- W empik go
Cioteczka - ebook
Cioteczka - ebook
Powieść oparta na faktach z życia autora.
Po śmierci żony ojciec bardzo szybko sprowadził nową "ciocię". Wydawałoby się, że będzie to nawet z korzyścią dla dzieci - wszak samotnemu mężczyźnie trudno byłoby zajmować się nimi, prowadzić dom, a jednocześnie zarobić na utrzymanie.
Niestety, wkrótce czwórka rodzeństwa dowiaduje się, że złe macochy nie są tylko wymysłem bajarzy.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7564-363-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najpierw cioteczka ściągnęła ze ściany ślubną pamiątkę naszych rodziców. Niewielką czarno-białą fotografię, oprawioną w srebrną ramkę, na której mama i ojciec uwiecznieni zostali z minami tak skwaszonymi, jakby fotograf przed zapaleniem magnezji wetknął im w usta co najmniej połówkę cytryny. Wylęknione oczy nowożeńców daremnie wypatrywały przed sobą chociażby najdelikatniejszych symptomów lepszego jutra. Fotograf celowo ujął ich z bardzo bliska. I tylko do pasa. Inaczej nie wypadało. Gdyż wianek na głowie panny młodej wyraźnie kolidował z jej już napęczniałym brzuchem, w którym siedział sobie wygodnie nasz najstarszy braciszek – Grzesiu. Późniejszy niezastąpiony znawca kurzych obyczajów. Głupek jeden. Nie miał się kiedy pchać na ten zasrany świat, tylko akurat teraz.
Początek szóstego miesiąca ciąży jeszcze wyraźniej kolidował jednak z brakiem własnego mieszkania i widmem wiszącej nad światem już na włosku wojny. Wszak ujadanie tego bezczelnego austriackiego szaleńca, z przyklejoną pod nosem szczoteczką do pastowania czarnych butów, było w Europie coraz głośniejsze. Synagogi łódzkie pustoszały w oczach, a zamożni i obrotni Żydzi w pośpiechu ewakuowali się z tego miasta za ocean.
Później poszły pod topór wszystkie matczyne kiecki i buty. Darła je i paliła w piecu z dziką satysfakcją, krasząc sardonicznym uśmieszkiem każdy etap ich utylizacji. Jedne pantofle, całkiem nowe zresztą, to chyba nawet przypadły cioteczce do gustu, bo paradowała w nich przez całe popołudnie niczym modelka na wybiegu.
Oglądała je ze wszystkich stron z wielką uwagą. A trzeba pamiętać, iż w owym czasie takie eleganckie czółenka były ostatnim krzykiem mody i kosztowały wcale niemało. Wieczorem jednak zaskoczyła nas niesamowitą woltą. Bo ni z tego, ni z owego z wielkim impetem szmyrgnęła je do buzującego pieca, aż ogień buchnął wtedy na pokój.
– Niutuś – syknęła pełnym jadu głosem. – Całkowite bezguście. Jak w ogóle można było coś takiego włożyć na nogę? Nie pomyślałam, przecież ona mogła mieć grzybicę, nie uważasz?
Ojciec całą swoją uwagę w tym momencie skupił na wiadomościach ze świata. Siedział w swoim ulubionym bujanym fotelu i przeglądał „Trybunę Szczęśliwego Ludu”, najpoczytniejszy dziennik ogólnopolski.
Mnie zaś ta jej podła insynuacja ubodła aż do żywego. Cioteczka z takim niebywałym zacięciem niszczyła bowiem nie tyle matczyną garderobę, co wszelkie ślady jej istnienia w tym domu. Wymazywała ją brutalnie z naszej pamięci. Złapałem się na tym, że od kilku dni obgryzam z nerwów paznokcie aż do krwi.
Nasz tatuś to urodzony kawalarz, człowiek o niespotykanym poczuciu humoru. Nawet po śmierci wyciął swojej żonie perfidny numer. Bo wbrew życzeniu matki przyodział ją na drogę do niebios w najokropniejszą z jej sukien. Z rozmysłem wybrał właśnie tę, której tak nie cierpiała. O czym najlepiej świadczył fakt, że tylko raz jeden w swoim życiu miała ją na sobie. Z autoironią podkreślała, że wygląda w niej „jak stara pudernica”. A przecież zeszła z tego świata mając zaledwie trzydzieści osiem lat. Cóż to więc była za starość? Dzisiejsze panny w tym wieku to dopiero zaczynają myśleć poważnie o zamążpójściu. Pamiętam, że kiedyś nawet goszcząca w naszym domu Cyganka wzgardziła tą jej sukienką. I pozostawiła ją na ostatnim stopniu naszych niezwykle stromych schodów.***
Zawsze, kiedy w Kryćkach szczekał tylko jeden pies, wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że to Murzyn tak radośnie szczeka, tak spontanicznie wita starego Maklańszczaka. Bez względu na to, skąd jego pan akurat by nie przybywał.
Kiedy więc w Kryćkach któregoś poranka po przybyciu starego Maklańszczaka ze sklepu do domu Murzyn milczał, czuliśmy się ogromnie zawiedzeni i nie wróżyło to nic dobrego. Nie mogło.
Bo Filuś i spółka zabili go jednym uderzeniem obucha siekiery. Piorun by go szybciej nie uśmiercił. Nie zdążył nawet zaskowyczeć.
Niektórzy gruźlicy mają bowiem tę drobną skazę, że ślepo wierzą w uzdrawiającą moc psiego sadła. I wcinają je ponoć całymi łyżkami. Murzyn stał się ewidentną ofiarą tego pokutującego do dziś wśród ludu zabobonu.
Filuś miał jeszcze jedną, nieco szokującą przypadłość, cechującą z reguły tylko klasyczne wampiry. Ujawniała się ona najdobitniej tuż przed świętami Bożego Narodzenia albo Wielkiej Nocy. Wówczas, kiedy tylko któryś z kryćkowian bił świniaka, to on już sterczał nad nim z musztardówką w ręce i czekał, aż będzie spuszczał mu juchę. Do napełnionej ciepłą krwią szklanki dodawał szczyptę soli, potem bełtał ją łyżeczką lub patykiem i pił chciwie duszkiem. Niektórzy wzdrygali się na ten widok okropnie. Ja nie, nigdy nie czułem do niego żadnej niechęci czy obrzydzenia. Zawsze jedynie tylko ogromną wdzięczność. Ceniłem go i szanowałem za jego wielkie jak Car Kołokoł serce.
Boże, ileż ten chłop potu z siebie wylał, próbując ratować naszą matkę. Prawie przez godzinę robił jej fachowo sztuczne oddychanie, chcąc za wszelką cenę znów przywrócić ją do życia. Wyrwać z łap tej francowatej kostuchy, całkowicie niewrażliwej na klepane głośno przez baby pacierze. Aż dziw brał, że reanimując z takim olbrzymim poświeceniem naszą matkę, sam nie wyzionął ducha, nieboraczek.***
Jeżeli w Kryćkach szczekały wszystkie psy, to zawsze oznaczało tylko jedno: że do tej zapyziałej dziury przytelepał się listonosz. Najpierw Iwiński tłukł się do nas rowerem, poniemieckim, takim z przepuszczającym okropnie łańcuchem. Jego trach! trach! słychać było niemalże na kilometr. Później – motorowerem, popularnym w tym czasie komarem. Po nim miał wuefemkę. A jeszcze później przestał się już w ogóle telepać i po czterdziestu latach pracy w niezwykle trudnych warunkach przeszedł wreszcie na zasłużoną emeryturę. Zdążył w tym czasie całkowicie wyłysieć, dorobić się bolesnych hemoroidów na tyłku i żylaków na nogach oraz chronicznego bronchitu.
Gdy tamtego dnia zobaczyłem go na ścieżce wiodącej do ogródka, to od razu tknęło mnie złe przeczucie. Zobaczywszy w jego ręce telegram, wiedziałem już wszystko. Bo przychodzące do nas telegramy zwiastowały dotychczas jedynie czyjąś śmierć albo jakieś inne tragiczne wydarzenie. Jeszcze żaden mówiący o weselu tutaj nie trafił.
Ojciec kopał akurat przydomowy ogródek, przygotowywał go do przyjęcia nasion warzyw i cebulek kwiatowych. Zgięty w pałąk, podążałem za nim, wybierając z ziemi długie i cienkie jak rosołowy makaron korzenie perzu. Byliśmy tam we trójkę: ja, ojciec i ta, ustawiająca zawsze twarz w stronę słońca, cioteczka. Ojciec pokwitował przesyłkę, zamieniając przy tej okazji z listonoszem kilka zdań o pogodzie.
Kiedy Iwiński się oddalił, ojciec rozerwał palcem kopertę z celofanowym okienkiem, wyjął z środka kartę z naklejonymi nań paskami depeszy i zaczął ją bezgłośnie czytać. Niemalże w tej samej chwili na jego twarzy pojawił się radosny uśmieszek.
– Cóż tam takiego, Niutuś? – spytała go cioteczka, wieszając swoje pulchne ramiona wraz z biustem na zmurszałym płocie. Nawet przez chwilę bała się pozostawić ojca gdziekolwiek samego. Wyjątek stanowiła droga wiodąca do wychodka.
– Bogu niech będą dzięki! – rzekł rozbawiony, wznosząc wymownie swoje niebrzydkie, niebieskie oczy w górę.
Przez chwilę nawet dałem się na tę jego perfidną gierkę nabrać, sądząc, że może wreszcie i do nas trafiła jakaś radosna nowina.
– Nic poważnego, Żuczku – odparł, bagatelizując sprawę i sięgnął do kieszeni spodni po papierosa. – To tylko ta stara jędza raczyła w końcu zamknąć oczy – uspokoił ją, zapalając sporta.
Nie wierzyłem własnym uszom i ostra szpila ukłuła mnie zaraz prosto w serce. Bo ojciec z takim niebywałym „szacunkiem” wyrażał się o śmierci swojej własnej teściowej, a mojej babci. Doskonale wiedząc o tym, że kochałem ją nie mniej niż matkę.
– Chyba nie myślisz tracić czasu i pieniędzy na jej pogrzeb? – zaniepokoiła się cioteczka, patrząc na ojca wystraszonym wzrokiem. – Niutuś, błagam cię, nie każ mi umierać z tęsknoty na tym pustkowiu. Oszaleję, siedząc tutaj sama z tymi bękartami. No powiedz, że mi tego nie zrobisz, prawda? Przyrzeknij, błagam – zażądała od ojca jasnej deklaracji. Przyciśnięty do muru, zaciągnął się z lubością dymem z papierosa i nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na wyraz, „bękarty”, odparł pospiesznie:
– Słowo ci daję, Żuczku. – Po czym podarł na strzępy telegram i wrzucił go do kompostownika. – Dadzą sobie radę beze mnie. Nigdzie nie pojadę. Nie miałem nawet takiego zamiaru. – Podszedł do cioteczki i pogłaskał ją czule wierzchem dłoni po nadętych policzkach.
Nie mogłem tego już dłużej ścierpieć. Patrzeć na nich też już dłużej nie mogłem ani nie chciałem, tak mi obrzydli. Poryczałem się w głos i wybiegłem z ogródka. Ojciec darł się za mną, nawołując mnie do natychmiastowego powrotu. Miałem go gdzieś.
– Pożałujesz tego, ty s…synu!
Ta pogróżka już do mnie ledwo dotarła. Po raz pierwszy w życiu zignorowałem jego polecenie, nie bacząc na przykre konsekwencje.
Pobiegłem nad rzekę i wypłakałem się tam do woli, prosząc Boga o spokój dla babcinej duszy oraz o to, żeby Grzegorz z Natalką dali sobie jakoś w tych ciężkich chwilach radę. Dopiero po paru godzinach zdołał mnie tam odnaleźć Piotrek. Głodnego jak wilk i trochę przemarzniętego, bo od rzeki ciągle jeszcze wiało chłodem.***
– Niutek, myślę, że ty tych łobuzów niesamowicie rozpuszczasz. Nie toleruj, proszę, nawet najmniejszej niesubordynacji. Nie pozwól, aby taki gówniarz, jeden z drugim, ciebie lekceważył. Ty tutaj rządzisz.
Ten pokrzepiający mojego ducha monolog usłyszałem któregoś dnia ze ślicznych usteczek naszej ukochanej cioteczki. Rewelacja! Ona potrafi myśleć. Nigdy bym jej o to wcześniej nie podejrzewał. Z wrażenia aż mi ciarki przebiegły po plecach. Bo tatuś to bardzo pojętny uczeń.
– Gdybym ja w dzieciństwie – kontynuowała swój wywód – sprzeciwiła się choć raz woli ojca, to on by mnie chyba zabił. Ubił jak sobakę, chociaż byłam dziewczynką. A ty cackasz się z nimi na każdym kroku, zamiast garbować im skórę, póki jeszcze nie jest na to za późno – perorowała.
Mówiła na tyle głośno, że wszystko bardzo dokładnie słyszałem. Słowo po słowie. Zajęci sobą, nawet nie dostrzegli mojego powrotu do domu. Nie zwrócili uwagi na trzaśnięcie zamykanych przeze mnie drzwi na dole. Stojąc cichutko na klatce schodowej, chłonąłem każde wypowiedziane przez nią słowo. Ale nie tylko uszy miałem bardzo aktywne. Przez dziurkę po małym sęczku udało mi się przy tej okazji zobaczyć ją nago. Brzechtała się w balii. Ojciec siedział na taborecie i mydlił jej plecy. Brzydka nie była, ale do Wenus z Milo trochę jej brakowało. Sądzę, że ta italska bogini ogrodów nie miała na swoim brzuchu aż tyle sadła.
Rozpalone do czerwoności fajerki emitowały tropikalny żar na tę małą i ślepą kuchnię. Tak małą, że trzecia osoba już by się tam w żaden sposób nie zmieściła.***
Po tej szalonej nocy, kiedy to Kryćki nawiedziło nagłe i niespodziewane trzęsienie ziemi, nic już chyba w relacjach damsko-męskich nie było w stanie mnie ani Piotrka zadziwić. Myśli moje w tym momencie pobiegły jednakże po zupełnie innych torach. Zastanawiałem się mianowicie głęboko nad tym, skąd u cioteczki bierze się tak gigantyczna nienawiść do dzieci? I czy ten jej tłusty brzuch chociaż raz opuścił jakiś rozwrzeszczany „bękart”? Wątpię w to, ponieważ ona nawet na widok suszących się na sznurze pieluszek dostaje torsji. A obecnie raczej zajście w ciążę jej nie grozi, bo należycie się zabezpiecza. Śmiem tak twierdzić dlatego, że nie dalej niż wczoraj w koszu na śmieci znalazłem puste opakowanie po prezerwatywach. Głupi nie jestem, dobrze wiem, że prezerwatywy nie zakłada się na ucho.***
Co się zaś tyczy zdyscyplinowania, to przysięgam na prochy i pamięć naszej matki, że drugiej tak idealnie wytresowanej pary chłopaków w naszym wieku próżno by szukać na tym świecie nawet z gromnicą. Ojciec tylko spojrzał na nas i już doskonale wiedzieliśmy, o co mu chodzi. Nigdy nie musiał nam dwa razy niczego powtarzać. Wystarczyła piekielna moc jego wzroku i sadystyczne zacięcie.
Trzaśnięcie otwartą dłonią w papę stanowiło zawsze zaledwie zaliczkę, udzielaną nam przez niego przed zasadniczą wypłatą. Ta zaś nigdy nie następowała natychmiast, gdy tatuś był w autentycznych nerwach, tuż po wykryciu „przestępstwa” i zdemaskowaniu sprawcy, bo to byłoby zbyt proste. Lał nas dopiero wieczorem, po zmówieniu pacierza. Chodziliśmy przeto już aż do końca dnia ze ściśniętymi pośladkami, przytłoczeni psychicznie ciężarem tej kary. A życie toczyło się dalej.
W tak zwanym „międzyczasie” nasz ojciec zachowywał się najzupełniej normalnie. Potrafił rozmawiać z nami jak gdyby nigdy nic, śmiać się, a niekiedy nawet żartować. Bo kompletnym ponurakiem nie był. A po pacierzu… A po pacierzu… to należało ściągnąć dół od piżamy, położyć się na krawędzi kozetki i… wypiąć dupę. By mógł ją skroić szerokim pasem, służącym mu na co dzień do ostrzenia brzytwy. Jednak żeby delikwent nie czuł się w tak bolesnej chwili całkowicie przez Boga i ludzi opuszczony, obowiązkowa była obecność asysty honorowej, składającej się z reszty rodzeństwa, nie wyłączając Natalki.
Uświadomiłem sobie później, że człowiek o tak zacnym profilu psychologicznym i takim zacięciu sadystycznym byłby wprost idealnym kandydatem na kapo w każdym obozie koncentracyjnym. Himmler byłby z niego dumny!***
Tatuś nas rzeczywiście nieziemsko rozpuszczał. Podejrzewam nawet, że najchętniej to rozpuściłby nas w kwasie solnym, tak ogromnie nas kochał. Gdy po tym incydencie z telegramem powróciłem do domu, to dzięki jego nieposkromionym uczuciom wyższego rzędu w biały dzień ujrzałem wszystkie gwiazdy. Otrzymałem z jego prawicy tak soczystą fangę w nos, że aż się przykleiłem do podłogi. A krew ciekła mi z niego wartkim strumieniem. I przez dłuższy czas nie można jej było w ogóle zatamować. Chyba się nawet troszkę swojego dzieła przestraszył, ale nie na długo. Myślałem, że złamał mi nos i będę teraz wyglądał jak ten francuski komik – Bourvil, którego od dawna bardzo lubiłem.