Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Cień ciszy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cień ciszy - ebook

„Cień ciszy” to zbiór trzynastu kryminalnych historyjek. W sam raz do poczytania przed snem. „Filharmonia Pomorska rozbrzmiewała muzyką, ale Mikuła, choć siedział w jej sercu, nie słyszał tej samej muzyki, którą słyszeli inni. Jego umysł był pełen myśli o zbrodni, o ludziach, którzy zostali wciągnięci w nielegalne interesy, o politycznych machinacjach, które sprawiły, że Michał Wiśniewski musiał zginąć”. Książka została utworzona przy pomocy AI

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-019-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Znalezisko

Szare niebo wisiało nad Łochowem niczym ciężki pled, dusząc miasteczko swoją ciszą. Wczesnym rankiem, gdy pierwsze promienie słońca z trudem przebijały się przez mgłę, dwoje spacerowiczów — starsze małżeństwo — natknęło się na makabryczne znalezisko. Woda Kanału Noteckiego falowała leniwie, a na powierzchni unosiły się dwa nieruchome ciała. Twarze chłopców były martwe i spokojne, jakby spały, ale ich ciała zdradzały brutalną prawdę — siniaki, przecięcia, głębokie zadrapania.

Alarm został podniesiony niemal natychmiast. Na miejsce szybko zjechała straż pożarna, policja i gapie, których szepty rosły w siłę. Kiedy inspektor Adam Mikuła wysiadł z nieoznakowanego samochodu, tłum rozstąpił się, ustępując miejsca mężczyźnie w szarym płaszczu, z wyraźnie zmęczonym spojrzeniem i niewielkim bliznami na lewym policzku. Mikuła, choć miał już za sobą kilkanaście lat służby, nadal odczuwał znajomy ciężar, widząc tak młode ofiary.

— Co mamy? — zapytał niskim głosem, podchodząc do funkcjonariusza, który wyglądał na zdezorientowanego.

— Dwóch chłopców, panie inspektorze. Łukasz Górski i Adam Kowal. Zaginęli trzy dni temu. Znaleźli ich państwo Lipscy podczas porannego spaceru. — Funkcjonariusz wciągnął powietrze, jakby słowa były dla niego trudne do wypowiedzenia. — Ich rodziny zgłosiły zaginięcie, ale… nikt się tego nie spodziewał.

Mikuła skinął głową, a jego spojrzenie powędrowało na nosze, na których leżały ciała chłopców. Znał ich twarze. To było nieuniknione w takim miejscu jak Łochowo, gdzie wszyscy się znali. Chłopcy mieli niespełna piętnaście lat. Mikuła poczuł znajomy ucisk w żołądku — złość, żal, coś, czego nie nauczył się ignorować przez lata służby.

— Przy jednym z ciał znaleziono to — dodał funkcjonariusz, pokazując dowód w foliowym worku. Fragment materiału, delikatny, jasny, z wyhaftowanym wzorem przypominającym inicjały.

— To wygląda jak coś z domowego magla — rzucił Mikuła bardziej do siebie niż do otoczenia. Jego myśli już biegły, tworząc pierwsze teorie.

Łochowo było małym, hermetycznym światem. Wąskie ulice ciągnęły się wzdłuż domów o popękanych tynkach, a rozmowy mieszkańców były pełne niedomówień i aluzji. Gdy inspektor ruszył przez centrum miasteczka, widział, jak ludzie chowają spojrzenia, uciekają do domów, by tam szukać sensacji. Wiedział, że każda z tych zamkniętych drzwi kryła swój mały sekret, który mógł być kluczowy lub zupełnie nieistotny.

W komisariacie, w skromnym pokoju przesłuchań, rodzice chłopców siedzieli w milczeniu. Matka Łukasza nerwowo zaciskała dłonie na chustce, a ojciec Adama palił papierosa za papierosem, choć regulamin zabraniał tego w budynku.

— Jak to się stało? — wyszeptała kobieta, gdy Mikuła wszedł do środka. W jej głosie nie było już łez, jedynie pusta rezygnacja.

Mikuła spojrzał na nią, szukając słów, które mogłyby choć trochę ukoić ból, ale nie znalazł nic. Wiedział, że żadne słowa nie zmienią tego, co się wydarzyło.

— Zrobimy wszystko, żeby dowiedzieć się prawdy — odpowiedział jedynie, choć sam wątpił, czy to wystarczy.

Na miejscu zbrodni eksperci zbierali ostatnie próbki. Ciała chłopców były już w drodze do Zakładu Medycyny Sądowej, ale Mikuła wciąż krążył wokół kanału. Coś w tym miejscu wydawało się dziwnie znajome, jakby samo miasteczko próbowało mu coś powiedzieć. Słaby powiew wiatru uniósł woń wilgoci i rozkładu. W oddali, na skraju wody, zauważył mały koszyk — jakby ktoś zostawił go w pośpiechu.

Przyklęknął, by obejrzeć zawartość. W środku były dwie jabłka, zgniecione i wilgotne. Oczy Mikuły zmrużyły się, gdy dostrzegł drobne nici materiału, identyczne jak te znalezione przy ciele.

— To miejsce skrywa więcej niż tylko zbrodnię — powiedział do siebie, wstając i spoglądając na falującą wodę. Kanał Notecki zdawał się śmiać w milczeniu, jakby znał prawdę, której Mikuła dopiero miał się dowiedzieć.

W głowie inspektora zaczęły pojawiać się pierwsze pytania. Dlaczego ktoś wybrał właśnie to miejsce? Czy chłopcy zostali zabici tutaj, czy tylko wrzucono ich ciała do wody? I w końcu — co symbolizował fragment materiału?

Jedno było pewne — cisza nad kanałem kryła coś więcej niż tylko tragedię. Kryła tajemnicę, która dopiero miała zostać odkryta.

*

Deszcz spływał po oknach komisariatu w Łochowie, pozostawiając smugi niczym ślady na szkle. W ciasnym pokoju przesłuchań siedziała Anna Górska, matka Łukasza. Miała oczy czerwone od płaczu, ale jej postawa była sztywna. Na pytania inspektora odpowiadała cicho, jakby każda odpowiedź mogła być brzemienna w skutki.

— Łukasz był… trudny ostatnimi czasy — przyznała w końcu, ściskając kubek z zimną już herbatą. — Ale to był dobry chłopiec. Nie zasłużył na to.

Mikuła kiwnął głową, notując każde słowo, choć czuł, że kobieta trzyma coś dla siebie. Wskazówki były jak rozsypane puzzle, a każde zdanie mogło być częścią większej układanki.

— Czy wiedziała pani, co robił w dniu, w którym zaginął? — zapytał.

Kobieta zawahała się, spojrzała w okno, a potem na swoje dłonie.

— Powiedział, że idzie z Adamem do warsztatu… Ale nie wiem, po co. Nie rozmawiał ze mną o wszystkim.

Warsztat. Mikuła zanotował to słowo, choć nie uszło jego uwadze, że kobieta wymieniła je z ociąganiem. Coś w jej tonie zdradzało, że wie więcej, niż mówi.

W miasteczku krążyły plotki jak ogień w suchym lesie. Kiedy Mikuła przeszedł przez rynek, wszędzie słyszał szepty. Imiona chłopców przewijały się w rozmowach, a wraz z nimi nazwy miejsc i nazwiska ludzi, których mieszkańcy zaczęli obarczać winą. Jedno imię pojawiało się częściej niż inne: Irena Niedomyta.

Właścicielka magla była w Łochowie niemal postacią mityczną. Starsza kobieta o ostrych rysach twarzy i przenikliwym spojrzeniu, unikała kontaktów z sąsiadami. Zawsze w ciemnych ubraniach, z włosami spiętymi w ciasny kok, wydawała się stałym elementem miasteczka, niemal jak zabytkowe budynki. Jednak jej zachowanie od zawsze budziło nieufność.

Mikuła podszedł pod budynek magla — niski, ceglasty, z odrapanymi drzwiami i tabliczką „MAGIEL — czynne od poniedziałku do soboty”. Zapukał, a po dłuższej chwili drzwi uchyliły się z przeciągłym skrzypieniem. W progu stała Irena, z zaczerwienionymi dłońmi i lodowatym spojrzeniem.

— Czego? — rzuciła oschle, nie robiąc miejsca w drzwiach.

— Inspektor Adam Mikuła, prowadzę śledztwo w sprawie śmierci Łukasza i Adama — przedstawił się spokojnie. — Mogę zadać pani kilka pytań?

Irena przyjrzała mu się uważnie, a potem, bez słowa, odsunęła się na bok, wpuszczając go do środka. Wewnątrz panował zapach wilgoci i gorąca od pracujących maszyn. Magiel był mały, ciasny, a każda powierzchnia pokryta stertami wyprasowanych tkanin.

— Znała pani chłopców? — zapytał.

— Jak wszyscy tutaj. Widziałam ich czasem, jak szwędali się po ulicy. Ale nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego — odpowiedziała szybko, zbyt szybko.

Mikuła zauważył napięcie w jej postawie. Znał ten wyraz twarzy — widział go u ludzi, którzy coś ukrywali.

Po wizycie w maglu Mikuła skierował swoje kroki do warsztatu na skraju miasteczka. Tam spotkał mechanika, Karola Ziębę, znanego ze swojego wybuchowego temperamentu. Gdy tylko inspektor wszedł, mężczyzna, z rękami ubrudzonymi smarem, spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi.

— Czego chcecie tym razem? — burknął.

— Słyszałem, że miał pan konflikt z chłopcami — zaczął Mikuła bez ogródek. — Możemy o tym porozmawiać?

Karol wybuchnął nerwowym śmiechem.

— Konflikt? Te dzieciaki tylko przeszkadzały. Właziły, gdzie nie trzeba, dotykały narzędzi, jakby to był plac zabaw. Zagroziłem, że zgłoszę to ich rodzicom, i tyle.

— A co robili tutaj w dniu zaginięcia? — Mikuła utkwił w nim spojrzenie.

Mechanik odwrócił wzrok, a potem wymamrotał:

— Nie wiem. Wcale ich tutaj nie widziałem.

Mikuła nie wierzył w to ani przez chwilę. Zauważył, że mężczyzna unika kontaktu wzrokowego, a jego dłonie drżą lekko, mimo że starał się wyglądać na pewnego siebie.

Wieczorem, w swoim prowizorycznym biurze w miejscowym hotelu, Mikuła zaczął łączyć fakty. Fragment materiału znaleziony przy ciele, plotki o maglu, konflikty z mechanikiem — wszystko to było jak poplątane nici, które musiał rozplątać. Wiedział jedno: ktoś w Łochowie wiedział więcej, niż chciał przyznać.

Zanim skończył pracę tego dnia, na biurku zostawił jedno pytanie zapisane wielkimi literami: Kto miał powód, by zabić?

*

Łochowo budziło się w rytm codziennego szmeru — dźwięków życia, które wydawały się niezmienne mimo niedawnych wydarzeń. Inspektor Adam Mikuła, z kubkiem parującej kawy w ręku, stał w oknie tymczasowego biura i spoglądał na rynek. Miasteczko było jak gniazdo os, a śledztwo zdawało się je rozdrażniać.

Magiel Ireny Niedomytej stał się nieformalnym centrum informacji. Każda sąsiadka, która przychodziła z praniem, zostawiała więcej niż tylko ubrania — historie, insynuacje, czasem oskarżenia. Irena, jak zwykle milcząca i zdystansowana, nie uczestniczyła w rozmowach. Jej twarz była niewzruszona, ale Mikuła zauważył coś w jej postawie — lekkie drgnięcie powieki, unikanie wzroku. Jakby słowa, które padały w jej obecności, były zbyt bliskie prawdy.

— Widziałam tych chłopców kilka dni przed… no, przed tym — szepnęła jedna z klientek do swojej koleżanki, nie zdając sobie sprawy, że Mikuła stoi w kącie pomieszczenia.

— No i co? Łazili tu? W końcu to magiel, a nie plac zabaw! — odpowiedziała druga, niemal oburzona.

— Może łazili za czymś więcej — rzuciła pierwsza z niepokojącym błyskiem w oku.

Mikuła nie przerywał, jedynie zapamiętywał. Tylko jedno było pewne: Irena wiedziała więcej, niż mówiła, ale nie zamierzała dzielić się tym dobrowolnie.

Analiza fragmentu materiału znalezionego przy ciele chłopców przyniosła zaskakujący wynik. Był to kawałek grubego, lnianego worka, jaki często wykorzystywano do przechowywania prania. Warsztat i magiel były miejscami, gdzie można było znaleźć podobne worki, ale to magiel wydawał się bardziej prawdopodobnym źródłem.

Mikuła wrócił do magla późnym popołudniem. Irena, jak zawsze, była lakoniczna.

— Skąd wiesz, że to mój worek? — spytała, patrząc na niego z wyraźnym znużeniem.

— Haft — odparł inspektor, wskazując na inicjały „I.N.” na materiale. — To pani znak, prawda?

Irena wzruszyła ramionami.

— Każdy w Łochowie to wie. Używam tych worków od lat. Ktoś mógł wziąć jeden i wyrzucić.

— Czy ktoś mógł pożyczyć worek w ostatnich tygodniach? — naciskał.

— Nie, panie inspektorze. To nie tak działa — odpowiedziała chłodno.

Podczas przesłuchań Karola Zięby, mechanika, sprawa nabrała tempa. Okazało się, że chłopcy mieli do niego dostęp — przychodzili do warsztatu, a czasem pomagali w prostych pracach. Karol twierdził, że chłopcy ukradli mu części samochodowe.

— Te dzieciaki to była zakała. Wszystko musieli dotknąć, przestawić. A jak coś ginęło? Nie trzeba daleko szukać winnych.

— Dlaczego pan nie zgłosił tego wcześniej? — spytał Mikuła.

Mechanik uniósł ręce w geście bezradności.

— Bo co by mi to dało? Policja? Śmiechu warte!

Mikuła zauważył, że mechanik miał siniak na dłoni, jakby niedawno doszło do bójki. Czy chłopcy mogli go sprowokować? Czy to gniew doprowadził do tragedii? Te pytania krążyły w jego głowie.

Miasteczko zaczęło pękać pod ciężarem śledztwa. Sąsiedzi, którzy jeszcze niedawno rozmawiali przez płoty, teraz patrzyli na siebie z nieufnością. Każdy gest, każde spojrzenie zdawało się kryć tajemnicę.

Kiedy Mikuła wracał do hotelu, minął rynek. Przed jednym z domów stała grupa mieszkańców. Słyszał podniesione głosy. „To wszystko przez te dzieciaki” — ktoś rzucił. „Nie przez dzieciaki, tylko przez tych, którzy je skrzywdzili” — odpowiedział ktoś inny. Atmosfera była na granicy eksplozji.

Wieczorem, analizując wszystkie tropy, Mikuła czuł, jak pajęczyna kłamstw zaciska się wokół śledztwa. Mechanik wyglądał na winnego, ale to było zbyt proste. Irena Niedomyta pozostawała enigmatyczna, a jej powściągliwość tylko podsycała podejrzenia.

Mikuła zapisał na tablicy kolejne pytania:

„Co łączy magiel z chłopcami?”

„Dlaczego mechanik tak gwałtownie reaguje?”

„Kto miał dostęp do worka?”

Wszystko zaczynało wskazywać, że prawda była bliżej, niż się spodziewał — ukryta w cieniu codziennych rozmów i przeszłości mieszkańców.

*

Łochowo kryło więcej tajemnic, niż Mikuła przypuszczał. Śledztwo, które miało wyjaśnić tragiczną śmierć dwóch chłopców, otworzyło drzwi do przeszłości, o której wielu mieszkańców chciało zapomnieć. Każdy trop zdawał się prowadzić do nowego kłamstwa, a miasteczko, choć małe, kryło swoje sekrety równie szczelnie jak skrzynia zamknięta na kłódkę.

Z pomocą młodszej koleżanki z wydziału, techniczki Krysi, Mikuła przejrzał zawartość telefonu Łukasza, który został odzyskany z dna kanału. W pamięci urządzenia znajdowały się nagrania, które wywołały w nim mieszankę szoku i gniewu.

Jedno z nich przedstawiało scenę w maglu Ireny Niedomytej — wyraźnie widać było, jak podnosi głos na jedną z klientek, wyzywając ją od oszustek. Kolejne nagrania ujawniały inne sceny: mechanika Karola Zięby wyrzucającego narzędzia w furii i księdza z parafii w dwuznacznej rozmowie z młodą kobietą.

— To nie są zwykłe wybryki nastolatka — mruknął Mikuła. — Łukasz wiedział, co robi.

Nagrania sugerowały, że chłopiec zaczął coś w rodzaju prywatnego śledztwa. Ale dlaczego? Co skłoniło go, by ukrywać się z kamerą w tak ryzykownych sytuacjach?

Podczas rozmowy z matką Łukasza, Mikuła zauważył na półce w salonie stary, zakurzony pamiętnik. Kobieta, wyraźnie zmęczona żałobą i milcząca, nie protestowała, gdy inspektor sięgnął po niego.

W środku znajdowały się wpisy sprzed lat, z czasów, gdy była nastolatką. Jeden fragment przyciągnął jego uwagę:

„Irena Niedomyta zawsze była inna. Chciała być najlepsza we wszystkim — najładniejsza, najbystrzejsza, ale też najbardziej przebiegła. Nigdy jej nie ufałam. Szczególnie po tym, co zrobiła w szkole — to przez nią straciłam szansę na stypendium.”

Kolejne wpisy opisywały narastający konflikt. Irena, jak wynikało z pamiętnika, miała skłonności do manipulacji i wykorzystywania ludzi. Dawne rywalizacje mogły przekształcić się w coś znacznie mroczniejszego.

Choć Karol Zięba nadal był napięty podczas rozmów, alibi z nocy zaginięcia chłopców zostało potwierdzone. Kilka osób widziało go w warsztacie w sąsiedniej miejscowości, gdzie pomagał przy remoncie autobusu. Jego notatki w książce serwisowej, a także zapisy z monitoringu, rozwiały wątpliwości.

— Dlaczego tak długo zwlekałeś z podaniem alibi? — zapytał Mikuła.

— Bo mam dość policji. Dość pytań. Zawsze jestem podejrzany — odparł Karol, oburzony, ale wyraźnie z ulgą. — Może nie jestem święty, ale chłopaków bym nie tknął.

Mechanik, choć oczyszczony, wciąż dostarczał Mikułe więcej pytań niż odpowiedzi. Zwłaszcza, gdy wspomniał:

— Jeśli chcecie wiedzieć, kto w tym mieście naprawdę ma coś na sumieniu, zacznijcie od tych, którzy nie patrzą wam w oczy.

W miarę jak dochodzenie nabierało tempa, miasteczko zaczęło kipieć od emocji. Plotki rozprzestrzeniały się szybciej niż inspektor mógł je powstrzymać. W centrum każdej rozmowy była Irena Niedomyta, coraz bardziej wycofana i nerwowa.

Mikuła czuł, że miasteczko stawało się jak pajęczyna — każdy mieszkaniec spleciony był z innym, a każdy wątek prowadził do coraz bardziej zagmatwanej całości. Jednak coś, co pojawiło się w pamiętniku matki Łukasza i w nagraniach na telefonie, zaczęło łączyć się w spójną historię.

Przebłysk prawdy był blisko, choć mroczny i nieprzyjemny.

*

Łochowo tonęło w zimowym półmroku, gdy inspektor Adam Mikuła zgłębiał kolejne warstwy tajemnic miasteczka. Jego umysł wrzał od pytań, ale jeden trop stawał się coraz bardziej oczywisty: Irena Niedomyta. Oschła, małomówna właścicielka magla, wydawała się coraz bardziej zamieszana w tragedię. Jej obsesja na punkcie kontroli nad swoim otoczeniem i własnym wizerunkiem mogła kryć coś mroczniejszego.

Mikuła przesiadywał w swoim biurze, analizując protokoły przesłuchań i zdjęcia. Przeglądając notatki, nie mógł pominąć powtarzających się wzmiankowań o Irenie — niechętnej do rozmów, zawsze zajętej, ale pilnującej, by jej magiel był nieskazitelny.

Podczas rozmów z mieszkańcami Łochowa wyłonił się obraz kobiety, która całe życie poświęciła pracy i kontrolowaniu swojej przestrzeni. Magiel był jej królestwem, a każde podejrzenie lub plotka na temat jej działalności stawały się dla niej osobistym atakiem.

— Irena zawsze była dziwna — przyznała sąsiadka, starsza kobieta, która pamiętała ją jeszcze z czasów młodości. — Kiedyś jakiś dzieciak rzucił kamieniem w okno magla. Wie pan, co zrobiła? Przeprowadziła całe osiedle na rozmowy, żeby znaleźć winnego.

Trop z fragmentem materiału okazał się kluczowy. Analiza wykazała, że był to fragment starego worka na pranie, używanego w pralni przemysłowej. Mikuła przypomniał sobie, że na peryferiach Łochowa, blisko starego Kanału Noteckiego, znajdowała się opuszczona pralnia. To miejsce, choć nieużywane od lat, nadal należało do rodziny Niedomytych.

Razem z młodą techniczką Krysią pojechali na miejsce. Budynek był zrujnowany, a jego wnętrze cuchnęło wilgocią i zapomnieniem. W jednym z pomieszczeń znajdowały się resztki porzuconego sprzętu, ale to w kącie magazynu Mikuła dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Ślady walki — przetrącony stół, rozbita butelka, a na ścianie — resztki zaschniętej krwi.

— Wygląda na to, że chłopcy mogli tu być — powiedziała Krysia, wyciągając latarkę. — A to? — Wskazała na fragment materiału zaklinowany między deskami.

Materiał idealnie pasował do tego znalezionego przy ciele. Mikuła czuł, że był blisko prawdy, ale miejsce to kryło jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi.

Irena została wezwana na przesłuchanie, ale zachowała zimną twarz.

— Nigdy nie korzystałam z tej pralni od lat — powiedziała z wyraźnym oburzeniem. — Jeśli ktoś tam przebywał, to bez mojej zgody.

Mikuła próbował przełamać jej maskę, ale każde pytanie spotykało się z wyważoną odpowiedzią. Kobieta była nieugięta i zdawała się wiedzieć, że policja nie ma na nią wystarczających dowodów.

Po jej wyjściu Mikuła wpatrywał się w tablicę z dowodami. Wiedział, że Irena miała motyw — kontrolę nad swoim wizerunkiem, obsesję na punkcie porządku i przeszłość pełną konfliktów. Wiedział też, że to ona była blisko chłopców przed ich śmiercią.

Ale wiedzieć to za mało.

Wróciwszy do Łochowa, Mikuła zauważył, że atmosfera w miasteczku była gęstsza niż zwykle. Ludzie unikali rozmów, a w powietrzu czuć było lęk. Mieszkańcy zaczęli szeptać o inspektorze, który rzekomo próbował zniszczyć „nieskazitelną” kobietę.

Mikuła czuł, że czas działa na jego niekorzyść. Irena była jak pająk w centrum pajęczyny, a każde pociągnięcie nici mogło spowodować, że sieć zaciśnie się na nim samym. Musiał działać szybko, zanim pajęczyna kłamstw ostatecznie go pochłonie.

*

Łochów spowity był wieczornym mrokiem, gdy inspektor Adam Mikuła wszedł do magla. Wnętrze, zwykle wypełnione miarowym stukotem maszyn, teraz tonęło w ciszy. Irena Niedomyta siedziała przy stole, dłonie splecione na kolanach, a spojrzenie wbite w pustą ścianę. Jej twarz była jak maska — nie zdradzała niczego poza wyczerpaniem.

— Inspektorze — powiedziała cicho, gdy tylko usłyszała jego kroki. — Wiedziałam, że pan przyjdzie.

Mikuła usiadł naprzeciw niej. Wyciągnął notatnik, ale po chwili odłożył go na stół, uznając, że w tej chwili nie potrzebuje zapisywać jej słów. Wystarczył mu wyraz jej oczu — cień, który wskazywał, że jest gotowa mówić.

— Ireno — zaczął spokojnie. — Łukasz i Adam. Dlaczego?

Kobieta spojrzała na niego, a jej ręce zaczęły drżeć. Milczała przez dłuższą chwilę, zanim zaczęła opowiadać.

— Oni… wiedzieli zbyt wiele. Łukasz… Ten chłopak był jak… jak mały diabeł. Wszędzie musiał zajrzeć, wszystko nagrać. Myślał, że jest nie do ruszenia, że nikt go nie powstrzyma.

— Co dokładnie odkryli? — zapytał Mikuła, pochylając się nieco do przodu.

Irena wzięła głęboki oddech.

— Znalazł stare dokumenty… dowody na to, co robiłam przed laty. Podrabiałam rachunki, fałszowałam podpisy. Zbudowałam magiel na kłamstwach, ale nikt się nie zorientował. Byłam ostrożna, inspektorze, zawsze ostrożna.

Jej głos stał się twardszy, a w oczach pojawiły się łzy.

— Łukasz i Adam odkryli, że moja reputacja, ten mój… „porządek”, to fikcja. Zaczęli mnie szantażować. Grozili, że pokażą wszystko ludziom. Łukasz miał te swoje filmy, nagrania, które… — Zamilkła, nie mogąc dokończyć zdania.

Mikuła poczuł, jak napięcie w pokoju osiąga apogeum. W tej chwili każda minuta miała wagę godzin.

— Co się stało w tej starej pralni? — zapytał, starając się zachować spokój.

Irena opuściła wzrok.

— Próbowałam ich przekonać, żeby dali mi spokój. Prosiłam, błagałam… Ale oni się śmiali. Mówili, że jestem nikim, że za chwilę wszyscy będą się mną brzydzić. Kiedy Łukasz wyjął telefon i zaczął nagrywać, straciłam panowanie nad sobą. Było tam coś ciężkiego, może kawałek pręta. Uderzyłam go.

Zapadła cisza. Słowa Ireny odbijały się echem w głowie Mikuły.

— Adam… On to widział. Zaczął uciekać, ale nie mogłam… nie mogłam pozwolić, żeby opowiedział o tym wszystkim. Pobiegłam za nim. Było ciemno, potknął się, a ja… pchnęłam go.

Jej głos załamał się.

— Nie chciałam… nie planowałam. Ale potem już było za późno.

Mikuła wstał, czując ciężar wyznania, które właśnie usłyszał. Podszedł do okna, starając się zebrać myśli.

— Ireno, musisz to wszystko powiedzieć na komisariacie. Wyjaśnić. Jeśli to zrobisz, sąd weźmie pod uwagę twoje wyznanie.

Kobieta uniosła głowę, a jej twarz była pełna bólu i żalu.

— Pan myśli, że to coś zmieni? Że cokolwiek naprawi? — Zamilkła na chwilę, po czym dodała: — Ale dobrze. Nie mam już nic do stracenia.

Kilka dni później Mikuła stał nad Kanałem Noteckim, patrząc na wodę, która wyglądała spokojnie, jakby nigdy nie kryła żadnych tajemnic. Myślał o Irenie, o chłopcach, o mieszkańcach Łochowa. To miejsce, tak jak woda, było spokojne tylko na powierzchni. Pod nią kryły się głębiny — pełne mroku, kłamstw i niespełnionych marzeń.

„Każdy ma swoje sekrety” — pomyślał. „Niektórzy zrobią wszystko, by je ukryć. A niektóre tajemnice, tak jak te chłopców, nigdy nie powinny były ujrzeć światła dziennego.”

Zamknął oczy, słysząc w głowie echo słów Ireny. Był tylko inspektorem w małym miasteczku, ale ten przypadek na zawsze zmienił sposób, w jaki patrzył na ludzi.Grób Panny X

Poranek w Łochowie był zwyczajnie szary. Niskie chmury wisiały nad cmentarzem, a wilgoć w powietrzu sprawiała, że nawet najmniejszy dźwięk zdawał się wibrować między nagrobkami. Było spokojnie, aż do chwili, gdy pani Jadwiga Nowicka, codzienna odwiedzająca grób swojego męża, zauważyła coś, co zmroziło jej krew w żyłach.

Pod jednym z drzew, w rogu cmentarza, gdzie zwykle nikt nie chodził, ziemia wydawała się świeżo przekopana. Pani Jadwiga przyklękła i zauważyła, że w miękkiej ziemi widać wyraźne ślady łopaty. Własnym okiem widziała, jak niedawno ten zakątek porastał trawą, z rzadka tylko odwiedzany przez gawrony. Przyszła myśl, która była zbyt straszna, by ją wypowiedzieć na głos.

— Co się tu stało? — wyszeptała, cofając się powoli.

Kilka godzin później na miejscu pojawiła się policja. Ostatnie promienie słońca przebijały się przez nagie gałęzie drzew, oświetlając dwie postacie: inspektora Adama Mikułę i aspirant Zofię Linde. Mikuła, z ponurą miną i papierosem tkwiącym w kąciku ust, przypominał bardziej zmęczonego właściciela warsztatu samochodowego niż policjanta. Jego spojrzenie było chłodne, jakby wszędzie widział tylko ślad smutku i ludzkiej słabości.

— To ten grób? — zapytał, wskazując na rozkopaną ziemię.

— Tak, panie inspektorze — potwierdziła Zofia, młoda, ale bystra policjantka, która dopiero zaczynała pracę w zespole Mikuły. Miała oko do szczegółów i nadzwyczajny talent do łączenia faktów, co często ratowało śledztwa, które inspektor uznawał za beznadziejne.

Mikuła kucnął i przyjrzał się ziemi. Po chwili kiwnął głową na techników kryminalistycznych, którzy rozpoczęli prace. Kilka minut wystarczyło, by natrafili na wieko drewnianej skrzyni, ledwo zamaskowanej warstwą ziemi.

— Dobra, otwieramy — polecił. W głosie nie miał ani cienia emocji.

Gdy skrzynię otwarto, cisza, która zapadła, była niemal namacalna. W środku leżało ciało młodej dziewczyny. Miała zamknięte oczy, a jej dłonie złożone były na piersi, jakby ktoś chciał, by wyglądała na spokojną w śmierci. Była ubrana w prostą sukienkę, a na palcu miała tani pierścionek. Mikuła zmarszczył brwi.

— Zofia, zadzwoń do prosektorium. Chcę raport z autopsji na wczoraj.

— Już się robi.

Nie minęła godzina, a na cmentarz dotarł proboszcz Krzysztof Bezzębny. Starszy mężczyzna o miękkim głosie i poważnej twarzy był znany w całym Łochowie jako człowiek dobrego serca, ale także surowych zasad.

— Co tu się dzieje? — zapytał, patrząc to na inspektora, to na skrzynię.

— Znaleźliśmy ciało — odparł Mikuła, nie spuszczając wzroku z proboszcza. — Młoda dziewczyna. Ktoś pochował ją na terenie parafii bez pańskiej wiedzy?

Proboszcz przełknął ślinę.

— Nic o tym nie wiem, panie inspektorze. To… to straszne. Kto mógłby zrobić coś takiego?

— Właśnie to zamierzamy ustalić — odparł Mikuła. — Proszę się nie oddalać, może będziemy mieli więcej pytań.

Kiedy proboszcz odszedł, Mikuła spojrzał na Zofię.

— Co o nim myślisz?

— Wyglądał na wstrząśniętego. Ale kto by nie był w tej sytuacji?

Mikuła wypuścił dym papierosa i rzucił niedopałek na ziemię.

— Zobaczymy. Każdy coś ukrywa, aspirant Linde. Każdy.

Cmentarz, spowity mgłą i otoczony ciszą, zdawał się tylko czekać na kolejne sekrety, które miał ujawnić.

*

Inspektor Adam Mikuła stał w prosektorium, obserwując pracę patolog Ewy Nowak. W pomieszczeniu panowała cisza, przerywana jedynie dźwiękiem metalowych narzędzi i cichymi komentarzami specjalistki. Ciało młodej dziewczyny, którą media już ochrzciły „Panną X”, spoczywało na stalowym stole, a zapach formaliny mieszał się z chłodem klimatyzacji.

„Mamy już pierwsze wyniki” — odezwała się Ewa, spoglądając na Adama znad okularów. „Przyczyną śmierci było uduszenie. Brak widocznych obrażeń sugeruje, że sprawca użył siły rąk. Dziewczyna miała też liczne siniaki na nadgarstkach, co wskazuje na szarpaninę.”

Inspektor skrzyżował ramiona, jego twarz pozostała niewzruszona. „Coś jeszcze?”

„Pierścionek…” — Ewa wskazała na plastikowy woreczek na stole obok. W środku spoczywał tani pierścionek zaręczynowy, jego metal był lekko wytarty, a cyrkonia matowa. „To jedyny osobisty przedmiot, który znaleziono przy niej. Wygląda na to, że było to coś dla niej ważnego.”

Mikuła skinął głową. „Dziękuję, Ewa. Daj mi znać, jak będziesz miała więcej.”

Tego samego dnia Adam wraz z aspirant Zofią Linde ruszyli na obchód południowej części Łochowa. Sprawa już zdążyła wzbudzić sensację wśród mieszkańców, a plotki rozprzestrzeniały się szybciej niż pożar w letnim lesie. Zofia, energiczna i ambitna policjantka, nie kryła zapału do działania.

„Myślisz, że to ktoś z zewnątrz?” — zapytała, spoglądając na Adama.

„Nie wykluczam” — odpowiedział spokojnie. „Ale Łochów to małe miasteczko. Ludzie wiedzieliby, gdyby pojawił się ktoś obcy. Może to ktoś z…”

Ich rozmowę przerwała starsza kobieta stojąca na progu jednego z domów. „Pan inspektor, prawda? Macie coś nowego o tej dziewczynie?” — zapytała z ciekawością, lecz w jej tonie była też nuta niepokoju.

Adam podszedł bliżej. „Jeszcze nic konkretnego, pani…?”

„Marciniak. Ale wiedzcie, że tutejszy grabarz, ten Franek, to nie święty. Zawsze coś knuje, a to grób wykopie nie tam, gdzie trzeba, a to się awanturuje.”

„Porozmawiamy z nim” — odpowiedział Mikuła, zapisując nazwisko grabarza w notesie.

Na plebanii proboszcz Krzysztof Bezzębny przyjmował ich w swoim gabinecie. Jego spojrzenie było smutne, a drżące dłonie bawiły się różańcem.

„To straszne, co się stało” — powiedział cicho. „Nie mogę uwierzyć, że ktoś mógł pochować ciało bez mojej wiedzy. To… to bluźnierstwo.”

„Kiedy ostatnio ktoś wchodził na teren cmentarza po zmroku?” — zapytał Adam.

„Nie wiem, panie inspektorze. Nie pilnujemy go w nocy, a brama nie zawsze jest zamykana. Ludzie czasem przychodzą się pomodlić, ale… nikt nigdy nie robił czegoś takiego.”

Zofia zauważyła lekki tik w lewej powiece księdza, gdy wypowiadał ostatnie zdanie. Zanotowała to w pamięci.

Wieczorem Adam i Zofia odwiedzili dom grabarza. Franek Stolarz, mężczyzna w średnim wieku o poszarzałej cerze i nerwowych ruchach, otworzył drzwi. W powietrzu unosił się zapach alkoholu.

„Chcecie wiedzieć o tym grobie, co?” — zapytał, zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć. „Ja nic nie wiem. Nic nie widziałem. Jak ktoś w nocy kopie, to ja nie mam zamiaru się wtrącać.”

Adam uniósł brwi. „Nawet jeśli to na twoim terenie? Franek, chyba wiesz, że ukrywanie informacji też jest przestępstwem.”

Grabarz oblizał wargi. „Powiem wam tyle: tydzień temu widziałem, jak ktoś kręci się przy cmentarzu. Nie poznałem, bo miał kaptur, ale był wysoki. Na pewno facet.”

Mikuła i Linde spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Tajemnica zaczynała się coraz bardziej gmatwać.

*

Łochów, z pozoru spokojne i malownicze miasteczko, zaczęło ujawniać swoje mroczne oblicze. Inspektor Adam Mikuła spacerował wąskimi uliczkami, obserwując jak mieszkańcy próbują ukryć swoje sekrety za zasłoną codziennych rutyn. Każdy drobny gest czy szept zdawał się skrywać historię, która mogłaby stanowić kolejny element układanki.

Aspirant Zofia Linde nie należała do osób, które lekko odpuszczały. Spędziła kilka godzin przesłuchując okolicznych sklepikarzy i przypadkowych przechodniów, starając się dowiedzieć czegoś więcej o dziewczynie z nieoznaczonego grobu. W końcu natrafiła na trop.

„Panna X, jak ją nazywacie, była tutaj” — powiedział starszy sprzedawca w sklepie spożywczym, wskazując na niewyraźny zapis z kamery monitoringu. „Z nią był mężczyzna. Starszy, może po pięćdziesiątce, dobrze ubrany. Ale nigdy wcześniej go nie widziałem.”

„A wiesz, kim mógł być? Może ktoś go zna?” — zapytała Zofia.

Sprzedawca pokręcił głową. „Wyjechał parę dni temu. Może to przypadek, ale dziwne to wszystko.”

Na komisariacie Mikuła analizował zebrane informacje. Jego notatnik zapełniał się nazwiskami, datami i strzępami informacji. Atmosfera w zespole zaczynała być napięta, a jego cięty język i brak cierpliwości wobec współpracowników jedynie dolewały oliwy do ognia.

„Adam, musisz się trochę uspokoić” — powiedziała Zofia, gdy zauważyła, jak z furią rzuca długopis na stół. „To nam nie pomoże.”

„Nie mamy czasu na delikatności” — odburknął. „Dziewczyna nie żyje, a my wciąż tkwimy w martwym punkcie.”

Linde westchnęła, ale postanowiła zostawić go sam na sam z myślami. Wiedziała, że mimo swojego trudnego charakteru, Mikuła jest jednym z najlepszych śledczych, z jakimi miała okazję pracować.

Tymczasem w miasteczku plotki przybierały na sile. Szczególnie wiele uwagi zaczęło krążyć wokół proboszcza Krzysztofa Bezzębnego. Ludzie szeptali o jego nocnych spacerach po cmentarzu i o tym, że od pewnego czasu stał się bardziej nerwowy. Jedna z parafianek zauważyła, że ksiądz częściej niż zwykle zamyka się w zakrystii na długie godziny.

„To pewnie tylko stres” — mówiła kobieta, która sprzątała kościół. „Ale kto wie? W tych czasach każdy może mieć swoje tajemnice.”

Mikuła postanowił przyjrzeć się bliżej relacjom w miasteczku. Zaczął odkrywać mroczne zakamarki Łochowa: ukrywane romanse, waśnie między rodzinami i szemrane interesy. Każda nowa informacja tylko bardziej komplikowała obraz. Zaczynał odnosić wrażenie, że miasteczko skrywa więcej tajemnic, niż początkowo zakładał.

W miarę jak zagęszczała się atmosfera, Adam Mikuła stawał się coraz bardziej zdeterminowany, by rozwikłać sprawę. Ale z tyłu głowy zaczęło go dręczyć pytanie: czy aby na pewno można komuś tutaj ufać? I kto będzie następny, kto spróbuje ukryć prawdę za zasłoną kłamstw?

*

Na komisariacie panował nerwowy ruch. Aspirant Linde wprowadziła do biura starszego grabarza, Jana Kucharskiego, który wyraźnie unikał kontaktu wzrokowego z inspektorem Mikułą. Kucharski był znany w miasteczku z burzliwej przeszłości — drobnych kradzieży i zatargów z prawem.

„To nie ja! Ja tylko robię swoją robotę” — bronił się, złożywszy ręce na piersi. „Wiem, co ludzie gadają, ale ja nie mam z tym nic wspólnego.”

„W takim razie, panie Kucharski, skąd to zamieszanie wokół pana osoby? Dlaczego ludzie podejrzewają akurat pana?” — zapytał spokojnym, ale chłodnym głosem Mikuła.

Grabarz westchnął. „Bo każdy tu myśli, że skoro kiedyś ukradłem parę narzędzi, to teraz już jestem zdolny do wszystkiego. Ale ja już z tym skończyłem. Zresztą, byłem tego dnia w domu, żona może to potwierdzić.”

Po przesłuchaniu i weryfikacji alibi policja musiała przyznać, że Kucharski nie miał nic wspólnego z tajemniczym grobem. Jednak to oznaczało, że sprawa znów utknęła w martwym punkcie.

Kolejnym tropem była grupa nastolatków, którzy regularnie urządzali spotkania na cmentarzu. Zofia Linde przesłuchiwała dwójkę z nich, Magdę i Piotra, w sali przesłuchań.

„Byliśmy tam, jak zwykle. Rozpaliliśmy ognisko na uboczu, żeby nikt nas nie zobaczył” — zaczęła Magda, bawiąc się nerwowo bransoletką. „I wtedy zobaczyliśmy światła. Takie dziwne, jakby ktoś chodził z latarką przy kościele.”

„Myśleliśmy, że to ksiądz albo coś, ale nie byliśmy pewni” — dodał Piotr, spuszczając wzrok. „Nie podchodziliśmy bliżej, bo się baliśmy.”

Linde zanotowała ich słowa, choć nie było to nic konkretnego. Jednak obecność świateł w nocy mogła być istotnym elementem układanki.

Podczas szczegółowego przeszukania rzeczy znalezionych przy dziewczynie natrafiono na fragmenty listu miłosnego ukryte w kieszeni jej kurtki. Pismo było staranne, a słowa, choć miejscami zamazane, miały romantyczny ton:

„Moja najdroższa,

Każdy dzień bez Ciebie to męka. Chciałbym, abyś wiedziała, że zrobię wszystko, byś była szczęśliwa. Nawet jeśli świat będzie przeciwko nam…”

Mikuła spojrzał na dokument z mieszanką frustracji i nadziei. „Wykształcony, romantyk albo manipulant. Kto by pisał coś takiego?” — mruknął pod nosem.

Proboszcz Krzysztof Bezzębny, zapytany o możliwe powiązania z ofiarą, zachowywał się nieco inaczej niż zwykle. Unikał bezpośredniego kontaktu wzrokowego i odpowiadał wymijająco.

„Nie znam tej dziewczyny” — powiedział, składając dłonie na kolanach. „To straszna tragedia, ale nie mam pojęcia, kim mogła być. Może była przejazdem? Wielu ludzi zatrzymuje się w naszym miasteczku na krótko.”

Mikuła poczuł, że ksiądz coś ukrywa, ale bez dowodów nie mógł go naciskać. Jedyną opcją było czekanie na kolejny błąd — lub następny trop, który wyprowadzi ich z labiryntu fałszywych tropów.

*

Mroczne chmury zbierały się nad Łochowem, zarówno na niebie, jak i w sercach mieszkańców. Inspektor Adam Mikuła wreszcie miał punkt zaczepienia, który mógł wyprowadzić sprawę z chaosu domysłów. Wydobyte ze zgliszcz dowodów informacje ujawniały, że Panna X, jak zaczęto ją nazywać, nie pochodziła z Łochowa.

„Dziewczyna miała w kieszeni paragon z autobusu linii międzymiastowej. Sprawdziłem rozkłady — przyjechała do Łochowa z Białegostoku mniej więcej tydzień przed swoim zgonem” — aspirant Zofia Linde podała Mikułą wydruk z bazy danych. „Dlaczego tu przyjechała, nie wiadomo, ale chyba miała jakiś cel.”

Mikuła spojrzał na mapę rozłożoną na jego biurku. „Więc miała nadzieję na nowe życie. Zrobiła krok, by zacząć wszystko od nowa, ale coś poszło nie tak.”

W trakcie rozmów z miejscowymi Mikuła dowiedział się, że dziewczyna przez krótki czas pomagała w porządkach na plebanii. Szczególnie zainteresował go fakt, że Bezzębny przyjął ją, mimo że zazwyczaj unikał zatrudniania obcych.

„Była miła i spokojna. Powiedziała, że potrzebuje pracy na chwilę, zanim znajdzie coś na dłużej” — mówił proboszcz, gdy Mikuła pytał go o dziewczynę. Jednak w miarę rozmowy Bezzębny zaczął się robić niespokojny. Zaciskał dłonie, unikał kontaktu wzrokowego, a jego wyjaśnienia były coraz mniej spójne.

„Czy ma ksiądz jakieś zapiski o jej pracy? Cokolwiek, co mogłoby pomóc w ustaleniu, kim była?” — dopytywał inspektor.

„Nie, nic nie zostało. Wszystko było na słowo…” — Bezzębny machnął ręką, jakby chciał zakończyć temat. „Proszę mnie zrozumieć, to była tylko chwilowa pomoc.”

Mikuła zauważył, że ksiądz coraz bardziej unika pytania o jakiekolwiek szczegóły dotyczące dziewczyny. W jego głowie zaczęły składać się elementy układanki.

Przełom nadszedł, gdy laboratorium kryminalistyczne przesłało wyniki badań pierścionka znalezionego na palcu ofiary. Był to tani pierścionek zaręczynowy, ale wewnątrz wygrawerowano datę: 23 czerwca.

„To dzień jej śmierci…” — wyszeptał Mikuła, spoglądając na raport. „Czyżby planowali ślub? A może ktoś chciał, żeby to tak wyglądało?”

Aspirant Linde zmarszczyła brwi. „To oznacza, że ten pierścionek może być kluczem. Kto go kupił? I dlaczego dziewczyna zginęła tego dnia?”

Mikuła, choć zmęczony, czuł, że jest coraz bliżej rozwikłania zagadki. Wszystkie drogi prowadziły do proboszcza. Pytanie brzmiało, czy zdążą odkryć prawdę, zanim Bezzębny zrobi kolejny ruch.

*

W kościele panowała cisza. Proboszcz Krzysztof Bezzębny siedział w swojej skromnej kancelarii, jakby czekał na to, co miało nadejść. Inspektor Adam Mikuła wszedł pewnym krokiem, ale jego oczy zdradzały nie tyle pewność, co cień zmęczenia.

„Księże proboszczu, musimy porozmawiać” — powiedział bez zbędnych ceregieli. Bezzębny podniósł wzrok, jakby próbował odczytać, ile inspektor już wie.

„O czym chciałby pan rozmawiać, inspektorze?” — zapytał, starając się zachować spokój.

Mikuła rzucił na stół woreczek z dowodem — pierścionek zaręczynowy z wygrawerowaną datą. „Ta data to klucz do wszystkiego. To dzień, w którym Panna X — Wiktoria Maj — zginęła. Dzień, który wybrał ksiądz, by wszystko zakończyć.”

Proboszcz zbladł, a jego dłonie zaczęły drżeć. Próbował coś powiedzieć, ale Mikuła nie pozwolił mu przerwać.

„Wiemy, że była tu zatrudniona, że pomagała przy porządkach. Wiemy, że mieliście romans. Wszystkie tropy prowadziły do pana, księże proboszczu. Dziewczyna chciała ujawnić wasz związek. Może planowała powiedzieć to w dniu ślubu, może groziła, że opowie mieszkańcom o wszystkim. A pan? Pan wpadł w panikę i zrobił to, co uznał za jedyne wyjście…”

„Nie!” — wybuchnął Bezzębny, podnosząc się z krzesła. „To nie było tak! Ona… ona mnie szantażowała! Nie mogłem pozwolić, żeby zniszczyła moje życie, moje powołanie!”

„Więc ją udusiłeś.”

Bezzębny usiadł z powrotem, jakby cała energia nagle z niego uszła. Zacisnął dłonie na krawędzi biurka i spuścił głowę.

„To był wypadek… Kłóciliśmy się, krzyczała, groziła. Chciałem ją tylko uciszyć, a ona przestała oddychać…” — jego głos załamał się. „Nie wiedziałem, co robić. Zabrałem ją na cmentarz, wykopałem grób… Myślałem, że nikt się nie dowie.”

Mikuła westchnął ciężko. „Każdy krok, jaki ksiądz zrobił, tylko bardziej pogrążał sytuację. Prawda zawsze wychodzi na jaw.”

Aresztowanie Bezzębnego wstrząsnęło Łochowem. Mieszkańcy nie mogli uwierzyć, że ich duchowny, którego znali od lat, był zdolny do takiej zbrodni. Kościół opustoszał, a ludzie zaczęli unikać rozmów o sprawie, jakby milczenie mogło cofnąć wydarzenia ostatnich dni.

Dla Adama Mikuły sprawa była zakończona, ale emocje nadal go prześladowały. W swoim małym mieszkaniu w centrum miasteczka spojrzał na mapę spraw rozwikłanych w ciągu jego kariery. Ta była inna — bardziej osobista, bardziej obnażająca.

„Może nadal potrafię coś zmienić…” — powiedział do siebie, zanim zamknął folder z aktami Wiktorii Maj.

Ostatnia scena rozgrywała się na cmentarzu. Wiatr szumęł w koronach drzew, a nowe, proste nagrobki przypominały o tragedii. Łochów nie był już tym samym miejscem. Tajemniczy grób Panny X zmienił wszystko, zostawiając trwałą bliznę na duszy miasteczka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: