Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chwile, które nigdy się nie wydarzą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,90

Chwile, które nigdy się nie wydarzą - ebook

Znasz to uczucie, gdy praca jest twoją pasją i poświęcasz jej całą siebie? Gdy przedkładasz nad nią wszystko inne, tracąc z oczu szansę na pełnię szczęścia?

 

Londyn – miasto tysiąca herbaciarni, światowej sławy muzeów i wielkich możliwości. Miejsce, gdzie najbardziej wygórowane ambicje stają się rzeczywistością. To tutaj od kilku lat mieszka Anita i spełnia się jako biotechnolożka. Uwielbia swoją pracę w laboratorium i z przyjemnością spędza w nim  długie nadgodziny, aż do dnia, kiedy na jej drodze staje Róża – Polka, której wynajęła pokój w swoim mieszkaniu. Od tamtej chwili do Anity powoli zaczyna docierać, że pomimo sukcesu zawodowego, nie jest w pełni szczęśliwa.

 

Anita decyduje się ograniczyć pracę, aby móc bardziej skupić się na życiu prywatnym. Zaczyna spędzać więcej czasu z Różą, odnawia kontakt z Harper – dawną koleżanką z pracy i otwiera się na znajomość z Danielem – sąsiadem, który od dawna jest nią zainteresowany. A kiedy wszystko pozornie zaczyna się układać, dziewczyna znów otrzymuje… niepozorną przesyłkę. Jej pojawienie się to pierwszy krok do tego, aby wywrócić życie Anity do góry nogami.

 

Przejdź się londyńskimi ulicami, odwiedź zabytki znane z pocztówek i przejrzyj się w szklanych fasadach drapaczy chmur, delektując się świeżutkim scone’em  – innymi słowy poczuj rytm wielkiego miasta bez wychodzenia z domu.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67324-06-9
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Prolog

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

8.

9.

10.

11.

12.

13.

14.

15.

16.

17.

18.

19.

20.

21.

22.

23.

24.

25.

26.

27.

28.

29.

30.

31.

32.

33.

34.

35.

36.

37.

38.

39.

40.

41.

42.

43.

44.

45.

EpilogProlog

Budzę się nagle, dookoła panuje ciemność, więc musi być środek nocy. Mimo to jestem pobudzona, jakbym właśnie wypiła filiżankę mocnego espresso. Oczy mam szeroko otwarte, a serce w szaleńczym tempie pompuje krew do moich narządów. Aż łupie mnie w głowie od jej ciśnienia. Nie do końca wiem, co mnie wyrwało ze snu. Na zewnątrz pada, słyszę krople deszczu rozbijające się o parapet. Może nadciąga kolejna z nawałnic, które ostatnio nawiedzają miasto z niespotykaną do tej pory częstotliwością. Gwałtowność pogody to jeden z namacalnych dowodów zmian klimatycznych, przerażają mnie artykuły wysuwające wnioski, że to zwiastun nieuchronnej klęski planety, na której żyjemy.

Deszcz jednak się nie nasila, nie słyszę też wzmożonych podmuchów wiatru, więc to raczej nie aura za oknem mnie zbudziła. Przekręcam się na drugi bok, ale sen nie przychodzi. Zamiast błogiego spokoju w mojej głowie pojawiają się nowe myśli. Wirują po niej chaotycznie. Zaciskam mocniej powieki, nie chcę ulec żadnej z nich. Namolnie jednak wwiercają mi się głębiej w czaszkę. Powinnam była wysłać tego maila.

Wiadomość od szefa przyszła wczoraj dwie minuty po szesnastej. Zgodnie z nowymi założeniami nie odpowiedziałam na nią. Zostawiłam ją na kolejny dzień.

Sięgam po leżącą na stoliku nocnym komórkę i sprawdzam godzinę. Jest druga piętnaście, więc właściwie już nastało jutro. Odkładam telefon, usiłując wybić sobie z głowy pomysł, aby odpalić laptopa. Powtarzam sobie, że Richard i tak odczyta mojego maila nie wcześniej niż o dziesiątej rano, nie zwykł zaczynać pracy przed tą godziną.

Układam się wygodniej, ale mój umysł jest tak rozbudzony, że nie zamierza poddać się mojej woli. Mnoży problemy, akurat teraz, w środku nocy, chce analizować, czy nie popełniłam błędu. Prycham pod nosem, bo w moim przypadku ograniczenie pracy jest niekwestionowanym przymusem. Jestem pracoholiczką. Długo nie zdawałam sobie z tego sprawy. Więcej, w nadgodzinach i dodatkowych projektach widziałam swoją drogę, swoje światełko w tunelu, które miało zapewnić mi ucieczkę przed dawnym życiem. Tak się nie stało. Bo niezałatwione sprawy nigdy same nie znikają, nie da się ich też przykryć pracą, zabieganiem, brakiem czasu. One zawsze pozostają i cierpliwie czekają na moment, kiedy będą mogły nas pożreć.

Uzmysłowiłam sobie to w pełni. I wiem, że chcę przestać. Ale to trudne. Zrywanie z utartymi schematami zawsze jest skomplikowane. Wolałabym teraz odpisać na tego pieprzonego maila i ze spokojną głową wrócić do spania. Tyle że to rozwiązanie doraźne, nakarmienie wygłodniałego potwora. Teraz już wiem, jak czują się ludzie walczący z nałogiem.

Kiedy już myślę, że nie uda mi się zasnąć, powieki wreszcie robią się ciężkie i opadają, zanim mój rozgorączkowany umysł zdąży się zbuntować. Noc okazuje się jednak długa i niespokojna. Budzę się jeszcze kilka razy, zwykle przerażona wizją, że nie wywiązałam się z obowiązków służbowych. Czasem jednak myślę także… o nim. O tym, czego nas pozbawiono, i o tym, czego już nigdy nie zrobimy razem.1.

Przeglądam poranną gazetę, popijając kawę. Sama nie wiem, dlaczego ją kupiłam, wszystkie zawarte w niej informacje z łatwością znajdę przecież w internecie. Mogę nawet odpalić jej elektroniczną wersję w smartfonie. Zobaczyłam ją jednak w pobliskim sklepie, do którego tuż po przebudzeniu wyskoczyłam, aby kupić mleko, i wydawała mi się warta nabycia. Omamiła mnie złudzeniem, że skutecznie wypełni mój poranek. Tymczasem z każdą kolejną stroną czuję się coraz bardziej rozczarowana zakupem. Z trudem docieram do końca i właściwie nie czytając żadnego artykułu, odkładam ją na bok. Wreszcie wybiła ósma. A to oznacza, że bez najmniejszych wyrzutów sumienia mogę sięgnąć po laptopa.

Loguję się i od razu otwieram skrzyknę mailową. Mam kilka nieodczytanych wiadomości. Czuję coś na kształt satysfakcji, bo wczoraj po południu do nich nie zajrzałam. Zauważam, że ostatnia z nich przyszła grubo po dwudziestej drugiej, w normalnych okolicznościach zajęłabym się nią jeszcze poprzedniego dnia. W pierwszej kolejności zabieram się jednak do maila od Richarda, to jego treść najbardziej rozpala moje poczucie obowiązku.

Szef prosi o przesłanie sekwencji zaprojektowanych przeze mnie starterów do PCR-u. Biologia molekularna to mój konik, a reakcja łańcuchowa polimerazy, na której opiera się znaczna część technik stosowanych w tej dziedzinie, nie ma przede mną tajemnic. Richard doskonale o tym wie i to zwykle na moich barkach spoczywa zamawianie reagentów do tego typu analiz. Nawet jeśli nie dotyczą stricte prowadzonego przeze mnie projektu. Często zdarza się jednak, że jestem proszona o pomoc. Chętnie jej udzielam.

Przełączam się do chmury elektronicznej, gdzie przechowuję całą dokumentację. Jest naszpikowana folderami ułożonymi w skrupulatnym porządku. Odnajduję potrzebne mi sekwencje starterów i kopiuję je do skrzynki mailowej. Dołączam dodatkowe informacje: stężenie, potrzebna objętość, cena i nazwa firmy, która mogłaby się zająć syntezą wybranych przeze mnie odczynników. Nie są one dla mnie, gdyby tak było, Richarda nie interesowałyby takie szczegóły. To startery dla jednego z jego studentów.

Wysyłam wiadomość i już mam zabrać się do odczytania kolejnej, kiedy wreszcie dociera do mnie, że dziś… sobota. Zaciskam usta w wąską kreskę, wręcz nie dowierzając, że to się wydarzyło. Całą noc ze sobą walczyłam, a poległam zaraz o poranku. Szukam usprawiedliwienia. Jeszcze kilka tygodni temu sobota była dla mnie kolejnym dniem roboczym, trudno się tak od razu przestawić na inny schemat działania. Nic wielkiego się zatem nie stało. Wystarczy, że zamknę teraz komputer i odłożę go w jak najmniej widoczne miejsce, tak żeby dłużej już mnie nie kusił, i wszystko będzie w porządku. Tyle że wciąż siedzę przed ekranem z dłonią na myszce i toczę ze sobą zacięty bój. Trwa on i trwa.

Ale wreszcie zostawiam pozostałe wiadomości nieodczytane i zamykam laptopa. Podnoszę się z miejsca, podchodzę do kuchennego blatu i upycham komputer do jednej z szuflad. Wygrałam, ale wcale nie czuję się zwycięzcą.

Wracam do stołu i mój wzrok pada na ciągle leżącą na nim gazetę. Nie mam ochoty się do niej ponownie zabierać. Sięgam po kubek, ale nie znajduję w nim już ani kropli kawy. Wstawiam go więc do zlewu i kieruję się do łazienki.

Przeglądam się w lustrze, odrobinę dłuższą niż zwykle grzywkę zakładam za prawe ucho. Nie noszę w nim żadnego kolczyka, za to w drugim dynda kilka srebrnych koluszek. Reszta włosów jest bardzo krótka. Boki tuż za uszami noszę wygolone na zaledwie kilka milimetrów. To znaczy teraz są nieco dłuższe, bo od mojej ostatniej wizyty w salonie fryzjerskim minęło już trochę czasu. Przekręcam głowę w jedną i drugą stronę – zarosłam, niebawem muszę pomyśleć o strzyżeniu.

Porzuciłam moje długie włosy dawno temu. Zainspirowała mnie Miley Cyrus. Nie jestem fanką twórczości amerykańskiej artystki, ale zakochałam się w jej krótkich włosach od pierwszego wejrzenia. Bardzo polubiłam tę chłopięcą fryzurę. Moja blond czupryna układa się niemal sama, należę do tych kobiet, którym krótkie włosy zwyczajnie pasują.

Robię makijaż, nie za mocny. Wygładzam jedynie cerę kremem BB i podkreślam oczy. Czarny tusz do rzęs nadaje głębię moim szarym tęczówkom, dzięki niemu nabierają niebieskawego odcienia. Szczotkuję jeszcze brwi, a potem wracam do kuchni bez żadnego konkretnego celu. Dochodzę do wniosku, że potrzebuję drugiej kawy. Włączam ekspres, zastanawiając się, czym wypełnię sobie dzisiejszy dzień. Muszę coś wymyślić, żeby nie zwariować.

Wczoraj planowałam, że po prostu spędzę go leniwie w mieszkaniu, ale już wiem, że to nie wypali. Może gdybym miała się do kogo odezwać, byłoby inaczej. Wprawdzie nie mieszkam sama, ale na współlokatorkę nie mam co liczyć. Nie dogadujemy się z Moniką. Zresztą dziewczyna najczęściej pracuje właśnie pod koniec tygodnia.

Parząc kawę, próbuję sobie przypomnieć, kiedy sama miałam ostatnio wolny weekend. Zwykle mój grafik obejmował sześć dni roboczych, od poniedziałku do soboty. Zdarzało mi się też odwiedzać laboratoria w niedzielę. Właściwie to zdarzały mi się niedziele, kiedy ich nie odwiedzałam. Pracuję na uniwersytecie Queen Mary we wschodnim Londynie, jednocześnie jestem zatrudniona w firmie biotechnologicznej, która działa przy uczelni.

Rozglądam się po mieszkaniu z kubkiem świeżej kawy w ręku. Z poruszeniem stwierdzam, że ono także kojarzy mi się z… pracą. Do tej pory niemal każdy wieczór spędzałam przed komputerem, nadrabiając zaległości, których w rzeczywistości nigdy nie miałam. Tak naprawdę wykonując zadania spoza zakresu swoich obowiązków, wyświadczając dziesiątki przysług i będąc na każde zawołanie Richarda. Często zdarzało mi się także zabierać papierkową robotę do domu i przesiadywać nad nią do późnych godzin nocnych. W efekcie teraz moje cztery ściany wcale nie pomagają mi się odciąć od pracy, którą wreszcie zdecydowałam się ograniczyć.

To nie jest tak, że nie czerpałam z niej satysfakcji. Przeciwnie – zawsze była dla mnie źródłem zadowolenia i poczucia samorealizacji. Chyba właśnie dlatego wpadłam w jej niebezpieczne sidła, uzależniłam się od niej. Dawała mi złudne przekonanie, że rzucając się w jej wir, rozwiązuję swoje problemy, gdy tak naprawdę jedynie chowałam je pod ładną zasłoną. Czasem pod nią zaglądałam i zawsze byłam przerażona tym, co tam widziałam. Szybko zaciągałam ją z powrotem. Jednocześnie im dłużej trzymałam swoje problemy w ukryciu, tym bardziej bałam się rzeczywiście z nimi rozprawić. Chyba nawet o tym nie myślałam. Wolałam udawać, że mam wszystko, czego mi trzeba – stabilną, spełniającą moje oczekiwania zawodowe pracę, do tego dobrze płatną. Dopiero kiedy poznałam Różę, dotarło do mnie, że się oszukuję. Wtedy też po raz pierwszy poczułam fizyczne zmęczenie prowadzonym przeze mnie trybem życia.

Sięgam po komórkę, aby zadzwonić właśnie do Róży. Zjawiła się w Londynie w zeszłym roku. Już kiedy stanęła w progu mojego mieszkania, poczułam do niej jakąś niezrozumiałą sympatię. Nie znałam jej, a opowieści o kursach językowych, które rzekomo przywiodły ją do Anglii, wcale mnie nie przekonywały, ale jednak wzbudziła we mnie coś, co kazało mi wynająć jej pokój. Nie potrzebowałam wtedy lokatorki, pracowałam tak dużo, że z łatwością starczało mi na bieżące życie i opłaty, w tym na spłatę kredytu hipotecznego. Ale jeden z pokoi stał pusty i żal było nie zrobić z niego użytku. Nieoczekiwanie zyskałam wtedy coś jeszcze, poczułam się bezpieczniej. Świadomość, że jednak nie wracam do pustego mieszkania, stała się czymś, z czego nie chciałam rezygnować. Choć szybko zorientowałam się, że wcale nie chodziło o obecność kogokolwiek, tylko właśnie tej tajemniczej dziewczyny, wynajmuję ten pokój do dziś.

Szybko znalazłyśmy z Różą wspólny język, niemniej nie obyło się bez napięć – do dziś nie wiem, co mi odbiło, aby zaraz na progu naszej znajomości czytać jej SMS-y i jeszcze na nie odpisywać! Zrzuciłam to na karb wypitego wtedy alkoholu, ale po czasie myślę, że to nic innego jak przeznaczenie. Gdybym tego nie zrobiła, możliwe, że nie spotkałaby się z chłopakiem z metra i tym samym rozminęła z człowiekiem, który z czułością otulił jej potłuczoną duszę własnym uczuciem. Myślę, że serce Róży wciąż niespokojnie łomocze, kiedy myśli o Emilu, ale dzięki trosce Łukasza przyjaciółka już się tak nie obija o twarde ściany codzienności. Mój los także nie skręciłby na ścieżkę, na której teraz jestem. To nasza stale zacieśniająca się przyjaźń otworzyła mi oczy. Pokazała, że nawet największe trudności można pokonać, że jednak lepszym wyjściem jest stanąć z nimi twarzą w twarz, niż konsekwentnie unikać konfrontacji.

– Cześć, Anit! – wita mnie Róża.

Mimowolnie uśmiecham się pod nosem na dźwięk używanego przez nią skrótu. Ciągle się do niego przyzwyczajam. Choć mieszkam w Londynie od kilku dobrych lat, nikt wcześniej się tak do mnie nie zwracał, nawet Anglicy mówią do mnie po prostu Anita. Róża przejęła tę niecodzienną manierę od Łukasza, który nie tylko skraca imiona na potęgę, ale także lubi używać ich angielskich odpowiedników.

– Fajnie, że dzwonisz! Sama miałam się dziś do ciebie odezwać. Wiesz, że za cztery tygodnie Ed Sheeran gra w O2 Arenie?

– A tak, coś tam obiło mi się o uszy – odpowiadam.

– Mam bilety na koncert!!! – wykrzykuje podekscytowana.

– Ooo, a skąd? Z tego, co wiem, takie wejściówki rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, nie sądziłam, że jeszcze są dostępne.

– Bo pewnie nie są – oznajmia Róża tym samym rozgorączkowanym tonem. – Ale kolega z kancelarii Łukasza właśnie rozstał się z dziewczyną, a mieli iść na ten koncert razem… Nie żeby było mi z tego powodu wesoło, ale Paul oddał Łukaszowi bilety na ten koncert! No i mamy to!

– Serio?! – Sama zaczynam się ekscytować. Fanką Eda Sheerana też nie jestem, ale muszę przyznać, że kilka piosenek ma naprawdę dobrych, a koncert w O2 Arenie musi być świetnym wydarzeniem.

– Tak! – piszczy Róża. – Idziesz z nami, prawda?

– To ile masz tych biletów?

– Aż cztery!

– Wow, ale super!

– Prawda? Zapisz sobie datę w kalendarzu już dziś, ustaw przypomnienie i koniecznie załatw wolne, najlepiej od razu!

Róża nie ma pojęcia, że ograniczyłam aktywność zawodową, jeszcze jej o tym nie powiedziałam. Chyba przede wszystkim dlatego, że nie wiem, jak tę decyzję wiarygodnie uargumentować. Zupełnie jakby chroniczne zmęczenie pracą ponad miarę było niewystarczającym powodem do tego, by o siebie zadbać. Zwyczajnie nie chcę się przyznać, że wpadłam w sidła pracoholizmu, i to po same uszy.

– Musimy tam pójść! – emocjonuje się dalej Róża. – Łukasz też już nie może się doczekać.

– A kto idzie jako czwarty?

– No właśnie! Pomyśleliśmy z Łukaszem, że może ty byś chciała kogoś zabrać?

– Ja? Niby kogo?

– No nie wiem… Może jakiegoś kolegę z pracy?

– Daj spokój – prycham z rozbawieniem.

– Może być koleżanka.

– A wy nie macie kogo zabrać?

– Pewnie ktoś by się znalazł, fajny event się szykuje. Ale stwierdziliśmy, że podarujemy te bilety tobie, więc możesz zabrać, kogo zechcesz.

– A kto pokrywa ich koszt? – Dzielę się refleksją, która nagle wpada mi do głowy.

– Paul nie chciał od Łukasza za te bilety ani pensa. Przykra sprawa, ale jest tak rozgoryczony, że rzucił mu je na biurko i powiedział, żeby je sobie wziął. A jak ich nie chce, to niech wyrzuci do kosza. Łukasz obiecał, że w ramach rekompensaty zabierze kolegę na jakiś porządny lunch.

– Aha – mruczę w zamyśleniu. Jakaś część mnie chce wiedzieć, co się wydarzyło. Nie znam Paula, ale gdy w głowie próbuję ocenić zachowanie, które opisuje Róża, dochodzę do wniosku, że dla chłopaka musiało to być bardzo trudne, niemal traumatyczne doświadczenie. Wzdycham bezgłośnie na myśl o brutalności tego świata.

– Więc możesz zabrać, kogo tylko zechcesz – powtarza Róża.

– Dobrze, pomyślę o tym – obiecuję, lecz w gruncie rzeczy nie mam pojęcia, komu mogłabym zaproponować podobną atrakcję. Z goryczą uświadamiam sobie, że praca tak bardzo mnie pochłonęła, że nie mam tutaj, w Londynie, żadnego życia towarzyskiego. Pojawienie się Róży w moim mieszkaniu wydaje mi się w tej chwili podwójnym darem od losu.

– A poza tym co słychać? – dopytuje przyjaciółka.

– Właściwie to dzwoniłam, aby zapytać, czy nie masz ochoty się spotkać? Choćby na kawę.

– O chętnie! Kiedy?

– Hmm… może… dziś?

– Dziś? – dziwi się Róża.

– Za godzinę, dwie? – proponuję.

Na linii zapada cisza.

– Hej, Róża jesteś tam? – pytam, kiedy milczenie się przedłuża.

– Tak, tak, jestem, tylko…

– Mam dziś wolne – rzucam.

– Naprawdę? – Ton przyjaciółki jest przesiąknięty takim niedowierzaniem, że aż muszę się roześmiać.

– Tak, naprawdę – potwierdzam.

– Cóż, jestem zaskoczona, ale bardzo się cieszę! – wykrzykuje radośnie, po czym dodaje już bardziej stonowanym głosem: – Mam nadzieję, że wszystko w porządku, co…?

– No pewnie, że tak. Po prostu mam dzień wolny i pomyślałam, że do ciebie wpadnę.

– Zapraszam! – Róża na nowo reaguje wesołością, od której robi mi się cieplej na sercu.

– Nie będę ci przeszkadzać? – upewniam się jeszcze, bo wiem, że ta ambitna dziewczyna się nie obija.

Przyjaciółka podjęła pracę w firmie farmaceutycznej, swoją drogą jest ona zaprzyjaźniona z tą, w której sama pracuję. Po tym, jak Róża zdecydowała się zostać w Londynie na dłużej, potrzebowała jakiegoś zatrudnienia. Nie chciałam, aby traciła czas na pracę niezwiązaną z jej wykształceniem, i podpytałam Richarda, czy nie słyszał o jakiejś posadzie dla biotechnolożki. Ograniczeniem był język, który dziewczyna musiała podszkolić, ale udało nam się znaleźć ciekawe stanowisko. Przypadło ono do gustu mojej przyjaciółce bardziej, niż początkowo sądziłam, bo kiedy tylko nabrała płynności językowej, przeskoczyła na etat laborantki i pracuje tam do dziś. Wiem, że zdarza jej się poświęcać swój wolny czas projektom badawczym – to dość specyficzna przypadłość naukowców. W głównej mierze dzieje się tak dlatego, że praca badawcza wymaga elastyczności, w tej profesji po prostu nie da się pracować standardowych ośmiu godzin, i to jeszcze o stałych porach dnia. Ale naukowcy to przede wszystkim pasjonaci i zwyczajowo chętnie zostają w pracy po godzinach.

Róża przypomina mi mnie samą, kiedy stawiałam swoje pierwsze kroki w Londynie. Tyle że w przeciwieństwie do mnie wydaje się znać granice, których nie należy przekraczać, nawet jeśli dąży się do osiągnięcia sukcesu zawodowego.

– Nie, przecież mamy weekend – oznajmia przyjaciółka, jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń. Czuję ukłucie żalu, że dla mnie ta granica przestała istnieć. – A poza tym dawno się już nie widziałyśmy! Miałaś wpaść w zeszły weekend, pamiętasz?

– Coś mi wtedy wypadło – wzdycham i nie chcąc, aby Róża skomentowała to odwiecznym: „Jak zwykle”, mówię: – W takim razie będę u ciebie za jakieś dwie godzinki.

– Fantastycznie! Czekam!

Rozłączam się, zadowolona, że przyjaciółka znalazła dla mnie czas, i ponownie rozglądam się po mieszkaniu. Wydaje mi się osobliwie puste i obce, mimo że mieszkam w nim już kilka lat i dzielę je z Moniką. Nagle okazuje się, że czegoś mi w nim brakuje. Dopiero po chwili orientuję się, że wcale nie nagle. Że zawsze w nim tego brakowało, tylko nie chciałam tego widzieć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: