- W empik go
Cień ponurego Wschodu. Za kulisami życia rosyjskiego - ebook
Cień ponurego Wschodu. Za kulisami życia rosyjskiego - ebook
"Nie piszę bynajmniej historycznych szkiców o Rosji, ani carskiej, ani sowieckiej. Podaję tylko szereg rysów i cieniów z życia i psychologii tego narodu, a mianowicie takich, które pozostawały poza kulisami rzeczywistości. Tymczasem rzucają one promień światła na duszę narodu i dają plan myślenia o nim. Myślę więc, że moje szkice „Cień ponurego Wschodu” pomogą w pewnym stopniu w wykonaniu tego obowiązku. Naród rosyjski historycznie i fizjologicznie jest zbliżony do narodów Wschodu, lecz przyjął od nich najbardziej ponure i zbrodnicze cechy. Jasne strony psychologii i moralności wschodnich ludów są obce Rosjanom, gdyż wymagają hartu i wzniosłości ducha..."
W trakcie lektury niektóre informacje przyjmuje się z niedowierzaniem, inne zaś z lekiem. Niemniej – warto tę książkę przeczytać, aby ujrzeć obraz Rosji na przełomie XIX i XX wieku...
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8064-738-1 |
Rozmiar pliku: | 987 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
Nie piszę bynajmniej historycznych szkiców o Rosji, ani Carskiej, ani Sowieckiej. Podaję tylko szereg rysów i cieniów z życia i psychologji tego narodu, a mianowicie takich, które pozostawały po za kulisami rzeczywistości. Tymczasem rzucają one promień światła na duszę narodu i dają plan myślenia o nim.
Jestem przekonany, że cywilizowana ludzkość będzie zmuszona iść do Rosji nie z handlowemi misjami i swoją walutą, lecz z krzyżem, nauką i wolą, zmuszającą do pracy ten naród, który stracił rozum, honor i ojczyznę. Jest to ciężki obowiązek ludzkości, lecz trudno! — ominąć go nie uda się. Myślę więc, że moje szkice „Cień ponurego Wschodu“ pomogą w pewnym stopniu w wykonaniu tego obowiązku.
Naród rosyjski historycznie i fizjologicznie jest zbliżony do narodów Wschodu, lecz przyjął od nich najbardziej ponure i zbrodnicze cechy. Jasne strony psychologji i moralności wschodnich ludów są obce Rosjanom, gdyż wymagają hartu i wzniosłości ducha.
Lekceważenie i poniewieranie kobiety — matki i żony, upadek moralności rodzinnej, zachłanność polityczna, brak łączności społecznej, przepaść pomiędzy inteligencją a ludem, demokratyzm w formie idealizmu lub chamstwa duchowego, wybujałość nienawiści klasowej, duch mordu i rabunku, obojętność lub nierealność zasad religijnych, zabobony, resztki kultury XIII–XIV wieku, serwilizm i niemoralność społeczna są temi ujemnemi cechami, Wschodu, który przeżył już sam siebie.
Teraz, gdy poza mną pozostał długi okres mojej włóczęgi przez najdziksze i najkulturalniejsze kraje azjatyckiego Wschodu, widzę wyraźnie ponury cień jego w najważniejszych przejawach życia rosyjskiego — upaństwowionego i anarchicznego.
Widzę wyraźnie niebezpieczeństwo, grożące cywilizacji chrześcijańskiej od Wschodu, ale nie od rzeczywistego Wschodu, który pozostaje w mistycznej zadumie lub w imponującym majestacie, gdy broni swojej kultury i samoistności od zgubnych wpływów przybyszów. Widzę groźbę Wschodu, w awangardzie którego idzie mrowie rosyjskie mongolskich mieszańców, a za nim fala doprowadzonych do rozpaczy, rozpalonych nienawiścią Azjatów zdemoralizowanych i zrewolucjonizowanych przez sowieckich dyplomatów za krwią zbroczone złoto, zdarte z zamordowanych, z obrazów i krzyży świętych, z przybytków wiedzy.
W tej chwili obawy od wschodu przypominam sobie pełne cynizmu słowa jednego z wybitnych rosyjskich publicystów, Engelharda, który w ten sposób malował bliskie losy Rosji:
— My jesteśmy narodem anarchistycznym, tatarskim, uznającym tylko przemoc fizyczną, siłę zbrojną, twardą pięść, bat nad sobą! Gdy nie chcieliśmy płacić podatków, rząd dał nam wódkę, podsuwał nam ją wszędzie, na każdym kroku, zmuszając, do picia nawet wprost na ulicy. Piliśmy i płaciliśmy w ten sposób podatki. Nie chcieliśmy być kulturalnymi ludźmi, nie chcieliśmy posyłać dzieci swoich do szkół, wtedy pop zaczął odmawiać nam ślubu, chrztu i pogrzebu, a policjant batem tłukł nas — ojców i matki za opór; nie zgadzaliśmy się dawać rekruta, przychodził oficer z kompanją i wystrzeliwał nas lub kłuł bagnetami. Wtedy stawaliśmy się państwowcami i patrjotami: płaciliśmy do Skarbu „Matki Rosji“, paliliśmy się do oświaty, szliśmy bronić cara, wiarę i ojczyznę! Teraz wszystko runęło. Jesteśmy najwolniejszym narodem na ziemi. Możemy sami rabować złoto, uczyć burżuja zamiatania ulic i czyszczenia stajen, bić się na ulicach własnych miast, śpiewając „na jednego uderzmy we trzech śmiało, a po zwycięstwie pić!“ — Wolność mamy, lecz ona niesie nam dar niezwykły, — głód, — głód, jakiego nie widział świat! Jeść będziemy padlinę, korę, glinę, dzieci własne zjadać będziemy. Wtedy tylko padnie Lenin lub inny komunistyczny tyran, i rozszarpie go tłum na ulicach Moskwy tak, jak niegdyś rozszarpał Dymitra-Samozwańca ; potem schowamy za cholewę ostry nóż i wyjdziemy na ulice, wielkie drogi, zaczaimy się w krzakach lub za rogami domów i płotów i, szepcząc nasze rosyjskie, zbójeckie żargonowe hasło „Saryń da na kiczku“ będziemy pruli brzuchy i gardziele przechodniom i będziemy istnieli dopóki będzie co pruć. A gdy zabraknie, rzucimy noże, padniemy na kolana przed całym światem i ryczeć będziemy:
— Wielkiemi jesteśmy zbrodniarzami! Zabiliśmy ojca-sumienie i matkę-ojczyznę! Winę swoją, jak ohydną ranę pokazujemy, błagając was, cywilizowane narody, przychodźcie i ratujcie!“
Prof. Antoni-Ferdynand Ossendowski.
Mroczne cienie wsi
Wieś rosyjską opiewali najlepsi mistrze pióra. Lecz czy rosyjscy pieśniarze nie znali wcale wsi swej ojczyzny, czy też idealizowali ją, widząc w jej mroku to, co chcieli widzieć, a czego tam nie było i być nie mogło?
Spójrzmy na tę wieś rosyjską, niezależnie od tego, gdzie jest położona, czy w pobliżu wielkiego miasta, czy w dziewiczym lesie, gdzieś na północ od Wołogdy lub nad Kamą. Oczywiście, że im dalej od kulturalnych punktów, tem wyraźniej występują najbardziej charakterystyczne cechy wsi.
Znam osobiście dobrze sioła i wsie guberni petersburskiej, ołonieckiej, nowgorodzkiej, pskowskiej, oraz wsie i osady syberyjskie.
W tych zbiorowiskach naprędce skleconych chat o dachach ze słomy, albo grubo ociosanych desek czy krąglaków, naczelne miejsce zajmuje dom Boży — cerkiew lub kaplica wyznania prawosławnego; czasami też obok, w jakiejś już opuszczonej chacie mieści się szkoła ludowa, prawie przez dzieci włościańskie nie uczęszczana. Istnieje duchowny, istnieje nauczyciel, z których pierwszy bywa zajęty wyciskaniem z chłopów darów na plebanję i pijaństwem, drugi rewolucyjną propagandą i też pijaństwem. Lecz obok, tych przodowników religji i oświaty, tuż obok, w jednej z takich samych brudnych, cuchnących izb, mieszkają i działają czarownicy, wróżbiarze i wiedźmy... tu też, gdzieś w pobliżu gnieździ się prastare pogaństwo.
Przechowała się tradycyjna szkoła tych czarowników i wiedźm, i od jednego do drugiego przechodzą jej przepisy, przeżywszy wieki.
Czarownik jest to mężczyzna lub kobieta najczęściej starzy, którzy posiadają tajemnicę wiedzy leczenia chorób u ludzi i bydła, łagodzenia domowego demona, gdy zbytnio wpadnie w gniew, tamowania krwi, wypędzania robactwa z domów, oczyszczania osobno stojących poza obrębem wsi „czarnych“ łaźni chłopskich od djabłów, które tam obierają sobie siedzibę, straszą ludzi i czynią im różne krzywdy; szukania koniokradów; wzywania dusz zmarłych, czynienia wróżb, odnajdywania skarbów, ukrytych w ziemi, i t. p. Obok tego czarownik lub czarownica znają doskonale botanikę, a w ciemnej historji życia wsi rosyjskiej ponurą linją przechodzi zbrodnia trucicielstwa.
Opiszę niektóre praktyki tych czarowników z własnych doświadczeń.
W guberni petersburskiej, około st. Wejmarn leży wieś Manuiłowo, w której przemieszkiwał przed 10-laty niejaki Sokołow, posiadający liczną rodzinę. Lecz była to typowa rodzina chłopska ze wsi podmiejskiej. Córka Helena służyła pewien czas jako pokojowa w mieście Jamburgu, lecz wkrótce była przyłapana na kradzieży i wydalona. Potem mieszkała w Petersburgu bez zajęcia jako kobieta przedajna. Dwóch synów Sokołowa pracowało w fabrykach, lecz zbrzydła im ta praca, więc popełnili jakieś zabójstwo, po którym jeden odbył 4-letnie więzienie, drugi zaś był zesłany na Syberję. Ten ostatni po powrocie z wygnania zorganizował bandę rozbójniczą, która długi czas bezkarnie grasowała na okolicznych drogach, oddając za swą bezkarność miejscowej policji znaczną część swoich łupów. Takiej to rodziny był głową Sokołow. Słynął jako czarownik na cały obszerny okrąg kilku powiatów. Szczególnie był popularny z powodu swojej praktyki lekarskiej.
Bywałem często w Manuiłowie, gdyż polowałem tam, zapraszany przez miejscowego obywatela ziemskiego, p. Pawłowicza.
Pamiętam, że przywieziono kiedyś do Manujłowa z powiatu gdowskiego cały szereg chorych, pomiędzy którymi byli chorzy na trąd i tyfus brzuszny. Było też kilku weneryków. Rozpoczęło się leczenie. Trędowaty był wsadzony do beczki z gorącą wodą i nakryty szczelnie płachtami. Sokołow wrzucił do beczki jakieś zioła, mrucząc przytem magiczne formuły czy zaklęcia, w których często powtarzały się słowa „nostradamus“ i „szugana“. Potem zaczął okadzać beczkę z chorym dymem z suchych traw i ziół, kreśląc smołą na bokach beczki jakieś zawiłe, widocznie, przypadkowe znaki. Po godzinie wyjęto z beczki zemdlonego trędowatego; był czerwony, jak ugotowany rak, z oczami w słup. Rany jego na ustach, nosie i rękach wydawały się jeszcze bardziej straszne i ohydne. Gdy ocucono chorego, Sokołów kazał mu wypić duży kubek wody z tej samej beczki ująwszy go zaś za głowę, długo wpatrywał się mu w źrenice, i rzekł poważnym i rozkazującym głosem:
— Idź, idź precz szugana, czygana choroby! Czarny tego chce! Czarny ci to rozkazuje. Idź, idź precz!
Nie wiem czy pomogła trędowatemu ta kuracja, lecz wiem, że rząd rosyjski wskutek szybkiego rozpowszechnienia się trądu w powiatach jamburskim i gdowskim był zmuszony założyć tam szpital dla trędowatych.
Tenże Sokołow leczył chorych na tyfus w sposób niemniej zadziwiający. Chorych, miotających się w malignie, wstrząsanych gorączką i dreszczem, kładziono na śniegu na kilka minut, potem owijano w nowe płótno i mocno związywano sznurami. Tak „spreparowanego“ pacjenta Sokołow forsownie karmił gorącym, miękkim czarnym chlebem, zmieszanym z proszkiem z wysuszonych karaluchów, poczem kładł mu z zaklęciami na brzuch jedną po drugiej 13 cegieł, poznaczonych jakiemiś znakami i bardzo silnie ogrzanych.
Podobno ta kuracja zwykle szybko doprowadzała pacjenta do zdrowia, lecz w tym wypadku, o którym piszę, jeden z chorych zmarł z perytonitu, a znajdujący się w gronie myśliwych profesor Medycznej Akademji petersburskiej dr. med. Abramyczew pociągnął Sokołowa do odpowiedzialności sądowej.
Jednak spisany protokół zginął w kancelarji powiatowej policji, która, jak się okazało, często korzystała z porady „czarownika“ Sokołowa.
Weneryków czarodziej wsadzał na 3–5 dni do kupy gnoju końskiego, wyrzuconego ze stajni. Do tej kupy wtykał on siedem laseczek różnej długości, z przywiązanymi do nich szmatkami, noszącymi jakieś znaki i zapisanymi niezrozumiałymi słowami: „prys, taczuj, habdyk“.
Bydło się leczy okadzaniem dymem z traw, proszkami ze spalonych włosów, wysuszonych żab lub nietoperzy; rany zwierząt zaleczane są roztopionym tłuszczem borsuka lub szczura. Wszystko to się dzieje przy mruczeniu lub wykrzykiwaniu różnych niezrozumiałych słów, a nawet całych frazesów.
W gubernji pskowskiej, w powiecie ostrowskim, byłem świadkiem leczenia dziwnej choroby u koni i kobiet. Ogony i grzywy końskie oraz warkocze kobiet czasem stawały się nagle tak splątanymi, że nie można ich było w żaden sposób rozczesać. Medycyna wie, że ten objaw zależy od zakażenia się jakimś specjalnym wodorostem i że ta choroba jest właściwością miejsc bagnistych. Jednakże miejscowy czarownik postawił inną diagnozę. Orzekł, że to „domowy demon po nocach plecie warkocze kobietom i grzywy koniom, plącząc i wichrząc je, gdyż się za coś gniewa“. Dla przebłagania tego demona konieczna jest ofiara.
Wybierają więc jakąś porzuconą chatę palą w niej w piecu, żeby było ciepło. Za piec kładą rożne szmaty, stare kożuchy, na których, jak wiadomo, lubi się wylegiwać demon.