Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ciernie kwitnące. Tom 1-2: obrazek z życia warszawskiego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciernie kwitnące. Tom 1-2: obrazek z życia warszawskiego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 437 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

II. CO ZA RE­WO­LU­CYE SPRA­WIA MI­ŁOŚĆ W URE­GU­LO­WA­NEJ NA­TU­RZE DOJ­RZA­ŁE­GO KA­WA­LE­RA?

Do­staw­szy wia­do­mość od męża, że pan Bo­ni­fa­cy obie­cał swo­ję wi­zy­tę, pani Krzysz­to­fo­wa za­ję­ła się nie­sły­cha­nie ener­gicz­nie po­rząd­ko­wa­niem domu, aby go po­sta­wić z chlu­bą przy­najm­niej na sto­pie od­po­wied­niej rad­co­stwu rnę­ża. Re­gin­ka, wca­le nie­ob­ja­śnio­na o tem co ją cze­ka, do­sta­ła roz­kaz aże­by punk­tu­al­nie o go­dzi­nie je­de­na­stej rano sta­wi­ła się w sa­lo­nie, wy­ele­gan­to­wa­na skrom­niuch­no, z ład­ną ro­bót­ką w ręku. Lubo do­tąd wszyst­kie trzy có­recz­ki rad­co­stwa były ubie­ra­ne jed­na­ko­wo z ma­te­ry­ału ku­po­wa­ne­go ca­łe­mi sztu­ka­mi, lubo z tem było im bar­dzo do­brze, zwłasz­cza że rów­nie były pięk­ne i nie­sły­cha­nie do sie­bie po­dob­ne; pla­nu­ją­ca mat­ka uzna­ła za ko­niecz­ne wy­róż­nić Re­gin­kę z tej ślicz­nej trój­ki. Naj­pier­wej Re­gin­ka do­sta­ła od mamy in­struk­cyą, cze­sa­nia wło­sów; na­stęp­nie już nie w domu ale u mod­niar­ki zro­bio­no dla Re­gin­ki trzy suk­nie, co praw­da, nie kosz­tow­ne, ale gu­stow­ne i we­dle mody pa­nu­ją­cej. Do­tąd jej su­kien­ki były kra­ja­ne dla wy­go­dy tyl­ko, za­pi­na­ne na szyj­ce ślicz­nej, pra­wie pod samą bro­dą. Re­gin­ka, jak każ­de ład­ne dziew­czę, od­ga­dła war­tość uro­dy swo­jej i w tych wo­recz­ko­wa­tych su­kien­kach. A kie­dy skoń­czy­ła lat pięt­na­ście, mimo cze­sa­nia war­ko­czy po dzie­cin­ne­mu, umia­ła wsze­la­ko tak uło­żyć fał­dy sta­ni­ka swo­jej su­kien­ki, że w naj­mniej­szem po­ru­sze­niu ry­so­wa­ły się cu­dow­nie kształ­ty jej ki­bi­ci; praw­dzi­wy znaw­ca, na­wet przez owo naj­czę­ściej sza­re i krat­ko­wa­ne płó­cien­ko, jesz­cze od­ga­dy­wał ry­su­nek biu­stu i ra­mion uto­czo­nych prze­ślicz­nie. Ale nowe su­kien­ki zo­sta­ły przy­kro­jo­ne wca­le inną for­mą. Sta­nik opi­nał gład­ko ślicz­ną ki­bić; część owych skar­bów do­tąd ukry­wa­nych zo­sta­ła co­kol­wiek po­ka­za­ną, wyj­rza­ły na dzień bia­ły ala­ba­stro­we ra­mio­na, a kie­dy uszczę­śli­wio­na Re­gin­ka, przy­mie­rza­jąc no­wej to­a­le­ty, sta­nę­ła przed zwier­cia­dłem, za­ru­mie­ni­ła się bu­zia prze­ślicz­na, gors pul­so­wał przy­spie­szo­nym krwi krą­że­niem i żyw­szem od­dy­cha­niem, Re­gin­ka za­śmia­ła się sama do sie­bie, zo­ba­czyw­szy jak jest pięk­ną. Rzecz na­tu­ral­na, że po­tem przy­mie­rze­niu ład­nej su­kien­ki, rzu­ci­ła się w ob­ję­cia mat­ki, ca­ło­wa­ła jej ręce i nogi, a roz­tkli­wio­na ro­dzi­ciel­ka otarł­szy łzy szczę­ścia, z taką wy­stą­pi­ła pe­ro­rą:

– Re­gin­ko! przy­szła na­resz­cie sta­now­cza w ży­ciu two­jem go­dzi­na…. od dzi­siaj je­steś do­ro­słą, od dzi­siaj za­sta­na­wiać się po­win­naś nad przy­szło­ścią…. Two­jem prze­zna­cze­niem pójść za mąż, zo­stać żoną i mat­ką, to ko­niecz­na i je­dy­na rola ko­bie­ty, jaką musi ode­grać na tym świe­cie. Są szczę­śli­we isto­ty, ob­da­rzo­ne od Boga wiel­kim roz­sąd­kiem, któ­re so­bie umie­ją obrać to­wa­rzy­sza ży­cia, któ­re ob­li­czą trud­no­ści ży­cia i za­sto­su­ją się do nich w wy­bo­rze mał­żon­ka, aby upew­nić s. obie dro­gę ży­cia, od­su­nąć kol­ce i bo­le­ści. Ta­kie ko­bie­ty całe już ży­cie są szczę­śli­we­mi. Bia­da dziew­czy­nie! któ­ra ule­gła sza­łom ja­kie lę­gły się w mło­dej gło­wie, bia­da tej! któ­ra uwie­rzy­ła ide­ałom a za­po­mnia­ła o świe­cie rze­czy­wi­stym. Nie daj się nig­dy opa­no­wać ide­ałom, lu­dzie będą ci pra­wić nie­stwo­rzo­ne rze­czy o mi­ło­ści, będą de­kla­mo­wać…. Słu­chaj jed­nem uchem a dru­giem wy­pusz­czaj. Za­mknąw­szy się w so­bie, myśl przedew­szyst­kiem o upew­nie­niu wy­gód ży­cia. Wzdy­cha­ją­ca, tkli­wa mi­łość pro­wa­dzi za­zwy­czaj albo nad prze­paść nie­zgłę­bio­ną nę­dzy, albo na cier­ni­stą dro­gę ży­wo­ta, gdzie sama pra­ca, oszczę­dza­nie, ra­chu­nek, nie­ustan­na oba­wa o ju­tro, a żad­nej przy­jem­no­ści nie wi­dać na osło­dę ży­cia. Mi­łość to ogień sło­mia­ny, buch­nie wiel­kim po­ża­rem i zga­śnie za chwi­lę. Roz­sąd­nie za­wią­za­ne mał­żeń­stwo da ci za­wsze ruch wol­ny, wy­go­dy ży­cia pew­ność ju­tra, zna­cze­nie na świe­cie, swo­bo­dę, a ta wszyst­ko zro­bi cię szczę­śli­wą. Nie ubie­gaj się za mę­żem mło­dzi­kiem…. Chło­pak mło­dy wy­glą­da po­nęt­nie, a gdy sza­leć bę­dzie jak dzie­ciak po ślu­bie, za­tru­je ci ży­cie całe. Mąż doj­rza­ły, sta­tecz­ny, gdy po­ko­cha, to już przy­wią­że się do cie­bie du­szą i cia­łem, bę­dzie się sta­rał przy­chy­lić ci nie­ba, roz­ko­sza­mi oto­czyć, bę­dzie dum­ny tobą, uto­ru­je ci dro­gę jak­by do try­um­fal­ne­go po­cho­du na świe­cie. Mło­dzi­ko­wi mu­sisz być pod­le­głą, za­pa­nu­je nad tobą i ze­gnie cię aż do zie­mi. Mąż doj­rza­ły to skarb nie­oce­nio­ny, ty go opa­nu­jesz i ty bę­dziesz kró­lo­wać w domu, a tej sztu­ki pa­no­wa­nia na­uczą cię wro­dzo­ne ko­bie­cie in­stynk­ta. Pa­mię­taj to wszyst­ko co ci po­wie­dzia­łam przy wło­że­niu na cie­bie pierw­szej wy­cię­tej su­kien­ki…. Nie­dłu­go po­ja­wia, się kon­ku­ren­ci do two­jej ręki, trze­ba wy­bie­rać…. Ko­bie­ta po skoń­cze­niu lat sie­dem­na­stu nie ma chwi­li do stra­ce­nia, szczę­ście każ­dej raz tyl­ko bły­ska; szczę­śli­wa ta dziew­czy­na, któ­ra umia­ła ko­rzy­stać z ła­ski Boga i wy­bra­ła ob­lu­bień­ca roz­sąd­nie….

Po tej pe­ro­rze, Re­gin­ka za­sia­dła przed kro­sna­mi urzę­dow­nie. De­seń do ha­fto­wa­nia był prze­ślicz­ny, bar­wy do­bra­ne ef­fek­tow­nie. Pani rad­czy­ni po­szła do kuch­ni go­spo­da­rzyć, chłop­cy byli w biu­rach lub w szko­le, młod­sze sio­stry na pen­syi, ci­sza za­pa­no­wa­ła w domu ca­łym.

Z tej ci­szy Re­gin­ka pu­ści­ła my­ślom bieg wol­ny, my­śla­ła i ha­fto­wa­ła, do każ­de­go ście­gu na kan­wie coś się z my­śli roz­kosz­nych przy­szy­ło. Re­gin­ka pierw­szy raz du­ma­ła urzę­dow­nie o ży­ciu na ser­jo, a w du­szycz­ce za­raz tez roz­po­star­ła się próż­na kan­wa na plan do ży­cia. Było to w dzień so­bot­ni. Dziew­czy­na prze­duma­ła punk­tu­al­nie od je­de­na­stej do wpół do trze­ciej, we­dle re­gu­la­mi­nu prze­pi­sa­ne­go ma­cie­rzy­stą, wolą. Przez ten czas wie­le razy spo­glą­da­ła w okien­ko, zry­wa­ła się za każ­dem skrzyp­nię­ciem furt­ki, wle­pia­ła oczy cie­ka­wie; raz po­wra­ca­ła ku­char­ka ze spra­wun­ka­mi, dru­gi raz ogrod­nik wjeż­dżał z tacz­ką kom­po­stu, po­tem ży­dów­ka przy­szła za kup­nem sta­rzy­zny, na­resz­cie chłop­cy wró­ci­li z kla­sy, pa­nien­ki z pen­syi, aż zja­wie­nie się pana rad­cy zwia­sto­wa­ło go­dzi­nę obia­do­wą. Wte­dy do­pie­ro za­smu­ci­ła się Re­gin­ka, wi­dać że ona wy­glą­da­ła wca­le ko­goś in­ne­go, a ten ma­rzo­ny czło­wiek nie po­ja­wił się aż do koń­ca ce­re­mo­nial­nej pory od­wie­dzi­no­wej. Już Re­gin­ka haft zwi­jać po­czę­ła, kie­dy pan rad­ca, zo­ba­czyw­szy w oknie sa­lo­nu pstro­ka­tą ale ef­fek­tow­ną to­a­le­tę ko­bie­cą, ro­zu­miał że go­ście w domu. A że był ludz­ki bar­dzo, mimo na­stro­jo­ne­go ape­ty­tu, nie za­wo­łał swo­im zwy­cza­jem w pro­gach dom­ku: "po­da­waj­cie wazę!" ale skrę­cił do ba­wial­ni. Roz­twarł­szy drzwi sta­nął jak

Wry­ty, zo­ba­czyw­szy tak wy­ele­gan­to­wa­ną córę swo­ję ro­dzo­ną.

– Co tu asyndź­ka robi?

– Ha­ftu­ję, ko­cha­ny tat­ko….

– Co ta­kie­go?

– Szy­fo­nier­kę dla tat­ki….

– A ta suk­nia, ta ele­gan­cya co zna­czy?

– Mama tak ka­za­ła się ubrać…

– Cóż to za świę­to? cóż to za pa­ra­da?

– Mama po­wie­dzia­ła, że już od dzi­siaj je­stem do­ro­słą i po­win­nam my­śleć…

– O czem?

– O przy­szło­ści….

– I dla­te­go tak się wy­ko­ko­szy­łaś przy so­bo­cie, nie cze­ka­jąc nie­dzie­li? Do­bry po­czą­tek przy my­śle­niu o przy­szło­ści!… To zna­czy że co oj­ciec za­pra­co­wał przez całe ży­cie, ty za­czniesz trwo­nić do­ro­sł­szy, na głu­pie fio­ki! Ja­każ to bę­dzie przy­szło­ści

– Ale to, mój tat­ko, ja mam do­pie­ro my­śleć o przy­szło­ści…. to jest….

– Cóż to jest? owo jest….

– Mama po­wia­da że po­win­nam iść za mąż…

– Aha! zro­zu­mia­łem na­resz­cie! Więc to mat­ka ustro­iła cię jak lal­kę i po­sa­dzi­ła w oknie na zwa­bie­nie ka­wa­le­ra, sama dla sie­bie zo­sta­łaś szyl­dem…. No, cze­kaj­że, mu­szę i ja coś po­módz w tej spra­wie; to źle wy­pa­dło że miesz­ka­my w po­dwó­rzu, do­mek za głę­bo­ko w ogród wsu­nię­ty, a mal­wy i geo­r­gi­nie prze­szka­dza­ją cie­ka­we­mu roz­róż­nić two­ję pstro­ka­tą su­kien­kę w oknie…. Ja ci każę szyld na­ma­lo­wać i wy­wie­sić na uli­cy, z na­pi­sem zło­co­nym:

"Tu jest pan­na na wy­da­niu, do­ro­sła, któ­rą mat­ka ustro­iła jak suj­kę lub kra­skę, nie na­uczy­ła obo­wiąz­ków ży­cia, ale po­sa­dzi­ła w oknie i ka­za­ła być go­to­wą do za­męź­cia"….

– Tfu! do mil­jo­na kop ja­błek, gru­szek, se­le­rów i ka­la­re­py!… Że­by­ście przy­najm­niej z tą bła­zeń­ską ma­ska­ra­dą wy­cze­ka­ły świę­ta!

Re­gin­ka za­drża­ła zo­ba­czyw­szy gniew ojca, ścię­ły się ustecz­ka, łez­ki w oczach za­świe­ci­ły, zbla­dła jak bia­ła chu­s­tecz­ka, któ­rą mia­ła w ręku, a bie­dac­two, nie mia­ła ani słó­wecz­ka na obro­nę i tłu­ma­cze­nie, prze­cież ta cała me­ta­mor­fo­za od­by­ła się na ko­men­dę mat­ki, pra­wie bez wie­dzy dziew­czę­cia upla­no­wa­na. Ale też pra­wie w sam czas nad­bie­gła mat­ka z as­se­ku­ra­cyą; pod­sły­sza­ła wi­dać dy­alog ów zda­le­ka, za­ru­mie­ni­ła się, wto­czy­ła się groź­nie na śro­dek sa­lo­nu, niby dzia­ło kar­ta­cza­mi na­bi­te i syp­nę­ła pierw­szą sal­wę:

– Cóż je­go­mość wtrą­ca się do ko­bie­cych in­te­re­sów, czy ja to całe ży­cie mam być nie­wol­ni­cą, ugi­na­ją­cą się pod cię­ża­rem pra­cy, kło­po­tów, zgry­zo­ty? Czy to już i cór­ki mają być ser­cu mo­je­mu wy­dar­te?

– A któż ci je moja dusz­ko wy­dzie­ra? Mnie się zda­je ze na­wet sta­rasz się o to, aby ktoś po­rwał Re­gin­kę…. po­sta­wi­łas ją na ta­kiem sta­no­wi­sku… A przy­tem wca­le ustro­jo­na po­wab­nie i kosz­tow­nie, wi­dzę na niej z ja­kie sto dwa­dzie­ścia zło­tych roz­trwo­nio­ne….

– Od­ma­wia­łam so­bie wszyst­kie­go przez całe ży­cie, ale dziec­ku za to chcę po­módz do losu….

– Po­ma­gaj dusz­ko, po­ma­gaj, ale roz­sąd­nie!

– Zo­staw mi je­go­mość moje pra­wa ma­cie­rzy­ste, bar­dzo pro­szę!

– Zo­sta­wiam, zo­sta­wiam, ale to za­po­wia­dam, że pie­nię­dzy na głup­stwa nie dam trwo­nić, męża gał­gan­ka­mi pstro­ka­te­mi nie zwa­bisz do Re­gin­ki, le­piej że się tam w biur­ku coś na wa­bia uściu­ła! Pie­nię­dzy nie dam, dłu­gu, je­że­li jaki zro­bi­łaś nie za­pła­cę, tego kto kre­dy­to­wał wy­ła­ję… a na­resz­cie w Ku­ry­erze ogło­szę, że każ­dy winę so­bie sa­me­mu przy­pi­sze, kto po­wa­ży się kre­dy­to­wać jej­mo­ści!….

Już pani rad­czy­ni dru­gi na­bój wy­strze­lić mia­ła z prze­peł­nio­ne­go gnie­wem ser­ca, kie­dy rad­ca za­mknął drzwi za sobą, zwra­ca­jąc się do ja­dal­ni i za­ko­men­de­ro­wał gło­śno:

– Hej! zupę na stół po­da­waj­cie! Trzy kwa­dran­se na trze­cią!

Po tej ko­men­dzie wpadł do swo­je­go ga­bi­ne­tu, otwo­rzył do biur­ka, re­wi­do­wał wszyst­kie szu­flad­ki, w któ­rych sys­te­ma­tycz­nie skła­dał go­tów­kę, na po­dat­ki, na pro­cen­ta, na amor­ty­za­cyą… dłu­gu, na złą go­dzi­nę, na oszczęd­ność, a na­resz­cie zre­wi­do­wał i szu­flad­kę z wy­dat­ka­mi bie­żą­ce­mi. W każ­dej była ta­bel­ka z wy­ka­za­niem cy­fry zgro­ma­dzo­ne­go gro­sza. Skon­fron­to­wał wszyst­ko, nie bra­kło ani gro­sza.

– Cie­ka­wym zkąd mia­ła pie­nią­dze na te fio­ki Re­gi­ny?… Z pie­nię­dzy mię nie pod­bie­ra, ale kto wie co się dzie­je w ogro­dzie?… Już to tru­skaw­ki za mało w tym roku przy­nio­sły…. cze­re­śnie w mgnie­niu oka wy­prze­da­ne…. może szpa­ra­gi ra­bo­wa­ła…. To się po­ka­że, ale broń Chry­ste Pa­nie dłu­gów!

Tak mru­cząc pod no­sem, ostroż­nie frak ścią­gał, zło­żył go sta­ran­nie, po­tem to samo ro­bił z ka­mi­zel­ką pi­ko­wą w kra­tecz­ki, z czar­ną chust­ką je­dwab­ną, pół­ko­szul­kiem kar­bo­wa­nym, sło­wem wszyst­ko uło­żył na krze­śle, na­krył chust­ką od nosa, a po­tem wdział na sie­bie przy­bru­dzo­ny ko­stium ogrod­ni­czy z dre­li­chu. Tak prze­bra­ny wy­biegł do ogro­du, jed­nym rzu­tem oka zre­ko­gno­sko­wał swo­ję dzie­dzi­nę, kiw­nął gło­wą, od­kaszl­nął, gło­śno za­żył niu­cha ta­ba­ki, nos utarł i wró­cił do dom­ku, wpa­da­jąc do sal­ki ja­dal­nej, gdzie już cze­ka­ła roz­la­na zupa szcza­wio­wa z przy­pie­ka­ne­mi ja­ja­mi. Taka ce­re­mo­nia od­by­wa­ła się trzy­sta sześć­dzie­siąt dni do roku, zima czy lato. Przy sto­le broń Chry­ste Pa­nie! prze­szka­dzać panu rad­ny dą­sa­mi lub kło­po­ta­mi! Ła­do­wa­nie żo­łąd­ka miał zwy­czaj od­by­wać w naj­wyż­szym spo­ko­ju. Po obie­dzie od­bie­rał uca­ło­wa­nie ręki od dzia­twy, po­ca­łu­nek żony w czo­ło, ukłon kor­re­pe­ty­to­ra i nie wi­ta­jąc z krze­sła za­sy­piał na kwa­drans, ki­wa­jąc się na wszyst­kie stro­ny jak żyd przy pa­cier­zach. Jed­nej mi­nu­ty nad etat nie prze­spał dłu­żej; gdy do­biegł eta­to­we­go ter­mi­nu drzym­ki, otrząsł się, pod­niósł gło­wę, kich­nął gło­śno, za­żył niu­cha ta­ba­ki, wy­pi­jał fi­li­ża­necz­kę zim­nej kawy sto­ją­cej przed sobą, a po­tem zry­wał się rą­czo i biegł do ogro­du pra­co­wać. Zi­mo­wą porą, go­dzi­ny nie za­ję­te pra­cą ogrod­ni­czą, po­świę­cał lek­tu­rze po­żyw­nej, oświe­cał się na­by­wa­jąc róż­no­stron­nych wia­do­mo­ści, naj­głów­niej ato­li po­że­rał teo­rye ogrod­nic­twa. I zimą prze­cież nie prze­sta­wał zaj­mo­wać się ogrod­nic­twem. Wte­dy za­glą­dał co rano na ter­mo­metr, we­dle sta­nu cie­pła trze­ba było przy­dać lub ująć sło­my owi­ja­ją­cej apry­ko­zy, brzo­skwi­nie, de­li­kat­ne drze­wa kar­ły, aże­by utrzy­mać re­gu­lar­ną tem­pe­ra­tu­rę. W wiel­kie mro­zy do­da­wał ko­żu­cha swo­im piesz­czo­tom, w od­wil­że cał­kiem go zdej­mo­wał. Dla­te­go wszyst­kie jego szcze­py kosz­tow­ne bu­dzi­ły się ze snu zi­mo­we­go naj­nor­mal­niej, kwit­nę­ły rzę­si­sto, mia­ły owo­cu w samo pra­wie, bo kwiat zby­tecz­ny nisz­czył na­tych­miast, aby nie wy­si­lać szcze­pu i nie­za­drob­nić owo­cu. Dla­te­go wsta­wał świ­ta­niem, pra­co­wał z ro­bot­ni­ka­mi, a na go­dzi­ny biu­ro­we dys­po­no­wał ro­bo­tę. Ta­kim spo­so­bem wy­peł­niał so­bie wszyst­kie dnia go­dzi­ny, pra­ca dała mu siły jędr­ne, ener­gią, wy­trwa­łą i cha­rak­ter że­la­zny. Obro­nił się mał­żon­ce, utrzy­mał po­wa­gę kró­la w domu i nie przy­pusz­czał na­wet, aby kie­dy­kol­wiek wy­pu­ścił z ręki cu­gle rzą­dów. Jed­nak­że gdy mu szron gło­wę po­bie­lił, cór­ka do­ro­sła, jej­mość do­tąd ule­gła i po­kor­na sta­ła się zbun­to­wa­nym anio­łem, lwi­cą; nie, to złe po­rów­na­nie, ona sta­ła się wodą mar­z­ną­cą i po­wol­nem prę­że­niem krysz­tał­ków po­czę­ła roz­sa­dzać owo sil­ne na­czy­nie szy­ku do­mo­we­go, zbu­do­wa­ne z że­la­znej woli mę­żow­skiej. Pan rad­ca zląkł się pierw­szej eks­plo­zyi, od ata­ku nie­ustan­ne­go co­fać się po­czął w obron­ną po­zy­cyą. For­te­cą jego sta­ło się biur­ko nowe z an­giel­skie­mi zam­ka­mi gra­ją­ce­mi i tu­zi­nem szu­fla­dek, na roz­licz­ne po­zy­cye zo­bo­wią­zań ma­te­ry­al­nych wzglę­dem lu­dzi i przy­szło­ści. Sta­nu we­wnętrz­ne­go tej for­te­cy nikt nie znał, żona nie śmia­ła do­tąd wkro­czyć w taj­ni­ki ra­chun­ko­we męża, a ro­zu­mem swo­im ob­li­czyć przy­pusz­czal­nie nig­dy nie mo­gła jaki jest stan ma­jąt­ku. Kie­dy chcia­ła po­znać stan go­to­wi­zny mę­żow­skiej, rzu­ca­ła pro­jekt ja­kie­goś na­kła­du obie­cu­ją­ce­go zy­ski. Wte­dy po przy­ję­ciu ja­kie­go pro­jekt do­zna­wał, miar­ko – wała o sta­nie kas­sy. Po po­sta­wie­niu domu, rok cały nie za­cze­pi­ła tej kwe­styi, wi­dząc rze­czy­wi­ste kło­po­ty rad­cy. Ale pierw­sze roz­ch­mu­rze­nie czo­ła mę­żow­skie­go, zwia­sto­wa­ło rów­no­wa­gę in­te­re­sów i po­czą­tek przy­byt­ku na prze­wa­gę ak­ty­wów. Przy tej ostat­niej po­go­dzie rad­cow­skie­go czo­ła, pani rad­czy­ni spró­bo­wa­ła spra­wy naj­głów­niej­sza, spra­wy za­męż­cia cór­ki i wy­po­sa­że­nia. Rad­ca jak wi­dzie­li­śmy sta­wił się je­żem. Jej­mość nie spusz­cza­ła zeń oka, a mimo oka­zy­wa­nia po­wierz­chow­nie gnie­wu i żalu, le­d­wie rad­ca uto­nął po drzym­ce w ogro­dzie, pani rad­czy­ni uśmiech­nę­ła się, po­gła­ska­ła Re­gin­kę i po­wie­dzia­ła:

– O tak, moje dzie­cię, ty pój­dziesz za mąż, już moż­na o tem my­śleć….

Re­gin­ka uca­ło­wa­ła ma­much­ny obie ręce, za­pło­ni­ła się, a po­tem po­szła do sa­lo­nu na urzę­do­wy po­ste­ru­nek pan­ny na wy­da­niu i sia­dła u kro­sien. Jed­nak­że do wie­czo­ra nikt nie przy­szedł z ma­rzo­nych przez dziew­czy­nę, a na her­ba­tę sta­wi­li się co­dzien­ni go­ście do­mo­wi, ko­le­dzy pana rad­cy i ksiądz prze­or kar­me­lic­ki.

Re­gin­ka do­tąd spę­dza­ła wie­czo­ry z dzieć­mi, rzad­ko po­ka­zu­jąc się mię­dzy go­ść­mi, taki był po­rzą­dek do­mo­wy. Bo pan rad­ca, ob­my­śla­ją­cy po swo­je­mu przy­szłość dzia­twy, tak so­bie wy­ro­zu­mo­wał.

– Zbyt­ki i mar­no­traw­stwo roz­mno­ży­ły się wte­dy, gdy dzie­ci od ko­ły­ski stro­ić po­czę­to, wpro­wa­dzo­no do to­wa­rzy­stwa, na­zwy­cza­ja­jąc oczy do świą­tecz­nej pa­ra­dy i wrzaw­ne­go ży­cia. Kie­dy dzie­ci w tej ciż­bie to­wa­rzy­skiej do­ro­sną, wy­cho­dząc na świat już nie mają nic do po­żą­da­nia, wkup­ne do to­wa­rzy­stwa nic ich nie kosz­tu­je, nie mają cze­go pra­gnąć. Wcze­snem eman­cy­po­wa­niem dzia­twy w to­wa­rzy­stwie od­bie­ra się mło­de­mu wie­ko­wi apli­ka­cyą ko­niecz­ną, a star­szy­znę odzie­ra się z uro­ku. Gnie­waj się jak chcesz, moja żono, tro­skaj się o nie­śmia­łość i dzi­kość chło­pa­ków i dziew­cząt, a ja nie po­zwa­lam po­ka­zać się żad­ne­mu z dzie­ci w ba­wial­ni po­mię­dzy go­ść­mi, póki nie­do­ro­sną. Ła­twiej o ma­nie­ry do­bre jak o grunt po­czci­wy, kar­no­ścią nie­chaj ro­sną, dys­trak­cye prze­szka­dza­ją pra­cy i na­uce, świat dzie­cin­ny im cia­śniej­szy tem le­piej. W cia­snem koł­ku sku­pia się bar­dziej czło­wiek, jędr­nie­je cha­rak­ter, a pono że i wę­zły ro­dzin­ne plą­czą się moc­niej.

Jej­mość pra­wi­ła swo­je, ale owo: "ja tak chcę!" mę­żow­skie, cho­ciaż tro­chę wy­glą­da­ło bru­tal­sko, było nie­prze­bła­ga­ne, nie­prze­par­te. Praw­da że chło­pa­ki wy­cho­dząc na świat, wy­glą­da­ły tro­chę dzi­ko, nie­śmia­ło, ale gła­dzi­li się… po­wo­li, a za to bra­li do ro­bo­ty ochot­niej, sza­nu­jąc wolę ro­dzi­ciel­ską, speł­nia­jąc roz­ka­zy bez szem­ra­nia.

Otóż Re­gin­ka, po wło­że­niu wy­cię­tej su­kien­ki, zo­sta­ła naj­uro­czy­ściej in­sta­lo­wa­ną, przez mat­kę na do­ro­słą. Za po­ja­wie­niem się go­ści, Re­gin­ka zo­sta­ła za­trzy­ma­na w ba­wial­ni przez mat­kę, a na­stęp­nie wy­de­le­go­wa­na do urzę­do­we­go przy­rzą­dza­nia her­ba­ty. Mimo zmarsz­cze­nia oj­cow­skie­go czo­ła, Re­gin­ka ucie­szy­ła się nie­sły­cha­nie ze swo­jej do­stoj­nej po­zy­cyi przy sa­mo­wa­rze, a pan kon­tro­ler, sta­ry wdo­wiec, ko­le­ga oj­cow­ski za­czął we­so­ło oswa­jać dziew­czy­nę z pierw­szym ogniem ka­wa­ler­skich kom­ple­men­tów. A kie­dy i pan ko­mi­sarz skar­bu i na­czel­nik po­mia­rów, a na­resz­cie i sam ksiądz prze­or do­po­ma­gać za­czę­li kon­trol­le­ro­wi, roz­po­go­dzi­ło się na­resz­cie czo­ło oj­cow­skie, i ba­wić się po­czął za­kło­po­ta­niem dziew­czy­ny, któ­ra już po­czy­na­ła wie­rzyć, że kon­trol­ler na­praw­dę chce się z nią że­nić, cho­ciaż już ma obie cór­ki za­męż­ne i syna w biu­rze na apli­ka­cyi.

Po her­ba­cie, mało co prze­cią­gnąw­szy za dzie­sią­ta, go­dzi­nę, (a i to jeno so­bo­ta mia­ła taki przy­wi­lej w domu rad­cy, bo w inne dni przed dzie­sią­tą, już w domu ca­łym po­czy­na­ły się rzą­dy Mor­fe­usza) ro­ze­szło się to­wa­rzy­stwo, a Re­gin­ka po­ło­żyw­szy się w łóż­ko, chcia­ła­by była po­du­mać gdy­by nie sio­strzycz­ki, roz­pra­wia­ją­ce o pysz­nej to­a­le­cie sio­stry, któ­re prze­szka­dza­ły ze­bra­niu my­śli. Wsze­la­ko co się nie dało skle­ić na ja­wie, skom­bi­no­wa­ło się we śnie. Nie­do­bry kon­trol­ler, śnił się Re­gi­nie przez noc całą, w ślub­nym stro­ju, z uśmie­chem ust próż­nych, bez ka­wał­ka zęba, przy­gar­nia­ją­cy reszt­ki wło­sów na ły­si­nę. A gdzieś po­mię­dzy klom­ba­mi róż i ja­śmi­nów ukry­ty pła­kał syn kon­trol­le­ra, ślicz­ny An­toś z dłu­gie­mi kru­cze­mi wło­sa­mi, mesz­kiem na wą­sach i bro­dzie, dy­amen­to­we­mi łza­mi w sza­fi­ro­wych oczach. Te łzy jego chwy­ta­ły dłu­gie czar­ne rzę­sy i rzu­ca­ły na ró­żo­we li­stecz­ki cen­to­fo­lii roz­kwi­tłej świe­żo. Re­gin­ki Ser­ce rwa­ło się do An­to­sia, ale złe du­chy w urzęd­ni­cze mun­du­ry po­ubie­ra­ne, z sto­so­wa­ne­mi ka­pe­lu­sza­mi na gło­wach, sta­nę­ły mu­rem po­mię­dzy An­to­siem i Re­gin­ką wo­ła­jąc: "Mu­sisz być żoną kon­trol­le­ra!"

Po ta­kich snach mę­czą­cych, rzecz na­tu­ral­na, że Re­gin­ka obu­dzi­ła się nie w hu­mo­rze, a jesz­cze z ob­ra­zem dzia­da nie­zno­śne­go na oczach. Sio­stry za­czę­ły z nią od wczo­raj prze­rwa­ne­go dys­kur­su, py­ta­jąc: "któ­rą dziś weź­miesz z two­ich trzech prze­ślicz­nych su­kien wy­cię­tych?" Re­gi­na słu­chać nie chcia­ła o pa­ra­dzie to­a­le­to­wej, lę­ka­ła się my­śli o tem że do­ro­sła, tak ją za­stra­szył kon­trol­ler. Ale pani rad­czy­ni wcze­śniej jak zwy­kle we­szła do po­ko­ju có­rek, dys­po­nu­jąc jak się ma któ­ra ubrać na wcze­sną mszę do kar­me­lic­kie­go ko­ścio­ła. Re­gin­ka do­sta­ła no­wiu­teń­ki ka­pe­lusz na dzień do­bry i glan­so­wa­ne rę­ka­wicz­ki. Sio­strom któ­re mia­ły wy­stą­pić w co­dzien­nych swo­ich pa­ster­kach sło­mia­nych, przy­bru­dzo­nych nie­co, zda­wa­ło się że Re­gi­na sta­nę­ła na szczy­cie po­wo­dze­nia ziem­skie­go, a Re­gin­ka drża­ła z oba­wy na wi­dok tych no­wych or­na­men­tów, któ­re ją jesz­cze tak ba­wi­ły wczo­raj.

O wpół do dzie­sią­tej ru­szył po­chód fa­mi­lij­ne­go gron­ka z No­wo­li­pia, kie­ru­jąc się do ko­ścio­ła na Lesz­no; wsze­la­ko po­chód ten od­był się – po raz pierw­szy nie za­uł­ka­mi i po­dwó­rza­mi, dla skró­ce­nia dro­gi jak to do­tąd by­wa­ło, ale uli­ca­mi lud­ne­mu Pan rad­ca miał na so­bie no­wiu­teń­kie pan­ta­lo­ny dzi­kie­go ko­lo­ru w pa­secz­ki i od­święt­ny pal­to­nik z let­nie­go kor­tu. Ka­mi­zel­ka bia­ła i ha­fto­wa­ny pół­ko­szu­lek, ja­śnia­ły bia­ło­ścią śnie­gu. Tyl­ko roz­dep­ta­ne buty i sfa­ty­go­wa­ny ka­pe­lusz ćmi­ły jesz­cze tę rad­cy pa­ra­dę nie­zwy­kłą. Za to pani rad­czy­ni roz­to­czy­ła całe bo­gac­two swo­ich to­a­le­to­wych za­pa­sów, wpię­ła wszyst­kie brosz­ki, wło­ży­ła kol­czy­ki z tur­ku­si­ka­mi, osło­ni­ła się no­wiu­teń­ką pa­ra­sol­ką wy­frandz­lo­wa­ną, ka­pe­lusz za­sa­dzi­ła z pom­pą, wy­su­wa­jąc pęki lo­ków przy­praw­nych ze stron oby­dwu, na tłu­ste i ru­mia­ne ja­go­dy, a na­wet dy­sza­ła po­dwój­nie z po­wo­du usznu­ro­wa­nia. Pan rad­ca pro­wa­dził ją z gra­cyą. Mał­żeń­stwo to wy­glą­da­ło pod wzglę­dem ar­chi­tek­to­nicz­nym jak wiel­ki ko­ściół go­tyc­ki; jej­mość niby to sze­ro­ka i pę­ka­ta świa­ty nia, a chu­dy i wy­smu­kły rad­ca wy­strze­lał w górę spi­cza­stym ka­pe­lu­szem za­koń­czo­ny, jak wie­ża.

Daw­niej stad­ko dzie­ci całe szło bez szy­ku, pusz­czo­ne lu­zem. Dzi­siaj szło wszyst­ko we­dle re­gu­la­mi­nu. Naj­star­szy syn, bę­dą­cy już dy­eta­ry­uszem w Ko­mis­syi…., do­stał od mat­ki roz­kaz wczo­raj jesz­cze, aże­by pro­wa­dził do ko­ścio­ła Re­gin­kę, idąc z nią parą przed ro­dzi­ca­mi. Na przo­dzie szły tak samo w pa­rze owe dwie pod­lot­ki w su­tych fal­ban­ko­wa­nych majt­kach, krót­kich su­kien­kach i w pa­ster­skich ka­pe­lu­szach. Pani rad­czy­ni do­tąd w po­cho­dach fa­mi­lij­nych, gro­mad­ko­wych, my­śla­ła tyl­ko o utrzy­ma­niu w kup­ce dzia­twy, żeby któ­re­go nie zdep­ta­li, albo nie prze­je­cha­li. Te­raz już oka nie zdej­mo­wa­ła z Re­gin­ki, czu­wa­jąc nad pre­zen­to­wa­niem się przy­zwo­item i ele­ganc­kiem dziew­czy­ny. To po­wstrzy­my­wa­ła ją po­pra­wia­jąc ko­kar­dę u szar­fy z tyłu przy­pię­tej, to szep­nę­ła:

– Re­gin­ko, pro­sto się trzy­maj!… Re­gin­ko, lek­ko do­ty­kaj ra­mie­nia ka­wa­le­ra, kto sły­szał tak się cięż­ko zwie­szać…. Re­gin­ko, drob­niej­szym kro­kiem….

Nie tu­taj ko­niec. Daw­niej stad­ko Krzysz­to­fo­stwa lo­ko­wa­ło się w ław­kach na środ­ku ko­ścio­ła; po wczo­raj­szej kon­fe­ren­cyi z prze­orem, dzi­siaj wejść mia­ło do pres­by­te­ry­um, zkąd ró­żo­wy ka­pe­lusz Re­gin­ki ja­śniał wi­docz­niej. I tu­taj mat­ka nie – spusz­cza­ła jej z oka; po­sa­dzi­ła ją na sa­mym brze­gu ław­ki, zkąd moż­na było doj­rzeć jesz­cze kształ­tów gięt­kiej ki­bi­ci, a ko­men­da szep­ta­na: "wy­pro­stuj się!" nie usta­wa­ła pra­wie. I nie­za­wod­nie mnó­stwo oczu zwró­ci­ło się na Re­gin­kę ze szko­dą chwa­ły bo­żej; pani rad­czy­ni od cza­su do cza­su re­ko­gno­sko­wa­ła pu­blicz­ność rzu­tem oka, a obej­rza­ła każ­de­go śmier­tel­ni­ka do­kład­nie, któ­ry tyl­ko wle­pił oczy w jej ślicz­ne dzie­cię. Bóg tyl­ko wie je­den co dzie­je się z na­bo­żeń­stwem ma­tek, kie­dy te wy­wio­dą cór­ki do­ro­słe na po­ka­za­nie świa­tu. Dla­te­go też to w póź­niej­szej sta­ro­ści, sta­ra­ją, się nie­raz tak do­ga­niać opusz­czo­ne za­słu­gi mo­dli­two­we, iż wię­cej prze­sie­dzą w ko­ście­le jak w domu. Pani rad­czy­ni wi­dzia­ła cały efekt spra­wio­ny wy­cię­tą su­kien­ką Re­gin­ki, wi­dzia­ła ów po­top uwiel­bie­nia jaki tę świe­żą ob­le­wał gwiazd­kę; ale Re­gin­ka nic nie wi­dzia­ła w ko­ście­le, prócz książ­ki swo­jej i oł­ta­rza; bo ma­cie­rzy­sta ko­men­da by­wa­ła jed­na i ta sama… od­daw­na, przy wy­cho­dze­niu do ko­ścio­ła: "Pa­nien­ki, pro­szę bar­dzo nie świ­dro­wać ocza­mi, bo to bar­dzo brzyd­ko zwłasz­cza w ko­ście­le…"

Za to po po­wro­cie do domu, pani rad­czy­ni sama po­pra­wi­ła wło­sy Re­gin­ki po zdję­ciu ka­pe­lu­sza, uca­ło­wa­ła ją w czo­ło, prze­pro­wa­dzi­ła do sa­lo­nu przed samą dwu­na­stą go­dzi­ną, i rze­kła:

– Bar­dzo ład­nie i skrom­niuch­no wy­glą­da­łaś w ko­ście­le, dla­te­go zwró­ci­łaś nie­ma­ło oczów na sie­bie. Ale w domu do lu­dzi trze­ba być śmia­łą, mieć uśmiech na twa­rzycz­ce, we­so­łe i życz­li­we spoj­rze­nie zwłasz­cza dla mło­dzie­ży…

– Czy tu bywa u nas kto z mło­dzie­ży?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: