Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cień Jedwabnego szlaku - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 maja 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,90

Cień Jedwabnego szlaku - ebook

Jedwabny Szlak. Już sama nazwa podsuwa wyobraźni romantyczno-awanturnicze obrazy. Droga, którą wędrowali dawni kupcy, wioząc drogie materie i przyprawy, a wraz z nimi wędrowały idee i wynalazki. Trasa wiodąca przez kilkanaście krajów – marzenie chyba każdego podróżnika. A na pewno Colina Thubrona, gdyż Jedwabny Szlak biegnie przez tereny szczególnie mu bliskie: Bliski i Daleki Wschód, Rosję, dawne republiki radzieckie. Podróż zaczyna się w Xi’an, sercu Chin, gdzie spoczywa Żółty Cesarz, protoplasta Chińczyków, wynalazca pisma, muzyki, matematyki i jedwabiu. Dalej prowadzi przez góry środkowej Azji, północny Afganistan, Iran, aż do tureckiego portu w Antiochii. Łącznie to ponad jedenaście tysięcy kilometrów przebytych w ciągu ośmiu miesięcy – autostopem, autobusami, ciężarówkami, a nawet na wielbłądzie.

Ale Cień Jedwabnego Szlaku to nie tylko opis podróży, fascynujące krajobrazy, interesujące rozmowy – to również niezwykle wnikliwe obserwacje zmian zachodzących w dzisiejszej Azji. To opowieść o rewolucji ekonomicznej w Chinach, o rozpadzie tożsamości, o zepchniętych na margines mniejszościach. To piękna i ważna relacja ze współczesnej podróży tym starożytnym szlakiem.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7536-637-2
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

rozdział_pierwszy_ Świt

O świ­cie zie­mia jest pu­sta. Trakt bie­gnie przez je­zio­ro po mo­ście ze sre­brzy­ste­go gra­ni­tu, a w od­da­li, na bla­dym tle wła­sne­go od­bi­cia, lśni świą­ty­nia. Świa­tło jest czy­ste i nie­ru­cho­me. Świą­tyn­ne od­gło­sy uci­chły, ci­sza wzmac­nia pust­kę – sztucz­ne je­zio­ro, świą­ty­nię, most – jak kształ­ty daw­no za­po­mnia­nej ce­re­mo­nii.

Po po­trój­nym ta­ra­sie wspi­nam się do świą­ty­ni po­ło­żo­nej nie­opo­dal ciem­nej góry, po ho­ry­zont po­ro­śnię­tej wie­ko­wy­mi drze­wa­mi. Moje kro­ki na scho­dach brzmią ci­cho. Nowy ka­mień i sta­re drze­wa wpro­wa­dza­ją w umy­śle ła­god­ny za­męt. Gdzieś w le­sie nade mną, wśród ty­siąc­let­nich cy­pry­sów, znaj­du­je się grób ce­sa­rza Hu­ang­di (Żół­te­go Ce­sa­rza), mi­tycz­ne­go pro­to­pla­sty Chiń­czy­ków.

Po dzie­dziń­cu świą­tyn­nym spa­ce­ru­je grup­ka piel­grzy­mów, na stra­ga­nach pod żół­ty­mi mar­ki­za­mi sprze­daw­cy ofe­ru­ją żół­te róże. Ci­sza jest gę­sta od cie­ni. Cy­pry­sy, któ­re do­ko­na­ły in­wa­zji na te­ren świą­ty­ni, sto­ją sza­re i wie­ko­we, jak­by za­mie­nia­ły się w ka­mień. Uwa­ża się, że je­den z cy­pry­sów po­sa­dził sam Hu­ang­di; na in­nym wiel­ki ce­sarz Wudi, za­ło­ży­ciel świą­ty­ni, dwa ty­sią­ce lat temu wie­szał zbro­ję przed mo­dli­twą.

Piel­grzy­mi ro­bią so­bie zdję­cia. Po­zu­ją z mar­so­wy­mi mi­na­mi, czer­piąc pre­stiż z ma­gii tego miej­sca. Tu­taj ich prze­szłość sta­je się świę­ta. Sły­chać tyl­ko szmer bam­bu­sów i ci­che roz­mo­wy go­ści. W tej świą­ty­ni skła­da­ją hołd wła­sne­mu dzie­dzic­twu, wy­ra­ża­ją dumę z miej­sca zaj­mo­wa­ne­go w świe­cie. Prze­cież ce­sarz Hu­ang­di wy­na­lazł cy­wi­li­za­cję. To on po­wo­łał do ży­cia Chi­ny i mą­drość.

Ko­bie­ta wpa­tru­je się w głaz z od­ci­śnię­ty­mi dwo­ma wiel­ki­mi śla­da­mi stóp. Dziew­czę­ca, drob­na, pod­ska­ku­je na wi­dok cu­dzo­ziem­ca. Cu­dzo­ziem­cy tu nie przy­cho­dzą – ko­bie­ta śmie­je się przez pal­ce – prze­pra­sza. Po­tem wy­ja­śnia, że śla­dy w ka­mie­niu zo­sta­wił Hu­ang­di.

– Chy­ba nie na­praw­dę?

– O, tak. Jed­na z jego kon­ku­bin po­słu­gi­wa­ła się nimi przy wy­ro­bie bu­tów. On wy­na­lazł buty.

Po chwi­li zbli­ża­my się do wy­ry­tych w ka­mie­niu imion daw­nych ce­sa­rzy, a na koń­cu dzie­dziń­ca do­cie­ra­my do sali za­ło­ży­cie­la ludz­kiej cy­wi­li­za­cji. Na oł­ta­rzu pło­ną świe­ce, dy­mią ka­dzi­dła, leżą ster­ty pla­sti­ko­wych owo­ców. Kie­dy zwra­cam się do ko­bie­ty, pa­trzy mi szcze­rze w oczy. Hu­ang­di wy­na­lazł pi­smo, mu­zy­kę i ma­te­ma­ty­kę, wy­ja­śnia. Wy­na­lazł je­dwab. Wte­dy za­czę­ła się hi­sto­ria. Lu­dzie przy­cho­dzą tu od po­ko­leń.

– Te­raz przy­szedł tak­że pan. Pra­cu­je pan dla rzą­du? – Jej wzrok ze­śli­zgu­je się na moje zno­szo­ne spodnie i za­ku­rzo­ne spor­to­we buty. – Jest pan na­uczy­cie­lem?

– Tak – kła­mię. Oto roz­wi­ja się nowa toż­sa­mość: na­uczy­ciel lu­bią­cy hi­sto­rię, któ­re­go ro­dzi­na zo­sta­ła w oj­czyź­nie. Chcę po­dró­żo­wać nie­py­ta­ny.

– To dla­te­go mówi pan po man­da­ryń­sku – od­po­wia­da ko­bie­ta (cho­ciaż mó­wię sła­bo, pra­wie bez in­to­na­cji). – Do­kąd pan je­dzie?

W pierw­szej chwi­li chcę po­wie­dzieć, że do Tur­cji, nad Mo­rze Śród­ziem­ne, ale wy­da­je się to nie­do­rzecz­ne. Sły­szę wła­sny głos:

– Je­dwab­nym Szla­kiem na pół­noc­ny za­chód, do Ka­szga­ru. – Już to brzmi do­sta­tecz­nie oso­bli­wie. Ko­bie­ta uśmie­cha się ner­wo­wo. Czu­je, że po­su­nę­ła się za da­le­ko, więc milk­nie. Nie­wy­po­wie­dzia­ne py­ta­nie: „Po co pan je­dzie?”, zbie­ra się mię­dzy jej ocza­mi w kształ­cie le­d­wo do­strze­gal­nej zdu­mio­nej li­lii. W Chi­nach rzad­ko pada py­ta­nie: „po co?”. Jest zbyt wścib­skie, zbyt do­cie­kli­we. Idzie­my w mil­cze­niu.

Nie­kie­dy po­dróż ro­dzi się z na­dziei i in­stynk­tu, z pew­no­ści, któ­ra ude­rza do gło­wy, kie­dy wo­dzisz pal­cem po ma­pie: Tak, tu­taj i tu­taj… jesz­cze tu. Tędy bie­gną za­koń­cze­nia ner­wo­we świa­ta…

Sto po­wo­dów przy­na­gla cię do po­dró­ży. Je­dziesz, aby po­znać kon­kret­ne oso­by, za­lud­nić pu­stą mapę. Ży­wisz prze­ko­na­nie, że tam bije ser­ce świa­ta. Je­dziesz, by spo­tkać się z pro­te­uszo­wy­mi kształ­ta­mi wia­ry. Je­dziesz, bo wciąż je­steś mło­dy, żąd­ny wra­żeń, chrzę­stu pia­chu pod bu­ta­mi; je­dziesz, po­nie­waż je­steś sta­ry i mu­sisz coś po­jąć, za­nim bę­dzie za póź­no. Je­dziesz zo­ba­czyć, co się wy­da­rzy.

Po­dróż Je­dwab­nym Szla­kiem przy­po­mi­na jed­nak po­goń za du­chem. Szlak wie­dzie przez ser­ce Azji, ale ofi­cjal­nie znik­nął, po­zo­sta­wia­jąc siat­kę nie­po­ko­ju: fał­szy­we gra­ni­ce, ludy nie­uwzględ­nio­ne na żad­nych ma­pach. Wszę­dzie, gdzie się znaj­dziesz, dro­ga roz­wi­dla się i błą­dzi. To nie jest po­je­dyn­cza dro­ga, ale wie­le dróg, cała sieć wy­bo­rów. Moja tra­sa li­czy po­nad je­de­na­ście ty­się­cy ki­lo­me­trów i miej­sca­mi jest nie­bez­piecz­na.

Ale w świą­ty­ni ce­sa­rza Hu­ang­di wzrok ko­bie­ty po­wę­dro­wał na pół­noc.

– Po­cho­wa­no go tam, na gó­rze – mówi. – Na­pi­sa­no, że kie­dy ce­sarz szy­bo­wał do nie­ba, lu­dzie chwy­ci­li go za ubra­nie i pró­bo­wa­li za­trzy­mać. Nie­któ­rzy twier­dzą, że tam po­cho­wa­no tyl­ko jego strój, ale we­dług mnie to nie­praw­da. – Ko­bie­ta mówi ci­cho, z nut­ką nie­wy­ja­śnio­ne­go smut­ku. – Grób jest bar­dzo mały, inny niż gro­by póź­niej­szych ce­sa­rzy. W tam­tych cza­sach ży­cie było chy­ba prost­sze.

Jesz­cze przez mi­nu­tę idzie­my pod świą­tyn­ny­mi oka­pa­mi. Na­gle ci­szę prze­ry­wa ło­skot mło­tów pneu­ma­tycz­nych i jęk cię­ża­ró­wek.

– Bu­du­ją nową świą­ty­nię – mówi ko­bie­ta. – Na świę­ta i kon­fe­ren­cje. Ta jest za mała. Nowa po­mie­ści pięć ty­się­cy osób.

Póź­niej pa­trzę z góry na plac bu­do­wy. Wy­obra­żam so­bie ła­god­ne, nie­zmien­ne chiń­skie pa­wi­lo­ny świą­tyn­ne, wy­ra­sta­ją­ce z bla­de­go gra­ni­tu. To miej­sce, Hu­ang­di Ling, jest od­da­lo­ne za­le­d­wie o sto sześć­dzie­siąt ki­lo­me­trów na pół­noc od współ­cze­sne­go Xi’anu, ale leży za­to­pio­ne w in­nym cza­sie, w ero­zji i nę­dzy. Kto tu przy­je­dzie?

Cała oko­li­ca od­ra­dza się jako na­ro­do­we miej­sce kul­tu, a w star­szej świą­ty­ni peł­no jest już stel pa­miąt­ko­wych, ofia­ro­wa­nych „ojcu na­ro­du” przez chiń­skich przy­wód­ców. Oto ka­mień z ka­li­gra­fią Sun Jat-sena z 1912 roku oraz Czang Kaj-sze­ka, jak moż­na się było spo­dzie­wać, dość to­por­ną; jest ste­la od Mao Ze­don­ga, któ­ry póź­niej po­tę­pił Hu­ang­di jako feu­da­ła, a tak­że Deng Xia­opin­ga i znie­na­wi­dzo­ne­go Li Pen­ga.

Kie­dy wej­dziesz wy­żej, ścież­ką wi­ją­cą się wśród cy­pry­sów, ło­skot bu­do­wy za­mie­ra. Z od­da­li do­bie­ga stu­ka­nie dzię­cio­ła, ludz­kie gło­sy nio­są się echem i cich­ną. Gdzie­nieg­dzie dro­gę zna­czą żół­te fla­gi na bam­bu­so­wych tycz­kach. Stop­nio­wo co­fasz się w cza­sie. Nie­da­le­ko szczy­tu dro­ga prze­cho­dzi w ka­mien­ne scho­dy, a drze­wa przy­bie­ra­ją fan­ta­stycz­ne kształ­ty, po­skrę­ca­ne jak li­za­ki albo roz­dar­te wzdłuż błę­kit­nych żył. Tu­taj na­wet naj­więk­szy man­da­ryn, na­wet sam ce­sarz wy­sia­dał z lek­ty­ki i do mau­zo­leum do­cho­dził pie­szo.

Pra­wie wszyst­kie od­kry­cia – od mu­zy­ki po ka­len­darz – przy­pi­su­je się ce­sa­rzo­wi Hu­ang­di. Wład­ca ów rzą­dził przez sto lat do 2597 roku przed na­szą erą, po czym wzbił się do nie­ba na smo­ku. To on usta­no­wił świę­to zie­mi i je­dwa­biu. Rzą­dzą­cy po nim ce­sa­rze in­au­gu­ro­wa­li rok, orząc ry­tu­al­ną bruz­dę, a ich mał­żon­ki skła­da­ły w ofie­rze ko­ko­ny i li­ście mor­wy na oł­ta­rzu Lei-tsu, Pani Je­dwab­ni­ków.

Zgod­nie z le­gen­dą Lei-tsu od­kry­ła je­dwab. Spa­ce­ru­jąc po ogro­dzie, za­uwa­ży­ła dziw­ne­go ro­ba­ka zja­da­ją­ce­go li­ście mor­wy. Przez kil­ka dni ce­sa­rzo­wa pa­trzy­ła, jak ro­bak owi­ja się w zło­ci­stą sia­tecz­kę i przy­szło jej na myśl, że to du­sza jed­ne­go z przod­ków. Uj­rzaw­szy, jak ro­bak się cho­wa, po­my­śla­ła, że umarł, ale po pew­nym cza­sie z ko­ko­nu wy­le­cia­ła od­ro­dzo­na ćma. Za­cie­ka­wio­na ce­sa­rzo­wa za­czę­ła się ba­wić ma­leń­kim pęk­nię­tym ca­łu­nem, aż nie­chcą­cy wrzu­ci­ła go do her­ba­ty. Po­cią­gnąw­szy za zmięk­czo­ne włók­no, za­czę­ła je roz­wi­jać, aż ze zdu­mie­niem uj­rza­ła dłu­gą, lśnią­cą nić je­dwab­ną. Z cza­sem Lei-tsu zo­sta­ła na­uczy­ciel­ką tka­nia je­dwa­biu i ho­dow­li ta­jem­ni­czych ro­ba­ków. Po śmier­ci uzna­no ją za bo­gi­nię i umiesz­czo­no na nie­bo­skło­nie w domu Skor­pio­na w gwiaz­do­zbio­rze Je­dwab­ne­go Domu.

W koń­cu do­cie­rasz na szczyt, na­zy­wa­ny przez sta­ro­żyt­nych górą Qiao. Przez drze­wa są­czy się świa­tło i ka­dzi­dla­ny dym. Lu­dzie skła­da­ją tu ofia­ry od VIII wie­ku przed na­szą erą, a ce­sarz Wudi ka­zał wy­bu­do­wać plat­for­mę do mo­dlitw, któ­ra dzi­siaj po­ma­łu nisz­cze­je. Ko­tły wiel­ko­ści be­to­nia­rek są peł­ne ka­dzi­deł, a za­wie­szo­na na sznu­rze kło­da ude­rza w gi­gan­tycz­ny dzwon, któ­re­go dźwięk wstrzą­sa la­sa­mi.

Za su­ro­wym mu­rem, nie­mal cał­ko­wi­cie za­sło­nię­tym przez cy­pry­sy, wzno­si się ko­piec po­grze­bo­wy ce­sa­rza Hu­ang­di. Ko­piec ma za­le­d­wie czte­ry me­try wy­so­ko­ści i jest za­ro­śnię­ty krza­ka­mi. Ostroż­nie okrą­żasz go ubi­tą ścież­ką. Na ste­li po­grze­bo­wej za­tknię­tej przed kop­cem wid­nie­je na­pis: „Jeź­dziec na smo­ku na gó­rze Qiao”. Mimo to za­sta­na­wiasz się, jak na­praw­dę umarł i kim był. Część hi­sto­ry­ków uwa­ża, że smok to wspo­mnie­nie po me­te­ory­cie, któ­re­go upa­dek przy­pie­czę­to­wał ko­niec ce­sa­rza. Reszt­ki me­te­ory­tu od­kry­to nie­opo­dal.

W mia­rę jak wę­dru­jesz pod­nó­żem gór, ta­jem­ni­ca się po­głę­bia. Oko­licz­ne ja­ło­we wzgó­rza nie na­le­żą do kla­sycz­nych Chin, ale do su­row­sze­go świa­ta. W tym miej­scu pro­win­cja Sha­anxi wy­su­wa się w kie­run­ku Mon­go­lii. Tym ko­ry­ta­rzem bar­ba­rzyń­skie ple­mio­na Hu­nów, Tur­ków i Mon­go­łów za­pusz­cza­ły się na po­łu­dnie, w głąb Chin, ku roj­nym mia­stom nad Hu­ang He. Daw­niej­sze, do­kład­niej­sze hi­sto­rie mó­wią o ce­sa­rzu Hu­ang­di jako o ich po­przed­ni­ku, wo­dzu kla­nu, któ­ry na­je­chał z pół­noc­ne­go za­cho­du i zjed­no­czył na­po­tka­ne ludy. Jak­by pró­bu­jąc unie­ru­cho­mić w hi­sto­rii ten za­lew no­ma­dów, już w XI wie­ku mę­dr­cy za­czę­li na­zy­wać zdo­byw­cę swo­im przod­kiem. Ce­sarz prze­jął żół­tą bar­wę gle­by z głę­bi Chin, gdzie nie­sio­ny wia­trem less z pół­noc­nych pu­styń osa­dza się na ży­znych po­lach. Zie­mia bar­ba­rzyń­ców była czar­na lub czer­wo­na, biel zaś sta­no­wi­ła ko­lor śmier­ci i Za­cho­du. Ser­ce świa­ta mia­ło bar­wę żół­tą.

Z mę­tli­kiem w gło­wie za­wra­cam do gro­bu. Na­gle ten ko­piec prze­sta­je się ja­wić jako za­by­tek zło­te­go wie­ku, lecz sta­je się pry­mi­tyw­nym kur­ha­nem wo­dza no­ma­dów. Oj­ciec Chin wca­le nie był Chiń­czy­kiem.

Pani Je­dwab­ni­ków rów­nież zni­ka z kart zna­nej hi­sto­rii. Sztu­ka wy­twa­rza­nia je­dwa­biu roz­prze­strze­ni­ła się wzdłuż chiń­skich rzek wie­le lat przed nią. Po­nad sześć ty­się­cy lat temu miesz­ka­niec wio­ski neo­li­tycz­nej wy­rył je­dwab­ni­ka na kub­ku z ko­ści sło­nio­wej, ar­che­olo­dzy wy­ko­pa­li też ko­kon roz­łu­pa­ny ludz­ką ręką. Je­dwab z koń­ca trze­cie­go ty­siąc­le­cia przed na­szą erą zna­le­zio­no w ru­inach mia­sta w Turk­me­ni­sta­nie, a pod­czas prac wy­ko­pa­li­sko­wych na wcze­snych sta­no­wi­skach od­kry­to na­rzę­dzia przę­dzar­skie, a na­wet je­dwab­ne wstąż­ki far­bo­wa­ne na czer­wo­no.

Na le­śnej po­la­nie przy plat­for­mie mo­dli­tew­nej je­den z pra­cow­ni­ków wy­cią­ga do mnie rękę po pie­nią­dze, z na­dzie­ją, że sprze­da mi ka­dzi­dło. Pod wpły­wem ka­pry­su wy­bie­ram jed­nak inną for­mę ofia­ry. Po­ma­lo­wa­ną kło­dą – po­ru­sza się szyb­ciej i jest cięż­sza, niż się spo­dzie­wa­łem – ude­rzam w wi­szą­cy dzwon. Wi­bru­ją­cy dźwięk roz­cho­dzi się po ciem­nej po­la­nie. Jesz­cze dłu­go po tym, jak pu­ści­łem kło­dę, dźwięk dud­ni nad plat­for­mą, la­sem i gro­bem niby me­lan­cho­lij­na, w nie­ja­sny spo­sób nie­po­ko­ją­ca wieść. Piel­grzy­mi od­wra­ca­ją gło­wy i pa­trzą. Dźwięk jest bar­dziej prze­ni­kli­wy od wszel­kich ka­dzi­deł i świec.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: