- W empik go
Choroby osobowości - ebook
Choroby osobowości - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 316 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pod wyrazem "osoba" rozumie się pospolicie w psychologii, osobnika (indywiduum) posiadającego jasną świadomość siebie i odpowiednio postępującego: jestto najwyższa forma indywidualności. Psychologia metafizyczna, dla wytłómaczenia sobie tej cechy, którą przypisuje wyłącznie człowiekowi, zadawalnia się przypuszczeniem jakiegoś "ja" zawsze jednego, prostego, identycznego. Niestety, jestto fałszywa jasność; rozwiązanie pozorne. Jeżeli nie chcemy przyznawać owemu "ja" początku nadprzyrodzonego, potrzeba koniecznie wytłómaczyć, jak się łono rodzi i z jakiej formy niższej powstaje. To też psychologia doświadczalna nie może, ani stawić zagadnienia w sposób powyższy ani go powyższą metodą rozwiązywać. Uczy się ona od przyrodników, o ile trudnemi sa w wielu wypadkach do określenia – cechyi znamienne świadomości (o wiele mniej złożone jednak od, cech osobowości); psychologia doświadczalna nie ufa rozwiązaniom prostym i, nie przypuszczając zgoła jakiegoś ryczałtowego roztrzygnięcia sprawy, widzi je na końcu swych poszukiwań, – jako wynik mozolnego badania. Jest więc dość zrozumiałem, dlaczego przedstawiciele dawnej szkoły, zbici cokolwiek z tropu, oskarżają stronników nowej, że skradli im ich,. "ja" chociaż nikt się o coś podobnego nie kusił. Lecz w jednym i drugim obozie mowa jest tak odmienną, sposoby działania – tak sobie przeciwne, iż porozumienie stało się już niepodobieństwem. Gdybym miał bodaj powiększyć panujące w tej sferze zamieszanie, to i wtedy starałbym się dowiedzieć, czego nauczyć nas mogą o tworzeniu się i rozprzęganiu osobowości wypadki teratologiczne, (potworności) chorobne, lub wprost tylko rzadkie; nie żywię zresztą żadnych uroszczeń co do ujęcia przedmiotu w całej jego rozciągłości: zamiar taki uważałbym za przedwczesny.
Ponieważ osobowość jest najwyższą formą indywidualności duchowej, nastręcza się zaraz na wstępie zapytanie, co to jest osobnik, (indywiduum)? Mało zagadnień było za dni naszych przedmiotem tak gorących sporów pomiędzy przyrodnikami i niewielu roztrzygnięcie pozostało tak ciemnem – w odniesieniu do niższych szczeblów drabiny ustrojowej. Nie czas tu i nie miejsce mówić o tem szczegółowo. W końcu tej pracy, po zbadaniu składowych pierwiastków osobowości rozpatrzymy ją w jej całokształcie; wtedy to stosownem będzie porównać osobowość wyższą z jej formami niższemi, przy pomocy których przyroda starała się ją wytworzyć; wtedy wykażemy, iż osobnik duchowy jest tylko wyrazem ustroju: niskim, prostym, niespójnym, albo też złożonym i jednolitym – jak sam ustrój. Obecnie wystarczy, gdy przypomnę czytelnikom – wdrożonym już nieco w te poszukiwania, iż, ztępując coraz niżej w szeregu istot ożywionych, widzimy, jak osobnik duchowy tworzy się dzięki mniej, lub więcej dokładnemu zlewaniu się osobników prostszych, jak się wytwarza świadomość zbiorowa (coloniale) przez współdziałanie świadomości pojedyńczych, miejscowych (locales). Te odkrycia przyrodników posiadają dla psychologii największą wagę. Dzięki im – zagadnienie o osobowości przeobraża się: widzimy, iż roztrząsanie jego należy rozpoczynać od dołu i jesteśmy zmuszeni zapytać siebie, czy osoba człowieka nie jest również pewną "całością zjednoczoną, " (tout de coalition) której nadzwyczajna złożoność ukryła przed nami swe początki i której źródła byłyby dla nas całkiem niedostępne, gdyby istnienie form pierwotnych nie rzucało jakiegoś światła na mechanizm owego zlewania się. Osobowość ludzka, jedyna o jakiej możemy mówić z pewną dokładnością, zwłaszcza w studyum patologicznem, jest całością konkretną, jest pewnym splotem (complexus), który aby poznać, należy rozwikłać. Rozbiór musi tu być nieodwołalnie sztucznym, gdyż rozczłonkowuje takie grupy zjawisk, jakie nie sa współrzędne, lecz podporządkowane sobie; jakich stosunkiem nie jest prosta współczesność, lecz wzajemna zależność. Praca taka jest jednak niezbędną. Przyjmując podział jasny, który, mam nadzieję, sam przez się zdoła się usprawiedliwić, rozpatrzę kolejno organiczne, uczuciowe i umysłowe warunki osobowości, kładąc szczególniejszy nacisk na anomalie i zaburzenia; w ostatecznym wywodzie będziemy mogli zgrupować na nowo te rozłączone pierwiastki.II.
Zanim jednak przystąpimy do wykładu i tłómaczenia faktów, pożytecznem będzie, dla większej jasności i dobrej wiary, porozumieć się przedewszystkiem co do natury świadomości. Nie idzie tu o monografię, która, że tak powiem, byłaby całkowitą psychologią; wystarczy – gdy postawimy zagadnienie w formie ściśle określonej.
Nie zwracając uwagi na szczegóły, mamy tu przed sobą tylko dwie hipotezy: pierwsza z nich, bardzo dawna, widząca w świadomości zasadniczą własność "duszy, " albo "ducha" coś, co stanowi ich istotę; druga – całkiem nowa, patrzy na nią, jak na proste zjawisko wiążące się z dziąłalnością mózgową jak na objaw, posiadający właściwe sobie warunki istnienia i powstający lub znikający w miarę okoliczności.
Pierwsza hipoteza panuje już od tylu wieków, iż łatwo pozwala ocenić zasługi swe i błędy. Nie mam zamiaru wytaczać jej tutaj sprawy i zaznaczę tylko rdzenną jej nieudolność w tłómaczeniu objawów bezwiednego (nieświadomego) życia naszego ducha. Najprzód przez długi czas nie robiła ona o tych objawach żadnej wzmianki; głębokie i ścisłe poglądy Lei – bnica na tę sprawę pozostawały w zapomnieniu, lub przynajmniej nic czyniono z nich użytku. Prawie aż do chwili obecnej najgłośniejsi psychologowie bieżącego stulecia (z małemi wyjątkami) zamykają się w granicach tylko objawów świadomych. Kiedy nakoniec sprawa narzuciła się im sama i kiedy stało się widocznem dla wszystkich, że sprowadzanie życia duchowego do objawów samej tylko świadomości jest pomysłem tak ubogim i ciasnym, iż w praktyce nie przedstawia on żadnego pożytku, natenczas powstało wszędzie wielkie zakłopotanie. Przypuszczono istnienie "stanów bezwiednych" (nieświadomych) – termin dwuznaczny i nawpół-sprzeczny; rozpowszechnił się on prędko, równoważnik jego znajdujemy we wszystkich językach, lecz samą naturą swoją zdradza on ów okres pomięszania pojęć, w jakim powstał. Co to są owe "stany bezwiedne''? Najrozsądniejsi zaznaczają tylko ich obecność, nie kusząc się bynajmniej o wyjaśnienie. Zuchwalsi mówią o pojęciach utajonych (idées latentes), o "bezwiednej świadomości: " – wyrazy tak dalece uiejasne i pełne sprzeczności, iż wielu z ich twórców przyznaje się do tego otwarcie. Jeżeli w rzeczy samej duszę uważać będziemy, jako istotę (substance) myślącą, której modytikacyami są tylko stany świadome, to nie podobna, bez oczywistej sprzeczności, przypisywać jej stanów bezwiednych Wszystkie wykręty językowe i dyalektyczne łamigłówki nic tu nie pomogą: ponieważ zaś owym stanom bezwiednym nie można odmówić wysokiego znaczenia czynników życia, więc niepodobieństwem jest wydostać się z tego zagmatwanego położenia.
Druga hipoteza – uwalnia nas od całej tej gadaniny; usuwa ona wszystkie urojone zagadnienia, jakich jest pełno w pierwszej (np. czy świadomość jest własnością szczególną czy ogólną i t… d.); możemy więc bez obawy przyznać jej legem parcimoniae. Jest ona prostszą, jaśniejszą, gruntowniejszą. W przeciwstawieniu do tamtej – możemy scharakteryzować ją, mówiąc, iż określa objawy bezwiedne, nieświadome słownictwem fizyologii (stany układu nerwowego) – nie zaś psychologii (pojęcia utajone, czucia nieodczute, i t… d.) Lecz jestto tylko jeden z wypadków szczególnych tej hipotezy, którą trzeba rozważyć w całości.
Zauważmy najprzód, że jak wszystkie inne nazwy ogólne, tak też i świadomość powinna znaleźć rozwiązanie w danych konkretnych. Tak samo, jak niema woli w ogóle, lecz tylko chcenia, podobnież nie istnieje jakaś ogólna świadomość, lecz stany świadomości, one jedne tylko są rzeczywistością. Co zaś do określenia samego stanu świadomego, samego faktu posiadania świadomości, to określanie takie byłoby przedsięwzięciem próżnem i jałowem. Stany świadomości bowiem należą już wprost do danych obserwacyi, – są faktem zasadniczym.
Psychologia uczy nas, iż wytwarzanie się stanów świadomych jest zawsze związane z działalnością układu nerwowego, w szczególności zaś – mózgu. Ale twierdzenie przeciwne byłoby błędem: chociaż wszelka czynność duchowa każe przypuszczać działalność nerwową, to jednak nie wszelki proces nerwowy wywowołuje działalność duchową. Zakres działalności nerwowej jest o wiele rozleglejszy od sfery działalności duchowej: świadomość, więc jest czemś naddatkowem. Innemi słowy: należy utrzymywać, iż wszelki stan świadomości jest objawem złożonym, który każe przypuszczać jakiś szczególny stan układu nerwowego; że ów proces nerwowy nie jest czemś dodatkowem; lecz częścią zjawiska istotną, co więcej, że jest on jego podstawą, jego zasadniczym warunkiem, że z chwilą, gdy się odbywa, – zjawisko istnieje już w sobie samem; kiedy zaś przyłączy się doń świadomość, zjawisko istnieje dla siebie samego, że świadomość uzupełnia je, wykończa, ale go nie stanowi.
Z hipotezy tej łatwo zrozumieć, w jaki sposób wszystkie objawy życia duchowego: czucia, pożądania, uczucia, chcenie, przypomnienie, rozumowanie, wynalazczość i t… d… mogą być po kolei, to świadomemi to bezwiednemi. Niema nic tajemniczego w tych przemianach, gdyż za każdym razem warunki istotne t… j… fizyologiczne pozostają dla każdego objawu te same, świadomość zaś jest tylko ich udoskonaleniem. Pozostałoby więc jedynie objaśnić dlaczego udoskonalenie owo, albo się łączy z objawami fizyologicznemi, albo im nie towarzyszy: gdyż – jeśliby w samem zjawisku fizyologicznem nie było w jednym wypadku nic więcej nad to, co jest w drugim – to przyznawalibyśmy tem ubocznie słuszność hipotezie przeciwnej. Gdyby można było wykazać, iż zawsze pewnym warunkom fizyologicznym towarzyszy pojawienie się świadomości, iż zawsze ze zniknięciem ich i ona zanika, ze zmianą ich się zmienia, – natenczas mielibyśmy już nie hipotezę, lecz pewnik naukowy. Dzisiaj daleko nam do niego. W każdym razie z pewnością przepowiedzieć wolno, że wyjaśnień co do istoty świadomości oczekiwać nie możemy od niej samej. Nie może ona, jak słusznie powiada Maudsley, być jednocześnie skutkiem i przyczyną, być sobą i tem co ją poprzedza w układzie drobinowym (molekularnym); trwa ona chwilę tylko i nie może drogą bezpośredniej intuicyi wrócić się wstecz, aż do swych najbliższych poprzedników fizyologicznych; zresztą zniżyć się aż do nich – byłoby to pochwycić nie tylko samą siebie, lecz i swoje przyczyny.
Jak na dzisiaj, byłoby dziwactwem starać się określić nawet w grubych zarysach niezbędne i dostateczne warunki zjawiania się świadomości. Wiemy, iż obieg krwi w mózgu tak pod względem jej ilości, i jak i jakości, ma tutaj wielkie znaczenie. Doświadczenia, wykonywane nad głowami zwierząt świeżo ściętych – dostarczają po temu wybitnych dowodów; wiadomo dalej, że czas trwania procesów nerwowych w ośrodkach znaczy też wiele. Poszukiwania psychometryczne wykazują codziennie, iż stan świadomości trwa tem dłużej, im jest bardziej złożonym, i że – przeciwnie – czyny automatyczne, wrodzone, lub nabyte, których szybkość jest nadzwyczajną, nie dochodzą naszej świadomości. Można przypuścić jeszcze, iż zjawienie się świadomości połączone jest z okresem rozkładu (dyzasymilacyi)
tkanki nerwowej, jak to szczegółowo wykazał Herzen (1). Lecz wszystkie te wyniki są tylko zdobyczami częściowemi, gdy tymczasem naukowa znajomość powstawania danego zjawiska wymaga ścisłego określenia wszystkich jego istotnych warunków.
Przyszłość może ich nam kiedy dostarczy. Tymczasem pożyteczniejszem będzie dla wzmocnienia naszej hipotezy, gdy wykażemy, iż ona jedna tylko może wytłómaczyć nam główną cechę (nie zaś warunek) świadomości, a mianowicie jej przerywalność (intermittence). Aby uniknąć na samym wstępie wszelkich nieporozumień, zauważmy, iż nie idzie tu o brak ciągłości pomiędzy rozmaitemi stanami świadomemu. Każdy z nich posiada swoje granice, które, pozwalając mu skojarzyć się z innym stanem, strzegą jednak jego własnej indywidualności. Mowa tu nie o tem, lecz o owym dobrze znanym fakcie, że świadomość ma swoje przerwy, lub mówiąc językiem potocznym, że nie zawsze się myśli.
Prawda, iż twierdzeniu temu zaprzeczała większość metafizyków. W rzeczywistości nie dostarczyli oni nigdy dowodów na poparcie swego założenia; ponieważ zaś wszystkie pozory mówią przeciwko niemu, zdaje się więc, iż onus probandi (obowiązek dowodzenia) do nich należy. Cała ich argumentacya sprowadza się do tego, że – skoro dusza w istocie swej jest – (1) Revue Philosophique, t. VII, str. 353 i la Condizione fisica delia conscienza. Rzym 1879.
czemś myślącem, nie podobna więc, aby świadomość nie istniała w stopniu jakimkolwiek zawsze, nawet wtedy, gdy w pamięci żadnego nie pozostawia śladu. Lecz jest to zwykłe błędne koło (petitio principii) rozumowania, gdyż hipoteza przez nas podtrzymywana zaprzecza tu właśnie przesłance większej. Mniemany dowód naszych przeciwników jest ostatecznie tylko wnioskiem wyciągniętym z hipotezy przez nich zbijanej. Uchylmy wszelkie z góry powzięte rozwiązania i zbadajmy rzecz w niej samej. Pomijając wypadki zemdlenia, sztucznego znieczulenia, epileptycznych zawrotów głowy, letargu i t… d… – zatrzymajmy się tylko nad zjawiskiem najpospolitszem i najbardziej częstem: nad stanem psychicznym podczas snu.
Twierdzono niegdyś, iż niema wcale snu bez sennych widziadeł; jest to twierdzenie czysto teoryczne, wynikające z przytoczonej przed chwilą zasady… że dusza zawsze myśli. Jedynem potwierdzeniem tego faktu, na jakieby się można było powołać, jest to, iż śpiący odpowiada niekiedy dość stosownie na zapytania, jakkolwiek po przebudzeniu się wcale o tem nie pamięta. Ale fakt powyższy nie usprawiedliwia wcale wniosku ogólnego i teoryi metafizyków fizyologia przeciwstawia inną. Zwraca ona uwagę na to, iż życie wszelkiego narządu składa się z dwóch okresów: pierwszy – względnego spoczynku, albo asymilacyjny, drugi – okres czynny, albo dyzasymilceyjny; że mózg nie stanowi wyjątku od tego prawa to rzecz jasna – doświadczenie wykazuje bowiem, iż w rozmaitych epokach i okolicznościach życiowych, długotrwałość snu jest w stosunku prostym do wymagań asymilacyi. Przyczyną tej ostatniej jest potrzeba wynagrodzenia strat, potrzeba zastąpienia cyrkulacyi czynnościowej przez cyrkulacyę odżywczą. W stanie czuwania mózg zużywa materyałów więcej, niż mu ich krew dostarcza. Wskutek tego, proces utleniania słabnie niebawem, a z nim i pobudliwość tkanki nerwowej. Doświadczenia Preyera wykazują, iż sen następuje wtedy, kiedy – wskutek długotrwałej działalności – istota mózgu, tak samo jak istota zmęczonego mięśnia, napełnia się pewną ilością szczątków kwaśnych. Sama ich obecność powstrzymuje w danej chwili działalność mózgową, która też odradza się wtedy, gdy spoczynek pozwoli na zupełne wydalenie owych szczątków z ustroju (1).
Trzeba przyznać, iż sen zupełny, bezwzględny, bez wszelkich marzeń jest wyjątkiem; wystarcza jednak, że się go spotyka – i to niezbyt rzadko – dla udowodnienia przerywalnego charakteru świadomości.
Twierdzenie fizyologii posiada wiec siłę dowodu o wiele większą, niż – w metafizyce. Zauważmy nadto (okoliczność wielce znacząca), iż wszyscy ci, co się starali zbadać na sobie, czy sen mózgu może być zupełnym, należą do ludzi o umyśle wykształconym i ruchliwym (psychologowie, doktorzy, literaci); mózg ich jest więc zawsze czynnym, wibrującym, za najlżej- – (1) Przyjmując pewną ilość mleczanu sodu, wziętego za typ produktów rozkładu w mózgu, Preyer wywoływał ziewanie, senność, a nawet sen.
szym pobudzeniem jak delikatny instrument i, że tak powiem, posiada on świadomość nałogową. Dla tego tez ci, co stawią sobie zagadnienie: "czy zawsze się marzy?" są najmniej zdolni do rozstrzygnięcia go przecząco. Inaczej ma się rzecz z ludźmi pracującymi ręcznie. Wieśniak, żyjący zdala od wszelkiego ruchu umysłowego, ograniczony do zajęć wiecznie jednakich i do rutyny, wogólności nie miewa snów. Znam kilku takich, którzy uważają marzenia senne za wypadek rzadki w swem nocnem życiu. "Dowodem najbardziej przekonywającym, że duch może podczas snu pozostawać w zupełnej bezczynności, że istnienie jego może być na chwilę przerwanem, lub zawieszonem, jest bezzaprzeczenia ta okoliczność, iż zdarza nam się ściśle łączyć chwilę uśnięcia – z chwilą przebudzenia i że niekiedy okres czasu pośredni wcale dla nas nie istnieje. Filozofowie, nie wierzący w sen zupełny, sami wskazali ten dowód, jakkolwiek przeczą, aby kiedykolwiek był dostarczonym. A jednak sam byłem świadkiem takiego faktu wśród następujących okoliczności.
Zawołano mnie o godzinie drugiej zrana do pewnej osoby z sąsiedztwa, która zapadła na cholerę. W chwili gdy wychodziłem, żona moja zaleciła mi ostrożne obchodzenie się ze świecą, którą miałem w ręku, i – natychmiast zasnęła. Kiedym wpół godziny potem powrócił, trzask klucza w zamku obudził ją nagle. Sen jej był tak głębokim, moment uśnięcia tak ściśle połączył się z momentem obudzenia, iż sądziła, że nie spała wcale, i, kiedym powrócił, myślała, że dopiero opuszczam pokój. Widząc mnie wchodzącego, przypuszczała, że poprostu wróciłem się tylko po coś i zapytała o przyczynę; była też bardzo zdziwioną, dowiedziawszy się o mojej półgodzinnej nieobecności (1). "
Nie widzę, co można byłoby zarzucić faktom podobnym, jeśli dla wytłómaczenia ich nie będziemy powracali do nieuniknionej hipotezy takich stanów świadomości, które nie pozostawiają po sobie w pamięci żadnego śladu; ale – powtarzam raz jeszcze, hipoteza ta jest zbyt dowolna i nieprawdopodobna. Osoby, podpadające omdleniom z utratą przytomności, wiedzą dobrze, iż w wypadkach podobnych mogą upaść, skaleczyć się, przewrócić krzesło i, przyszedłszy do siebie – nie mieć żadnego pojęcia o tem, co się stało. Czyż prawdopodobnem jest, aby tak ważne wydarzenia, gdyby im towarzyszyła świadomość, nie pozostawiły po sobie choć krótkotrwałych wspomniń? Nie przeczymy bynajmniej, iż w pewnych okolicznościach normalnych, albo chorobnych (np. u zahipnotyzowanych), stany świadomości, nie pozostawiając żadnego śladu w chwili obudzenia się pacyenta, mogą jednak ożyć nieco później. Ograniczmy tu do możliwych granic liczbę wypadków zupełnego przerwania się świadomości; ale nawet – (1) Despine. Pychologie naturelle t. I, str. 522. Psychiatrzy wspominają o wypadkach, gdzie w razie raptownego zawieszenia świadomości wskutek stanu patologicznego, chory po dłuższej, lub krótszej przerwie rozpoczyna rozmowę od wyrazu na jakim się zatrzymał. Inne fakty tego rodzaju znaleść można w dziele Winslow'a: On obscure diseases, str. 322 i następne.
jednego tylko dość będzie, aby nastręczyć hipotezie pojmującej duszę, jako istotę myślącą, nieprzezwyciężone trudności. W hipotezie zaś przeciwnej, wszystko da się wytłómaczyć łatwo. Jeżeli świadomość jest objawem zależnym od określonych warunków, to niema w tem nic dziwnego, że niekiedy nie widzimy jej wcale. Gdyby to było stosownem, moglibyśmy zbadać tutaj do głębi kwestyę świadomości i wykazać, iż w naszej hipotezie stosunek stanów świadomych do bezwiednych nie ma w sobie nic chwiejnego, ani też sprzecznego. Wyraz bezwiedny można zawsze określić zwrotem następującym: jest to stan fizyologiczny, któremu niekiedy, a nawet najczęściej towarzyszyła świadomość; który, będąc świadomym w początkach nie jest takim w chwili obecnej. Charakterystyka ta jest o tyle negatywną, co i sama psychologia, i o tyle pozytywną, oile nią jest flzyologja. Twierdzi ona, iż w każdym objawie ducha – zasadniczym i czynnym pierwiastkiem jest proces nerwowy; – psychiczny zaś jest mu tylko współrzędnym. W ten sposób łatwo już będzie zrozumieć, że wszystkie objawy życia duchowego mogą być po kolei bezwiednemi, lub świadomemi. W pierwszym wypad – ku niezbędnem i wystarczającem jest, aby się zjawił jakiś określony proces nerwowy, t… j… by weszła w grę pewna określona liczba pierwiastków nerwowych, skojarzonych ze sobą w pewien sposób określony i wyłączający wszystkie inne pierwiastki nerwowe i wszystkie inne możliwe skojarzenia. W drugim wypadku (świadomości) niezbędnem i wystarczającem jest, aby warunki dodatkowe (jakiemikolwiek są one)
przyłączyły się do pierwotnego zjawiska, nie zmieniając w niczem jego natury i tylko czyniąc je świadomem. Zrozumiemy również, w jaki sposób nieświadoma praca mózgu wykonywa bez hałasu tak znaczną robotę i po bardzo długiem niekiedy kiełkowaniu objawia się w skutkach niespodziewanych. Wszelki stan świadomości przedstawia tylko jedną bardzo słabą część naszego życia duchowego, gdyż w każdej chwili jest on podtrzymywanym i, że tak powiem, wypychanym przez stany bezwiedne. Wszelkie chcenie, naprzykład, korzeni się w największych głębiach naszej istoty; pobudki, które mu towarzyszą i tłómaczą je pozornie, są zawsze tylko słabą częścią jego istotnej przyczyny. To samo da się powiedzieć o wielkiej liczbie naszych skłonności; fakt ten jest do takiego stopnia oczywistym, iż nawet umysły najmnie, spostrzegawcze dziwią się często, że nie mogą zdać sobie uprawy ze swojej miłości lub niechęci.
Byłoby nużącem i niestosownem przedłużać tutaj dowodzenie. Czytelnik, gdy zechce, niech weźmie z Philosophie de l'inconscient Hartmana, tę część, która nosi napis "Plienomonologie. " Znajdzie on tam klasyfikacyę wszystkich objawów bezwiednego życia umysłu i zobaczy, iż niema ani jednego faktu, któregoby broniona tutaj hipoteza nie wyjaśniała. Niech zażąda potem tego samego od teoryi przeciwnej.
Jeden jeszcze, ostatni punkt pozostaje nam do rozpatrzenia. Teorya, rozważająca świadomość jako zjawisko, i będąca częścią (można byłoby tego do – wieść, gdyby zboczenie takie było na miejscu) tej podstawowej zasady fizyologicznej, że "odruch jest typem czynności nerwowej i osnową wszelkiej działalności psychicznej, " teorya ta wielu dzielnym umysłom wydała się paradoksalną i lekkomyślną. Zdaje im się, iż odbiera ona psychologii wszelką moc i dostojeństwo. Nie chcą też przypuścić, aby najwyższe przejawy natury były nietrwałe, przelotne, dodatkowe i, pod względem warunków istnienia, zależne. A jednak jest to przesąd tylko. Świadomość, jakimkolwiek będzie jej początek i przyroda, nie traci nic na swojej wartości: należy ją oceniać w niej samej; dla tych zaś, co stają na punkcie widzenia ewolucyi, największe znaczenie ma nie początek, lecz osiągnięte w rozwoju wyżyny. Doświaczenie pokazuje nam zresztą, iż w miarę wznoszenia się po drabinie ustrojowej, ciała naturalne są bardziej złożone i coraz mniej stałe. Gdyby stałość była skalą godności, to pierwszorzędną rolę przypisaćbyśmy musieli kruszcom. Tak więc zarzut ów – jedynie uczuciowy – nie może być uwzględniony; co zaś do trudności, jakie przedstawia nasza hipoteza w tłómaczeniu jedności i ciągłości świadomego osobnika, to o tem mówić tu byłoby jeszcze za wcześnie. Do zagadnienia tego przyjdziemy w czasie właściwym.