Ciało huty - ebook
Ciało huty - ebook
Intensywna przeprawa przez pięćdziesiąt lat marzeń i zmyśleń.
Nowa, wciągająca powieść laureatki Nagrody Conrada i Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza!
15 kwietnia 1972 roku wbito pierwszą łopatę pod budowę Huty Katowice. To również data złożenia obietnicy lepszego świata dla tych, którzy od lat szukali perspektyw na przyszłość. Wśród nich znaleźli się Ewa, Zygmunt i Ula – młodzi, pełni zapału, wierzący w misję, która została przed nimi postawiona.
Niemal pięćdziesiąt lat później. Niewiele pozostało z dawnych planów. Maja, studentka z aspiracjami, szuka własnej drogi. Świat roztacza przed nią wachlarz szans, ale czy jest możliwe osiągnięcie spełnienia w tak niestabilnej i chaotycznej rzeczywistości? Huta stanie się dla niej pretekstem do przyjrzenia się nie tylko minionym obietnicom, ale i swoim słabościom. Czy uda jej się odejść od egoizmu, aby dostrzec wspólny rytm czasów i ciał?
Ciało huty jest przejmującą, rozpisaną na dwa pokolenia historią o społecznym awansie i ciężkiej pracy, by osiągnąć to, co wydawało się upragnione. To – wreszcie – szczery i nieironiczny obraz życia w socjalistycznej Polsce i współcześnie. Cieplak w charakterystycznym dla siebie stylu, niezwykle dojrzale, autentycznie, z elementami mistyki oraz humoru, kreuje świat, o którym ciężko zapomnieć.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07876-1 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ściany wojewódzkiego ośrodka kulturalno-oświatowego pękały w szwach, a młody portier palił szluga za szlugiem, zawieszając ożywiony wzrok na każdej dziewczynie, która zbliżała się do wejścia. Ewa szła z zadartym nosem, który unosił się jak boja na jeziorze pełnym ludzi, i nie wiedziała jeszcze, że jej obecność zmieni temperaturę tej zimy. Nie miała na głowie czapki, a jej rozpięta kurtka powiewała trochę jak suknia gwiazdy filmowej, a trochę jak podomka dziewczyny ze „Społem”. Pocierała jedną dłoń o drugą, jakby miała pod skórą krzemienie i chciała wykrzesać z siebie iskry. Musiała się porządnie wyziębić w drodze z Dąbrowy Górniczej, ale grzała ją ekscytacja. Szyby PKS-ów o tej porze roku całe zachodziły szronem, a podnosić temperaturę mogły głównie wyziewy współpasażerów, które były cieplejsze niż piec w domu Ewki. Wychowała się w drewnianej chałupie, gdzie wciąż mieszkała z rodzicami i dziadkami, i gdyby nie to, że w centrum miasta, do którego należała teraz jej dzielnica, wybudowano Pałac Kultury Zagłębia i kilka innych nowoczesnych budynków, to pewnie dalej robiłaby przy polu i w sadzie, zamiast tłuc się do Katowic w poszukiwaniu szczęścia. Ciągnęło ją do świata.
– Zimno we wachle, co? – zapytał portier, wynurzając się z kłębów dymu. Był zachwycony pulsującą atmosferą zalewającą go z każdej strony i w chmurze klubowych ukrywał buzujące w nim emocje. Ewa prychnęła, jakby zapytał ją, czy słyszała już kiedyś audycję Lata z radiem. Była rozgrzana i gotowa do walki o swoje. Zaraz wyśpiewa sobie zwycięstwo.
Nie ona jedyna chciała dzisiaj wygrać.
Tego samego dnia co przegląd piosenki, w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie odbywał się VI Zjazd PZPR. Edward Gierek cierpliwie tłumaczył, dlaczego „potrzeby kraju wymagają rozpoczęcia w obecnej pięciolatce budowy nowego, dużego obiektu hutniczego oraz stworzenia warunków do modernizacji starego hutnictwa”. I chciał, żeby huta, do której przekonywał towarzyszy, wyrosła zaraz przy domu Ewy. Ale ona nie miała o tym pojęcia, była teraz skupiona na czymś zupełnie innym.
– Może tobie – odpowiedziała chłopakowi pewnym siebie głosem i przeczesała dłonią długie brązowe włosy. On wyrzucił szluga w stronę popielniczki, sprytnie pstrykając, i zagwizdał fragment piosenki Gdybyś kochał, hej. Gwizdali ją w tym czasie i jego koledzy ze szkoły górniczej, i połowa frelek z Chorzowa. Ewa zatrzymała wzrok na jego palcach i odgwizdała z podziwem.
– A wy śpiywocie a capella aboście straciyli ta kapela? – zapytał. Niosła na ramieniu gitarę, której nie zauważył, więc łaskawie, bez słowa zsunęła ją z ramienia.
– No to gro i bucy, byda suchoł – rzucił.
– Słuchaj, a może się czegoś dosłuchasz – odparowała. Była już zmęczona tym wścibskim Ślązakiem i chciała iść dalej, w głąb sali, gdzie od kilkunastu minut trwał przegląd piosenki, na który się spóźniła przez rozklekotany autobus. W tym samym momencie próg domu kultury przekroczyła rozchichotana dziewczyna z krótkimi blond lokami i grzywką à la Jędrusik. Towarzyszyło jej czterech chłopaków z włosami do ramion. Ewa rzuciła do portiera z niepokojem:
– Tutaj wszyscy z całym instrumentarium?
– Niy maszina, ino technika. To, że majōm sprzynt, to jeszcze nic niy znaczy. Co bydziesz śpiywać?
– Pamiętasz, była jesień.
Portier próbował ukryć rozczarowanie i zmieszanie, żeby nie stracić okazji do lepszego poznania Ewy. Kojarzyła mu się z zupełnie inną melodią. Przegra z taką mruczanką. Na przeglądzie panowały szum, gwar i radość, a ludzie wygwizdywali wszystko, co było gorzej nagłośnione i melancholijne. Nie te emocje.
– I jeszcze na tym wiośle? – zapytał całkiem szczerze i na granicy współczucia. – To mosz recht, to sie może niy udać. Przegląd Piosenkarzy i Zespołów Amatorskich to niy plac na take mrōnczynie. Moga dograć na basie Gdybyś kochał, hej, przido sie tyż moja linijo. Śpiywōm niy nojgorzij. Podej swoja.
Ewa spojrzała na niego, jeszcze z drobnymi śladami irytacji w kącikach ust, i zaśpiewała pierwszy wers. Kiedy spotkali się w harmonii przy „heeej”, plan zaczął jej się wydawać sensowny. Sami wyglądali na zdziwionych takim szybkim zgraniem. Ewa nie chciała jednak całkiem zdać się na intuicję nieznajomego.
– Mam lepszy pomysł – powiedziała. – Wystąpimy z Usta me ogrzej. Twoją piosenkę zagrają wszyscy, zobaczysz. Jeszcze będziemy mieli jej dość. W to nikt inny nie pójdzie. Ty chcesz śpiewać to, czego oczekują. Ja chcę śpiewać coś, co zaskoczy.
Spojrzał na nią.
– Ale to jo mōm śpiywać? A wtynczos ty co? Tam je ino linijo ôd chopa.
Ewa przewróciła oczami.
– Linia męska, od kiedy? To się nazywa linia basowa i ja też potrafię ją zaśpiewać, bo mam niezłą skalę.
Pokiwał głową z aprobatą. Ewa już miała iść, ale postanowiła wykazać się chociaż minimalną inicjatywą i zapytać o coś i jego.
– A ty, portierze, jak masz na imię...?
Ożywił się i podał jej rękę.
– Na portierni siedza ino bez to, że wachtyrz poszoł za kulisy. Bezma tam lejōm czysto. Państwowa Szkoła Górnicza w Chorzowie, Zygmunt Siwczyk. Ale jo byda technik mechanik, a niy grubiorz. Jo tyż dzisiaj wystympuja ze kapelōm. – Wskazał głową swój bas, który leżał zamknięty w poszarpanym futerale. – Uczestnicy to z wiynksza przijezdni, ze katowskigo bezma ino dziesiyńć kapel. Ci, co przechodziyli kole nos ze instrumyntami, na zicher ze rzeszowskigo. Widzioł żech ich podjyżdżać jednym ikarusym, ich sam je cołko grōmada. A tyś je ze Zogłymbio, pra? Słychać zaroz, żeś je zza Brynice. Znōm tam pora werkōw, fajnie sie tam buduje. I wiyncyj nad ziymiōm aniżeli pod. Mocie tam jaśnij. My sie już chyba trefiyli we finale wojewōdzkim.
– Tak? Zupełnie nie pamiętam – skłamała Ewa, bo właśnie sobie przypomniała, z kim wtedy przegrała: z czterema irytująco pewnymi siebie chłopakami w stylu Polan, do których wzdychał niemały tłumek dziewczyn wijących się pod sceną jak glony na Pogorii. – Jestem z Dąbrowy. Zasadnicza Szkoła Handlowa. Ewa. Poza tym nie jestem amatorką. Wygrałam już kilka przeglądów i śpiewam w sekcji muzycznej w naszej szkole.
– Elegancko, to bydziesz szumnie handlować.
Ewa zbyła jego kolejny nieudany żart i w końcu weszła z impetem do środka, dając Zygmuntowi sygnał, że mimo wszystko bierze jego słowa i harmonię ich wspólnych głosów na poważnie. Prawda była taka, że przede wszystkim chciała wygrać i Zygmunt mógł jej w tym pomóc.
Chwilę później znalazła się na wielkiej zaciemnionej sali, gdzie czuć było zapach potu, a nad sceną widniał papierowy napis: „VIII Ogólnopolski Przegląd Piosenkarzy i Zespołów Amatorskich”. W uszach zadźwięczał jej znów język śląski, jak ten Zygmunta, ale tuż obok ktoś dodatkowo mazurzył. Naprawdę zjechali się tutaj z różnych stron. Zaraz potem wyłowiła z tłumu konferansjera i poprosiła go na słówko. Mężczyzna wyglądał na rozszalałego kaowca, który dopiero rozgrzewa się przed akcją i gdzieś za dwa utwory zacznie wszystkich irytować pomyłkami w zapowiedziach wokalistów. Ewa nie kojarzyła go z finału wojewódzkiego, przez który musiała przejść, żeby dostać się tutaj. Pewnie ktoś ściągnął go ze stolicy.
– Chcę zmienić utwór wpisany w zgłoszeniu. Zagram razem z kolegą – powiedziała z uśmiechem i pewnością siebie, prostując się do szczytu możliwości. Kaowiec był od niej wyższy o głowę i zdawał się nawet nie patrzeć w jej stronę.
– A ten kolega skąd się nagle urwał? – wymamrotał, rozglądając się po sali. – Zgodnie z zarządzeniem Ministerstwa Kultury i Sztuki do Katowic przyjechali najlepsi i wytypowani przez wojewódzkie domy kultury. Jak pani sama wygrała w województwie, to sama musi śpiewać. Inna sprawa, między nami mówiąc, że domy kultury chyba nie do końca dobrze zrozumiały swoje posłannictwo i mamy tu, za przeproszeniem, nie zawsze najwyższy poziom. Od rana słyszałem różne rzeczy, a publika potrafi wygwizdać, więc radzę uważać. Jakby niektórym komisjom wojewódzkim słoń na ucho nadepnął. Na zabawach, które prowadzę, czasami słychać mniej fałszu niż tu, przysięgam. W każdym razie, jeśli chodzi o pani wniosek, nie ma takiej możliwości.
Ewa spojrzała na niego, łapiąc się nerwowo za kosmyk włosów.
– Jak to: nie ma takiej możliwości? Z kim mogę to ustalić?
– Teraz już z nikim. Chyba że się koleżanka dostanie do przedstawicieli wojewódzkiego domu kultury.
Konferansjer przeszedł obok Ewy, mijając ją jak pociąg z Warszawy do Wiednia, który nie chce się zatrzymać w Sosnowcu, a ona zawiesiła wzrok na zespole rozkładającym sprzęt: parapet, perkusja, gitara. Nie ma szans z tą całą artylerią. Na jednej gitarze tego nie udźwignie. Zygmunt miał rację. Nagle uchwyciła spojrzenie dziewczyny à la Jędrusik, z którą wcześniej minęła się w drzwiach. Tamta stała teraz pod sceną i uśmiechała się do Ewy, najwyraźniej próbując znaleźć w tłumie kogoś, kto będzie ją wspierał z pierwszego rzędu. Za chwilę miała rozpocząć występ i zdać się na kaprys zgromadzonych na widowni.
– Powodzenia, ja się bardzo denerwuję – powiedziała, żeby dodać sobie samej otuchy. W tym czasie Ewa zobaczyła, że za kotarą coś drgnęło i do kaowca, który nie chciał z nią rozmawiać, podszedł Zygmunt. Uścisnęli sobie mocno dłonie.
Ewa spojrzała wyraźniej w stronę dziewczyny.
– Tobie też. Co śpiewasz?
– Zgadnij.
– Gdybyś kochał, hej?
Dziewczyna zrobiła zakłopotaną minę. Już miała potwierdzić, że Ewa zgadła, kiedy jej kolega zawołał:
– Ulka! Chodź, zaraz zaczynamy.
Ewa pokazała, że tak czy inaczej trzyma kciuki za ich ograny numer. Nie chciała psuć dziewczynie nastroju. Stała jeszcze chwilę, przyglądając się zamieszaniu na scenie. Raz na jakiś czas kierowała wzrok w stronę zielonej kotary, za którą Zygmunt energicznie dyskutował z kaowcem. Miała wrażenie, że gdzieś błysnęła literatka. W pewnym momencie zespół zszedł za kulisy, a na scenie pojawił się konferansjer. Zapowiedział ich występ i znowu zamienili się miejscami.
Nagle za plecami Ewy jak duch pojawił się Zygmunt. Złapał ją za ramię i wyszeptał jej do ucha:
– My sōm pō nich. Widzioł żech na rozpisce, boch ja sōm przed chwilōm przerobiōł. Kōnferansyjer już je leko chycōny, bo za kulisami prawie czestowali doś szczodrze, tōż zapowiy tak, jak tam stoji, abo mōm pedzieć, jak jo mu napisoł.
Ewa poczuła, że wszystko wraca na właściwe tory. Zmobilizowała się i pomysł przyszedł do niej sam, jak olśnienie:
– Plan jest taki: wchodzę na scenę, a ty grasz zza kulis na basie. Nie widać cię. Czekamy, aż zrobi się cisza, bo po takim instrumentarium jak ich – wskazała głowę na Ulę, która teraz wdzięcznie poruszała się po scenie, podczas gdy tłum falował rytmicznie w taki sposób, że wszystko było poprawne i wesołe – ludzie będą głośni. Opóźniamy początek, żeby publiczność zaczęła się niecierpliwić, zanim wejdę z pierwszym wersem.
– Czyli zaczniesz śpiewać dopiero, jak oni będą cicho?
Ewa skinęła głową.
– No to sie poczekōmy. Ale dobre. Ty sam rzōńdzisz. To jo wejda ze mojōm linijōm dopiyro we drugij zwrotce – złapał jej pomysł Zygmunt.
– To ma sens. Ja przeskoczę wtedy z dołu na górę, a na początek potrzymam dół. Umówieni? – Ewa walczyła z myślami i sama była zaskoczona, że oddała mu tak duży fragment piosenki. Ale głupi nie był. Dodała: – I pamiętaj, że przyjechałam tu sama i to moja scena. Ty dogrywasz.
– No i sama stōnd wyjedziesz. Chyba że już niy bydziesz w sztańdzie ô mie zapōmnieć. – Rzucił jej kolejny przelotny uśmiech. Nie poznawał siebie. Zwykle nie plótł takich głupot i był raczej wycofany w relacjach z kobietami. Ale ta Zagłębiaczka miała w sobie tyle zaczepności, że nie mógł się powstrzymać.
Ewa westchnęła. Coś jej podpowiadało, że inaczej nie wygra i ten cały Zygmunt jednak spadł jej z nieba. Musi zabrać ze sobą na scenę przyszłego technika mechanika. Przecież umiejętność łączenia i szukania rozwiązań sprawia technikom przyjemność i daje napęd ich życiu. Wieczni kombinatorzy. On będzie wiedział, co z czym połączyć. Kiwnęła głową. Klamka zapadła. Zostali duetem.
***
Kiedy głosy Ewy i Zygmunta zbiegły się w wersie „Na siebie czekać w chłodzie nocy”, nie mieli pojęcia, że znajdują się właśnie w chwili nowego początku. Ich usta były blisko siebie, chociaż dzieliły ich mikrofony i Ewa dopiero po ostatniej nucie basowej uśmiechnęła się do Zygmunta. To było więcej niż pokaz zdolności technicznej, w ich głosach było coś ponad mechanikę – jakaś lekkość, która ulatniała się jak zapach krzemieni pocieranych jeden o drugi. Nie chciało się, aby ten aromat znikł, jakby kamienie wydzielały woń najlepszych perfum Kobako. Na sali zapadła cisza.
W pierwszym rzędzie stała Ula, która po występie Ewy i Zygmunta podskoczyła w miejscu i zaczęła bić brawo, jakby to robiła dla samej siebie. Muzyka obudziła w niej niejasną tęsknotę. Choć tego dnia na przeglądzie piosenki było więcej ciał i głosów niż tylko Ewy i Zygmunta, to w występie tych dwojga coś wyrywało się ponad kolektywną przeciętność. Ich bliskość była osobna i przez to bardziej wyrazista. Cały zespół Uli nie potrafił złapać takiego napięcia i harmonii dźwięków jak te, które Ewa i Zygmunt utrzymali na scenie od początku do końca utworu. Od nich leciały iskry, podczas gdy występ Uli i jej kompanów był po prostu dobrze wykonaną piosenką.
Tymczasem Ewa stała dalej na scenie naprzeciwko Zygmunta i przez oślepiające reflektory nie widziała jeszcze, co robi publiczność. Dźwięk jednak mówił sam za siebie – wywołali aplauz jak Gierek po swoim przemówieniu na zjeździe partii. Czuła, że palce ma gorące, a jej gardło drży. I że dookoła słychać nie tylko brawa, lecz także piski i gwizdy. Tłum już wiedział. Ten duet ewidentnie zmienił sytuację w rankingu i wzbił się na sam szczyt. Czy zwycięży? Konferansjer wszedł na scenę, aby skomentować ich występ, ale publiczność nie dała mu szansy, bo już wiedziała, kto jest nowym faworytem. Ewa i Zygmunt zeszli za kulisy i dopiero za kotarami odezwali się do siebie.
– I co? Niy żałujesz? – zaczął, oczekując pochwały.
Ewa spojrzała na jego dłonie i opuszki, na których było jeszcze widać odciski strun, jakby chciała sprawdzić, czy Zygmunt nadal jest tą samą osobą co na scenie. Była w lekkim letargu.
– W trzeciej linijce ci nie poszło – rzuciła z większą niepewnością niż wcześniej. – Ale naprawimy to.
Następnie poszła do ubikacji, gdzie kilkanaście innych dziewczyn powiedziało jej, że na ich występie miały ciarki. Pytały o Zygmunta. Nie wyglądały na zazdrosne, tylko pełne dzikiej fascynacji, jakby Ewa nie przyjechała tutaj z Zagłębia, tylko z innej planety. Część dopytywała, czy są parą. Ewa skłamała, że jest jego dziewczyną, żeby dały jej spokój i w końcu przepuściły ją do WC. Weszła do kabiny i zobaczyła, że ma mokre majtki. Uśmiechnęła się do nich jak do słodkiej galaretki z kuchni, gdzie była na stażu. Nie potrafiła jeszcze określić, co czuła, ale przez najbliższych kilka godzin przed ogłoszeniem wyniku chciała zachować to uczucie dla siebie i obracać je w głowie jak błyskotkę albo drogą słodycz.
Jej ekscytacja zbiegła się z inną, potężną wieścią, która już krążyła po sali. W Warszawie Gierek osiągnął to, czego chciał. Huta będzie tutaj. Nie na Pomorzu i nie w centralnej Polsce, pomimo że miała się nazywać „Centralną”. Powstanie w Zagłębiu i wyznaczy nowy środek ciężkości świata. Zaznaczono krzyżyk na mapie i ogłoszono, że przyszłość określi kombinat w Dąbrowie Górniczej. I chociaż huta dopiero miała się tu wyłonić z ziemi jak lokalna pramatka, było jasne, że będą ją budować również ci obecni w sali koncertowej.
***
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------