodziewał. Oto pewnego dnia otrzymał z poczty banknot na 1.000 guldenów z listem następującym:.Szanowny Panie!
Będąc bliskim śmierci, poczuwam się do świętego obowiązku, uiszczenia ostatniego jeszcze długu, który mi cięży na sumieniu. Śp. Ojciec, pański, pożyczył mi przed 30 laty cały swój majątek, wy noszący kilkaset guldenów, które z odsetkami robią dziś 1000 guldenów. Dowiedziawszy się, że jedyny jego syn mieszka teraz we Lwowie, odsyłam te pieniądze na Pańskie ręce, prosząc Cię, byś po mo… jej śmierci zmówił pacierz za spokój mej duszy.
Przyjm Fanie Dobrodzieju wyrazy poważania, t którem zostaję powolnym Jego sługą.
Tarnów dnia 18. Lipca. Ksawery B.
Po odczytaniu tego listu, który spadł jak z nieba, obie kobiety zadecydowały, że Romcio musi niezwłocznie sklep otworzyć, sama bowiem Opatrzność pospieszyła mu z pomocą.
Młody człowiek nie opierał się już długo, zwłaszcza że będąc z natury trochę przesądnym, widział w tem zdarzeniu coś niezwykłego. Zanim jednak uczynił pierwszy krok na nowej drodze, poszedł wpierw po radę do dawnego opiekuna.
Sędziwy staruszek przyjął go jak zwykle, bardzo serdecznie, lecz gdy usłyszał w jakiej sprawie przyszedł jego wychowanek, zafrasował.się niemało.
– Widzisz mój Romciu – przemówił głosem zniżonym – że miałem słuszność ostrzegając cię przedtem małżeństwem. Mówisz, że pod względem moralnym jesteś najszczęśliwszym z ludzi, ale czy wiesz, że szczęście moralne zniknie gdy przyjdzie nędza materialna?… Nie darmo mówi przysłowie; Głodne małżeństwo, nawet mucha pokłóci. Nie chcę ja przez to jeszcze powiedzieć, że już jesteś zupełnie na złej drodze, chociaż niestety! wszeł-kie oznaki zatem przemawiają., być może że wybrniesz lecz w każdym razie jest źle, bardzo źle! Najbardziej mnie to martwi, że tak niespodziewanie zawiodłem się w moich obliczeniach. Wychowując cię na kupca byłem pewny, że do zawodu swego przywiążesz się całą duszą, a tymczasem na wzór innych Polaków, ty handel uważasz za środek, mający cię znowu na wieś zaprowadzić i ,zrobić szlachcicem." Tak jak ty, postępuje u nas każdy, i oto dlaczego żydzi coraz bardziej nas duszą, dlaczego nie mamy samorodnego stanu kupieckiego. Córka kupca wstydzi się wyjść za kupca, a syn kupca zamożnego, zamiast prowadzić dalej handel ojca i wzmacniać zastęp ludzi pracujących natem polu, kupuje co prędzej wieś i robi się.szlachcicem." Dajmy jednak pokój tym wyrzutom, które do niczego nie prowadzą, i przystąpmy do twojej sprawy. Mówisz że chcesz założyć handel na własną rękę. Czy wolno wiedzieć, jaki otwierasz handel i jaką rozporządzasz gotówką?
– Handel towarów kolonialnych, na nim bowiem najlepiej się rozumiem, a co do gotówki, mam cztery tysiące. Trzy wniosła mi żona, a jeden tysiąc odesłał.ni temi dniami jakiś rzetelny dłużnik nieboszczyka mego ojca… kredyt masz?
– Dostawcy zagraniczni dadzą mi towarów ile zechce, byłem im wypłacał co kwartał, lub pół roku. Niektórzy dadzą rai nawet kredyt całoroczny.
_ A jak stoi twój kredyt miejscowy?
_ Na to nie mogę odpowiedzieć, gdyż do tej chwili nie potrzebowałem pożyczać. Sądzę jednak że każdy bank, widząc człowieka pracowitego i obrotnego, przyzna mi większy lub mniejszy kredyt.
– Jeszcze jedno, ostatnie pytanie. Czy masz już zapewnionych klientów i jakich?
– Między klientami pana Gburskiego jest przynajmniej stu, którzy się do mnie przeniosą. Mając taki zawiązek nie trudno mi będzie znaleść więcej.