Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciało i dusza wspinacza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciało i dusza wspinacza - ebook

Motto: „Żyję, aby się wspinać — wspinam się, by żyć. Wspinaczka daje mi tyle radości, że innym wydaje się to nie w porządku…”

Z Kotliny Czeskiej na szczyty najtrudniejszych skał świata!

W 2016 roku Adam Ondra wspiął się na drogę Dawn Wall w Parku Narodowym Yosemite. Zrobił to, mając już na swoim koncie całą masę sukcesów. Czeski wspinacz regularnie wygrywa zawody w pucharze świata, ustanawia kolejne rekordy i jest faworytem w swojej dyscyplinie przed zbliżającymi się igrzyskami olimpijskimi w Tokio. Jak zaczęła się jego przygoda ze wspinaczką? Co uważa za swój największy sukces?

„Ciało i dusza wspinacza” to wyjątkowa publikacja, która opisuje drogę Adama Ondry na szczyty ścian wspinaczkowych i rankingów sportowych oraz ogromną pasję, która od lat prowadzi go na podium. Lektura tej książki jest jak wejście do unikalnego świata, dostępnego tylko dla osób zajmujących się wspinaczką wysokogórską.

Witajcie polscy entuzjaści i polskie entuzjastki skał. Myślę, że wspinacze w Polsce i w Czechach mają wiele wspólnego. Choć brak w naszych krajach wysokich gór (z wyjątkiem Tatr) i choć matka natura nie obdarzyła nas tyloma skałami, ilu byśmy pragnęli, to alpinizm ma na naszych terenach bogatą tradycję, a wspinaczka sportowa wciąż zyskuje na popularności. Od zawsze miałem wrażenie, że o ile macie w Polsce jeszcze mniej skał niż my, o tyle jest w was jeszcze więcej chęci, odwagi i motywacji do wspinania. (..). Zawsze mi się wydawało, że Polacy i Polki w skałach walczą. Słowo „wystarczy” dla nich nie istnieje. Walczą o każdy kolejny krok bez względu na pogodę i okoliczności. Myślę, że stoi za tym jakaś zbiorowa wspinacza świadomość sięgająca złotej ery polskiego alpinizmu. Znam wiele osób z Polski, które naprawdę żyją wspinaczką. Ich radość z wchodzenia na skały jest autentyczna i czysta — i, w dobrym sensie tego słowa, „zaraźliwa”. – Z przedmowy do polskiego wydania

Adam Ondra - czeski wspinacz sportowy wyspecjalizowany w boulderingu, prowadzeniu oraz we wspinacze łącznej i klasycznej. Jest multimedalistą - czterokrotnym mistrzem świata we wspinaczce sportowej; trzykrotnie w prowadzeniu oraz w bulderingu, mistrzem Europy w prowadzeniu z 2019 z Edynburga, prowadzenia (łącznie 17 medali w tym 5 złotych, 10 srebrnych oraz 2 brązowe). Jako pierwszy poprowadził drogę wspinaczkową wycenianą na 9c – Silence (Flatanger, Norwegia), jest też autorem trzech pierwszych przejść jednych z najtrudniejszych dróg sportowych na świecie: La dura dura (9b+), The Change (9b+), oraz Vasil Vasil (9b+)

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-3690-9
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Żyję, aby się wspinać – wspinam się, by żyć. Wspinaczka daje mi tyle radości, że innym wydaje się to nie w porządku...

Prawdopodobnie najwięcej osób dowiedziało się o moim istnieniu, kiedy wspiąłem się na drogę Dawn Wall w amerykańskim parku narodowym w dolinie Yosemite. Uważa się to wydarzenie za zasadniczy przełom w mojej karierze. Mógłbym więc rozpocząć opowieść właśnie od tej pomyślnej wyprawy do jednego z najważniejszych dla wspinaczki skalnej miejsc, do rajskiej doliny wszystkich zapalonych entuzjastek i entuzjastów wspinania... tyle że byłby to zbyt gwałtowny i nieczytelny skok w sam środek historii. Ponadto, choć jestem dumny z mojego ogromnego sukcesu i wspominam go z przyjemnością, przeżyłem w swojej karierze wspinaczkowej wiele innych momentów, które cenię sobie jeszcze bardziej. Dlatego też cofnę się nieco dalej i opowiem wszystko po kolei.

PRZEDMOWA DO POLSKIEGO WYDANIA

Witajcie polscy entuzjaści i polskie entuzjastki skał. Myślę, że wspinacze w Polsce i w Czechach mają wiele wspólnego. Choć brak w naszych krajach wysokich gór (z wyjątkiem Tatr) i choć matka natura nie obdarzyła nas tyloma skałami, ilu byśmy pragnęli, to alpinizm ma na naszych terenach bogatą tradycję, a wspinaczka sportowa wciąż zyskuje na popularności. Od zawsze miałem wrażenie, że o ile macie w Polsce jeszcze mniej skał niż my, o tyle jest w was jeszcze więcej chęci, odwagi i motywacji do wspinania. A także ochoty na to, żeby wybierać się po wspinanie w dużo dalsze podróże. Niezmiennie fascynują mnie zastępy polskich tablic rejestracyjnych, które napotykam w różnych zakątkach Europy; tym bardziej, kiedy uświadomię sobie, że aby dotrzeć do niektórych miejsc, trzeba było przejechać ponad trzy tysiące kilometrów! Jeździć tak daleko, żeby się powspinać – to właśnie nazywam motywacją.

Zawsze mi się wydawało, że Polacy i Polki w skałach walczą. Słowo „wystarczy” dla nich nie istnieje. Walczą o każdy kolejny chwyt bez względu na pogodę i okoliczności. Myślę, że stoi za tym jakaś zbiorowa wspinacza świadomość sięgająca złotej ery polskiego alpinizmu. Znam wiele osób z Polski, które naprawdę żyją wspinaczką. Ich radość z wchodzenia na skały jest autentyczna i czysta – i, w dobrym sensie tego słowa, „zaraźliwa”.

Jak dotąd dwa razy wybrałem się w skały do Polski. Raz wspinałem się w Jaskini Mamutowej w iście arktycznych warunkach. Było wtedy jakieś osiem stopni na minusie, no ale cóż, po prelekcji na festiwalu w Krakowie musiałem odwiedzić wasze skałki. Muszę oczywiście przyznać, że widziałem już piękniejsze miejsca, ale niech będzie – mróz zrobił swoje i zapewnił niesamowite przeżycia. Przy okazji­ – publiczność na festiwalach w Krakowie i Lądku-Zdroju była jedną z najwspanialszych z publiczności, z jakimi się spotkałem. Podczas drugiej wizyty w polskich skałach zawędrowałem na Wielką Cimę w Podzamczu, gdzie, wręcz przeciwnie, bardzo mi się podobało. Piękne linie wzniesień, pewna skała i bardzo specyficzny rodzaj wspinania, który sprawił mi wielką frajdę. A do tego pozostało mi piękne wspomnienie o mojej setnej drodze 9a – Made in Poland wytyczonej przez Łukasza Dudka.

Tak więc do zobaczenia w skałach – albo w Polsce, albo w Czechach, albo gdziekolwiek indziej na świecie. Świat jest bowiem mały i tylko jeden. I to dobrze.

POCZĄTKI

Zawsze byliśmy ruchliwą rodziną. Moi rodzice w młodości wspinali się przy każdej okazji. Góry stały się dla nich drugim domem. Jako mały chłopiec często bawiłem się z kolegami u podnóży skał i patrzyłem, jak trochę starsze ode mnie dzieci lub dorośli wspinają się na kamienne ściany. Taki sposób życia od początku wydawał mi się zupełnie naturalny. Byłoby czymś dziwnym, a może nawet nienormalnym, gdybym i ja nie zaczął się wreszcie wspinać. Po moich narodzinach rodzice nie wybierali się już w skały tak często jak jeszcze kilka lat wcześniej. Jeździliśmy za to wszyscy na rowerach albo na nartach. Co weekend coś się działo.

Pewnie się domyślacie, jak wyglądało moje dzieciństwo. Dość wcześnie zacząłem zamęczać rodziców, żeby pozwolili mi się wspinać. Męczyłem i męczyłem tak długo, aż ich to znudziło i wreszcie się zgodzili. Zaopatrzyli mnie nawet w szyte na miarę gacie, czyli uprząż wspinaczkową (teraz można bez trudu kupić taki sprzęt także dla małych dzieci, ale dawniej był z tym kłopot). Dzięki temu mogłem zacząć moją przygodę od bujania się na linie i niezdarnego wdrapywania byle gdzie, aby następnie bardzo powoli przejść do ciut poważniejszej wspinaczki.

Z siostrą Kristýną we Włoszech. Od zawsze uwielbiałem magnezję (fot. archiwum rodzinne)

OSP W SŁOWENII

Wspinaczka w słoweńskiej miejscowości Osp. Od małego z radością „dosiadam” nacieków krasowych (fot. archiwum rodzinne)

Nie pamiętam już dzisiaj pierwszej drogi, na którą się wspiąłem. Miałem wówczas jakieś trzy lata. Mama, co prawda, twierdzi, że mój pierwszy wspinaczkowy wyczyn wydarzył się już wcześniej. Podobno jako dziesięciomiesięczne dziecko wydostałem się przez poręcz ze swojego łóżeczka (w tym wieku to może być nie lada wyczyn). No cóż... jednak zabrałem się do wspinaczki jako niemowlę. Szczebelki tamtego mebla były dla mnie wówczas stosunkowo wysokie i przejście przez nie to było coś. Możliwe, że innym bobasom też się takie wyczyny zdarzają, ale mnie przyniosło to dodatkową korzyść. Od tamtej pory spałem już w normalnym łóżku, abym przypadkiem nie zleciał w trakcie kolejnej wspinaczki i nie zrobił sobie krzywdy. Jednego tylko mi żal: moje pierwsze profesjonalne sukcesy znam jedynie z opowieści.

▪ Ja i moje pierwsze puchary (fot. archiwum rodzinne)

▪ Mały Adam wspina się na škodę w Adamovie (fot. archiwum rodzinne)

Jednak prawdziwie doniosły przełom w moim sportowym życiu zdarzył się nieco później. Miałem wtedy sześć lat, było lato. Już od pewnego czasu chodziliśmy na ściankę wspinaczkową do hali Rosnička w Brnie. W tamtych czasach nie było jeszcze na sztucznych ścianach dróg wyznaczanych przez różne kolory chwytów, ale na przykład dziesięć osobnych linii, a w każdej z nich szare chwyty, które wytyczały za każdym razem tylko jedną drogę do topu. Pamiętam, że przez dłuższy okres nie udawało mi się wspiąć nawet najłatwiejszą drogą. Za każdym razem wchodziłem parę metrów w górę i niezmiennie natykałem się na miejsce, gdzie trzeba było zrobić zbyt długi dla mnie ruch. I było po wspinaniu. Kiedy jednak skończyłem już te całe sześć lat, to urosłem na tyle, że udało mi się pokonać tę drogę. Niezwykle mnie to zmotywowało. Tuż obok była przecież druga droga – jeszcze bardziej wymagająca. Za każdym razem, kiedy przychodziłem z mamą na ściankę, próbowałem wspiąć się i tą drugą drogą, choć początkowo bez sukcesów.

Zaczynałem odważać się na coraz więcej. Chciałem się wspinać na wszystkie drogi, także trudniejsze, ale rodzice byli początkowo nieugięci. Tylko początkowo, bo dla mamy i taty od zawsze byłem i jestem mistrzem, a w dodatku w żaden sposób nie dało się powstrzymać mojej nieustającej ruchliwości. Chyba właśnie to ostatecznie ich przekonało. Pozwolili mi wspinać się również na swoje własne drogi. Wspinałem się zawsze na wędkę – tak było bezpieczniej, a poza tym rodzice nie chcieli, abym gdzieś wlazł, a potem sterczał w górze godzinami i odmawiał zejścia. Przy każdej kolejnej próbie robiłem kilka ruchów i jeśli mnie pamięć nie myli, to pod koniec lata wspiąłem się wreszcie na top drugiej, trudniejszej drogi na ściance wspinaczkowej.

▪ (fot. archiwum rodzinne)

▪ (fot. archiwum rodzinne)

Pamiętam, że pewnego razu pojawili się w hali Rajfovie, nasi krewni, którzy także dzielili słynną w naszej rodzinie pasję do wspinaczki. Rajfovie mieli dwie córki. Obie się wspinały, bo jakżeby inaczej, a nawet uczestniczyły już w zawodach juniorskich. Krótko mówiąc, wspaniałe dziewczyny. Kiedy zobaczyły, jak się wspinam, powiedziały moim rodzicom: „Ten wasz Adam nieźle się wspina. Dlaczego nie puszczacie go na zawody? Na pewno dałby sobie radę”.

Nie wiem, czy to się rodzicom do końca spodobało, ale kiedy ja to usłyszałem, od razu dałem upust radości, mówiąc: „No pewnie! Pojedźmy, pojedźmy, pojedźmy!”. Tak bardzo tego pragnąłem, że niebawem znalazłem się na pierwszych w życiu zawodach. Odbywały się w mieście Choceň, a ja startowałem w kategorii dzieci do lat dziewięciu. Jako sześciolatek byłem tam najmłodszy, a i tak zdobyłem trzecie miejsce. Dostałem mój pierwszy puchar i wydaje mi się, że to właśnie przewodniczący lokalnego związku sportowego z Jeseníka pogratulował mi wówczas i poradził: „Postaw sobie ładnie ten puchar na półce nad łóżkiem”. „Ale ja nie mam żadnej półki nad łóżkiem!”, zaprotestowałem zgodnie z prawdą. „To musisz sobie zrobić”, roześmiał się, podał mi rękę i po męsku nią potrząsnął. „I na tej półce stawiaj sobie kolejne puchary, które z pewnością na ciebie czekają, żebyś mógł na nie patrzeć i je podziwiać”.

Po powrocie do domu zwróciłem się do rodziców ze stanowczą prośbą o półkę nad łóżkiem. Pamiętam, jak oboje dziwnie na mnie spojrzeli. Kiedy im wyjaśniłem, dlaczego tego chcę, nie mieli jednak nic przeciwko. Półkę zamontował tata i od razu ustawiłem na niej pierwszy puchar, z którego byłem słusznie dumny. Odtąd nieustannie ciągnęło mnie na kolejne zawody i starałem się być we wspinaniu coraz lepszy i lepszy.

Dużo by zresztą można o tym opowiadać! Nie chcę się tu przechwalać, ale w niedługim czasie na kolejnych regionalnych zawodach wywalczyłem pierwsze miejsce. Pewnie także dlatego, że była tam osobna kategoria do lat siedmiu – konkurencja była więc mniejsza.

Odtąd wspinałem się na całego i to zajęcie zaczęło mieć dla mnie wielkie znaczenie. Na tyle duże, że czułem potrzebę wspinania się każdego dnia. Moje pierwsze zwycięskie zawody zostały rozegrane jesienią, w roku, w którym poszedłem do pierwszej klasy. Niedługo po tym przełomowym sukcesie pojechaliśmy z mamą, państwem Čermákami i ich dwiema córkami, które regularnie uczestniczyły we wspinaczkowych zawodach, do Słowenii. Był koniec października, może początek listopada. Niezwykle mi się tam podobało, znacznie bardziej niż w Krasie Morawskim, ponieważ skały były tam nie tylko piękne, ale też mniej uczęszczane.

U nas, na Morawach, większość dróg została już przebyta tyle razy, że chwyty na nich są wyślizgane na gładko. Jako dziecko nie lubiłem jeździć do Krasu. Wolałem już, kiedy rodzice zabierali mnie choćby na piaskowce do Czech, w rejon Prachowskich Skał. Trzeba tu dla porządku dodać, że piaskowce są i u nas, na Morawach, w paśmie o nazwie Chřiby. Jeździliśmy też na Vysočinę, na skałę o nazwie Drátník. To porządna granitowa skała, która dała mi swego czasu dużo radości.

Ale Słowenia podobała mi się wówczas najbardziej. Asekurowany na wędkę mogłem tam spróbować nieco poważniejszych dróg kategorii 6b i 6c. Większości z nich nie przebyłem w całości, ale byłem bardzo blisko. Dobrze to pamiętam, bo wtedy po raz pierwszy widziałem drogę skalną, na której były nacieki krasowe. Zauroczyła mnie też jedna z tamtejszych dróg na poziomie 7a+, przede wszystkim ze względu na swoją nazwę Kinder Garden – nie mogłem się jej oprzeć. Chciałem spróbować nią przejść, bo miała przewieszenia, ale mi nie pozwolono. „To dla ciebie za trudne! Zrobisz dwa ruchy, zaraz spadniesz i będziesz tak wisiał na linie”, usłyszałem. Dzisiaj uważam, że rodzice najprawdopodobniej mieli rację, ale wtedy mnie to sfrustrowało, ponieważ wszystkie starsze dzieci mogły podjąć próbę wspinaczki, a ja nie. Wydało mi się to skrajnie niesprawiedliwe.

Zimą trenowałem więc jeszcze więcej. Jeździliśmy po wszystkich większych ścianach wspinaczkowych w kraju, na przykład do Pragi. Nikt już nie miał wątpliwości, że wspinaczka wciągnęła mnie na całego i stopniowo byłem w niej też coraz lepszy.

▪ Moja półka nad łóżkiem, wiosna 2001 roku. Nieco później zrobiło się na niej ciasno od trofeów, a ja zacząłem się bać, czy nie spadnie mi kiedyś na głowę (fot. archiwum rodzinne)

Zapisałem się do klubu sportowego TJ Tesla Brno. Był to jedyny wówczas klub w Brnie, który miał także sekcję wspinaczkowe dla dzieci. Do tej samej organizacji zapisał się wtedy też Honza Kácal, z którym parę lat później wielokrotnie wspinaliśmy się wspólnie. Znalazłem w nim wspaniałego partnera do wspinaczki, choć chcąc nie chcąc, muszę przyznać, że zawsze byłem od niego trochę lepszy.

Miałem siedem lat, trwał w najlepsze 2000 rok i przyszedł czas na moje pierwsze zawody już jako klubowego zawodnika. W tamtym właśnie roku zmieniono w Czechach zasady rozgrywania zawodów: granicę najmłodszej kategorii wiekowej przesunięto z dziewięciu na jedenaście lat, więc nagle w konkursach, w których startowałem, pojawiło się wielu jedenastolatków. Współzawodnictwo w Pucharze Czech stało się dla mnie dużo poważniejszą i trudniejszą sprawą. 2000 to był też jedyny rok, w którym jako dziecko rywalizowałem z Martinem Stráníkiem (nieco później, kiedy Martin przeprowadził się do Brna, zaczęliśmy wspólnie intensywnie trenować). Najczęściej kończyłem jako drugi, tuż za nim. W ramach Pucharu Czech rozgrywano zwykle pięć konkurencji, a ostatni Puchar był równocześnie mistrzostwami kraju. I właśnie na mistrzostwach deptałem już Martinowi po piętach.

Pamiętam, że na finałowej drodze doszedłem prawie do samego topu. Martin ugrzązł nieco niżej, tuż pod bardzo trudnym miejscem, które mnie udało się pokonać. Wyglądało na to, że jeszcze chwila i spadnie – stał na małym, śliskim stopniu, z którego powolutku zjeżdżał. Niemal w ostatnim momencie jego ojciec wrzasnął co sił w płucach, przekrzykując wszystkie głosy i hałasy wokoło: „Dawaj, bo nie dostaniesz kolacji!”. Martin nie na żarty przestraszył się widma głodówki, zebrał się w sobie i złapał za kolejny chwyt. W ten sposób mnie pokonał. Trzy lata później Martin dostał ksywkę „Noo Noo” po pożerającym wszystko odkurzaczu z dziecięcego serialu „Teletubisie”. Co zrobić, naprawdę kochał jeść.

W kolejnym roku w Pucharze Czech znów zaszły zmiany. Kategorie wiekowe podzielono jeszcze inaczej i skończyło się na tym, że każda miała własną gwiazdę, która mogła nie oglądać się na resztę zawodników i robić, co się jej podobało. Efekt był taki, że wszystkim brakowało motywacji do ambitnego wspinania. Niektórzy zawodnicy, żeby stawiać sobie poprzeczkę wyżej, dokonywali tak zwanego postarzenia. Martin, choć mieścił się jeszcze w kategorii do jedenastu lat, zdecydował się „postarzyć” i wspinał się ze starszymi dziećmi. Ja zostałem w dawnej kategorii, a skoro nie było w niej już Martina Stráníka, mogłem triumfować. Tamto lato było naprawdę przełomowe, ponieważ pozwolono mi wspinać się z asekuracją dolną, a nie na wędkę! W najmłodszej kategorii wiekowej do dzisiaj wspina się tylko na wędkę, a więc na drugim końcu liny asekuracyjnej, ponieważ tak jest dużo bezpieczniej. Dzieci nie potrafią bezpiecznie wpiąć się do liny, może się to okazać bardzo groźne.

Zaczęły się wakacje, a więc czas, kiedy dużo częściej jeździło się w skały. Bardzo chciałem się wspinać już „po dorosłemu”, a przechodzenie drogi na wędkę wydawało mi się haniebne. Niestety w naszych górach, w Krasie Morawskim, spity są umocowane zbyt daleko od siebie, więc nie mogłem tam zacząć swojej przygody ze wspinaniem z dolną asekuracją. Pierwszą taką drogę przebyłem nieco później w okolicach chorwackiego miasta Rovinj na półwyspie Istria. Pomału się do tego przyzwyczajałem i jeszcze podczas tego samego pobytu wspiąłem się na drogę o trudności 6b. Byłem z tego niezwykle dumny.

Od tamtej pory wchodzenie na wędkę już mnie nie interesowało. Uważałem, że to poniżej moich możliwości. Czułem się dużym chłopcem i chciałem wspinać się z asekuracją dolną. Chciałem sam wpinać linę w przeloty, ryzykując to, że ewentualne opadnięcie może być dłuższe. O ile bowiem wspinając się na wędkę, można opaść maksymalnie o dwadzieścia do trzydziestu centymetrów, o tyle zastosowanie asekuracji dolnej zwiększa możliwe opadnięcie co najmniej dwukrotnie. Ale serce nie sługa. Po prostu oszalałem na punkcie wspinaczki z dołem, to było moje nowe hobby. Bardzo różną miałem motywację. Myślałem, że właśnie to jest dopiero prawdziwa wspinaczka! A także że dobrze mi idzie. Mówiłem sobie też, że puchary są wspaniałe i że dobrze byłoby mieć ich jeszcze więcej, uznając zarazem, że dzięki asekuracji dolnej będę wspinał się lepiej i to przyniesie mi kolejne trofea. Zrozumiałem też, że to jeszcze nie koniec – wciąż mogę się doskonalić i wybierać coraz trudniejsze drogi.

▪ Mój pierwszy dzienniczek. Po nim miałem jeszcze trzy kolejne zeszyty, nieco mniej kolorowe (fot. Jakub Pína)

Mniej więcej w tamtym czasie zacząłem zrównywać się we wspinaczce z moimi rodzicami. Jakoś latem 2000 roku – miałem siedem lat z kawałkiem – mama powiedziała do mnie: „Ej, a może byś tak sobie założył dzienniczek wspinacza?”. „A po co?”, nie mogłem zrozumieć. „Będziesz sobie tam zapisywać wszystkie drogi, na które się wspiąłeś, dzień, w którym tego dokonałeś, wpiszesz nazwę, poziom trudności i wybrany styl wspinaczkowy, wreszcie to, czy ci się udało, czy tylko próbowałeś. Twój tata tak robił, kiedy był młody”. Po tym ostatnim argumencie wykrzyknąłem, że w takim razie chcę.

W tamtym czasie uważaliśmy dzienniczek mojego ojca za stracony na zawsze. Niemniej po paru latach się odnalazł i stał się dla mnie niesamowitą lekturą. Zanim jednak to nastąpiło, zainspirowało mnie samo wspomnienie o zapiskach taty i zacząłem starannie notować wszystkie własne wspinaczki. Sporadycznie notowałem też wejścia na ścianki wspinaczkowe, ale tylko takie z zawodów i jedynie własne wyniki. Dzisiaj mam elektroniczny dzienniczek, ale nie zapisuję w nim już wszystkiego tak dokładnie jak niegdyś.

▪ Oto jedyny autograf, o jaki kiedykolwiek poprosiłem. Podpis Stefana Glowacza, prawdziwej rock star. Trochę go upiększyłem. Byłem z tego bardzo dumny (podobnie jak z samego autografu) (fot. Jakub Pína)

W okresie, o którym opowiadam, wziąłem także udział w pierwszych w życiu międzynarodowych zawodach – w Marina di Ravenna we Włoszech. Były one wówczas uważane za nieoficjalne mistrzostwa Europy dla młodszych zawodników, ponieważ oficjalne mistrzostwa Europy i świata organizowano dla sportowców od czternastego roku życia – w niższych kategoriach wiekowych nie rozgrywało się i nie rozgrywa mistrzostw, zresztą podobnie jak w prawie wszystkich innych sportach. Pojechaliśmy wtedy do Włoch razem z Martinem Stráníkiem, który był jednym z faworytów imprezy. Pojawili się tam także dwaj jego wielcy rywale. Pierwszym z nich był David Lama, austriacki wspinacz sportowy, późniejszy mistrz Europy w prowadzeniu i boulderingu, który zdobył sławę również we wspinaczce górskiej. David niestety już nie żyje, zginął w górskiej lawinie w 2019 roku. Drugim wielkim rywalem Martina był Węgier Bálint Kámvás. Nic nie wiem o jego dalszych losach. Nie mam nawet pojęcia, czy w ogóle się jeszcze wspina.

Właśnie ta trójka biła się w tamtych zawodach o zwycięstwo, a ja skończyłem je na piątym miejscu. Niesamowicie mnie to zmotywowało, ponieważ konkurencja była olbrzymia. Wszystko szczegółowo opisałem w moim dzienniczku wspinacza. Warto tu jeszcze dodać, że już wtedy zmagania odbywały się w trzech konkurencjach: w boulderingu, w prowadzeniu, a także we wspinaczce na szybkość.

▪ Obeliksa czy Asteriksa przylepiałem tylko do najważniejszych dróg (fot. Petr Piechowicz)

Wróćmy jednak do moich zapisków. Kiedy trenowałem na ściance, zapisywałem tylko: „byłem tu i tu”, ale nie wspominałem już, gdzie i jakim stylem się wspinałem. Niemniej moja mania wypełniania dzienniczka wspinacza zaczynała się rozrastać do absurdalnych rozmiarów. Stworzyłem sobie cały system notowania. Opisywałem, które drogi uważam za istotne, a które nie. Właściwie każdą drogę wspinaczkową opatrywałem wyrazistym kolorem, a określone barwy wyrażały moją jej ocenę. Dodatkowo najważniejsze drogi otaczałem ramką i opatrywałem komentarzem „juhu!” lub „jabadabadu!”. Jabadabadu było oczywiście większą pochwałą. Prócz tego wokół takich ramek przylepiałem naklejki. Im było ich więcej, tym droga lepsza. Początkowo używałem naklejek ze zwierzątkami, później z Asteriksem lub Garfieldem. Przejścia, do których przylepiałem Obeliksa, były dla mnie najważniejsze, ponieważ Obelix był moim ulubionym bohaterem.

Kiedy miałem osiem lat, moje wspinanie zamieniło się w obsesję. Startowałem wówczas w kategorii wiekowej do lat jedenastu. Martin Stráník przeniósł się już do wyższej, więc wszystko wygrywałem ja. Tamtego roku zwyciężyłem w każdych zawodach w Młodzieżowym Pucharze Czech, tylko podczas jednych niewiele brakowało, abym przegrał. Na finałową drogę wspięliśmy się wtedy we dwóch – ja i Honza Kácal z tego samego klubu związku alpinistycznego. W ten sposób awansowaliśmy do tak zwanego superfinału. Trafiliśmy do strefy izolacji, a w miejscu, w którym czekaliśmy, nie było toalety. Nie chciano też nas do niej wypuścić. Nerwowo przestępowałem z nogi na nogę, bo to był jedyny sposób, żeby utrzymać kontrolę nad moim pęcherzem. Kiedy już zacząłem się wspinać, pędziłem, by jak najszybciej dotrzeć do topu. Tuż przed końcem, w skomplikowanym miejscu, poczułem nagle nieodpartą potrzebę fizjologiczną, postanowiłem więc jeszcze przyspieszyć, zrobiłem fałszywy ruch i zjechałem na sam dół. Rozdrażniło mnie to niepowodzenie, ale tak czy siak skończyłem na pierwszym miejscu ledwo, ledwo przed Honzą.

▪ Podium na mistrzostwach Czech juniorów. Do bluzy przypiąłem mojego psa alpinistę (fot. archiwum rodzinne)

Pamiętam jeszcze jeden taki superfinał, w którym zwyciężyłem, a Honza był za mną o włos. Kiedy opuszczono mnie na ziemię, komentator zawodów mi pogratulował i zapytał, jakie jest moje wielkie wspinaczkowe marzenie. Odparłem, że chciałbym wygrać Rock Master (słynne zawody we włoskim Arco). Po chwili o to samo zapytano Honzę, a on odpowiedział: „Być drugim za Adasiem w Rock Master!”. To był rok, w którym Honza ciągle lądował na drugim miejscu.

DAMPFHAMMER 7A

Droga Dampfhammer 7a, Frankenjura, Niemcy, lato 2003 roku (fot. archiwum rodzinne)

W podobnym czasie, być może właśnie jako siedmiolatek, przestałem chodzić po podłodze naszego mieszkania. Chodziłem po meblach albo nawet przemieszczałem się w powietrzu, zapierając się rękami o ściany korytarza. Zapragnąłem mieć własną ściankę wspinaczkową u siebie w pokoju, choćby maleńką. Tak długo męczyłem tym rodziców, że w końcu zamontowali mi małą tablicę nad drzwiami. Mierzyła raptem metr na pół metra i mieściło się na niej maksymalnie dwanaście chwytów. Miałem jednak wreszcie parę własnych chwytów, ciągle na nich zawisałem i równie często zmieniałem ich układ. W ten sposób skracałem sobie w domu te chwile, kiedy zaczynałem się nudzić. Niewielka domowa ścianka stopniowo się rozrastała. W kolejnym roku przybyła jej następna część – na suficie korytarza. Zmieniłem się w rodzaj gekona, który nieustannie łazi po ścianach.

Gdy miałem osiem lat, postanowiłem wykorzystać wszelkie dostępne źródła, żeby zbierać informacje o wspinaniu. Zostałem czytelnikiem czeskiego czasopisma dla wspinaczy Montana, które ukazuje się do dzisiaj. Wszystkie numery pochłaniałem od deski do deski. Przed każdą podróżą na kolejne wspinaczkowe rejony najpierw studiowałem przewodniki. Kiedy dojeżdżaliśmy na miejsce, żaden przewodnik nie był mi już potrzebny, ponieważ wszystko umiałem na pamięć. Dla objaśnienia – w takich przewodnikach znajdziecie nazwy dróg skalnych, ich poziom trudności, a także plan całej skały z naniesionymi nań poszczególnymi drogami.

Mówiłem bliskim: „To tak, chcę spróbować tutaj, taką a taką drogę”, a nieco później też: „Dla ciebie, tato, zaplanowałem taką drogę, będzie w sam raz, a dla mamy o tę”. Nie powiem, umiałem zrobić plan i dla siebie, i dla rodziców.

Zaczęliśmy się wtedy wyprawiać do niemieckiego regionu Frankenjura, w pobliżu Norymbergi. To niezwykle charakterystyczna okolica. Przewodnik po niej składa się z dwóch opasłych tomów, a całość regionu dzieli się na mnóstwo najróżniejszych sektorów. W zależności od tego, który z nich się wybierze, można osiągać najróżniejsze wspinaczkowe cele.

Kiedy planuje się wyprawę całą rodziną, trzeba wybrać miejsce, gdzie są zarówno lżejsze, jak i trudniejsze drogi. Chodzi przecież o to, aby powspinali się wszyscy. Przewodnik po Frankenjurze był napisany po niemiecku, więc musiałem go sobie przekładać i tak szedłem słówko za słówkiem, zdanie po zdaniu. Najważniejsze były oczywiście opisy sposobów dojścia do skał. Niezwykle zapaliłem się do tej pracy.

Zauważyłem, że dzisiaj wiele ośmioletnich dzieci wspina się na trudnych drogach, ale wydaje mi się, że bardzo często brakuje im takiego zapału i takiej obsesji, jakie miałem ja. Dzieciaki mają rodziców albo trenerów, którzy pokazują im którędy się wspinać, zaglądają do internetu i sprawdzają, czy jakaś droga jest do przejścia, bo przeszło nią już inne dziecko, i wiadomo wówczas, że nie trzeba robić zbyt długich ruchów. Może właśnie tak trzeba robić, ale brakuje mi w tym tęsknoty i pasji, takiego mrowienia w koniuszkach palców. „Ta droga jest do przejścia, o, tam wyślemy naszego szkraba”, mówią niektórzy opiekunowie. Cóż, ze mną było inaczej. Chciałem wspiąć się na wszystko, wszędzie i zawsze.

PRZYPISY

Chwyt to we wspinaczkowym żargonie element, którego można się złapać lub na nim stanąć podczas wspinaczki. Chwyty znajdują się i na sztucznych ścianach wspinaczkowych, i w skałach i mają najróżniejsze kształty. Przegląd ważniejszych terminów wspinaczkowych znajduje się w sporządzonym przez autora słowniczku na końcu książki. (Wszystkie przypisy dolne w tekście pochodzą od tłumacza).

Wspinaczka na wędkę to wspinanie się z określonym rodzajem asekuracji nazywanym asekuracją górną, w której lina podwieszona jest na szczycie drogi wspinaczkowej (w stanowisku zjazdowym) i kontrolowana przez osobę asekurującą stojącą na ziemi. Od wspinaczki z asekuracją dolną (czyli wspinaczki z dołem) różni się tym, że osoba wspinająca się nie musi samodzielnie wpinać liny do kolejnych punktów asekuracyjnych na drodze. Jest bezpieczniejsza i pozwala w każdym momencie szybko wrócić na ziemię.

Republika Czeska składa się z trzech głównych regionów geograficznych. Są to właśnie Czechy, Morawy i Śląsk. Kiedy autor mówi o „wyprawie do Czech”, chodzi mu właśnie o to geograficzne znaczenie.

Vysočina – jeden z krajów (odpowiedników województw) Republiki Czeskiej, jego stolicą jest Jihlava.

W książce stosuje się francuską skalę klasyfikacji dróg skalnych. Obecnie jej najwyższy poziom to 9c. Więcej na temat różnych klasyfikacji trudności dróg wspinaczkowych – zobacz rozdział Skale trudności są stare jak sama wspinaczka.

Martin Stráník (ur. 1990) – czeski wspinacz sportowy, wicemistrz świata w boulderingu z 2007 roku.

Przelot to używana we wspinaczce nazwa punktów asekuracyjnych. W tekście używam jej zamiennie.

Na zawodach wspinaczki sportowej zawodnicy przed każdym kolejnym etapem trafiają do takiej strefy, aby nie mogli podpatrzeć przygotowanych dla nich dróg. Następnie mają określony czas na wspólne oglądanie dróg wspinaczkowych i z powrotem trafiają do strefy izolacji, aby nie widzieć, jak inni radzą sobie ze wspinaniem, i nie podejrzeć, jak rozwiązują oni poszczególne problemy napotykane na drodze.Odkryj jeszcze więcej i przeżyj to z bliska dzięki naszej aplikacji mobilnej!

Ściągnij DARMOWĄ aplikację dostępną w wersji na iOS i Android i korzystaj z niej na smartfonie lub tablecie, aby cieszyć się jedynym w swoim rodzaju dodatkiem do książki. Przeniknij do unikatowej rzeczywistości wirtualnej, korzystaj z bonusowych fotografii i materiałów wideo. Postaw na własnym stole puchary świata zdobyte przez Adama lub zajrzyj do wnętrza zadziwiającej jaskini w norweskim Flatanger, która była scenerią przełomowych wydarzeń w sportowej karierze czeskiego wspinacza.

Zwyczajnie zeskanuj kod QR przy pomocy swojego urządzenia lub wejdź na stronę www.adamondra.com/ar

DARMOWA aplikacja na iOS i Android

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: