- W empik go
Ci i tamci. Tom 2: powieść z czasów kampanii węgierskiej T. T. Jeża. - ebook
Ci i tamci. Tom 2: powieść z czasów kampanii węgierskiej T. T. Jeża. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 325 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Próba ściągnięcia Andrzeja do zamku od nikogo innego, zdawało się, tylko od księżniczki wyjść mogła. Pozory wszakże mylą niekiedy. Tak się i tym razem zdarzyło.
Ze sposobu, w jaki księżniczka plan ojcowski przyjęła, wnioskować należałoby, że się przeciwko całej rodzinie zbuntowała. Byłoby to niezawodnie nastąpiło, gdyby jej do ochłonięcia z pierwszego wrażenia czasu nie dano. Na jej szczęście, zapomniano o niej. Księżna, baronowa i młodzi książęta, po wyjściu z gabinetu księcia, przeszli do salonu żółtego i rozprawiali o planie, podziwiali wytrawność księcia, trafność jego rzutu oka, nadewszystko jego krew zimną.
– Zadziwiającem jest to szczególniej – odezwał się jeden z młodszych książąt – że we wszystkiem tem nie czuć, nie widać śladu, cienia resentymentu z powodu tej dotkliwej, jaka go w Wiedniu spotkała, obelgi. Stoczyło się to po nim, jak rosa po zbroi rycerza.
– Cóż chcecie! – odparła matka. – Ojciec wasz, to rycerz starego gniazda, dyplomata szkoły meternichowskiej.
– Spożytkować potrafił cały materyał; stanowiska wyznaczył i o rezerwie nie zapomniał.
– A więc, nous ollons en guerre. Tambour battez la générale! – odezwał się książę Ferencz.
– Na twój udział dostała się rola ruchliwa – zauważył książę Ludwik. – W mojej plus ca change, plus c'est la meme chôse.
– W mojej – wtrącił książę Gabryel – gdybym miał za co, wyekwipowałbym sobie flotę i spróbowałbym, czyby mi się nie udało odkryć jakiej Ameryki, a przynajmniej Australii.
– Ażeby w niej dynastyę książęcą Barkonyay'ów wyawansować na królewską, jak się dynastya Braganca z królewskiej na cesarską wyawansowała – rzekł książę Ferencz.
– Nie – odrzekł Gabryel. – Je ne vise pas si haut. Trzymałbym odkrycie swoje w sekrecie aż do chwili, w której się rozstrzygnie zatarg pomiędzy Węgrami a Austryą i ofiarowałbym go mojej ojczyźnie.
Wyrazy "mojej ojczyźnie" cieniowała zlekka ironia.
– Ferencz ma zadanie najkłopotliwsze – odezwała się księżna – zadanie d'un révolutionnaire forcé.
– Mam wzór do naśladowania – odparł Ferencz.
– W kim? – zapytała baronowa.
– W hrabi Szandorze.
– A! – zawołała. – Prawda. Mnie się zdawało, że plan papy całkowicie jest oryginalny.
– A twój mąż i mój szwagier?
– Prawda – powtórzyła.
– Plan to jest świetny, ale zgoła nie oryginalny. Historya nie powiada, kto jest wynalazcą jego. Nohlesse oblige, znane oddawna, jest wyrazom polityki rodowej, lawirującej pomiędzy państwową a narodową.
– Nie same tylko rody politykę taką prowadzą – zauważył książę Gabryel. – Drogi tej trzyma się także l a haute finance, i to bardzo zręcznie, w jednej bowiem osobie łączą się często najsprzeczniejsze kierunki.
– Ale – zaczęła księżna, zwracając się do najstarszego syna – jak ty poradzisz sobie dans cette bagarre?
– O mnie się nie troszcz, mamo – odrzekł. – Dla własnej rozrywki schodziłem niekiedy na niższe szczeble drabiny. Rozkochiwałem w sobie córy ludu. Potrzebuję tylko rozpoznać się nieco w stosunkach tutejszych.
Księżna i baronowa naprzemian rozpowiedziały mu o koronie węgierskiej, o gwardyi narodowej i o innych objawach miejscowej rewolucyjności, o nastroju opinii przeciwko Niemcom etc.
– Jakież są tu osobistości wybitne?
– Aptekarz stoi na czele gwardyi narodowej; Janosz, hodowca świń; Glauber, Tisza mir posiadają, jeden dlatego, że dużo gada, drugi dlatego, że milczy.
– Partya tarokowa – dodała baronowa.
– W partyi tej jednak – odparła księżna – role główne odgrywają aptekarz i ksiądz.
– Jakże ksiądz? – zapytał książę Ferencz.
– Ot tak: rewolucya go pociąga, w tył się jednak ogląda. Dzięki jemu, o mało udecydowane nie zostało wyprawienie w Czernej ojcu waszemu kociej muzyki.
– Mama posiada wiadomości dokładne – w formie spostrzeżenia rzekł książę Ludwik.
– Przez panny służące, które o wszystkiem wiedzą.
– Dobrze jest – odezwał się książę Ferencz – znać to źródło informacyjne, zwłaszcza, jeżeli w gronie jego świecą wdzięki młodości.
– Niestety! – z akcentem znaczącym odrzekła baronowa.
– Dobiera mama, jak zwykle, stare i Niemki?
– Stare i Niemki – potwierdziła.
Miody książę skrzywił się; księżna podchwyciła:
– Zapomnieliśmy o jednej jeszcze osobistości wybitnej: doktór.
– Cóż to zacz?
– Polak.
– A?
– I pijak.
– Tem świetniej naród swój przedstawia.
– Posiada jednak wielką wziętość.
– Nie dziw, łączy w sobie dwa, w oczach węgierskich cenne przymioty.
– Wymienić należy jeszcze jedną osobistość – odezwała się baronowa: – malarz.
– Czy nie stracił on na wziętości od czasu, jak w zamku zamieszkał? – zapytała księżna.
– Nie zdaje się – baronowa na to – moja Gretchen o demagogię go oskarża i utrzymuje, że pełni w zamku funkcyę wroga domowego.
– Gretchen liczy wieku? – zapytał książę Ferencz.
– Lat trzydzieści kilka.
– A malarz?
– Dwadzieścia kilka.
– I naturalnie, jako malarz, pozuje na Rafaela: włosy długie, mina melancholiczna.
– Bynajmniej. Nie pozuje on; jest to młody człowiek, bardzo wykształcony, bardzo przyzwoity i bardzo przystojny, wcale dystyngowany. Ja i Lina u niego lekcye rysunków bierzemy.
– Ztąd się pokazuje, że jest on demagogiem dla panny Gretchen. Ale cóż to za jeden? Nie Węgier, ani Wioch, kiedy nie pozuje.
– Polak.
– Ba! Polacy w Czernej garnizonem, jak widzę, stanęli.
– Dwóch ich jest: doktór i malarz.
– I malarz w zamku mieszka?
– W zamku.
– To się wcale dobrze składa. Najpierwej więc z nim, i to niezwłocznie, znajomość zabiorę, to mu pochlebi. Pogadam z nim o Sobieskim, o Poniatowskim i o innych, jeżeli sobie przypomnę, tego kalibru figurach; pomówię o demokracyi i ujmę go sobie.
– W bibliotece – odezwała się baronowa.
Książę Ferencz wyszedł. W czasie nieobecności jego księżna zapytała księcia Gabryela, czy nie ułożył sobie programu podróży za granicę?
– Hm? – odrzekł. – Programu układać nie będę.
– Dokąd jednak najprzód kroki swoje skierujesz?
– Do Szwajcaryi zapewne, a to dlatego, że w Monachium do załatwienia mam kilka interesów. Na neutralnym gruncie szwajcarskim obmyślę dalszą wędrówkę neutralną.
O wędrówce tej rozmowa się zawiązała i toczyła, kiedy do salonu wszedł książę Ferencz. Wszedł i od progu rzucił wyraz:
– Nowina!
Oczy wszystkich, zapytania pełne wejrzenia na niego się zwróciły.
– Malarz się ulotnił.
Wyszedł, powróci – odezwała się baronowa z akcentem, w którym czuć się dawało tłumione zaniepokojenie.
– Wyszedł, ale nie powróci – odparł książę.
– To być nie może!
– Idę do biblioteki, drzwi zamknięte. Pytam o malarza mieszkanie, idę, izba otwarta, ale pusta. Zwracam się po informacye do marszałka dworu i on mi go pokazał. Widziałem go.
– A więc? – wtrąciła baronowa.
– Widziałem go zdaleka, na drodze wysadzonej topolami; zmiatał ku miastu ze sztalugą na grzbiecie.
– Cóż się stało?
Głos baronowej wyrażał niepokojem nacechowane zdziwienie.
– I mnie to zdziwiło. Marszałek mi objaśnienia dać nie umiał.
– To niedobrze – odezwała się księżna. – Bądź co bądź, miody ten Polak był w zamku rodzajem piorunochrona.
– Tegom się po papie nie spodziewała – odezwała się baronowa w przypuszczeniu, że książę, ze względu na bierną neutralność, jakiej się w polityce trzymać zamierzał, Andrzeja odprawił. Papa błąd popełnił.
Opinia ta była opinią wszystkich, jak księżna bowiem, tak książęta młodzi uznawali, że bierność neutralności zyskiwała na obecności Polaka pod dachem zamkowym – zyskiwała w oczach Węgrów zwłaszcza.
– Obecność ta dla Węgrów była obecnością Polaka, dla Austryaków malarza – tłómaczył kroczący drogą dyplomatyczną książę najmłodszy.
– Czyby tego naprawić nie można? – odezwał się książę Ludwik.
– Naprawić potrzeba koniecznie – z naciskiem odrzekła baronowa. – Ja i Lina dziś po obiedzie szturm do papy przypuścimy.
– Ja poprę – dodała księżna.
W tej materyi do obiadu toczyła się rozmowa, raz przerywana, znów wznawiana. Księżniczka przy stole nie siedziała. Przysłała oznajmienie, że się czuje niezdrową; baronowa do niej chodziła i powróciła z wiadomością, że do parku wyszła.
– Niedyspozycya jakaś – zauważyła księżna.
– Doktór – odezwał się któryś z młodych książąt.
– Pokojówka jej powiada – odparła baronowa – że Lina mówiła, ażeby się zdrowiem jej nie niepokoić.
Obiad bez księżniczki spożyto i bez niej nastąpiła siesta poobiednia, po której baronowa ojca wręcz zainterpelowała.
– Dlaczego też papa kochany, nas, to jest Liny i mnie, nauczyciela pozbawił?
– Nie rozumiem – odparł książę.
– Papa malarza odprawił.
– Odprawił się sam. Do mnie niewzywany przyszedł i podziękował za służbę.
– Czy nie można było dymisyi nie przyjąć?
– Miałem prosić?
– Obecność jego w zamku bardzo była pożyteczną.
– Ze względu przeto na pożytek, jaki tobie i Linie przynosił, nie odprawiałem go, pomimo, że mi już był niepotrzebny.
– Pożyteczność jego nietylko się do nas ściągała – odparła baronowa i bardzo wymownie streściła wszystko, co się w tej materyi przed obiadem w nieobecności księcia mówiło,
Książę wysłuchał, pomyślał i odpowiedział:
– To prawda.
– Opuszczenie przez niego zamku czyni zły efekt..
– I to prawda – uznał.
– Więcby go – zaczęła baronowa – do powrotu jakoś namówić należało.
– Hm? – mruknął. – Zapewne, ja jednak na to sposobu nie mam, mnie prosić nie wypada.
– Ale mnie, rozmiłowanej w lekcyach rysunków kobiecie, wypada – podchwyciła baronowa.
– Ph! tak, zapewne; do pewnego jednak stopnia.
– O! – zaczęła – z Rześkim rzecz się tem łatwiej dokona, że jest to młody człowiek, pełen przymiotów i lepszego towarzystwa, wysoko ukształcony i bardzo dystyngowany; więc on mnie, gdy prośby moje z prośbą Liny połączę, odmówić nie może.
– Wprost się jednak do niego, spodziewam się, nie zwrócisz – zauważył książę w sensie przestrogi.
– No, nie – odrzekła i do księcia Ferencza mowę zwracając, dodała: – Rewolucyonizm Ferencza z góry w sprawie tej jako negocyatora wyznacza.
Młody książę z akcentem uznania głowę pochylił.
– Trzeba Rzeskiego do zamku sprowadzić koniecznie, koniecznie, i wprowadzić na pokoje.
Przeciwko wyrazom ostatnim ani książę, ani księżna, ani nikt z opozycyą nie wystąpił, dlatego baronowa propozycyę swoją poparła w sposób następujący:
– Przyjmujemy przecież Glauberów, Tiszów i innych, od których on o niebo całe wyżej stoi. On zna rozmiłowanie Liny w rysunkach; gdy się przeto jeszcze i o mojem dowie….
– Rozmiłowanie to – przerwał książę Ferencz tonem żartobliwym – przypomina rozmiłowanie Rozyny w lekcyach muzyki.
– A! – odparła baronowa z gestem odpowiednim i dodała: – Stoimy na gruncie neutralności biernej; niechże z gruntu tego Polacy nam nie uciekają. Boć Rzeski uciekł: od czego, od kogo?
Zapytanie ostatnie wprowadziło do rozmowy nowy żywioł, który ją przeciągnął nad miarę tak dalece, że książę się tem zniecierpliwił i z odznaczającym go taktem dyplomatycznym, przeprowadził rozmowę na grunt tualetowy. Posłużyła mu do tego wzmianka o Anglii. Wzmianka ta drogą powinowactwa idei wywołała królowę angielską, która, gdy w parlamencie z mową występuje, przemawia nietylko słowami, ale każdą szlareczką, każdą wstążeczką, kokardką u odzieży jej upiętą.
– Wszystko z niej mówi.
– To nie dobrze – zauważył jeden z synów; – mówi może za wiele.
– Ale mówi zagadkowo.
– Więc tak, jakby nie mówiła.
– Przeciwnie. Zagadki niezmiernie ważną w dyplomacyi odgrywają rolę. Naprzykład: włożyła królowa zółty fontaż. Żółty fontaż wkłada się, gdy czynność polityczna ma na widoku Chiny, Amerykę Południową lub Państwo Kościelne. Znak to, że gabinet angielski w jeden z tych punktów uderzyć zamierza. Zachodzi jednak pytanie: jak? Do zaznaczenia tego pytania służy umieszczenie fontazia pod szyją, na piersi, na głowie, na turniurze. Stosownie do tego, w gabinetach powstaje ruch umysłowy, zagadnienie rozwiązują tu trafnie, ówdzie nie wiążą się i rozchwiewają koalicye i przymierza. Widzicie przeto, do jakich jeden fontaź prowadzi następstw. Gdyby nie to, nie byłoby ruchu, a zatem i życia. O! dyplomacya tym, którzy się w nią wpatrywać umieją, wykazuje wielkie głębie.
– Umiał się w nią wpatrywać Metternich – zauważył z przekąsem książę Ferencz.
– Toć on nie na dyplomatycznym potknął się gruncie; a zresztą errare humanum est. Co do mnie, pochwalić się tem mogę, żem nie błądził. Na dowód mam mowę moją w izbie magnatów. Wydam ją z komentarzami, pokaże się wszystko, jak na dłoni. Dołączę do niej traktat o symbolistyce dyplomatycznej według odzieży, lepiej przez przodków naszych, aniżeli przez nas pojmowanej.
Westchnął, wstał i do gabinetu swego odszedł.
– Lina nie nadchodzi – odezwał się jeden z młodych książąt. – Gdybyśmy do parku zeszli, możebyśmy ją gdzie spotkali.
– Pora sprzyja – rzekła księżna.
Towarzystwo się rozeszło i w niespełna godzinę później zgromadziło się w alejach. Jerzyk z wujami w piłkę grał. Panie się przechadzały powoli.
– Ach! gdzież Lina? – odezwała się księżna do córki. – Nieobecność jej niepokoić mnie zaczyna.
– Dziwną jest w rzeczy samej.
– Tem dziwniejszą, że się z ucieczką Polaka zbiegła.
– Czyżby mama przypuszczała? – zaczęła baro – nowa, a oczy jej nagle mętnym jakimś zamigotały blaskiem.
– Nie przypuszczam nic. Uderzyło mnie to tylko.
– Koincydencya w rzeczy samej zastanawiająca. Ucieczka Polaka? zniknięcie Liny?
– Rzecz jednak nieprzypuszczalna.
– Czemu nie? – zapytała baronowa tonem rozdrażnienia.
– Czyż się panny wykradają wśród dnia białego?
Jeden z młodych książąt w chwili tej siostrzeńca opuścił i do pań się zbliżył. Był to książę Gabryel.
– Czy mu powiedzieć można? – zapytała baronowa.
– Ba! brat rodzony.
Baronowa udzieliła mu spostrzeżenia, tyczącego się zejścia się oddalenia młodego Polaka i za długiej nieobecności księżniczki.
– Parbleu, hm? – mruknął młodzieniec. Nadszedł drugi, następnie trzeci – i ten i ten po kolei tak samo, jak książę Gabryel, przyjęli wiadomość o dającej do myślenia nieobecności siostry.
– Piękna mi parada! – odezwał się książę Ferencz.
– Donnerwetter! – zawtórował mu książę Lajosz.
– Nie trzeba z tego hałasu robić – rzekł książę Gabryel.
Księżna milczała; baronowa nic nie mówiła – tej ostatniej szczęki drgały, oczy się iskrzyły; policzki okrywała bladość, o wzruszeniu wewnętrznem świadcząca. Usta miała ścięte, pierś podnosiła się oddechem, który z lekkim świstem i z wysiłkiem niejakim przez nos przechodził.
– Należy jednak… – ciągnął książę Gabryel, zamyślił się nad tem, co ma powiedzieć dalej, gdy nieopodal słyszeć się dało wołanie małego Jerzego:
– Ciotko Lino!
Wnet oczy wszystkich na chłopca się zwróciły.
– Ciotko Lino! łap! – wołanie powtórzył i piłką prostopadle do szpaleru, porastającego wzdłuż ulicy bocznej, cisnął.
W chwili tej wszyscy naraz ujrzeli przesuwającą się po za szeregiem drzew postać niewieścią. Postać się na miejscu zwróciła, pomiędzy dwoma drzewami stanęła, ręce nastawiła, piłkę złapała i odrzuciła. Była to w osobie własnej księżniczka.
W gronie księżny nastąpiło uspokojenie. Księżna i książęta uspokoili się odrazu, baronowa stopniowo i nie całkowicie, gdy bowiem księżniczka nadeszła, ciskała na nią wejrzenie takie, jakby ją na wylot przejrzeć chciała.
Gdyby towarzystwo, w którem się zguba taka odnalazła, należało do sfer poziomych, wątpliwości nie ulega, iżby księżniczka gradem pytań zasypaną została. Matkaby jej o zdrowie pytała, bracia o to, co się z nią działo. Księżna jednak rzekła tylko:
– Lina, a?
Z braci zaś jeden odezwał się:
– Rzuciliśmy na ciebie straszne posądzenie.
– Naprzykład? – zapytała.
– Posądzaliśmy cię o eskapadę romansową. Domyślaliśmy się porwania.
– Przez Tiszę może? – odparła.
– Nie.
– On jeden chyba w krainie tutejszej byłby zdolny to uczynić.
– Taki przedsiębierczy?
– O przedsiębierczość podejrzewać go można dlatego, że mało mówi.
– Mieliśmy na myśli nie jego, ale malarza, Polaka.
– A? – odezwała się.
– Nieobecność twoja zeszła się z jego ucieczką.
– Z jego ucie-czką? – wyskandowała zdziwiona.
– Uciekł – rzekł jeden z młodych książąt.
Księżniczki oblicze powlekła bladość, oczy podniosła i powiodła niemi z wyrazem takim, jakby o pomoc wzywała; po chwili na usta jej uśmiech się zabłąkał, z głębi piersi odetchnęła i wysiłek widoczny na sobie czyniąc, spokojnie brata, który jej ucieczkę Andrzeja oznajmił, zapytała:
– I jakże to się stało? uciekł?