Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Choroby Galicji w latach od 1866-1876. Ser. nowa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Choroby Galicji w latach od 1866-1876. Ser. nowa - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 299 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z dru­kar­ni A. J. O. Ro­go­sza.

Po­la­kom trzeź­wym, nie­uprze­dzo­nym i na sto­sun­ki swo­je­go kra­ju zim­no pa­trzą­cym, nową tę pra­cę po­świę­ca

Li­piec 1878.

AU­TOR.

HAN­DEL I PRZE­MYSŁ.

Za­nim opo­wiem com wi­dział i sły­szał na wsi, gdzie mimo woli dłuż­szy czas za­ba­wi­łem, cof­nę się jesz­cze wstecz o rok je­den, aby was za­po­znać z nie­któ­re­mi sto­sun­ka­mi w mia­stach, któ­re zda­niem mo­jem za­słu­gu­ją cłio­ciaż­by na lek­kie do­tknię­cie.

Obok domu w któ­rym miesz­kał p. Ka­likst, ów wiel­bi­ciel lo­ter­ji, sta­ła oka­za­ła, trzy­pią­tro­wa ka­mie­ni­ca pana Be­ne­dyk­ta, jed­ne­go z naj­bar­dziej zna­nych i ce­nio­nych oby­wa­te­li sto­li­cy.

P. Be­ne­dykt po­cho­dził z ro­dziay nie­miec­kiej, któ­ra przed stu pięć­dzie­się­ciu laty osiadł­szy w Kra­ko­wie, spo­lsz­czy­ła się zu­peł­nie. Mylę się, nie zu­peł­nie, bo gdy­by p. Be­ne­dykt był już Po­la­kiem do szpi­ku i ko­ści, bar­dzo wąt­pię, czy miał­by był trzy­pią­tro­wa ka­mie­ni­ce bez dłu­gów i re­pu­ta­cję czło­wie­ka pra­co­wi­te­go. Po­la­cy, jak w ogó­le wszy­scy lu­dzie, któ­rzy wię­cej żyją fan­ta­zją niź­li trzeź­wym roz­sąd­kiem, nie lu­bią oszczę­dzać; ro­dzi­na p. Be­ne­dyk­ta też po mie­czu a wła­ści­wie po łok­ciu czy­sto nie­miec­ką, tj. pra­co­wi­ta i oględ­ną, a tyl­ko po ką­dzie­li, wsku­tek wy­bie­ra­nia so­bie żon „mię­dzy Po­lka­mi, przod­ko­wie p. Be­ne­dyk­ta wzbo­ga­ca­li się co­raz wię­cej dwo­ma przy­mio­ta­mi pol­skie­mi, mia­no­wi­cie krew­ko­ścią mo­ral­no-fi­zycz­ną i mi­ło­ścią kra­ju ro­dzin­ne­go. Dzię­ki temu zla­niu się dwóch ras i rów­no­wa­dze, któ­ra nie po­zwo­li­ła ani ocią­ża­ło­ści nie­miec­kiej za­pa­no­wać nad fan­ta­zją pol­ską, ani lek­ko­myśl­no­ści pol­skiej wziąć górę nad oględ­no­ścią ger­mań­ską, p. Be­ne­dykt i jego oj­ciec byli już po­dob­ni do miesz­czan fran­cu­skich, któ­rzy od­wa­gą i rzut­ko­ścią w in­te­re­sach, a rów­no­cze­śnie pra­cą i oszczęd­no­ścią, zro­bi­li kraj swój naj­bo­gat­szym na kuli ziem­skiej.

P. Be­ne­dykt był wdow­cem po­de­szłym i bez­dziet­nym; ży­cie wiódł ci­che, mimo znacz­ne­go ma­jąt­ku nie ba­wił się w pana, owszem na każ­dym kro­ku tak się za­cho­wy­wał, jak gdy­by jego za­so­by wy­star­cza­ły za­le­d­wie na skrom­ne utrzy­ma­nie. Nie je­den na­zy­wał go skne­rą i czło­wie­kiem nie­uczyn­nym; ale cho­ciaż pre­zy­dent mia­sta nig­dy mu w dzien­ni­kach nie dzię­ko­wał za dar dla ubo­gich, zło­żo­ny na jego ręce, prze­cie oso­by obzna­jo­mio­ne ze sto­sun­ka­mi miej­skie­mi wie­dzia­ły, że p. Be­ne­dykt nie raz i nie dwa oka­zał się wię­cej jak szczo­dro­bli­wym, bo hoj­nym.

Na dole w jego ka­mie­ni­cy, ma­ją­cej trzy fron­ty oka­za­łe, były same skle­py. Mię­dzy nie­mi naj­więk­szym i naj­bo­gat­szym był han­del to­wa­rów ko­lo­nial­nych, na­le­żą­cy do p. Gbur­skie­go. Są lu­dzie nie­za­słu­że­ni ale szczę­śli­wi; do tych na­le­żał p. (Gbur-ski. Zdol­no­ści nie miał on żad­nych, o uczci­wo­ści jego roz­ma­icie mó­wio­no, a mimo to han­del jego był prze­peł­nio­ny od rana do nocy.

Mię­dzy ucznia­mi p. Gbur­skie­go znaj­do­wał się nie­ja­ki Ro­man Wo­jow­ski, któ­re­go ro­dzi­ce zgi­nę­li pod­czas pa­mięt­nej rze­zi w r. 1846. Gdy oj­ciec ko­nał pod ce­pa­mi chłop­stwa roz­ju­szo­ne­go, Rom­cio, któ­ry miał wte­dy pół­to­ra roku, oca­lał tyl­ko cu­dem. Niań­ka sły­sząc w nocy gwar przed do­mem, wy­sko­czy­ła z nie­mow­lę­ciem do ogro­du, i nad ra­nem przy­bie­gła do naj­bliż­sze­go mia­stecz­ka, gdzie dzie­cię po­wie­rzy­ła opie­ce pew­nej sta­rusz­ki, za­przy­jaź­nio­nej z do­mem pań­stwa Wo­jow­skieh. Sta­rusz­ka umie­ra­jąc od­da­ła pię­cio­let­nie­go chło­pa­ka da­le­kie­mu swe­mu krew­ne­mu, p. Be­ne­dyk­to­wi.

Rom­cio wy­cho­wy­wał się od­tąd w domu no­we­go opie­ku­na, któ­ry za­czął go na­tych­miast do szko­ły po­sy­łać. Z po­cząt­ku są­dził pan Be­ne­dykt, że kie­dyś po­mie­ści chłop­ca w swo­im wła­snym han­dlu: ale gd.y po kil­ku la­tach zmę­czo­ny pra­cą, za­mknął han­del i cof­nął się w za­ci­sze do­mo­we, wte­dy po­wie­rzył pięt­na­sto­let­nie­go Ro­ma­na opie­ce swo­je­go lo­ka­to­ra, p. Gbar­skie­go.

– Bar­dzo mi przy­kro – rzekł p. Be­ne­dykt roz­sta­jąc się z chłop­cem – że nie chcia­łeś szkół koń­czyć… Na­uka ni­ko­mu nie szko­dzi, i gdy­by­śmy mie­li kup­ców uczo­nych, nasz han­del in­a­czej­by wy­glą­dał. Ale sta­ło się… przy­najm­niej masz ukoń­czo­ną czwar­tą kla­sę gim­na­zial­ną, więc i to coś zna­czy… Oj­ciec twój nie­szczę­śli­wy nie po­zo­sta­wił ci ma­jąt­ku, bo był wier­nym eko­no­mem… zgi­nął ra­zem ze swo­im chle­bo­daw­cą. Wy­cho­dząc te­raz z mo­je­go domu, po­wiedz so­bie, że i ty bę­dziesz czło­wie­kiem uczci­wym i pra­co­wi­tym, a da Bóg! do­ro­bisz się ma­jąt­ku, bez któ­re­go nie ma nie­za­leż­no­ści.

Ro­man uca­ło­wał rękę do­bro­dzie­ja i na­za­jutrz przy­jął obo­wiąz­ki ucznia w han­dlu p. Gbur­skie­go.

Lata całe wy­słu­gi­wał się chło­piec i peł­nił naj­roz­ma­it­sze po­słu­gi, cho­dząc po mie­ście to z to­wa­ra­mi, to z ra­chun­ka­mi, za co pryn­cy­pał da­wał mu bar­dzo skrom­ne utrzy­ma­nie, i na trze­ciem pią­trze kąt w po­ko­iku, w któ­rym ra­zem z nim miesz­ka­ło ośmiu in­nych uczniów; lecz mimo pra­cy i ty­sią­cz­nych upo­ko­rzeń, Rom­cio był za­wsze po­słusz­nym, pra­co­wi­tym i nie skar­żył się przed ni­kim Na­wet p. Be­ne­dykt, któ­re­go od­wi­dzał każ­dej nie­po po­łu­dniu, z ust jego skar­gi nie usły­szał.

Tak mi­nę­ło lat kil­ka. Na­resz­cie Rom­cio awan­so­wał na p. Ro­ma­na, po­nie­waż zo­stał po­moc­ni­kiem. Od­tąd świat wy­da­wał mu się pięk­niej­szym–od­tąd przy­szłość za­czę­ła się i jemu uśmie­chać.

idy ma się lat dwa­dzie­ścia pięć, wzrost słusz­ny, pięk­ną bu­do­wę, oko wy­ra­zi­ste i czar­ny wą­sik nad usta­mi wdzięcz­nie wy­cię­te­mi, to przy­zna mi każ­da z mo­ich czy­tel­ni­czek, że wte­dy me trud­no pod­bić mło­de ser­ce i uzy­skać za­pew­nie­nie do­zgon­nej mi­ło­ści. P. Ro­man, któ­re­go cały świat ku­piec­ki „pięk­nym chłop­cem” na­zy­wał, nie dłu­go cze­kał na tę chwi­lę szczę­śli­wą. J)o han­dlu p. Gbur­skie­go za­cho­dzi­ła czę­sto pew­na wdo­wa, pani Tryn­dal­ska, któ­rej to­wa­rzy­szy­ła ośmu­asto­let­nia cór­ka, pan­na. Klo­tyl­da. Mło­dy po­moc­nik przyj­mo­wał jak naj­grzecz­niej obie damy, za co one od­cho­dząc, obda* rzy­ły go za­wsze po­waż­nem gło­wy ski­nie­niem | a cho­ciaż mat­ka w roz­mo­wie była do­syć dum­na, cór­ka na­to­miast uśmie­cha­ła się do p. Ro­ma­na pra­wie ser­decz­nie. W kil­ka ty­go­dni mło­dzi lu­dzie po­zna­li się bli­żej na ja­kiejś wy­ciecz­ce, po­czem po­moc­nik p. Gbur­skie­go przy­wdziaw­szy frak i bia­łe rę­ka­wicz­ki, po­spie­szył z wi­zy­tą do pani Tryn­dal­skiej.

Pani Tryn­dal­ska przy­ję­ła mło­de­go czło­wie­ka do­syć zim­no, po­nie­waż.ja­kiś tam kup­czyk" nie był opo­wied­nią par­tją dla jej cór­ki, któ­rej oj­ciec, „mimo że był dzier­żaw­cą za­le­d­wie na 50 mor­gach, na­zy­wał się za­wsze Tryn­dal­ski, a mat­ka, za szcze­gól­nem zrzą­dze­niem losu była tak­że z domu Tryn­dal­ska. Lody obo­jęt­no­ści zo­sta­ły jed­nak prze­ła­ma­ne, sko­ro pani Tryn­dal­ska usły­sza­ła z ust swo­je­go go­ścia, że oj­ciec jego był tak­że „go­spo­da­rzem” i że cała ro­dzi­na na­le­ża­ła do sta­nu ry­cer­skie­go.

– Ja­kie to nie­szczę­ście – od­rze­kła wte­dy mat­ka pięk­nej Klo­dzi – że dziś ży­dzi, Kie­mey i do­rob­kie­wi­cze roz­sia­da­ją się po ma­jąt­kac­li szla­chec­kich, a po­tom­ko­wie szlach­ty mu­szą bie­do­wać po mia­stach.

– Słusz­na uwa­ga, pani do­bro­dziej­ko – po­twier­dził p. Ro­man – nie­szczę­ście jest istot­nie wi­le­kie, cho­ciaż sa­dze, że i na tę cho­ro­bę zna­la­zło­by się le­kar­stwo.

– Do­praw­dy?

– Mnie się zda­je, że każ­dy syn szla­chec­ki, zmu­szo­ny do pra­cy w mie­ście, po­wi­nien przedew­szyst­kiem pa­mię­tać o zie­mi, któ­rą jego oj­co­wie ora­li I Je­że­li o niej nie za­po­mni, prę­dzej lub póź­niej wró­ci na swój za­gon.

– A to ja­kim cu­dem? – pod­chwy­ci­ła pani Tryn­dal­ska.

– Naj­prost­szym w świe­cie. Pra­cu­jąc wy­trwa­le, bę­dzie do­syć za­ra­biał, a je­że­li bę­dzie oszczęd­nym, toć przyj­dzie do ma­jąt­ku i kupi so­bie ka­wa­łek zie­mi.

– Jak to pięk­nie! – za­wo­ła­ła pani Tryn­dal­ska – że pan taki „nie­za­pom­li­wy” na swo­ją zie­mię! Jak to za­raz po­znać do­bre­go szlach­ci­ca.

Od­tąd p. Ro­man by­wał co raz czę­ściej w domu pani Tryn­dal­skiej, któ­ra każ­dym ra­zem wi­ta­ła go sło­wa­mi:

– Bar­dzo panu dzię­ku­ję, że pan na nas „taki nie­za­pom­li­wy!”

Pani Tryn­dal­ska opo­wia­da­ła za­wsze dłu­go i sze­ro­ko o swo­ich ko­li­ga­cjach, sto­sun­kach i świet­no­ści rodu Tryn­dal­skich, któ­ry za ła­ską opatrz­no­ści wy­dał ją i jej męża, lecz w tak da­le­kiem po­kre­wień­stwie, że bez trud­no­ści mo­gli się po­brać.

Gdy po dwóch mie­sią­cach mło­dy czło­wiek po­pro­sił o rękę pan­ny Klo­dzi, mat­ka od­po­wie­dzia­ła, że je­dy­nie pod tym wa­run­kiem da mu cór­kę, je­że­li przy­rze­cze uro­czy­ście, że jej dziec­ko naj­droż­sze nie bę­dzie nig­dy sta­ło „za ladą” i je­że­li usil­nie sta­rać się bę­dzie jak naj­prę­dzej na wsi za­miesz­kać.

Ro­man tak ko­chał pan­nę Klo­dzię, że bez wa­ha­nia przy­jął wszyst­kie wa­run­ki.

Bę­dąc już pew­nym mat­ki i cór­ki, mło­dy czło­wiek udał się do p. Be­ne­dyk­ta, któ­re­mu wszyst­ko opo­wie­dział.

Sta­ru­szek wy­słu­chał uważ­nie, a po­tem rzekł, gło­wą po­trzą­sa­jąc;

_ Bar­dzo mi przy­kro, że tak nie­szczę­śli­wy wy­bór zro­bi­łeś… prze­ciw oso­bie nic nie mam, broń Boże! owszem wie­rzę, że pa­nien­ka musi być naj­lep­szą i naj­cno­tliw­szą, ale czy za.sta­no­wi­łeś się mój dro­gi nad sto­sun­ka­mi, któ­re po­wsta­ną wła­śnie w sku­tek tego mał­żeń­stwa? Ku­piec, mój ko­cha­ny, po­trze­bu­je naj­przód ta­kiej żony, któ­ra­by umia­ła – jak to mó­wią – schwy­cić za zim­ne i za go­rą­ce… Ona, tak samo jak mąż, po­win­na znać się na han­dlu, po­win­na pil­no­wać, aby męża nie kra­dli, sło­wem; po­win­na być jego pra­wą ręką. Dla­cze­go to mój synu na Za­cho­dzie kup­cy do­ra­bia­ją się tak pręd­ko ' ma­jąt­ków? Bo w żo­nach mają naj­lep­szych i naj­rze­tel­niej­szych po­moc­ni­ków. A je­że­li żona obo­jęt­na, któ­rych u nas peł­no w świe­cie ku­piec­kim, nie jest od­po­wied­nią, to przy­znam ci się, że żona z domu szla­chec­kie­go, jest w Ga­li­cji dla pol­skie­go kup­ca praw­dzi­wem nie­szczę­ściem.

– Prze­cież Tryn­dal­scy nie są szlach­tą, tyl­ko uda­ją – prze­rwał Ro­man.

– Tem go­rzej mój ko­cha­ny, tem go­rzej;… do­bry szlach­cic prę­dzej się jesz­cze do wszyst­kie­go za­sto­su­je… Po­słu­chaj mnie jed­nak chwi­lę, a wszyst­ko ci wy­tłu­ma­czę. Po­tem zro­bisz jak ze­chcesz.

Be­ne­dykt zdiął oku­la­ry, wło­żył do fu­te­ra­łu, któ­ry le­żał na se­kre­ta­rzu, a po­tem cof­nąw­szy sie w głąb fo­te­lu tak prze­mó­wił;

'0

– Je­że­li za­sta­na­wia­łeś się mój synu nad na­sze­mi sto­sun­ka­mi han­dlo­we­mi, to mu­sia­łeś przyjść do prze­ko­na­nia, że w ca­łąj Ga­li­cji han­del stoi jak naj­go­rzej. Po­nie­waż zbyt dłu­go mu­siał­bym się dziś roz­wo­dzić, gdy­bym chciał wy­tłu­ma­czyć wszyst­kie przy­czy­ny, dla któ­rych han­del chro­ma, więc je­dy­nie to po­wiem, co w chwi­li obec­nej przedew­szyt­kiem cie­bie może ob­cho­dzić. Wiel­kie to dla Ga­li­cji nie­szczę­ście, że do han­dlu wzię­li się u nas głów­nie ży­dzi. Na oko nie jed­ne­mu może się wy­da­wać, że rze­czą to zu­peł­nie obo­jęt­ną., kto się han­dlem zaj­mu­je, byle po­trze­by kra­ju były za­spo­ko­jo­ne: tym­cza­sem tak nie jest. Han­del tyl­ko tam jest zdro­wy, a jako taki sta­je się bo­gac­twem kra­ju, gdzie dro­ga od pro­du­cen­ta do kon­su­men­ta, jest ile moż­no­ści krót­ka, a rze­tel­na, i gdzie ko­rzyść uzy­ska­na za po­śred­nic­two, w kra­ju zo­sta­je. Ży­dzi han­dla­rze nie są do­bry­mi po­śred­ni­ka­mi. Po­nie­waż to ple­mie za­nad­to się u nas roz­mno­ży­ło, od­da­jąc się wy­łącz­nie han­dlo­wi, więc dro­ga od pro­du­cen­ta do kon­su­men­ta, za­miast być naj­krót­szą, sta­ła się przez nich naj­dłuż­szą, skut­kiem cze­go to­war cią­gle dro­że­je; każ­dy bo­wiem po­śred­nik ży­dow­ski musi mieć zysk, choć­by naj­mniej­szy. Nie je­den dzi­wi się bar­dzo, cze­mu w kra­ju tak rol­ni­czym jak nasz, ar­ty­ku­ły żyw­no­ści są droż­sze niź­li tam, gdzie tych sa­mych ar­ty­ku­łów nie­rów­nie mniej się znaj­du­je: nie­ste­ty! za­wdzię­cza­my to na­szym han­dla­rzom, na­szym ży­dom Każ­de jajo, każ­da oseł­ka ma­sła, każ­da miar­ka krup, za­nim do­sta­nie Sie do mia­sta, przej­dzie przez kil­ka­na­ście rak ży­dow­skich, skut­kiem cze­go dro­że­je, bo każ­da ręka chce coś­kol­wiek za­ro­bić. Złe by­ło­by jed­nak mniej­sze, gdy­by przy­najm­niej dro­ga zby­tu była tro­che uczciw­sza. Tym­cza­sem ona jest nie tyl­ko dłu­gą, lecz tak­że nie­uczci­wą. Han­dlarz ży­dow­ski, ku­piw­szy ja­kąś rzecz np. za 5 gul­de­nów, nie sprze­da­je jej z do­li­cze­niem za swo­je po­śred­nic­two rze­tel­ne­go pro­cen­tu, co na 5 gul­de­nów, wy­nio­sło­by naj­wię­cej gul­de­na, lecz zby­wa ją jak może naj­dro­żej, tj. za 10 i 20 gul­de­nów jeź­li tra­fi na fry­ca. Han­del sto­ją­cy na ta­kich pod­sta­wach, nie jest han­dlem, ale roz­bo­jem. Prze­ba­czył­bym jed­nak po­ło­wę winy na­szym ży­dom, gdy­by choć pie­nią­dze, któ­re oni z han­dlu uzy­sku­ją, zo­sta­wa­ły w kra­ju i szły na jego po­ży­tek.

– Prze­cież ży­dzi nie wy­no­szą się z kra­ju – prze­rwał p. Ko­man – a pie­nię­dzy tak­że nie zwy­kli za gra­ni­cę wy­sy­łać.

– Praw­da, lecz po­nie­waż oni zbie­ra­ją pie­nią­dze, dla pie­nię­dzy, któ­re­mi bądź prze­mysł obcy wspie­ra­ją, za­ku­pu­jąc ak­cje za­gra­nicz­ne, bądź li­chwę pod­sy­ca­ją, co nas jesz­cze bar­dziej nisz­czy, więc kraj cały jest rok rocz­nie o tyle uboż­szym, o ile wię­cej go­tów­ki ży­dzi w tym cza­sie przez han­del uzy­ska­li. Bo­gac­twa i ka­pi­ta­ły ze­bra­ne w rę­kach jed­nej tyl­ko war­stwy, cho­ciaż­by na­wet do na­ro­du na­le­żą­cej, jak np. ary­sto­kra­cji, nie są bo­gac­twem ca­łe­go kra­ju; a cóż do­pie­ro mó­wić o bo­gac­twie war­stwy nie po­czu­wa­ją­cej się z ogó­łem do żad­nej łącz­no­ści i nie wy­da­ją­cej nic na po­trze­by kra­ju; co mó­wić o bo­gac­twie ple­mie­nia, któ­re ży­jąc dla sie­bie, two­rzy na­ród w na­ro­dzie i wszyst­ko nisz­czy!

– A jed­nak – prze­rwał zno­wu mło­dy czło­wiek – gdy­by­śmy ży­dów nie mie­li, nie mie­li­by­śmy wca­le han­dlu, po­nie­waż na­sza rasa nie lubi mu się od­da­wać.

My­lisz się mój dro­gi – od­parł p. Be­ne­dykt – i gdy­byś le­piej znał hi­stor­ję pol­ską, nie po­wta­rzał byś zda­nia, któ­re zwy­kli dziś gło­sić je­dy­nie ży­dzi i ich płat­ni przy­ja­cie­le. Przed dwo­ma, trze­ma, na­wet pię­ciu wie­ka­mi, in­a­czej wy­glą­dał pol­ski han­del, a że lud­ność na­sza chęt­nie bie­rze się do nie­go, o tem mogą cię naj­le­piej prze­ko­nać te mia­stecz­ka ga­li­cyj­skie, któ­rych lud­ność zaj­mu­je się sprze­da­żą nie­ro­ga­ci­zny..Jest to je­dy­na ga­łąź han­dlu, któ­ra po dziś dzień zo­sta­ła w rę­kach na­szych, i dla tego mia­stecz­ka han­dlu­ją­ce nie­ro­ga­ci­zną, są jesz­cze bo­ga­te, w po­rów­na­niu z temi, w któ­rych ży­dzi cały han­del w swo­je ręce uję­li. Tan… nie masz już nic, prócz nę­dzy.

– Niech pan do­bro­dziej da­ru­je, że zno­wu prze­ry­wam – rzekł p. Ro­man – ale z tego, co do­tąd usły­sza­łem, nie trud­no mi wy­snuć wnio­sek, że głów­na wina na nas cię­ży…. Bo i dla­cze­góż do­pu­ści­li­śmy, aby ży­dzi cały han­del bra­li w swo­je ręce, cze­mu nie za­ra­dza­li­śmy nie­szczę­ściu, gdy jesz­cze czas był po temu?

_ Po­la­cy w rze­czy sa­mej za­wi­ni­li, ale tyl­ko tem, że ży­dów go­ścin­nie u sie­bie przy­ję­li. Lę­ka­jąc się na­pły­wu Niem­ców, któ­rzy za­czę­li osie­dlać się po mia­stach pol­skich, prze­ciw­sta­wi­li ich po­tę­dze uro­jo­nej, istot­ną po­tę­gę ży­do­stwa, nie wie­dząc że w cią­gu wie­ków Niem­cy zo­sta­ną po­la­ka­mi, a ży­dzi nig­dy nimi nie będą. Że po­tem ży­dzi rzu­ci­li się na han­del, to już było pro­stem na­stęp­stwem błę­du pierw­sze­go. Wszak już za cza­sów Abra­ha­ma, któ­ry szu­ka­jąc skó­rek za­ję­czych, za­pusz­czał się aż do Egip­tu, cały ród Izra­ela zaj­mo­wał się głów­nie han­dlem, uwa­ża­jąc rol­nic­two za ma­lum ne­ces­sa­rium; je­że­li więc mil­jon tego ludu han­dlo­we­go, osie­dliw­szy się mię­dzy lud­no­ścią rol­ni­czą i wo­jow­ni­czą, cały han­del pol­ski po­chwy­cił w swo­je ręce, to czyż za to moż­na wi­nić ogół na­ro­du na­sze­go? Prze­nig­dy! Nie każ­de­mu dane być ra­zem rol­ni­kiem, ry­ce­rzem i han­dla­rzem! Mię­dzy na­ro­da­mi jest tak­że po­dział pra­cy. Nie idzie ato­li za­tem, by­śmy i nadal mie­li przy­pa­try­wać się z za­ło­żo­ne­mi rę­ka­mi, jak złe wzma­ga się, co­raz wię­cej nas du­sząc. Prze­ciw­nie! kto może, niech się ima han­dlu, aby go na zdro­we tory wpro­wa­dzić. Gdy on bę­dzie w rę­kach na­szych.

te­raź­niej­szość oka­że się zno­śniej­szą przy­szłość zaś pew­niej­szą…

Tu p. Be­ne­dykt prze­stał mó­wić, a wy­piw­szy szklan­kę wody z so­kiem ma­li­no­wym, tak da­lej cią­gnął:

– Prze­pra­szam cię je­że­li za­nad­to się roz­wo­dzę, ale wszyst­ko co do­tąd po­wie­dzia­łem zmie­rza do jed­ne­go celu. Przedew­szyst­kiem chcia­łem abyś zro­zu­miał po­bud­ki, któ­re mną kie­ro­wa­ły, gdym od pierw­szej chwi­li po­sta­no­wił spo­so­bić cię na kup­ca. Kup­ców uczci­wych i nie­ży­dów, kraj nasz gwał­tem po­trze­bu­je, i dla­te­go do­brze za­słu­gu­je się ten oj­czyź­nie, kto się temu za­wo­do­wi po­świę­ca. Rów­no­cze­śnie jed­nak po­trze­ba, aby każ­dy mło­dy czło­wiek, zwłasz­cza je­że­li po­cho­dzi z ro­dzi­ny szla­chec­kiej, wstę­pu­jąc na te dro­gę po­wie­dział so­bie, że od­tąd bę­dzie tyl­ko kup­cem, i z pol­ską fan­fa­ro­na­dą, któ­ra każ­de­mu każe na pana cho­ro­wać, roz­brat weź­mie na wie­ki!

– Prze­cie pan do­bro­dziej nie za­prze­czy, że ja tej fan­fa­ro­na­dy nig­dy w so­bie nie mia­łem.

– Praw­da…. za cie­bie też rę­czę, ale czy tak samo mo­żesz rę­czyć za swo­ja przy­szłą żonę? A je­że­li ona ze­chce ży­cie nad stan pro­wa­dzić, je­że­li bę­dzie pa­trzeć z uko­sa na żony in­nych kup-

Cbo­ro­by Ga­li­cji, – Ser­ja II,

COW:

mi sło­wem, je­że­li ze­chce być szlach­cian­ka a nie miesz­czan­ką… to czy wiesz co cie­bie cze­ka? Ru­ina! Mło­dy czło­wiek rzu­cił się na krze­śle.

– Niech to cie­bie nie ob­ra­ża, mój po­czci­wy chłop­cze, że sta­ry i do­bry przy­ja­ciel tak otwar­cie wy­po­wia­da całą praw­dę.. Bo i któż ci ja po­wie! Ro­dzi­ców nie masz, a o szcze­rych lu­dzi dziś trud­no.

– Mnie też to by­najm­niej nie ob­ra­ża – od­po­wie­dział p. Ro­man ca­łu­jąc rękę sta­rusz­ka – cho­ciaż przy­znam się, że su­ro­wy sąd pana do­bro­dzie­ja spra­wia mi wiel­ką przy­krość. Pan­na Klo­tyl­da bę­dzie naj­lep­szą żoną,

– Za po­zwo­le­niem mój Rom­ciu, ze­chciej­my się po­ro­zu­mieć… Ja tu sądu nie wy­da­ję, ostrze­gam tyl­ko… Zresz­tą chcę wie­rzyć, że o przy­szłej two­jej żo­nie mó­wisz te­raz nie jak za­ko­cha­ny, lecz jak czło­wiek roz­trop­ny, któ­ry wie co go.spo­tkać może. A te­raz kie­dym już wy­po­wie­dział co mi na ser­cu cię­ży­ło, nie po­zo­sta­je mi nic, jak ży­czyć ci szczę­ścia i z ca­łe­go ser­ca po­bło­go­sła­wić.

Mło­dy czło­wiek upadł star­co­wi do ko­lan, któ­ry mu bło­go­sła­wił ze łza­mi w oczach.

W sześć ty­go­dni po tej roz­mo­wie, pan­na Klo­tyl­da zo­sta­ła pa­nią Wo­jow­ską. W po­sa­gu przy­nio­sła mę­żo­wi uro­dę, mło­dość, cno­tę, trzy ty­sią­ce gul­de­nów i mamę, pa­nią Tryn­dal­skę.

Pierw­sze mie­sią­ce po­ży­cia mał­żeń­skie­go były pa­smem róż, któ­re kol­ców nie mia­ły – i kto wie czy mło­da żona nie by­ła­by się za­sto­so­wa­ła pod każ­dym wzglę­dem do męża i no­we­go ży­cia, gdy­by nie mama do­bro­dziej­ka, któ­ra nie prze­sta­ła roz­ta­czać nad je­dy­nacz­ką tro­skli­wej swo­jej opie­ki. Pani Tryn­dal­ska, po­mna szla­chet­no­ści swe­go rodu, wmó­wi­ła naj­pierw w cór­kę, że pod żad­nym wa­run­kiem nie po­win­na kła­niać się pierw­sza pani Gbur­skiej, któ­ra „była żoną pro­ste­go kup­ca” a nie szlach­cian­ką; na­stęp­nie zmu­si­ła zię­cia do zu­peł­ne­go wy­co­fa­nia się z to­wa­rzystw miesz­czań­skich, któ­re na­zy­wa­ła „koł­tuń­skie­mi”; na­resz­cie w mo­wie i czy­nie oka­zy­wa­ła na każ­dym kro­ku, że w świe­cie ku­piec­kim zna­la­zła się przy­pad­ko­wo, za co go ani ko­cha, ani po­wa­ża.

Ła­two się do­my­śleć, ja­kie było na­stęp­stwo ta­kie­go po­stę­po­wa­nia. Nie­po­ro­zu­mie­nia, kwa­sy, plot­ki – oto co­dzien­na stra­wa mło­dych mał­żon­ków. Wo­jow­ski prze­wi­du­jąc, jak to się wszyst­ko skoń­czyć musi, był­by chęt­nie po­że­gnał mamę do­bro­dziej­kę, gdy­by uczci­wość jego nie była się bun­to­wa­ła prze­ciw ta­kiej my­śli. Jak dłu­go pan­na Klo­tyl­da nie była za­męż­ną, pani Tryn­dal­ska utrzy­my­wa­ła sie­bie i cór­kę z od­set­ków od po­sa­gu je­dy­nacz­ki i z za­sił­ków, któ­re jej ro­dzi­na przy­sy­ła­ła. Z wy­da­niem pan­ny Klo­dzi, za­sił­ki usta­ły, a że p. Bo – mam, bio­rąc pan­nę, wziął tak­że jej po­sag, więc ja­kiem czo­łem mógł­by te­raz po­że­gnać świe­krę?!

nie chcąc mu­siał za­tem cier­pieć i cze­kać ko­uca.

Inny na jego miej­scu, był­by może udał się do p.

Be­ne­dyk­ta po radę, ale Wo­jow­skie­mu nie po­zwo­li­ła tego uczy­nić wro­dzo­na am­bi­cja.

Bo czyż mógł udae się po radę do tego, któ­ry przed ślu­bem nie wi­dział dlań szczę­ścia w tem mał­żeń­stwie? Zresz­tą wie­dział on do­brze, jaką mo­gła być ta rada. „Po­że­gnaj świe­krę, żonę zaś weź krót­ko” oto coby po­ra­dził opie­kun. Mło­dy czło­wiek czuł in­stynk­to­wo, że tyl­ko to jed­no zo­sta­wa­ło mu do uczy­nie­nia; ale aby coś ta­kie­go uczy­nić, trze­ba było mieć wię­cej har­tu woli i sta­now­czo­ści.

Siew pani Tryn­dal­skiej za­czął wy­da­wać owo­ce. P. Gbur­ski co­raz zim­niej przyj­mo­wał swe­go po­moc­ni­ka; mło­dzież han­dlo­wa, urzą­dza­jąc bal, nie za­pro­si­ła pań­stwa Wo­jow­skich; kup­cy uda­wa­li na uli­cy, że nie po­zna­ją zię­cia pani Tryn­dal­skiej; krót­ko mó­wiąc, wszyst­ko sprzy­się­gło się na zgu­bę na­sze­go przy­ja­cie­la! Mę­czo­ny temi sto­sun­ka­mi, dłu­go mil­czał, ale na­re­ście i jemu bra­kło cier­pli­wo­ści.

– Niech wszy­scy dja­bli po­rwą ta­kie ży­cie! –za­wo­łał raz wie­czór, rzu­ca­jąc na stół ka­pe­lusz.– Do kogo zbli­żysz się, każ­dy uwa­ża cie za ob­ce­go, daw­nych przy­ja­cioł tra­cisz, no­wych nie po­zy­sku­jesz. Je­że­li tak dłu­żej po­trwa, to chy­ba osza­le­ję!

– Nie osza­le­jesz dusz­ko, nie osza­le­jesz – wtrą­ci­ła pani Tryn­dal­ska – i po­wiem na­wet, że bę­dzie ci nie­rów­nie le­piej, ale trze­ba raz oka­zać, że ma się ener­gję, że się nie jest babą!

– Cóż więc czy­nić?!

– Po­że­gnać tego praw­dzi­we­go gbu­ra! ja­kie­goś tam Gbur­skie­go, i nie wy­słu­gi­wać się dłu­żej koł­tu­nom. Klo­dzia ma po­sag, weź za­tem dzier­ża­wę, a bę­dziesz pa­nem.

– Pięk­ne mi pań­stwo, z trze­ma ty­sią­ca­mi!

– O! mój dro­gi, nie­bosz­czyk mój mąż miał tyl­ko sto du­ka­tów idąc na dzier­ża­wę, a prze­cie ży­li­śmy przy­zwo­icie, i jesz­cze dla cór­ki coś zo­sta­ło.

– Inne to były cza­sy, moja mamo.

– Oho, inne cza­sy!… Al­boż ty my­ślisz, że to było tak daw­no, że ja taka sta­ra, he? Cza­sy są za­wsze jed­na­kie, tyl­ko lu­dzie nie jed­na­cy.

– Być może, ale z tem wszyst­kiem wiem ja do­sko­na­le, że tyl­ko sza­lo­ny po­ry­wa się dziś na dzier­ża­wę, ma­jąc za­le­d­wie trzy ty­sią­ce. Co do mnie, bał­bym się dzier­ża­wy, na­wet z dzie­się­cio­ma ty­sią­ca­mi, bo go­spo­dar­stwem nig­dy się nie zaj­mo­wa­łem

– A prze­cie, sta­ra­jąc się o Klo­dzie przy­sią­głeś mi uro­czy­ście, że prę­dzej lub póź­niej na wieś się prze­nie­siesz,

_ Praw­da jed­nak­że do­pie­ro wte­dy, gdy już so­bie będę mógł ku­pić jaki taki ma­ją­te­czek. Wpierw trze­ba coś za­ro­bić.

_ To otwórz han­del. Na sklep me po­trze­ba dużo pie­nię­dzy, to­wa­rów do­sta­niesz na kre­dyt, ile ze­chcesz. Ot! do­pie­ro wczo­raj sły­sza­łam, że Gbur-ski miał za­le­d­wie ty­siąc gul­de­nów gdy sklep otwie­rał, a dziś pan całą gęba… A jaki aro­gant I jaki „afront­nik! Wczo­raj to mi się nie ukło­nił, cho­ciaż pra­wie otarł się o moje ra­mię. On może my­śli, że ja pierw­sza będę mu się kła­niać… O! nie­do­cze­ka­nie jego!

Pani Tryn­dal­ska mó­wi­ła jesz­cze dłu­go i sze­ro­ko o nie­grzecz­no­śei Gbur­skie­go; tym­cza­sem Klo-dzia, któ­ra aż do tej chwi­li spo­koj­nie sie­dzia­ła przy oknie, zbli­ży­ła się do męża, a sta­nąw­szy za jego krze­słem, po­ca­ło­wa­ła go w czo­ło i rze­kła.

– Mama ma słusz­ność Rom­ciu! Cie­bie szko­da, tys już sam na sie­bie pra­co­wać po­wi­nien. Ja ci z ca­łe­go ser­ca będę po­ma­ga­ła… Nie bój się Rom­ciu, nie bój, Bóg nas nie opu­ści!

Gdy się ma nie­speł­na lat dwa­dzie­ścia sześć i mło­dą pięk­ną żonę, któ­rą ko­cha się praw­dzi­wie, to czyż moż­na nie usłu­chać jej gło­su, czyż moż­na od­rzu­cić jej radę, cho­ciaż­by na­wet nie cał­kiem prak­tycz­ną? Dla męża ko­cha­ją­ce­go wy­star­czy, je­że­li żona z ser­ca ra­dzi. Zda­rza się wpraw­dzie, że taka po­wol­ność mści się na nim w ży­ciu póź­niej­szem, ale czy on temu wi­nien, że gdy szedł za radą żony, był jesz­cze zbyt mło­dy, a więc nie miał do­świad­cze­nia?

Proś­ba żony nie prze­ko­na­ła na­tych­miast męża; w każ­dym ato­li ra­zie, krót­kie jej sło­wa więk­sze na uim zro­bi­ły wra­że­nie, ni­że­li dłu­gie ty­ra­dy pani Tryn­dal­skiej. Wy­cho­dząc tego wie­czo­ra po her­ba­cie z żoną na prze­chadz­kę, nie przy­rzekł jej jesz­cze że sklep za­ło­ży, lecz myśl o nim tkwi­ła już w jego gło­wie.

W kil­ka ty­go­dni po roz­mo­wie przez nas po­wtó­rzo­nej, cały świat ku­piec­ki był za­alar­mo­wa­ny. Oto po mie­ście ro­ze­szła się wia­do­mość, że p. Gbur­ski po­sprze­czaw­szy się z p. Pa­pie­rem, swo­im są­sia­dem i tak­że kup­cem, do­stał od nie­go w miej­scu pu­blicz­nem siar­czy­sty po­li­czek. Bliż­sze do­cho­dze­nie wy­ka­za­ło, że p. Ra­pler czer­nio­ny od­daw­na przez p Gbur­skie­go, za­żą­dał od nie­go za po­śred­nic­twem dwóch swo­ich przy­ja­ciół, bądź od­wo­ła­nia oszczerstw z za pło­tu mio­ta­nych, bądź ho­no­ro­we­go za­dość­uczy­nie­nia. Gbur­ski od­parł, że po­twa­rzy me od­wo­ła, bo nie chce, a bić się nie bę­dzie, al­bo­wiem prze­ciw­nik mógł­by go ła­two za­bić. Po ta­kiej od­po­wie­dzi ob­ra­żo­ne­mu nie po­zo­sta­ło nic, jak na­pięt­no­wać p. Gbur­skie­go w miej­scu pu­blicz­nem.

Świat ku­piec­ki, od­daj­my mu tę spra­wie­dli­wość, sta­nął bez wy­jąt­ku po stro­nie p. Ra­ple­ra.

Na­wet żony i cór­ki kup­ców gło­śno oświad­cza­ły, że cho­ciaż ku­piec nie jest ry­ce­rzem, po­wi­nien jed­nak umieć bro­nić swo­je­go ho­no­ru. Gbur­ski lę­ka­jąc się, by całe to zaj­ście nie za­szko­dzi­ło jego in­te­re­som, zwłasz­cza, że po­rząd­niej­si klien­ci za­czę­li wy­co­fy­wać się z jego skle­pu, do­kła­dał wszel­kich sta­rań aby po­go­dzić się ze swo­im prze­ciw­ni­kiem. Wszak­że o po­je­dyn­ku ani chciał sły­szeć – tłu­ma­cząc się tem, że po­je­dy­nek był­by tu zby­tecz­nym, po­nie­waż od p. Ra­ple­ra nie do­stał on „w twarz” lecz tyl­ko „w kark”.

Nie­przy­jem­ny ten wy­pa­dek nie­jed­na­kie wy­warł wra­że­nie w domu pań­stwa Wo­jow­skieh. P. Ro­man zmar­twił się wpraw­dzie, czu­jąc iż po­zy­cja jego w han­dlu do­tych­cza­so­we­go pry­ney­pa­ła, mimo że mu ten­że pła­cił rocz­nie 1.200 gul­de­nów, sta­ła się nie­zno­śną: pani Klo­dzia przy­ję­ła tę wia­do­mość pra­wie ze współ­czu­ciem dla znie­wa­żo­ne­go, na­to­miast pani Tryn­dal­ska, usły­szaw­szy co spo­tka­ło Gbur­skie­go, aż pod­sko­czy­ła z ra­do­ści.

– A nie mó­wi­łam, że to gbur, „afront­nik”! Do­brze mu tak! do­brze! Szko­da tyl­ko że mu kil­ka zę­bów nie wy­bił… Ja za­wsze prze­po­wia­da­łam, że to go spo­tka, prę­dzej lub po­źniej… A to afron­tu­ik!

Po tym pierw­szym wy­bu­chu ra­do­ści, usia­dła obok zię­cia, chcąc tym ra­zem prze­ko­nać go osta­tecz­nie o po­trze­bie za­ło­że­nia wła­sne­go han­dlu. Sło­wa jej bie­gły szyb­ko, a cho­ciaż nie za­wsze były lo­gicz­nie po­wią­za­ne, mimo to ca­łość ar­gu­men­ta­cji była wśród no­wych sto­sun­ków aż nad­to prze­ko­ny­wu­ją­cą. Wy­ja­śniw­szy naj­pierw zię­cio­wi, że on, szlach­cic, i oże­nio­ny ze szlach­cian­ką, nie może żad­ną mia­rą dłu­żej po­zo­stać u ta­kie­go „koł­tu­na co w py­sek do­stał” usi­ło­wa­ła tak­że go prze­ko­nać że jeź­li kie­dy, to wła­śnie te­raz jest chwi­la od­po­wied­nia do za­ło­że­nia obok skle­pu Gbur­skie­go han­dlu kon­ku­ren­cyj­ne­go.

– Za­bie­rzesz mu po­ło­wę klien­tów–koń­czy­ła pani Tryn­dal­ska – jak Boga ko­cham za­bie­rzesz! i zro­bisz ma­ją­tek, by­łeś się nie na­my­ślał dłu­go, bo tyl­ko ser od­kła­da­ny do­bry.

Wo­jow­ski wa­hał się jesz­cze, i kto wie, czy pręd­ko był­by coś w tym wzglę­dzie po­sta­no­wił, gdy­by nie przy­pa­dek, któ­re­go wca­le się nie spo­dzie­wał. Oto pew­ne­go dnia otrzy­mał z pocz­ty bank­not na 1.000 gul­de­nów z li­stem na­stę­pu­ją­cym:.Sza­now­ny Pa­nie!

Bę­dąc bli­skim śmier­ci, po­czu­wam się do świę­te­go obo­wiąz­ku, uisz­cze­nia ostat­nie­go jesz­cze dłu­gu, któ­ry mi cię­ży na su­mie­niu. Śp. Oj­ciec, pań­ski, po­ży­czył mi przed 30 laty cały swój ma­ją­tek, wy no­szą­cy kil­ka­set gul­de­nów, któ­re z od­set­ka­mi ro­bią dziś 1000 gul­de­nów. Do­wie­dziaw­szy się, że je­dy­ny jego syn miesz­ka te­raz we Lwo­wie, od­sy­łam te pie­nią­dze na Pań­skie ręce, pro­sząc Cię, byś po mo… jej śmier­ci zmó­wił pa­cierz za spo­kój mej du­szy.

Przyjm Fa­nie Do­bro­dzie­ju wy­ra­zy po­wa­ża­nia, t któ­rem zo­sta­ję po­wol­nym Jego słu­gą.

Tar­nów dnia 18. Lip­ca. Ksa­we­ry B.

Po od­czy­ta­niu tego li­stu, któ­ry spadł jak z nie­ba, obie ko­bie­ty za­de­cy­do­wa­ły, że Rom­cio musi nie­zwłocz­nie sklep otwo­rzyć, sama bo­wiem Opatrz­ność po­spie­szy­ła mu z po­mo­cą.

Mło­dy czło­wiek nie opie­rał się już dłu­go, zwłasz­cza że bę­dąc z na­tu­ry tro­chę prze­sąd­nym, wi­dział w tem zda­rze­niu coś nie­zwy­kłe­go. Za­nim jed­nak uczy­nił pierw­szy krok na no­wej dro­dze, po­szedł wpierw po radę do daw­ne­go opie­ku­na.

Sę­dzi­wy sta­ru­szek przy­jął go jak zwy­kle, bar­dzo ser­decz­nie, lecz gdy usły­szał w ja­kiej spra­wie przy­szedł jego wy­cho­wa­nek, za­fra­so­wał.się nie­ma­ło.

– Wi­dzisz mój Rom­ciu – prze­mó­wił gło­sem zni­żo­nym – że mia­łem słusz­ność ostrze­ga­jąc cię przed­tem mał­żeń­stwem. Mó­wisz, że pod wzglę­dem mo­ral­nym je­steś naj­szczę­śliw­szym z lu­dzi, ale czy wiesz, że szczę­ście mo­ral­ne znik­nie gdy przyj­dzie nę­dza ma­te­rial­na?… Nie dar­mo mówi przy­sło­wie; Głod­ne mał­żeń­stwo, na­wet mu­cha po­kłó­ci. Nie chcę ja przez to jesz­cze po­wie­dzieć, że już je­steś zu­peł­nie na złej dro­dze, cho­ciaż nie­ste­ty! wszeł-kie ozna­ki za­tem prze­ma­wia­ją., być może że wy­brniesz lecz w każ­dym ra­zie jest źle, bar­dzo źle! Naj­bar­dziej mnie to mar­twi, że tak nie­spo­dzie­wa­nie za­wio­dłem się w mo­ich ob­li­cze­niach. Wy­cho­wu­jąc cię na kup­ca by­łem pew­ny, że do za­wo­du swe­go przy­wią­żesz się całą du­szą, a tym­cza­sem na wzór in­nych Po­la­ków, ty han­del uwa­żasz za śro­dek, ma­ją­cy cię zno­wu na wieś za­pro­wa­dzić i ,zro­bić szlach­ci­cem." Tak jak ty, po­stę­pu­je u nas każ­dy, i oto dla­cze­go ży­dzi co­raz bar­dziej nas du­szą, dla­cze­go nie mamy sa­mo­rod­ne­go sta­nu ku­piec­kie­go. Cór­ka kup­ca wsty­dzi się wyjść za kup­ca, a syn kup­ca za­moż­ne­go, za­miast pro­wa­dzić da­lej han­del ojca i wzmac­niać za­stęp lu­dzi pra­cu­ją­cych na­tem polu, ku­pu­je co prę­dzej wieś i robi się.szlach­ci­cem." Daj­my jed­nak po­kój tym wy­rzu­tom, któ­re do ni­cze­go nie pro­wa­dzą, i przy­stąp­my do two­jej spra­wy. Mó­wisz że chcesz za­ło­żyć han­del na wła­sną rękę. Czy wol­no wie­dzieć, jaki otwie­rasz han­del i jaką roz­po­rzą­dzasz go­tów­ką?

– Han­del to­wa­rów ko­lo­nial­nych, na nim bo­wiem naj­le­piej się ro­zu­miem, a co do go­tów­ki, mam czte­ry ty­sią­ce. Trzy wnio­sła mi żona, a je­den ty­siąc ode­słał.ni temi dnia­mi ja­kiś rze­tel­ny dłuż­nik nie­bosz­czy­ka mego ojca… kre­dyt masz?

– Do­staw­cy za­gra­nicz­ni da­dzą mi to­wa­rów ile ze­chce, by­łem im wy­pła­cał co kwar­tał, lub pół roku. Nie­któ­rzy da­dzą rai na­wet kre­dyt ca­ło­rocz­ny.

_ A jak stoi twój kre­dyt miej­sco­wy?

_ Na to nie mogę od­po­wie­dzieć, gdyż do tej chwi­li nie po­trze­bo­wa­łem po­ży­czać. Są­dzę jed­nak że każ­dy bank, wi­dząc czło­wie­ka pra­co­wi­te­go i ob­rot­ne­go, przy­zna mi więk­szy lub mniej­szy kre­dyt.

– Jesz­cze jed­no, ostat­nie py­ta­nie. Czy masz już za­pew­nio­nych klien­tów i ja­kich?

– Mię­dzy klien­ta­mi pana Gbur­skie­go jest przy­najm­niej stu, któ­rzy się do mnie prze­nio­są. Ma­jąc taki za­wią­zek nie trud­no mi bę­dzie zna­leść wię­cej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: