Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chwilowa anomalia. O chorobach współistniejących naszego świata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,99

Chwilowa anomalia. O chorobach współistniejących naszego świata - ebook

Znajomy negocjator policyjny powiedział mi kiedyś: „Obserwuj ludzi, gdy wszystko wokół się wali. W chwilach kryzysu dużo można zobaczyć”. Gdy więc wybuchła pandemia, obserwowałem uważnie. I robiłem notatki.

Sytuacja globalnego zagrożenia odsłoniła wiele chorób współistniejących, które trapią naszą cywilizację: ignorancję, komunikacyjny chaos, destrukcyjną siłę fake newsów, nieprzygotowanie rządów i nas samych na kryzys, irracjonalne reakcje stadne, władzę w rękach nieodpowiedzialnych ludzi... Jak to wszystko się dla nas skończy?

Ta książka to zapis rozmów ze specjalistami, którzy ze swoich obserwacji wyciągają wnioski na przyszłość. Psycholog konfliktu szkolący siły specjalne, politolożka, klimatolog, analityk spraw międzynarodowych, profesor ekonomii, socjolożka, preppers i inni eksperci w swoich dziedzinach pokazują, w jak fatalnej sytuacji się znaleźliśmy.

„Kryzys to zbyt straszna rzecz, żeby go zmarnować”, jak mawiał Paul Romer, noblista z ekonomii. Czy wyciągniemy wnioski na przyszłość? Wygląda na to, że na razie zajęci bieżącymi problemami patrzymy pod nogi, zupełnie nie widząc, że pędzimy na ścianę.

Tomasz Michniewicz

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-904-7
Rozmiar pliku: 901 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

------------------------------------------------------------------------

Ta książka równie dobrze mogłaby nosić tytuł _Niepamięć_. Nasza zdolność do zapominania jest doprawdy zdumiewająca. Ewolucyjnie pomaga nam nie oszaleć. Dzięki niej wypieramy ze świadomości traumy i nieprzyjemne doświadczenia, nie przeżywamy ich codziennie na nowo.

Dziś można już zaryzykować twierdzenie, że chyba na własną zgubę.

W marcu 2020 roku świat ogarnęła pandemia koronawirusa, powodując niespotykane wcześniej konsekwencje. Cztery miliardy ludzi zamknięte w domach, szczelne granice, opustoszałe miasta. Świat zatrzymał się w obawie przed najgorszym, dobrowolnie ponosząc niewyobrażalne koszty, których wcześniej ponieść nie był gotów w żadnych okolicznościach.

Najgorsze nie nadeszło, a może nawet nie miało w ogóle prawa nadejść. Minęło kilka miesięcy, po których mało kto w ogóle pamięta, co działo się na początku pandemii. Zresztą pamiętać to może i jeszcze pamiętamy, ale pamięć emocjonalna zblakła. Myślimy o tym czasie, jakbyśmy odtwarzali w głowie film, a nie własne doświadczenia i emocje.

A w statystykach nic się nie zmieniło. Pandemia jak była, tak jest w niezmienionym kształcie. Pod koniec lata, jesienią, na wykresach zakażeń więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Na papierze jest zatem gorzej niż było, a mimo to widać olbrzymią różnicę.

Przestaliśmy się przejmować.

Wbrew pozorom ta książka nie dotyczy jednak pandemii. Dotyczy zagrożenia, jakim dla siebie jesteśmy my sami – nasz egoizm, ignorancja, przywiązanie do przyzwyczajeń, spokoju i komfortu.

Znajomy negocjator policyjny powiedział mi kiedyś: „Obserwuj ludzi, gdy wszystko wokół się wali. W chwilach kryzysu dużo można zobaczyć”. Obserwowałem więc uważnie i robiłem notatki.

Gdzie daliśmy się ponieść emocjom? Co z nas wylazło? Gdzie nie udźwignęliśmy ciężaru, gdzie polegliśmy, co mogliśmy zrobić lepiej? Gdzie daliśmy się omamić, oszukać, a czego w ogóle nie zauważyliśmy?

Ta książka to zapis rozmów ze specjalistami z różnych dziedzin, którzy ze swoich obserwacji wyciągają wnioski na przyszłość. Jaka przyszłość nas czeka, skoro jako zbiorowość tak szybko zapominamy zamiast zapamiętywać, uczyć się na swoich błędach, analizować reakcje, doświadczenia?

Cóż, życie biegnie dalej. Jest praca, kredyt, rodzice chorują, trzeba pomóc dzieciom w nauce. Od pierwszego do pierwszego, naprawa samochodu, zakupy, wakacje.

„Niech to się już skończy. Wróćmy wreszcie do normalności”.

Po tych rozmowach wygląda na to, że zajęci bieżącymi problemami patrzymy pod nogi, zupełnie nie widząc, że pędzimy na ścianę problemów innej skali, których bardzo nie chcemy dostrzec. Podobnie jak do ostatniej możliwej chwili, nie chcieliśmy dostrzec wirusa. Zareagowaliśmy dopiero, gdy nie było już innej możliwości.

Pielęgnujemy w sobie przekonanie, że wirus to tylko chwilowa anomalia.

Może tak, może nie.

A może – i o tym jest ta książka – cała nasza dotychczasowa „normalność” to właśnie ta chwilowa anomalia.------------------------------------------------------------------------

TRZY MIESIĄCE DO DNIA ZERO

Grudzień 2019

O chińskim mieście Wuhan mało kto w ogóle słyszał. A to jedenastomilionowa metropolia. Niedługo każda redakcja na świecie zaroi się od ekspertów od tego miejsca, a przynajmniej od ludzi, którzy za takich będą się uważać.

Dzień jak co dzień, zapewne. Pięćdziesięcioletnia kobieta sprzedająca krewetki na targu nie najlepiej się czuje i po pracy idzie do przychodni. Osiem dni później w ciężkim stanie trafi do szpitala. Za jakiś czas zostanie uznana za pacjentkę zero. Jeszcze później okaże się, że pacjentem zero prawdopodobnie był jednak pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna z Hubei, zakażony w listopadzie.

Ale na razie nic o tym nie wiemy, niczego się nie spodziewamy. A za trzy miesiące świat się zatrzyma. Tymczasem żyjemy brexitem, wokół którego robi się coraz bardziej nerwowo. W gazetach spór o reformę sądownictwa. Idą święta, słychać już piosenki z dzwoneczkami, a Barbara i Marian wciskają nam kolejne promocje.

Zima łagodna, święta jak to święta, każdy ma swoje sprawy. W tym czasie lekarze z Wuhan zaczynają donosić o kolejnych przypadkach ostrego zapalenia płuc niewiadomego pochodzenia. Pacjenci nie mogą złapać tchu, męczy ich suchy kaszel, zapadają w dziwny letarg. Niektórzy się duszą, trzeba stosować respiratory. Tomografia wykazuje rozległe uszkodzenia płuc. Leki przeciwgorączkowe nie działają. Kolejne szpitale zgłaszają podobne przypadki. Siedem przypadków w jednym, trzy w drugim, kolejne trzy w następnym szpitalu. Lekarze ostrożnie stawiają hipotezę, że to być może nawrót wirusa SARS, który dwadzieścia lat wcześniej zabił osiemset osób.

Sylwester, ostatni dzień roku, od jutra nowe rozdanie. Mało kto śledzi komunikaty WHO, Światowej Organizacji Zdrowia. Na jej forum Chiny przyznają, że mają problem z nową chorobą. Po epidemii SARS zbudowali system wczesnego ostrzegania. Szpitalne dane o chorych są automatycznie flagowane i przesyłane do Pekinu, gdzie specjaliści mają je analizować pod kątem wychwytywania symptomów rodzącej się zarazy.

System miał być niezawodny, bezpieczny, odporny na manipulacje i fałszerstwa. Na początku epidemii koronawirusa mógł i powinien posłużyć jako sygnał wczesnego ostrzegania, ale zawodzi czynnik zawsze najsłabszy w takich sytuacjach – czynnik ludzki. Lekarze i dyrektorzy szpitali zsyłają dane lokalnym urzędnikom, ale ci nie ślą ich dalej do centrali. Później okaże się, że z obawy o przekazywanie złych wieści zwierzchnikom, których niezadowolenie może fatalnie wpłynąć na dalszą karierę.

Reakcja na rodzącą się epidemię, która za chwilę zawali nam wszystkim życie, opóźni się o kilka tygodni.

Tik-tak, tik-tak.------------------------------------------------------------------------

DWA MIESIĄCE DO DNIA ZERO

Styczeń 2020

Pracujący w szpitalu w Wuhan okulista dr Li Wenliang próbuje ostrzegać przed nową, śmiertelną chorobą. Wysyła do znajomych lekarzy wiadomości, pisze, na co zwracać uwagę.

Zostaje natychmiast uciszony przez rząd chiński. Trafia do biura bezpieczeństwa publicznego, gdzie dostaje do podpisania oświadczenie, w którym wycofuje się ze swoich opinii oraz składa samokrytykę za sianie zamętu i rozpowszechnianie plotek.

Chińscy naukowcy potwierdzają, że to nowa choroba, typ koronawirusa. Jednocześnie zaprzeczają, że wirus może przenosić się z człowieka na człowieka. W tajnych raportach brytyjscy uczeni wskazują jednak, że choroba może być bardziej niebezpieczna, niż przyznają to Chińczycy. Brytyjski rząd bagatelizuje te doniesienia zajęty palącą kwestią brexitu i powodziami w kraju.

W obliczu ewidentnego zagrożenia kolejną epidemią chińskie władze opóźniają działania. W Wuhan ma się odbyć zjazd lokalnych przedstawicieli ludowych. Nie można go przecież odwołać, to byłby skandal. Siejących zamęt trzeba uciszyć, na media nałożyć cenzurę. Niedługo chiński Nowy Rok, miliony ludzi rozjadą się do rodzin po całym kraju.

Lekarze w Wuhan otrzymują dyspozycję, żeby jako pacjentów zakażonych nowym wirusem traktować wyłącznie tych, którzy przebywali na targu. Tak wąskie kryteria uniemożliwiają szacowanie faktycznego rozprzestrzeniania się choroby. Dodatkowo, dane ze szpitali muszą zostać potwierdzone przez państwowych urzędników przed wysłaniem ich do centrali. Opóźnienia się nawarstwiają.

Za dwa miesiące międzynarodowe badania wykażą, że stanowcza reakcja władz choćby tydzień wcześniej ograniczyłaby liczbę ofiar w Wuhan o dwie trzecie. Podjęcie działań trzy tygodnie wcześniej – o dziewięćdziesiąt pięć procent.

Informacje powoli docierają do mediów na całym świecie. W reakcji na krytykę Pekin zrzuca winę na lokalnych urzędników, po czym w trybie natychmiastowym zwalnia kilku z nich, w tym sekretarzy partii w Wuhan i w prowincji Hubei.

Polskie szpitale, przychodnie i apteki zaczynają zgłaszać zapotrzebowanie na maseczki jednorazowe. Agencja Rezerw Materiałowych powinna mieć ich spory zapas. Niebawem okaże się, jak duże ma braki. Ministerstwo Zdrowia przyzna dopiero miesiąc później, że z zaopatrzeniem jest rzeczywiście duży problem.

Tik-tak, tik-tak.

Czas leci. Pierwszy tydzień stycznia, drugi, trzeci. Potwierdzają się pierwsze przypadki zakażeń poza Chinami – w Japonii, Korei Południowej, Tajlandii, w USA. Donald Trump w swoich wypowiedziach lekceważy zagrożenie. „Sprawa jest pod kontrolą”, powtarza wielokrotnie.

Tymczasem Wuhan zostaje zamknięte w bezprecedensowy sposób. Jedenastomilionowa metropolia zatrzymuje się w miejscu. Staje metro, pociągi i autobusy. Zostaje wstrzymany ruch lotniczy, drogi wyjazdowe zostają zablokowane. Siedemnaście osób nie żyje.

Koniec miesiąca. WHO po raz pierwszy ostrzega przed koronawirusem. Naukowcy informują, że choroba ma dość długi okres inkubacji – można być chorym, nie mając żadnych objawów. Człowiek nie kaszle, nie kicha, nie ma gorączki, a roznosi chorobę. Dr Gabriel Leung z uniwersytetu w Hongkongu publikuje w sieci trzygodzinny wykład na ten temat. Stawia hipotezę, że chorych może być nawet trzydzieści razy więcej, niż podają to oficjalne statystyki.

Wtedy jeszcze mało kto tego wszystkiego słucha. Mamy swoje sprawy. Kandydaci na prezydenta rozpychają się łokciami, mija termin brexitu, Australia płonie, na Bliskim Wschodzie znowu prawie wojna. Przynajmniej zima dość ciepła, nie ma pluchy. Wielka Orkiestra znowu pobiła rekord.

Ostatniego dnia miesiąca dr Li Wenliang informuje, że został zdiagnozowany pozytywnie. Umrze siedem dni później.------------------------------------------------------------------------

OSTATNI TYDZIEŃ

Koniec lutego, początek marca

Wszędzie napięcie, wszechobecny stan milczącego oczekiwania. Jakbyśmy stali na blankach, patrząc na hordę barbarzyńców zmierzających w naszą stronę. Idą, idą, są coraz bliżej, już słychać bębny, czuć smród. W mediach nie ma już innego tematu. Koronawirus, COVID, choroba, zaraza, epidemia. W sieci krąży obrazek. Facet trzyma karton, a na nim napis: „Ogłoście wreszcie tego koronawirusa w Polsce, bo to napięcie mnie wykończy”.

W Warszawie ludzie warczą na siebie w kolejkach, snują przerażające scenariusze. Co to się będzie działo? Panie, wnuczek we Włoszech, opowiada straszne rzeczy. Moja córka w Stanach. Mówi, że nie ma się czego bać. Damy radę, z Ruskimi daliśmy, to i teraz damy.

W telewizorze premier uspokaja. Jesteśmy świetnie przygotowani. Amerykański prezydent w podobnym tonie. Mówi, że USA radzą sobie z problemem wirusa najlepiej na świecie. Dosłownie za chwilę opracują szczepionkę i skuteczne leki. Nie ma się czym przejmować, twierdzi z przekonaniem, ten wirus to nie jest poważny problem.

Dwa dni później próba opracowania szybkiego, wiarygodnego testu na koronawirusa przez amerykańskie firmy upada.

Dziewięćdziesiąt tysięcy chorych na świecie. Trzy tysiące zgonów.------------------------------------------------------------------------

DZIEŃ ZERO

4 marca

Pierwszy przypadek w Polsce. Mężczyzna wrócił z Niemiec, poczuł się średnio, zmierzył temperaturę. Przebywa w szpitalu w Zielonej Górze, jest w dobrym stanie, pokasłuje. Miał kontakt z dwoma osobami, obie są poddane kwarantannie. Media krzyczą: „Wirus dotarł do Polski!”.

Minister zdrowia prosi o zachowanie spokoju i zdrowego rozsądku. Dziękuje służbom sanitarnym. Mówi, że wszystkie procedury zadziałały, jak należy. Może faktycznie nie ma się czego bać.

Chodzę po mieście, ludzie nie rozmawiają o niczym innym. Absurdalne, myślę. Prawie czterdzieści milionów ludzi w kraju. Jeden przypadek. Co tam, niech będzie i sto, niech będzie i tysiąc. Jakie masz szanse spotkać chorego na ulicy? Niemal zerowe.

W telewizji naukowcy mówią, że aby się zarazić, trzeba spędzić z chorym piętnaście minut niemal twarzą w twarz. Wystarczy myć ręce wodą z mydłem i unikać tych, co kaszlą i chyrchlają. Nie brzmi to jakoś przerażająco.

Dwa dni później rząd zakazuje wywozu maseczek, rękawiczek jednorazowych, termometrów, leków przeciwgorączkowych, przeciwzapalnych i przeciwwirusowych. To chyba rozsądne, takie rzeczy trzeba mieć pod ręką, a wiadomo, że ceny pójdą w górę. Paru spryciarzy na pewno będzie chciało je drogo sprzedawać za granicą.

Pamiętasz, kochanie, był z dziesięć lat temu taki film Soderbergha _Contagion_. Taki o wirusie od nietoperzy, który zabijał błyskawicznie, ludzie ślepli, padali jak muchy, nie było wiadomo, o co chodzi. Chodź, obejrzymy go. Kto by przewidział, że coś w tym stylu zobaczymy na żywo.

Siedzimy, oglądamy. Kate Winslet tłumaczy, że R0 to wskaźnik zarażalności. Że jeśli R jest równe dwa, to jedna zakażona osoba zaraża dwie kolejne i epidemia się rozprzestrzenia. Że trzeba jak najszybciej doprowadzić ten wskaźnik do poziomu poniżej jednego. W filmie puste ulice, ludzie w maskach, kombinezonach ochronnych, plastikowe worki na ciała. Jude Law gra cynicznego wariata, wietrzącego wszędzie spisek i sprzedającego wywar z jakiejś roślinki, która ma niby chronić przed tą nową, nieznaną chorobą.

Dobrze, że to tylko film.

W ciągu kilku tygodni _Contagion_ wróci na listy najczęściej oglądanych filmów na całym świecie.------------------------------------------------------------------------

TYDZIEŃ PIERWSZY

9−15 marca

Włochy zamykają cały kraj w domach. Pierwszy raz słyszę termin „lockdown”. Nie wolno wychodzić z domu. Można wyjść do pracy, lekarza lub rodziny. Dość radykalne posunięcie, myślę. Sklepy, biura zamknięte, wszystko zakratowane. Z czego ludzie mają żyć? Nie da się żyć bez pracy.

U nas ciągle uspokajają. Jesteśmy dobrze przygotowani, powtarzają, ale na wszelki wypadek premier zamyka na dwa tygodnie żłobki, przedszkola, szkoły i uczelnie. Odwołane zostają wszystkie imprezy masowe.

W Stanach Trump nadal bagatelizuje sprawę. Na zmianę umniejsza zagrożenie i obwinia Unię Europejską o zbyt wolną reakcję na rozwój epidemii. Trudno się w ogóle połapać, co ma na myśli. Brytyjski premier uspokaja. Inni premierzy z kolei ostrzegają, tak samo WHO.

W sumie to nic nie wiadomo. My nie wiemy, oni nie wiedzą, krąży mnóstwo sprzecznych danych, to wszystko spekulacje, a media zawsze podkręcają emocje. Jakoś to przecież będzie, chodźmy na spacer, bo przecież ryzyka właściwie nie ma. Nie poddawajmy się tej histerii.

Dzień później Angela Merkel jako pierwsza z ważnych światowych przywódców mówi wprost, z czym mamy do czynienia. Nie chowa się za „jeśli” ani „być może”. Trzyma naukowe raporty, obok niej siedzą niemieccy naukowcy i potakują. Dwie trzecie Niemców zostanie zakażonych, może nawet siedemdziesiąt procent. Nie ma szczepionki i nie mamy na tę chorobę odporności. Najważniejsze, co musimy zrobić, to spowolnić rozwój epidemii. Dać sobie czas – na przygotowanie służby zdrowia i wykształcenie odporności stadnej. W gąszczu spekulacji i podkreślania niewiadomych jej wystąpienie wydaje się przerażająco konkretne. Merkel jest doktorem chemii fizycznej, przecież nie opowiadałaby bajek.

WHO ogłasza pandemię. Prowadzę audycję w radiu, staramy się w niej uspokajać. Telefon się urywa. Ludzie z nerwów płaczą w słuchawkę, histeryzują, mówią, że nie mogą już wytrzymać tego napięcia.

W Polsce umiera pierwszy chory. Rząd wprowadza stan zagrożenia epidemicznego. Dzień później informuje, że przywrócone zostaną kontrole paszportowe i wprowadza obowiązkową kwarantannę dla wszystkich wracających zza granicy. Za jej złamanie – kara pięciu tysięcy złotych.

Giełdy na całym świecie coraz głębiej nurkują, indeksy lecą w dół na łeb i szyję, a z nimi fundusze emerytalne i oszczędności masy ludzi.

Oczy świata zwracają się ku Stanom, które do tej pory nic nie zrobiły. Trump ogłasza stan wyjątkowy i blokuje ruch pasażerski z większości krajów Europy. Jednocześnie raczej zbywa temat epidemii. Komentatorzy wskazują, że najbardziej niepokoją go spadające indeksy giełdowe. Przez całą swoją kadencję używał ich jak barometru swojego osobistego sukcesu. Osobisty sukces spadł już prawie czterdzieści procent.

Amerykańska CDC, instytucja przeciwdziałająca zagrożeniom epidemicznym, rekomenduje ograniczenie zgromadzeń do pięćdziesięciu osób. Dotyczy to głównie wesel, koncertów, wydarzeń sportowych czy parad. Nie ma się czego bać, ale się zamykamy. Jakaś schizofrenia, niech się na coś zdecydują.

Z ekranów nie schodzi pytanie, „co nas czeka”? Kolejni specjaliści prognozują przyszłość. Matematycy pokazują modele statystyczne, z których wynika, że nie umrze prawie nikt lub umrzeć może każdy. Że nie ma się czego bać i że jesteśmy zgubieni. Nie wiadomo, w co wierzyć. Ktoś mówi o odporności stadnej, że gdy trzydzieści procent społeczeństwa przechoruje wirusa, epidemia zacznie się cofać sama. Inni, że to nastąpi dopiero, gdy zakażonych będzie osiemdziesiąt procent. Wygląda na to, że ciężko chorobę przechodzą tylko najstarsi, obciążeni innymi chorobami, palący papierosy. Ktoś nawet komentuje, że przecież i tak są jedną nogą w grobie. Niepokoję się o rodziców.

Jedno jest pewne. Dzieci nie chorują albo nie mają w ogóle objawów. Oj, to dobrze, myślę, patrząc na śpiących w łóżkach synków. Czują, że coś jest nie tak. Bardziej płaczliwi są ostatnio, gorzej śpią, więcej chcą się przytulać. Czują chyba nasze nerwy.

Jak to dziwnie człowiek jednak działa. Nic się wielkiego nie dzieje, a wszyscy się boją. W drogeriach puste półki, jak w stanie wojennym. Nie ma mydła, nie ma rękawiczek, nie ma nawet papieru toaletowego. Co oni z tym papierem? Powariowali?

W telewizji mówią, że Polacy wypłacili trzydzieści pięć miliardów złotych z bankomatów, że w sklepach gwałtowny wzrost sprzedaży. Ryż, kasze, konserwy. Baterie, świeczki, nawet kanistry na benzynę. Ewidentnie się szykujemy, ale na co? Na wojnę? Czy to nie przesada?

Ty się nie śmiej, mówi mama. Ja już przeżyłam hiperinflację i stan wojenny. To tylko twoje pokolenie miało tak dobrze całe życie. Może ma rację, sam już nie wiem. Premier zapewnia, że w sklepach niczego nie zabraknie, ale kto go tam wie, może tylko tak uspokaja.

Pojadę, kupię, lepiej mieć, niż nie mieć. Ryż przecież się nie zepsuje.------------------------------------------------------------------------

Jacek Wiszniowski

instruktor psychologii konfliktu

Grom Group

Co się dzieje z człowiekiem, gdy nagle wszystko wokół wybucha? Poważne zagrożenie, poważne konsekwencje, wszystko na raz.

Organizm przeżywa szok. Następuje uderzenie adrenaliny i kortyzolu, które uruchamiają sygnały reakcji stresowej – szybsze bicie serca, pocenie się, widzenie tunelowe, zawroty głowy, problemy z myśleniem i wiele innych. Z wątroby gwałtownie wydziela się cukier w postaci glikogenu i glukozy. Wszystko ostro przyspiesza, jesteśmy cali napompowani. Dlatego trzęsą nam się ręce i nogi – organizm szykuje się do wysiłku. To jest spuścizna biologiczna jeszcze z czasów jaskiniowych, mechanizm „walcz lub uciekaj”. Pozwalał gonić mamuta albo uciekać przed wrogiem. To wszystko reakcje obliczone na wysiłek, na krótkotrwały zastrzyk dodatkowych sił.

A w głowie?

Zależy, czy to zdarzenie nagłe czy długotrwałe. Nagłe to na przykład porwanie. Człowiek wychodzi z domu, ktoś go łapie. Zanim się obejrzy, wsadza mu worek na głowę, może jeszcze da mu w łeb. Czyli bodźce szokujące i bodźce bólowe jednocześnie. Błyskawicznie ogarnia nas dezorientacja, a ona dla _homo sapiens_ jest najbardziej stresująca. W odpowiedzi na dezorientację ewolucyjnie wykształciliśmy mechanizmy obronne. Jeśli ktoś się przestraszył i szybko się schował, chociaż może jeszcze nawet nie wiedział, co mu zagraża – przeżył. A jeśli to zignorował – został zjedzony. Do dziś więc na dezorientację biologicznie reagujemy lękiem.

W takim nagłym zdarzeniu jak porwanie trafiają nas więc trzy rodzaje bodźców stresowych naraz – ból, szok i dezorientacja, na które nie możemy w żaden sposób odpowiedzieć. Nie możemy ani walczyć, ani uciekać, ani nawet się ruszyć, bo ktoś mocno trzyma. A w żyłach buzuje koktajl z hormonów, które szukają ujścia. Zaczynamy dygotać, w takiej sytuacji ze strachu można nawet dostać zawału.

Na to wszystko nakłada się jeszcze stres wirtualny, czyli wszystkie kłębiące się w głowie myśli, podlewane obrazami z mediów. Widzieliśmy już w telewizji, co chyba właśnie się z nami dzieje i co może się zaraz stać.

Jak ludzie reagują w takiej sytuacji?

Miotają się, wierzgają i krzyczą, co jest zupełnie bez sensu, bo tylko tracą siły. Gdy leżę związany, piszczenie i wierzganie w niczym mi nie pomoże. Gdybym mógł kogoś ugryźć albo uderzyć głową, to tak, ale gdy leżę w bagażniku z rękami na plecach, tylko pogarszam swoją sytuację. Oczywiście jest to silniejsza od nas, instynktowna, zwierzęca próba odreagowania.

W takim razie co należy robić?

Przejść do fazy relaksu. Proszę sobie przypomnieć film _Wejście smoka_. Bruce Lee tłukł wszystkich naokoło, aż w końcu zatrzasnęły się drzwi i został uwięziony jakby w klatce. Zwykle człowiek w tej sytuacji by wrzeszczał, skakał i pokazywał wrogom środkowy palec. A Bruce Lee rozejrzał się, zobaczył, że stamtąd nie ma wyjścia, usiadł na środku i zaczął głęboko oddychać, medytować, szykować się do walki. Jedyne sensowne zachowanie w takiej sytuacji. Trzeba się uspokoić i zacząć myśleć, co można zrobić. Skupić się na szukaniu rozwiązania, a nie na introspekcji i przeżywaniu, w jak strasznym położeniu się znalazłem.

Nie wiem, kogo stać na taki spokój, gdy się bardzo boi.

Może promil ludzi. Tak wyszkoleni są operatorzy jednostek specjalnych, żołnierze, którzy trafiają do niewoli. Wiedzą, czego się spodziewać i jak się zachować w takich sytuacjach, a one mogą być bardzo różnorodne. Może pan na przykład narobić w spodnie. Złapią pana, pobiją, będą trzymać trzy dni i nawet pan nie zauważy, że się pan spaskudził. Na sytuację nie mamy wpływu, ale na ustawienie się do niej – pełny. W takiej sytuacji można ją chociażby obśmiać, śmiać się z samego siebie. „O, kurna, tak mi dali w łeb, że się zesrałem! No, nikt mi nie uwierzy!”. Zupełnie inne opracowanie emocjonalne tej sytuacji niż u kogoś, kto na przykład nigdy nie był na obozie harcerskim i nie spał na twardej podłodze.

To działa też w mniej

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: