- W empik go
Cień - ebook
Cień - ebook
Malwina Sawicka, miłośniczka dobrej kawy oraz najmniejszych ptaków świata – kolibrów, kończy długoletni związek i próbuje poradzić sobie z problemami finansowymi. Kiedy zaczyna układać swoje życie na nowo, niespodziewanie do jej domu wkraczają policjanci z nakazem przeszukania. Sąsiedzi, niegdyś mili i pomocni, przestają z nią rozmawiać. Niewinne z pozoru wydarzenia są początkiem skrupulatnego planu kogoś, kto wie o Malwinie niebezpiecznie dużo.
Sawicka desperacko próbuje dowiedzieć się, kim jest człowiek, który z wyrachowaniem postanowił doprowadzić ją do obłędu. Jedno jest pewne: jej prześladowca nie cofnie się przed niczym.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67341-63-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ostatnie słowo, jakie usłyszałam z ust mojej matki, zostało wykrzyczane głosem pełnym przerażenia.
Nic nie zapowiadało tego, co się stanie. Nic nie stanęło nam na przeszkodzie. A przecież mogliśmy zaspać, mogło zacząć padać, mógł mnie chociaż rozboleć brzuch. Wtedy nie wyszlibyśmy z domu.
Niestety, to był zwykły poranek. A do tego nasz ulubiony dzień tygodnia.
Już wczesną wiosną w każdą niedzielę, kiedy tylko topniał śnieg, wybieraliśmy się na całodniową wycieczkę. Natura. Ciepła herbata z termosu. Jagodzianki upieczone z samego rana według rodzinnego przepisu zapisanego w starym zeszycie z pożółkłymi kartkami. Specjalnie na tę okazję zbieraliśmy latem w lesie jagody i przechowywaliśmy w zamrażalniku aż do wiosny. Zapach świeżo upieczonego drożdżowego ciasta z owocami budził mnie w niedzielę i sprawiał, że czułam się spokojna. Wszystko było dobrze. Na swoim miejscu.
Tamtego dnia, zanim ruszyliśmy, spojrzałam jeszcze przez okno samochodu. Na ulicy stała dziewczyna mieszkająca chyba w którymś z sąsiednich domów, bo widywałam ją dość często. Patrzyła w stronę naszego auta. Uśmiechnęłam się do niej.
Samochód wypełnił się zapachem domowych wypieków.
Ruszyliśmy. Oparłam głowę o szybę i patrzyłam przed siebie. Byliśmy idealną, szczęśliwą rodziną. A ja byłam bardzo wyczekiwanym dzieckiem, które podzielało pasje rodziców. W domu odnosiliśmy się do siebie z szacunkiem i zrozumieniem. Miłość. Prawdziwa i bezgraniczna. Tego nauczyli mnie rodzice. I tego nie doświadczyłam już nigdy więcej.
Milczeliśmy. W ciszy wyglądaliśmy przez okno. Chłonęliśmy widoki i przesiąkaliśmy spokojem natury. Las był miejscem, w którym czuliśmy się najlepiej. Cel niedzielnych podróży i rozmów przy stole. Przyrodnicy amatorzy, tak mówiliśmy o sobie, kiedy z lornetkami na szyi i mapą w rękach przemierzaliśmy najmniej uczęszczane szlaki. Nie chodziło o kilometry, o przejście wytyczonej trasy; naszym celem było przebywanie w otoczeniu przyrody. Oddychanie naturą.
Z asfaltu zjechaliśmy na szutrową drogę. Przed nami ani za nami nie było żadnego samochodu. Uchyliliśmy okna. Chłodne powietrze wpadło do auta. Jechaliśmy pewnie trochę wolniej niż dopuszczalna prędkość. Może pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Chciałam, żebyśmy zatrzymali się na leśnym parkingu, żebyśmy zrobili sobie mały postój, zanim pojedziemy dalej, ale do szlaku, przy którym zostawialiśmy zazwyczaj samochód, zostało nie więcej niż piętnaście minut drogi. Ustaliliśmy, że nie będziemy się zatrzymywać. I to nie była dobra decyzja.
Pokonywaliśmy kolejne zakręty, kiedy zauważyłam, że tata jest jakiś nieswój. Był zdenerwowany. Zmarszczyłam brwi i z tylnego siedzenia wpatrywałam się w lusterko wsteczne. Samochód zaczął zachowywać się inaczej.
– Co się dzieje? – wyszeptała mama.
Tata milczał. Patrzył w skupieniu przed siebie i zacisnął usta. Pedał hamulca zbyt słabo reagował na nacisk jego buta; tego dowiedziałam się później. Z każdym kolejnym zakrętem wpadał coraz bardziej w podłogę samochodu. Ojciec próbował zachować spokój. Chciał zwolnić, ale auto nie reagowało.
Wtedy nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale czułam wiszące w powietrzu napięcie. Zauważyłam, że po twarzy ojca spływają krople potu. Obserwowałam każdy jego ruch. Mocno zacisnął ręce na kierownicy. Poczułam, że auto zaczyna tracić prędkość, ale tylko dlatego, że zdjął nogę z gazu. Widziałam, że kilka razy naciskał hamulec, ale samochód wciąż nie reagował.
Nie wiedziałam, ile czasu upłynęło. Może kilkanaście minut. Auto cały czas pędziło przed siebie, a droga zaczęła robić się niebezpiecznie stroma.
Pokonywaliśmy kolejne zakręty, zjeżdżając nieznacznie na przeciwległy pas. Ojciec nadal milczał. Pewnie liczył na to, że po tym, jak zjechaliśmy w dół, droga wkrótce poprowadzi nas w górę. Wtedy samochód sam wytraciłby prędkość. Pewnie miał nadzieję, że wysiądziemy z tej przeklętej maszyny i wszystko będzie dobrze.
Tylko że droga coraz bardziej nachylała się i wiła w dół. Ojciec zaciskał coraz mocniej ręce na kierownicy, jakby to miało cokolwiek pomóc. Trzymał nogę na hamulcu, co chwila wciskając go i puszczając.
Zamarłam. Czułam, że zaraz wydarzy się coś strasznego, ale nie byłam w stanie się poruszyć. Chciałam coś powiedzieć, ale tylko otworzyłam usta. Nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Myślę, że tata cały czas analizował, co może zrobić. Jak sprawić, żeby samochód zwolnił. Jak uniknąć czołowego zderzenia z drzewem, zwierzęciem, innym autem… Kolejny zakręt.
– Uważaj! – krzyknęła moja matka.
Zjechaliśmy na przeciwległy pas. Zobaczyłam samochód jadący wprost na nas.
Ojciec nerwowo ruszył kierownicą tak, żeby uderzenie zamortyzowała tylko lewa strona auta. Siedziałam pośrodku tylnej kanapy, a mama po prawej stronie z przodu. Tata chciał nas uratować.
Huk. Krew. Zakręciło mi się w głowie. Cisza.
Szybowałam nad lasem. Z takiej perspektywy jeszcze nie oglądałam świata. Wirowałam, kręciłam się w powietrzu, podlatywałam bliżej ziemi i znowu wzbijałam się do góry. Zanurzałam się w kłębach chmur. Dotykałam ręką zimnej wody w jeziorze. Zapadałam się w miękkiej poduszce z mchu.
Nigdy nie czułam się tak szczęśliwa. Poczucie wolności i braku ograniczeń rozpierało mnie od środka. Miałam wrażenie, że w sekundę pokonuję kilkadziesiąt kilometrów, że okrążyłam już kilka razy Ziemię. Nigdzie nie widziałam ludzi, betonowych budynków, miast, pojazdów. Czy właśnie tak wygląda niebo?
Kiedy otworzyłam oczy, zorientowałam się, że to wszystko mi się przyśniło. Nie unosiłam się w powietrzu nad niezamieszkaną Ziemią. Nie było też niedzieli, wycieczki ani jazdy samochodem. Nie było wypadku. Odetchnęłam i rozejrzałam się wokół siebie.
Uniosłam głowę. Poczułam przeszywający ból pleców. Natychmiast położyłam głowę z powrotem na poduszkę.
To nie był mój pokój.
Chwilę później usłyszałam, że otwierają się drzwi. Spojrzałam w kierunku wejścia. Do pomieszczenia, w którym leżałam, weszła kobieta ubrana w biały kitel. Spojrzała na mnie ze współczuciem.
Usiadła na brzegu łóżka i zaczęła coś mówić. Nic nie słyszałam. Kręciło mi się w głowie, a głos kobiety ginął gdzieś w przestrzeni. Nie docierał do mnie. Jakbym była oddzielona od świata niewidzialną szklaną szybą. Przez kolejne dni nie odzywałam się do nikogo ani słowem. W odpowiedzi na pytania lekarzy tylko kiwałam głową.
Uszkodzone przewody hamulcowe. Z każdym naciśnięciem pedału wypływało coraz więcej płynu hamulcowego, żeby ostatecznie uniemożliwić nam zatrzymanie się. Ojciec nie mógł zahamować w żaden inny sposób. Samochód miał automatyczną skrzynię biegów i automatyczny hamulec ręczny. Kręta droga w dół. Odbiliśmy na pobocze, żeby nie zderzyć się czołowo z autem z naprzeciwka. Zahaczyliśmy o nie tylko bokiem samochodu. Tamtej rodzinie nic się nie stało, ale nasze rozpędzone auto zatrzymało się na drzewie. Kierowca i pasażerka – moi rodzice, siedzący na przednich siedzeniach – zginęli na miejscu. Dlaczego nasz samochód był niesprawny?
Na to pytanie odpowiadała mi cisza i ręce rozkładane w bezradnym geście przez prokuratora, policję, a potem znajomych i dalekich krewnych, których widziałam pierwszy i jedyny raz w życiu, na pogrzebie.
Chwila. Ułamek sekundy. Czym jest taki moment w porównaniu z całym życiem? Kiedyś wydawało mi się, że niczym ważnym.
Odtąd moje życie dzieliło się na czas przed tą chwilą i czas po niej. Tylko że to, co było „po”, trwało zdecydowanie dłużej.
W jednej chwili stałam się dorosła, chociaż do pełnoletniości brakowało mi kilku lat. Zrozumiałam, że od teraz będę musiała radzić sobie zupełnie sama. Świat rozsypał się na kawałki. Fundamenty zostały zburzone. Musiałam zbudować je na nowo, bo wszystko, na czym opierało się moje życie, zniknęło. Straciło zapachy, kolory i smaki.
Kiedy wychodziłam ze szpitala, minęło mnie dwoje młodych lekarzy. Śmiali się głośno, przepuszczając mnie w drzwiach. Zdjęłam kurtkę i zwróciłam twarz w kierunku słońca. Poczułam ciepło rozpływające się po całym ciele. Rozejrzałam się wokoło. Była piękna wiosenna pogoda. Świat okrutnie ze mnie zakpił.
Od tamtego dnia już nigdy nie opuszczała mnie myśl, że ludzie zdecydowanie za często zapominają, że są śmiertelni. Życie jest kruche i może się zakończyć w każdej chwili. W ułamku sekundy.ROZDZIAŁ 1
PIERWSZY TYDZIEŃ STYCZNIA
Nie zdążyła jej złapać. Próbowała wykonać jeszcze kilka niezgrabnych ruchów, starając się zamortyzować upadek, ale usłyszała tylko głuchy trzask, a posadzkę w kuchni pokryły kawałki porcelany. Tak drobne, że nie uda się ich poskładać w całość. Stała nad kawałkami swojej ulubionej filiżanki z rysunkiem kolibra, którego teraz nie mogła już dostrzec.
Patrzyła na podłogę pustym wzrokiem. Do oczu napłynęły jej łzy, a w głowie przewijał się obraz dnia, w którym dostała tę filiżankę. Minęło dwadzieścia lat, a miała ją nadal. Używała jej codziennie, ostrożnie myła i nie pozwalała nikomu dotykać. Ulubiona orzechowa kawa z mlekiem migdałowym, zielona herbata z plastrem pomarańczy i gęsta gorąca czekolada. Nawet zwykła woda. Wszystko smakowało lepiej, kiedy ściskając filiżankę w dłoniach, siadała w kuchennym oknie i wpatrywała się w ogród, obserwując, jak przyroda zmienia się wraz z kolejnymi porami roku.
Dzwonek do drzwi, a potem pukanie. Zignorowała te dźwięki. Nie chciała się ruszać z kuchni, jakby mogło to przywrócić filiżankę do jej pierwotnego kształtu.
Straciła swojego ukochanego kolibra. Miała ich sporo. Na tapecie w sypialni, na kilku koszulkach, bransoletce ze złotą zawieszką, skórzanej torebce i kilku obrazach rozwieszonych po całym domu. Na plecach. Wytatuowany na prawej łopatce koliberek hawański, najmniejszy ptak na świecie, z rozpostartymi skrzydłami. Podobny znajdował się na filiżance i właśnie ten był dla niej najcenniejszy.
Właściwie nie pamiętała, kiedy zaczęła się jej miłość do kolibrów. Chyba była z nią od zawsze, bo już w dzieciństwie rysowała te miniaturowe ptaszki. Kto jej o nich opowiedział? Kiedy zobaczyła pierwszego kolibra i gdzie? W programie przyrodniczym, książce, a może w zoo na szkolnej wycieczce? Nie miała pojęcia. Nikt nie wiedział, skąd wzięło się u niej zainteresowanie akurat tym rodzajem zwierząt.
Piękne kolorowe ptaki. Ciągle w ruchu. Inteligentne, zwinne, zachwycające. Delikatne i ulotne. Po prostu je uwielbiała.
Usłyszała ciche pukanie, które wyrwało ją z rozmyślań. Podniosła wzrok. Musiało minąć kilka minut, bo osoba, która wcześniej chciała wejść, stała teraz pod kuchennym oknem i wyglądała na zmarzniętą. Uśmiechała się nieznacznie znad grubego czerwonego szalika i uniosła rękę w geście powitania. Dłonią w skórzanej rękawiczce wskazała w kierunku drzwi.
Odwzajemniła uśmiech, dając znać, że już podchodzi do wejścia.
Spojrzała jeszcze raz na podłogę. Szybko złapała miotłę z drewnianym trzonkiem, stojącą w rogu kuchni, i zgarnęła kawałki porcelany w jedno miejsce.
Idąc do drzwi, znowu zaczęła się zastanawiać, czy na pewno robi dobrze. Może na takie myśli było już za późno, w końcu podpisały umowę, ale przecież mogła po prostu nie wpuścić jej do środka.
Z kuchni do drzwi wejściowych, poprzedzonych przedsionkiem, prowadził długi korytarz, z którego można było wejść do salonu, niewielkiego gabinetu i łazienki. Jedną ścianę korytarza pokrywała tapeta z delikatnym kwiatowym wzorem, a druga ściana była przeszklona. Ogromne okna wychodziły na ogród, przez który przechodziło się na ulicę.
Zatrzymała się w korytarzu i spojrzała w lustro. Przeczesała palcami czarne włosy i otarła łzy z policzków. Włożyła okulary, które leżały na komodzie pod lustrem. Z okularami na nosie wyglądała zdecydowanie lepiej. Uważała, że grube ciemne oprawki dodają jej powagi i kobiecości.
Przekręciła klucz w drzwiach i wpuściła ją do domu razem z przeszywającym chłodem z zewnątrz i kilkoma płatkami śniegu, które roztopiły się zaraz na wysłużonym bordowym dywanie.
Nie przepadała za zimą, a ta dopiero się zaczęła. Od stycznia do wiosny czas ciągnął się niemiłosiernie. Dopiero pod koniec marca albo w kwietniu, kiedy temperatura na dworze pozwalała na włożenie swetra zamiast grubej puchowej kurtki, odzyskiwała chęć na robienie czegoś więcej niż wylegiwanie się pod kocem z kubkiem herbaty. Wiosną świat nabierał sensu.
Widziała tę kobietę drugi raz w życiu. Zastanawiała się, która z nich jest bardziej zestresowana. Chociaż to do jej domu ktoś się wprowadzał, to jako właścicielka tych czterech ścian wcale nie czuła się pewnie.
Decyzję o znalezieniu lokatorki podjęła tylko dlatego, że już nie było jej stać na samodzielne opłacanie rachunków. W innym przypadku nigdy nie zdecydowałaby się na mieszkanie z obcą osobą. Sytuacja była bardzo niekomfortowa.
– No to może jeszcze raz – powiedziała kobieta, odstawiając na podłogę pokaźny plecak. Zdjęła skórzane rękawiczki i otrzepała je ze śniegu. – Sara Janowska.
– Malwina Sawicka. – Ścisnęła jej chłodną dłoń.
– Byle do wiosny – rzuciła Sara, zdejmując płaszcz. Owinęła się ciaśniej długim czerwonym swetrem. – Na górę po schodach i pierwszy pokój po prawej, prawda?
– Dokładnie tak.
– To ja pójdę rozłożyć tam swoje rzeczy, a potem pewnie będę miała do ciebie kilka pytań. Pokażesz mi, jak się włącza bojler w łazience i sprzęty w kuchni, żebym wszystko wiedziała, dobrze?
Malwina kiwnęła głową i z ulgą przyjęła to, że Sara sama wychodzi z inicjatywą. Jako właścicielka domu czuła się zobowiązana do zapewnienia jej komfortowych warunków. Jeśli będzie bezproblemową lokatorką i nie będą wchodzić sobie w drogę, to może obie przywykną do tej sytuacji i stanie się ona dla nich mniej uciążliwa.
Wróciła do kuchni, żeby sprzątnąć porcelanę. Zebrała wszystkie kawałki i wyrzuciła je do śmietnika. Wyciągnęła z szafki zwykły biały kubek i wstawiła wodę na herbatę.
Z góry dobiegł do niej dźwięk przesuwanych mebli. Poczuła, że szybciej bije jej serce. Będzie musiała się przyzwyczaić do tego, że nie jest tutaj sama.
Przygotowując dom na przyjęcie lokatorki, przez kilka dni znosiła do swojej sypialni wszystkie cenniejsze przedmioty. Chciała mieć je obok siebie, zamknięte w bezpiecznym miejscu. Na wypadek gdyby Sara nie okazała się jednak tak godnym zaufania człowiekiem, jakim się wydawała.
Pierwsze wrażenie mogło być mylne.
Z kubkiem herbaty w ręku Malwina przeszła do salonu i zapadła się w miękkiej kanapie. Wzięła do ręki książkę leżącą na stoliku i zaczęła czytać. Jednocześnie nasłuchiwała, co dzieje się na górze. Sara wyszła z pokoju, przekręciła klucz w drzwiach i poszła do łazienki. Chyba brała prysznic, bo szum wody nie ustawał. Malwina dziwnie się czuła, wiedząc, że jest tam ktoś obcy. Bosymi stopami dotyka jej miękkiego zielonego dywanika położonego przed prysznicem, a mokrą dłonią przeciera zaparowane lustro. Nie mogła się skupić na tekście.
Sara wprowadziła się do niej z jednym plecakiem. Wprawdzie był bardzo duży – z rodzaju tych, które zabiera się na wyprawę w góry albo w podróż z dala od hotelowych luksusów – ale czy można było spakować do niego cały dobytek prawie czterdziestoletniej kobiety? Malwina nie wyobrażała sobie, żeby mogła tam zmieścić swoje ubrania i buty, a co dopiero inne przedmioty.
Może Sara należała do osób, które nie przywiązują wagi do posiadania rzeczy. Malwina była od niej kilka lat młodsza, tyle wyczytała z dowodu osobistego, który Sara pokazała, kiedy podpisywały umowę. Z błyskiem w oczach opowiadała o pracy w jakiejś małej firmie, która dopiero zaczęła działalność. Założyciele start-upu zamierzali się rozwijać i pracować z zagranicznymi klientami. Sara przygotowywała grafiki i pisała teksty do mediów społecznościowych, dbała o wizerunek firmy w internecie. Malwina nie zapamiętała, jak nazywa się ta firma ani w jakiej branży się specjalizuje, ale było to dla niej nieistotne. Najważniejsze, że lokatorka nie będzie pracować z domu i przesiadywać tutaj przez cały dzień.
Sara wyszła z łazienki i znowu zamknęła się w sypialni. Po kilku minutach Malwina usłyszała jej kroki na drewnianych schodach. Schowała telefon do kieszeni spodni. O tym też myślała. Nie może już zostawiać komputera ani komórki gdziekolwiek. Włączyła wszystkie możliwe bariery dostępu i ustawiła podwójne hasła. Telefon można było odblokować tylko odciskiem palca. Musi pilnować swoich rzeczy, dopóki się nie przekona, że lokatorka zasługuje na zaufanie.
– Z bojlerem już sobie poradziłam. To nie takie trudne. Obejrzałam wcześniej filmiki w internecie – zaśmiała się Sara, stając w drzwiach salonu.
– Świetnie. To pokażę ci jeszcze kuchenkę i piekarnik. Mikrofalówki ani telewizora nie ma, ale to już wiesz.
– I bardzo dobrze! Nie znoszę marnowania czasu na bezmyślne wpatrywanie się w ekran, a mikrofale są podobno niezdrowe.
– Mam za to rewelacyjny ekspres do kawy, dzięki któremu nie będziesz już płacić za kawę na mieście.
– W takim razie chyba za mało zapłaciłam za pokój, skoro zaoszczędzę na wizytach w kawiarni.
Z każdym kolejnym uśmiechem przełamywała dzielącą je barierę.
Opłata za wynajem pokoju, na którą się umówiły, nie należała do najniższych. Sara z pewnością znalazłaby coś tańszego w lepszej lokalizacji. Malwina mieszkała w Matemblewie wśród malowniczych terenów Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. W dzielnicy Gdańska, z której dojazd komunikacją miejską do Śródmieścia albo do Wrzeszcza zajmował co najmniej czterdzieści minut. I z tego powodu zdziwił ją tak szybki odzew na ogłoszenie.
Liczyła się z tym, że ustalona przez nią opłata odstraszy wielu potencjalnych lokatorów. Właściwie to lokatorki. Nie brała pod uwagę mężczyzny i nie chciała też mieszkać ze studentką. Liczyła, że odezwie się ktoś w jej wieku albo kilka lat starszy. Zawyżyła trochę cenę, żeby móc nieznacznie zmniejszyć kwotę, jeśli ktoś chciałby ją negocjować.
Sara podkreślała, że ma dosyć mieszkania w ciasnych kawalerkach, szarych blokowiskach i mieszkaniach jak z katalogu sklepu meblowego. Dom był spory, z ogrodem i urządzony tak, że wnętrza od razu jej się spodobały. Mówiła, że kiedy wraca z pracy, chce przebywać w ładnym otoczeniu. W takim, w którym może wypocząć i za ten luksus jest w stanie dużo zapłacić. Od razu zdecydowała się podpisać umowę. Zapłaciła gotówką z góry.
Nie negocjowała ceny wynajmu ani kaucji, a nikt inny nie odpowiedział na ogłoszenie, więc wybór był jasny. Malwina wiedziała, że albo zdecyduje się na zamieszkanie z Sarą, albo w kolejnym miesiącu nie zapłaci rachunków.
Miała jeszcze trochę oszczędności, ale musiała przeznaczyć je na remont dachu, a tego nie można już było odłożyć w czasie. Jak tylko skończy się zima, będzie musiała zatrudnić do tego ekipę.
Przeszły razem do kuchni. Sara oparła się o kamienny parapet i patrzyła przez okno. Ciemnobrązowe włosy opadały jej na ramiona. Miała bardzo kobiecą sylwetkę. Musiała podobać się mężczyznom.
Malwina dopiero teraz pomyślała o tym, że jej lokatorka może mieć partnera, z którym będzie chciała się tutaj spotykać. Nie ustaliły tego, a ona nie pozwoli na to, żeby kolejna obca osoba kręciła się po jej domu. A może nawet miałby zostawać na noc? To nie wchodziło w grę i wiedziała, że będzie musiała jej to jasno zakomunikować.
– Pięknie tutaj – odezwała się Sara, wyrywając Malwinę z rozmyślań.
– Cieszę się, że to doceniasz. Gdzie wcześniej mieszkałaś?
– W różnych miejscach. Nic szczególnego. Wybrałabym mieszkanie w najnowszym bloku na jakimś nowoczesnym osiedlu, gdyby otoczenie nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
– Czyli przeprowadzka tutaj to był dla ciebie strzał w dziesiątkę? Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że tak szybko kogoś znajdę. Brałaś jeszcze jakieś inne domy pod uwagę?
Sawicka przypomniała sobie ostatnią rozmowę z sąsiadką. Pani Markowska trafnie zauważyła, że w tej okolicy zostało już niewiele budynków z takimi ogrodami, bo teraz osiedla domów jednorodzinnych wybierały osoby, których pierwszym krokiem po wizycie u notariusza było wyburzenie starego domu i postawienie nowoczesnej bryły, a potem odtworzenie powtarzającego się schematu: trawa z rolki, kilka najtańszych tui posadzonych pod płotem w równych odległościach i plastikowy plac zabaw kupiony na wyprzedaży w markecie. Wieloletni mieszkańcy tej okolicy nie patrzyli na to przychylnie. Na szczęście mieszkało tutaj jeszcze kilkoro amatorów domów z duszą.
– Oglądałam jeden pokój, ale dom nie miał tak pięknego ogrodu. Poza tym nie dogadywałabym się z właścicielką.
Malwina była zaskoczona słowami Sary; nie sądziła, że ktoś mógłby uznać ją za osobę, z którą łatwo się porozumieć.
– Była strasznie wścibska, wszystko chciała wiedzieć – dopowiedziała Sara. – Poza tym w domu miała dwa koty, które wszędzie łaziły. I od razu zastrzegła, że często przychodzą do niej znajomi. Zwierzęta, tabun ludzi i jeszcze kobieta, która wtyka we wszystko nos. Koszmar. Ciężko jest utrzymać taki dom w dobrym stanie? – Zmieniła temat, rozglądając się po kuchni. – Pewnie łatwiej jest mieszkać w bloku?
Sawicka pomyślała o wytartych deskach podłogowych, odchodzącej ze ściany tapecie, nieszczelnych oknach i cieknącym kranie. Czy Sara zdążyła już to wszystko zauważyć?
– Na pewno łatwiej jest mieszkać na osiedlu, ze spółdzielnią i funduszem remontowym – odpowiedziała wymijająco i spojrzała na przysypaną śniegiem kamienną mozaikę, która prowadziła od furtki do wejścia. Zimą stawała się bardzo śliska. Potem Malwina przeniosła wzrok na metalową furtkę. Nie domykała się od kilku miesięcy, a płot też wymagał naprawy.
Za to ogród wyglądał naprawdę bajkowo, jakby spał przykryty białą puchową kołdrą. Pod śniegiem trudno było odróżnić od siebie rośliny, co tylko dodawało mu tajemniczości. Drewniana altana, ławka przed domem, kwiatowe rabatki i skalniak, wszystko miało tutaj swoje starannie wybrane miejsce, a najważniejsze drzewo można było zobaczyć z każdego okna wychodzącego na ogród. Zimą magnolia nie przyciągała wzroku, ale wiosną, kiedy zakwitała na różowo, nie sposób było przejść obok niej obojętnie. Nawet ludzie idący chodnikiem wzdłuż ogrodzenia często zatrzymywali się, żeby na nią spojrzeć.
– To jak działa ten ekspres?
Malwina rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie przez okno i odwróciła się do lokatorki, żeby jej pomóc. Pomyślała, że dopóki w ogrodzie rośnie magnolia, można czuć się tutaj jak w domu.ROZDZIAŁ 2
DRUGI TYDZIEŃ STYCZNIA
Skrępowana i odarta z prywatności. Tak właśnie miała się czuć. Lokatorka miała ją okraść, zniszczyć meble, sprowadzić do domu podejrzanych ludzi. Malwina miała przesiadywać w zamkniętej na klucz sypialni i odliczać dni do momentu, w którym sytuacja finansowa pozwoli jej na samodzielne opłacanie rachunków. Miała czuć się wyobcowana we własnym domu.
Jednak stworzona w myślach przez Malwinę lista potencjalnych zagrożeń związanych z mieszkaniem z obcą osobą z każdym dniem się kurczyła i nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Nie było tak źle, jak się spodziewała. Z taką myślą obudziła się w poniedziałek, po tygodniu od dnia, w którym zamieszkała z nią Sara.
Właściwie się nie widywały. Według rytmu dnia jej lokatorki można byłoby nastawiać zegarek. Sara wstawała o siódmej, brała szybki prysznic i schodziła do kuchni. O ósmej przekręcała klucz w drzwiach i szła w kierunku przystanku autobusowego. Dziewięć godzin później znowu była w kuchni, tym razem gotowała coś na kolację, którą dość szybko zjadała w salonie, i resztę wieczoru spędzała w swoim pokoju. Mijały się na korytarzu, wymieniając kilka zdań w ciągu całego dnia. Janowska sprzątała po sobie i właściwie nigdzie nie było widać śladów jej obecności. Pomijając wysokie kozaki i ciepły beżowy płaszcz w przedpokoju oraz niewielką kosmetyczkę w łazience.
Malwina poprzednie tygodnie spędziła na urlopie, który z przepraszającą miną zaproponował jej szef. Właściwie wymusił na niej nieobecność w biurze. Mogła zrobić aferę na całą firmę o to, jak została potraktowana, ale postanowiła znieść to z godnością i nie wciągać współpracowników w tę żałosną historię.
Teraz potrzebowała przede wszystkim spokoju i przestrzeni, żeby zastanowić się, co dalej. Bała się, że z kimś obcym w domu nie będzie umiała się na niczym skupić. Na szczęście okazało się zupełnie inaczej. Opracowanie nowego planu finansowego poszło jej bardzo łatwo. Znalezienie lokatorki było jego pierwszym punktem, co udało jej się odhaczyć z listy niemal od razu. Teraz przyszedł czas na szukanie dodatkowych zleceń, a to już nie było aż tak proste.
Po skończeniu studiów zatrudniła się na pełen etat w firmie, która stawiała na długoletnią współpracę z zaufanymi ludźmi. Międzynarodowa korporacja z pierwszym oddziałem w Polsce – nowo otwartym biurem w Gdańsku. Miało być idealnie. Dobra pensja, możliwość awansu. I przez kilka lat było nieźle. Dopóki w jej życiu nie pojawił się Tomek.
Nie wiedziała nawet, gdzie i w jaki sposób mogłaby znaleźć klientów zainteresowanych jej usługami. Na razie zajmowała się rozliczaniem projektów, tworzeniem raportów sprzedażowych i innymi sprawami, które wymagały umiejętności liczenia i obsługi Excela. Dodatkowe zlecenia mogła wykonywać tylko zdalnie. I w tym był największy problem.
Podobno należała do „pokolenia Y”. Milenialsów, którzy powinni biegle posługiwać się nowymi technologiami i być w stanie pracować z dowolnego miejsca na Ziemi. Tymczasem konferencje i spotkania online budziły w niej lęk. Dużo lepiej się czuła w kontakcie twarzą w twarz i co najwyżej w wymienianiu wiadomości mailowych. Co zabawne, jej firma zajmowała się marketingiem, reklamą cyfrową, wspieraniem przedsiębiorstw z sektora B2B, a to wszystko dla Malwiny brzmiało jak czarna magia. Na szczęście miała określoną listę zadań do wykonania każdego tygodnia. Powtarzalnych co miesiąc. Nie wychodziła poza ten schemat, była dokładna i skrupulatna, co i jej, i firmie w zupełności wystarczało.
Nie interesowała się tym, co robią inni. Teraz jednak nie miała wyjścia i musiała ten strach przezwyciężyć.
Wyszła z sypialni, ciasno owijając się białym szlafrokiem. Jeden niewielki kaloryfer nie wystarczał na ogrzanie całego korytarza. Miała nadzieję, że to rześkie powietrze nie przeszkadza Sarze.
Drewniana podłoga skrzypiała z każdym jej krokiem. Uwielbiała ten dźwięk. Trzymała jedną dłoń na ścianie i idąc, dotykała bladoróżowej tapety o chropowatej strukturze.
Otworzyła drzwi do łazienki. Podskoczyła ze strachu. Nie spodziewała się, że Sara jest jeszcze w domu. Była przecież ósma trzydzieści. Pół godziny temu powinna była wyjść, tymczasem stała zupełnie naga pośrodku łazienki. Lokatorka usłyszała krzyk Malwiny i powoli odwróciła głowę. Malwina najpierw zacisnęła mocno powieki, a potem szybko zatrzasnęła drzwi.
– Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Naprawdę nie wiedziałam, że jesteś w domu – mówiła głośno, żeby Sara usłyszała ją przez zamknięte drzwi. – Myślałam, że wyszłaś!
Janowska wychyliła głowę z łazienki. Tym razem była okryta ręcznikiem, chociaż zrobiła to niedbale. Malwina znowu odwróciła wzrok na widok jej nagich piersi.
– Nie ma sprawy, nic się nie stało – powiedziała Sara spokojnym głosem.
– Idę do kuchni. Zrobić ci kawę albo herbatę? – zapytała zmieszana Malwina.
– Dziękuję, zaraz wychodzę.
Malwina odwróciła się i poszła w kierunku schodów. Cały czas czuła na sobie wzrok Sary. Dopiero kiedy zeszła na dół, usłyszała, że zamknęły się drzwi łazienki.
Poczuła chłód kuchennej posadzki pod bosymi stopami. Włączyła czajnik i oparła się o kamienny blat. Gdyby wiedziała, że nie jest sama w domu, to z sypialni wyszłaby ubrana i w pełnym makijażu.
Wyjęła z lodówki jogurt i jabłko, wzięła kubek z herbatą i szybkim krokiem przeszła do niewielkiego pomieszczenia obok salonu, które służyło jej za domowe biuro. Zamknęła się i postanowiła przeczekać tam, aż Sara wyjdzie z domu. Wolała się już dzisiaj z nią nie widzieć.
Usiadła na obrotowym krześle i przetarła dłonią blat biurka. Na palcach został jej kurz. Otworzyła laptop i wpisała hasło. Czekała, aż poczta pobierze nowe wiadomości.
Myślała o bliźnie, którą zdążyła dostrzec na plecach Sary. Szerokie, ciągnące się od łopatek prawie do samych pośladków zgrubienie skóry w bladoróżowym kolorze. Może miała wypadek albo przeszła jakąś operację? Na pewno nie zapyta o to Sary, ale była ciekawa, od czego może powstać na ciele tak duża szrama.
Blizna wyglądała, jakby ktoś naciął skórę nożem, zostawiając na plecach idealnie prostą linię.
Z biura wyszła późnym popołudniem. Zasiedziała się nad prezentacją, którą miała przedstawić za dwa dni. Pierwszy dzień po urlopie nie mógł zacząć się gorzej niż od kilkunastominutowego monologu, który wygłosi na zebraniu przed dyrektorem i szefami działów.
Otuliła się miękkim szalikiem, włożyła czapkę i rękawiczki. Nic do siebie nie pasowało, ale zupełnie się tym nie przejmowała. Chciała tylko przejść się po okolicy. Rozruszać się, odetchnąć mroźnym powietrzem.
Powoli zeszła po betonowych stopniach, trzymając się poręczy. Powinna posypać je solą albo piaskiem. Odnotowała sobie, że musi sprawdzić, czy jeśli jej lokatorka złamie nogę z powodu oblodzenia schodów, to ona, właścicielka domu, będzie za to odpowiedzialna. Przecież nie wykupiła żadnego ubezpieczenia.
Szła przez ogród, zostawiając odciski butów na śniegu obok śladów pozostawionych przez Sarę. Metalowa furtka nie domykała się i z każdym podmuchem wiatru wydawała nieprzyjemny dźwięk. Trzeba będzie w końcu ją naprawić.
Przy ogrodzeniu swojej posesji zobaczyła sąsiadkę z naprzeciwka, która wracała do domu wraz z dwiema córkami. Uśmiechnęła się do kobiety. Korcz nie odwzajemniła uśmiechu, więc Malwina zawołała do niej na przywitanie. Kobieta objęła dziewczynki ramionami i pospiesznie przeszła obok. Jakby jej nie zauważyła.
Właściwie się nie znały. Tamci kupili dom zaledwie pół roku temu, ale od początku byli nastawieni przyjaźnie do sąsiadów i zawsze wymieniali z nią kilka uprzejmych zdań. W dniu przeprowadzki przeszli się nawet po wszystkich sąsiadach. Przywitali się i poczęstowali kawałkiem ciasta. Sernikiem z malinami, ulubionym ciastem Malwiny, dlatego tak zapamiętała tę sytuację. Było to raczej nietypowe zachowanie na polskich przedmieściach, ale wszystkim spodobał się ich gest.
Korczowie byli starsi od Sawickiej o nie więcej niż dziesięć lat. Ich córki chodziły do tej samej podstawówki co lata temu Malwina, więc z sąsiadką miały wspólny temat do rozmów. Okazało się, że niektóre nauczycielki Malwiny nadal pracują w tej szkole.
Patrzyła, jak kobieta znika za drzwiami swojego domu. W salonie zapaliło się światło, a ona podeszła do okna i szczelnie zasłoniła je ciężką szarą zasłoną. Co spowodowało nagłą zmianę jej zachowania?
Malwina wzruszyła ramionami i włożyła do uszu słuchawki. Przy dźwiękach polskiego rocka spacerowała ponad godzinę.KIEDYŚ
Myślałam o zemście. Codziennie. Każdego dnia, w każdej sekundzie moje myśli były skupione tylko na jednym temacie. Nie było nic słodszego i bardziej kojącego niż dokładne planowanie sposobu, w jaki odwdzięczę się wszystkim za to, co mi zrobili.
Lista osób nie była długa. Wiedziałam, że muszę działać po kolei, powoli. Małymi krokami do celu.
Najpierw poczują się niepewnie. Będą zagubieni, może nawet przerażeni. Wiedziałam, że będą zaprzeczać, przerzucać winę na innych. Oskarżać się wzajemnie, sobie przecież nie mieli nic do zarzucenia. Żadne słowo ani żaden gest, którym będą próbowali naprawić wyrządzoną krzywdę, w niczym nie pomogą.
Uśmiechałam się sama do siebie. W mojej głowie zamieszkała tylko jedna myśl i rozrosła się do potężnych rozmiarów.
Zemszczę się, a potem będzie już tylko dobrze.ROZDZIAŁ 3
DRUGI TYDZIEŃ STYCZNIA
Strumień ciepłej wody poleciał z góry, kiedy Malwina usłyszała dźwięk telefonu. Dopiero co weszła pod prysznic. Nie zamierzała odbierać. Pierwszy dzień pracy po tak długim urlopie, jakiego nie miała chyba nigdy, zamierzała rozpocząć powoli. Od ciepłego prysznica i kawy z bitą śmietaną. A potem spokojnie pojedzie do biura na prezentację, którą przygotowywała przez ostatnie dni.
Komórka dzwoniła bez przerwy. Ktoś się rozłączał i ponownie wybierał numer. Pewnie był to automatyczny telefon z jakiejś firmy, która będzie chciała sprzedać jej ubezpieczenie na życie, zaoferować kredyt na remont, prezentację materacy ortopedycznych albo komplet garnków. Nie była zainteresowana żadną ofertą, a już szczególnie emaliowanymi garnkami. Osoba po drugiej stronie linii musiała być bardzo zdeterminowana.
Malwina się nie spieszyła. Wyszła spod prysznica i stanęła na miękkim dywaniku. Owinęła się ręcznikiem, a w drugi zawinęła włosy. Zostawiała za sobą mokre ślady stóp. Nigdy jej to nie przeszkadzało, ale teraz pomyślała, że nie powinna się tak zachowywać. W końcu Sara mogła w każdej chwili wrócić do domu.
Przemknęła szybko do sypialni i zamknęła drzwi na klucz. Dwa razy nacisnęła klamkę, żeby się upewnić, że nikt nie wejdzie. Chyba nigdy nie będzie czuła się w pełni swobodnie, mieszkając z obcą osobą.
Telefon wciąż dzwonił. Wygrzebała go spod sterty ubrań. Odebrała, ale w odpowiedzi usłyszała dźwięk zakończonego połączenia. Spojrzała na ekran – dwadzieścia nieodebranych połączeń. Jedno z nieznanego numeru. Dziewiętnaście z pracy. Wybrała numer do firmy. Karolina odebrała po jednym sygnale.
– Malwina, gdzie ty, do cholery, jesteś?! – usłyszała w słuchawce głos zdenerwowanej koleżanki.
– W domu, a gdzie mam być? Przecież zebranie jest o czternastej.
– O czternastej?! O czym ty mówisz?! Dwa dni temu wysłałam ci maila ze zmianą godziny! Jeszcze wczoraj przesyłałaś mi gotową prezentację, musiałaś go odczytać!
– Rozumiem, że jestem spóźniona?
Usłyszała, jak Karolina wychodzi z gabinetu. Pewnie szła teraz do sali konferencyjnej. Minęła kuchnię, donice z palmami i ścianę pełną zegarów pokazujących godzinę w miastach na całym świecie, w których mieściły się oddziały Let’s Win Marketing Solutions. Musiała poinformować wszystkich, że Malwina wreszcie odebrała telefon.
– Spóźniona to mało powiedziane. Powinnaś zacząć pół godziny temu. Tomek jest wściekły. Nie wspominając o reszcie zarządu.
– Przeproś ich, zaraz będę.
– Zaraz, to znaczy o której? Bo jak umówię ich na inną godzinę, a ty znowu nie przyjdziesz…
– Nie dostałam żadnego maila – przerwała jej Malwina. – To nie jest moja wina.
– Nie wiem, czy takie wyjaśnienie ich zadowoli.
Karolina weszła do sali. Szum rozmów umilkł. Musiała przesłonić ręką mikrofon w telefonie, bo Malwina słyszała tylko jej stłumiony głos, a potem trzaśnięcie drzwiami.
– Dają ci czas do dziesiątej trzydzieści. Masz godzinę.
– A potem co zrobią? Wyrzucą mnie z pracy?
– Nie wiem, Malwina, od jakiegoś czasu nie jest tu normalnie.
– O czym ty mówisz?
Zaniepokoiła się. To nie był najlepszy moment na szukanie nowej pracy, a już na pewno nie mogła sobie pozwolić na brak comiesięcznej pensji na koncie.
– Pogadamy, jak przyjedziesz. Pospiesz się.
O kawie z bitą śmietaną i powolnej jeździe do biura mogła zapomnieć. Na szczęście wczoraj wyprasowała bordową sukienkę, którą teraz szybko na siebie włożyła. Bransoletka ze złotą zawieszką w kształcie kolibra też leżała przygotowana. Talizman szczęścia, bez którego nie wychodziła z domu. Do torebki wrzuciła telefon, szminkę i klucze. W biegu wkładała buty i płaszcz. Zdążyła jeszcze chwycić teczkę z dokumentami i jabłko, które zamierzała zjeść w samochodzie.
Dobiegła do auta i rzuciła wszystko na tylne siedzenie. W nocy nie padał śnieg. To jedyne, co ją ucieszyło tego poranka, bo odśnieżanie szyb znacznie opóźniłoby dojazd do pracy.
Włożyła kluczyk do stacyjki i przekręciła go. W odpowiedzi usłyszała kilka cichych dźwięków dochodzących spod maski. Zima. Mróz. Rozładowany akumulator. Zwolnienie z pracy już pukało do jej drzwi.
Spróbowała jeszcze kilka razy odpalić auto, ale nic się nie zmieniło. Nadal ten sam nieprzyjemny dźwięk. Potrzebowała pomocy. Trzasnęła ze złością drzwiami i poszła do domu naprzeciwko. Zadzwoniła kilka razy. Widziała, że w salonie i pokoju na piętrze ktoś jest. Słyszała śmiech dziewczynek. Na pewno nie były w domu same.
W końcu drzwi otworzył ich ojciec. Malwina poczuła swój ulubiony zapach, który doszedł do niej z dalszej części domu. Świeżo mielone ziarna kawy. Mężczyzna uśmiechnął się i oparł o futrynę. Miał na sobie spodnie od piżamy w czerwoną kratę i bluzę dresową. Wyglądał jak filmowy amant. Aktor, którego właśnie odciągnęła od ćwiczenia roli do jakiejś świątecznej komedii romantycznej. Zacisnęła usta, żeby się nie roześmiać z powodu swojej bujnej wyobraźni. Jeśli nie dotrze do pracy w ciągu pół godziny, to nie będzie jej do śmiechu.
– Cześć, dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam. Mam rozładowany akumulator w aucie. Czy mogłabym liczyć na twoją pomoc?
Z głębi domu usłyszała kobiecy głos. Sąsiadka podeszła do drzwi. Spojrzała na Malwinę i złapała męża za ramię. Stanęła przed nim, jakby chciała osłonić go swoim ciałem. Przed czym? A może myślała, że Malwina podrywa jej męża? Nie interesowało jej ani rozbijanie małżeństw, ani faceci z dwójką dzieci.
Malwina uniosła brwi i spojrzała na nich zaskoczona. Mężczyzna też był zmieszany tą sytuacją.
– O co chodzi? – zapytała Korcz nieprzyjemnym tonem.
– Sąsiadce rozładował się akumulator. Zaraz skoczę po kable do garażu i coś wymyślimy – odpowiedział, patrząc na żonę łagodnym wzrokiem.
– Będzie musiała pani poradzić sobie sama.
Sawicka nie zdążyła nawet otworzyć ust, żeby cokolwiek powiedzieć. Sąsiadka zatrzasnęła przed nią drzwi. Przeszła do salonu i stanęła w oknie z założonymi rękami. Wpatrywała się w Malwinę wściekłym wzrokiem. Czekała, aż zamknie furtkę i podejdzie do swojego auta. Dopiero wtedy Korcz zniknęła w głębi domu.
Malwina zamknęła na chwilę oczy, zacisnęła dłonie i wzięła głęboki wdech. Najpierw skupi się na dojeździe do pracy, potem na prezentacji, a na końcu przeanalizuje, kiedy i w jaki sposób popsuła relacje sąsiedzkie. Wczoraj mogła pomyśleć, że sąsiadka zignorowała ją przez przypadek, była zamyślona i nie zauważyła jej na chodniku. Dzisiejszego zachowania nie dało się już w żaden sposób usprawiedliwić.
Taksówka. To było jedyne rozwiązanie. Zarazem najgorsze z możliwych. Koszmar jazdy samochodem z kimś obcym. Tolerowała tylko komunikację miejską, a i tak ograniczała podróże autobusami do niezbędnego minimum. Jazda taksówką wychodziła daleko poza jej strefę komfortu. Do tego doprowadził ją brak zaufania do nieznajomych ludzi.
Zamówiła transport przez aplikację. Na palcach jednej ręki mogła policzyć, ile razy skorzystała z takiej taksówki. Czekała, cały czas śledząc punkt na mapie kierujący się w jej stronę. Przestępowała z nogi na nogę. Temperatura od rana utrzymywała się poniżej zera, a chłodny wiatr potęgował uczucie zimna.
Minął ją sąsiad mieszkający na początku ulicy, który codziennie biegał wokół osiedla. Nawet na nią nie spojrzał, co akurat odebrała jako dobry znak. Widocznie jemu nic nie zrobiła. Minął ją drugi raz, szybszym tempem, wydając z siebie odgłosy świadczące o tym, że jest już mocno zmęczony. Zupełnie nie rozumiała, co ludzie widzą w bieganiu w kółko. Bez celu. Donikąd. Dziwny nawyk.
Upewniła się, że zabrała wszystkie rzeczy z samochodu, i dalej wpatrywała się w ekran. Usłyszała dźwięk silnika. Samochód wyjątkowo szybko zbliżał się do niej, ignorując progi zwalniające. Zatrzymał się na środku ulicy. Nie wyłączając silnika, kierowca wychylił się przez okno i pomachał.
Wsiadła i starannie zapięła pas. Stare auto z widoczną na masce rdzą, a za kierownicą dwudziestoletni chłopak. Niedoświadczony kierowca z brawurą i poczuciem pewności siebie przypisanymi do młodego wieku. Jej największy koszmar właśnie się ziścił.