- W empik go
Clochette. Diabeł - ebook
Clochette. Diabeł - ebook
"Jakże dziwne są te dawne wspomnienia, które nas prześladują tak, że nie możemy się od nich uwolnić!. Jedno z nich jest takie dawne, że nie pojmuję, jak mogło pozostać w mej pamięci tak świeże i żywotne. Od tamtego czasu widziałem wiele rzeczy smutnych, wzruszających czy strasznych, a mimo to nie mija dzień, ani jeden dzień, aby twarz matki Clochette nie stanęła mi przed oczami taka, jaką znałem ją niegdyś, dawno temu, kiedy miałem dziesięć czy dwanaście lat." [fragment]
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7991-060-1 |
Rozmiar pliku: | 496 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jakże dziwne są te dawne wspomnienia, które nas prześladują tak, że nie możemy się od nich uwolnić!
Jedno z nich jest takie dawne, że nie pojmuję, jak mogło pozostać w mej pamięci tak świeże i żywotne. Od tamtego czasu widziałem wiele rzeczy smutnych, wzruszających czy strasznych, a mimo to nie mija dzień, ani jeden dzień, aby twarz matki Clochette nie stanęła mi przed oczami taka, jaką znałem ją niegdyś, dawno temu, kiedy miałem dziesięć czy dwanaście lat.
Była to stara szwaczka, która raz na tydzień, we wtorki, przychodziła do moich rodziców i reperowała bieliznę. Rodzice mieszkali w jednej z tych starych wiejskich siedzib, które noszą miano zamków, a są po prostu starymi domami o szpiczastym dachu, ze zgrupowanymi dokoła nich czterema czy pięcioma folwarczkami.
O kilkaset metrów od domu leżała duża wieś, a raczej miasteczko skupione wokół kościoła, zbudowanego z czerwonych cegieł, które z czasem stały się prawie czarne.
Otóż w każdy wtorek matka Clochette przychodziła do nas między szóstą a wpół do siódmej rano i udawała się do garderoby, żeby tam zabrać się do roboty.
Była to wysoka, chuda kobieta, brodata, a raczej włochata, gdyż całą twarz miała pokrytą zarostem, jakimś przedziwnym, niespotykanym zarostem, nieprawdopodobnymi pęczkami kędzierzawych włosków, które robiły wrażenie, jak gdyby wariat rozsiał je po całej dużej twarzy tego żandarma w spódnicy. Rosły na jej nosie, pod nosem, dokoła nosa, pod brodą, na policzkach, a niezwykle gęste i długie brwi, siwe, krzaczaste i nastroszone, wyglądały zupełnie jak wąsy, umieszczone przez pomyłkę na czole. W dodatku kulała, ale kulała nie tak jak zwykłe kaleki, lecz kołysała się niby statek na kotwicy. Gdy opierała swe wykrzywione, kościste ciało na zdrowej nodze, zdawało się, że bierze rozpęd, aby wskoczyć na jakąś olbrzymią falę, potem nagle opada w dół, jak gdyby ginąc w otchłani. Tak się kołysała, jak łódź podczas burzy, a głowa nakryta zawsze ogromnym, białym czepkiem, od którego wstążki spływały na plecy, przy każdym ruchu zdawała się przekreślać horyzont, z północy na południe i z południa na północ.
Uwielbiałem matkę Clochette. Ledwo wstałem, biegłem do garderoby, gdzie zasiadała do szycia z grzałką pod stopami. Gdy tylko przyszedłem, zmuszała mnie, żebym zabierał grzałkę i siadał na niej, bo w tej obszernej, zimnej izbie na poddaszu można się było zaziębić.
— To ci odciągnie krew od gardła — mówiła.
Opowiadała mi różne historie, nie przestając cerować bielizny długimi, zakrzywionymi palcami; jej oczy, osłonięte okularami o powiększających szkłach, gdyż wiek osłabił staruszce wzrok, wydawały mi się ogromne i dziwnie głębokie.
O ile mogłem sądzić według tego, co mi opowiadała i czym wzruszała moje dziecięce serce, miała wspaniałomyślną duszę ubogiej kobiety. Ujmowała wszystko w sposób prosty. Opowiadała mi o wydarzeniach w miasteczku, o krowie, która uciekła z obory i którą rankiem znaleziono przed młynem Prospera Malet, zapatrzoną w obracające się drewniane skrzydła; o kurzym jajku, znalezionym na dzwonnicy kościelnej, przy czym niesposób się było dowiedzieć, jaka kura mogła je znieść aż tam; albo historię o psie, który przyniósł z oddalonej o dziesięć mil wioski spodnie swego pana, ukradzione przez jakiegoś przechodnia, gdy suszyły się po deszczu przed domem. Opowiadała mi te naiwne zdarzenia w taki sposób, że w umyśle moim wyrastały do rozmiarów niezapomnianych tragedii czy też wspaniałych, tajemniczych poematów. Wymyślne bajki, tworzone przez poetów, które wieczorami opowiadała mi matka, nie miały tego smaku, tej obfitości szczegółów, tej siły wyrazu, co opowieści tej chłopki.
Pewnego wtorku spędziłem cały ranek na słuchaniu matki Clochette i w ciągu dnia zamierzałem jeszcze do niej powrócić; przedtem jednak wybrałem się ze służącym do lasku Hallets po orzechy. Wszystko to pamiętam tak dokładnie, jakby to było wczoraj.
Otworzywszy drzwi do garderoby ujrzałem starą szwaczkę leżącą obok krzesła na podłodze, twarzą ku ziemi, z rozpostartymi ramionami; w prawej ręce trzymała jeszcze igłę, w lewej — którąś z moich koszul. Jedna noga, ta dłuższa, w niebieskiej pończosze, wyciągnięta była pod krzesłem; pod ścianą błyszczały okulary, widocznie potoczyły się daleko.
(...)
KONIEC WERSJI DEMO