- W empik go
Cień bliżniaka - ebook
Cień bliżniaka - ebook
Joanna
Czasami ludzi prześladuje pech! Mój polega na tym, że szukając drugiej połówki ciągle trafiałam na: niedojrzałe, przejrzałe, nadgryzione lub zjedzone prawie doszczętnie. Mam ich już całą kolekcję! Nie mogę się jednak powstrzymać przed dalszym szukaniem. Dzięki tej przypadłości - wyjątkowo poszukując przyjaciółki, a nie partnera - natknęłam się na Piotra. Czy okaże się, że to właśnie on jest tą jedyną dopasowaną do mnie połówką?
Tamara
Pech Aśki jest niczym wobec mojego! Przy niej kręcą się zwykle niewłaściwi faceci, ale przynajmniej się kręcą. Wokół mnie panuje pustka. Jak usiłuję ją zapełnić? A jak myślicie? Umilam sobie czas alkoholem sączonym w gronie przyjaciół lub eklerkami zjadanymi w samotności. A, i jeszcze podobno tańczę na stole. Te wyjątkowe umiejętności i moja mama, oczywiście, sprawiły, że pojawił się w mojej okolicy mężczyzna. Wygląda, hm, apetycznie, ale czy będzie „smaczny”?
Elżbieta
Dziewczyny nie zdawały sobie sprawy, czym jest prawdziwy pech! Po tym co przydarzyło się mnie zweryfikują swoje poglądy. Ja na ich temat nie muszę - obydwie są wspaniałe! One i mój ukochany mąż. Oby tylko udało nam się wszystko poukładać od nowa. Życzcie nam dużo szczęścia!
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62405-53-4 |
Rozmiar pliku: | 608 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obudziły mnie pierwsze promienie słońca, które dotarły do mojego legowiska. Nie zwiastowały jednak poranka; były po prostu pierwszymi, jakim udało się znaleźć drogę przez szczelnie zasunięte grube zasłony.
– Cholera! – rzuciłam w przestrzeń na powitanie nowego dnia i ciemnozielonych zdrajczyń, które wpuściły nieproszonego gościa.
– Cholera – powtórzyłam, gdy spojrzałam na przedmiot wymacany po omacku na stoliku, w poszukiwaniu budzika. – Co to jest?!
– Szlag! – Spojrzałam w taflę drżącego w mojej zaciśniętej dłoni lusterka.
Bardzo wolno usiadłam i rozejrzałam się wokół. Porozrzucane części garderoby i poprzewracane lżejsze meble świadczyły o stoczonej walce. Zdecydowanie nie przypominało to scenerii kojarzącej się z romantycznym wieczorem we dwoje, rozpoznawalnym między innymi po fragmentach ubrań, które ścielą się na przestrzeni od drzwi do łóżka. Poza tym zresztą powinien się znaleźć jeszcze jakiś facet.
Na wszelki wypadek uniosłam kołdrę i sprawdziłam.
Nikogo!
Tylko moje białe cielsko rozlewało się na nieco przybrudzonym prześcieradle. Muszę koniecznie zmienić pościel.
– Kurczę! Łeb mi pęka! – zawyłam.
Brak jakiejkolwiek reakcji otoczenia uzmysłowił mi, że jestem sama. Jeżeli był tu ktoś, kto przyczynił się do tego bałaganu, to już sobie poszedł. Szkoda, może pomógłby mi przetransportować się pod prysznic. Zakładając, że w grę wchodziłby włamywacz-esteta.
– Skoro jestem sama – dodawałam sobie otuchy – wszystko jedno, jaką metodą przedostanę się do łazienki.
Dywan, na który opadłam, nosił ślady wieczornego łasuchowania. Walały się na nim fragmenty chipsów, paluszków i orzeszki. Wyjaśniało to rozmiary cielska!
Podpierając się o różne znaleziska, stanowiące najwyraźniej wyposażenie mojego uroczego lokum, dotarłam do łazienki. Było to o tyle pocieszające, że amnezja, o jaką się podejrzewałam, nie zawładnęła mną całkowicie i nie wycięła mi tej krótkiej trasy z mózgu. W końcu całkiem sprawnie odnalazłam najpotrzebniejsze mi w tej chwili pomieszczenie na powierzchni mieszkania, którą oszacowałam na pierwszy rzut oka na jakieś trzydzieści metrów kwadratowych.
Na wykafelkowanej w dziką mozaikę podłodze w centralnym miejscu stała waga. Wzornictwo ścian i ogrom różnokolorowych gadżetów przyprawił mnie o zawrót głowy. Żółta waga przyozdobiona była wielkim, wykonanym krwistoczerwoną szminką napisem „shit”.
– O, znam języki obce! – Ucieszona usiłowałam bosą stopą zagonić urządzenie za sedes.
Zamigotało do mnie nieprawdziwymi cyferkami.
– Wiem, pewnie się przyjaźnimy, ale teraz chciałabym zostać sama. I nie podglądaj – dodałam po chwili, szamocąc się z zapięciem biustonosza.
Tego, kto wymyślił tak kretyńskie rozwiązanie, powinno się zamknąć na minimum dziesięć lat w magazynie pełnym damskich akcesoriów. Niechby je sobie zapinał i rozpinał całymi dniami.
Poddałam się!
Nic takiego się nie stanie, jak go przepłuczę od razu na sobie. Obolałe ciało potraktowałam naprzemiennym prysznicem, wygrzebując z resztek pamięci jakiś fragment przeczytanego tekstu, że jest to najlepszy sposób na zachowanie jędrności skóry. Zwłaszcza tej na piersiach, szczelnie okrytych miseczkami w rozmiarze D.
– Duża jestem! – zachichotałam. I w ogóle niczego sobie – dodałam, uderzając z głośnym placnięciem we fragment ciała na skraju uda.
Najwięcej trudności sprawiło mi zdarcie z włosów zeskorupiałej masy, będącej prawdopodobnie pozostałością sowicie rozprowadzonego poprzedniego dnia lakieru.
– Przesadziłaś, kochanie – rzuciłam do siebie, rozczesując sztywną fryzurę przed zaparowanym lustrem – i to chyba nie tylko z kosmetykami.
Do mojej nienaturalnie nabrzmiałej głowy zaczęły powracać obrazy poprzedniego dnia. W miejscu wieczoru miałam jednak nadal pustkę.
Wczoraj moje małe mieszkanko nie prezentowało się może dużo lepiej, ale ja owszem. Wybierałam się na ślub jednej z moich przyjaciółek od serca i robiłam wszystko, żeby wyglądać lepiej od niej. Zadanie nie należało do najprostszych. Ela nosiła niemal dziecięcy rozmiar, podczas gdy ja ledwo dopinałam się solidniejszymi egzemplarzami 44. I to takimi, przy wykonaniu których kogoś poniosła fantazja i dołożył tu i tam parę centymetrów. Ją natura wyposażyła w blond loki, perłowe ząbki i perlisty śmiech, ja miałam na głowie coś bliżej nieokreślonego, jakby zachód słońca nad wielkim stogiem siana, i dwa wdzięczne zajęcze zęby, które podczas eksplozji dobrego humoru wystawały nienaturalnie i nigdy potem nie chciały wrócić na swoje miejsce.
Takie mało korzystne dla mnie porównania można by mnożyć w nieskończoność, ale po co? Nie jestem przecież masochistką. Poza tym miałam atut nie do pobicia, przynajmniej przez Elkę. Chodziło oczywiście o moje wybujałe miseczki D, utrudniające co prawda życie, ale, co niejednokrotnie zauważyłam, przyprawiające o zawrót głowy mężczyzn.
No i co z tego? Wszyscy oni przyglądali się im z cielęcym zachwytem, by potem lądować w ramionach zbiegających się w bardziej naturalnych rozmiarów biuście. Łącznie z panem młodym!
Pawła, czyli jednodniowego męża Eli, poznałyśmy równocześnie kilka lat temu.
Obydwie zaczynałyśmy właśnie stąpać po nowej zawodowej drodze życia, wierząc, że będzie ścieżką kariery. Zmęczone pierwszymi tygodniami pracy, w której spędzałyśmy czas od świtu do zmierzchu, dałyśmy się namówić naszej trzeciej zwariowanej przyjaciółce na wspólny wypad w góry.
Lało! W schronisku, do którego praktycznie doczołgałyśmy się całe ubłocone, nie było grama alkoholu. Zapowiadał się nudny, zimny weekend. Korzystając z tak bezsensownie darowanego nam czasu, postanowiłyśmy nadrobić zaległości w spaniu. Pusta sala z piętrowymi łóżkami i dokwaterowany nam pomimo protestów samotny wędrowiec. Chrapał tak głośno, że wprowadzał w drżenie cały system połączonych ze sobą w jakiś magiczny sposób stelaży z niewygodnymi materacami. Po godzinie miałyśmy już gotowy plan morderstwa.
I pomyśleć, że pomimo wyraźnych sygnałów ostrzegawczych, jedna z nas zdecydowała się na wysłuchiwanie tych makabrycznych dźwięków podczas każdej kolejnej nocy swojego życia. Elżbieta okazała się prawdziwą bohaterką. Albo desperatką.
No cóż, cytując moją mamę: „nie byłyśmy już takie najmłodsze”. U mnie, na potwierdzenie tych słów, bez specjalnych poszukiwań można było zauważyć dość głębokie zmarszczki na czole i wokół oczu. Z tymi z czoła poradziłam sobie nawet dość łatwo, szczelnie przykrywając je grzywką. Systematyczne przycinanie wychodziło taniej od botoksu. Nie mogłam pozwolić sobie jednak na wykorzystanie jej do zakrycia bruzd występujących poniżej. Dobra widoczność była mi potrzebna w pracy.
Od kilku lat bawiłam się w prowadzenie sklepu, w którym jednocześnie organizowałam wystawy współczesnych artystów. Po ukończeniu historii sztuki nie wyobrażałam sobie innego zajęcia. W polskich realiach okazało się ono jednak mało satysfakcjonujące finansowo. No chyba żeby się miało na starcie wielkie pieniądze i takie plecy. Oczywiście ani ja, ani mój wspólnik – goły jak święty turecki! – Tadeusz nie mogliśmy się niczym takim pochwalić. A Tadeusz miał dar jedynie do systematycznego wydawania większej od zarobionej ilości pieniędzy. I to na co? Na kobiety, z których każdą kolejną opatrywał etykietką: „Kobieta życia”. Mnie jakoś w tych ustawicznych zmianach partnerek pomijał. Kochaliśmy się jak rodzeństwo, i w tej roli, z braku aktualnego narzeczonego, pojawił się u mego boku na wczorajszej imprezie. Ledwo wytoczyłam się z łazienki, a on już dzwonił.
– Witaj, misiu – krzyknął radośnie do wnętrza mojej obolałej głowy.
– Misiu? – Wyraźnie nie pamiętałam jednak wszystkiego.
– Nic nie pamiętasz – zachichotał. – Wiedziałem!
– Mylisz się. Pamiętam wszystko. – Usiłowałam wygłosić tę kwestię zdecydowanym głosem, tak, bym sama w to uwierzyła.
– Wszystko?
– No pewnie.
– Pamiętasz ślub – zaczął wyliczankę – przejazd do restauracji...
– Niczym mnie nie zaskoczysz – przerwałam.
– Pamiętasz swój taniec na stole? – Był zdziwiony.
– Ty to nazywasz tańcem? – Grałam va banque.
– Racja, tańca to akurat nie przypominało. Ale jak się zaczęłaś rozbierać...
– Co zrobiłam?!
– Mam cię! Nic nie pamiętasz! Tak przypuszczałem. – Wydawał się uszczęśliwiony.
– I to cię tak cieszy?
– Cholernie! Bo jak złapałaś welon...
– Złapałam?! – Teraz to ja się ucieszyłam.
– To zaczęłaś mówić do mnie misiu – kontynuował – czym, muszę przyznać, trochę mnie wystraszyłaś.
– Byłam nieco wstawiona – usiłowałam go uspokoić.
– Nieco? Nie wypiłem tyle w ciągu całego mojego życia!
– Teraz chyba przesadziłeś! – Za wszelką cenę chciałam zagłuszyć uczucie rodzącego się wstydu. – Misiu!
To ostatnie dodałam jakby od niechcenia i z hukiem odłożyłam słuchawkę na widełki.
Znowu sygnał.
– Odpieprz się! – warknęłam. Cisza.
– Słyszałeś? Może i nie pamiętam zbyt dokładnie zakończenia wieczoru, ale jestem pewna, że nie rzygałam, czym ty uwieczniłeś ostatnie otwarcie wystawy! – Duża dawka jadu trochę mnie uspokoiła.
– Kochanie – usłyszałam głos mamy – chciałam się tylko dowiedzieć, jak się bawiłaś. I chyba już wiem.
Ta rozmowa zakończyła się w podobnym stylu, nie z mojej jednak inicjatywy.
Powinnam oddzwonić i jakoś się wytłumaczyć, ale naprawdę nie miałam siły. Wszechobecny kac podpowiadał mi tylko jedno rozwiązanie. Powinnam się natychmiast położyć z powrotem do łóżka.Rozdział 2
– OK. Rodzice byli spięci, ale musisz przyznać, że Tamara i Aśka bawiły się dobrze.
Od dwóch godzin usiłowaliśmy, z moim świeżo upieczonym małżonkiem, spakować najpotrzebniejsze rzeczy, jakie mogły okazać się przydatne podczas miodowego tygodnia. Paweł nie dostał, niestety, dłuższego urlopu, przynajmniej taką wersję poznałam.
– Tamara nawet bardzo dobrze – rzucił w moim kierunku, usiłując jednocześnie omijać nierozpakowane prezenty.
– To chyba dobrze. – Byłam lekko rozkojarzona, bo komentując wydarzenia dnia poprzedniego, jednocześnie przeliczałam niezbędną w czasie wyjazdu ilość bielizny na zmianę.
– Z tańcem na stole przesadziła. – Paweł miał chyba też problem z koncentracją.
– Po co nam mikser? – Wyjęłam mu z rąk jeden ze ślubnych podarunków, który zamierzał upchnąć do torby podróżnej.
– To był wybuch spontanicznej radości po tym, jak złapała welon.
– Myślałem, że będziesz chciała zdobywać mnie przez żołądek. Tak bardzo chce wyjść za mąż? – Paweł próbował ciągnąć dwa wątki.
– Już nie muszę – zastosowałam tę samą taktykę. – Jak każda z nas.
– Tobie się udało, szczęściaro.
– No nie wiem. Dałeś czadu podczas nocy poślubnej, tak że hej.
– Naprawdę? – Zaczął się prężyć i napinać. – Doceniłaś? Mogę to powtórzyć.
– Mówiłam o chrapaniu.
Nie speszył się. Był to temat tak stary, jak nasz związek. A w zasadzie nie było tematu, bo wypróbowaliśmy już wszystkie dostępne środki i postanowiliśmy się przyzwyczaić. To znaczy ja, bo Pawłowi nigdy to nie przeszkadzało. Ludzie mają większe problemy, a ja mam kochanego męża, który mnie ubóstwia i z którym – obiecałam to sobie – pięknie się zestarzeję.
– Kocham cię! – Objął mnie czule, a potem rzucił na łóżko pomiędzy niedomykający się bagaż a paczki z kolorowymi balonikami i czerwonymi serduszkami.
Po co w ogóle chcieliśmy opuszczać to łóżko, ten pokój, nasz dom? Z prostej przyczyny, mój małżonek oprócz mnie miał drugą wielką miłość – swoją pracę. Jedynym wyjściem, by nie doszło do zdrady tuż po odejściu od ołtarza, był ów od dawna planowany wypad. Kiedy obie mamy pieczołowicie dopracowywały listę gości, my wodziliśmy palcem po mapie. Z uwagi na dość krótki urlop ograniczyliśmy średnicę wodzenia do dziesięciu centymetrów. Padło na Włochy z powodu skali, w jakiej znajdowała się mapa. I tak się cieszyłam: plaża, cappuccino, winko i brak roamingu! Powinno być bosko. Przynajmniej to ostatnie spowoduje, że nikt z gazety, w której pracował Paweł, nie będzie go nękać. Mnie pod tym względem nic nie groziło. Był środek wakacji, lekarz pediatra cieszył się więc zdecydowanie mniejszą popularnością niż w roku szkolnym. Solidarnie jednak przystałam na brak połączenia ze światem, gdy tylko przekroczymy granicę.
Miłość do dzieci, jaką przejawiałam, dawała naszym rodzinom nadzieję, że szybko doczekają się wnuków. Choć, kiedy temat ten pojawił się kiedyś u rodziców Pawła, jego mama zareagowała łzami i wybiegła z pokoju. Myślałam, że to reakcja kogoś, kto nie chce zostać zbyt wcześnie babcią. Okazało się, że jestem w błędzie.
Mój teść wyjaśnił jej zachowanie, odsłaniając przede mną mroczne tajemnice.
Paweł pojawił się na świecie razem z bratem bliźniakiem, który zmarł tuż po porodzie. Moja teściowa, mimo że upłynęło od tamtego czasu trzydzieści lat, nie mogła się z tym pogodzić. Zresztą nie tylko ona. Paweł, uzupełniając opowieść ojca, wyznał, że sam często o tym myśli, czasem wydaje mu się nawet, że brat żyje, cierpi i potrzebuje pomocy.
Chciałam błysnąć i podjęłam próbę naukowego wyjaśnienia tego zjawiska. Zbyli mnie milczeniem i spojrzeniami wyrażającymi dezaprobatę. A ja byłam zła, że mój narzeczony o niczym wcześniej mi nie powiedział. I tak o mały włos uniknęlibyśmy obrączek, galowych strojów i infantylnych, kolorowych paczek, z których właśnie usiłowaliśmy się wyswobodzić.
O czym ja myślę? Ten urlop jest mi potrzebny jak nic na świecie, jeszcze trochę i zacznę podczas miłosnych uniesień rozwiązywać krzyżówki. I to dzień po ślubie!
– Dlaczego tak kręcisz głową? – Paweł poczuł się chyba urażony.
I miał rację, ale przecież nie mógł o tym wiedzieć.
– Obiecałam dziewczynom, że rano się odezwę, i zupełnie o tym zapomniałam – zełgałam w myśl zasady, że jakiekolwiek wyjaśnienie będzie lepsze od milczenia.
– Zamierzają pociągnąć cię za język i poznać szczegóły nocy poślubnej?
– Może, gdyby sądziły, że to był nasz pierwszy raz – roześmiałam się – a same ograniczałyby się do wiedzy podręcznikowej.
– Daj spokój z tymi telefonami. – Rzucił w moją stronę podniesioną koszulą nocną, jak się okazało – zupełnie zbędnym wydatkiem.
– Dlaczego? – udawałam oburzenie.
– Bo musisz spakować nas do końca. – Najwyraźniej sam stracił na to ochotę. – Dałem z siebie wszystko. Jestem zmęczony i idę pod prysznic.
– Despota! – Rzuciłam za odchodzącym tym, co miałam pod ręką.
To coś uderzyło o podłogę z głośnym hukiem i brzękiem tłukącego się szkła.
– Dobra wróżba. – Paweł zlekceważył utratę jednego z wielu prezentów, nie zadając sobie trudu sprawdzenia jakiego.
Spakowani, wykąpani i zupełnie nieskomunikowani z otoczeniem opuściliśmy progi domostwa, wyruszając w nieznane.
– Kochanie – rozpraszając uwagę kierowcy, gmerałam za jego uchem – czy wiesz, że masz już siwe włosy?
– Specjalnie mnie to nie dziwi – westchnął. – Ile to już lat jesteśmy ze sobą?
– Nie chcesz chyba powiedzieć... – Zabrałam rękę.
– Siwe włosy dodają mężczyznom powagi. – Zerknął w lusterko.
– Szkoda, że kobietom nie. – Naciągnęłam szyję, by dokonać pobieżnej lustracji.
– Ty nie musisz się nikomu podobać, bo masz mnie.
– A ty?
– Co ja?
– Nie masz nikogo? Komu to niby musisz się podobać? – Postanowiłam poudawać zazdrość.
– Czasami mam wrażenie, że twoim przyjaciółkom – uderzył w poważny ton i zepsuł całą zabawę – i zupełnie mi to nie wychodzi.
– Obydwie cię lubią.
– Chciałaś powiedzieć: tolerują.
– Bo wiecznie się ich czepiasz – wyrzuciłam z siebie w ramach solidarności jajników.
– Ja?
– A kto wiecznie krytykuje Tamarę za dobór garderoby, a Aśkę za dobór facetów?
– Tamara wbija się w za małe rzeczy, a Aśka ma słabość do małych facetów. Jeśli wiesz, co mam na myśli?
– Nie każdy został obdarowany przez Bozię taką figurą i inteligencją – wytoczyłam cięższe działo. – Jeśli oczywiście wiesz, kogo mam na myśli?
– Czego mi brakuje? – W jego głosie dało się wyczuć urażoną dumę.
– W tym pierwszym przypadku niczego. – Przebiegłam dłonią po jego nodze i torsie, żeby rozładować sytuację.
– Uważasz, że nie dorównuję ci inteligencją? – Nie zareagował na pieszczotę.
– Ktoś, kto jest dziennikarzem politycznym i nadąża w tym kraju za zmieniającymi się opcjami, programami i obietnicami, nie może być głupi – rozparłam się w fotelu – Chyba że w pogoni za tym wszystkim traci istotę życia.
– Jesteś dowodem na to, że nie straciłem – odezwał się po chwili.
– W odpowiednim momencie poprosiłam cię o rękę – nie odpuszczałam.
Zatrzymał samochód.
– Dlaczego to robimy? – Obrócił się do mnie i ujął moją twarz w dłonie.
– Bo... bo... – Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.
– Bo chyba jestem w ciąży.
Kilkusekundowa cisza wydawała się wiecznością. Całe moje ciało wyło w oczekiwaniu, by zachował się właściwie.
– Słońce... Tak się cieszę! Nie masz pojęcia! Od kiedy? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – padały chaotyczne pytania.
– Właśnie ci mówię – udało mi się zatrzymać ten słowotok. Było słodko. Tak jak powinno być. Nagle mój mąż przestał mnie całować.
– Dziewczyny już wiedzą? – Pytanie brzmiało bardziej jak stwierdzenie.
Mogłam się wściec, wysiąść, wrócić do domu. Mogłam zażądać rozwodu. Ale wtedy nie wiedziałabym, co będzie dalej. No i nie miałabym się przy kim pięknie zestarzeć.
– Test ciążowy jeszcze nie ostygł, gdy zarządziłeś opuszczenie domu. Ledwie zdążyłam odszyfrować wynik, a ty podejrzewasz, że go upubliczniłam?
Dalsza droga upływała nam na omawianiu przyszłości naszego dziecka. A że czekała nas długa podróż, mieliśmy szanse zostać dziadkami, a nawet pradziadkami.Rozdział 3
– Naprawdę tego nie widziałeś? – Nie mogłam uwierzyć, że ktoś może być tak mało spostrzegawczy.
– Coś ci się musiało przywidzieć. – Jednym zdaniem przekreślił całą moją poranną opowieść. – Może za dużo wypiłaś?
– Za dużo to wypiła Tamara. – Usadowiłam się wygodnie, moszcząc sobie pod plecami poduszki. – Co zresztą mało delikatnie jej wypomniałeś.
– I tak nie będzie pamiętać.
– Nie byłabym taka pewna. Nam z Elką też się kiedyś wydawało, że upiła się do nieprzytomności. Trzymałyśmy ją pod pachami, żeby w ogóle wywlec ją z pubu, a następnego dnia powtórzyła wszystko, co mówiłyśmy w taksówce, a dałybyśmy sobie obciąć głowy, że spała.
– To dobrze, że nie dałyście.
– Czego?
– No, obciąć sobie głów – wyjaśnił, chowając jednocześnie swoją pod kołdrą.
– Wydaje mi się, że zupełnie by ci to nie przeszkadzało – zsunęłam się nieco – i tak nie nią jesteś zainteresowany.
Związek opierający się na seksie, nawet najlepszym, jest skazany na przegraną. Czułam to od jakiegoś czasu, a jednak zwlekałam z podjęciem ostatecznej decyzji. Zawsze coś stało na przeszkodzie: znajomi na spotkaniach występowali parzyście, na weselu Eli nie miałabym z kim tańczyć, a za moment zaczynały się wakacje i jakoś nie mogłam wyobrazić ich sobie solo.
Wszystko nas dzieliło, łączyło jedynie łóżko i dlatego spędzaliśmy w nim tyle czasu. Poza jego obszarem zaczynał się inny świat, i tam trudniej było nam nawiązać kontakt. Drażnił mnie zarówno jego sposób wypowiadania się, jak i to, co mówił. Nie umiałam się zdecydować, co bardziej.
Była to jedna z tych znajomości, jakie nawiązuje się pod wpływem alkoholu, by tuż po jego wywietrzeniu ją zakończyć. Nie piłam aż tak regularnie, żeby tego nie czuć, ale tkwiłam w tym układzie nadal. Musiałam w końcu coś z tym zrobić albo zacząć więcej i częściej pić.
Przy śniadaniu podjęłam przerwany – nie powiem, w całkiem miły sposób – wątek, ale mój luby totalnie go zignorował.
Jakby tego było mało, na zakończenie niezrozumiałego okolicznościowego słowotoku rzucił:
– Ty to masz myśli nieuczesane, jak ten... no... Lem.
– Chyba Lec.
– A co to za różnica?
Z mojego punktu widzenia zasadnicza. Ładnych parę lat temu ukończyłam filologię polską i nie rozstałam się z nią do tej pory. Nie upominam jednak językowych niedbalców, a i sama preferowałam luźny sposób wypowiedzi. Nie oznacza to jednak, że lubię wpadki. Nie znasz się – milcz! Takie było moje motto życiowe i dlatego nigdy nie sprzedawałam dzieł sztuki w obecności Tamary i nie leczyłam przy Elżbiecie.
Spojrzałam na niepodejrzewającego niczego skazańca, przybrałam sztuczny uśmiech i zakomunikowałam:
– Nie obraź się, ale muszę odpocząć. Mam za sobą i przed sobą trudny dzień. – Pocałowałam go w policzek. – Zadzwonię.
– Jesteś pewna? – Usiłował mnie objąć.
– Tak. – Oswobodziłam się z uścisku. – Dzięki za wczoraj. I za dzisiaj także.
– Nie ma sprawy. Dzwonisz – masz. Kiedy tylko zechcesz. Wolałam nie pytać o szczegóły.
– Nie mam tylu wydających się za mąż koleżanek, ale będę pamiętać.
– Czy to oznacza, że chcesz mój numer telefonu zapisać pod hasłem: wesela – wynajem osób towarzyszących?
– Coś w tym stylu.
– Uważam, że nie tylko tam bawiliśmy się dobrze.
– Ja też – pokiwałam głową. – I zapewniam cię, że będę miała miłe wspomnienia.
– Jak chcesz. – Zrozumiał w końcu. Nieporadnie zaczął zbierać swoje rzeczy.
– Ale to nie przez tego Lema? – rzucił jeszcze na odchodne.
– Nie, nie przez Leca.
Już samotnie usiadłam ciężko na kuchennym sprzęcie. Najwyraźniej robiłam coś nie tak. Listą moich byłych można by wyłożyć podłogi i ściany mieszkania, a mój rekord bycia z kimś nie przekraczał roku. Zawsze powtarzał się ten sam schemat: poznawałam kogoś przypadkowo, a potem następował błyskawiczny rozwój wypadków i zaskakujący dla obydwu stron finał. Nigdy nie planowałam, że z kimś będę, i nigdy, że już nie. Spontaniczna stara panna! Zupełnie nie do pary!
Mój typ to mężczyzna inteligentny i elokwentny. To ktoś, kto potrafiłby się zachować w każdej, nawet najbardziej zaskakującej sytuacji. Osoba, na którą zawsze mogłabym liczyć. A do tego powinien oczywiście być czarujący, ujmujący, wspaniały! Tylko nie mam pewności, czy ktoś taki istnieje.
Jeżeli wierzyć teorii o dwóch połówkach jabłek czy pomarańczy, to życie samo mnie mile zaskoczy. A co jeśli moją połówkę rzuciło na przykład do Australii? No cóż, nic na siłę, widać nie każdemu pisane jest szczęście u boku ukochanego mężczyzny, tak jak Eli.
Wyglądała na zadowoloną, ale to chyba typowe dla panny młodej. Czy Paweł był dla niej tym jedynym? Może tak i pewnie dlatego ślubowała mu wczoraj te wszystkie poważne rzeczy. Mnie nie przeszłoby to przez gardło. Paweł był dziwny, wiecznie się mnie czepiał, a raczej wszystkich moich kolejnych partnerów. Biedakowi, który właśnie się zmył, też się dostało. Paweł stwierdził, że jeszcze nigdy nie spotkał kogoś, komu aż tak udałoby się zamknąć na świat zewnętrzny. Chodziło oczywiście o politykę. Toczyliśmy zażartą dysputę o mające się odbyć wybory, krytykowaliśmy agresywną kampanię medialną i dwóch głównych adwersarzy, kiedy Oluś zabłysnął inteligencją i oświadczył, że zdecydowanie poprze partię, o której istnieniu nikt z nas nie słyszał. Nawet nie zapamiętałam jej nazwy. Wstyd przesłonił mi wszystko i najwyraźniej wyżarł dziurę w pamięci. Jak udało się ustalić w trakcie późniejszego śledztwa, o jej założenie, a przy okazji zamącenie w umyśle Olka, odpowiedzialność ponosili twórcy pierwszego sfabularyzowanego political fiction, czyli serialu „Ekipa”. Dobrze, że geniusz tuż przed swoim wystąpieniem nie naoglądał się czegoś, co mogło wprowadzić większą konsternację. Nie przychodziło mi jednak na myśl, co to takiego mogłoby być. Zamieszanie usiłowałam obrócić w żart, nie uchroniło mnie to jednak przed ostrą krytyką zebranych. Prym wiódł Paweł.
Dlaczego tak mnie nie lubił? Byliśmy prawie pokrewnymi duszami. Każde z nas na co dzień zajmowało się tym samym: słowem i językiem. Godzinami potrafiliśmy drążyć pasjonujące nas zagadnienia. Ale zawsze kończyło się to kłótnią.
Myślę, że on po prostu jest zazdrosny o Elę, o czas, jaki spędza z nami, a przede wszystkim o radość, jaką jej to sprawia. Dla niej właśnie przełknęłam złośliwą ripostę, którą w obecności jej mężczyzny miałam zwykle przygotowaną na końcu języka. On pewnie zresztą poświęcał się w ten sam sposób. Wczoraj jednak mnie zaskoczył. Ten szyderczy uśmiech tuż po kościelnej uroczystości był zupełnie nie na miejscu. Nie pasował ani do momentu, ani do Pawła. Ciekawe, czy Tamara zwróciła na to uwagę?
Sięgnęłam po słuchawkę, ale szybko ją odłożyłam. Moja przyjaciółka pewnie jeszcze śpi. Lepiej będzie, jak się odświeżę, kupię chrupiące bułeczki i zrobię jej niespodziankę. Przyda się jej coś na ząb, a jeszcze bardziej na mocno nadwerężony żołądek.
Tak, to dobry pomysł! My, samotne kobiety – a od kilku minut byłam jedną z nich – powinnyśmy się trzymać razem!Rozdział 4
Ocknęłam się, bo zabrakło nagle kojącego warkotu silnika. O ile oczywiście odgłos ten może być kojący. Dla mnie zdecydowanie był. Zanim zasnęłam, proponowałam kilkakrotnie zamianę miejsc, ale moją ofertę za każdym razem odrzucano. W tej chwili nie ponowiłabym jej za nic. Zmierzchało, a ja nie znosiłam prowadzić po ciemku. Po godzinie jazdy w takich warunkach popadałam w paranoję. Wydawało mi się, że wszystkie mijające mnie samochody jadą na długich światłach, w dodatku na moim pasie. Kiedyś o włączenie długich podejrzewałam nawet faceta w kamizelce odblaskowej poruszającego się poboczem.
Dzisiaj jednak chyba byłam w ciąży i na pewno nie musiałam prowadzić. Zresztą nie miałabym nawet komu tego zaproponować. Byłam sama w lekko wychłodzonym samochodzie, porzuconym na nieznanym parkingu. Rozejrzałam się zaniepokojona. Ciekawe, gdzie się podział mój mąż, mój kierowca i ojciec mojego dziecka w jednej osobie? Chciałam wyjść go poszukać, skorzystać z toalety, ale moje szczęście zabrało ze sobą kluczyki. Czyżby się obawiał, że ucieknę?
Na tylnym siedzeniu znajdował się porzucony bezładnie ekwipunek. Z nudów zaczęłam go przeglądać. Nie czułam głodu, ale na nudę nie ma nic lepszego niż coś do przekąszenia. Przeglądając zapasy, nienaturalnie wygięta zauważyłam przez tylną szybę moją zgubę. Zamknięty w budce telefonicznej żywo gestykulował. Jeżeli dzwonił do pracy – zawracamy! A może dzielił się dobrą nowiną z rodzicami? To wyjaśniałoby gwałtowne ruchy ręki. Jeśli oczywiście odczytywałoby się je jako gesty radości. I to ja podobno nie mogę się obejść bez plotkowania.
Byłam zła, bo miałam nadzieję, że przez jakiś czas nacieszymy się naszą słodką tajemnicą. Demonstracyjnie powróciłam do poprzedniej pozycji, wpychając sobie do ust rogalika z czekoladowym nadzieniem. Prawie równocześnie otworzyły się drzwi od strony kierowcy.
– Już nie śpisz?
– Uhm... – Udało mi się wydobyć z pełnej buzi.
– Obżerasz się o tak późnej porze? To do ciebie niepodobne.
– Nachylił się, by nadgryźć wystającą część smakołyku.
Ciemnobrązowa maź pociekła mi po brodzie na mój jasnoniebieski sweterek. Automatycznie roztarłam ją ręką.
– Widzisz, co zrobiłeś? – krzyknęłam, o mało nie dławiąc się szybko przełykanym kęsem.
– Ja? Gdybyś się odsunęła, nic by się nie stało.
– Porzucasz mnie w obcej okolicy, by chwilę później zmienić mnie w czekoladową świnię.
– Przyznaję, że nie nadążam – wygłosił ze skruszoną miną.
– Co takiego zrobiłem?
– W ogóle mnie nie słuchasz! – Czułam wzrastające zdenerwowanie. – Przed chwilą ci to wyjaśniłam.
– Co?
– Niepełną listę twoich przewinień.
– Uzupełnij – rozparł się w fotelu – słucham.
– Jakoś nie mam ochoty. – Postanowiłam zachować scenę z telefonem na inną okazję. – Przebaczam ci niestosowne zachowanie. Jedź!
– Dzięki. – Uderzył się zaciśniętą pięścią w pierś, w okolicy, gdzie powinien mieć serce.
W tej chwili powątpiewałam jednak w jego istnienie. Oby brak organu nie okazał się dziedziczny! Przyłożyłam otwartą dłoń do brzucha. Gest nie pozostał niezauważony.
– Coś cię boli? – W głosie Pawła dominowała troska.
– Serce – warknęłam.
– Wieczorne obżarstwo jednak nie popłaca. Pod wpływem ciężaru połykanego rogala musiało ci się obsunąć.
– Obsunąć?
– No, serce.
Przyjrzałam się swojej ręce i wybuchłam śmiechem. Paweł pochwycił wybuch mojej radości.
– Musimy coś sobie obiecać. – Nachylił się nade mną. – Ja już nigdy cię nie zostawię, a ty nie będziesz się na mnie wściekać z byle powodu.
– Zgoda – wyciągnęłam rękę – z byle powodu, nie!
W końcu ruszyliśmy. Pogodzeni. Ja dodatkowo z asem w rękawie. Ale nawet to nie powstrzymało mnie przed natychmiastowym zaśnięciem, gdy tylko nasz samochód zaczął wydawać przyjazny warkot spod maski.Rozdział 5
Nareszcie w domu! To, co zrobiłam ze swoim organizmem, było klasyczną dwudniówką. Bogu niech będą dzięki, że jutro muszę iść do pracy. To jedyna metoda na przerwanie tego pasma rodzącego się alkoholizmu.
Nie udało mi się nawet odzyskać równowagi po mocno zakrapianej uroczystości weselnej, a już moja najlepsza przyjaciółka postanowiła utopić ze mną smutki po kolejnym nieudanym związku w morzu wódki. Oprócz owego morza przytargała ze sobą kilka bułek i parę spleśniałych serków i twierdziła, że tak skomponowane śniadanie postawi mnie na nogi. Nie postawiło!
Wyliczanie negatywnych cech Olusia nie zajęło nam zbyt wiele czasu. Z pozytywnymi poszłoby nam jeszcze sprawniej, ale pretekst, pod którym usiłowałyśmy ukryć naszą skłonność do alkoholu, wymagał poświęceń. I tak były chłopak Asi został skrytykowany za totalny brak inteligencji, równie wielki brak ogłady towarzyskiej, chore poczucie humoru, koszmarne błędy językowe, małostkowość, bezczelność i wtórny debilizm. Prawie dwumiesięczne trwanie w fatalnym związku usprawiedliwiało jedynie fizyczne zauroczenie wygłodzonej kobiety, która pomiędzy poprzednim związkiem a Olusiem tkwiła w celibacie prawie kwartał. I nic to, że ja takich kwartałów miałam o tuzin więcej. To z kolei wyjaśniłyśmy moim zdrowym rozsądkiem i zdolnością wyszukiwania ułomności facetów z mocą radaru. Może i wolałabym nie posiadać takiego wyposażenia, ale najwyraźniej miałam i nic nie dało się z tym zrobić. W międzyczasie zadzwoniła ponownie moja mama. Znowu miała pecha, bo zamiast relacji ze ślubu wysłuchała steku bzdur o własnej odpowiedzialności za moje nieudane życie. Aśka stwierdziła, że przesadziłam. Według niej moja mama nie ponosiła winy za to, że mam nadwagę. Rzuciłam to na samym końcu rozmowy, a raczej monologu, kiedy po drugiej stronie od dłuższego czasu i tak już nikogo nie było. Zamiast sugerowanych przez przyjaciółkę przeprosin będę raczej musiała porozmawiać z rodzicielką o jej niekonwencjonalnej formie kończenia telefonicznych rozmów. Po co do mnie dzwoni, skoro nie potrafi dotrwać do końca?
Na początku drugiej butelki przystąpiłyśmy do ataku na Elżbietę. Odkąd wyszła za mąż, zupełnie zapomniała o tym, co jest najważniejsze na świecie. Wcześniej ustaliłyśmy, że na pierwszej pozycji plasuje się przyjaźń. Podróż poślubna, zajmująca dwudziestą którąś lokatę, nie powinna jej przesłonić. A jednak stało się. Słuch po naszej przyjaciółce zaginął z chwilą, gdy dała się uprowadzić w nieznane. Nie dzwoniła, nie pisała i pewnie całą swoją uwagę skupiła na wybranku. Błąd! To fajny facet, ale nie aż tak. Kiedy Elka odkryje w końcu tę prawdę, może się okazać, że nie ma już z kim się nią podzielić. O przyjaźń, jak o każde uczucie, trzeba dbać. I nie wystarczy do tego tylko jedna, czyli nasza, strona.
Jedyna bliska osoba, jaka pozostała mi w tej sytuacji, litościwie odsłoniła przede mną zatarte kulisy wczorajszej imprezy. Byłam – podobno – słodka. Ta wersja oczywiście bardzo mi odpowiadała, a jej autorka została przeze mnie wyściskana i – o zgrozo! – zaproszona na kolację. Pora była odpowiednia, bo czas szybko leciał w miłym towarzystwie, więc postanowiłyśmy nie odkładać tej przyjemności na później. Wzajemnie się wspierając, zarówno w sensie psychicznym, jak i fizycznym, wyruszyłyśmy w miasto. Taksówkarz, któremu rzuciłyśmy równocześnie: do pubu z dyskoteką!, okazał się bardziej błyskotliwy od kolegi po fachu, jakiemu kilka godzin potem wybełkotałam: do domu. Ten pierwszy porzucił nas przed uroczą spelunką o zachęcającej i swojsko brzmiącej nazwie "W koło – wesoło”. Zapomniał nas jedynie uprzedzić, że owa zapowiadana wesołość wiąże się przede wszystkim z młodocianym wiekiem uczestników zabawy tkwiących wewnątrz lokalu. Jego założyciele najwyraźniej od samego początku nosili się z zamiarem urządzenia takiego miejsca spędu dla małolatów i w związku z tym postarali się jedynie o koncesję na sprzedaż piwa. Cóż mogłyśmy począć? Jak się nie ma, co się lubi... Wychyliłyśmy po dwa kufelki i przystąpiłyśmy do ataku na parkiet. Nie siląc się zbytnio na oryginalność, i tak odstawałyśmy znacznie od tła, które falowało jakby w innym rytmie i wymiarze. Na naszą inność udało nam się nawet złapać paru kolesiów, których wiek po zsumowaniu byłby satysfakcjonujący. Aśka jednak znajdowała się na etapie: „żadnych mężczyzn więcej!”, a ja nie potrafiłam nawiązać z nimi kontaktu, bo biustem, w który się gapili, nie mówię. Po naradzie w damskiej toalecie postanowiłyśmy poszukać czegoś bardziej odpowiedniego. Nie dopuszczając myśli, że to my nie pasujemy do otoczenia, rozpoczęłyśmy nocną pielgrzymkę. Nigdzie nam się nie podobało i dzięki temu rozmarudzeniu, będącemu kwestią wieku i stanu wolnego, około trzeciej w nocy wywiesiłyśmy białą flagę, wykonaną naprędce z mojej chusteczki do nosa, i rozeszłyśmy się w pokoju. Nie obyło się bez deklaracji wiecznej przyjaźni i ustalenia strategii kolejnego spotkania. Asia usiłowała przekazać mi jeszcze jakąś sensacyjną wiadomość dotyczącą Pawła, ale po piątej próbie się poddała. Zrozumiałam jedynie, że nawalił z czymś w dniu swojego ślubu, ale nie udało mi się dowiedzieć, na jakim polu. Nie mogąc liczyć na własną pamięć w tym względzie, postanowiłam poczekać na weselne zdjęcia i kasety, na których być może udało się komuś uwiecznić tę jego życiową gafę. Będzie miło coś takiego zobaczyć. Należało się jednak uzbroić w cierpliwość i poczekać do powrotu młodej pary. No może nie takiej młodej, ale niewątpliwie pary. Ciekawe, co robili w chwili, gdy mnie, po wyjątkowo długiej i wyczerpującej debacie z taksówkarzem, w końcu udało się dotrzeć do siebie? Patrząc na rozbebeszone łóżko, postanowiłam się nie kąpać. W końcu zrobiłam to rano. Zaczęłam za to przeglądać zawartość kuchennych szafek. Po pierwsze, nie zjadłyśmy planowanej kolacji, po drugie, Joanna podsunęła mi pewien pomysł. Pochłaniając literaturę z okresu baroku, co uznałam za zachowanie dziwaczne i zabawne, ale wspaniałomyślnie nie podzieliłam się z nią tą uwagą, natrafiła na ciekawe przypadki rozwiązywania różnych problemów. Polegało to na wkładaniu pod łóżko przedmiotów mających związek z codziennymi kłopotami. Przyszło mi więc do głowy, że jeżeli umieszczę we wskazanym miejscu artykuły spożywcze, mój żołądek odczyta to jako sygnał wypełnienia. Nie będę czuła głodu, co w naturalny sposób wpłynie na utratę wagi. Na wszelki wypadek jednak przekąsiłam to i owo. Przeniesienie znacznej części zawartości mojej lodówki pod łóżko zajęło chwilę. Niektóre produkty nie dawały się okiełznać, ślizgały się na talerzykach i spadały na i tak nie pierwszej świeżości podłogę.
– Rano – rzuciłam jeszcze w stronę mojej przyjaciółki wagi
– zobaczymy, czy pomogło.
Zasnęłam w mieszaninie dziwnych zapachów, z których najwyraźniejsza była jednak oddawana wszystkimi porami woń alkoholu.Rozdział 6
Siedziałam od paru godzin w swoim pokoju i tępo przyglądałam się porozkładanym na biurku materiałom. Stanowiły one podstawę egzaminu, który miałam dzisiaj przeprowadzić. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czułam solidarność ze studentami, a raczej ich niedobitkami odesłanymi na drugi termin.
A wszystko dlatego, że poniosła nas wczoraj z Tamarą fantazja zaiste ułańska. No i zabrakło Elki, która nie dopuściłaby do takiego upodlenia. Ciekawe, jak ona spędziła wczorajszy wieczór? Jeśli dojechali na miejsce, to bez wątpienia bardziej romantycznie. Jeśli nie, to być może czuje się dzisiaj także wykończona, choć w zupełnie inny sposób. Biorąc pod uwagę porę roku i podróż, może być co najwyżej spocona. Chętnie bym się z nią zamieniła. Mający się pojawić za chwilę zdający mogliby wtedy podejrzewać mnie jedynie o zaniedbania na polu higieny osobistej. Tymczasem wszystko wskazywało jednoznacznie na rodzaj nadużycia. A to mogło doprowadzić do chęci zbytniego spoufalenia się. Dzisiaj byłam jedną z nich! Tak się czułam i tak wyglądałam. Być może nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że płacono mi za to, żebym była po drugiej stronie. W sensie topograficznym byłam. Spoza stosu zgromadzonych na biurku książek wyczekiwałam pierwszego skazańca. Nadchodziła godzina rzezi niewiniątek. Ktoś energicznie załomotał do drzwi.
– Proszę – wyszeptałam automatycznie.
Korzystając z wahania intruza, który postanowił zakłócić moje bezrozumne nicnierobienie, wyszukałam w torebce po omacku lusterko i szczotkę do włosów i usiłowałam nadać sobie naturalnie przyjazny wygląd. Nie wyszło.
– Proszę! – krzyknęłam wściekle w przestrzeń.
– To ja – zaszeptał ktoś w odpowiedzi zza uchylonych drzwi.
– Można?
– Przecież powiedziałam: proszę – czułam, że zagotowało się we mnie – co jeszcze powinnam zrobić?
– Włożyć w to trochę serca.
Mężczyzna z takim podejściem do życia mógł być tylko moim osobistym przełożonym, jednym z młodszych profesorów naszego wydziału, znawcą literatury wszelakiej i – nad czym ubolewałam – moim wielbicielem. Ta wizyta była ponad moje siły. I nawet nie mogłam uznać jej za niespodziewaną. Ten człowiek znał na pamięć, chyba lepiej ode mnie, rozkład moich zajęć i pojawiał się zwykle we wszystkich możliwych przerwach pomiędzy nimi. Chciałam krzyknąć, że jestem zajęta albo rozebrana, ale milczałam.
– Widzę, że koleżanka jest nieco zajęta. – Pomachał rękami nad bałaganem, jaki udało mi się zrobić o poranku.
– Za chwilę mam...
– Egzamin – dokończył za mnie. – Wiem, wiem. Mimo owej wiedzy usiadł nieproszony.
– Ja właśnie w tej sprawie. Czyżby chciał mi zaproponować zastępstwo? Może jednak źle go oceniałam?
– Tak? – wymamrotałam najłagodniej, jak potrafiłam, i chyba nawet zatrzepotałam rzęsami.
– Pomyślałem sobie właśnie, że może mógłbym być pomocny.
– To miłe. – Teraz już na pewno trzepotałam. Wstał i ruszył za mój fotel.
– Gdyby koleżanka chciała... – Nachylił się nad moim uchem.
Niecierpliwie czekałam na koniec zdania. Byle się nie ślinił! A zresztą nawet jak trochę śliny skapnie na mój sweterek, nie będę miała mu tego za złe. Jak się nade mną zlituje, to pognam do domu, a tam już jakoś się tego pozbędę.
– Chciałabym! – entuzjastycznie przerwałam ciszę.
– Ryzykantka – zamruczał przeciągle i teraz już na pewno poczułam wilgoć na szyi. – To lubię.
Odskoczył na dźwięk gwałtownego wtargnięcia do gabinetu... ogromnego bukietu kwiatów. Przez moment wydawało mi się, że widzę go tylko ja i że jest on niczym innym, jak wyjątkowo piękną personifikacją utrzymującego się upojenia alkoholowego albo kaca. Ale tylko przez moment, dopóki zza owej fantastycznej fatamorgany nie wyłonił się łeb Olusia.
– A kuku! – Uśmiech znikł mu z oblicza, gdy zobaczył zawieszonego gdzieś nade mną mężczyznę – prawdopodobnie rywala.
– A kuku – odpowiedział literaturoznawca.
– Co tu robisz? – przystąpiłam do ataku.
– Chciałem cię przeprosić – wyjąkał. – I powiedzieć, że miałaś rację. No wiesz, z Pawłem.
– Wiem, że miałam rację. – Własną wiedzę podkreśliłam gwałtownym zerwaniem się z fotela. – Zawsze ją mam i nie potrzebuję twojego potwierdzenia.
– A kwiaty? – zapytał.
– Co kwiaty?
– Przyjmiesz na zgodę?
Pokiwałam głową, wyciągnęłam rękę i…
.
.
.
(fragment)