Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ciche wody. Tom 1: powieść współczesna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciche wody. Tom 1: powieść współczesna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 273 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CI­CHE WODY.

W krze­śle wy­god­nem, u przy­sło­nio­ne­go okna, sie­dzia­ła sta­rusz­ka, z oczy­ma wle­pio­ne­mi w drze­wa ogro­du, któ­ry aż do szyb pra­wie się przy­bli­żał.

Oświe­co­na bla­dem świa­tłem mro­ku, któ­ry ła­god­nie ob­le­wa jej rysy, z za­du­mą, na czo­le, z przy­mknię­te­mi na wpół oczy­ma, ze srebr­ne­mi gład­ko przy­cze­sa­ne­mu na skro­niach wło­sa­mi, jak wie­niec je opa­su­ją­ce­mu, sta­rusz­ka zda­wa­ła się ja­kąś fan­ta­zyą Rem­brand­ta, tak ma­low­ni­czo pięk­ne jej ob­li­cze ry­so­wa­ło się na ciem­nem tle cięż­kich fi­ra­nek….

Sta­rość nie od­ję­ła jej wdzię­ku, twarz tyl­ko uczy­ni­ła ma­je­sta­tycz­nie po­waż­ną, nad­ludz­ko pra­wie spo­koj­ną, i aniel­sko ła­god­ną.

Pa­trza­ły z niej lata zwy­cięz­ko prze­wal­czo­ne z ży­ciem, uko­ły­sa­nie du­cha, ci­sza wiel­ka su – mie­nia i chrze­ściań­ska re­zy­gna­cya…. Wiek, któ­ry po­fał­do­wał pięk­ne czo­ło, za­głę­bił żywe jesz­cze oczy pod skro­nie, lecz nie od­jął jej wy­ra­zu mę­stwa i siły. Sta­rość to była i cia­łem krzep­ka, i du­chem męż­na, pa­trzą­ca od­waż­nie w przy­szłość.

Z daw­nej pięk­no­ści zo­stał jesz­cze w ry­sach i wy­ra­zie ten od­blask, dany tyl­ko do za­cho­wa­nia nie­wia­stom wy­bra­nym, nad któ­re­mi nig­dy nisz­czą­ca nie za­pa­no­wa­ła na­mięt­ność.

W tych oczach, co za­du­ma­ne spo­glą­da­ły w świat, nie wi­dząc go te­raz, bły­ska­ła in­tel­li­gen­cya, ro­zum i ja­kaś pań­ska po­wa­ga, po­czu­cie pa­no­wa­nia nad świa­tem, czer­pa­ne z głę­bin czy­stej du­szy.

Ary­sto­kra­tycz­na to była po­stać, ob­li­cze, fi­zy­ogno­mia, a strój czar­ny, skrom­ny, lecz wy­kwint­ny i sta­ran­nie do­bra­ny, do­da­wał jej jesz­cze tej ce­chy pań­skiej, któ­rą każ­de­go ude­rzać mu­sia­ła.

Na ma­łym sto­licz­ku przed nią le­ża­ła po­rzu­co­na o zmro­ku ro­bo­ta, ręką jed­ną pod­par­ła gło­wę, dru­ga bia­ła, drob­na i pięk­na spo­czy­wa­ła na po­rę­czy krze­sła. Świe­ci­ła na niej jed­na zło­ta ślub­na ob­rącz­ka.

Sta­rusz­ka od­po­czy­wa­ła du­ma­jąc, może ocze­ku­jąc na po­da­nie świa­tła; bo zmrok pa­dał co­raz gęst­szy. My­śli jej nie mu­sia­ły być smut­ne, bo usta się uśmie­cha­ły z lek­ka i po­wie­ki na wpół spusz­czo­ne nada­wa­ły oczom wy­raz bar­dzo ła­god­ny, nie­mal ubło­go­sła­wie­nia.

W po­ko­ju pa­no­wa­ła ci­sza, ci­sza do­ko­ła…

To, co ota­cza­ło sta­rusz­kę, har­mo­ni­zo­wa­ło z tem pięk­nem zja­wi­skiem. Nie­wiel­ki o dwóch oknach na ogród wy­cho­dzą­cych ga­bi­net, ciem­no­zie­lo­no obi­ty, po­mi­mo tej bar­wy wy­glą­dał na miesz­ka­nie spo­ko­ju i do­stat­ku…. Na ścia­nach wi­sia­ło kil­ka ob­ra­zów, któ­rych ramy tyl­ko zło­co­ne po­ły­ski­wa­ły w cie­niu; na ko­mi­nie, w któ­rym ogień był przy­gasł, stał pięk­ny ze­gar bron­zo­wy ze świecz­ni­ka­mi, w ką­cie sza­fa z książ­ka­mi, sofa i stół peł­ny nie­wie­ścich gra­ci­ków.. Wszy­stek sprzęt był w jed­nym sty­lu tro­chę nie no­wym, ale wy­twor­nym i sma­kow­nym. Pod jed­nem z okien sta­ły wa­zo­ny z kwia­ta­mi, bu­kiet na sto­le i mniej­szy na tym, przy któ­rym sie­dzia­ła sta­rusz­ka. Ła­god­na woń tych mi­łych go­ści roz­cho­dzi­ła się po po­ko­ju….

Ciem­nieć już za­czy­na­ło do­brze, gdy po­wol­ne, mie­rzo­ne kro­ki sły­szeć się dały w stro­nie drzwi głów­nych; sta­rusz­ka zwró­ci­ła nie­co gło­wę nie zmie­nia­jąc po­sta­wy i cze­ka­ła. Drzwi się otwar­ły ostroż­nie….

– Lam­bert! ode­zwa­ła się ci­cho sie­dzą­ca w oknie.

– Cóż mama tak sie­dzi po ciem­ku? rzekł wcho­dzą­cy.

– Uży­wam, jak wi­dzisz, tej sza­rej go­dzi­ny któ­ra mo­je­mu wie­ko­wi miłą jest, bo i on sam sza­rą ży­cia go­dzi­ną!

Wes­tchnę­ła i uśmiech­nę­ła się ra­zem….

Słu­żą­cy wszedł w tej chwi­li nio­sąc lam­pę, i po­sta­wił ją na sto­le przed ka­na­pą. Sta­rusz­ka wsta­ła od okna, i gdy się wy­pro­sto­wa­ła, po­strzedz było moż­na, iż wiek, któ­ry nie od­jął wdzię­ku jej twa­rzy, nie po­zba­wił jej też po­sta­wy wspa­nia­łej, ru­chów swo­bod­nych. Szła ku sie­dze­niu wy­pro­sto­wa­na, żywo do­syć i nie oka­zu­jąc znu­że­nia.

W męż­czyź­nie, na któ­re­go świa­tło lam­py pa­da­ło, choć­by jej był nie na­zwał mat­ką, w ry­sach pięk­nej jego twa­rzy, tym sa­mym jej wy­ra­zie po­waż­nym, ro­zum­nym a ła­god­nym – ła­two po­znać było syna nie­tyl­ko ze krwi, ale z du­cha. Pięk­ność jego tyl­ko była w ca­łym bla­sku, gdy twarz mat­ki mia­ła star­te jej a nie­za­tar­te śla­dy. Hra­bia Lam­bert jak ona ubra­ny był sma­kow­nie a bez wy­mu­su, skrom­nie, z tą ele­gan­cyą, któ­rej się nikt nie uczy, kto jej we krwi nie ma.

W oczach i na czo­le przy spo­ko­ju i ro­zu­mie, wię­cej było ży­cia i ognia, niż w twa­rzy sta­rusz­ki, któ­rej ogól­ne pięt­no wię­cej męz­kie­go mia­ło wy­ra­zu.

– Zkąd wra­casz? za­py­ta­ła, mat­ka sia­da­jąc na ka­na­pie….

– By­łem w mie­ście – ode­zwał się za­bie­ra­jąc miej­sce przy niej w krze­śle….

To mó­wiąc, spu­ścił gło­wę, ręce wy­cią­gnię­te zło­żył i za­ci­snął, i – zda­wa­ło się, że z umy­słu dał tę krót­ką od­po­wiedź. Oczy mat­ki chcia­ły wy­cią­gnąć coś wię­cej.

– Cóż bo mil­czysz, ty mój ko­cha­ny pes­sy­mi­sto? za­py­ta­ła ci­cho…

– A! bo do­praw­dy mó­wić nie­mam cze­go, a wiecz­nie się skar­żyć, to tak nie męz­ka, wsty­dli­wa rzecz.

– Na­wet przed mat­ką? prze­rwa­ła.

– Szcze­gól­niej przed mat­ką, któ­ra te skar­gi za­wsze po­wta­rza­ne umie już na pa­mięć, i za­miast współ­czuć z nie­mi, syna może o sła­bość ob­wi­niać – do­dał hr. Lam­bert.

Sta­rusz­ka wciąż się uśmie­cha­ła.

– Gdy­by skar­gi i żale, po­czę­ła – były ego­istycz­ne… mat­ka­by może nie po­bła­ża­ła im; ale ty bo­le­jesz nie nad sobą….

Po krót­kiem mil­cze­niu do­da­ła:

– No­we­go po­wo­du nie mia­łeś do ubo­le­wa­nia? Lam­bert ru­szył ra­mio­na­mi.

– Cią­gle się je spo­ty­ka, rzekł, – nie nowe one są swą tre­ścią, ale pod ty­sią­cem po­sta­ci ude­rza­ją cią­gle….

Za­mil­kli nie­co; sta­rusz­ka ręką się­gnę­ła po ro­bo­tę, któ­rą z sobą od okna przy­nio­sła, i zwol­na roz­plą­ty­wać ją za­czę­ła, mó­wiąc po­wo­li;

– To­bie bo, mój Lam­ber­cie, po po­wro­cie do kra­ju, wszyst­ko ja­koś czar­nem się wy­da­je; cza­sem tro­chę mam na su­mie­niu te prze­dłu­żo­ne po­dró­że. Po­psu­ły ci wzrok może.

– Chy­ba mi go po­pra­wi­ły, ko­cha­na mamo, od­parł żywo syn. Wi­dzę ja­śniej, wi­dzę le­piej, ma­jąc ska­lę do po­rów­na­li. Nie­ste­ty! je­ste­śmy bar­dzo niz­ko….

Tak, ale nie Je­st­że to nam wspól­nem z in­ne­mi kra­ja­mi, w któ­rych…

– W któ­rych, pod­chwy­cił hra­bia, tra­fia­ją się wy­jąt­ki ku­bek w ku­bek ta­kie, jak u nas re­gu­ła i po­wszech­ność!

– Pes­sy­mi­stą! po­wtó­rzy­ła sta­rusz­ka – a gdy­by tak na­wet było, tem pięk­niej­sze masz za­da­nie.

Hr. Lam­bert wstał i za­czął się prze­cha­dzać po po­ko­ju….

– Za­da­nie, na moje, bar­dzo skrom­nych wy­mia­rów, bar­ki, tak ol­brzy­mie, że bez za­ro­zu­mia­ło­ści wy­stęp­nej, brać się go na nie nie go­dzi. Nie ma o czem mó­wić, mamo ko­cha­na. Ze mnie do­syć bę­dzie, za­praw­dę, gdy ja sam nie ule­gnę za­ra­zie….

– Lam­ciu! zby­tecz­na skrom­ność – prze­rwa­ła mat­ka…. zbyt­nia oba­wa. Ja się nie lę­kam dla cie­bie za­ra­zy, a mam na­dzie­ję owszem, iż swym przy­kła­dem…

Śmie­jąc się przy­szedł syn uca­ło­wać ręce mat­ki.

– Ko­cha­na mamo, rzekł – nie psuj­że swo­je­go je­dy­nacz­ka!! Naj­le­piej zaś, nie mów­my o tych za­da­niach wiel­kich, i za­po­mnij­my o nich…

Po­tarł czo­ło…

– Gdzie by­łeś? spy­ta­ła mat­ka. Lam­bert się za­ru­mie­nił.

– Nie po­trze­bu­ję od­po­wie­dzi, wi­dzę już po ru­mień­cu – do­da­ła sta­rusz­ka. By­łeś u hra­bi­ny Ju­lii.

– By­łem – rzekł krót­ko Lam­bert – nie­ste­ty! by­łem!

– Dla cze­góż, nie­ste­ty? czy nie mia­łeś szczę­ścia oglą­dać ob­li­cza pięk­nej Eli­zy?

– Owszem! i to szczę­ście wy­wo­ła­ło wy­krzyk­nik.

– Mia­łaż­by dziś być mniej uro­czo pięk­ną? py­ta­ła mat­ka.

– Nie­ste­ty!… pięk­ną była, za­chwy­ca­ją­cą, aniel­ską, mó­wił Lam­bert, a wi­dok jej du­szę mi prze­peł­nił go­ry­czą i smut­kiem.

A – bo nie ma na świe­cie wi­do­ku bo­le­śniej­sze­go nad taką pięk­ność aniel­ską po­łą­czo­ną, z taką pło­cho­ścią, z taką… ni­co­ścią, z ta­kie­mi po­ję­cia­mi…

Za­mil­kli obo­je; sta­rusz­ka pa­trza­ła na ro­bo­tę, Lam­bert się prze­cha­dzał i wzdy­chał.

– Przy­po­mnij so­bie, pro­szę cię, ode­zwa­ła się z wol­na mat­ka – com ci mó­wi­ła o hra­bi­nie Ju­lii i jej cór­ce, gdyś się tani wy­bie­rał ze mną, zo­ba­czyw­szy ją z da­le­ka? Za­chwy­ci­ła cię na­ów­czas w isto­cie prze­ślicz­ną, twa­rzycz­ka, – nie chcia­łeś wie­rzyć, gdym mó­wi­ła, że ta ma­secz­ka tak aniel­sko pięk­na jest ma­lo­wa­ną, la­lecz­ką… Sta­re to a nie­zmier­nie praw­dzi­we przy­sło­wie, któ­re się po­wta­rza we wszyst­kich ję­zy­kach, że jabł­ko pada nie­da­le­ko od ja­bło­ni. Mo­głaż ta bied­na Ju­lia zro­bić co in­ne­go z cór­ki nad… isto­tę na wzór i po­do­bień­stwo swo­je? A krew, a pra­wo dzie­dzic­twa, wpływ to­wa­rzy­stwa i at­mos­fe­ra…?

– To praw­da! sto­kroć praw­da! prze­rwał go­rą­co Lam­bert; a jed­nak chcia­ło­by się pa­trząc na nią, uwie­rzyć, że dla tego ślicz­ne­go stwo­rze­nia Pan Bóg uczy­nił wy­ją­tek…

– Je­steś bo for­mal­nie za­ko­cha­ny – ła­god­nie wtrą­ci­ła mat­ka.

– Lę­kam się tego – rzekł Lam­bert otwar­cie.

– Coż do­pie­ro ja? za­wo­ła­ła mat­ka… Ślicz­na Eli­za, przy ca­łym swym po­sa­gu, imie­niu, pięk­no­ści, by­ła­by dla cie­bie i dla domu – klę­ską nie­szczę­ściem…

– Czy mama są­dzi, że wpływ męż­czy­zny, do któ­re­go­by się mo­gła przy­wią­zać, nie zmie­nił­by jej, nie roz­bu­dził, nie…?

– Wpływ męża, mój dro­gi, mu­siał­by wal­czyć z da­le­ko daw­niej­sze ma­ją­cym pra­wa wpły­wem mat­ki, rze­kła sta­rusz­ka.. Do­daj do tego, że mąż pro­wa­dził­by wła­śnie w tę stro­nę, do­kąd iść i przy­kro, trud­no, a mat­ka w kwiat­ki, wo­nie i śmie­chy.

– To praw­da! wes­tchnął Lam­bert… Próż­no się łu­dzić… nie­ste­ty!

Roz­mo­wa zda­ła się wy­czer­pa­ną" gdy hra­bi­na ode­zwa­ła się gło­sem we­sel­szym:

– Nie py­tam cię, jak by­łeś przy­ję­ty?

– Do­syć uprzej­mie i do­brze, od­parł Lam­bert, z ja­kimś wstrę­tem wstrzą­sa­jąc ra­mio­na­mi.

Sta­rusz­ka mia­ła na ustach ja­kieś py­ta­nie, i za­mil­kła wra­ca­jąc do swej ro­bo­ty.

– Za­sta­łaś tam kogo? prze­bąk­nę­ła ci­cho.

– By­ło­by nie­sły­cha­ną rze­czą, żeby w go­dzi­nie przy­ję­cia u hr. Ju­lii sa­lon kie­dy był pu­sty… od­po­wie­dział Lam­bert. Zna­la­złem już tam pięk­ne­go Zdzi­sia, a prze­su­nę­li się póź­niej: pach­ną­cy Ro­man, dow­cip­ny Je­re­mi, ele­ganc­ki Ta­dzio… Przy­znam się ma­mie, że może za­po­mi­nam o kim, bo… by­łem w ja­kimś hu­mo­rze, roz­tar­gnio­ny.

– Mów: za­zdro­sny!

– Ale, nie! prze­rwał syn; o pięk­ne­go Zdzi­sia sze­ple­nią­ce­go tak przy­jem­nie, wstyd­by mi było być za­zdro­snym, inni zaś, mama się do­my­śli, wszy­scy ota­cza­li tron kró­lo­wej, to jest hra­bi­ny Ju­lii, któ­ra na­wet obok cór­ki tak była świe­żą, pięk­ną, wy­da­wa­ła się mło­dą, błysz­cza­ła dow­ci­pem i zdol­no­ścią, że oprócz mnie może, wszyst­kich za­chwy­ca­ła. Je­den Zdziś z bliz­ka, a ja tro­chę z da­le­ka, zo­sta­li­śmy wier­ni Eli­zie, za co zda­wa­ła się być nam wdzięcz­ną.

– Był sam hra­bia Lu­dwik? za­py­ta­ła mat­ka.

– Nad­szedł gdy­śmy się już roz­cho­dzi­li, do­wie­dziaw­szy się, że pa­nie wy­jeż­dżać mają, mó­wił Lam­bert. Prze­le­ciał jak bły­ska­wi­ca, ma­jąc wi­dać za sys­tem, nig­dy żo­nie w jej chwi­lach roz­ryw­ki nie prze­szka­dzać… Mał­żeń­stwo dziw­nie zgod­ne i przy­kład­ne, po­mi­mo że naj­zu­peł­niej so­bie obce, bo każ­de z nich ma wła­sny dwór, swo­ich przy­ja­ciół i przy­ja­ciół­ki, gu­sta…

– A! wiem! prze­rwa­ła hra­bi­na. Z nie­przy­kład­nych mał­żeństw jest to naj­przy­kład­niej­sze… przy­najm­niej po­zór zu­peł­nej har­mo­nii za­cho­wać umie­ją…

– Hra­bia je­chał na po­lo­wa­nie – rzekł Lam­bert, ona – nie wiem….

– Będą na balu u Le­onow­stwa?

– Tak są­dzę, ode­zwał się syn – cho­ciaż nie py­ta­łem.

– A ty?

– Ja, choć­bym nie rad, po­ka­zać się mu­szę, wes­tchnął Lam­bert. Mama tak­że?

– Ale, nie, nie! prze­pro­sisz, żem cho­ra… Znu­dzi­ła­bym się śmier­tel­nie.

Mia­ła mó­wić sta­rusz­ka, gdy słu­żą­cy wszedł i oznaj­mił przy­by­cie puł­kow­ni­ka Le­li­wy… Usły­szaw­szy na­zwi­sko, ru­szył się śpiesz­nie na­przód mło­dy hra­bia, a wsta­ją­ca z ka­na­py hra­bi­na mat­ka dała znak ręką" że na­dej­dzie.

Drzwi bocz­ne z ga­bi­ne­tu, przez parę po­ko­jów mniej­szych pro­wa­dzi­ły do sa­lo­nu, w któ­rym się już lam­pa pa­li­ła i ogień na ko­mi­nie. Przed nim stał, z ka­pe­lu­szem w ręku, czło­wiek nie mło­dy, z krót­ko po­strzy­żo­ne­mi wło­sa­mi si­we­mi, je­żą­ce­mi mu się na gło­wie… jak szczot­ka.. Su­chy, wy­pro­sto­wa­ny, chu­dy, twarz miał… dłu­gą, wy­ra­zi­stą, nie­gdyś pięk­ną, dziś tyl­ko dziw­nie ener­gicz­ną. Ogrom­ne czo­ło nada­wa­ło jej przy rów­nie prze­dłu­żo­nej bro­dzie i śpi­cza­stym no­sie, cha­rak­ter ja­kiś nie­mal ka­ry­ka­tu­ral­ny, choć rysy były czy­ste i mia­ły ten styl, któ­ry dys­tynk­cyą się… zo­wie… Puł­kow­nik był ubra­ny sta­ran­nie, pra­wie za mło­do na swój wiek, któ­ry do lat sześć­dzie­się­ciu zbli­żać się mu­siał. Żywo przy­stą­pił do hra­bie­go Lam­ber­ta; po­da­li so­bie ręce. Po­wi­ta­nie w kil­ku sło­wach za­brzmia­ło fran­cuz­czy­zną, przy­by­ły bo­wiem na­le­żał i do tej epo­ki, i do tej sfe­ry, któ­ra tym tyl­ko ję­zy­kiem swo­bod­nie się wy­ra­żać umie.

– Z rana roz­mi­nę­li­śmy się, rzekł pręd­ko bar­dzo i do­syć nie­wy­raź­nie, jak­by się cze­goś śpie­szył (był to jego oby­czaj); nie­zmier­nie ża­ło­wa­łem..

Lam­bert się skło­nił.

– Jako sta­ry przy­ja­ciel domu-mó­wił cią­gle pę­dząc i ły­ka­jąc na pół wy­ra­zy puł­kow­nik – mogę otwar­cie ci po­wie­dzieć, ko­cha­ny hra­bio, że czy­nisz sen­sa­cyę! Sło­wo daję, nie prze­sa­dzam, ogrom­ną sen­sa­cyę. Te pa­nie są za­chwy­co­ne…

– Ja­kie pa­nie? za­py­tał Lam­bert.

– Wszyst­kie w ogó­le, co do jed­nej, cią­gnął da­lej puł­kow­nik – chó­rem gło­szą twe po­ki­wa­ły.

Uśmiech­nął się mło­dy hra­bia.

– Nie za­słu­ży­łem, rzekł su­cho, bo nie mia­łem jesz­cze cza­su na­wet dać się po­znać…

– Ba! bal ba! pod­chwy­cił gość – te pa­nie!! Nikt le­piej i traf­niej nad nie lu­dzi nie po­znam je z po­wierz­chow­no­ści. Sło­wo daję! mnie się zda­je, że one taki mają in­stykt prze­dziw­ny, że cno­ty­by od­ga­dły z rę­ka­wicz­ki!

Puł­kow­nik sam się roz­śmiał ze swe­go dow­ci­pu, co zmu­si­ło słu­cha­cza, do lek­kie­go tak­że uśmie­chu sym­pa­tyi…

– "Wła­śnie przy­by­łem, mó­wił cią­gle gość, po­cie­ra­jąc nie­kie­dy krót­ko ostrzy­żo­ne wło­sy – aby hra­bi­nie win­szo­wać. Suk­ces ogrom­ny…

Hra­bia się skło­nił chłod­no.

– Nie­wiel­ką wagę, za małą, zda­jesz się przy­wią­zy­wać do nie­go, rzekł puł­kow­nik… Być może, iż masz pra­wo być trud­nym, nie prze­czę; lecz nie­ma­ła to rzecz, gdy się wy­stę­pu­jąc na świat, po­zysz­cze od razu do­brą opi­nię! To nie­zmier­nie uła­twia dal­szą dro­gę…

Spoj­rzał na słu­cha­ją­ce­go… i zwol­na po­ło­żył dłoń na jego ręce..

– Ko­cha­ny hra­bio – do­dał… jed­no ci tyl­ko mają do za­rzu­ce­nia, że z An­glii przy­wio­złeś z sobą tro­chę sple­enu czy zbyt­nie­go chło­du. Hę?

– Zda­je mi się, że ja z tym chło­dem wy­je­cha­łem, rzekł Lam­bert spo­koj­nie

Trze­ba być mlo­dy­mi ro­ze­śmiał się puł­kow­nik

W tej chwi­li na­de­szła hra­bi­na, wi­ta­jąc do­syć uprzej­mie puł­kow­ni­ka, któ­ry z nad­zwy­czaj­ną at­ten­cyą prze­pro­wa­dzał ją do ka­na­py…

Dzie­ku­ję ci, Puł­kow­ni­ku, że nie o nas! ode­zwa­ła się.

Toć­by to był grzech mó­wił gość w cią­głych ukło­nach, ten za­szczyt, żem nie­bosz­czy­ka hra­bie­go był wier­nym słu­gą i cześć, jaką dla nie­go mia­łem prze­nio­słem na do­stoj­ną mał­żon­kę, a przy­jaźń na syna.

Hra­bi­na uśmie­cha­jąc się dzię­ko­wa­ła, puł­kow­nik sie­dział już przy niej. Lam­bert sta­nął w nie­ja­kiem od­da­le­niu.

– Cóż no­we­go? za­py­ta­ła go­spo­dy­ni.

No­win mnóz­two, ale z nie­mi, po­czął puł­kow­nik, mu­siał mnie hr. Lam­bert uprze­dzić. O! nie lę­kaj się o to – prze­rwa­ła śmie­jąc się sta­rusz­ka

– Czy roz­tar­gnio­ny – ode­zwał się Le­li­wa – czy mniej so­bie waży te na­sze po­wsze­dnie spra­wy… Tym­cza­sem drob­ne, ma­lu­tecz­kie rze­czy, czę­sto by­wa­ją… peł­ne zna­cze­nia!

Go­spo­dy­ni spoj­rza­ła, wzro­kiem wy­wo­łu­jąc dal­sze zwie­rze­nia.

Le­li­wa po­chy­lił się jej do ucha i żywo coś szep­tać za­czął.

– To chy­ba po­twarz! za­wo­ła­ła hra­bi­na…

– Si non e vero…

– Na­wet nie hen tro­va­to! ru­sza­jąc ra­mio­na­mi do­da­ła sta­rusz­ka.

Lam­bert siadł na nie­co od­su­nię­tem krze­śle…

Po­uf­na roz­mo­wa z puł­kow­ni­kiem prze­dłu­ża­ła się, gdy do sa­lo­nu bocz­ne­mi drzwia­mi wsu­nę­ła się ci­cho, jak­by bo­jaź­li­wie, pan­na słusz­ne­go wzro­stu, bar­dzo skrom­nie ubra­na, w suk­ni pod szy­ję, we wło­sach… gład­ko przy­cze­sa­nych, z twa­rzycz­ką pięk­ną, ale jak mar­mur bez­kr­wi­stą i bla­dą, w któ­rej oczy czar­ne tem sil­niej po­ły­ski­wa­ły. Twarz to była ta­jem­ni­cza, sfink­sa za­mknię­te­go w so­bie i jak­by str­wo­żo­ne­go, aby kto z nie­go nie do­był sło­wa za­gad­ki jego ży­cia…

Idąc zda­wa­ła się chcieć prze­su­nąć nie­po­strze­żo­na, nie­sły­sza­na, oczy­ma prze­lę­kłe­mi ba­da­ła wszyst­kich jak nie­przy­ja­ciół. Coś dziw­nie trwoż­ne­go czy po­kor­nie dum­ne­go w niej było.. Po­mi­mo bla­do­ści mar­mu­ro­wej i za­trwo­że­nia, pan­na była pięk­na i chwy­ta­ją­ca oczy swą ory­gi­nal­ną pięk­no­ścią, któ­rej cha­rak­te­ru do­da­wa­ły wło­sy kru­czej czar­no­ści w ogrom­nych splo­tach ukry­wa­ją­ce głów­kę nie­co po­chy­lo­ną, jak­by pod ich cię­ża­rem się ugi­na­ła. Hra­bi­na spoj­rza­ła na nią.

– Aniel­ciu! her­ba­ta! ode­zwa­ła się…

Szep­tem nie­do­sły­sza­nym dała od­po­wiedź kła­nia­jąc się puł­kow­ni­ko­wi. Prze­śli­znę­ła się po­tem jak cień po sa­lo­nie, i ci­cho zni­kła we drzwiach do ja­dal­ni wio­dą­cych

Hr. Lam­bert zda­wał się nie wi­dzieć na­wet, gdy się tak prze­my­ka­ła dys­kret­nie.

– Hra­bia był dziś u pani Ju­lii – ode­zwał się Puł­kow­nik – nie­praw­daż? to… nie­śmier­tel­na pięk­ność i mło­dość?? Nie może nie­tyl­ko pod­sta­rzeć, ale jest jesz­cze mło­dziu­teń­ką.

Sta­rusz­ka się uśmiech­nę­ła tro­chę iro­nicz­nie. – Nie­ste­ty! rze­kła – ma me­try­kę żywą przy so­bie…

– A cóż nasz hra­bia mówi o tej me­try­ce? spo­glą­da­jąc na nie­go by­stro, za­wo­łał Le­li­wa… Mó­wię tyl­ko to co wszy­scy – od­parł mło­dy hra­bia: że jest – bar­dzo pięk­ną.

– Żywy ob­raz mat­ki gdy ten wiek mia­ła – po­czął puł­kow­nik, – z tym do­dat­kiem że wy­ra­zu nie­win­no­ści aniel­skiej tej – Can­deur. jaką ma hr. Eli­za, tam­ta, tro­chę trzpio­to­wa­ta i fi­glar­na za­wsze, nig­dy nie po­sia­da­ła. Do­sko­na­le pa­mię­tam ją pa­nien­ką!!

– Wzdy­cha­łeś do niej?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: