Chrześcijanie przeciwko krucjatom. XII-XIII wiek - ebook
Chrześcijanie przeciwko krucjatom. XII-XIII wiek - ebook
Bóg tak chce! – takim okrzykiem lud miał odpowiedzieć na papieskie wezwanie do wyprawy krzyżowej wygłoszone na synodzie w Clermont w 1095 roku. Czy chrześcijanie jednomyślnie poparli pomysł zorganizowania zbrojnej pielgrzymki mającej na celu odzyskanie Grobu Świętego?
Wbrew powszechnemu przekonaniu członkowie wspólnoty chrześcijańskiej prezentowali dalece rozbieżne stanowiska w kwestii wypraw krzyżowych. Niniejsza książka proponuje spojrzenie na ruch krucjatowy przez pryzmat nieprzychylnych opinii prezentowanych przez średniowiecznych władców, teologów, uczonych, przedstawicieli duchowieństwa, kronikarzy, dziejopisarzy, a nawet trubadurów i truwerów. Martin Aurell oddaje głos tym, którzy kwestionowali zasadność wypraw krzyżowych, krytykowali decyzje świeckich przywódców i działania Kościoła, a także piętnowali wady krzyżowców, oskarżając ich o nieuzasadnione stosowanie przemocy, okrucieństwo, bezbożność, rozwiązłość, chciwość i sprzeniewierzenie się pierwotnym ideałom. Kontestatorzy ruchu krucjatowego należeli do mniejszości, ale ich opinie dają pełniejszy obraz stosunku ludzi średniowiecza, zwłaszcza chrześcijan, do zbrojnych wypraw do Ziemi Świętej.
Martin Aurell (ur. 1958) – historyk, mediewista, wykładowca Université de Poitiers, Université Panthéon-Sorbonne, Université de Rouen Normandie, dyrektor Centre d’études supérieures de civilisation médiévale, członek Institut Universitaire de France, redaktor prowadzący czasopisma „Cahiers de civilisation médiévale”. Autor licznych publikacji i artykułów naukowych poświęconych czasom średniowiecza, szczególnie trubadurom, legendzie arturiańskiej, Plantagenetom, Eleonorze Akwitańskiej, rycerstwu i ruchowi krucjatowemu.
Spis treści
Wstęp
Część pierwsza. Święta wojna czy chrześcijańska wojna?
I Rzezie podczas pierwszej krucjaty 1096-1099
II Inicjatywy na rzecz pokoju albo głosy wołającego na pustyni
III Klęska drugiej wyprawy krzyżowej 1147-1148
IV „Na skutek naszych grzechów”
V Templariusz – nieokiełznana hybryda
Część druga. Bezskuteczne próby odzyskania Jerozolimy
VI Zmienne losy trzeciej wyprawy krzyżowej
VII Radulf Niger i otoczenie Tomasza Becketa
VIII Przewaga słowa nad mieczem
IX Fikcja literacka i zrehabilitowany „poganin”
Część trzecia. Zdrada krucjatowych ideałów
X Zdobycie Konstantynopola 1204
XI Czasy krucjaty przeciwko albigensom
XII Antyklerykalizm i herezja
XIII Walka teokratycznych papieży z antychrystem –Fryderykiem II 1198–1250
XIV Święta wojna przeciwko gibelinom i Katalończykom 1250–1302
Część czwarta. Koniec państw łacińskich w Ziemi Świętej
XV Klęski Ludwika IX Świętego
XVI Grzegorz X i obrady soboru lyońskiego II 1274
XVII Upadek Akki i brak krucjatowych perspektyw 1291
Podsumowanie
Podziękowania
Przypisy
Materiały źródłowe i bibliograficzne
Skróty
Źródła
Bibliografia
Indeks
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788366625808 |
Rozmiar pliku: | 975 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Jedna z największych klęsk w dziejach krucjat… 29 lipca 1148 roku król Francji Ludwik VII i król Niemiec Konrad III odstąpili od oblężenia Damaszku rozpoczętego przez ich wojska niespełna tydzień wcześniej. Krzyżowcy wrócili na Zachód morzem i lądem, pokonani. Nie odnieśli żadnego decydującego zwycięstwa nad Turkami, którzy teraz mogli zachować ostatnie zdobycze. Zostawili za sobą wykopane w pośpiechu mogiły, w których złożyli ciała swoich towarzyszy. Czuli ból i rezygnację. A wraz z nimi pojawiły się wątpliwości i głosy krytyki.
Dwa lata wcześniej spoglądali w przyszłość z bezgranicznym optymizmem. Wezwanie Bernarda z Clairvaux obudziło w wiernych zgromadzonych w Vézelay i we Frankfurcie entuzjastyczną wiarę w łatwe i pewne zwycięstwo. Cysterski kaznodzieja mówił wówczas o surowym trybie życia, przestrzeganiu zasad moralnych i wzorowaniu się na autorytetach. W zachęceniu wiernych do udziału w dalekiej wyprawie pomogła mu bulla, w której papież Eugeniusz III, uczeń Bernarda z Clairvaux, obiecywał odkupienie grzechów wszystkim, którzy pospieszą z pomocą łacinnikom w Ziemi Świętej. Edessa, stolica pierwszego z państw założonych w Ziemi Świętej w 1098 roku, została zdobyta przez Seldżuków, turecką dynastię, która od XI do XIII wieku panowała nad innymi azjatyckimi ludami. Frankowie broniący miasta zostali pojmani, ich kościoły zniszczone, a relikwie rozwiezione po świecie. Taką zbrodnię należało pomścić. Bóg żądał kary.
Edessa była kluczowym bastionem systemu obrony północnej Syrii. Jej przejęcie niewątpliwie wiązałoby się z niezliczonymi wyrzeczeniami, lecz takie poświęcenie pozwoliłoby krzyżowcom odpokutować wcześniejsze winy. Papież osobiście udał się do Saint-Denis, opactwa położonego na północ od Paryża, aby wręczyć królowi Francji oriflammę – chorągiew, która miała poprowadzić jego rycerzy do walki. Trzynaście miesięcy później, 29 lipca 1148 roku, pod ołowianym syryjskim niebem barwy królewskiej chorągwi były już mocno wyblakłe. Ludwik VII, Konrad III, hrabiowie Teodoryk Alzacki, Alfons Jordan z Tuluzy i Amadeusz III, hrabia Sabaudii, zwany Krzyżowcem, oraz angielscy baronowie stracili znaczną część krewnych i podkomendnych. Wielu krzyżowców zmarło przed dotarciem do Jerozolimy i Grobu Pańskiego. Podczas przeprawy przez Anatolię umierali jeden po drugim rażeni gradem strzał z łuków tureckich jeźdźców, wycieńczeni głodem spowodowanym skąpstwem bizantyjskiego cesarza lub dotknięci nieznanymi chorobami.
Wątpliwe wybory strategiczne doprowadziły królów Francji i Niemiec do zlekceważenia znaczenia Aleppo i Askalonu oraz zaatakowania Damaszku, którego władca tradycyjnie był sojusznikiem łacinników. Nigdy wcześniej na Bliski Wschód nie przybyła z Zachodu tak liczna i tak dobrze wyposażona armia. Teraz jej niedobitki wracały, nie dokonawszy żadnego podboju. Niegdyś donośny głos Bernarda z Clairvaux, odbijający się od sklepienia kościoła w Vézelay, wydawał im się anielski. Gdy ponownie wchodzili na pokład statków, jego wspomnienie – teraz gorsze niż koszmar – zamieniało go w pisk, bolesny i dokuczliwy jak szumy uszne.
Początkowy entuzjazm szybko ustąpił miejsca krytyce. Nieznany z imienia duchowny z bawarskiego Würzburga zaatakował propagatorów ruchu krucjatowego – w tym Bernarda z Clairvaux, głównego inicjatora wypraw – takimi słowami w _Annales herbipolenses_: „Chrześcijan zwiodły złudne obietnice tych fałszywych proroków, synów demona Beliala i świadków Antychrysta. Swoimi próżnymi kazaniami popchnęli ludzi wszystkich narodów do walki z Saracenami, aby wyzwolić Jerozolimę . Składając swoiste zbiorowe przyrzeczenie, dobrowolnie wydali się na pastwę wspólnego zniszczenia”. Niepowodzenie przedsięwzięcia zorganizowanego przez zachodni Kościół uznano za nieuniknioną konsekwencję rozwiązłego życia jego członków. „To na skutek naszych grzechów”1. Niemniej klęska była dla chrześcijaństwa okazją do oczyszczenia, z każdego bowiem zła może wyniknąć jakieś dobro. Cierpienie prowadziło do pokuty. Moralne odrodzenie miało zapewnić zwycięstwo nad niewiernymi w przyszłości. Średniowieczny historyk doszukiwał się działania opatrzności Bożej we wszystkich wydarzeniach – zarówno bolesnych, jak i radosnych.
Podobnie jak autor roczników z Würzburga, tak i inni komentatorzy w porażce przedsięwzięcia dopatrzyli się immanentnej sprawiedliwości Boga. W naturalnym odruchu towarzyszącym klęskom militarnym za źródło niepowodzenia uznali pychę i ambicje przywódców oraz panującą między nimi niezgodę. Doszli do wniosku, że aby skłonić ich do nawrócenia, Bóg musiał ukarać ich klęską. Wskazali też inne powody, jakimi zwykło się tłumaczyć niepowodzenia, między innymi towarzyszące wojownikom kobiety, nagminnie określane mianem bezwstydnych, w tym królową Francji Eleonorę Akwitańską, którą przedstawiano jako nimfomankę. Niektórzy mówili o zdradzie, jakiej miało się dopuścić drugie i trzecie pokolenie łacinników urodzonych w Ziemi Świętej, nazywanych pogardliwie pulanami2: rozpowszechniano informacje, że za pieniądze zawarli tajny pakt z mieszkańcami Damaszku. Pojawiła się również sprawa sprzedajności bizantyjskiego cesarza Manuela I Komnena, który miał grać na dwa fronty, układając się zarówno z Frankami, jak i muzułmanami. Ludzie odnoszący się do idei krucjatowych z pogardą uznali całe przedsięwzięcie za katastrofę. Podatki zubożyły najbiedniejszych i Kościół, a wielu ludzi na darmo poniosło śmierć. Krucjata nie tylko nie doprowadziła do odkupienia grzechów krzyżowców, lecz także stała się źródłem jeszcze gorszych przewinień.
Zaczęto zadawać niewygodne pytania. Gdzie popełniono błąd? Co należało zrobić w tak trudnej sytuacji? Spod pióra niektórych intelektualistów wyszła ostrzejsza krytyka, nawiązująca do przekazu Ewangelii. Nie ograniczała się do kwestionowania obranej strategii czy moralności walczących, lecz poruszała sedno sprawy. Czyż Chrystus nie mówił o miłowaniu swoich nieprzyjaciół? Czyż nie mówił, aby nadstawić prawy policzek temu, kto uderzył nas w lewy? Czyż sam nie dał się ukrzyżować, zamiast stawiać opór?
Potężny ruch, który w średniowieczu zaprowadził zachodnich wojowników na Wschód, zwykło się określać mianem _croisade_, czyli „krucjaty”. Stosowanie tego terminu nie jest jednak oczywiste. W czasach nowożytnych „krucjata” nabrała ideologicznego znaczenia, zaczęła się kojarzyć z fanatyzmem wojującego katolicyzmu, który pragnął siłą rozliczyć się z islamem3, pogaństwem, ortodoksją czy herezją4. Co ciekawe, w XII i XIII wieku nie używano ani tego rzeczownika, ani innych podobnych. Najbliższym francuskim słowem było _croiserie_ (‘wyprawa morska’), które po raz pierwszy pojawiło się dopiero w latach 1229–1231 w tekście niejakiego Bernarda, skarbnika z opactwa Saint-Pierre de Corbie5. Słowo to – brzmiące podobnie do _croisade_ – pochodzi od łacińskiego wyrażenia _cruce signati_ (‘krzyżem znaczeni’), co na język francuski przetłumaczono jako _croisés_, czyli krzyżowcy. Dla określenia zbrojnej wyprawy do Grobu Pańskiego w Jerozolimie średniowieczni kronikarze piszący po łacinie używali raczej ogólnikowych terminów _iter_ (‘droga’, ‘podróż’), _via_ (‘droga’) lub _passagium_ (‘przejście’, ‘pielgrzymka’). Krzyżowców określali mianem _peregrini_, czyli „pielgrzymi”. Zatem definicja krucjaty jako „zbrojnej pielgrzymki”6 nie odbiega daleko od źródeł.
Krucjatę zwykło się porównywać do „świętej wojny” prowadzonej z woli Boga, popieranej przez najwyższe władze kościelne i uświęcającej uczestników, którzy – w imię wiary – ofiarnie angażowali się w walkę z niewiernymi7. Ściśle rzecz ujmując, zdaniem znawców prawa krucjata wyróżniała się szczególnymi ramami prawnymi, które pozwalają uznać ją za oryginalną instytucję w historii chrześcijaństwa: inicjatywa papieża, który ogłasza krucjatę bullą; obecność papieskiego legata wśród przywódców wyprawy; przyrzeczenie składane przez przyszłych krzyżowców, którzy zobowiązują się do udziału w wyprawie pod groźbą ekskomuniki w przypadku zmiany zdania; krzyż przyszyty do ubrań i chorągwi; udzielenie odpustu lub uznanie pokuty za odprawioną, tak jak w przypadku pielgrzymki; różne przywileje materialne, takie jak: ochrona mienia i rodzin, przyjęcie w gościnę na trasie do Ziemi Świętej, zwolnienie z myta, odroczenie procesów lub terminu spłaty długów8. Prawo kanoniczne, zwane też prawem kościelnym, określało zatem ramy wyprawy, które – choć w ograniczonym zakresie – można było stosować także w przypadku operacji wojskowych mających inne cele niż wyzwolenie Grobu Pańskiego.
Przez cały XII i XIII wiek w związku z wyprawami krzyżowymi Zachód niestrudzenie podejmował olbrzymi wysiłek wojenny. Wzbudziło to podziw Saladyna, który w liście z 1191 roku posłużył się nim jako przykładem dla muzułmanów, którym – jego zdaniem – brakowało zapału: „W obronie swojej religii Frankowie nie wahali się szafować własnym życiem i odwagą ani zapewnić swoim plugawym oddziałom wszelkiej broni. A wszystkie te wysiłki podejmowali wyłącznie po to, aby zaciekle bronić swojej wiary, z czystego poświęcenia dla Tego, którego czczą”9 (II, 148). Bezwarunkowe wsparcie ze strony papiestwa, władców oraz większości zachodnich elit religijnych i wojskowych pozwoliło na prowadzenie regularnych działań wojennych w jednym z najbardziej nieprzyjaznych rejonów świata, z dala od siedzib rycerzy.
Z czasem na obrazie niebywałej jednomyślności zachodniego świata w kwestii podboju i obrony miejsc świętych pojawiły się rysy. Wojnie zaczęły towarzyszyć głosy krytykujące niektóre aspekty działań, a nawet podważające zasadność całego przedsięwzięcia. Krucjata była morderczą, kosztowną i ryzykowną inicjatywą. Krzyżowcy wyruszali w drogę z nikłą nadzieją na powrót. Przedsięwzięcie, które wymagało ogromnego zaangażowania uczestników, wywoływało gwałtowne i radykalne reakcje na wszystko, co wydawało się odbiegać od nadrzędnego celu, za który zamierzali oddać życie. Strategiczne lub taktyczne wybory często prowadziły do napięć wśród dowódców armii. Te różnice zdań opisywali ludzie pióra, którzy jednych chwalili, drugich krytykowali. Co więcej, powtarzające się niepowodzenia zamorskich kampanii zniechęciły łacińskie chrześcijaństwo do podejmowania jakichkolwiek działań, przynajmniej na pewien czas. Jedynie zwycięstwo mogło przekonać ludzi do walki. W myśl wpisanego w krucjatę ideału pokuty, oczyszczenia z grzechów i poświęcenia od krzyżowców wymagano nienagannej postawy moralnej. Każde, nawet najmniejsze, indywidualne czy zbiorowe, odstępstwo od wzorca należytego zachowania uznawano za poważne uchybienie, które opatrzność Boża miała ukarać porażką. _A posteriori_ grzechy krzyżowców były przedmiotem zajadłej krytyki.
Co więcej, przesłanie Ewangelii jest pokojowe. W czasach Cesarstwa Rzymskiego chrześcijanie musieli radzić sobie z przemocą ze strony przedstawicieli innych wyznań i sformułowali teorię wojny sprawiedliwej, bliskiej obronie koniecznej. Odtąd nieustannie dręczyły ich wątpliwości co do zasadności agresywnej koncepcji doktrynalnej. Niektórzy kwestionowali krucjatę właśnie dlatego, że – w ich mniemaniu – odbiegała od tradycyjnej koncepcji obrony przed atakiem z zewnątrz. Duchowni, którzy byli jednocześnie hierarchami kościelnymi i wykształconymi intelektualistami, dyskutowali o tych problemach bez obaw i kompleksów. Ostatecznie, niezależnie od tego, czy kontestatorzy ruchu krucjatowego prezentowali podejście pragmatyczne, twierdząc, że straty spowodowane krucjatami zawsze przeważają nad płynącymi z nich zyskami, czy też doktrynalne, odrzucając ideę krucjaty jako taką, bez względu na okoliczności, często mieli odmienne zdanie, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie.
Głosy krytyczne wobec krucjaty należały do rzadkości zarówno pod względem liczby, jak i społecznej akceptacji. Stanowiły nurt mniejszościowy, na który władze rzadko patrzyły przychylnie. Częściej pojawiały się w formie ustnej niż pisemnej. Z tego powodu materiały źródłowe, które je wzmiankują, nie są ani bogate, ani dokładne, przynajmniej w porównaniu ze źródłami odnoszącymi się do opinii wychwalających wyprawy do Ziemi Świętej. Większość komentarzy pochodzi nie tyle z XII, ile XIII wieku. Wprawdzie po 1200 roku wzrosła liczba pisanych źródeł historycznych, lecz na krzyżowców spadła nowa lawina krytyki, ponieważ sprzeniewierzyli się dawnym ideałom, co mogło obrócić się przeciwko chrześcijanom.
Historiografowie relacjonowali przebieg krucjaty i komentowali występki krzyżowców w rocznikach, kronikach i zbiorach anegdot. Niektórzy trubadurzy z francuskiego Południa, truwerzy z Północy i niemieccy minnesingerzy pisali zaangażowane pieśni krytykujące koncepcję świętej wojny. Należeli głównie do stronnictwa hrabiego Tuluzy i hrabiego Barcelony, wrogo nastawionych do krucjaty przeciwko albigensom, a także do grona zwolenników rodów Hohenstaufów i gibelinów, walczących z papiestwem we Włoszech. Ich twórczość powstawała w języku potocznym, podobnie jak powieści, które – pod płaszczykiem literackiej fikcji – przemycały krytykę krucjaty lub kreśliły na tyle pozytywny obraz Saracena, że nie jawił się on jako wróg _par excellence_.
Około 1274 roku – roku, w którym sobór lyoński II włączył do porządku obrad projekt wielkiej wyprawy do Ziemi Świętej – kilku teologów przygotowało traktaty atakujące ruch krucjatowy lub, przeciwnie, polemizujące z argumentami wysuwanymi przez jego przeciwników. Ta druga postawa była właściwa ówczesnym, wykształconym w duchu scholastycznym intelektualistom, którzy przed zaakceptowaniem jakiejś opinii rozważali wszystkie za i przeciw. Popularność dialektyki wyjaśnia, dlaczego kanonista albo kaznodzieja, nawet jeśli był zagorzałym zwolennikiem krucjaty, przedstawiał zarzuty pod adresem ruchu krucjatowego tylko po to, by móc je później skuteczniej odeprzeć. Stanowisko heretyków, których nauki bardzo często przekazywano sobie ustnie, więc się nie zachowały w źródłach pisanych, jest nam znane praktycznie tylko przez pryzmat głosów krytycznych, które je zniekształcają.
Krzyżowcy odnieśli niewątpliwie kilka wspaniałych zwycięstw. Najczęściej jednak doświadczali goryczy porażki. W 1291 roku świat chrześcijański dotkliwie odczuł upadek Akki, ostatniego bastionu łacinników w Ziemi Świętej. W pewnym sensie ta porażka przypieczętowała losy krucjaty. Niemniej nie złamała religijnego ducha walki z Turkami, który przetrwał do czasów współczesnych. Paradoksalnie, historię krucjaty spisali przede wszystkim „zwycięzcy”, dlatego kładzie ona nacisk na zamorskie dokonania i niewiele mówi o niepowodzeniach, fiaskach i porażkach. Tymczasem „defetyści” czy „pacyfiści” również chwytali za pióro – i warto przyjrzeć się także ich głosom. Krytyczne spojrzenie na koncepcję świętej wojny, choć zaniedbane przez współczesną historiografię, jest bardzo pouczające. Ten martwy punkt badań historiograficznych wpisuje się oczywiście w kontekst szczególnych relacji świata europejskiego z islamem, Arabami i Turkami. Rzuca światło na pacyfistyczny nurt, który – zarówno w przeszłości, jak i dziś – wyznacza sposób rozwiązywania konfliktów.I
Rzezie podczas pierwszej krucjaty 1096-1099
W listopadzie 1095 roku papież Urban II zwołał synod w owernijskim Clermont. Owemu mnichowi z Cluny, niegdyś bliskiemu doradcy Grzegorza VII (1073–1085), którego imię kojarzy się nieodmiennie z zapoczątkowanym pół wieku wcześniej ruchem odnowy Kościoła, zależało na przeprowadzeniu reform. Na gruncie „reformy gregoriańskiej” Urban II w Clermont potępił praktyki, które następnie kilkuset obecnych na zebraniu biskupów musiało wykorzenić ze swoich diecezji: symonię (handel dobrami kościelnymi i sakramentami), inwestyturę (nadawanie beneficjów kościelnych przez władców), nikolaizm (łamanie zasad celibatu przez kapłanów), bigamię wiernych świeckich, a szczególnie króla Francji Filipa I, którego papież obłożył na synodzie ekskomuniką… Jednym z tematów obrad było ograniczenie przemocy zbrojnych. Ostatniego dnia synodu tłum, zbyt duży, aby pomieścić go w katedrze, zebrał się na polu. Na miejsce przybyli hrabiowie, wicehrabiowie, panowie i ich wasale, wszyscy pod bronią. Musieli przysiąc na relikwie, że będą przestrzegać zasad pokoju i rozejmu Bożego, nie będą atakować „bezbronnych” (duchownych, chłopów, kupców i kobiet) i powstrzymają się od walki w najważniejszych dniach kalendarza liturgicznego. Papież uznał jednak, że nawet trzymając rycerstwo w ryzach, nie można marnować jego potencjału militarnego1.
Siedem miesięcy wcześniej, w marcu 1095 roku, podczas podobnego synodu, który odbył się w Piacenzy, Urban II przyjął delegację bizantyjską. Pojednany z papieżem cesarz Aleksy I Komnen (1081–1118) poprosił o wsparcie militarne w celu obrony swoich ziem przed Turkami, którzy dwadzieścia lat wcześniej najechali Anatolię. Jego ambasadorzy być może przesadnie opisali cierpienie swoich współwyznawców żyjących na ziemiach islamu i bezczeszczenie świętych miejsc Jerozolimy za panowania muzułmanów. Ich wołanie o pomoc spotkało się z odzewem niektórych włoskich najemników, którzy wyruszyli do Konstantynopola. W Clermont Urban II nawiązał do prośby cesarza2.
Papież wezwał wszystkich obecnych na synodzie rycerzy – a za ich pośrednictwem całą szlachtę królestwa – do odzyskania Ziemi Świętej, którą bezprawnie zagrabiono chrześcijaństwu. Polecił im, aby udali się do Grobu Świętego jako pielgrzymi, odpokutowując ofiarną postawą swoje grzechy. Wezwał ich do uwolnienia Kościołów wschodnich od muzułmańskich ciemiężców. Skala odzewu przekroczyła najśmielsze oczekiwania. Wznosząc okrzyk „Bóg tak chce!”, wielu rycerzy zobowiązało się wyruszyć na tę daleką wyprawę na własny koszt. Krucjata stała się faktem. Niespełna pięć lat później jej uczestnicy zdobyli Jerozolimę i stworzyli łacińskie państwa w Ziemi Świętej. Dopiero upadek Akki w 1291 roku, ostatniego kontynentalnego bastionu łacinników, położył kres obecności ludzi Zachodu w Ziemi Świętej.
Sukces pierwszej krucjaty spotkał się nie ze słowami krytyki ze strony ówczesnych ludzi, ale z pochwałami. Kronikarze i epistolografowie, którzy nierzadko byli naocznymi świadkami wydarzeń, bez skrupułów opowiadali o rzeziach, jakich krzyżowcy dokonali w Antiochii i Ma’arrat (1098), a następnie w Jerozolimie (1099). Bez wątpienia aprobowali ówczesne zwyczaje wojenne polegające na zrzucaniu odpowiedzialności za masakry na karb oporu oblężonych, którzy woleli walczyć do końca z narażeniem życia niż negocjować kapitulację. Co więcej, ludzie pióra często używali retoryki poświęcenia i opisywali – posiłkując się cytatami biblijnymi – krew „pogan zabitych w świątyni Salomona”3 tryskającą „aż po wędzidła koni” (Ap 14,20)4. W tekstach wychwalających zwycięstwo nie było miejsca na kwestionowanie działań.
Albert z Akwizgranu i krytyka pogromów
Albert, kanonik z Akwizgranu, był jednym z niewielu kronikarzy, którzy nie szczędzili krytyki krzyżowcom dopuszczającym się tak brutalnych aktów przemocy. Choć podziwiał wspaniałomyślność i odwagę większości krzyżowców, pochwalał ideę wyprawy i wyrażał wdzięczność za zdobycie Jerozolimy, nie wahał się ganić występków. Sam nie udał się do Ziemi Świętej, lecz zebrał ustne świadectwa od reńskich krzyżowców i przeczytał kilka kronik relacjonujących ich wyprawę. Na podstawie zgromadzonego materiału napisał około 1130 roku, ponad ćwierć wieku po opisywanych wydarzeniach, _Historia ierosolimitana_ – historię pierwszej wyprawy krzyżowej i początków Królestwa Jerozolimskiego. Wybrany przez niego gatunek dziejopisarski, różniący się od kroniki czy roczników, nie był bez znaczenia. Pozwalał autorowi na zniekształcanie faktów na potrzeby zastosowanej retoryki, a tym bardziej moralnego przesłania, które kierował do ludzi: przemówienia, kazania, wizje, proroctwa, anegdoty i liczby były owocem jego własnej inwencji5.
W prologu Albert z Akwizgranu zaznaczył, że jego intencją jest opowiedzenie o cierpieniach tych, którzy w imię Jezusa zostawili wszystko, działali ramię w ramię – dowódcy i żołnierze – z miłości do Chrystusa i, pokonawszy niezliczone legiony tureckie, wyzwolili Grób Święty (I, 1)6. Przywiązanie do wzniosłych ideałów krucjaty uczuliło go na kwestię haniebnych czynów jej uczestników; historiograf wspomina szczególnie o pogromach Żydów w Nadrenii i rzeziach ludności w Jerozolimie.
Albert z Akwizgranu obarczył winą za większość mordów dokonanych na lotaryńskich Żydach grupę krzyżowców pod wodzą Piotra Pustelnika i Gotszalka, która wyruszyła do Jerozolimy kilka miesięcy przed książętami prowadzącymi trzon armii. Już na wstępie dziejopis zwrócił uwagę na niebywałą rozwiązłość i nieczyste intencje krzyżowców. W drodze do Jerozolimy, dokąd zamierzali dotrzeć jedynie dla chwały, oddawali się rozpustnym praktykom (I, 25). Albert opisał „wielce okrutną rzeź” Żydów, której dopuścił się oddział Piotra Pustelnika i Gotszalka. Oczywiście powiązał ją z „sądem Bożym”, praprzyczyną wszystkich czynów i zdarzeń. Niemniej jego zdaniem to krzyżowcy ponosili całkowitą odpowiedzialność za tę zbrodnię: ich przemoc była wyłącznie szaleństwem, „postradaniem zmysłów” (26). Albert poruszył również sprawę pogromu, jakiego dokonała inna grupa zbrojnych, prowadzona przez hrabiego Emicha z Leisingen7. W Moguncji wymordowali blisko siedmiuset Żydów, w tym kobiety i dzieci. Ofiary schroniły się w pałacu arcybiskupa Rotharda, który próbował ich obronić. Żydzi byli tak przerażeni, że aby uniknąć śmierci z rąk nieobrzezanych furiatów, zabijali się nawzajem. Matki, jak napisał Albert, odejmowały sobie dzieci od piersi i podrzynały im gardła (27).
„Następnie krnąbrna zbieranina mężczyzn i kobiet ruszyła w dalszą drogę do Jerozolimy” (28). Powędrowała w kierunku Węgier. Rozboje krzyżowców wywołały reakcję węgierskiego króla8. Wielu uczestników wyprawy zostało zabitych lub utonęło w Dunaju. Garstka ocalałych zawróciła. Albert z Akwizgranu doszedł do wniosku, że był to widomy znak działania opatrzności Bożej: „Można uznać, że ręka Pana dosięgła pielgrzymów. Albowiem zgrzeszyli w Jego obecności swoimi wielce niecnymi czynami i rozpustnymi praktykami. Ponadto po wielkiej rzezi wymordowali wypędzonych Żydów, bezsprzecznych wrogów Chrystusa. Niemniej uczynili to nie po to, aby oddać mu sprawiedliwość, lecz z chęci przejęcia żydowskich pieniędzy. Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który nikomu nie nakazuje zginania karku pod jarzmem wiary katolickiej wbrew swojej woli i pod przymusem” (29).
Kończąc oczernianie „motłochu pieszych zbrojnych, równie głupich, co szalonych”, kanonik opisał jeszcze jedną z ich „ohydnych zbrodni”. Krzyżowcy pozwolili, aby do Grobu Świętego zaprowadziły ich gęś i koza, które – jak mówili – natchnął Duch Święty i którym oddawali cześć na sposób pogański (30). Wówczas rozeszły się pogłoski, że pomniejsi krzyżowcy i słabo wykształceni pielgrzymi obdarzają uczuciami niektóre zwierzęta.
W _Dei gesta per Francos_9, dziejach pierwszej wyprawy krzyżowej, pikardyjski opat Guibert z Nogent (1053–1124) opisał przypadek pewnej „kobiety małej wiary”, która zamierzała dotrzeć do Jerozolimy, wziąwszy sobie za przewodnika gęś, zwierzę zdechło jednak po drodze. Guibert stwierdził ironicznie, że gęś mogłaby dotrzeć do Grobu Świętego tylko w jeden sposób – zjedzona przez swoją właścicielkę (VII, 32). Czy zdaniem Alberta z Akwizgranu takie zabobonne podejście „motłochu pieszych zbrojnych” wynikało z analfabetyzmu chłopów i nieznajomości teologii? Według dziejopisarza wichrzyciele na pewno nie należeli do szlachty. Nie dosiadali wierzchowców, oddawali się bałwochwalczym kultom i nie przestrzegali żadnej dyscypliny, zatem nie wiedzieli, czym jest rycerska walka. Pomimo uprzedzeń, a może właśnie z ich powodu, świadectwo Alberta jest cenne.
Wyprawa poprzedzająca właściwą krucjatę, prowadzona przez Piotra Pustelnika, Gotszalka i Emicha z Leisingen, opuściła północną Francję i Niemcy kilka miesięcy wcześniej niż większość wojsk dowodzonych przez książąt. Mediewiści nazywali ją „krucjatą ludową”, ponieważ jej uczestnikami byli walczący pieszo przedstawiciele gminu. Obecnie odchodzi się od stosowania tego określenia. Tę armię prowadzili duchowni (tacy jak Piotr Pustelnik) i szlachcice (jak Emich), ale dołączyło do niej również wielu rycerzy. Niemniej, nawet jeśli na czele grupy przypominającej przypadkowy zlepek ludzi stał szlachcic lub duchowny, uczestnicy wyprawy sami siebie uważali za „biedotę”. Utożsamiali się z biednymi i uciśnionymi nieszczęśnikami. Niezadowoleni, żądali zadośćuczynienia za swoją niedolę. Uważali, że Bóg szczególnie ich sobie upodobał i zamierza wykorzystać ich nędzę i skromność, aby zmylić, a nawet zniszczyć bogatego Żyda i władczego muzułmanina10. Odwetu domagała się nie tyle społeczna, ile mentalna biedota. Akty przemocy wobec mniejszości żydowskiej i rozlewy krwi miały być sposobem na wyładowanie osobistych frustracji. Krótko mówiąc, niszczycielski antyjudaizm wśród uczestników wyprawy ludowej był zjawiskiem złożonym, niezależnie od tego, czy jego korzenie sięgały gminu, czy manipulującej nim elity intelektualnej.
Albert z Akwizgranu nie okazał Żydom szczególnego współczucia, wspomniał za to o ich tułaczce po zniszczeniu Jerozolimy i Świątyni, zapowiedzianej przez Chrystusa, do którego pałali nienawiścią. Niemniej okrucieństwo oprawców uznał za okoliczność tłumaczącą zbiorowe samobójstwo Żydów, o którym wzmiankują również hebrajskie kroniki spisane w tym czasie w Nadrenii. Jedna z nich, napisana około 1140 roku, między innymi przez Solomona bar Simsona, szczegółowo opowiada o tym, jak Żydzi zabijali się nawzajem, woleli bowiem „złożyć ofiarę Bogu z siebie samych niż dokonać apostazji, dostawszy się w ręce krzyżowców11. Ich wspaniałomyślny czyn nawiązywał do niedokończonej przez Abrahama ofiary z Izaaka. Wynikał z „uświęcenia Bożego imienia” (_Kidusz ha-Szem_) – zasady, zgodnie z którą Żyd jest gotów raczej zginąć śmiercią męczeńską niż sprofanować imię Stwórcy12. Kanonik z Akwizgranu uważał natomiast, że rozlewy krwi były wynikiem żądzy, próżnej chwały i chciwości. Krzyżowcy splugawili pielgrzymkę, która powinna mieć charakter pokutny, własnymi grzechami. Bóg ukarał ich więc masakrą jeszcze na Węgrzech, z dala od Grobu Bożego, do którego mogą dotrzeć jedynie dobrzy chrześcijanie.
Albert z Akwizgranu nie zgadzał się z przesłaniem kazań i apokaliptycznych wizji przedstawianych przez Piotra Pustelnika, Gotszalka, Emicha z Leisingen i ludzi z ich otoczenia. Niezwykle rozpowszechnione w XI wieku proroctwa skłaniały do uznania zwycięstw islamu za zapowiedź zbliżającego się końca świata. Zwiastowały chwilowe sukcesy Antychrysta, który miał się narodzić wśród Żydów i zgromadzić ich wokół odbudowanej Świątyni Jerozolimskiej. Mówiły, że będzie prześladował swoich przeciwników i zatriumfuje na Górze Oliwnej, gdzie Chrystus wstąpił do nieba i dokąd powróci w Dzień Pański. Syn Zatracenia zostanie jednak pokonany przez archanioła Michała, a jego sojusznicy zostaną zmiażdżeni przez króla Franków. Ponadto ten ostatni, cesarz czasów ostatecznych, doprowadzi do ochrzczenia Żydów i muzułmanów, co jest niezbędnym warunkiem ponownego przyjścia Chrystusa, poprzedzającego tysiąclecie pokoju, szczęścia i obfitości13. Złoty wiek zniesie wszelką hierarchię władzy i różnice klasowe. To właśnie jego niecierpliwie oczekują „ubodzy” – lub ci, którzy się za takich uważają – uczestnicy wyprawy poprzedzającej krucjatę. Nawracanie siłą, które stanowiło kluczowy element pogromów w Nadrenii, można częściowo wytłumaczyć eschatologicznym tokiem myślenia Piotra Pustelnika i jemu podobnych.
Krytyka nawracania siłą
Uderzając w prześladowców, Albert z Akwizgranu przypomniał o obowiązującym w Kościele już od dawna zakazie siłowego nawracania Żydów na chrześcijaństwo. Jego punkt widzenia odpowiadał tradycyjnemu podejściu średniowiecznego Zachodu, który traktował religię Żydów i ich sposób życia jako swoiste potwierdzenie istnienia Chrystusa i prawdziwości słów Biblii. Naród wybrany, nawet odpowiedzialny za ukrzyżowanie Chrystusa lub „bogobójstwo”, jako pierwszy dostąpił cudu Objawienia. Chrześcijanie powinni go zatem szanować. Historia ustawodawstwa zabraniającego przymusowej konwersji Żydów sięga co najmniej czwartego soboru w Toledo, który wprowadził taki zakaz w 633 roku, zobowiązując jednocześnie osoby ochrzczone wbrew ich woli do pozostania chrześcijanami. Zakaz ten był dobrze znany kanonistom współczesnym Albertowi z Akwizgranu, ponieważ Gracjan włączył go do swojego _Dekretu_ (D. 45, c. 45) na krótko przed 1139 rokiem. Jako dowód jego szerokiego rozpowszechnienia przypomnijmy _Chronica Boëmorum_14 __ Kosmasa z Pragi (†1125), który wspomniał, że jego imiennik, biskup czeski, miał ogromne trudności z wyegzekwowaniem przestrzegania tego zakazu w swojej diecezji: „Za przyzwoleniem Boga krzyżowcy atakowali Żydów i zmuszali ich do chrztu, zabijając opornych. Biskup Kosmas zauważył jednak, że działają wbrew przepisom prawa kanonicznego. Jako człowiek miłujący sprawiedliwość starał się im przeszkodzić, lecz jego starania były daremne” (III, 4).
Choć Albert z Akwizgranu, podobnie jak Kosmas z Pragi, nie pochwalał przymusowej konwersji Żydów, przychylnym okiem patrzył na ideę nawracania muzułmanów, nawet z zastosowaniem pewnych form przymusu. Około 1130 roku jego żywe zainteresowanie tą kwestią było ewenementem w środowisku historiografów. W istocie, inni kronikarze pierwszej krucjaty nie zakładali możliwości nawracania muzułmanów na chrześcijaństwo. Postrzegali wyprawę wyłącznie w kategoriach bezlitosnej wojny, która doprowadzi do wyparcia islamskiego agresora z terytorium należącego do chrześcijaństwa. Natomiast Albert z Akwizgranu nie wykluczał drogi nawrócenia. Opowiedział historię kilku Turków i Egipcjan z Ziemi Świętej, ochrzczonych przez krzyżowców, dobrowolnie lub siłą. Pewien schwytany przez krzyżowców muzułmański posłaniec zaakceptował chrzest „raczej z obawy przed niechybną śmiercią niż z miłości do wiary katolickiej” (II, 26). Dopiero w 1147 roku, przy okazji drugiej krucjaty, nawrócenie muzułmanów zaczęto przedstawiać jako jeden ze szczególnych celów świętej wojny Franków w Syrii15. W tej kwestii Albert z Akwizgranu wyprzedził swój czas.
„Zdumiewająca i krwawa rzeź Saracenów”
Albert z Akwizgranu opisał, w słowach niewiele mniej krytycznych niż w przypadku pogromów w Nadrenii, akty przemocy towarzyszące zdobyciu Jerozolimy w lipcu 1099 roku. Wspomniał nawet o „zdumiewającej i krwawej rzezi Saracenów, w liczbie dziesięciu tysięcy zabitych”, a także o dzieciach, które wyrwano z ramion matek lub z kołysek i brutalnie zmiażdżono. Ta dbałość o szczegóły jest charakterystyczną cechą jego dziejopisarstwa, gdyż nie pojawia się w żadnej innej kronice spisanej w tej samej epoce. Okrutne opisy przywodzą na myśl scenę rzezi niewiniątek za czasów Heroda, tak często przedstawianą w formie malarskiej i rzeźbiarskiej w kościołach romańskich. Użycie hiperboli ma na celu zwrócenie uwagi na rozpasanie krzyżowców. Albert napisał: „Nie oszczędzili żadnego z pogan, bez względu na ich wiek i status” (VI, 23).
W tym samym fragmencie dziejopisarz skrytykował chciwość Tankreda z Hauteville, przyszłego księcia Antiochii, który pragnął zdobyć skarb przechowywany w Świątyni. Zupełnie inna była postawa Gotfryda z Bouillon, którego Albert z Akwizgranu, również Lotaryńczyk, uważał za najlepszego z przywódców wyprawy. Opisał go jako pogrążonego w modlitwie człowieka, który nie uległ szaleńczej żądzy zabijania, jaka ogarnęła jego towarzyszy broni: „W porywie przesadnego okrucieństwa hołota zmasakrowała Saracenów. Jednak książę powstrzymał się od udziału w tej jatce. Zdjąwszy kolczugę i lnianą szatę, wyszedł boso z miasta i obszedł mury w pokornej procesji. Następnie wszedł przez bramę na wprost Góry Oliwnej i we łzach udał się do Grobu Świętego, modląc się do Boga, chwaląc go i składając mu dziękczynienie” (25). Kontrast między nieokiełznaną żądzą Tankreda a niewzruszoną pobożnością Gotfryda jest wyraźny. Jest to celowy zabieg stylistyczny, typowy dla epopei greko-łacińskiej, przeciwstawiający siłę (_fortitudo_) mądrości (_sapientia_), które uosabiają odpowiednio Achilles i Nestor. Z perspektywy chrześcijańskiej, niemalże hagiograficznej, takie zestawienie przeciwieństw służy uwydatnieniu świętości Gotfryda, który niedługo później został wybrany przez swoich towarzyszy głową Królestwa Jerozolimskiego i – z szacunku dla Zbawiciela ukoronowanego koroną cierniową – nie chciał nosić korony ze złota.
Albert z Akwizgranu opisał zdarzenie, o którym inne źródła nie wspominają. Trzy dni po zdobyciu i opanowaniu miasta krzyżowcy odbyli naradę. Porywczy Tankred z Hauteville zaproponował, aby wyciąć w pień ocalałych muzułmanów, którzy mogliby się zbuntować w razie ataku z Egiptu. Krzyżowcy postanowili więc zabić „tłum pogan, których wcześniej oszczędzono dla okupu lub dla dobra ludzkości” (29–30). Wykonanie wyroku doprowadziło do rzezi, którą historyk opisał w patetyczny sposób, aby wzbudzić współczucie odbiorców: „Ścinali i kamienowali dziewczęta, kobiety, dostojne matrony, nawet brzemienne i z małymi dziećmi”. Krzyżowcy byli nieustępliwi, więc błagania, lamenty i łzy ofiar były nadaremne: „Ich wołania o miłosierdzie i litość były zbyteczne, gdyż chrześcijanie stracili w tej rzezi całego swego ducha”. Ulice usiane były okaleczonymi zwłokami i dziecięcymi kończynami (30). Obraz „tej wywołującej współczucie masakry” wyłaniający się z opisów Alberta budzi grozę (33). Jest efektem nieokiełznanego i krwawego okrucieństwa. Nawet jeśli rzezi „dokonano z pomocą Króla niebios” (32), to położyła się ona cieniem na historii pierwszej krucjaty16.
Albert z Akwizgranu nie uległ retoryce poświęcenia i oczyszczenia z grzechów, stosowanej przez niektórych chrześcijańskich kronikarzy, którzy relacjonowali mordy bez jakiegokolwiek współczucia. Jeśli wyolbrzymił fakty, nawet w większym stopniu niż inni dziejopisarze, opisując skalę rzezi dokonanej w lipcu 1099 roku, to jego intencją nie było rozsławiane czynów krzyżowców, lecz ich napiętnowanie. Nie postrzegał rzezi w kategoriach apokaliptycznych. Nie widział w niej zapowiedzi zniszczenia islamu i judaizmu ani przyjścia Chrystusa w chwale.
Warto się zastanowić nad powodami postawy duchownego z Nadrenii. Przy założeniu, że był wierny cesarzowi i – z racji sporu o inwestyturę – wrogo nastawiony do papieża, powinien być przeciwny pierwszej krucjacie, zainicjowanej przez zwierzchnika Kościoła, który wypowiadając wojnę, niejako uzurpował sobie cesarskie prerogatywy. Nic podobnego. W rzeczywistości podziw Alberta z Akwizgranu dla pobożności Gotfryda z Bouillon w Jerozolimie, w sąsiedztwie Grobu Bożego, i pochwała dokonań tych krzyżowców, których sam nazywa „pielgrzymami”, dowodzi, że w żaden sposób nie był przeciwny wyprawie. Dlatego po powrocie krzyżowców do Lotaryngii pospiesznie spisywał ich relacje, siłą rzeczy zniekształcone lukami w pamięci.
Albert z Akwizgranu znał edukacyjną funkcję historii, „nauczycielki życia” (_magistra vitæ_), aby użyć sformułowania Cycerona, popularnego wśród średniowiecznych intelektualistów. Jego zdaniem duch krucjaty wymagał przyjęcia postawy pokutnej i wykluczał wszelką pożądliwość, chciwość i _a fortiori_ gniew. Chrześcijański wojownik musiał zachować zdrowy rozsądek. Nie mógł się kierować ślepą nienawiścią ani żądzą zemsty. To etyczne przesłanie Albert z Akwizgranu przekazywał między wierszami swojej relacji. Chociaż nie kwestionował zasadności ruchu krucjatowego, wymagał od krzyżowców nieskazitelnej postawy moralnej.
„Więcej niż bezczelne zachowanie szyderców”
Część niemieckich mnichów potępiła akty przemocy wobec Żydów w 1096 roku, choć już nie tak stanowczo jak Albert z Akwizgranu. Jednym z nich był anonimowy mnich z Disibodenbergu, opactwa w pobliżu Moguncji, gdzie uczestnicy krucjaty ludowej zdziesiątkowali społeczność żydowską. Jego roczniki (_Annales Sancti Disibodi_ 17)kreślą dość nieprzychylny portret Piotra Pustelnika. Opisują go jako iberyjskiego mnicha, który „opuścił swój klasztor, aby poruszyć całą ziemię, pokazując wszędzie list, otrzymany – jak sam twierdzi – z nieba” i nawołuje do zdobycia Jerozolimy. Piotr pociągnął za sobą rzesze ludzi, do których dołączyli „biskupi i mnisi, którzy porzucili swój kościelny status wskutek jakiegoś pobłażliwego przyzwolenia”. W ten sposób naruszyli ślub stałości18.
Mnich z Disibodenbergu dostrzegł jeszcze jedno uchybienie, o wiele bardziej szkodliwe dla porządku społecznego: „Kobiety wyruszyły na wyprawę, ubierały się po męsku i nosiły broń”. Niezdyscyplinowaną, damsko-męską armię tworzyła nieokrzesana zbieranina żołdaków, wojowniczek i wędrownych mnichów (_gyrovagi_). Postawiła sobie za cel, aby „Żydzi wszędzie, spontanicznie lub pod przymusem, stali się chrześcijanami, a judaizm został wymazany raz na zawsze z pamięci ludzi”. Potem doszło do masakry, podczas której zabójcy zagrabili dobra Żydów. Zgodnie z logiką historiografii monastycznej autor dopatrywał się przyczyn rozbicia armii krzyżowców na Węgrzech w „odrażających rozpustnych praktykach i obcowaniu z kobietami z armii”. Wspomniał też, że w 1097 roku, po powrocie z Włoch, cesarz Henryk IV pośpiesznie „zezwolił Żydom, którzy w poprzednim roku zostali zmuszeni do chrztu, do stosowania praktyk żydowskich zgodnie z obrządkiem”19.
Postawa Bernolda z Konstancji (†1100), mnicha z opactwa w sabaudzkim Saint-Blaise, gdzie spisał swoją _Chronicon_, jest bliska poglądom kronikarza z Disibodenbergu. Jako zagorzały zwolennik reformy gregoriańskiej podziwiał Urbana II, który wyświęcił go na kapłana. Papieska inicjatywa ogłoszenia krucjaty „przeciwko poganom w celu wyzwolenia chrześcijan”20 wydała mu się doskonałym pomysłem. Bernold uważał, że większość tych, którzy podjęli się udziału w wyprawie krzyżowej, kierowała się szlachetnymi pobudkami. Dowodzić miały tego krzyże, które czasami w niewytłumaczalny sposób pojawiały się w formie tatuażu na ciałach krzyżowców, choć przyszywali je jedynie do swoich ubrań.
W razie potrzeby Bernold z Konstancji potrafił powściągać własny entuzjazm wobec krucjaty. Piętnował nadużycia „tych, którzy odważyli się bezzasadnie zniszczyć ziemię Węgrów”. Brak pokory i pobożności, jak relacjonował, uniemożliwił im dotarcie do Jerozolimy. Dalej pisał: „Towarzyszyło im wielu apostatów, którzy, zrzuciwszy habit, stanęli do walki u ich boku, jak również całe rzesze kobiet, które, zamieniwszy swój zwyczajowy strój na męski, cudzołożyły z nimi. Obrazili więc Boga w sposób oburzający, tak jak czynili to w przeszłości mieszkańcy Izraela”. Nadużycie było więc podwójne: z jednej strony do grona krzyżowców należeli ludzie, którzy porzucili stan duchowny, z drugiej zaś – kobiety zwane _viragos_ (mężne). Takie połączenie prowadziło nieuchronnie do rozpusty. Bernold sprzeciwiał się wędrowaniu mnichów i używaniu przez nich broni, porównywał to do apostazji, porzucenia religii chrześcijańskiej. Nie mógł znieść obecności kobiet w szeregach wojskowych. Uważał, że ci zdeprawowani ludzie na karę, która spadła na nich na Węgrzech, w pełni sobie zasłużyli. Dyskurs Bernolda przypomina słowa Alberta z Akwizgranu i anonimowego mnicha z Disibodenberga, choć pomija ważką kwestię pogromów.
Zupełnie inna jest postawa Ekkeharda, pierwszego opata klasztoru w Aura (Dolna Frankonia), który w młodości wziął udział w wyprawie krzyżowej. Jego spojrzenie na przebieg wyprawy jest niebywale przychylne, niemniej mnich nakreśla również przeciwstawne stanowisko. Około 1125 roku dokonał przeglądu i uzupełnił _Chronicon universale_ (Kronikę powszechną) Frutolfa (†1103), który był mnichem z klasztoru Michelsberg w Bambergu. Frutolf podzielił się swoim optymizmem co do korzyści płynących ze świętej wojny. Nie omieszkał nawet pochwalić faktu, iż krzyżowcy w 1096 roku siłą ochrzcili „wielce szkodliwe pozostałości Żydów, prawdziwych wrogów wewnątrz Kościoła”21.
Jako weteran Ekkehard z Aury nie mógł znieść niepochlebnych dla niego komentarzy wygłaszanych przez jego towarzyszy. Bez wahania poszedł więc w ślady Frutolfa, który popierał działania krzyżowców. Nie był jednak w stanie uciszyć oskarżycielskiej krytyki. W jednym z rozdziałów kroniki zaatakował swoich rodaków „z narodu niemieckiego, którzy w szaleńczym napadzie niesłychanej głupoty śmiali się z tych, którzy porzucili ziemię swoich narodzin z miłości do ziemi Odkupienia, wyrzekając się dóbr, których inni pragnęli”. Jego zdaniem jedynie ignorancja usprawiedliwiałaby „więcej niż bezczelne zachowanie” szyderców22. Z lektury tekstu nie wynika, czy owe drwiny były wyrazem zwykłych prywatnych opinii, czy też publicznym kwestionowaniem idei wypraw do Ziemi Świętej na modłę współczesnych manifestacji. Niewykluczone, że na trasie przemarszu krzyżowców pojawiały się grupy otwarcie wyrażające niezadowolenie.
Czy karygodna ignorancja, o jaką Ekkehard z Aury posądził swoich rodaków, mogła wynikać ze słabego rozpowszechnienia idei krucjatowych w cesarstwie, wówczas skłóconym z papiestwem? Czy uprzedzenie ludności Nadrenii do krzyżowców wynikało z poprzedzających właściwą krucjatę pogromów, jakich dokonały bandy Piotra Pustelnika? Czy duchowieństwo ze stronnictwa cesarskiego, wrogo nastawione do wszelkich papieskich inicjatyw – także do pomysłu zdobycia Jerozolimy – podburzyło miejscową ludność? Obecność germańskich kontyngentów wśród krzyżowców zdaje się jeśli nie przeczyć takiej niechęci, to przynajmniej podawać ją w wątpliwość.
Słowa opata Ekkeharda z Aury dotyczące lekceważenia wyprawy przez Niemców dowodzą, że nie cieszyła się ona jednomyślnym poparciem w cesarstwie. Spór o inwestyturę częściowo tłumaczy falę krytyki dla pierwszej krucjaty, której nie zaobserwowano nigdzie indziej na Zachodzie. Co więcej, niemieccy kronikarze mogli być naocznymi świadkami aktów okrucieństwa, jakich bandy uczestników wyprawy ludowej dopuściły się wobec nadreńskich Żydów. Niemniej wydarzenia te odbiły się głośnym echem. Ich krwawy charakter bulwersował społeczeństwo i warunkował retorykę Alberta z Akwizgranu, ale także Kosmasa z Pragi czy mnicha z Disibodenbergu.
Francuska obojętność
Czy krytyczną postawę wobec nadużyć pierwszej krucjaty prezentowali jedynie Albert z Akwizgranu i, sporadycznie, niektórzy kronikarze z nadreńskich klasztorów? Rzeczywiście można odnieść takie wrażenie, przyglądając się zapiskom francuskich mnichów, Guiberta z Nogent i Ryszarda z Poitiers, o prześladowaniach Żydów. W żaden sposób nie potępili pogromów, choć dokonywano ich – na mniejszą skalę – także po francuskiej stronie Renu.
W autobiografii _De vita sua sive monodiarum suarum libri tres_ (1114–1117) Guibert z Nogent wspomniał o mnichu z Flavigny (Burgundia), który przyszedł na świat w rodzinie żydowskiej i jako dziecko został ochrzczony siłą. Przy okazji opowiedział o krzyżowcach z Rouen, którzy na krótko przed wymarszem zaatakowali Żydów, rozumując w ten sposób: „Pragniemy zaatakować wrogów Boga na Wschodzie, zdobywszy najpierw rozległe ziemie, tymczasem mamy przed oczami Żydów należących do ludu, który jest Bogu najbardziej wrogi. Działamy zatem na odwrót”23 (II, 5). Guibert był zagorzałym zwolennikiem pierwszej krucjaty, której poświęcił nawet utwór dziejopisarski. Z jednej strony, nie piętnował antyjudaizmu krzyżowców, a wspominał jedynie o jego przejawach. Z drugiej zaś, z zadowoleniem przyjmował fakt, że wspomniany mnich wytrwał w nowej religii, choć gdy sytuacja uległa stabilizacji, krewni starali się go namówić do powrotu do praktyk żydowskich.
Niektóre rękopisy kroniki Ryszarda z Poitiers (†1174), mnicha z Cluny, dowodzą, że w dużej mierze podzielał on stanowisko Guiberta z Nogent. W jednym z fragmentów autor podsumował rzezie następująco: „Przed rozpoczęciem pielgrzymki krzyżowcy dokonywali masowych mordów na Żydach w prawie całej Galii, oszczędzili wszelako tych, którzy chcieli zostać ochrzczeni. Uznali, że akceptowanie obecności wrogów Chrystusa na własnej ziemi było błędem, skoro sami chwycili za broń, aby walczyć z nimi gdzie indziej”24. Kluniacki mnich jedynie odnotowuje przypadki przymusowych nawróceń, powstrzymuje się jednak od poddania ich ocenie. Wydaje się również obojętny na towarzyszący im dyskurs: jaki jest sens walki z muzułmanami w dalekich stronach, skoro najpierw wypadałoby usunąć Żydów z własnej ziemi? Choć kilka wersów wcześniej stwierdza, że krucjatę prowadzono „z natchnienia Bożego”, w jego dziejopisarstwie próżno szukać krytycznych uwag na temat pogromów.
Obojętność Ryszarda z Poitiers na żydowskie cierpienia – podobnie jak niewrażliwość Guiberta z Nogent – dowodzi _a contrario_ oryginalności myśli krytycznej niektórych niemieckich dziejopisarzy. Jednym z nich jest Albert z Akwizgranu, który uważał, że krzyżowcy powinni cechować się nienaganną moralnością. Jako ludzie o nieskazitelnych charakterach powinni stanowić dobry przykład dla całego chrześcijaństwa, które niezwykle ceniło walkę o wyzwolenie świętych miejsc. Dyskursy anonimowego mnicha z Disibodenbergu czy Kosmasa z Pragi niewiele się różnią. Podobnie jak Albert, bulwersowali się oni przymusową konwersją Żydów i krwawymi czynami uczestników wyprawy ludowej. We Francji sprawy wyglądały inaczej. Czy to, co po jednej stronie Renu było prawdą, po drugiej uważano za kłamstwo?