Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciemne sekrety - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
10 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Ciemne sekrety - ebook

Ciemne sekrety to pierwsza część cyklu kryminalnego z Sebastianem Bergmanem policyjnym psychologiem i ekspertem od seryjnych morderstw.

Wszystko zaczyna się od telefonu na policję. Zaniepokojona matka zgłasza zaginięcie szesnastoletniego Rogera. Policja z Västeras z pewnym opóźnieniem podejmuje poszukiwania, ale wkrótce w podmokłym lesie dokonuje makabrycznego odkrycia... Staje się jasne, że wydarzyła się tragedia...

Sprawa jest na tyle poważna, że do akcji wkraczają śledczy z Krajowej Policji Kryminalnej oraz Sebastian Bergman. Wszystkie tropy prowadzą do szkoły Rogera. To elitarne liceum zdaje się skrywać wiele ciemnych sekretów...

Dojrzały debiut Michaela Hjortha i Hansa Rosenfeldta Ciemne sekrety to znakomity, wielowątkowy i inteligentny kryminał, od którego trudno się oderwać!

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8252-424-6
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie był mor­dercą.

Powta­rzał to sobie, wlo­kąc mar­twe ciało chłopca w dół zbo­cza: Nie jestem mor­dercą.

Mor­dercy to kry­mi­na­li­ści. Mor­dercy to źli ludzie. Mrok wchło­nął ich dusze, a oni wyszli naprze­ciw tej ciem­no­ści, odwró­ciw­szy się ple­cami do świa­tła. On zaś nie był zły.

Prze­ciw­nie.

Czyż ostat­nio nie poka­zał, że jest wprost odwrot­nie? Czyż pra­wie cał­ko­wi­cie nie zepchnął na bok swo­ich uczuć, swo­jej woli, nie­mal zada­jąc sobie gwałt, dla dobra innych? Nasta­wiał drugi poli­czek, to wła­śnie robił. Czyż jego obec­ność tutaj, w tej pod­mo­kłej niecce w samym środku głu­szy, z tym mar­twym chłop­cem, nie była kolej­nym dowo­dem na to, że zawsze chciał czy­nić dobrze? Musiał czy­nić dobrze. Już ni­gdy wię­cej nie chciał nikogo zawieść.

Zatrzy­mał się i wypu­ścił powie­trze. Mimo mło­dego wieku chło­pak był ciężki. Wyspor­to­wany. Wiele godzin na siłowni. Ale już było bli­sko. Moc­niej zła­pał za nogawki spodni, które kie­dyś były białe, lecz w mroku wyda­wały się czarne. Chło­piec bar­dzo krwa­wił.

To prawda, zabi­ja­nie było złe. Piąte przy­ka­za­nie. Nie zabi­jaj. Ist­niały jed­nak wyjątki. Biblia w kilku miej­scach nawo­ły­wała do zabi­ja­nia w imię spra­wie­dli­wo­ści. Nie­któ­rzy na to zasłu­gi­wali. Zło mogło być dobre. Nie ma nic abso­lut­nego.

Zwłasz­cza jeśli zamiar nie był ego­istyczny. Jeśli pozba­wie­nie życia jed­nego czło­wieka mogło ura­to­wać innych. Dać im szansę. Dać im życie. Wtedy taki czyn nie mógł być na pewno zły. Jeśli cel był dobry.

Męż­czy­zna zatrzy­mał się przy bajorku z ciemną wodą. Zwy­kle był to sta­wek głę­boki na kilka metrów, ale pada­jące przez ostat­nie dni desz­cze nasą­czyły zie­mię i teraz w zaro­śnię­tym krza­kami zagłę­bie­niu woda two­rzyła jeziorko.

Nachy­lił się i schwy­cił chłopca za koszulkę na ramio­nach. Z dużym wysił­kiem zdo­łał usta­wić go w pozy­cji na wpół sto­ją­cej. Przez moment spo­glą­dał w jego oczy. Jaka była ostat­nia myśl chłopca? Czy zdą­żył w ogóle coś pomy­śleć? Czy rozu­miał, że zaraz umrze? Dzi­wił się dla­czego? Pomy­ślał o rze­czach, któ­rych nie zdą­żył zro­bić w swoim krót­kim życiu, czy raczej o tym, co zro­bił?

To nie miało zna­cze­nia.

Dla­czego tak się drę­czył, bar­dziej, niż to było konieczne?

Nie miał wyboru.

Nie mógł zawieść.

Już ni­gdy wię­cej.

A mimo to zawa­hał się. Cho­ciaż nie, prze­cież oni ni­gdy by nie zro­zu­mieli. Nie wyba­czyli. Nie nasta­wi­liby, tak jak on, dru­giego policzka.

Popchnął chłopca do tyłu, ciało wpa­dło do wody z gło­śnym plu­skiem. Męż­czy­zna pod­sko­czył, nie­przy­go­to­wany na ten dźwięk w mrocz­nej ciszy.

Ciało chłopca zanu­rzyło się w wodzie i znik­nęło.

Męż­czy­zna, który nie był mor­dercą, ruszył z powro­tem do samo­chodu zapar­ko­wa­nego na leśnej dróżce i zawró­cił do domu.Poli­cja Västerås, Klara Lid­man.

– Chcia­łam zgło­sić zagi­nię­cie mojego syna.

Kobieta mówiła nie­mal prze­pra­sza­ją­cym tonem, jakby nie była pewna, czy dobrze się połą­czyła, albo nie spo­dzie­wała się, że ktoś jej uwie­rzy. Klara Lid­man się­gnęła po notat­nik, choć roz­mowa i tak była nagry­wana.

– Mogę pro­sić pani nazwi­sko?

– Lena. Lena Eriks­son. Mój syn ma na imię Roger. Roger Eriks­son.

– Ile lat ma pani syn?

– Szes­na­ście. Nie widzia­łam go od wczo­raj po połu­dniu.

Klara zapi­sała wiek i uświa­do­miła sobie, że powinna zaraz prze­słać tę sprawę dalej, żeby natych­miast pod­jęto odpo­wied­nie kroki. Jeśli chło­pak naprawdę zagi­nął.

– Kiedy dokład­nie to było?

– Wypadł z domu koło pią­tej.

Dwa­dzie­ścia dwie godziny temu. Dwa­dzie­ścia dwie ważne godziny.

– Wie pani, dokąd poszedł?

– Tak, do Lisy.

– Kim jest Lisa?

– To jego dziew­czyna. Dzwo­ni­łam do niej dzi­siaj, ale wyszedł od niej wczo­raj około dzie­sią­tej wie­czo­rem, jak mówiła.

Klara prze­kre­śliła dwie dwójki na papie­rze i zastą­piła je liczbą sie­dem­na­ście.

– Dokąd poszedł?

– Tego nie wie­działa. Myślała, że do domu. Ale w domu się nie poja­wił. Przez całą noc. A teraz już pra­wie minął dzień.

I pani dzwoni dopiero teraz, pomy­ślała Klara. Kobieta nie spra­wiała wra­że­nia szcze­gól­nie prze­ję­tej, ude­rzyło ją nagle. Była raczej wyci­szona. Zre­zy­gno­wana.

– Lisa, a jak się nazywa dalej?

– Hans­son.

Klara zapi­sała nazwi­sko.

– Czy Roger ma komórkę? Pró­bo­wała pani do niego dzwo­nić?

– Tak, ale nikt nie odbiera.

– I nie ma pani poję­cia, gdzie się może podzie­wać? Czy nie nocuje u kole­gów albo coś podob­nego?

– Nie, wtedy by zadzwo­nił.

Kobieta urwała na chwilę. Klara pomy­ślała, że głos odma­wia jej posłu­szeń­stwa, ale zaraz usły­szała, że jej roz­mów­czyni zaciąga się wolno papie­ro­sem i wydmu­chuje dym.

– Po pro­stu go nie ma.Sen powra­cał każ­dej nocy.

Nie dawał mu spo­koju.

Zawsze ten sam sen, który niósł ten sam nie­po­kój. To go iry­to­wało. Dopro­wa­dzało do szału. Prze­cież Seba­stian Berg­man nie był byle kim. Kto, jak nie on, mógł wie­dzieć, co zna­czą sny? Kto lepiej od niego powi­nien być ponad te gorącz­kowe wspo­mnie­nia z prze­szło­ści? Ale choćby był naj­le­piej przy­go­to­wany, świa­dom wła­ści­wego zna­cze­nia snu, nie był w sta­nie mu nie ulec. 4.43.

Zaczęło jaśnieć. Seba­stian poczuł suchość w ustach. Czyżby krzy­czał? Przy­pusz­czal­nie nie, przy­naj­mniej śpiąca obok kobieta się nie obu­dziła. Oddy­chała spo­koj­nie, widział dłu­gie włosy na wpół zakry­wa­jące jej nagą pierś. Wypro­sto­wał zaci­śnięte kur­czowo palce, nie poświę­ca­jąc temu nawet jed­nej myśli. Był przy­zwy­cza­jony, że budzi się ze snu z prawą dło­nią zaci­śniętą w pięść. Zamiast tego pró­bo­wał sobie przy­po­mnieć imię osoby leżą­cej u jego boku.

Kata­rina? Karin?

Na pewno mówiła mu wczo­raj wie­czo­rem.

Kri­stina? Karo­lin?

Nie żeby to miało jakieś zna­cze­nie, nie zamie­rzał spo­ty­kać się z nią wię­cej, ale szpe­ra­nie w pamięci poma­gało prze­pę­dzić ostat­nie mgli­ste strzępy snu, które cze­piały się jesz­cze wszyst­kich jego zmy­słów.

Ten sen prze­śla­do­wał go już ponad pięć lat. Ten sam sen, te same obrazy każ­dej nocy. Cała jego pod­świa­do­mość w napię­ciu, prze­pra­co­wu­jąca to, z czym nie pora­dził sobie w dzień:

Ure­gu­lo­wać dług.

Seba­stian powoli wstał, stłu­mił ziew­nię­cie i zdjął ubra­nie z krze­sła, na któ­rym uło­żył je kilka godzin wcze­śniej. Ubie­ra­jąc się, oglą­dał obo­jęt­nie pokój, w któ­rym spę­dził noc. Łóżko, dwie szafy wbu­do­wane w ścianę, jedna z lustrza­nymi drzwiami, pro­sty biały sto­lik nocny z IKEA, na nim budzik i pismo „Zdro­wym być”, mały sto­lik ze zdję­ciem miesz­ka­ją­cego tu co tydzień dziecka i tro­chę dro­bia­zgów przy krze­śle, na któ­rym poło­żył wczo­raj ubra­nie. Pozba­wione wyrazu repro­duk­cje dzieł sztuki wisiały na ścia­nach, o któ­rych jakiś zręczny agent mógłby powie­dzieć, że są w kolo­rze kawy z mle­kiem, pod­czas gdy były tylko brud­no­be­żowe. Pokój był taki sam jak sto­su­nek sek­su­alny, który Seba­stian w nim odbył: bez fan­ta­zji, tro­chę nudny, ale speł­niał swoją funk­cję. Tak było za każ­dym razem. Nie­stety, satys­fak­cja nie utrzy­my­wała się zbyt długo.

Seba­stian zamknął oczy. To była zawsze naj­bar­dziej bole­sna chwila. Powrót do rze­czy­wi­sto­ści. Emo­cjo­nalny zakręt o sto osiem­dzie­siąt stopni. Znał to bar­dzo dobrze. Skon­cen­tro­wał się na kobie­cie w łóżku, zwłasz­cza na jej odsło­nię­tej bro­dawce.

Jak też ona miała na imię?

Wie­dział, że się przed­sta­wił, kiedy pod­szedł z drin­kami – zawsze tak robił. Ni­gdy nie pytał, czy to miej­sce obok jest wolne, czego się napije albo czy może jej coś posta­wić. Zawsze sta­wiał przed kobietą szklankę.

– A tak w ogóle to jestem Seba­stian.

A co ona odpo­wie­działa? Coś na K, był pra­wie pewien.

Zapiął pasek u spodni. Sprzączka brzęk­nęła meta­licz­nie.

– Idziesz już? – Jej głos był zachryp­nięty od snu, oczy szu­kały zegarka.

– Tak.

– Myśla­łam, że zjemy razem śnia­da­nie. Która jest godzina?

– Zaraz będzie piąta.

Kobieta unio­sła się i oparła na łok­ciu. Ile miała lat? Nie­całe czter­dzie­ści? Odgar­nęła z twa­rzy pasmo wło­sów. Sen się odda­lał, zamiast niego poja­wiała się świa­do­mość, że ranek, jaki sobie wyobra­ziła, ni­gdy nie sta­nie się rze­czy­wi­sto­ścią.

Wstał po cichu i ubrał się, chciał wyjść, nawet jej nie budząc. Nie zje­dzą razem śnia­da­nia przy lek­tu­rze „Dagens Nyhe­ter”, luźno gawę­dząc, nie pójdą na nie­dzielny spa­cer. On nie będzie chciał poznać jej lepiej i nie zadzwoni wię­cej, obo­jęt­nie, co mówił przed­tem.

Wie­działa. Dla­tego rze­kła tylko:

– No to cześć.

Seba­stian nawet nie pró­bo­wał zga­dy­wać jej imie­nia. Już nie miał pew­no­ści, czy na pewno zaczy­nało się na K.

Ulica o świ­cie była opu­sto­szała. Przed­mie­ście spało i wszyst­kie odgłosy zda­wały się przy­tłu­mione, jakby nie chciały go obu­dzić. Nawet ruch samo­cho­dów na Nynäsvägen kawa­łek dalej był uprzej­mie przy­ci­szony. Seba­stian zatrzy­mał się przy tablicy na skrzy­żo­wa­niu. Varpavägen. To gdzieś w Gubbängen. Nie­zły kawa­łek do domu. Czy o tej porze jeź­dziło jakieś metro? W nocy poje­chali tak­sówką. Zatrzy­mali się przy skle­piku 7-Ele­ven i kupili chleb na śnia­da­nie. Przy­po­mniała sobie, że nie ma nic w domu. Bo chyba zamie­rza zostać na śnia­da­nie? Kupili chleb i sok, razem z… no wła­śnie, niech to dia­bli. Jak ona się nazy­wała? Seba­stian ruszył opu­sto­szałą ulicą.

Zra­nił ją, nie­ważne jak jej było.

Za czter­na­ście godzin ma jechać do Västerås i kon­ty­nu­ować swoją pracę. Pomy­ślał teraz o innej kobie­cie – jej nie mógł już wię­cej zra­nić.

Zaczęło padać.

Co za bez­na­dziejny pora­nek!

W Gubbängen.Wszystko wła­śnie pie­przyło się kon­cer­towo. Buty komi­sa­rza Tho­masa Haralds­sona prze­pusz­czały wodę, jego radio padło, a do tego odłą­czył się od reszty grupy poszu­ki­waw­czej. Pro­mie­nie słońca tra­fiały go pro­sto w oczy, musiał mru­żyć powieki, żeby nie poty­kać się o krzaki i korze­nie, które nie­równo wyra­stały ponad wil­gotne pod­łoże. Zaklął pod nosem i spoj­rzał na zega­rek. Za ponad dwie godziny Jenny ma w szpi­talu prze­rwę na lunch. Wsią­dzie do samo­chodu i poje­dzie do domu, mając nadzieję, że on też zdą­żył wró­cić. Ale on nie zdąży. Będzie dalej sie­dział w tym cho­ler­nym lesie.

Lewa stopa Haralds­sona zapa­dła się jesz­cze głę­biej. Czuł, jak fro­towe skar­pety w jego pół­bu­tach nasią­kają zimną wodą. W powie­trzu czuć było ulotne cie­pło wio­sny, jed­nak w wodzie na­dal utrzy­my­wał się zimowy chłód. Zady­go­tał, ale udało mu się uwol­nić stopę i zna­leźć twarde pod­łoże.

Rozej­rzał się dookoła. Wschód powi­nien znaj­do­wać się tam. Czy z tam­tej strony byli żoł­nie­rze? A może skauci? Choć mógł też zato­czyć pełne koło i stra­cić poczu­cie, gdzie jest pół­noc. Kawa­łek dalej doj­rzał nie­wiel­kie wznie­sie­nie i pomy­ślał, że to ozna­cza kawa­łek suchego lądu, po pro­stu raj w tym mokrym pie­kle. Skie­ro­wał się w tamtą stronę. Stopa znów ugrzę­zła. Tym razem prawa. No super, coraz lepiej.

Wszystko to wina Han­ser.

Nie musiałby tu stać, prze­mo­czony aż po kolana, gdyby Han­ser nie zachciało się odgry­wać twar­dej i zde­cy­do­wa­nej sze­fo­wej. Zresztą potrze­bo­wała tego, bo prze­cież, do cho­lery, w grun­cie rze­czy wcale nie była poli­cjantką. Była praw­niczką, która zdo­łała prze­śli­zgnąć się bokiem i zostać sze­fem, nawet nie bru­dząc sobie rąk, czy też, tak jak on, nie mocząc nóg.

Nie, gdyby to on miał decy­do­wać, wszystko wyglą­da­łoby zupeł­nie ina­czej. To prawda, chło­pak znik­nął w pią­tek i zgod­nie z regu­la­mi­nem posze­rze­nie obszaru poszu­ki­wań było wła­ści­wym kro­kiem, zwłasz­cza że mieli zgło­sze­nie o „noc­nych aktyw­no­ściach” i „świa­tłach w lesie” w oko­licy Listakärr w ten wła­śnie week­end. Ale doświad­cze­nie pod­po­wia­dało Haralds­so­nowi, że były to manewry pozba­wione sensu. Chło­pak był w Sztok­hol­mie i śmiał się ze swo­jej zanie­po­ko­jo­nej matki. Miał szes­na­ście lat. Szes­na­sto­latki robią takie rze­czy. Śmieją się ze swo­ich matek.

Han­ser.

Im bar­dziej Haralds­son czuł się prze­mo­czony, tym bar­dziej jej nie­na­wi­dził. Ta kobieta to było naj­gor­sze, co go spo­tkało. Młoda, atrak­cyjna, idąca do przodu, poli­tycz­nie zaan­ga­żo­wana, przed­sta­wi­cielka nowej, współ­cze­snej poli­cji.

Weszła mu w drogę. Już pod­czas jej pierw­szego spo­tka­nia z poli­cją z Västerås Haralds­son zro­zu­miał, że jego kariera nagle zaha­mo­wała. Też się sta­rał o tę posadę. Ona ją dostała. Miała być jego sze­fem przez co naj­mniej pięć lat. Jego pięć lat. Ktoś wyrwał mu spod nóg dra­binę. Jego kariera, zamiast iść w górę, zaczęła zwal­niać i biec w pozio­mie i było tylko kwe­stią czasu, jak poleci w dół. Ta sytu­acja, kiedy tak stał po kolana w cuch­ną­cym bło­cie gdzieś w lesie pod Västerås, wyda­wała mu się nie­mal sym­bo­liczna.

PRZY­TU­LANKI NA LUNCH – gło­siły duże litery w SMS-ie, który dostał dziś rano. Ozna­czało to, że w porze lun­chu Jenny przy­je­dzie do domu, żeby się z nim kochać, potem mieli to robić jesz­cze raz albo dwa wie­czo­rem. Teraz ich życie tak wyglą­dało. Jenny leczyła się na bez­płod­ność i razem z leka­rzem opra­co­wała roz­kład dający naj­lep­sze szanse na zapłod­nie­nie. Dzi­siaj był wła­śnie taki opty­malny dzień. Dla­tego ten SMS. Haralds­son nie mógł się zde­cy­do­wać. Z jed­nej strony doce­niał fakt, że ich życie sek­su­alne popra­wiło się w ostat­nim cza­sie o kil­ka­set pro­cent. Że Jenny chciała się z nim kochać. Ale rów­no­cze­śnie nie mógł się pozbyć wra­że­nia, że nie cho­dziło jej o niego, tylko o jego spermę. Bez pra­gnie­nia posia­da­nia dziecka żonie ni­gdy nie przy­szłoby do głowy, żeby w cza­sie lun­chu sko­czyć do domu na szybki nume­rek. To wszystko miało raczej roz­pło­dowy cha­rak­ter. Gdy tylko jajeczko zaczy­nało swoją wędrówkę w kie­runku macicy, oni zaraz zabie­rali się do rze­czy, jak kró­liki. Pomię­dzy jajecz­ko­wa­niami też, trzeba przy­znać, tak na wszelki wypa­dek. Ale ni­gdy nie robili tego dla przy­jem­no­ści, ze względu na bli­skość. Co się stało z ich namięt­no­ścią? Pożą­da­niem? I teraz pod­czas prze­rwy ona miała wró­cić do pustego domu. Może powi­nien był zadzwo­nić do niej i spy­tać, czy ma zwa­lić konia przed wyj­ściem z domu i wło­żyć potem słoik do lodówki. Naj­gor­sze było to, że nie miał pew­no­ści, czy Jenny nie uzna tego za cał­kiem nie­zły pomysł.

To się zaczęło w sobotę.

Około pięt­na­stej prze­łą­czono roz­mowę z cen­trali alar­mo­wej do poli­cji w Västerås. Matka zgła­sza zagi­nię­cie szes­na­sto­let­niego syna. Ponie­waż cho­dziło o osobę nie­peł­no­let­nią, zgło­sze­nie było trak­to­wane prio­ry­te­towo. Cał­ko­wi­cie zgod­nie z regu­la­mi­nem.

Nie­stety, prio­ry­te­towe zgło­sze­nie musiało pocze­kać do nie­dzieli, kiedy patrol otrzy­mał pole­ce­nie zaję­cia się tą sprawą. W efek­cie dwóch poli­cjan­tów w mun­du­rach odwie­dziło matkę około szes­na­stej. Zgło­sze­nie zostało przy­jęte ponow­nie i wpi­sane do dzien­nika, kiedy patrol wie­czo­rem koń­czył służbę. Jesz­cze nie pod­jęto żad­nych dzia­łań ponad to, że powstały dwa wzor­cowe, iden­tyczne zgło­sze­nia o tym samym zagi­nię­ciu. W dodatku oba ozna­czone jako naj­wyż­szy prio­ry­tet.

Dopiero w ponie­dzia­łek rano, kiedy Roger Eriks­son był zagi­niony od pięć­dzie­się­ciu ośmiu godzin, ofi­cer dyżurny zauwa­żył, że zgło­sze­niem na­dal nikt się nie zajął. Nie­stety, zebra­nie związ­ków zawo­do­wych w spra­wie pro­po­no­wa­nych przez Komendę Główną nowych mun­du­rów nieco się prze­cią­gnęło, więc Haralds­so­nowi przy­dzie­lono tę zapo­mnianą sprawę dopiero w ponie­dzia­łek po połu­dniu. Kiedy zoba­czył datę wpły­nię­cia infor­ma­cji, podzię­ko­wał swo­jej szczę­śli­wej gwieź­dzie, że tam­ten patrol był u Leny Eriks­son w nie­dzielę wie­czo­rem. Prze­cież wcale nie musiała wie­dzieć, że skoń­czyło się tylko na napi­sa­niu raportu. Nie, poli­cja wsz­częła kroki już w nie­dzielę, ale jesz­cze nie miała rezul­ta­tów. Tej wer­sji Haralds­son zamie­rzał się trzy­mać.

Wie­dział, że zanim poroz­ma­wia z Leną Eriks­son, musi mieć jakieś nowe infor­ma­cje. Pró­bo­wał więc tele­fo­nicz­nie skon­tak­to­wać się z dziew­czyną zagi­nio­nego, Lisą Hans­son, ale oka­zało się, że jest jesz­cze w szkole.

Spraw­dził w kar­to­te­kach zarówno Lenę Eriks­son, jak i jej syna Rogera. Przy jego nazwi­sku było kilka zgło­szeń drob­nych kra­dzieży. Naj­now­sze pocho­dziło sprzed ponad roku i trudno je było powią­zać ze znik­nię­ciem. Na matkę nic.

Haralds­son zadzwo­nił do odpo­wied­niego urzędu i dowie­dział się, że Roger cho­dził do Palmlövska.

Nie­do­brze, pomy­ślał.

Liceum Palmlövska to pry­watna szkoła z inter­na­tem. Wymie­niana w ran­kin­gach naj­lep­szych szkół w kraju, jeśli cho­dzi o wyniki naucza­nia. Uczęsz­czały do niej zdolne i zmo­ty­wo­wane do nauki dzieci zamoż­nych rodzi­ców. Rodzi­ców ze zna­jo­mo­ściami. Jeśli trzeba będzie zna­leźć kozła ofiar­nego, przez któ­rego śledz­two nie ruszyło od razu, wtedy brak jakich­kol­wiek efek­tów w ciągu trze­ciej doby nie będzie wyglą­dał dobrze. Haralds­son zde­cy­do­wał, że odłoży na bok wszyst­kie inne sprawy. Jego kariera i tak znaj­do­wała się w mar­twym punk­cie, więc nie­roz­sądne byłoby ryzy­ko­wać jesz­cze bar­dziej.

Przez całe popo­łu­dnie ciężko pra­co­wał. Udał się do szkoły. Dyrek­tor Palmlövska, Ragnar Groth, i wycho­waw­czyni Rogera Eriks­sona, Beatrice Strand, wyra­zili zanie­po­ko­je­nie i smu­tek, kiedy się dowie­dzieli o znik­nię­ciu chłopca, ale poza tym nie byli w sta­nie pomóc. W każ­dym razie nie sły­szeli, żeby ostat­nio zda­rzyło się coś szcze­gól­nego. Roger zacho­wy­wał się nor­mal­nie, w szkole był taki sam jak zwy­kle, w pią­tek po połu­dniu miał ważny spraw­dzian ze szwedz­kiego i według kole­gów z klasy po spraw­dzianie był w dobrym humo­rze.

Haralds­so­nowi udało się przy­naj­mniej zła­pać Lisę Hans­son, ostat­nią osobę, która widziała Rogera w pią­tek wie­czo­rem. Cho­dziła do rów­no­le­głej klasy. Haralds­son popro­sił ją o spo­tka­nie w szkol­nej kawiarni. Była ładną, choć prze­ciętną dziew­czyną. Jasne pro­ste włosy z grzywką przy­piętą zwy­czajną spinką. Nie­bie­skie oczy bez maki­jażu. Biała bluzka zapięta na przed­ostatni guzik, na wierz­chu kami­zelka. Haralds­son miał nie­ja­sne reli­gijne sko­ja­rze­nia, kiedy usia­dła naprze­ciwko niego. Albo z tą dziew­czyną z serialu _Biały kamień_, który poka­zy­wali w tele­wi­zji, kiedy był mały. Zapy­tał, czy ma jej coś przy­nieść z kawiarni. Potrzą­snęła głową.

– Opo­wiedz o tym piątku, kiedy Roger był u cie­bie.

Lisa spoj­rzała na niego i lekko wzru­szyła ramio­nami.

– Przy­szedł chyba koło wpół do szó­stej. Sie­dzie­li­śmy u mnie w pokoju i oglą­da­li­śmy tele­wi­zję. Poszedł do domu o dzie­sią­tej. W każ­dym razie powie­dział, że idzie do domu…

Haralds­son ski­nął głową. Cztery i pół godziny w pokoju. Dwoje szes­na­sto­lat­ków. Oglą­dali tele­wi­zję, na pewno, niech sobie nie myśli, że on jej uwie­rzy. A może po pro­stu miał już skrzy­wione spoj­rze­nie? Odkąd on i Jenny tak po pro­stu nie spę­dzali wie­czoru przed tele­wi­zo­rem? Bez szyb­kiego sto­sunku w prze­rwie na reklamę. Od mie­sięcy.

– Czy zda­rzyło się coś jesz­cze? Pokłó­ci­li­ście się, poróż­ni­li­ście czy coś podob­nego?

Lisa potrzą­snęła głową. Przy­gry­zała pra­wie nie­ist­nie­jący pazno­kieć kciuka. Haralds­son zoba­czył, że skórka przy paznok­ciu jest podraż­niona.

– Czy kie­dyś przed­tem znik­nął w podobny spo­sób?

Lisa znów potrzą­snęła głową.

– Nic o tym nie wiem, ale nie jeste­śmy ze sobą tak długo. Nie roz­ma­wiał pan z jego mamą?

Przez chwilę Haralds­son miał wra­że­nie, że zabrzmiało to oskar­ży­ciel­sko, ale tak oczy­wi­ście nie było. To wina Han­ser. To przez nią zaczął w sie­bie wąt­pić.

– Odwie­dzili ją inni poli­cjanci, ale musimy roz­ma­wiać ze wszyst­kimi. Żeby mieć kom­pletny obraz. – Haralds­son odchrząk­nął. – A jak było z Roge­rem i jego matką? Nie było tam żad­nych pro­ble­mów?

Lisa znów wzru­szyła ramio­nami. Haralds­son pomy­ślał, że ma ogra­ni­czony reper­tuar reak­cji. Potrzą­sa­nie głową i wzru­sza­nie ramio­nami.

– Kłó­cili się?

– Chyba tak. Cza­sami. Ta szkoła jej się nie podo­bała.

– Ta szkoła?

Lisa potwier­dziła ski­nie­niem.

– Uwa­żała, że jest sno­bi­styczna.

No i miała cho­lerną rację, pomy­ślał Haralds­son.

– A ojciec Rogera, czy mieszka w mie­ście?

– Nie. Nie wiem, gdzie on mieszka. Nie wiem nawet, czy Roger to wie. Ni­gdy o nim nie mówi.

Haralds­son zapi­sał. Cie­kawe. Może syn wybrał się na poszu­ki­wa­nie swo­ich korzeni. Kon­fron­ta­cja z nie­obec­nym ojcem. I zataił to przed matką. Haralds­son sły­szał już o gor­szych rze­czach.

– Jak pan myśli, co się mogło z nim stać?

Prze­rwał roz­my­śla­nia. Spoj­rzał na Lisę i po raz pierw­szy zauwa­żył, że jest bli­ska łez.

– Nie wiem. Ale pew­nie wróci. Może po pro­stu wyje­chał na jakiś czas do Sztok­holmu czy coś takiego. Wiesz, taka przy­goda.

– Dla­czego miałby to robić?

Haralds­son widział na jej twa­rzy szczere zdzi­wie­nie. Nie­po­ma­lo­wany, obgry­ziony pazno­kieć w nie­usz­min­ko­wa­nych ustach. Nie, panienka z reli­gij­nego domu tego nie rozu­miała, ale on nabie­rał coraz więk­szej pew­no­ści, że to była ucieczka.

– Cza­sami ma się dziwne pomy­sły, które w tam­tej chwili wydają się świetne. Na pewno wróci, zoba­czysz. – Posłał jej prze­ko­nu­jący, pełen otu­chy uśmiech, ale po jej minie zoba­czył, że ona go tak nie ode­brała. – Obie­cuję – dodał.

Przed odej­ściem popro­sił Lisę o listę przy­ja­ciół Rogera i osób, z któ­rymi się kon­tak­to­wał. Lisa namy­ślała się przez dłuż­szą chwilę, potem coś napi­sała i pod­su­nęła mu kartkę. Dwa nazwi­ska: Johan Strand i Erik Heve­rin. Samotny chło­pak, pomy­ślał Haralds­son, samotni chłopcy ucie­kają.

Wsia­da­jąc do samo­chodu tego ponie­dział­ko­wego popo­łu­dnia, czuł się mimo wszystko zado­wo­lony z rezul­ta­tów. Roz­mowa z Joha­nem Stran­dem oczy­wi­ście nie przy­nio­sła niczego nowego. Ostatni raz Johan widział Rogera w pią­tek po lek­cjach. Wie­dział tylko, że tam­ten wybiera się wie­czo­rem do Lisy. Nie miał poję­cia, dokąd mógł potem pójść. Jeśli cho­dziło o Erika Heve­rina, to naj­wy­raź­niej miał długi urlop. Sześć mie­sięcy na Flo­ry­dzie. Wyje­chał sie­dem tygo­dni temu. Jego matka dostała posadę kon­sula w Sta­nach i udała się tam z całą rodziną. Nie­któ­rzy to mają dobrze, pomy­ślał Haralds­son i usi­ło­wał sobie przy­po­mnieć, do jakich to egzo­tycz­nych miejsc zawio­dła go jego praca. Tamto semi­na­rium w Rydze było jedyną taką oka­zją, którą mógł sobie w tej chwili przy­po­mnieć, ale przez cały tydzień leżał wtedy w łóżku z grypą żołąd­kową i pamięta tylko, jak świet­nie bawili się kole­dzy, pod­czas gdy on się gapił na dno nie­bie­skiego pla­sti­ko­wego wia­derka.

Ale teraz mimo wszystko był cał­kiem zado­wo­lony. Prze­śle­dził kilka tro­pów i, co naj­waż­niej­sze, odkrył ewen­tu­alny kon­flikt mię­dzy synem a matką, który wska­zy­wał, że cała sprawa wkrótce już nie będzie zmar­twie­niem poli­cji. Czyż matka nie użyła w swoim zgło­sze­niu słowa „wypadł”? Tak, tak powie­działa. Haralds­son pamię­tał, że zwró­cił na to uwagę przy prze­słu­chi­wa­niu nagra­nia. Jej syn nie „poszedł gdzieś” ani nie „opu­ścił miesz­ka­nia”, tylko „wypadł”. To chyba ozna­czało, że roz­stali się w gnie­wie, prawda? Drzwi zatrza­śnięte przed nosem bez­rad­nej matki. Haralds­son nabie­rał coraz więk­szej pew­no­ści. Chło­pak był w Sztok­hol­mie i zdo­by­wał nowe doświad­cze­nia.

Ale dla pew­no­ści zde­cy­do­wał, że zaj­rzy jesz­cze na chwilę do domu Lisy i popyta miesz­kań­ców. Plan był taki, że pokaże się i poroz­ma­wia z kil­koma oso­bami, które to potwier­dzą, gdyby ktoś chciał zba­dać, jak się roz­wi­jało śledz­two. Może nawet ktoś widział Rogera, w naj­lep­szym razie w dro­dze do cen­trum czy na sta­cję. Potem znów uda się do jego matki i przy­ci­śnie ją tro­chę na temat ich kłótni. Świetny plan, pomy­ślał i zapu­ścił motor.

Zadzwo­niła komórka. Szyb­kie spoj­rze­nie na wyświe­tlacz zmro­ziło go w środku. Han­ser.

– Co znowu, do jasnej cho­lery – wymam­ro­tał Haralds­son i znów wyłą­czył sil­nik. Może lepiej nie odbie­rać? Kuszące, ale mogło się aku­rat oka­zać, że chło­pak wró­cił. Może wła­śnie to chciała mu zako­mu­ni­ko­wać Han­ser. Że przez cały czas miał rację. Zgło­sił się.

Roz­mowa trwała zale­d­wie osiem­na­ście sekund i ze strony Han­ser skła­dała się tylko z sze­ściu słów.

– Gdzie pan jest? – To były trzy pierw­sze.

– W samo­cho­dzie – odpo­wie­dział zgod­nie z prawdą. – Wła­śnie roz­ma­wia­łem z nauczy­cie­lami i kole­gami tego chło­paka.

Ku wła­snemu nie­za­do­wo­le­niu wyczu­wał w swoim gło­sie postawę obronną. Mówił ule­głym, nieco pod­wyż­szo­nym tonem. Niech to dia­bli, prze­cież robił to, co powi­nien.

– Pro­szę natych­miast wra­cać.

Haralds­son wła­śnie miał zacząć tłu­ma­czyć, dokąd się wybiera, i zapy­tać, co jest tak strasz­nie ważne, ale nie zdą­żył, bo Han­ser się roz­łą­czyła. Włą­czył sil­nik, zawró­cił i poje­chał w stronę komendy.

Han­ser już tam na niego cze­kała. Chłodne spoj­rze­nie. Nieco zbyt per­fek­cyj­nie uło­żone blond włosy. Zna­ko­mi­cie leżący i na pewno drogi kostium. Wła­śnie ode­brała tele­fon od bar­dzo zde­ner­wo­wa­nej Leny Eriks­son, która pytała, co się dzieje, więc teraz ona musiała zapy­tać o to samo. Co się dzieje?

Haralds­son stre­ścił szybko swoje dzia­ła­nia z popo­łu­dnia, przy czym cztery razy udało mu się pod­kre­ślić, że prze­jął tę sprawę dopiero dzi­siaj po lun­chu. Jeśli sze­fowa chce się na kimś wyży­wać, niech się rozej­rzy wśród dyżur­nych z week­endu.

– Zamie­rzam to zro­bić – odparła spo­koj­nie. – Dla­czego pan mnie nie poin­for­mo­wał, jeśli miał pan wra­że­nie, że ta sprawa została zanie­dbana? Wła­śnie o czymś takim muszę wie­dzieć.

Haralds­son poczuł, że roz­mowa zmie­rza w złym kie­runku. Stał przed nią i się tłu­ma­czył.

– Takie rze­czy się prze­cież zda­rzają. Nie mogę bie­gać do pani z każ­dym dro­bia­zgiem, kiedy tylko coś zazgrzyta w mecha­ni­zmie. Ma pani waż­niej­sze sprawy.

– Waż­niej­sze od dopil­no­wa­nia, żeby­śmy natych­miast roz­po­częli poszu­ki­wa­nia zagi­nio­nego dziecka? – Spoj­rzała na niego pyta­jąco.

Haralds­son mil­czał. To nie poszło zgod­nie z pla­nem. Ani tro­chę.

To było w ponie­dzia­łek. Teraz stał w mokrych skar­pe­tach pod Listakärr. Han­ser wyto­czyła całą arty­le­rię, zarzą­dziła cho­dze­nie po domach i prze­cze­sy­wa­nie lasów. Dotych­czas bez rezul­tatu. Wczo­raj Haralds­son natknął się w budynku poli­cji na komen­danta okrę­go­wego i lek­kim tonem zauwa­żył, że to będzie ich dużo kosz­to­wało. Wielu ludzi pra­co­wało przez wiele godzin, żeby zna­leźć chło­paka, który zaba­wia się w wiel­kim mie­ście. Haralds­son nie potra­fił do końca zin­ter­pre­to­wać reak­cji komen­danta, ale kiedy Roger wróci ze swo­jej małej wyprawy, wtedy tam­ten na pewno sobie przy­po­mni, co mówił mu pod­władny. Wtedy zro­zu­mie, ile kasy Han­ser wyrzu­ciła w błoto. Haralds­son pomy­ślał o tym i uśmiech­nął się. Regu­la­min to jedno, a intu­icja poli­cjanta to dru­gie. Tego nie można się wyuczyć.

Haralds­son przy­sta­nął w poło­wie drogi na wznie­sie­nie. Jego stopa znów się zapa­dła. Tym razem dość głę­boko. Wycią­gnął ją. Bez buta. Jesz­cze zdą­żył zoba­czyć, jak błoto łap­czy­wie się zamyka wokół czar­nego buta w roz­mia­rze czter­dzie­ści dwa, a rów­no­cze­śnie skar­peta na lewej sto­pie znów wchło­nęła kilka mili­li­trów zim­nej wody.

Miał już dość.

Wystar­czy.

To prze­wa­żyło.

Na kolana, rękę w błocko, wycią­gnąć but. A potem poje­dzie do domu. Niech sobie inni ganiają po lesie cho­lerną tyra­lierą. On musi zapłod­nić żonę.Było już ciemno, kiedy Seba­stian zapła­cił za tak­sówkę i wysiadł. Tak­sów­karz też wyszedł z auta. Otwo­rzył bagaż­nik, wyjął jego torbę i życzył mu przy­jem­nego wie­czoru. Przy­jemny wie­czór w domu rodzi­ców? No cóż, kie­dyś musi być ten pierw­szy raz, pomy­ślał Seba­stian. A fakt, że oboje rodzice już nie żyli, bez wąt­pie­nia znacz­nie zwięk­szał szanse.

Seba­stian prze­ciął ulicę i tak­sówka, która cze­kała na sąsied­nim pod­jeź­dzie, prze­mknęła za jego ple­cami. Zatrzy­mał się przy niskim ogro­dze­niu z bia­łych drew­nia­nych szta­chet, które wyma­gały odma­lo­wa­nia, i zauwa­żył, że skrzynka pocz­towa jest prze­peł­niona. Czy kiedy ktoś umie­rał, nie wycho­dziło jakieś cen­tralne zawia­do­mie­nie o zgo­nie, które zatrzy­my­wało wszyst­kie sprawy? Naj­wy­raź­niej nie.

Po przy­by­ciu do Västerås kilka godzin temu Seba­stian poje­chał do firmy pogrze­bo­wej i ode­brał klu­cze od domu. Naj­wy­raź­niej jedna z naj­star­szych przy­ja­ció­łek matki zajęła się pogrze­bem, skoro on nie chciał mieć z tym nic wspól­nego. Berit Holm­berg. Seba­stian nie mógł sobie przy­po­mnieć, żeby kie­dy­kol­wiek sły­szał to nazwi­sko. Firma pogrze­bowa zapro­po­no­wała mu obej­rze­nie jakie­goś albumu ze zdję­ciami z cere­mo­nii, podobno bar­dzo pięk­nej, nastro­jo­wej, z dużą liczbą uczest­ni­ków. Seba­stian nie reflek­to­wał.

Potem poszedł do restau­ra­cji. Spę­dził tam dłuż­szy czas przy dobrym posiłku. Sie­dział jesz­cze potem, czy­ta­jąc książkę. Wypił kawę. Obra­cał w pal­cach wizy­tówkę, którą dostał od czy­ta­jącej kobiety z pociągu, ale zde­cy­do­wał się zacze­kać. Zadzwoni jutro albo poju­trze. Pokaże, że mu zależy, ale nie jest zde­spe­ro­wany, to zawsze naj­le­piej dzia­łało. Prze­spa­ce­ro­wał się. Zasta­na­wiał się, czy nie pójść do kina, ale zre­zy­gno­wał. W reper­tu­arze nie było nic, co by go inte­re­so­wało. Wresz­cie nie mógł już dłu­żej odsu­wać od sie­bie wła­ści­wej sprawy, którą miał tu do zała­twie­nia, i zła­pał tak­sówkę.

Stał więc teraz na ulicy i przy­glą­dał się domowi, który opu­ścił na drugi dzień po swych dzie­więt­na­stych uro­dzi­nach. Po obu stro­nach wyło­żo­nej kamie­niami ścieżki były wypie­lę­gno­wane rabatki. Teraz rosły na nich sta­ran­nie przy­strzy­żone iglaki, ale wkrótce miały zakwit­nąć byliny. Jego matka kochała swój ogród i pie­lę­gno­wała go czule. Za domem znaj­do­wał się sad i grządki warzywne. Kamienna ścieżka pro­wa­dziła do dwu­pię­tro­wej willi. Seba­stian miał dzie­sięć lat, kiedy się tu wpro­wa­dzili. Dom był wtedy nowo wybu­do­wany. Nawet w sła­bym świe­tle ulicz­nych latarni widział, że budy­nek naprawdę wymaga remontu. Tynk odpa­dał z fasady, farba obła­ziła z okien, a dach w dwóch miej­scach wyda­wał się o ton ciem­niej­szy. Przy­pusz­czal­nie bra­ko­wało dachó­wek. Seba­stian prze­zwy­cię­żył fizyczną wręcz nie­chęć przed wej­ściem do środka i pod­szedł do drzwi.

Otwo­rzył je i wszedł do dusz­nej, nie­wie­trzo­nej sieni. Posta­wił walizkę. Stał pod łukiem pro­wa­dzą­cym do pozo­sta­łej czę­ści domu. Zaraz za nim znaj­do­wał się kom­pleks jadalny, a dalej w prawo zaczy­nał się salon. Seba­stian zauwa­żył, że wybili jedną ścianę i par­ter był teraz tak zwaną prze­strze­nią otwartą. Szedł dalej. Roz­po­zna­wał jedy­nie nie­wielką część mebli. Sekre­ta­rzyk po dziadku Seba­stiana i kilka obra­zów na ścia­nach wyglą­dało zna­jomo, ale tapety były cał­kiem nowe. Podob­nie par­kiet. Jak długo tu nie był? Seba­stian nie chciał myśleć o tym miej­scu jako o „domu”. Wypro­wa­dził się ze swo­imi rze­czami w wieku dzie­więt­na­stu lat, ale potem jesz­cze przy­jeż­dżał w odwie­dziny. Żywił próżną nadzieję, że być może kie­dyś, jako doro­sły czło­wiek, poro­zu­mie się z rodzi­cami. Ale się nie udało. Pamię­tał, że odwie­dził ich tydzień po swo­ich dwu­dzie­stych pią­tych uro­dzi­nach. Czy to był ostatni raz? Wkrótce minie trzy­dzie­ści lat. Nic dziw­nego, że czuł się tu obco.

W czo­ło­wej ścia­nie salonu znaj­do­wały się zamknięte drzwi. Kiedy Seba­stian tu miesz­kał, był tam pokój gościnny. Rzadko uży­wany. Rodzice mieli wpraw­dzie sze­ro­kie grono zna­jo­mych, ale skła­dało się ono nie­mal wyłącz­nie z miesz­kań­ców mia­sta. Otwo­rzył te drzwi. Jedną ścianę zakry­wały półki z książ­kami, a tam, gdzie kie­dyś stało łóżko, teraz znaj­do­wało się biurko z maszyną do pisa­nia i maszyną liczącą z rolką papieru. Seba­stian z powro­tem zamknął drzwi. Dom był pew­nie pełen podob­nych rupieci. Co on ma z tym wszyst­kim zro­bić?

Poszedł do kuchni. Nowe szafki kuchenne, nowy stół, ale ta sama pla­sti­kowa wykła­dzina jak z warsz­tatu samo­cho­do­wego. Seba­stian otwo­rzył lodówkę. Dobrze zaopa­trzona. Wszystko zepsute. Się­gnął po kar­ton mleka na drzwiach. Otwarty. Data przy­dat­no­ści do spo­ży­cia: ósmy marca. Mię­dzy­na­ro­dowy Dzień Kobiet. Choć wie­dział, co tam jest, wetknął nos w otwór kar­tonu. Wykrzy­wia­jąc twarz, odsta­wił mleko z powro­tem. Wyjął puszkę nisko­pro­cen­to­wego piwa, leżącą obok torebki, która, jak się domy­ślił, musiała kie­dyś zawie­rać ser, ale teraz wyglą­dała jak udany pro­jekt w labo­ra­to­rium bada­nia ple­śni.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: