- W empik go
Chrześcijaństwo i katechizm - ebook
Chrześcijaństwo i katechizm - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 230 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W każdej prawie sesji parlamentu przy rozprawie nad budżetem oświaty posłowie któregoś z odłamów partii konserwatywnej stawiają żądanie zwiększenia ilości godzin wykładów nauki religii w szkołach średnich, uzasadniając to żądanie coraz, to widoczniejszym upadkiem religijności wśród młodzieży. Inni, jak pewien ksiądz na zjeździe nauczycieli szkół średnich we Lwowie, żądają ostrzejszego przymusu dla młodzieży, żądają… zaprowadzenia egzaminu z religii przy maturze. Jedni i drudzy stwierdzając upadek religijności i widząc w tym źródło wszystkich ujemnych zjawisk życia jednostki i społeczeństw, od palenia papierosów przez uczniów z Masy trzeciej do anarchizmu, jako jedyny środek zaradczy wskazują to właśnie zwiększenie ilości godzin katechizmu i uwarunkowanie matury zdaniem egzaminu z religii.
Ten gmach, którego bramy piekieł nie miały zwyciężyć, którego fundamenty spoczywają na opoce wszechmocy boskiej, jest zagrożony i dla obrony jego, dla powstrzymania ruiny najpotężniejszej budowy ludzkiej myśli, dla powstrzymania upadku religii, obrońcy jej uważają za konieczne, żeby chłopak zamęczony przez zdawanie egzaminów z kilkunastu innych przedmiotów domęczył się do reszty egzaminem z religii lub też zwykłym sposobem „wykpił się” z niej podstępem. Wtenczas dopiero dusza jego ma być na zawsze przepojona natchnieniem religijnej ekstazy, umysł znajdzie ostoję wśród burz myśli, a sumienie – niezachwiany hart, który je wyniesie czystym z mętów życia; zginą grzechy młodości, od papierosa do domów rozpusty, i nędze społeczne, od podstępnego bankructwa do anarchizmu!
Czegóż to dowodzi? Dowodzi, że jeżeli wśród młodzieży niereligijności dopiero się szerzy, to wśród starszych, wśród członków partii konserwatywnej, wśród duchownych ustalona, jest tak normalna, tak nałogowa, że nie może już być przez nich Natchnienia wiary, nauczających religii jest ona tak uświadamianą. Jest ona zwykłym stanem ich dusz, jest ostatecznym rezultatem ich życia.
szczytna samoofiara miłości, jak i żrące burze zwątpień, w których się zmaga myśl ludzka szukająca rozwiązania zagadki bytu, wyjścia z otchłani niepewności, bolesne szarpania się uczuć targanych zawodami i nieszczęściami, wszystko to oni już przeżyli, wszystko to w nich umarło. Pozostała tylko trupia skorupa, łachman form zewnętrznych, religijność z urzędu, z fachu, lub biurokratyczne wyzyskiwanie religii dla spętania swobody ludzkiego czynu jednostkowego czy zbiorowego. Tylko w takich duszach może powstać myśl tak potworna, jak przymus w nauce religii. Tylko zupełny upadek chrześcijańskiego ducha może doprowadzić do tak bezecnych pojęć i tylko taki haniebny poziom szkolnictwa, jaki jest dzisiaj, może objaśnić powstawanie podobnie bezsensownych pomysłów pedagogicznych.
Jakiekolwiek są opinie religijne danego człowieka, jeżeli tylko stoi on na tej wysokości myśli, żeby mógł współczuwać najgłębszej treści religijnego ducha, nie" należąc nawet czynnie do żadnego wyznania, może on i powinien głęboko, poważnie i surowo zastanawiać się nad znaczeniem religii w życiu ludzkości. Żeby nie było nawet innych powodów, to już sam ogrom zagadnień
bytu, związanych u setek milionów ludzi bezpośrednio lub pośrednio z pojęciami i formami religii, powinien każdego skłonić do rozważania dzisiejszego stanu religijności i do poznania jednego z najważniejszych warunków jej istnienia, to jest sprawy nauki religii.
Ponieważ doba objawień się skończyła i religii uczą ludzie, od ich więc sposobów nauczania i od treści tego, czego uczą, zależy oczywiście, czy religia ma być czymś w życiu ludzkości dodatnim, czy też ma być niczym albo zawadą. Ilość godzin jej wykładów i przymus przy… maturze e, dwa jedyne postulaty dotychczasowych obrońców religii, są najbardziej materialnymi, najbardziej zewnętrznymi warunkami jej nauki, nie może też od nich zależeć jej moc nad duszami dzieci. Ma ona przecie swoją treść istotną, wewnętrzną, treść myśli i uczuć, a w ciągu godzin przeznaczonych na jej wykład naucza się jej według pewnego systemu i podług pewnych podręczników. I w tym… właśnie leży istota sprawy nauki religii. Nie ilość godzin, nie egzamin przy maturze, lecz treść szkolnej nauki religii i sposób jej podania są nie tylko głównymi, ale jedynie rozstrzygającymi czynnikami religijności młodzieży, a może i społeczeństw.
Każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z umysłem dziecka, a nawet z umysłami ludzi dorosłych, wie, że wartość nauki i jej zdolność przenikania umysłów nie zależy od czasu, który się na nią zużywa, ani od przymusu, pod uciskiem którego nauka się odbywa. Są to pewniki. Jest rzeczą wiadomą, że nawet w pracy fizycznej skrócone godziny pracy są wydatniejsze od długiej przymusowej przy taczkach męczarni, a w nauce… dobry wykład i treść zajmująca, nawet w najściślejszej jej gałęzi, są rozstrzygającymi czynnikami pedagogicznymi. Cóż więc mówić o religii, która dotyka najbardziej bezpośrednich, najsubtelniejszych zagadnień bytu ludzkiej duszy, która się opiera na najściślejszym związku uczucia e myślą i którą zawsze wykładali ludzkości apostołowie, święci, nie pedagogowie uzbrojeni w szkolny przymus i możność „obcięcia” ucznia przy maturze.
Religijność upada rzeczywiście, upada w szkole i poza szkołą. W szkole najreligijniejsze dziecko w czwartej lub piątej klasie jest już zupełnym sceptykiem, poza szkołą wszystkie umysły nowożytne, to znaczy idące przed ludzkością i zwiastujące przyszłość, odpadają od istniejących i zorganizowanych w kościoły wyznań i albo szukają zaspokojenia swego religijnego ducha w jakiejś poezji mistycznej, albo też przestają używać „hipotezy” religijnej przy rozwiązywaniu tajemniczych zagadnień myśli nie znajdując w niej odpowiedzi na wszystkie bolesne dlaczego? wszechbytu. Nawet ci maluczcy, ci, których całą umysłowość pochłania religia, nie znajdują w niej zaspokojenia dla duszy i dopełniają ją zabobonem, wierzeniami będącymi przeżytkiem dawnych pojęć, lub świeżo urobionymi sposobami wytłumaczenia dręczącej sprzeczności wydarzeń życia.
Należy o tym mówić prosto i szczerze. Każda religia żywa ma to do siebie, że jest dla myśli i dla uczuć jakby powietrzem koniecznym, jest nieodłączną treścią każdego czynu na jawie i nieraz nawet treścią sennych marzeń. Tylko tam, gdzie duch religijny umarł, ludzie zachowują konwencjonalną dyskretność wobec zagadnień religijnych, tylko tam istnieje ten fałsz małoduszny, z jakim się przyjmuje bez zastrzeżeń pisaną ustawę religii nie wyprowadzając z niej żadnych wniosków, ponieważ się nie ma zamiaru ich spełniać, tylko tam panuje martwy spokój, bezruch religijnej myśli i lęk przed wypowiedzeniem swego o niej sądu. Jeżeli jednak rzeczywiście religia ma być czymś w życiu, jeżeli jej misja cywilizacyjna nie jest wyczerpana, jeżeli nie jest ona zgniłym słupem na rozstajach, które już ludzkość minęła, w takim razie musi być ona żywą treścią życia, bo takie jest jej przeznaczenie. I jeżeli nią nie jest, to trzeba się nad przyczynami tego zjawiska zastanowić, wyprowadzić odpowiedni wniosek i jakikolwiek on będzie, wypowiedzieć go szczerze i bez zastrzeżeń.
Z góry zaznaczam, że nie mam zamiaru prowadzić tu dysput dogmatycznych. Mam mówić tylko o sposobach nauczania religii i skutkach etycznych tej nauki. Cały gmach liturgiczno-dogmatyczny, który urósł nad skromnym zaczątkiem tej treści w chrześcijaństwie pierwotnym, zostawiam nienaruszony, badając jedynie dydaktykę i treść etyczną nauki' religii w szkołach, to jest to, w czym leżą istotne przyczyny upadku religijności u młodzieży.
Religijność upada, ponieważ nauka daje więcej od religii dla myśli, poezja dla uczucia, socjalizm i Liga Pokoju obiecują więcej zadośćuczynienia i ukojenia ludziom biednym i uciśnionym, i więcej pokoju ludziom dobrej woli, i ponieważ nauka religii jest arcydziełem narzędzia przeznaczonego do zabicia religijnego ducha.
W każdej religii kojarzą się bezpośrednio dwa pierwiastki życia: uczucie i myśl. Objaśnienie zagadki bytu i skupienie największych porywów czucia, największej miłości, największej czci, największego strachu nawet – to są pierwiastki religijnego ducha. Związana z religią etyka, normująca stosunek ludzi do ludzi, oparta na autorytecie woli bóstwa, jest tym środkiem wychowawczym, tą dyscypliną, która urabia dusze ludzkie i która, przekształcając je, prowadzi do przekształcenia samego stosunku do bóstwa, do przeobrażenia samego pojęcia bóstwa. To są sfery działania religii na ludzkie życie i w tych sferach trzeba szukać źródeł jej rzeczywistego wpływu, jak również przyczyn, dla których z taką łatwością religijność znika z dusz ludzkich, i to tak wcześnie, że chłopak z piątej klasy odbiera sobie życie, zohydzone szkolną nauką i szkolnymi stosunkami, i prosi, żeby go chowano „nie po katolicku”.
Gdzież więc i kiedy zadzierzguje się ten fatalny węzeł przyczyn, który taką młodą duszę prowadzi do samobójstwa z takich powodów? Kiedy na umysł dziecka rzuca się to zwątpienie, ta zupełna niemoc życia, to zupełne wyczerpanie ufności i wiary, i gdzie są wtenczas te wszystkie siły moralne, których powołaniem jest wynieść ludzką istotę z otchłani nędzy, upodlenia i rozpaczy?
Na lwa srogiego bez obawy siądziesz
I na ognistym smoku jeździć będziesz
mówi pieśń. A tymczasem bez napaści na pozór lwów i smoków, bez wielkich nieszczęść wynikających z niespełnienia wielkich pragnień, z niedopięcia wielkich celów, łamie się młode życie, nie zacząwszy żyć prawie… Każdy moralista wierzący powie: brak religijności. Ale dziecko wychodzi z domu zawsze religijne. Nawet tam, gdzie starsi nie są ortodoksami, nauczyli się już szanować religijność dzieci; wszystkie też dzieci stają na progu szkoły z pewną prostą i szczerą wiarą i pewnym przygotowaniem etycznym. Nie ugruntowanym zapewne dostatecznie, gdyż dziecko jest dopiero splotem instynktów i odruchowych czynów, stanowiącym jednak podłoże, na którym powinien się wyrobić i ustalić charakter społeczny człowieka. I oto to dziecko, przychodząc w dziesiątym roku życia do szkoły, po pięciu latach pobytu w niej nie wierzy w nic, a jego etyka jest tej miary, że bez żadnego skrupułu popełnia szereg oszustw dla zdobycia dobrego stopnia, dla oszukania czujności władzy szkolnej i domowej; a kiedy po ośmiu latach pobytu w szkole za pomocą przebiegłych wy – krętów dostaje patent dojrzałości, zostawia za sobą daleko resztki etycznych skrupułów i idzie w świat z nadszarpanym charakterem i ze wspomnieniem mnóstwa podłostek, przy pomocy których utrzymało się na wierzchu, wykręciło się od zniszczenia i wydarło strasznemu smokowi = szkole skarb = maturę. Szkoła dzisiejsza jest środkiem niszczenia w dzieciach odwagi, dumy, szczerości, wspaniałomyślności i prawości, jest środkiem zniszczenia jednego z najcenniejszych przymiotów ludzkich – charakteru, to jest odwagi i chęci wzięcia na siebie odpowiedzialności za własne czyny, bez wykrętów i udawań. A jakie dzieci – tacy ludzie; życie publiczne naszego społeczeństwa stwierdza na każdym kroku fatalność skutków naszego systemu wychowawczego.
Jesteśmy też świadkami dziwnego, potwornego zjawiska, na które zwracają już ludzie uwagę i w innych społeczeństwach. Nigdy może nie było tak rozpowszechnionego i tak ugruntowanego przekonania o konieczności i pożytku nauki, jak dzisiaj. Jednostki, społeczeństwa i państwa dążą do rozpowszechnienia nauki bądź za pomocą zachęty, bądź za pomocą przymusu. Szkoły nie mogą pomieścić uczniów tłoczących się po prostu stadami do „przybytku światła”, a jednocześnie wyraz „szkoła” jest jednym z najwstrętniejszych, jakie wymawiają usta współczesne. Dzieci mówią o niej ze zgrozą i obrzydzeniem, rodzice z przekonaniem, że jest ona złem, którego nie można uniknąć, ponieważ państwo zrobiło z niej rodzaj sita, przez oczka którego trzeba się przedostać, żeby wyjść na wyżyny stanowisk społecznych i politycznych. Szkoła elementarna wysiewa raz, średnia drugi, uniwersytet trzeci raz i wtedy dopiero to ziarno, ostemplowane patentami, dostaje się do młyna życiowego, które je miele – najczęściej na otręby. Uczniowie są w niezgodzie ze szkołą, szkoła – od naj – niższej do najwyższej – nie może dać rady z młodzieżą, a społeczeństwo w osobach rodziców uspokaja gryzącą wędzidła systemu szkolnego młodzież koniecznością poddania się operacji edukacyjnej dla zapewnienia kariery, ulg wojskowych, stanowisk w urzędach i tak dalej. Cele nauki, bezinteresowne porywy umysłu, walka o prawdę, pasja poznania, poezja wzlotu myśli, w dzisiejszym wychowaniu nie istnieją wcale.
W szkole tej wszystkie nauki zredukowane są do oznaczenia jakichś przeszkód w wyścigu do mety – do matury. Innego celu ich nikt nie widzi i nie uznaje.
Zajęta nauczaniem wielu rozmaitych przedmiotów, zwłaszcza licznych gramatyk, szkoła ta nie ma czasu na wychowywanie tego tłumu dzieci, który ją przepełnia poza brzegi. Dziecko, które przychodzi z domu z pewną dozą wychowania, przystosowania do pewnych społecznych obowiązków, dostając się w ten tłum, będący zbitą falangą walczącą ze szkołą, ogarnięte zostaje tą szczególną atmosferą moralną tłumu, w którym przeważają „pierwotne instynkty”. Jest to moralność, według której słaby jest zawsze winien, tak dobrze słaby kolega, jak słaby nauczyciel, moralność, której jedynym wędzidłem jest strach i przymus, moralność przystosowana do tego niemoralnego stosunku, w jakim dziecko znajduje się do szkoły. Jedyną przeciwwagą tych fatalnych na duszę dziecka wpływów mogłaby być nauka religii, przez nią tylko mógłby ten tłum dziecinny być wzniesionym ponad nędzę swego bytu, od niej mógłby usłyszeć o miłości i prawdzie, jako o bezwzględnych prawach życia, mógłby, ale nie może, ponieważ religia jest również jedną z przeszkód w biegu do matury, przeszkód, które trzeba zdobyć siłą pamięci, zupełnym zatraceniem zdolności rozumowania, bezmyślnością „kucia” lub przebiegłością i podstępem.
Rysunek geometryczny, uzębienie psów, dopływy rzeki Apure, Bóg w trójcy jedyny, łaska poświęcająca, koniugacje słów nieforemnych, równanie krzywych drugiego stopnia, świętych obcowanie, o grzechu w ogólności, przemiany owadów, cnoty boskie, maszyna Wintera, żołądki zwierząt przeżuwających… Wszystko to układa się w jakąś potworną hydrę, która tysiącem żądeł i pazurów przez lat osiem szarpie życie dziecka. Walczyć z tą hydrą, wydobyć się z jej szponów za wszelką cenę, siłą czy podstępem, albo, jak ów uczeń z piątej klasy, strzelić sobie w łeb z obrzydzenia do egzaminu i z poniżenia, w jakie wtrąciły go niewiara i palenie papierosów – oto system szkolny, w którym nauka religii pod przymusem doprowadza dziecko w pięć lat po wstąpieniu do szkoły do zupełnej niewiary. Jest ona bezpośrednim następstwem zredukowania religii do zwykłego przedmiotu szkolnego programu, przedmiotu objętego przymusem, stawianiem stopni i egzaminem, jest dalej następstwem tego, czego się młodzież uczy z podręczników szkolnych, i tego, jak się z nich uczy.
Dopóki te trzy warunki będą trwały, dopóty będzie niezawodnym pewnikiem, że im więcej będzie godzin nauki religii, tym prędzej będzie się młodzież pozbywać religijności.
Objęcie religii programem szkolnego przymusu zrobiło z niej nie źródło nauki miłości, wzniosłości i ukojenia, lecz przedmiot pogardy, strachu i cel pocisków w walce o zdobycie matury. W ten ciemny świat szkolnego życia religia nie przychodzi tak, jak szli święci apostołowie, mocni tylko swoją wiarą i miłością, nie przychodzi jak św. Franciszek, z jasną radością duszy miłującej bezbrzeżnie, lecz przychodzi jak policjant, który na krnąbrnych ma kajdanki i który wie z góry, że życie tych maluczkich jest w jego garści, której każde śeiśnienie, to jest każdy zły stopień, równa się przykręceniu szprych koła torturowego. „Opłakane to apostolstwo” z góry już ustanawia ten wrogi stosunek dziecka do wszystkiego, co jest treścią nauki religii.
System katechizmowy, najpotworniejszy, najbardziej zacofany i będący w największej sprzeczności z psychologią religii, jest drugim z kolei błędem szkolnej nauki religii.
Religii trzeba nauczać – nie wyuczać.
Nie można wyuczać na pamięć tego, co z istoty swojej żąda od ludzkiej duszy porywu poza normę i prawidło powszechnej nędzy życia. Religia nie może być wsypywana w umysł w postaci oderwanych zdań, tępych odpowiedzi na suche pytania, osobnych kamyczków zimnych i twardych. Religia musi być stanem duszy, musi być żywą siłą życia, w której każda myśl jest uczuciem, a każde uczucie myślą. Tylko pod tym warunkiem może ona spełnić swoje zadanie i tylko wtedy nie będą się od niej odrywać tak łatwo umysły młodzieży. Nauka religii musi być ciągłą sugestią, ciągłym sprzęganiem żywego czucia z martwymi symbolami słów. Musi ona porywać wyobraźnię, obudzać współczucie, zachwyt i podziw, musi być przecież wznioślejszą od tonu przepisów policyjnych, poetyczniejszą od przeciętnych rozmów i bardziej porywającą od prawideł przyzwoitego zachowania się. Katechizmowa forma nauczania religii jest szczepieniem trupich formułek, jest odebraniem religii jej życia, jest unicestwieniem jej działania na dusze. Zdaje się ona jakby zleniwieniem religijnego ducha, który zmożony opornością ludzkiej natury zrezygnował ze swoich porywów, i bez żadnej wiary w swoją moc i prawdę spisał starczą, zgrzybiałą ręką formułki, z których uleciała dawna ich treść żywa. Katechizm jest to upadek religijnego ducha, jest to zastój religijnej myśli.
Nie tylko między Murzynami trzeba misjonarzy, misja musi być ciągła, nieustanna i niestrudzona, jeżeli rzeczywiście religia ma dążyć do zaprowadzenia królestwa bożego na Ziemi, jeżeli powołaniem jej jest przepojenie uczuć i czynów żywą siłą chrześcijańskiego ducha. Uczyć religii za pomocą katechizmu, to obcinać ptakom skrzydła – po to, żeby latały. Wszystkie pojęcia religijne, stojące na samym szczycie najwyższych zagadnień ludzkiej myśli i uczuć, rozczłonkowane, rozbite, rozdrobnione na ten miał pytań i odpowiedzi, tracą swoją siłę przekonywania, swój wpływ na umysł, na uczucie i zostają w mózgu tylko jako pamięć niezmiernie nudnych, trudnych do zapamiętania, beztreściwych, a niekiedy bezsensownych orzeczeń. Katechizm zabija religijność samą swoją formą wykładu.
A cóż dopiero treść?
Katechizm szkolny jest czymś zupełnie okropnym, jeżeli się go zestawi z jego zadaniem: nauką religii chrześcijańskiej. Na jego brunatnej okładce zamiast krzyża, zamiast imienia Chrystusa czernieje austriacki orzeł państwowy – jest to rzeczywisty symbol treści tej książki. Katechizm ma wpoić wiarę i wpoić moralność. Ma ugruntować w ludzkim umyśle pewne pojęcia o Bogu i stosunku doń człowieka z siłą nienaruszalną, z trwałością niezachwianą. Ma utwierdzić pewne dogmaty, to jest prawdy pewniejsze od matematycznych pewników, utwierdzić tak, żeby żadna krytyka nie mogła ich wyważyć z posad myśli. Nie wchodząc w to, czy to jest możliwe psychologicznie, trzeba z całą stanowczością stwierdzić, że sposób, w jaki się bierze do tego zadania katechizm, jest jedynym, żeby nigdy nie osiągnąć celu, jest jakby umyślnie wynalezionym, żeby odebrać dogmatyczną pewność podawanym przezeń twierdzeniom, a jego słowom dogmatyczną powagę. Nie można pojęć nie dających się uzasadnić logicznie ani udowodnić faktycznie wpajać za pomocą racjonalistycznego ich dowodzenia. Katechizm, podając dogmaty w najsuchszej formie twierdzeń obranych z uroku żywego, obrazowego słowa, odbiera im. możność wnikania w umysł, stapiania się z jego treścią. I nie dość na tym, wywabia on umysł dziecka na kontrowersję, na przeczenia, na wątpliwości, którym przeciwstawia argumenty słabe, nikłe, niedostateczne, lub usiłuje je zastąpić spóźnionym już domaganiem się bezwzględnego autorytetu dla swego pierwotnego twierdzenia. Raz wytrąciwszy umysł dziecka ze stanu psychicznego odpowiadającego ściśle możności przyjęcia dogmatów na wiarę i wprowadziwszy je na drogę czysto rozumowanych dowodzeń lub na suchą racjonalistyczną dialektykę, tym samym, rzecz oczywista, kładzie koleiny, którymi logicznie idzie umysł dziecka do niewiary.
Albo – albo. Albo wiara ta jest słuszna i potrzebna, i ludzie, którzy jej uczą, wierzą sami, a w takim razie niech wytężą swoje dusze do miary tego zagadnienia i w bezpośrednim, ścisłym zjednoczeniu czucia i myśli natchną tą wiarą dzieci, albo też wiara ta jest tylko przeżytkiem ludzkiej myśli, który z nałogu, z rutyny podstawia się w życiu jako surogat czegoś, czego nie ma, i w takim razie szkoda dusz ludzkich na tak bezduszną robotę.
Są religie nienawiści, gniewu, strachu i są religie miłości; ale religii, w której by pojęcie bóstwa wisiało w zimnych otchłaniach rozumowania, bez oparcia o uczucie – nie ma." Może być jakiś deistyczny system filozofii, który będzie zbytkownym przepędzaniem czasu dla pewnych umysłów i który będzie się obywał bez religijnych uczuć, ale religii, która by się nie opierała bezpośrednio na uczuciu, być nie może. Kto więc chce wpajać wiarę, musi ją stopić z uczuciem, związać ze stanami psychicznymi, zjednoczyć z wyobraźnią. Katechizmowa zaś forma wpajania wiary wyklucza z góry współdziałanie tych czynników psychologicznych po – sługując się najlichszym narzędziem pedagogicznym przy wykładzie najsubtelniejszej nauki.
Czytając podręczniki szkolne nauki religii, można rzeczywiście zwątpić w to, że są jeszcze ludzie wierzący. Na tyle milionów chrześcijan, na tyle tysięcy bezpośrednio z religijną umysłowością związanych ludzi nie znalazł się nikt, kto by był w stanie napisać książkę uczącą wierzyć i kochać po chrześcijańsku. Absolutna niezdarność formy, całkowite wyzbycie się z uczucia, z wyobraźni, z przekonania, z wiary; nic, tylko suche trociny formułek, martwa drobiazgowość kazuistyki, zimny racjonalizm i to niedołęstwo myśli, którą nie kieruje głębokie przeświadczenie o prawdzie i która plącze się w marnych dialektycznych środeczkach dla dowiedzenia rzeczy ogromnych, dotykających najgłębszych zagadnień ludzkiego istnienia.
Historia Starego Testamentu – ten kamień u skrzydeł chrześcijaństwa, opracowana w sposób szerzący w duszy dziecka albo jakąś panikę przed bóstwem, albo też po prostu wątpliwość, czy może być prawdą, że Bóg mógł się poniżać do takiej marnej i nierozumnej mściwości, próżności i samolubstwa, tych wad, które wychowanie tak usilnie stara się z dziecka wykorzenić.