Ciężar właściwy - ebook
Ciężar właściwy - ebook
Nowy, siódmy już tomik Andrzeja Waltera to głos poezji nowego pokolenia, pokolenia przełomu i transformacji. Autor (rocznik 1969) przenosi nas w świat traum, lęków, alienacji oraz wyobcowania ludzi, którym dano pozorną i nieograniczoną wolność absolutną, jednocześnie odzierając ich z godności, tożsamości i poczucia sensu. Ta poezja, niejednokrotnie liryczna, czasem zbuntowana, czasami pytająca, często dotyka spraw bardzo ważnych w przekazie, poruszanych jako impuls do namysłu, jako sygnał do zatrzymania się, do ciszy, do miłości, do podania ręki. Jest w tych tekstach nadzieja, ale i bolesna prawda o nas i naszym świecie. Walter widzi w naszym zagubieniu jakąś tajemną siłę, dzięki której można jeszcze dotykać nieskończoności. Warto poczytać tego Autora, sięgnąć po starsze tomiki czy choćby wybór wierszy.
Andrzej Walter jest poetą. Stwierdzenie tego faktu umiejscawia go w getcie niezliczonych, podobnych mu, odszczepieńców. Smutny to dziś los być poetą. Andrzej Walter jest też księgowym. Księguje rzeczywistość po stronie strat, księguje słowa po stronie zysków.
Robi niezłe zdjęcia, w którym to – jak uważa – rzemiośle niepokojąco się rozwinął. Zrobił kilka ciekawych wystaw, pokazuje te fotografie tu i ówdzie, kocha ich wykonywanie. Próbuje pisać: wiersze, publicystykę... jakoś tam dotykać: własnej wrażliwości, uczuć, potrzeby wyrażenia „inaczej” tego i tamtego... świata…
Należy do Związku Literatów Polskich. Szczegóły biogramu na stronie internetowej: www.andrzejwalter.pl
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8019-795-4 |
Rozmiar pliku: | 629 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest we mnie
ostatnia scena.
Esemes życia.
Słodki nawias.
Jest piosenka sprzed lat
i odmrożone błędy bycia
gdzie indziej.
Chyba powinienem
być gdzie indziej…
Wykrada mnie
drogowskaz śmierci oraz pożółkły liść konieczności.
Jest cisza bez haseł i dźwięk dzwonu kupionego impulsywnie
na odpuście.
Jest wilgotna nostalgia, w której
wspomnienia zawsze znikają w jaskini
bez jutra i pamięci.
Za co dziś kupić
jutro i pamięć?
Jest we mnie niepokój
Piłata dni bezpłodnych,
które lepią się do rąk
jak cierpkie owoce losu
w bezlistnym ogrodzie.
(Kiedyś tu był… raj)
Wciąż żyję na tratwie z demobilu,
którą płyniemy światu w gardło –
sobie w nicość i w tę
ostatnią scenę.
Ach, jakaż będzie
ta ostatnia scena…
Bezsilność,
złudny hepi end,
Ty i ja
oraz krwiożerczy
plastik.Ciężar właściwy
Zapytano mnie,
ile waży poezja. Jakby to było masło albo kilogram sera.
Cóż za pytanie
na miarę czasów.
Kiedyś wydawało się, że to stutonowy walec,
a jednocześnie lekka jak piórko siła
zdolna ruszyć z podstawy
bryłę istnienia.
Dziś wydaje się, że wiem, iż to obwoźny ogród pawi,
które z lęku przed nicością
rozkładają przed sobą ogony i głośno
skrzeczą dla zmylenia orientacji.
Chyba nie można zważyć poezji. Może warto jedynie pytać
o jej ciężar właściwy, ale może też żaden wymiar
nie usprawiedliwia jej bytu.
Kiedy poskramia się słowa,
krew ożywa, wypływając do mórz i oceanów, gdzie
nic nie wydarza się dwa razy,
a dusza tonie,
pozbawiona
tratwy ratunkowej.Słone wyspy
Są takie wyspy, na których zasiałem sól.
Kocham ich wolność,
kiełkowanie ciszy, noce
pełne cykad i zapachu tamaryszku. To dni
napęczniałe życiem. Wyspy ukojeń.
Są takie wyspy. Mruczą o nich ociężałe, majestatyczne koty,
wśród których po prostu
zapodziała się
sól.
Nie jest sama. Ma zmysły i marzenia.
Wszystko niezbędne do wzrostu. Cała oddycha
moim zachwytem, oddycha
bryzą. Nauczyła się od
samotności, że zmarszczki stają się
piękne.
Ale niepostrzeżenie straciła smak:
w niedoskonałości unicestwionych maszyn,
w pomyłce genów,
którym zaszkodził postępowy początek.
Wciąż niewolą mnie te duszne miasta
smutku, żądła melancholii.
Miejsca, z których przyszedłem.
Są takie
wyspy.
Bez brzegów, snów i wspomnień.
Wyspy jak los.
Osadzone w zamyśleniu.
Jest też sól,
wciąż ją podlewam.