Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Chrześcijaństwo i katechizm - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chrześcijaństwo i katechizm - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 230 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

W każ­dej pra­wie se­sji par­la­men­tu przy roz­pra­wie nad bu­dże­tem oświa­ty po­sło­wie któ­re­goś z odła­mów par­tii kon­ser­wa­tyw­nej sta­wia­ją żą­da­nie zwięk­sze­nia ilo­ści go­dzin wy­kła­dów na­uki re­li­gii w szko­łach śred­nich, uza­sad­nia­jąc to żą­da­nie co­raz, to wi­docz­niej­szym upad­kiem re­li­gij­no­ści wśród mło­dzie­ży. Inni, jak pe­wien ksiądz na zjeź­dzie na­uczy­cie­li szkół śred­nich we Lwo­wie, żą­da­ją ostrzej­sze­go przy­mu­su dla mło­dzie­ży, żą­da­ją… za­pro­wa­dze­nia eg­za­mi­nu z re­li­gii przy ma­tu­rze. Jed­ni i dru­dzy stwier­dza­jąc upa­dek re­li­gij­no­ści i wi­dząc w tym źró­dło wszyst­kich ujem­nych zja­wisk ży­cia jed­nost­ki i spo­łe­czeństw, od pa­le­nia pa­pie­ro­sów przez uczniów z Masy trze­ciej do anar­chi­zmu, jako je­dy­ny śro­dek za­rad­czy wska­zu­ją to wła­śnie zwięk­sze­nie ilo­ści go­dzin ka­te­chi­zmu i uwa­run­ko­wa­nie ma­tu­ry zda­niem eg­za­mi­nu z re­li­gii.

Ten gmach, któ­re­go bra­my pie­kieł nie mia­ły zwy­cię­żyć, któ­re­go fun­da­men­ty spo­czy­wa­ją na opo­ce wszech­mo­cy bo­skiej, jest za­gro­żo­ny i dla obro­ny jego, dla po­wstrzy­ma­nia ru­iny naj­po­tęż­niej­szej bu­do­wy ludz­kiej my­śli, dla po­wstrzy­ma­nia upad­ku re­li­gii, obroń­cy jej uwa­ża­ją za ko­niecz­ne, żeby chło­pak za­mę­czo­ny przez zda­wa­nie eg­za­mi­nów z kil­ku­na­stu in­nych przed­mio­tów do­mę­czył się do resz­ty eg­za­mi­nem z re­li­gii lub też zwy­kłym spo­so­bem „wy­kpił się” z niej pod­stę­pem. Wten­czas do­pie­ro du­sza jego ma być na za­wsze prze­po­jo­na na­tchnie­niem re­li­gij­nej eks­ta­zy, umysł znaj­dzie osto­ję wśród burz my­śli, a su­mie­nie – nie­za­chwia­ny hart, któ­ry je wy­nie­sie czy­stym z mę­tów ży­cia; zgi­ną grze­chy mło­do­ści, od pa­pie­ro­sa do do­mów roz­pu­sty, i nę­dze spo­łecz­ne, od pod­stęp­ne­go ban­kruc­twa do anar­chi­zmu!

Cze­góż to do­wo­dzi? Do­wo­dzi, że je­że­li wśród mło­dzie­ży nie­re­li­gij­no­ści do­pie­ro się sze­rzy, to wśród star­szych, wśród człon­ków par­tii kon­ser­wa­tyw­nej, wśród du­chow­nych usta­lo­na, jest tak nor­mal­na, tak na­ło­go­wa, że nie może już być przez nich Na­tchnie­nia wia­ry, na­ucza­ją­cych re­li­gii jest ona tak uświa­da­mia­ną. Jest ona zwy­kłym sta­nem ich dusz, jest osta­tecz­nym re­zul­ta­tem ich ży­cia.

szczyt­na sa­mo­ofia­ra mi­ło­ści, jak i żrą­ce bu­rze zwąt­pień, w któ­rych się zma­ga myśl ludz­ka szu­ka­ją­ca roz­wią­za­nia za­gad­ki bytu, wyj­ścia z ot­chła­ni nie­pew­no­ści, bo­le­sne szar­pa­nia się uczuć tar­ga­nych za­wo­da­mi i nie­szczę­ścia­mi, wszyst­ko to oni już prze­ży­li, wszyst­ko to w nich umar­ło. Po­zo­sta­ła tyl­ko tru­pia sko­ru­pa, łach­man form ze­wnętrz­nych, re­li­gij­ność z urzę­du, z fa­chu, lub biu­ro­kra­tycz­ne wy­zy­ski­wa­nie re­li­gii dla spę­ta­nia swo­bo­dy ludz­kie­go czy­nu jed­nost­ko­we­go czy zbio­ro­we­go. Tyl­ko w ta­kich du­szach może po­wstać myśl tak po­twor­na, jak przy­mus w na­uce re­li­gii. Tyl­ko zu­peł­ny upa­dek chrze­ści­jań­skie­go du­cha może do­pro­wa­dzić do tak be­zec­nych po­jęć i tyl­ko taki ha­nieb­ny po­ziom szkol­nic­twa, jaki jest dzi­siaj, może ob­ja­śnić po­wsta­wa­nie po­dob­nie bez­sen­sow­nych po­my­słów pe­da­go­gicz­nych.

Ja­kie­kol­wiek są opi­nie re­li­gij­ne da­ne­go czło­wie­ka, je­że­li tyl­ko stoi on na tej wy­so­ko­ści my­śli, żeby mógł współ­czu­wać naj­głęb­szej tre­ści re­li­gij­ne­go du­cha, nie" na­le­żąc na­wet czyn­nie do żad­ne­go wy­zna­nia, może on i po­wi­nien głę­bo­ko, po­waż­nie i su­ro­wo za­sta­na­wiać się nad zna­cze­niem re­li­gii w ży­ciu ludz­ko­ści. Żeby nie było na­wet in­nych po­wo­dów, to już sam ogrom za­gad­nień

bytu, zwią­za­nych u se­tek mi­lio­nów lu­dzi bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z po­ję­cia­mi i for­ma­mi re­li­gii, po­wi­nien każ­de­go skło­nić do roz­wa­ża­nia dzi­siej­sze­go sta­nu re­li­gij­no­ści i do po­zna­nia jed­ne­go z naj­waż­niej­szych wa­run­ków jej ist­nie­nia, to jest spra­wy na­uki re­li­gii.

Po­nie­waż doba ob­ja­wień się skoń­czy­ła i re­li­gii uczą lu­dzie, od ich więc spo­so­bów na­ucza­nia i od tre­ści tego, cze­go uczą, za­le­ży oczy­wi­ście, czy re­li­gia ma być czymś w ży­ciu ludz­ko­ści do­dat­nim, czy też ma być ni­czym albo za­wa­dą. Ilość go­dzin jej wy­kła­dów i przy­mus przy… ma­tu­rze e, dwa je­dy­ne po­stu­la­ty do­tych­cza­so­wych obroń­ców re­li­gii, są naj­bar­dziej ma­te­rial­ny­mi, naj­bar­dziej ze­wnętrz­ny­mi wa­run­ka­mi jej na­uki, nie może też od nich za­le­żeć jej moc nad du­sza­mi dzie­ci. Ma ona prze­cie swo­ją treść istot­ną, we­wnętrz­ną, treść my­śli i uczuć, a w cią­gu go­dzin prze­zna­czo­nych na jej wy­kład na­ucza się jej we­dług pew­ne­go sys­te­mu i po­dług pew­nych pod­ręcz­ni­ków. I w tym… wła­śnie leży isto­ta spra­wy na­uki re­li­gii. Nie ilość go­dzin, nie eg­za­min przy ma­tu­rze, lecz treść szkol­nej na­uki re­li­gii i spo­sób jej po­da­nia są nie tyl­ko głów­ny­mi, ale je­dy­nie roz­strzy­ga­ją­cy­mi czyn­ni­ka­mi re­li­gij­no­ści mło­dzie­ży, a może i spo­łe­czeństw.

Każ­dy, kto kie­dy­kol­wiek miał do czy­nie­nia z umy­słem dziec­ka, a na­wet z umy­sła­mi lu­dzi do­ro­słych, wie, że war­tość na­uki i jej zdol­ność prze­ni­ka­nia umy­słów nie za­le­ży od cza­su, któ­ry się na nią zu­ży­wa, ani od przy­mu­su, pod uci­skiem któ­re­go na­uka się od­by­wa. Są to pew­ni­ki. Jest rze­czą wia­do­mą, że na­wet w pra­cy fi­zycz­nej skró­co­ne go­dzi­ny pra­cy są wy­dat­niej­sze od dłu­giej przy­mu­so­wej przy tacz­kach mę­czar­ni, a w na­uce… do­bry wy­kład i treść zaj­mu­ją­ca, na­wet w naj­ści­ślej­szej jej ga­łę­zi, są roz­strzy­ga­ją­cy­mi czyn­ni­ka­mi pe­da­go­gicz­ny­mi. Cóż więc mó­wić o re­li­gii, któ­ra do­ty­ka naj­bar­dziej bez­po­śred­nich, naj­sub­tel­niej­szych za­gad­nień bytu ludz­kiej du­szy, któ­ra się opie­ra na naj­ści­ślej­szym związ­ku uczu­cia e my­ślą i któ­rą za­wsze wy­kła­da­li ludz­ko­ści apo­sto­ło­wie, świę­ci, nie pe­da­go­go­wie uzbro­je­ni w szkol­ny przy­mus i moż­ność „ob­cię­cia” ucznia przy ma­tu­rze.

Re­li­gij­ność upa­da rze­czy­wi­ście, upa­da w szko­le i poza szko­łą. W szko­le naj­re­li­gij­niej­sze dziec­ko w czwar­tej lub pią­tej kla­sie jest już zu­peł­nym scep­ty­kiem, poza szko­łą wszyst­kie umy­sły no­wo­żyt­ne, to zna­czy idą­ce przed ludz­ko­ścią i zwia­stu­ją­ce przy­szłość, od­pa­da­ją od ist­nie­ją­cych i zor­ga­ni­zo­wa­nych w ko­ścio­ły wy­znań i albo szu­ka­ją za­spo­ko­je­nia swe­go re­li­gij­ne­go du­cha w ja­kiejś po­ezji mi­stycz­nej, albo też prze­sta­ją uży­wać „hi­po­te­zy” re­li­gij­nej przy roz­wią­zy­wa­niu ta­jem­ni­czych za­gad­nień my­śli nie znaj­du­jąc w niej od­po­wie­dzi na wszyst­kie bo­le­sne dla­cze­go? wszech­by­tu. Na­wet ci ma­lucz­cy, ci, któ­rych całą umy­sło­wość po­chła­nia re­li­gia, nie znaj­du­ją w niej za­spo­ko­je­nia dla du­szy i do­peł­nia­ją ją za­bo­bo­nem, wie­rze­nia­mi bę­dą­cy­mi prze­żyt­kiem daw­nych po­jęć, lub świe­żo uro­bio­ny­mi spo­so­ba­mi wy­tłu­ma­cze­nia drę­czą­cej sprzecz­no­ści wy­da­rzeń ży­cia.

Na­le­ży o tym mó­wić pro­sto i szcze­rze. Każ­da re­li­gia żywa ma to do sie­bie, że jest dla my­śli i dla uczuć jak­by po­wie­trzem ko­niecz­nym, jest nie­od­łącz­ną tre­ścią każ­de­go czy­nu na ja­wie i nie­raz na­wet tre­ścią sen­nych ma­rzeń. Tyl­ko tam, gdzie duch re­li­gij­ny umarł, lu­dzie za­cho­wu­ją kon­wen­cjo­nal­ną dys­kret­ność wo­bec za­gad­nień re­li­gij­nych, tyl­ko tam ist­nie­je ten fałsz ma­ło­dusz­ny, z ja­kim się przyj­mu­je bez za­strze­żeń pi­sa­ną usta­wę re­li­gii nie wy­pro­wa­dza­jąc z niej żad­nych wnio­sków, po­nie­waż się nie ma za­mia­ru ich speł­niać, tyl­ko tam pa­nu­je mar­twy spo­kój, bez­ruch re­li­gij­nej my­śli i lęk przed wy­po­wie­dze­niem swe­go o niej sądu. Je­że­li jed­nak rze­czy­wi­ście re­li­gia ma być czymś w ży­ciu, je­że­li jej mi­sja cy­wi­li­za­cyj­na nie jest wy­czer­pa­na, je­że­li nie jest ona zgni­łym słu­pem na roz­sta­jach, któ­re już ludz­kość mi­nę­ła, w ta­kim ra­zie musi być ona żywą tre­ścią ży­cia, bo ta­kie jest jej prze­zna­cze­nie. I je­że­li nią nie jest, to trze­ba się nad przy­czy­na­mi tego zja­wi­ska za­sta­no­wić, wy­pro­wa­dzić od­po­wied­ni wnio­sek i ja­ki­kol­wiek on bę­dzie, wy­po­wie­dzieć go szcze­rze i bez za­strze­żeń.

Z góry za­zna­czam, że nie mam za­mia­ru pro­wa­dzić tu dys­put do­gma­tycz­nych. Mam mó­wić tyl­ko o spo­so­bach na­ucza­nia re­li­gii i skut­kach etycz­nych tej na­uki. Cały gmach li­tur­gicz­no-do­gma­tycz­ny, któ­ry urósł nad skrom­nym za­cząt­kiem tej tre­ści w chrze­ści­jań­stwie pier­wot­nym, zo­sta­wiam nie­na­ru­szo­ny, ba­da­jąc je­dy­nie dy­dak­ty­kę i treść etycz­ną na­uki' re­li­gii w szko­łach, to jest to, w czym leżą istot­ne przy­czy­ny upad­ku re­li­gij­no­ści u mło­dzie­ży.

Re­li­gij­ność upa­da, po­nie­waż na­uka daje wię­cej od re­li­gii dla my­śli, po­ezja dla uczu­cia, so­cja­lizm i Liga Po­ko­ju obie­cu­ją wię­cej za­dość­uczy­nie­nia i uko­je­nia lu­dziom bied­nym i uci­śnio­nym, i wię­cej po­ko­ju lu­dziom do­brej woli, i po­nie­waż na­uka re­li­gii jest ar­cy­dzie­łem na­rzę­dzia prze­zna­czo­ne­go do za­bi­cia re­li­gij­ne­go du­cha.

W każ­dej re­li­gii ko­ja­rzą się bez­po­śred­nio dwa pier­wiast­ki ży­cia: uczu­cie i myśl. Ob­ja­śnie­nie za­gad­ki bytu i sku­pie­nie naj­więk­szych po­ry­wów czu­cia, naj­więk­szej mi­ło­ści, naj­więk­szej czci, naj­więk­sze­go stra­chu na­wet – to są pier­wiast­ki re­li­gij­ne­go du­cha. Zwią­za­na z re­li­gią ety­ka, nor­mu­ją­ca sto­su­nek lu­dzi do lu­dzi, opar­ta na au­to­ry­te­cie woli bó­stwa, jest tym środ­kiem wy­cho­waw­czym, tą dys­cy­pli­ną, któ­ra ura­bia du­sze ludz­kie i któ­ra, prze­kształ­ca­jąc je, pro­wa­dzi do prze­kształ­ce­nia sa­me­go sto­sun­ku do bó­stwa, do prze­obra­że­nia sa­me­go po­ję­cia bó­stwa. To są sfe­ry dzia­ła­nia re­li­gii na ludz­kie ży­cie i w tych sfe­rach trze­ba szu­kać źró­deł jej rze­czy­wi­ste­go wpły­wu, jak rów­nież przy­czyn, dla któ­rych z taką ła­two­ścią re­li­gij­ność zni­ka z dusz ludz­kich, i to tak wcze­śnie, że chło­pak z pią­tej kla­sy od­bie­ra so­bie ży­cie, zo­hy­dzo­ne szkol­ną na­uką i szkol­ny­mi sto­sun­ka­mi, i pro­si, żeby go cho­wa­no „nie po ka­to­lic­ku”.

Gdzież więc i kie­dy za­dzierz­gu­je się ten fa­tal­ny wę­zeł przy­czyn, któ­ry taką mło­dą du­szę pro­wa­dzi do sa­mo­bój­stwa z ta­kich po­wo­dów? Kie­dy na umysł dziec­ka rzu­ca się to zwąt­pie­nie, ta zu­peł­na nie­moc ży­cia, to zu­peł­ne wy­czer­pa­nie uf­no­ści i wia­ry, i gdzie są wten­czas te wszyst­kie siły mo­ral­ne, któ­rych po­wo­ła­niem jest wy­nieść ludz­ką isto­tę z ot­chła­ni nę­dzy, upodle­nia i roz­pa­czy?

Na lwa sro­gie­go bez oba­wy sią­dziesz

I na ogni­stym smo­ku jeź­dzić bę­dziesz

mówi pieśń. A tym­cza­sem bez na­pa­ści na po­zór lwów i smo­ków, bez wiel­kich nie­szczęść wy­ni­ka­ją­cych z nie­speł­nie­nia wiel­kich pra­gnień, z nie­do­pię­cia wiel­kich ce­lów, ła­mie się mło­de ży­cie, nie za­cząw­szy żyć pra­wie… Każ­dy mo­ra­li­sta wie­rzą­cy po­wie: brak re­li­gij­no­ści. Ale dziec­ko wy­cho­dzi z domu za­wsze re­li­gij­ne. Na­wet tam, gdzie star­si nie są or­to­dok­sa­mi, na­uczy­li się już sza­no­wać re­li­gij­ność dzie­ci; wszyst­kie też dzie­ci sta­ją na pro­gu szko­ły z pew­ną pro­stą i szcze­rą wia­rą i pew­nym przy­go­to­wa­niem etycz­nym. Nie ugrun­to­wa­nym za­pew­ne do­sta­tecz­nie, gdyż dziec­ko jest do­pie­ro splo­tem in­stynk­tów i od­ru­cho­wych czy­nów, sta­no­wią­cym jed­nak pod­ło­że, na któ­rym po­wi­nien się wy­ro­bić i usta­lić cha­rak­ter spo­łecz­ny czło­wie­ka. I oto to dziec­ko, przy­cho­dząc w dzie­sią­tym roku ży­cia do szko­ły, po pię­ciu la­tach po­by­tu w niej nie wie­rzy w nic, a jego ety­ka jest tej mia­ry, że bez żad­ne­go skru­pu­łu po­peł­nia sze­reg oszustw dla zdo­by­cia do­bre­go stop­nia, dla oszu­ka­nia czuj­no­ści wła­dzy szkol­nej i do­mo­wej; a kie­dy po ośmiu la­tach po­by­tu w szko­le za po­mo­cą prze­bie­głych wy – krę­tów do­sta­je pa­tent doj­rza­ło­ści, zo­sta­wia za sobą da­le­ko reszt­ki etycz­nych skru­pu­łów i idzie w świat z nad­szar­pa­nym cha­rak­te­rem i ze wspo­mnie­niem mnó­stwa pod­ło­stek, przy po­mo­cy któ­rych utrzy­ma­ło się na wierz­chu, wy­krę­ci­ło się od znisz­cze­nia i wy­dar­ło strasz­ne­mu smo­ko­wi = szko­le skarb = ma­tu­rę. Szko­ła dzi­siej­sza jest środ­kiem nisz­cze­nia w dzie­ciach od­wa­gi, dumy, szcze­ro­ści, wspa­nia­ło­myśl­no­ści i pra­wo­ści, jest środ­kiem znisz­cze­nia jed­ne­go z naj­cen­niej­szych przy­mio­tów ludz­kich – cha­rak­te­ru, to jest od­wa­gi i chę­ci wzię­cia na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści za wła­sne czy­ny, bez wy­krę­tów i uda­wań. A ja­kie dzie­ci – tacy lu­dzie; ży­cie pu­blicz­ne na­sze­go spo­łe­czeń­stwa stwier­dza na każ­dym kro­ku fa­tal­ność skut­ków na­sze­go sys­te­mu wy­cho­waw­cze­go.

Je­ste­śmy też świad­ka­mi dziw­ne­go, po­twor­ne­go zja­wi­ska, na któ­re zwra­ca­ją już lu­dzie uwa­gę i w in­nych spo­łe­czeń­stwach. Nig­dy może nie było tak roz­po­wszech­nio­ne­go i tak ugrun­to­wa­ne­go prze­ko­na­nia o ko­niecz­no­ści i po­żyt­ku na­uki, jak dzi­siaj. Jed­nost­ki, spo­łe­czeń­stwa i pań­stwa dążą do roz­po­wszech­nie­nia na­uki bądź za po­mo­cą za­chę­ty, bądź za po­mo­cą przy­mu­su. Szko­ły nie mogą po­mie­ścić uczniów tło­czą­cych się po pro­stu sta­da­mi do „przy­byt­ku świa­tła”, a jed­no­cze­śnie wy­raz „szko­ła” jest jed­nym z naj­wstręt­niej­szych, ja­kie wy­ma­wia­ją usta współ­cze­sne. Dzie­ci mó­wią o niej ze zgro­zą i obrzy­dze­niem, ro­dzi­ce z prze­ko­na­niem, że jest ona złem, któ­re­go nie moż­na unik­nąć, po­nie­waż pań­stwo zro­bi­ło z niej ro­dzaj sita, przez oczka któ­re­go trze­ba się prze­do­stać, żeby wyjść na wy­ży­ny sta­no­wisk spo­łecz­nych i po­li­tycz­nych. Szko­ła ele­men­tar­na wy­sie­wa raz, śred­nia dru­gi, uni­wer­sy­tet trze­ci raz i wte­dy do­pie­ro to ziar­no, ostem­plo­wa­ne pa­ten­ta­mi, do­sta­je się do mły­na ży­cio­we­go, któ­re je mie­le – naj­czę­ściej na otrę­by. Ucznio­wie są w nie­zgo­dzie ze szko­łą, szko­ła – od naj – niż­szej do naj­wyż­szej – nie może dać rady z mło­dzie­żą, a spo­łe­czeń­stwo w oso­bach ro­dzi­ców uspo­ka­ja gry­zą­cą wę­dzi­dła sys­te­mu szkol­ne­go mło­dzież ko­niecz­no­ścią pod­da­nia się ope­ra­cji edu­ka­cyj­nej dla za­pew­nie­nia ka­rie­ry, ulg woj­sko­wych, sta­no­wisk w urzę­dach i tak da­lej. Cele na­uki, bez­in­te­re­sow­ne po­ry­wy umy­słu, wal­ka o praw­dę, pa­sja po­zna­nia, po­ezja wzlo­tu my­śli, w dzi­siej­szym wy­cho­wa­niu nie ist­nie­ją wca­le.

W szko­le tej wszyst­kie na­uki zre­du­ko­wa­ne są do ozna­cze­nia ja­kichś prze­szkód w wy­ści­gu do mety – do ma­tu­ry. In­ne­go celu ich nikt nie wi­dzi i nie uzna­je.

Za­ję­ta na­ucza­niem wie­lu roz­ma­itych przed­mio­tów, zwłasz­cza licz­nych gra­ma­tyk, szko­ła ta nie ma cza­su na wy­cho­wy­wa­nie tego tłu­mu dzie­ci, któ­ry ją prze­peł­nia poza brze­gi. Dziec­ko, któ­re przy­cho­dzi z domu z pew­ną dozą wy­cho­wa­nia, przy­sto­so­wa­nia do pew­nych spo­łecz­nych obo­wiąz­ków, do­sta­jąc się w ten tłum, bę­dą­cy zbi­tą fa­lan­gą wal­czą­cą ze szko­łą, ogar­nię­te zo­sta­je tą szcze­gól­ną at­mos­fe­rą mo­ral­ną tłu­mu, w któ­rym prze­wa­ża­ją „pier­wot­ne in­stynk­ty”. Jest to mo­ral­ność, we­dług któ­rej sła­by jest za­wsze wi­nien, tak do­brze sła­by ko­le­ga, jak sła­by na­uczy­ciel, mo­ral­ność, któ­rej je­dy­nym wę­dzi­dłem jest strach i przy­mus, mo­ral­ność przy­sto­so­wa­na do tego nie­mo­ral­ne­go sto­sun­ku, w ja­kim dziec­ko znaj­du­je się do szko­ły. Je­dy­ną prze­ciw­wa­gą tych fa­tal­nych na du­szę dziec­ka wpły­wów mo­gła­by być na­uka re­li­gii, przez nią tyl­ko mógł­by ten tłum dzie­cin­ny być wznie­sio­nym po­nad nę­dzę swe­go bytu, od niej mógł­by usły­szeć o mi­ło­ści i praw­dzie, jako o bez­względ­nych pra­wach ży­cia, mógł­by, ale nie może, po­nie­waż re­li­gia jest rów­nież jed­ną z prze­szkód w bie­gu do ma­tu­ry, prze­szkód, któ­re trze­ba zdo­być siłą pa­mię­ci, zu­peł­nym za­tra­ce­niem zdol­no­ści ro­zu­mo­wa­nia, bez­myśl­no­ścią „ku­cia” lub prze­bie­gło­ścią i pod­stę­pem.

Ry­su­nek geo­me­trycz­ny, uzę­bie­nie psów, do­pły­wy rze­ki Apu­re, Bóg w trój­cy je­dy­ny, ła­ska po­świę­ca­ją­ca, ko­niu­ga­cje słów nie­fo­rem­nych, rów­na­nie krzy­wych dru­gie­go stop­nia, świę­tych ob­co­wa­nie, o grze­chu w ogól­no­ści, prze­mia­ny owa­dów, cno­ty bo­skie, ma­szy­na Win­te­ra, żo­łąd­ki zwie­rząt prze­żu­wa­ją­cych… Wszyst­ko to ukła­da się w ja­kąś po­twor­ną hy­drę, któ­ra ty­sią­cem żą­deł i pa­zu­rów przez lat osiem szar­pie ży­cie dziec­ka. Wal­czyć z tą hy­drą, wy­do­być się z jej szpo­nów za wszel­ką cenę, siłą czy pod­stę­pem, albo, jak ów uczeń z pią­tej kla­sy, strze­lić so­bie w łeb z obrzy­dze­nia do eg­za­mi­nu i z po­ni­że­nia, w ja­kie wtrą­ci­ły go nie­wia­ra i pa­le­nie pa­pie­ro­sów – oto sys­tem szkol­ny, w któ­rym na­uka re­li­gii pod przy­mu­sem do­pro­wa­dza dziec­ko w pięć lat po wstą­pie­niu do szko­ły do zu­peł­nej nie­wia­ry. Jest ona bez­po­śred­nim na­stęp­stwem zre­du­ko­wa­nia re­li­gii do zwy­kłe­go przed­mio­tu szkol­ne­go pro­gra­mu, przed­mio­tu ob­ję­te­go przy­mu­sem, sta­wia­niem stop­ni i eg­za­mi­nem, jest da­lej na­stęp­stwem tego, cze­go się mło­dzież uczy z pod­ręcz­ni­ków szkol­nych, i tego, jak się z nich uczy.

Do­pó­ki te trzy wa­run­ki będą trwa­ły, do­pó­ty bę­dzie nie­za­wod­nym pew­ni­kiem, że im wię­cej bę­dzie go­dzin na­uki re­li­gii, tym prę­dzej bę­dzie się mło­dzież po­zby­wać re­li­gij­no­ści.

Ob­ję­cie re­li­gii pro­gra­mem szkol­ne­go przy­mu­su zro­bi­ło z niej nie źró­dło na­uki mi­ło­ści, wznio­sło­ści i uko­je­nia, lecz przed­miot po­gar­dy, stra­chu i cel po­ci­sków w wal­ce o zdo­by­cie ma­tu­ry. W ten ciem­ny świat szkol­ne­go ży­cia re­li­gia nie przy­cho­dzi tak, jak szli świę­ci apo­sto­ło­wie, moc­ni tyl­ko swo­ją wia­rą i mi­ło­ścią, nie przy­cho­dzi jak św. Fran­ci­szek, z ja­sną ra­do­ścią du­szy mi­łu­ją­cej bez­brzeż­nie, lecz przy­cho­dzi jak po­li­cjant, któ­ry na krnąbr­nych ma kaj­dan­ki i któ­ry wie z góry, że ży­cie tych ma­lucz­kich jest w jego gar­ści, któ­rej każ­de śe­iśnie­nie, to jest każ­dy zły sto­pień, rów­na się przy­krę­ce­niu szprych koła tor­tu­ro­we­go. „Opła­ka­ne to apo­stol­stwo” z góry już usta­na­wia ten wro­gi sto­su­nek dziec­ka do wszyst­kie­go, co jest tre­ścią na­uki re­li­gii.

Sys­tem ka­te­chi­zmo­wy, naj­po­twor­niej­szy, naj­bar­dziej za­co­fa­ny i bę­dą­cy w naj­więk­szej sprzecz­no­ści z psy­cho­lo­gią re­li­gii, jest dru­gim z ko­lei błę­dem szkol­nej na­uki re­li­gii.

Re­li­gii trze­ba na­uczać – nie wy­uczać.

Nie moż­na wy­uczać na pa­mięć tego, co z isto­ty swo­jej żąda od ludz­kiej du­szy po­ry­wu poza nor­mę i pra­wi­dło po­wszech­nej nę­dzy ży­cia. Re­li­gia nie może być wsy­py­wa­na w umysł w po­sta­ci ode­rwa­nych zdań, tę­pych od­po­wie­dzi na su­che py­ta­nia, osob­nych ka­mycz­ków zim­nych i twar­dych. Re­li­gia musi być sta­nem du­szy, musi być żywą siłą ży­cia, w któ­rej każ­da myśl jest uczu­ciem, a każ­de uczu­cie my­ślą. Tyl­ko pod tym wa­run­kiem może ona speł­nić swo­je za­da­nie i tyl­ko wte­dy nie będą się od niej od­ry­wać tak ła­two umy­sły mło­dzie­ży. Na­uka re­li­gii musi być cią­głą su­ge­stią, cią­głym sprzę­ga­niem ży­we­go czu­cia z mar­twy­mi sym­bo­la­mi słów. Musi ona po­ry­wać wy­obraź­nię, obu­dzać współ­czu­cie, za­chwyt i po­dziw, musi być prze­cież wznio­ślej­szą od tonu prze­pi­sów po­li­cyj­nych, po­etycz­niej­szą od prze­cięt­nych roz­mów i bar­dziej po­ry­wa­ją­cą od pra­wi­deł przy­zwo­ite­go za­cho­wa­nia się. Ka­te­chi­zmo­wa for­ma na­ucza­nia re­li­gii jest szcze­pie­niem tru­pich for­mu­łek, jest ode­bra­niem re­li­gii jej ży­cia, jest uni­ce­stwie­niem jej dzia­ła­nia na du­sze. Zda­je się ona jak­by zle­ni­wie­niem re­li­gij­ne­go du­cha, któ­ry zmo­żo­ny opor­no­ścią ludz­kiej na­tu­ry zre­zy­gno­wał ze swo­ich po­ry­wów, i bez żad­nej wia­ry w swo­ją moc i praw­dę spi­sał star­czą, zgrzy­bia­łą ręką for­muł­ki, z któ­rych ule­cia­ła daw­na ich treść żywa. Ka­te­chizm jest to upa­dek re­li­gij­ne­go du­cha, jest to za­stój re­li­gij­nej my­śli.

Nie tyl­ko mię­dzy Mu­rzy­na­mi trze­ba mi­sjo­na­rzy, mi­sja musi być cią­gła, nie­ustan­na i nie­stru­dzo­na, je­że­li rze­czy­wi­ście re­li­gia ma dą­żyć do za­pro­wa­dze­nia kró­le­stwa bo­że­go na Zie­mi, je­że­li po­wo­ła­niem jej jest prze­po­je­nie uczuć i czy­nów żywą siłą chrze­ści­jań­skie­go du­cha. Uczyć re­li­gii za po­mo­cą ka­te­chi­zmu, to ob­ci­nać pta­kom skrzy­dła – po to, żeby la­ta­ły. Wszyst­kie po­ję­cia re­li­gij­ne, sto­ją­ce na sa­mym szczy­cie naj­wyż­szych za­gad­nień ludz­kiej my­śli i uczuć, roz­człon­ko­wa­ne, roz­bi­te, roz­drob­nio­ne na ten miał py­tań i od­po­wie­dzi, tra­cą swo­ją siłę prze­ko­ny­wa­nia, swój wpływ na umysł, na uczu­cie i zo­sta­ją w mó­zgu tyl­ko jako pa­mięć nie­zmier­nie nud­nych, trud­nych do za­pa­mię­ta­nia, bez­tre­ści­wych, a nie­kie­dy bez­sen­sow­nych orze­czeń. Ka­te­chizm za­bi­ja re­li­gij­ność samą swo­ją for­mą wy­kła­du.

A cóż do­pie­ro treść?

Ka­te­chizm szkol­ny jest czymś zu­peł­nie okrop­nym, je­że­li się go ze­sta­wi z jego za­da­niem: na­uką re­li­gii chrze­ści­jań­skiej. Na jego bru­nat­nej okład­ce za­miast krzy­ża, za­miast imie­nia Chry­stu­sa czer­nie­je au­striac­ki orzeł pań­stwo­wy – jest to rze­czy­wi­sty sym­bol tre­ści tej książ­ki. Ka­te­chizm ma wpo­ić wia­rę i wpo­ić mo­ral­ność. Ma ugrun­to­wać w ludz­kim umy­śle pew­ne po­ję­cia o Bogu i sto­sun­ku doń czło­wie­ka z siłą nie­na­ru­szal­ną, z trwa­ło­ścią nie­za­chwia­ną. Ma utwier­dzić pew­ne do­gma­ty, to jest praw­dy pew­niej­sze od ma­te­ma­tycz­nych pew­ni­ków, utwier­dzić tak, żeby żad­na kry­ty­ka nie mo­gła ich wy­wa­żyć z po­sad my­śli. Nie wcho­dząc w to, czy to jest moż­li­we psy­cho­lo­gicz­nie, trze­ba z całą sta­now­czo­ścią stwier­dzić, że spo­sób, w jaki się bie­rze do tego za­da­nia ka­te­chizm, jest je­dy­nym, żeby nig­dy nie osią­gnąć celu, jest jak­by umyśl­nie wy­na­le­zio­nym, żeby ode­brać do­gma­tycz­ną pew­ność po­da­wa­nym prze­zeń twier­dze­niom, a jego sło­wom do­gma­tycz­ną po­wa­gę. Nie moż­na po­jęć nie da­ją­cych się uza­sad­nić lo­gicz­nie ani udo­wod­nić fak­tycz­nie wpa­jać za po­mo­cą ra­cjo­na­li­stycz­ne­go ich do­wo­dze­nia. Ka­te­chizm, po­da­jąc do­gma­ty w naj­such­szej for­mie twier­dzeń ob­ra­nych z uro­ku ży­we­go, ob­ra­zo­we­go sło­wa, od­bie­ra im. moż­ność wni­ka­nia w umysł, sta­pia­nia się z jego tre­ścią. I nie dość na tym, wy­wa­bia on umysł dziec­ka na kon­tro­wer­sję, na prze­cze­nia, na wąt­pli­wo­ści, któ­rym prze­ciw­sta­wia ar­gu­men­ty sła­be, ni­kłe, nie­do­sta­tecz­ne, lub usi­łu­je je za­stą­pić spóź­nio­nym już do­ma­ga­niem się bez­względ­ne­go au­to­ry­te­tu dla swe­go pier­wot­ne­go twier­dze­nia. Raz wy­trą­ciw­szy umysł dziec­ka ze sta­nu psy­chicz­ne­go od­po­wia­da­ją­ce­go ści­śle moż­no­ści przy­ję­cia do­gma­tów na wia­rę i wpro­wa­dziw­szy je na dro­gę czy­sto ro­zu­mo­wa­nych do­wo­dzeń lub na su­chą ra­cjo­na­li­stycz­ną dia­lek­ty­kę, tym sa­mym, rzecz oczy­wi­sta, kła­dzie ko­le­iny, któ­ry­mi lo­gicz­nie idzie umysł dziec­ka do nie­wia­ry.

Albo – albo. Albo wia­ra ta jest słusz­na i po­trzeb­na, i lu­dzie, któ­rzy jej uczą, wie­rzą sami, a w ta­kim ra­zie niech wy­tę­żą swo­je du­sze do mia­ry tego za­gad­nie­nia i w bez­po­śred­nim, ści­słym zjed­no­cze­niu czu­cia i my­śli na­tchną tą wia­rą dzie­ci, albo też wia­ra ta jest tyl­ko prze­żyt­kiem ludz­kiej my­śli, któ­ry z na­ło­gu, z ru­ty­ny pod­sta­wia się w ży­ciu jako su­ro­gat cze­goś, cze­go nie ma, i w ta­kim ra­zie szko­da dusz ludz­kich na tak bez­dusz­ną ro­bo­tę.

Są re­li­gie nie­na­wi­ści, gnie­wu, stra­chu i są re­li­gie mi­ło­ści; ale re­li­gii, w któ­rej by po­ję­cie bó­stwa wi­sia­ło w zim­nych ot­chła­niach ro­zu­mo­wa­nia, bez opar­cia o uczu­cie – nie ma." Może być ja­kiś de­istycz­ny sys­tem fi­lo­zo­fii, któ­ry bę­dzie zbyt­kow­nym prze­pę­dza­niem cza­su dla pew­nych umy­słów i któ­ry bę­dzie się oby­wał bez re­li­gij­nych uczuć, ale re­li­gii, któ­ra by się nie opie­ra­ła bez­po­śred­nio na uczu­ciu, być nie może. Kto więc chce wpa­jać wia­rę, musi ją sto­pić z uczu­ciem, zwią­zać ze sta­na­mi psy­chicz­ny­mi, zjed­no­czyć z wy­obraź­nią. Ka­te­chi­zmo­wa zaś for­ma wpa­ja­nia wia­ry wy­klu­cza z góry współ­dzia­ła­nie tych czyn­ni­ków psy­cho­lo­gicz­nych po – słu­gu­jąc się naj­lich­szym na­rzę­dziem pe­da­go­gicz­nym przy wy­kła­dzie naj­sub­tel­niej­szej na­uki.

Czy­ta­jąc pod­ręcz­ni­ki szkol­ne na­uki re­li­gii, moż­na rze­czy­wi­ście zwąt­pić w to, że są jesz­cze lu­dzie wie­rzą­cy. Na tyle mi­lio­nów chrze­ści­jan, na tyle ty­się­cy bez­po­śred­nio z re­li­gij­ną umy­sło­wo­ścią zwią­za­nych lu­dzi nie zna­lazł się nikt, kto by był w sta­nie na­pi­sać książ­kę uczą­cą wie­rzyć i ko­chać po chrze­ści­jań­sku. Ab­so­lut­na nie­zdar­ność for­my, cał­ko­wi­te wy­zby­cie się z uczu­cia, z wy­obraź­ni, z prze­ko­na­nia, z wia­ry; nic, tyl­ko su­che tro­ci­ny for­mu­łek, mar­twa dro­bia­zgo­wość ka­zu­isty­ki, zim­ny ra­cjo­na­lizm i to nie­do­łę­stwo my­śli, któ­rą nie kie­ru­je głę­bo­kie prze­świad­cze­nie o praw­dzie i któ­ra plą­cze się w mar­nych dia­lek­tycz­nych śro­decz­kach dla do­wie­dze­nia rze­czy ogrom­nych, do­ty­ka­ją­cych naj­głęb­szych za­gad­nień ludz­kie­go ist­nie­nia.

Hi­sto­ria Sta­re­go Te­sta­men­tu – ten ka­mień u skrzy­deł chrze­ści­jań­stwa, opra­co­wa­na w spo­sób sze­rzą­cy w du­szy dziec­ka albo ja­kąś pa­ni­kę przed bó­stwem, albo też po pro­stu wąt­pli­wość, czy może być praw­dą, że Bóg mógł się po­ni­żać do ta­kiej mar­nej i nie­ro­zum­nej mści­wo­ści, próż­no­ści i sa­mo­lub­stwa, tych wad, któ­re wy­cho­wa­nie tak usil­nie sta­ra się z dziec­ka wy­ko­rze­nić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: