- nowość
- promocja
Christmas Love Story - ebook
Christmas Love Story - ebook
Kontynuacja Detox Love Story. Historia, która pobudza, rozgrzewa i dodaje energii!
Ella i Jonasz zapraszają swoje rodzeństwo na dziesięciodniowe zimowe wakacje w amerykańskich górach. Cieniem na świątecznej radości kładzie się jednak zniknięcie przyjaciela, który dwa i pół roku wcześniej porządnie zamieszał w życiu wszystkich. Ale grudzień to czas przebaczenia i czas cudów. Czy jest szansa, że chłopak wróci i zafunduje im trzęsienie ziemi? A może najzwyczajniej odpowiada mu reputacja faceta bez serca?
Ta historia jest jak płatek śniegu – wyjątkowa, niepowtarzalna i po prostu piękna!
Poczuj magię świąt i zobacz, kto otrzyma drugą szansę na szczęśliwe zakończenie.
Christmas Love Story roztopi każde serce!
Karolina Łukawska | @ksiazkidobrejakczekolada
Zima, rodzina – ta wybrana, i przytulny domek w górach, w którym ogień płonie nie tylko w kominku, a chemia iskrzy niczym fajerwerki. Julia Biel stworzyła nową definicję doskonałych świąt.
Natalia Gawrońska | @nattrook
Julia Biel pociągnięciem pióra jest w stanie zaszczepić miłość tam, gdzie wcześniej była nienawiść... Christmas Love Story to książka, która porwie każdą romantyczkę, a dla fanek świąt będzie jak kubek gorącej czekolady.
Maddie Pawłowska | @maddie_pawlowska
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8265-896-5 |
Rozmiar pliku: | 6,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szkocja
Otworzyłam oczy, jak codziennie od niemal dwóch i pół roku, ostrożna i pełna wątpliwości, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy tylko mi się śniło. Mięta i aloes awansowały w rankingu moich ukochanych zapachów na samą górę topki i nic nie mogło ich skopać z piedestału.
Uchyliłam powieki i przez chwilę rozkoszowałam się widokiem najdoskonalszym – to przyobleczona skórą miłość o długich rzęsach i dołeczkach skrytych pod warstwą snu.
Minęło prawie dwa i pół roku, a ja byłam zakochana jak wtedy, kiedy po raz pierwszy zaśpiewał dla mnie na scenie. Kiedy po raz pierwszy wniósł mnie na rękach do pubu. Kiedy przyjął ode mnie celtycki pierścień z tytanu.
Zerknęłam na jego lewą dłoń i delikatnie pogładziłam pierścionek. Mogłam się założyć, że maleńki brylant mrugnął do mnie, jakby mówił: „Nieźle to wymyśliłaś, otumaniona istoto. Każda kobieta, która przychodzi do pubu, myśli, że Eryk jest zajęty”.
Bo przecież był, prawda? Był bardzo zajęty uszczęśliwianiem swojej kobiety.
Tak w każdym razie twierdził.
Zacisnęłam powieki z całej siły i położyłam się na lewym boku, usiłując zdusić w sobie dziwne uczucie kiełkującego strachu.
Moje życie w ciągu ostatnich dwóch lat przybrało fantastyczny obrót – Eryk ukończył psychologię i został przyjęty na studia doktoranckie, czym wprawił w osłupienie wszystkich bez wyjątku, a ja zrobiłam to, co kiełkowało we mnie od pierwszej chwili, kiedy wypowiedział do mnie te słowa na granicy jawy i snu – poszłam w jego ślady, żeby studiować psychologię. W Edynburgu. W języku angielskim.
Oboje mieliśmy znacznie mniej czasu na pracę za barem niż wcześniej, ale Paula po prostu przeszła nad tym do porządku dziennego. W pokoju gościnnym pojawiła się kolejna dziewczyna o polsko-szkockich korzeniach, a ja poruszałam się jak wolny elektron między swoim piętrem a poddaszem Eryka, uparcie odmawiając przeprowadzki na stałe.
Na początku po powrocie z latarni morskiej, dwa i pół roku wcześniej, prowadziliśmy z Gierszem długie filozoficzne rozmowy w rodzaju „co by było gdyby”: Co by było, gdybyśmy wyjechali do Poznania? Gdybyśmy znaleźli sobie robotę w jakiejś latarni? Gdybyśmy się pobrali?
Reagowałam tak panicznie i alergicznie na wszelkie aluzje na temat małżeństwa, że po sześciu miesiącach mniej lub bardziej delikatnych przytyków, zagadnięć, żartów i poważniejszych propozycji po prostu przestał.
Nie miałam pewności, czy odetchnęłam z ulgą, czy się rozczarowałam. W końcu oświadczyłam się Erykowi, ale wcale mu się nie oświadczyłam i w dodatku zagroziłam, że jeśli choć wspomni o małżeństwie, spakuję się i już nigdy mnie nie zobaczy.
Czy to możliwe, że trochę przesadziłam?
Dając mu pierścień, chciałam, żeby wiedział, że mam świadomość (to brzmiało tak skomplikowanie jak mój sposób myślenia), iż to właśnie on jest moją miłością na całe życie, ale bardziej niż śmierci obawiałam się, że zrobi coś głupiego z poczucia obowiązku, przyzwoitości albo winy, a ja wciągnę go jak modliszka i zniszczę.
Nie mogło być nic gorszego, niż oświadczyć się facetowi (ale tak, żeby mu się nie oświadczyć), a on – oczywiście szalejąc za tobą – uznałby wtedy, że spodziewasz się wzajemności i po traumatycznym związku wjechałby na kolanie z pierścionkiem numer dwa. Tylko po to, żeby trzy miesiące później gorączkowo kombinować, jak się z tego wszystkiego wycofać.
Chciałam go, ale go nie chciałam?
Chciałam, żeby był ultraprocentowo pewny, że mnie chce.
A po tym wszystkim, co zafundował mu los, wiedziałam, że potrzebuje czasu.
Poza tym dwa razy w tygodniu Eryk prowadził tak zwaną tutorial group w ramach part-time teaching, czyli na stanowiskach przydzielanych w pierwszej kolejności doktorantom, a ja miałam świadomość, jak na wydziale patrzyli na niego wszyscy niezależnie od orientacji seksualnej – Eryk się podobał. I nawet kiedy prowadziliśmy rzeczowe rozmowy na temat literatury przedmiotu, esejów albo studiów przypadków i poświęcał mi całą swoją uwagę, czułam, że nikt mnie nie traktuje poważnie – bo na żadnym z moich palców nie było pierścionka, który pasowałby do jego pierścienia.
Kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć jakieś szepty – czy on kogoś ma, że to plotka, że kogoś ma, że pierścionek to tylko ozdoba, że ma odstraszyć głupi podryw, że kiedy na ciebie patrzy, robi się gorąco... Odsuwałam się wtedy i zmieniałam miejsce, żeby nie słyszeć dalszego ciągu. Byłam dumna, że mój ukochany – lubiłam tak o nim myśleć – jest doktorantem i że jest silny na tyle, żeby myśleć o karierze naukowej. Zapowiedziałam mu też, że nie zamierzam się na nim wieszać na uniwersyteckich korytarzach, chodzić z nim za rękę ani wciągać go w przytulne kąty, żeby podzielił się ze mną oddechem.
Tak. Byłam głupia, miałam zasady i często cierpiałam. A moje motylki cierpiały razem ze mną.
Właśnie kiedy zaczynałam rozważać, czy nie powinnam jednak podwinąć ogona i zasłonić sobie nim oczu, ramię Eryka objęło mnie w pasie i przyciągnęło do właściciela, a usta ucałowały moją szyję i postanowiły obsypać pocałunkami kręgosłup, przynajmniej jego górną część.
Jęknęłam, zapominając, o co mi właściwie chodziło. Dłoń Eryka rysowała na moim brzuchu uspokajające kręgi, jakby czuł, że mój żołądek powinien zostać tam, gdzie jest, a nie ładować mi się do gardła.
– Dziewczyno, jeśli nie jesteś prawdziwa, lepiej powiedz mi to teraz, może jeszcze nie jest za późno na leczenie – mruknął, przesuwając dłoń wyżej, znacznie wyżej, na piersi stale głodne jego dotyku. – Czasem łapię się na tym, że sprawdzam, czy twoja szczoteczka do zębów na pewno stoi w łazience, czy siedzisz na wykładzie, czy to twoje imię znajduje się w grafiku naszego pubu... – Jęknęłam, poddając się jego gorącemu dotykowi, i zwróciłam się ku niemu z zaciśniętymi powiekami, wtulając się w silne ramiona.
Byłam zgubiona. Piekła mnie krtań, palił żołądek, drżały opuszki palców, kiedy przesuwałam je po jego plecach.
Uniósł mój podbródek i delikatnie ucałował wargi, nos, policzki i swoje ulubione miejsce na szyi, tuż pod uchem.
– Otwórz oczy, mała zadro – mruknął, a wszystkie moje zakończenia nerwowe zareagowały na tembr jego głosu. – Bo inaczej poliżę ci powieki – zagroził.
Zachichotałam i popatrzyłam na niego, a motylki zrobiły to, co zwykle w chwili, kiedy patrzyłam na jego ciemnoniebieskie tęczówki, blond włosy w nieładzie i dołeczki w policzkach – przechyliły główki na bok i zgodnie westchnęły: „awwww...”.
– Dzień dobry, Neuronie – szepnęłam, czując, jak napięte postronki moich nerwów znów się wygładzają pod jego zachwyconym spojrzeniem.
– Dzień dobry, Miss Portobello – mruknął i pocałował mnie głęboko i namiętnie, rozpędzając wszystkie niepokojące myśli. – To takie marnotrawstwo, że musimy chodzić spać, a potem musimy pracować... I dopiero będę cię miał na wyłączność za wiele, wiele, zbyt wiele godzin. A ja tak bardzo cię pragnę, Jodka... – Objął mnie i przycisnął do siebie, a całe jego ciało było żywym dowodem, że nie żartuje.
– Jeszcze się panu nie znudziło? – uderzyłam w zalotny ton. – Prawie dwa i pół roku, panie Giersz, mógłby pan już wydorośleć.
– Jestem bardzo, ale to bardzo dorosły – znów mnie pocałował – i wolno mi robić z panią wszystkie rzeczy, które za obopólną zgodą robią dorośli ludzie... – Jego oddech przyspieszał, a dłonie stawały się niespokojne, jakby głodne.
– Eryk... – Dotknęłam jego twarzy, przełykając ślinę i strach. – Jesteś moim najlepszym przyjacielem, wiesz? – szepnęłam. – Moją drugą połówką. I nie było ani jednego dnia, żebym żałowała decyzji, że tu zostałam. – Z czułością ucałowałam najpierw jego górną, a potem dolną wargę.
Popatrzył na mnie z uwagą, rozumiejąc, co się ze mną dzieje. No prawie. Nie mógł wiedzieć, że jestem o niego zazdrosna jak cholera, ale całą resztę wyczuwał.
– Po raz trzeci zbliżają się święta, odkąd rodzice cię tu porzucili, i znów zaczynasz się dręczyć, co? – westchnął. Jego dłoń podjęła uspokajający masaż moich pleców.
– Nie porzucili mnie, tylko świadomie zostałam! – oburzyłam się.
Nie poleciałam do domu w grudniu pierwszego roku, tego najtrudniejszego po monumentalnej scenie z ich udziałem („możesz wcale nie wracać”), ale sądziłam, że półtora roku wystarczy, żebyśmy się dogadali. Tyle że w następne święta też jakoś nie wyszło. Wprawdzie wymienialiśmy już e-maile, whatsappy i zdarzało nam się rozmawiać przez telefon, ale ani mama, ani tata nie zaprosili nas do Poznania.
Nie sformułowali prostego zaproszenia, a ja nie zapytałam. Nie poprosiłam. Rozumiałam, że po raz kolejny chcieli mnie w ten sposób ukarać.
Fajna kara, nie? Taka niezbyt dotkliwa.
Eryk miał rację. Listopad dobiegł końca, rozpoczął się grudzień i zbliżały się trzecie święta Bożego Narodzenia poza domem. Kochałam moje życie ze wszystkich sił i uważałam, że nie ma dla mnie lepszego miejsca niż tutaj, w ramionach Eryka, na wykładach, za barem. Odnalazłam się w jakiś zagadkowy sposób w tym kraju, wśród tych ludzi i nie zamierzałam tego zmieniać. Ale brakowało mi rodziców, a zwłaszcza młodszego rodzeństwa. Bo starsze rodzeństwo widywałam kilka razy do roku.
– Po prostu tęsknię za rodziną. Tak troszkę. Tęsknię za tym, żeby znów było dobrze, wiesz? Żeby rodzice rozumieli, że jestem najszczęśliwsza na świecie, i żeby dzielili tę radość.
Było mi źle ze świadomością, że oni tęsknią za mną jakby mniej.
Jeśli chodziło o Werę i Aleksa, to oprócz przyziemnych rzeczy ich kariera w modelingu nabierała tempa. Carola ze Skin Deep Studio w naturalny sposób stała się ich agentką, ale ostatnio i tak znalazła dla nich subagencję. O kalendarzu tatuatorskim Caroli było dwa i pół roku temu tak głośno, że najpiękniejsza para z jej kalendarza, Sokół i Słońce, niedługo potem przyciągnęła zainteresowanie najpierw poznańskich, a potem polskich firm. Wera nie była wylewna, ale zdecydowanie dojrzała i nabrała asertywności i odwagi. Kiedy opowiadała o kolekcjach ubrań, torebek i butów, o biżuterii i perfumach czy współpracy ze stylistami, czasem odnosiłam wrażenie, że to niemożliwe, żeby ta cudownie pewna siebie kobieta była moją siostrą, która jeszcze nie tak dawno stroniła od dotyku i kontaktów z ludźmi.
Jonasz i Ella od ponad roku studiowali w USA. Po namyśle stwierdziłam, że los Jony i mój był nieco podobny. Ja wprawdzie nie przeniosłam się do innego kraju w pogoni za drugą połówką, tylko zostałam przez nią wypchnięta spod kół samochodu i rozkochana ku obopólnemu zaskoczeniu, a potem po prostu postanowiłam tu zostać, ale i tak Jona i ja trafiliśmy za granicę z tą jedną jedyną osobą, która przez splot przeróżnych okoliczności stała się nam najbliższa.
– Chyba musisz mnie przekonać, że jesteś najszczęśliwsza na świecie – mruknął Eryk, wyrywając mnie z rozmyślań – bo jakoś nie do końca ci wierzę.
W tej samej chwili zrobiło mi się lżej na sercu i duszy.
Oplotłam go nogami i szepnęłam:
– To zadanie należy chyba do ciebie...Poznań, Wlkp.
Polska
– Aleks, co się z tobą ostatnio dzieje? Nie poznaję cię. Jaki ty właściwie masz problem? – Patrzyłam na najbliższą mi osobę, z którą dzieliłam niemal wszystkie najważniejsze wydarzenia ostatnich lat, i nie miałam pojęcia, co robić.
– Jakie to polskie, nie? W Polsce wszyscy chcą wiedzieć, jaki masz problem – warknął. Nie lubiłam, kiedy jego piękną twarz wykrzywiał taki grymas. Czy to był grymas zawodu? Rozczarowania? Miałam wrażenie, że ostatnio za wolno reaguję na zmiany jego nastroju, że jestem nie dość uważna, nie dość empatyczna, że za mało się staram.
– O co ci chodzi? Znów o... Tomka? – zaryzykowałam.
– O Tomka, o twoją siostrę, o twojego brata, o ciebie! – niemal krzyknął.
Byliśmy już razem trzy lata i coraz trudniej przychodziło mu panowanie nad sobą. Działo się z nim coś niedobrego, a ja nie miałam pojęcia, jak mogłam przegapić moment, kiedy zaczął tracić cierpliwość.
Czy możliwe, że po raz pierwszy zdenerwował się, kiedy podpisałam samodzielny kontrakt rok temu? A może wtedy, kiedy sama udzieliłam wywiadu? W każdym razie na pewno wtedy, kiedy wyszło, że moje marzenia nieco różnią się od jego.
– A może tak naprawdę chodzi ci o przyszłoroczną... wygraną? – zapytałam cicho. – Myślałam, że się ucieszysz. Że będziesz... dumny – powiedziałam gorzko.
Nie cierpiałam, kiedy mój głos tak drżał.
Żałowałam, że na co dzień nie widzę swojego tatuażu na plecach. Byłam pewna, że w takich chwilach jak ta tracił kolory i przygasał, uwydatniając tylko paskudne blizny, zwykle ukryte pod tuszem.
– No popatrz, znasz mnie lepiej niż ja sam – odparł z rezygnacją.
– Przecież to nagroda, Aleks – tłumaczyłam spokojnie. – Ogromne wyróżnienie. Takich rzeczy się nie odrzuca. – Milczał. Uparcie milczał. – Co chciałbyś, żebym w tej sytuacji zrobiła? – westchnęłam, mając nadzieję, że tym razem mnie zaskoczy, że porwie mnie w ramiona i zapewni o swoim wsparciu, powie, że pęka z dumy i że cieszy się moim szczęściem.
– Sama powinnaś to wiedzieć – powiedział zamiast tego. – Ty. Nie ja.
Nie lubiłam się z nim kłócić i zwykle tego unikałam. Tyle że w życiu człowieka przychodzi taki moment, kiedy własny komfort i samopoczucie przewyższają strach o reakcję drugiej osoby.
Kiedy walka o marzenia zaczyna być ważniejsza od płytkiego spokoju.
– Czy ty się... boisz? – zapytałam, bo nagle przyszło mi to do głowy.
– A powinienem? – wypalił. – Ty byś na moim miejscu się nie bała?
– Po prostu mi nie ufasz. – Chyba zamierzałam mu zadać pytanie, ale zamiast tego fakt jakoś stwierdził się sam. – Albo jesteś zazdrosny.
Pokiwał głową ze smutkiem, jakby się zgadzał, jakby potwierdzał każde usłyszane słowo, a potem prychnął i zaprzeczył ruchem głowy, jakby to była jedna wielka combo-niedorzeczność. Jak ja miałam z nim rozmawiać?
– Wiesz co? – Opadł na fotel i zamknął oczy, a ja stanęłam tuż przy nim.
– No co? – nie poddawałam się. – Bo właśnie nie bardzo wiem, ale za to bardzo chcę się dowiedzieć.
Stałam nad nim z zaciętą miną, w bojowym nastroju, a on nic sobie z tego nie robił, bo nawet na mnie nie patrzył.
– Nie chcę przez chwilę myśleć o kontraktach i sesjach, o tatuażach i bliznach – szeptał. – Nie chcę teraz analizować, co się stanie za miesiąc, dwa i pół roku, gdzie będzie każde z nas, okay? Mam już dość gadania mojej mamy i tej drugiej agentki, chwilowo mam dość wszystkiego.
Kiedy tak szeptał z zamkniętymi oczami i nie mogłam w nie spoglądać, siłą rzeczy skupiałam wzrok na jego czole, ślicznych brwiach, mocno zarysowanych kościach policzkowych, silnym podbródku, pełnych ustach i bujnych włosach, które lata temu pozbawione samurajskiego koczka układały się teraz w cudowne fale.
– To o czym chcesz teraz myśleć? – zapytałam nieco spokojniej.
– O tym, że zawiodłem jako przyjaciel. Że oboje zawiedliśmy – odparł gorzko. – Że znów zbliżają się święta, a spośród kilku osób, na których mi zależy, jego po prostu skreśliłem. Czy raczej pozwoliłem, żeby sam się skreślił.
Usiadł raptownie i wreszcie skierował na mnie spojrzenie cudnych i mądrych szarych oczu, a ja próbowałam powstrzymać kolana, żeby się nie ugięły, żeby wytrzymały jego wzrok, który równocześnie mnie dręczył i chwytał za serce.
– Nigdy nie byłem spokojny, wiesz to. Za dużo zdarzyło się w moim życiu, żebym był ostoją spokoju, ale przy tobie... z tobą... udaje mi się już nie rozpieprzać wszystkiego, czego dotknę. Miałem świadomość, że nie ma takiego cudu, żeby miłość mogła uleczyć człowieka. To bajki dla dzieci. Ale my we dwoje, z bliznami, leczyliśmy się wzajemnie, równocześnie, pomagaliśmy samym sobie i sobie nawzajem. – Słuchałam go i czułam, że gdyby się postarał, gdyby tak mocno, jak na rozgrzebywaniu przeszłości, zależało mu na mnie i moim dobru, mogłabym zakochać się w nim na nowo. – Tylko że tak bardzo skupiłem się na sobie, że całkowicie zapomniałem, że nie jestem sam i że to, co robię, ma wpływ na innych, ma konsekwencje. I im byłem szczęśliwszy, tym inni, tym on bardziej zamykał się w sobie. Jakby we wszechświecie istniała jakaś popieprzona równowaga między szczęściem a nieszczęściem, rozumiesz?
– Nie rozumiem, dlaczego nagle zaczynasz wyrzucać sobie coś, na co nie miałeś wpływu, i odsuwasz prawdziwy problem, jakim jesteśmy my, na rzecz wyimaginowanego, tylko po to, żeby mnie odepchnąć! – Chciałam być spokojna, ale nie mogłam patrzeć, jak się torturuje.
– Nie odpycham cię – powiedział tylko po to, żeby zaprzeczyć temu, co właśnie powiedziałam.
– Aha, jasne. – Dziś to ja zamierzałam mieć ostatnie słowo.
Miał rację, że dobrze go znałam. Znałam go tak doskonale, że nie miałam wątpliwości, na czym będzie polegać jego wybitna strategia zrobienia sobie ze mnie wroga i wypieprzenia mnie z mieszkania, żeby mógł nadal stalkować swojego przyjaciela w nadziei na jakiś ślad.
Naszego przyjaciela. Chłopaka, z którym po powrocie z Portobello dwa i pół roku temu zaprzyjaźniłam się zaskakująco mocno, a jednak zbyt słabo, żeby został. I Aleks się mylił – to nie on zawiódł, tylko ja.
– Po prostu nie chcę przez chwilę myśleć o tym, o czym chcesz myśleć ty, bo idą święta, a ja znów mam świąteczną obsesję na jego punkcie. Dostanę nagrodę za szczerość? – zapytał gorzko.
Akurat tą nagrodą mogliśmy się podzielić.
– A może od początku byłam tylko twoją misją, dziewczyną, którą musiałeś naprawić, bo za bardzo przypominała ci siebie, co? – Otworzył szerzej oczy, ale nie zaprzeczył. – Zaangażowałeś się jak cholera, wymyśliłeś intrygę, zamydliłeś mi oczy, rozkochałeś mnie w sobie, pomogłeś mi stać się najlepszą wersją mnie, dla mnie... ale... – Nie, nie mogłam dłużej patrzeć w jego oczy, chyba jednak wolałam go we wcześniejszym wydaniu.
Jego oczy były wszystkim. Żarem, słońcem, deszczem. A teraz potrafiły być chłodem.
Odwróciłam się na pięcie i uciekłam do kuchni. Sięgnęłam po szklankę z szafki i nalałam wody z kranu, usiłując przełknąć tkwiącą w gardle upartą gulę.
Niestety, woda nadawała się do tego tak doskonale jak pająk ptasznik do zabawiania dzieci.
Aleks pojawił się tuż za mną i stanął w progu. Nie miałam pojęcia, czy przyszedł tu, żeby mnie przeprosić czy wyprosić – z mieszkania.
– Wera... ostatnie tygodnie... – zaczął z westchnieniem, jakby to była rozmowa z pracodawcą, który szczerze żałuje, że musi mnie wywalić z roboty.
– Ty po prostu ani przez chwilę we mnie nie wierzyłeś, prawda? – wypaliłam.
Zastanawiałam się, czy z takim nastawieniem w ogóle dotrwamy do świąt.
I dlaczego nie jest tak, że szczęście jest dane nam raz na zawsze...
A może jest? Tylko wcisnęłam reset?Logan, UT
USA
Siedziała zwinięta w fotelu pod oknem, mnąc w palcach chusteczkę mokrą od łez. A ja trwałem naprzeciwko od kwadransa, usiłując z niej wydusić, co zamierza zrobić z tą wiadomością, która dwanaście miesięcy później rozorała jej serce tępym nożem w dłoni prawnika jej matki.
Czy ktoś mógłby napisać instrukcję obsługi tępego noża? Aktualnie bardzo by mi się przydała!
Ella nigdy nie miała wsparcia rodziców i zawsze była tego świadoma (a to wcale nie jest takie oczywiste ze wsparciem rodziców, bo ja na przykład byłem przekonany, że możemy z siostrami liczyć na wsparcie, ale się wszyscy przeliczyliśmy; może po prostu nikt z nas nie umiał liczyć i tyle). Jednak teraz, rok po tragedii, na jej głowę spadła lawina problemów śliskich od jej łez niczym kamienie z Virgin River w parku Zion.
– Nie chcę ich. Możesz je sobie zabrać – oświadczyła jak dziecko, które rzuca zabawką. – Nie będziesz musiał o nic się martwić, nie będziesz musiał walczyć o stypendium sportowe...
– Lubię drużynę siatkówki – zablokowałem jej słowa w locie.
– Ale to stypendium nie pokrywa całości czesnego – tłumaczyła.
– Pokryje w przyszłym roku – zastosowałem obronę polem.
– Po co mi one, no powiedz? – zajęła pozycję gotowości do ataku (cieszyłem się na świąteczną przerwę, bo jak widać, siatkówka za mocno siedziała mi w głowie). – Nie mam już nic. Ty nie masz już nic. I nikogo. Udajesz, że chcesz tu być, że chcesz żyć tym życiem na kontynencie, który nigdy nie był ci bliski... Niby po co? No po co?! – Nie poznawałem jej, nie rozumiałem, skąd brały się te słowa. Nagle wychyliła się i chwyciła moje dłonie. – Pomóż mi coś z nimi zrobić, błagam cię, Jonasz. Jeśli trochę ci na mnie zależy...
Nabrałem głęboko powietrza i przypuściłem motywacyjny atak:
– Gdybyś paliła jak smok, oddałbym ci płuca, gdybyś codziennie upijała się do nieprzytomności, podzieliłbym się z tobą wątrobą. Oddałem ci serce, ale, błagam, dziewczyno, potrząśnij swoim własnym mózgiem i wymyśl jakiejś wyjście, bo oszaleję! – wrzasnąłem. – To jakiś koszmar!
Patrzyła na mnie oczami kota ze Shreka. Jak ta istota mogła czuć się tak żałośnie, kiedy ja tu byłem skłonny oddać jej wszystkie organy? Byłem gotowy się rozpaść, żeby ją poskładać, choć najbardziej uwielbiałem stapiać się w całość – z nią!
– W porządku – odezwała się, ocierając łzy. – Na wszelki wypadek poproszę te płuca, wątrobę i serce. Już wiem, od czego muszę zacząć.
– No, oświeć mnie. Za tę kasę zamówisz sobie drugą szansę, piątą klepkę, szósty zmysł, a mnie zostaną siódme poty... – gadałem bez sensu, nie mogąc znieść jej paniki i obrzydzenia do samej siebie. Przysunęła się na brzeg fotela i chwyciła mnie za koszulę. Jej gest miał piorunujące działanie. Każdy jej dotyk miał piorunujące działanie. – Będziemy sprawdzać, które z nas jest silniejsze? – zapytałem, zamykając jej dłonie w uścisku.
– Będziemy sprawdzać połączenia lotnicze – oświadczyła z determinacją.
• • •
Niektórzy ludzie są stworzeni do działania. Urodzili się po to, żeby znaleźć sobie cel, konsekwentnie go realizować, a po szczęśliwej realizacji znajdować kolejny i kolejny.
I tak bez końca.
Szanowałem ją za to od chwili, kiedy ją poznałem. Nie ściemniała – nie przeprowadziła się do Poznania, dlatego że to najpiękniejsze miasto w Polsce. Przenieśli ją tu rodzice, których miała zaprowadzić tu praca, ale okazało się, że ostatecznie jej ojciec podpisał umowę z firmą z Kanady i jedyny raz, kiedy Judyta i Robert pojawili się w stolicy Wielkopolski, to Święto Dziękczynienia, które postanowili spędzić z nami w restauracji. Tylko po to, żeby zaraz lecieć dalej.
Lecieć – dosłownie.
A Poznań dla Elli stanowił takie właśnie... międzylądowanie.
Jej ojciec był w połowie Amerykaninem, czuł się kosmopolitą, nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. Ale pielęgnował amerykańskie tradycje, a swoje dzieci – Ella miała jeszcze starszego brata Dominika, który pracował w Berlinie – wychowywał z rozmachem. Rozsiał całą rodzinę po świecie i wymagał jedynie posłuszeństwa i niepodawania w wątpliwość jego dyskusyjnych wyborów.
Ella tego nie robiła. Po prostu rysowała kolejne linie na swojej mapie świata, tworzyła mapę myśli, robiła rachunek zysków i strat i stawiała sobie cel za celem.
Kiedy ją poznałem, jej aktualnym celem było dotarcie do osiemnastki i epickie pokazanie środkowego palca rodzicom. Jej jedyną bohaterką i idolką była mieszkająca w Utah babcia, której pragnieniem było ściągnięcie Elli i Dominika do siebie.
Wyjrzałem teraz przez szybę i uniosłem okno, żeby wciągnąć do płuc powietrze ze stanu kanionów. Udało jej się. Udało jej się wyjechać, wylecieć, pomóc mi w aplikacji na studia, a jej babci – pomóc nam obojgu.
Nawet nie potrafiłem mieć pretensji do swoich rodziców, że wściekali się nie tylko na Jodę, ale i na mnie. Justyna i Olaf byli tylko ludźmi – a każdego człowieka możesz skrzywdzić i zranić; to nie jest superbohater, który potrafi coś więcej niż ty. W rok oczekiwania na Nutellę i jej maturę zarobiłem tyle, ile może zarobić ktoś, kto pracuje szesnaście godzin na dobę, ale to i tak było za mało.
– Czy to wszystko na pewno miało sens? – pytała często. – Czy tylko udawałeś, że lubisz to życie, żeby mi sprawić przyjemność?
Nie cierpiałem, kiedy tak przedstawiała naszą relację – ona realizująca swój plan maxi i ja, zakochany pasażer na gapę, który w ostatniej chwili postanowił się przyłączyć do jej podróży przez życie.
Uśmiechnąłem się do własnych wspomnień. Zawód miłosny sprzed lat wydawał się teraz czymś tak banalnym jak butelka piwa dla desperatów. Ale to właśnie mój zawód miłosny i obowiązkowość Elli, która odmówiła porzucenia mnie na ulicy, przywiodły mnie do niej i przywiązały. A kiedy Ella wypisywała do matki te swoje e-maile z powykreślanymi fragmentami, pełne obraźliwych słów, zapewniając, jaka to jest samodzielna i jak świetnie sobie radzi, i za którymś razem wypaliła, że ma chłopaka, matka natychmiast dała znać całej rodzinie.
A że akurat wtedy kroiło się w Ameryce wesele jej kuzynki Amber (z którą teraz widywaliśmy się średnio co dwa tygodnie), a Ella nie należała do ludzi, którzy okazują słabość – to były czasy, kiedy nie uznawała czegoś takiego jak taryfa ulgowa – zaproponowała mi pokrycie wszystkich kosztów wyjazdowych i dwutygodniowy wylot do USA, jeśli zgodzę się udawać jej chłopaka.
Nie zamierzałem się w niej zakochiwać i nie przewidziałem, że ona zakocha się we mnie. Ale prawda była taka, że nie zamierzałem też testować jej silnej woli i sprawdzać, czy to, że stanąłem na jej drodze do sukcesu, wpłynie na zmianę jej planów.
Wolałem nigdy nie przekonać się na własnej skórze, że nie jestem jej pierwszym wyborem. Wystarczy, że ona była moim. Cała reszta wyborów była nasza. Wspólna.
Not another love story, Judy? Not on my watch!
Mogłem udowodnić to Judycie i całemu światu.
– O czym tak myślisz? – zapytała Ella z obawą.
– Zarzucasz mi, że udaję, że chcę tu być. Że chcę tu mieszkać i właśnie tu się uczyć. Przed chwilą poczułem się tak, jakbym umierał, i całe życie przeleciało mi przed oczami. – Uśmiechnąłem się do niej, wywołując iskierki w jej oczach. – A że moje życie zaczęło się wtedy, kiedy powiedziałaś w klubie niezapomniane słowa: „Musiszprzezjakiśczasudawaćżejesteśmoimchłopakiembopowiedziałamrodzicomżejesteśipoleciećjakomojfacetnaweselemojejkuzynki”... mniej więcej... to teraz ty musisz wreszcie przyjąć do wiadomości, że jesteś moim życiem, chcesz czy nie chcesz, kobieto. Prawda jest taka, że jeśli chodzi o ciebie, nie udawałem, nawet kiedy udawałem. – Klęknąłem przy fotelu pod oknem, odebrałem jej mokrą chusteczkę i rzuciłem za siebie na podłogę.
– Jesteś po prostu niereformowalny. – Zachichotała. – I przekupny.
– Powiedziałaś mi chyba kiedyś, że jestem przekupnym gnojem...
– ...a ty dodałeś, że moim przekupnym gnojem...
– I że zdaję się na twoją łaskę, pamiętasz? – Zbliżyłem do niej twarz. – Moja warga i ja. I jeszcze kilka bardzo strategicznych części ciała. Mam tylko jedną prośbę.
– Jaką? – zapytała i ucałowała moje wargi. Przestała płakać. Uśmiechała się.
Byłem cudotwórcą.
– Już nigdy więcej nie zarzucaj mi, że to nie jest to, czego pragnę. Że to nie jest moje życie – poprosiłem, poważniejąc. – Pracowałem jak głupi na boisku i poza boiskiem, podejmując ryzyko, i to ryzyko się opłaciło. I każdy powinien podejmować ryzyko albo do końca życia łamać sobie głowę i serce nad tym, co by było, gdyby.
– Pomożesz mi obdzwonić rodzinę? – poprosiła.
– Całus za każdą minutę rozmowy – rzuciłem. – Nie wiem, czy panią stać, panno Beck.
– Deal. Zapomnisz o tym wszystkim, co powiedziałam? – Zarzuciła mi ręce na szyję.
– Mówiłaś coś? – mruknąłem i pociągnąłem ją do siebie na podłogę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------