Chwila dla siebie. Tom 3 - ebook
Chwila dla siebie. Tom 3 - ebook
Kontynuacja bestsellerowej serii romansów, której bohaterami są czterej bracia Parkersonowie i ich siostra Stella
Nastoletnia Delia była zakochana bez pamięci w Joshu, najstarszym z braci Parkersonów. Wszyscy o tym wiedzieli. On jednak uważał ją tylko za przyjaciółkę młodszego brata i nie zwracał na nią uwagi. Ich drogi rozeszły się, kiedy Joshua wyjechał z miasteczka, kierować jednym z hoteli swojego ojca. Po upływie kilku lat pojawił się znowu w Willow Creek i między nimi zaiskrzyło. Długo wmawiali sobie i innym, że nie łączy ich nic więcej poza fantastycznym seksem. Dlaczego to miałoby coś znaczyć? Przecież Delia wybiła go sobie z głowy dawno temu, a Josh nie zamierzał się nigdy ożenić. Czy duchy przeszłości wpłyną na ich przyszłość?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2735-9 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Delia
Jestem po prostu żałosna.
Dobra. Powiedziałam to. Mam tego absolutnie dość i dlatego skończyłam z Joshuą Parkersonem.
Koniec. Koniec z nim.
Nie jest mną zainteresowany. Dał mi jasno do zrozumienia, że między nami nic nie będzie, więc dalej pójdę swoją drogą.
Jak tylko wymyślę, co zrobić, żeby przestać się wpatrywać w te niebieskie oczy, dusząc w sobie płacz.
– Delio? – Moja przyjaciółka od serca, Jessica, pstryka mi palcami przed twarzą. – Ziemia do Delii!
– Och, przepraszam.
Obserwuje mnie, przygryzając usta i wzdycha.
– Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale myślę, że mu na tobie zależy. Tylko jest uparty, i tyle.
Nie potrzebuję pocieszenia, bo sprawa została zamknięta i nic się nie zmieni. Kluczymy, udając, że nie pragniemy siebie nawzajem – albo dobrze, on udaje. Całuje mnie, potem odchodzi. Wpatruje się we mnie, jakby chciał mnie pożreć, po czym ucieka w popłochu jak przed wariatką.
Dłużej tego nie zniosę. Ten facet mnie wykończy.
No cóż.
To jego wina, naprawdę. Gdyby nie był tak cholernie słodki tamtej nocy, kiedy przegadaliśmy wiele godzin, nigdy bym go nie pokochała.
Ale był słodki… i teraz ponoszę konsekwencje.
Z czasem robiło się coraz gorzej. Joshua dorastał, stawał się mądrzejszy i bardziej zabawny niż wszyscy głupi chłopcy, jakich poznałam. Ponieważ przyjaźniłam się z Alexem Parkersonem, mogłam być ciągle blisko Josha, a to wystarczyło mojemu głupiemu sercu.
Ten czas jednak się skończył. Josh mnie nie chce, a ja nie mam już ochoty za nim biegać.
– Wszystko jedno. – Zbywam ją gestem. – Jestem ponad to.
Jessica parska śmiechem.
– Naprawdę?
– Żebyś wiedziała.
– A kiedy cię oświeciło, jeśli wolno spytać?
Wzruszam ramionami, patrząc na tort urodzinowy na stole.
– Właśnie teraz. Uznałam, że wystarczy tego dobrego.
– Cóż, mam nadzieję, że wytrwasz w tym postanowieniu dłużej niż ostatnio.
Och, chętnie bym jej nagadała do słuchu, ale w sumie… przecież ma rację. Byłam już na dobrej drodze do rozstania i szło mi naprawdę świetnie, dopóki seksowny tyłek Josha nie pojawił się w Willow Creek. W tym momencie wskoczyłam z powrotem do pociągu miłości, który zawsze się zatrzymuje na stacji Samotność.
– Wytrwam.
Albo i nie.
Tak czy inaczej, dziś nie będę się martwić Joshem ani czymkolwiek innym, co się z nim wiąże. To naprawdę wyjątkowy dzień – urodziny córeczki Graysona. Święto tej cudownej istoty. Jessica przeszła samą siebie, organizując imprezę dla swojej pasierbicy, którą pokochała całym sercem.
– Możesz zanieść tort za mnie? – prosi. – Wierz mi, gdybym wciągnęła ten zapach, dostałabym mdłości – usprawiedliwia się.
– Myślałam, że już ci przeszło…
– Bo długo było dobrze. – Gładzi duży brzuch. – Czułam się coraz lepiej, aż nagle, w zeszłym tygodniu, koszmar wrócił. Zapach wanilii mnie dobija. A przyjęcie jest na słodko. Fajnie, co nie?
W takich momentach się cieszę, że ciąża mi nie grozi. Kiepsko to wygląda. Jessicę boli krzyż, rzyga jak kot i ma wahania nastroju, czasami bardzo zabawne.
Wpada Amelia.
– Jessico, tort jest waniliowy? Uwielbiam wanilię! Mój ulubiony smak. Kiedy będę już miała nową siostrzyczkę, będę ją karmiła ciastem i odrabiała z nią lekcje.
Biedna Jess zmusza się do uśmiechu; prawie niedostrzegalnie zaciska wargi.
– Mmm – mruczy, nie otwierając ust.
– Możemy zacząć? Tata mówi, że czas zaśpiewać Happy Birthday.
Jess zakrywa usta dłonią. Tłumiąc chichot, ruszam jej na ratunek.
– Melio, a może pozwolisz, że ja zaniosę tort? – pytam.
– Naprawdę chcesz?
Przytakuję. Dziewczynka szturcha mnie porozumiewawczo. Jestem dla niej fajną ciocią, która podsuwa smakołyki, kiedy Jess i Grayson nie patrzą. Połączyła nas też wspólna niechęć do właścicielki studia tańca. Amelia jest szczera w swoich uczuciach i nigdy nie udaje. Gdybym miała dziecko, chciałabym, żeby zostało obdarzone podobnym charakterem.
– Gotowa? – Podnoszę tort.
Melia idzie przede mną, nawołując wszystkich, żeby przyszli jej zaśpiewać Happy Birthday. Wkraczam do salonu i rozglądam się, czy tu będziemy świętować, gdy nagle tuż przede mną staje Josh.
Przesuwam się w lewo – on też. Cholera, blokuje mi drogę! Próbuję odskoczyć w bok, za późno. Tort, zamiast trafić na stół, ląduje na naszych ubraniach.
– O Boże – jęczę rozpaczliwie.
Spojrzenie Josha wędruje w dół – część tortu wylądowała na podłodze.
– Co do…?
– W porządku, prawda? To znaczy, nie jest tak źle.
Unosi brwi.
– Mamy na sobie jej tort urodzinowy.
Staram się zachować spokój, to jedyny ratunek.
– Melia mnie zabije.
– Zabije nas oboje.
– Nie ruszaj się. – Na moment zaciskam powieki. – Może uda nam się coś uratować.
Odsuwam tort od siebie, żeby go dokładnie obejrzeć. Modlę się, żeby choć trochę przypominał wyjściowy kształt. Otwieram oczy.
Jest gorzej, niż myślałam. To katastrofa.
– Nic z tego – mamroczę. – Nie ma szans.
– A ona tak mnie lubiła. Najbardziej ze wszystkich – szepcze Josh, jakby mówił do siebie.
– Skądże, wszyscy wiemy, że Ollie jest jej ulubieńcem.
Josh wzdycha.
– To jeszcze gorzej.
– Mnie też kochała.
Amelia w podskokach wpada do salonu. Jej przerażone oczy robią się wielkie jak spodki, a rączki fruną do ust.
– Mój tort!
– Tak strasznie mi….
– To moja wina – przerywa Josh. – Wpadłem niechcący na Delię i rozwaliłem twój urodzinowy tort, Małpko.
Dolna warga dziecka drży. Widzę, że mała zaraz się rozpłacze.
– Nic się nie stało, wujku Josh.
– Och, kochanie – mówię pełna żalu; krem spływa z naszych ubrań na parkiet.
Jessica podchodzi i ogląda miejsce katastrofy.
– Co do…?
– Mieliśmy mały wypadek z tortem – wyjaśniam.
Jess kicha, zakrywając nos.
– Widzę.
– Idź do drugiego pokoju, ja posprzątam.
Jess bierze Amelię za rękę i wyprowadza z salonu.
– O co chodzi? – zapytał Josh.
– Dostała uczulenia na wanilię.
Wchodzi Grayson. Patrzy na resztki tego, co przed chwilą było piękną urodzinową słodkością, po czym stawia na podłodze kubełek na śmieci i rolkę papierowych ręczników.
– To na pewno twoja sprawka, Josh.
– Hej, nie tylko moja!
– Ja też jestem winna. – Nie unikam odpowiedzialności. Gdybym odstawiła tort, zamiast go przenosić, nic by się nie stało.
– Spokojnie, Deals, nie zamierzam cię winić. Wszyscy wiemy, że jak ktoś coś nawywija, to właśnie Josh.
– Dupek – burczy Joshua do brata.
Gray go ignoruje i znów zwraca się do mnie.
– Słuchaj, muszę przejąć Amelię, bo Jess się źle poczuła. Dasz radę ogarnąć ten bałagan?
– Oczywiście – zapewniam skwapliwie.
– Dzięki.
Chwytam papierowe ręczniki i zabieram się do roboty. Najpierw ścieram tort z bluzki. Już widzę, że plamy z różowego lukru nie zejdą. Pięknie, nie ma co. Muszę wpaść do domu i szybko się przebrać, bo za kilka godzin zaczynam pracę.
Rezygnuję z próby wyczyszczenia ciuchów i klękam, żeby się zająć papką na podłodze.
Josh chwyta ręcznik i kuca obok mnie.
– Pozwól, że pomogę.
Razem sprzątamy tort Amelii, podczas gdy Stella i Gray pocieszają małą jubilatkę.
Po chwili Stella przechodzi do salonu i uśmiecha się, widząc nas razem przy pracy.
– Narozrabialiście, ale spokojnie. Jakoś zażegnałam kryzys. I znów jestem ulubienicą Amelki.
– Tak ci się tylko wydaje – mruczy Josh.
– Joshua, nic mi się nie wydaje, ja wiem. Ciocia Stella, wujek Jack i Kinsley zaraz pojadą do cukierni kupić jej sześć rodzajów lodów i każdą polewę, jaka tam jest. A wszystko przez to, że wujek Josh zrujnował tort Melii.
Wywracam oczami.
– Ciesz się przywilejem, póki go masz. Odbiję ci koronę faworytki.
– Lepiej od razu zacznij oszczędzać, bo teraz musiałabyś kupić dziecku słonia, żeby zmazać grzech. – Stella macha nam na pożegnanie samymi palcami. – Pa, pogromcy tortów!
Śmieję się i napotykam jego spojrzenie.
– Co?
– Nic, po prostu rzadko słyszę twój śmiech. Jest piękny.
Skończyłam z tym człowiekiem. Już mnie nie obchodzi, napominam się w duchu.
– Często się śmieję – zapewniam nieco defensywnie.
– Nie chciałem powiedzieć, że nie, ale rzadko robisz to przy mnie.
– Może nie mam powodów do śmiechu.
Powieki z długimi rzęsami opadają, Josh wzdycha.
– Przepraszam.
Powinnam się na niego gniewać, ale odpuszczam, bo nie warto. Szkoda energii na tego faceta.
– Trudno, stało się.
Prostujemy się jednocześnie, aż zderzamy się ze sobą. Tracę równowagę, lecz ramiona Josha natychmiast mnie podtrzymują.
Jest tak blisko.
Tak blisko. Rany, i ten jego zapach. Przymykam oczy, chciwie wdycham aromat wody kolońskiej, zmieszany z wonią wanilii, którą uwielbiam. Wszystko zatrzymałam w pamięci – ciepło jego ciała, dotyk jego dłoni na mojej skórze i dźwięczny, głęboki głos, dudniący mi w uszach.
Unoszę wzrok – ryzykowny pomysł! – i widzę tę piękną twarz. Intensywne spojrzenie niebieskich oczu. Mocno zarysowaną żuchwę i brązowe wąsy, które znów pragnęłabym poczuć, całując go i przesuwając palcem wzdłuż twardej linii podbródka. Nad lewą brwią jest blizna – dzieło Alexa, bo uderzył go kamieniem w głowę. Ale poza tym skóra pozostaje nieskazitelna, aksamitna i… zaprasza do dotyku.
Josh puszcza mnie. Odchrząkuję.
– Dzięki.
Kiwa głową i zerka na swoje ubranie.
– Chyba trzeba je zmienić.
– No raczej – odpowiadam ze śmiechem. – Ja też. Nie tylko dlatego, że są poplamione. Jess nie pozwoli nam usiąść na żadnym meblu ani zbliżać się do niej, bo pachniemy wanilią.
– Zgroza, tutaj się nie przebiorę, bo rzeczy Graysona są o dwa numery za małe.
Josh jest najwyższy z braci Parkersonów i ma najbardziej atletyczną budowę. No i wydaje się najseksowniejszy.
Cholera!
Chciałam powiedzieć: najbardziej uparty, nie: najseksowniejszy.
Dobra, poddaję się, jedno i drugie.
– Ja też jestem ugotowana – mówię. – Jessica nosi ciążowe kreacje. W zeszłym tygodniu pomogłam jej przewieźć zwykłe ciuchy do matki, bo tu nie ma miejsca na szafy. Muszę więc skoczyć do domu.
– Fajnie, masz blisko.
– Pomyśl, że właśnie dostałeś swój kawałek urodzinowego tortu – mówię z uśmiechem i robię ruch, żeby odejść.
Josh chwyta mnie za ramię i przytrzymuje.
– Pojedziemy razem.
– Dokąd?
– Żeby się przebrać.
Duże niebieskie oczy wpatrują się we mnie; czuję, jak oddech mi drży.
Naprawdę usłyszałam: „Żeby się rozebrać”.
Karcę się w duchu. Nie nago. Nie ja i on. Nie my. W ogóle nie.
– Pojadę sama. Ale dzięki za propozycję.
Josh zerka przez okno.
– Nie ruszysz się stąd, bo Amelia cię nie puści. Chyba że ja ją poproszę.
Cholera.
– Trudno, pożyczę koszulę od Graysona – stwierdzam z westchnieniem.
I tak nie pojechałabym z Joshem sama. Nie dlatego że w mojej głowie kłębią się fantazje na temat tego, czym by się taka wyprawa skończyła. Po prostu nie dam mu się znów zdominować.
Nie, i koniec.2
Joshua
– Dokąd najpierw? Do mnie czy do ciebie? – pytam, kiedy Delia sadowi się na miejscu pasażera.
– Och – jęczy i przeciąga ręką po twarzy.
– Co się stało?
Kręci głową.
– Nic. Już mi wszystko jedno. Co za fatalny dzień. – Ostatnie zdanie mówi cicho, jakby do siebie.
– Dobrze, w takim razie jedźmy do ciebie.
Miewałem różne złe pomysły, ale ten jest chyba najgorszy. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby Delia Andrews trzymała się z dala ode mnie. Odepchnąłem ją. Udawałem, że widzę w niej tylko dziewczynę o sarnich oczach, która patrzy na mnie jak na bohatera. I nic mi to nie dało.
Wcale taka nie jest. To pieprzona wojowniczka. Serio. Nigdy się nie cofa i zawsze pozostawia mnie w niepewności. A teraz wiozę Delię do jej domu, gdzie rozbierze się do naga. O tym fantazjowałem od chwili, kiedy zjawiłem się w Willow Creek.
Fatalny pomysł z tym wspólnym wyjazdem.
Propozycja jednak wyszła ode mnie i za późno, żeby ją cofnąć. Ja też potrafię być uparty.
Jedziemy przez miasto, Delia siedzi, wpatrzona w okno, a ja staram się jej nie zauważać. Niestety, nigdy nie byłem biegły w tej sztuce. Widzę ją wszędzie, a kiedy wchodzi do jakiegoś pomieszczenia, mam wrażenie, że zabiera mi tlen.
I wtedy sobie przypominam, że nic więcej się między nami nie wydarzy.
Już nigdy nikogo nie pokocham i nie pozwolę, aby ktoś pokochał mnie – bo nie chcę zawieść wtedy, kiedy będę najbardziej potrzebny.
Odrobiłem swoją lekcję.
Szkoda tylko, że mój kutas nie chce o tym słyszeć.
– Jak tam w pracy? – zagaduję.
Uśmiecha się.
– Dobrze.
– Słyszałem, że awansowałaś.
– Tak. – Głos Delii jest ciepły. – Ronyelle została kierowniczką operacyjną, a ja wskoczyłam na jej stanowisko. I bardzo się cieszę.
– A co u Ronyelle?
Zawsze ją lubiłem. Urocza kobieta z fantastycznym poczuciem humoru. Daje ludziom więcej, niż sama od nich bierze. Nie mogę się doczekać, kiedy znów ją zobaczę.
– Ona jest po prostu niesamowita. Jako kierowniczka tak usprawniła pracę w firmie, że wszyscy przyklasnęli jej awansowi. Myślę, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
– To świetnie. Stęskniłem się za nią.
– Będziemy jutro u Jennie. W każdą niedzielę organizuje tam śniadania z menedżerami. Powinieneś wpaść.
– Kto wie – odpowiadam z uśmiechem.
– Na pewno ogromnie się ucieszy. Chociaż wróciłeś w te strony, praktycznie nie ma cię w mieście – stwierdza.
To prawda. Nie bywam w Willow Creek – chyba że odwiedzam Amelię. Lubię odosobnienie. Po latach harówki u ojca cieszę się, że mam czas na polowanie czy wędrówki.
– Rozumiesz, Kinsley tu jest. Stella prosiła, żeby dać im czas, aby mogli się nią nacieszyć, więc trzymam się z boku – wyjaśniam.
Drugim powodem unikania wizyt w mieście jest właśnie Delia.
Ta kobieta wzbudza we mnie zbyt wiele emocji. Rozbłysła w moim życiu niczym spadająca gwiazda – jasna i ulotna. Coś, czego pragniesz dotknąć, ale się wahasz, bo tego nie da się utrzymać w rękach nawet przez chwilę.
Miałem kiedyś taką gwiazdę i wiem, co się czuje, kiedy się ją traci.
Delia się uśmiecha.
– Rozumiem, ale z drugiej strony, skoro jest Kinsley, na pewno…
– Będę pojawiał się częściej – kończę szybko.
– Fajnie. A wracając do twojego pierwszego pytania: uwielbiam swoją pracę. I dzięki, że zapytałeś. Dodatkowa kasa też się przyda.
– Dostałaś dużą podwyżkę?
– Tak, naprawdę sporą. Dzięki temu będę mogła zrobić kilka niezbędnych rzeczy w domu. Gray był tak miły i skontaktował mnie z kimś od remontów. Zamierzam zacząć od podłóg. Potem chyba zajmę się kuchnią.
– Tak?
Kiwa głową.
– Mój domek jest wspaniały, ale potrzebuje miłości i troski. Zresztą sam zobaczysz, jak dojedziemy.
Jasne. Będę sobie wyobrażał, że leżymy na tej podłodze i robimy to, o czym ciągle marzę.
– Nie mogę się doczekać. Słuchaj, przecież ja też mogę ci pomóc.
– W remoncie? – Nie kryje zaskoczenia.
Naprawdę omijałem miasto z jej powodu, a teraz proszę – otwieram swoją niewyparzoną gębę i jak gdyby nigdy nic proponuję, że będę spędzał u niej czas!
– Jeśli oczywiście zechcesz – dodaję.
– Nie wiesz, że niezamożne dziewczyny chętnie korzystają z darmowej pomocy? – chichocze.
– Nie powiedziałem, że będzie darmowa.
Teraz już się śmieje.
– Akurat twoja szwagierka by pozwoliła, żebyś brał ode mnie pieniądze!
– Dobra, dobra. – I bez tego nie żądałbym zapłaty od Delii. – Gdzie teraz?
Każe mi skręcić w prawo, potem minąć sklep na rogu.
Miejscówka jest miła, choć nieduża. Elewacja była niedawno malowana, ale klomby są zarośnięte, a jedna z rynien wisi na włosku. Jednak bez względu na to, jak ten domek się prezentuje, i tak wydaje się o niebo lepszy niż kamper, w którym mieszkam. Tu przynajmniej jest bieżąca woda i prąd z sieci, a nie z generatora.
– Jak już wspomniałam – odzywa się o ton wyższym głosem – dom wymaga wiele pracy.
– Wszystko, co niewiele warte, wymaga pracy.
– Nawet ty? – pyta i oczy się jej rozszerzają. – Cholera, przepraszam, nie to miałam na myśli.
Śmieję się, udając, że mnie rozbawiła, żeby nie było jej głupio.
– Nie mylisz się. Prawdopodobnie wymagam więcej pracy niż ktokolwiek inny.
Delia wygląda na coraz bardziej zakłopotaną.
– Nie chciałabym cię urazić, ale jeśli teraz tego nie powiem, to nigdy się nie odważę. Są ludzie, którzy cię kochają, Josh, i zrobią wszystko, żeby ci pomóc, ale musisz przyjąć ich propozycję pomocy.
– Nie potrafię przyjmować pomocy – przyznaję.
– Nikomu to nie przychodzi łatwo, czasami jednak trzeba się przyznać do swojej słabości. Spróbuj choć raz, Josh. A kiedy już się przełamiesz, będziesz mógł popracować nad tym, żeby nie odpychać ludzi. Miłość nie jest karą. Jest niesamowita i wspaniała. Leczy rany i pozwala iść naprzód.
– Nie odrzucam miłości. Kocham rodzinę i przyjaciół.
– Zgoda. Wiem.
– Ale nie o to ci chodzi, prawda? – dopytuję.
Zagryza wargę i odwraca wzrok.
– Nie powinnam tego wszystkiego mówić.
– A czego ty chcesz, Delio?
Jej usta się rozchylają; widzę, że toczy wewnętrzną walkę.
– Nieważne. Nigdy nie dostałam tego, czego chciałam.
– Z reguły tak w życiu bywa.
Ze śmiechem kręci głową.
– Racja. Ale przynajmniej miałam odwagę, żeby chcieć więcej. – Wysiada z auta i odchodzi, nie oglądając się za siebie, a ja siedzę bez ruchu, jakbym dostał cios w brzuch.
Znam ją od lat i nie pamiętam, aby kiedykolwiek była tak bezpośrednia. Owszem, mówiła różne rzeczy wprost, ale zawsze subtelnie. Jednak nie tym razem. Zanim zdążę pomyśleć, już się zrywam i pędzę za nią. Mam więcej odwagi, niż Delia może sobie wyobrazić. Czy naprawdę myśli, że łatwo czegoś pragnąć z całego serca i sobie tego odmawiać?
Chwytam ją za przegub; Delia gwałtownie wciąga powietrze, odwracając się ku mnie.
– Co miałaś na myśli?
– Ja?
Zatapiam spojrzenie w jej oczach koloru kawy, szukając odpowiedzi.
– Tak. Uważasz, że brak mi odwagi?
– Pocałuj mnie.
Mrugam zaskoczony i natychmiast przenoszę spojrzenie na jej usta.
– Co powiedziałaś?
– Przecież słyszałeś, Josh. Pocałuj mnie. Tego właśnie chcę. I zawsze chciałam. Ja mam odwagę o to prosić, ale czy ty masz jaja, żeby spełnić moją prośbę?
Nasze oddechy się pogłębiają. Przesuwam dłoń w górę, do jej ramienia, a drugą ręką otaczam plecy, żeby przyciągnąć Delię do siebie. Z tyłu głowy rozbrzmiewają dzwonki alarmowe, ale jestem zbyt wkurzony i podniecony, żeby powiedzieć sobie stop.
– Chcesz, żebym cię pocałował? – upewniam się, że nie śnię.
– A czy ty właśnie tego chcesz?
Cholera, co za pytanie?! Chcę ją całować i jeszcze więcej, dużo więcej.
Ale boję się ją zranić. Nie zamierzam też kłamać. Za bardzo mi na niej zależy. Nie może się łudzić, że mamy szansę być razem. Zwykłe pożądanie, seks – w porządku. Serca jednak nie mógłbym jej oddać.
– Tak, Delio, musisz tylko zrozumieć…
Jej ddech przyspiesza.
– Co? Co zrozumieć?
– Że… że ten pocałunek niczego nie zmieni. Nie mogę zaoferować ci nic więcej.
Na jej twarzy zagościł delikatny śmiech.
– Nigdy nie prosiłam o więcej.
Przypieram Delię do drzwi, potem robię to, o czym marzyłem, odkąd postawiłem stopę w Willow Creek. Do diabła, jeszcze wcześniej – od ostatniego razu, kiedy trzymałem ją w objęciach prawie piętnaście lat temu.
Całuję Delię.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji