- W empik go
Ćma - ebook
Ćma - ebook
Ewa ma wszystko. Kochającego męża, córkę i pasjonującą pracę, w której odnosi sukcesy. Wydaje się być kobietą spełnioną, a mimo to ciągle desperacko poszukuje akceptacji i bezwarunkowej miłości. W tej pogoni za szczęściem gubi się, potyka i popełnia błędy, nie potrafiąc odróżnić prawdy od fałszu. Nadchodzi dzień, kiedy przeszłość dogania teraźniejszość i Ewa traci dosłownie wszystko. Zdaje sobie sprawę z tego, co jest w życiu najważniejsze i warte walki do ostatniego tchu.
Czy Ewa odnajdzie w sobie siłę, czy może pogrąży w apatii? Jak wiele powiedziało się już o miłości? Co zrobić, gdy nasze serce staje na rozdrożu? „Ćma” to historia, w której odnajdzie się wiele z nas i być może właśnie dzięki niej szybciej obierzemy właściwe tory. Polecam serdecznie!
Daria Skiba, autorka powieści obyczajowych. To historia, która pokazuje nam, że na świecie nie ma osób idealnych i każdy popełnia błędy, to historia z której można wyciągnąć własne refleksje i która pozwala spojrzeć na świat z innej perspektywy.
Grażyna Wróbel, Czytaninka. Stabilizacja, a może dreszczyk przygody, co jest w stanie cię uratować przed sobą samą?
Marta Daft, Marta wśród książek. “Ćma” – Ta powieść jest chyba najbliższa mojemu sercu. Opowiada o braku samoakceptacji i dążeniu do zdobycia coraz wyżej narzuconych sobie poprzeczek. Czy jednak Ewa, podejmując nieracjonalne decyzje, nie osiągnie dna?
Magdalena Szymczyk, Czytam w pociągu
Perfekcja to tylko iluzja, za którą nie warto gonić. Joanna Wtulich stworzyła powieść, która wciąga od pierwszej strony a co ważniejsze, skłania do refleksji.
Ewelina Nawara, My fairy book world.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7995-484-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kobieta podeszła do okna hotelowego pokoju, zostawiając na miękkiej wykładzinie buty i torbę podróżną. Mimo że zjadła obfity obiad, czuła dojmującą potrzebę wypchania żołądka jeszcze bardziej. Czymkolwiek. Odsunęła od siebie myśli o jedzeniu, z którymi walczyła przez całe dorosłe życie. Drżącymi dłońmi szarpnęła ciężkie zasłony, płosząc ukrytą w nich niepozorną szarą ćmę. Skrzywiła się i machnęła ręką. Odpędziła owada. Zniknął w ciemnym kącie pokoju, rysując przedtem w powietrzu znak nieskończoności. Przez szparę pozostawioną między połówkami tkaniny kobieta wyjrzała na parking. Po przeciwnej stronie budynku zatrzymało się potężne, czarne auto. Rozpoznałaby wszędzie postać, która z niego wysiadła. Obserwowała ją przez chwilę, a potem odwróciła się w stronę drzwi. Miała wrażenie, że tłumione od dawna oczekiwanie eksploduje w niej, rozrywając ją i rozrzucając po świecie. Była zanurzona w adrenalinie, nie czuła dreszczy, wilgotnych dłoni, a przez wysoki, jednostajny gwizd strachu w uszach nie słyszała nerwowego bicia własnego serca. Tylko żołądek wciąż domagał się pokarmu.
Mimo panującego w pomieszczeniu półmroku pewnym krokiem podeszła do wchodzącego do pokoju mężczyzny. Zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła twarz w koszulę. Przez chwilę stali objęci. Napięcie zamiast opaść, tylko się wzmogło. Serce i rozum zatrzymały się przyczajone niepewnie na krawędzi świadomości.
– Jesteś. – Mężczyzna pierwszy przerwał ciszę.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Całując coraz gwałtowniej usta kobiety, rozpinał jej jasną koszulę. Ponaglany przez nią nerwowym szarpaniem paska rozpiął spodnie, które opadły na wykładzinę. Kobieta szamotała się z zapięciem zbyt ciasnej spódnicy, nie odrywając ust od partnera, który spojrzał w lustro wiszące nad blatem biurka. Nie zawiódł się. Różowe, pulchne ciało ujęte w ramy czarnej bielizny, która nie zakrywała zbyt wiele. Ścisnął mocno gładki pośladek, aż kobieta jęknęła. Z rozkoszy czy z bólu – nie zastanawiał się nad tym. Obrócił ją plecami do siebie i pchnął na blat. Szarpnął za cienką koronkę majtek, która ustąpiła z trzaskiem, pozostawiając na skórze różowawą pręgę. Kobieta syknęła, ale posłusznie pochyliła się i czekała, aż rozpocznie się niezmiennie rozpalający jej ciało dziki taniec. Poruszając się w coraz szybszym tempie, kochanek tłumił dłonią jęki kobiety. Strach przed zdemaskowaniem nie pozwalał mu nawet teraz w pełni rozkoszować się gotowością partnerki. Wreszcie opadł dłońmi na stół, wydając z siebie głębokie westchnięcie. Oddech, który czuła na karku, przyprawiał ją o gęsią skórkę. Niecierpliwie poruszyła się, zachęcając mężczyznę do kontynuacji.
– Chodźmy do łóżka. – Pociągnął ją za sobą, nie zważając na jej niechęć do przerwania zabawy. – Ledwie trzymam się na nogach.
Zamknął ją w swoich ramionach. Odczekała chwilę i podniosła głowę.
– Długo leciałeś, potem jeszcze ta podróż autem. Mówiłam, żebyśmy przełożyli to spotkanie.
– Kotku, a ja ci mówiłem, że tęskniłem za tobą.
Uśmiechnęła się i mocniej go objęła.
– To prawie trzy miesiące. Nie wyobrażam sobie, jak ludzie funkcjonowali, wyjeżdżając do Stanów. I to na kilka lat. Skazani na listy. A i te nie zawsze dochodziły…
– Na szczęście my mieliśmy Internet. – Cmoknął ją w czubek głowy.
– A jak Kajtek zniósł powrót?
– Lepiej od nas.
– Czytałam, że po immunoterapii nie należy się forsować. – Pogłaskała mimowolnie jego tors, a on się ożywił.
– Skarbie, nie uwierzysz, ale to nie ten sam Kajtek. Nie można go utrzymać w miejscu. Jakby musiał nadrobić cały czas, gdy tułaliśmy się po szpitalach.
– Lekarze mówili, że udało się cofnąć skutki choroby. Teraz musi się wyszaleć. Moja Tuśka po każdym przeziębieniu…
– Dlatego nie żałuję pieniędzy wydanych na to leczenie i pobyt w Filadelfii.
– A Marylka? – Kobieta zamarła w oczekiwaniu.
– Jak każda matka. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Płacze ze szczęścia. Boję się pomyśleć, co by było, gdybyśmy nie mieli firmy i możliwości wzięcia kredytu. – Spojrzał kobiecie w oczy. – I gdybyś nie pomogła nam zorganizować zbiórki pieniędzy.
– Daj spokój – ucięła dyskusję, całując go w usta. Na moment zapomniała o tym, co chciała mu powiedzieć. Tak dobrze i bezpiecznie było w jego ramionach. Tak łatwo zapominała o tęsknocie i bólu bycia tą drugą. Wystarczyło, że się pojawił. Po co zaczynać niewygodne rozmowy? Burzyć kruche porozumienie? Musi z nim porozmawiać. Serce przyspieszyło gwałtownie. W myślach odtwarzała pieczołowicie przygotowywaną od kilku tygodni tyradę. Tymczasem mężczyzna badał właśnie językiem zagłębienie między pełnymi piersiami, zupełnie nieświadomy pojedynku, który toczył się w jej głowie.
– Krzysztof. – Zdecydowała, że musi zawalczyć o swoje. – Krzysztof, musimy porozmawiać.
Nie przerywając, sapnął zmysłowo:
– O czym, moja kusicielko?
Niezaspokojone ciało pragnęło poddać się pieszczotom. Mimo to wyplątała się z ramion Krzysztofa i odsunęła na bezpieczną odległość.
– Kajtek jest zdrowy. Więc co nas powstrzymuje? – zaczęła zupełnie inaczej, niż planowała.
Mężczyzna przewrócił oczami, manifestując swoje niezadowolenie. Skuliła się i okryła kołdrą, gdy usiadł obok niej. Poczuła się niczym niesforna uczennica, którą czeka reprymenda za nieodpowiednie zachowanie.
– Ewa, tyle razy ci tłumaczyłem – odparł zrezygnowany, nie patrząc na nią. – Firma jest własnością teścia. Wystarczy jedno moje potknięcie, a lata pracy pójdą na marne. On mi nie ufa. I póki żyje, to się nie zmieni.
– Możesz założyć własną firmę.
– Oszalałaś? – Zerwał się z łóżka. – Do tego trzeba czegoś więcej niż doświadczenia. Wiesz, że bez kasy nic z tego nie wyjdzie.
– Kasa, kasa. Tylko to się dla ciebie liczy?
– Wiesz dobrze, że cię kocham, ale nie porzucę, ot tak, rodziny i życiowej szansy.
– Co to za miłość, jeśli nie jesteś w stanie niczego dla niej poświęcić!
– Nie dramatyzuj. Od początku wiedziałaś, że mam żonę i zobowiązania…
– Myślałam, że znaczę dla ciebie więcej niż firma… – Głos kobiety zaczął drżeć z emocji.
– Nie komplikuj, do cholery.
– A więc z miejsca na podium, które zajmuje kobieta życia, spadłam na poziom życiowej komplikacji!? – Starała się za wszelką cenę kontrolować, zaciskając dłonie na brzegu kołdry, aż pobielały.
– Wiesz co? Lecę tu jak głupi, niemal prosto z lotniska, zostawiam dziecko i żonę, olewam firmę, a ty znów zaczynasz te swoje narzekania. – Gorączkowo zaczął zbierać rozrzucone po podłodze części garderoby.
– Dokąd idziesz? – Poruszyła się niespokojnie.
– Wracam do domu. Ot co!
– Nie rób tego, Krzysztof. – Nie zatrzymał się jednak nawet na chwilę. – Porozmawiajmy, proszę.
– Już mi wszystko wyjaśniłaś. – Spojrzał na nią dzikim wzrokiem i szarpiąc za pasek, zapiął spodnie.
– Błagam, nie zachowuj się tak… Ja też mam męża i dziecko.
– No właśnie. Wróć do swojego Robercika i udawaj, że jesteś jego żoną.
– Nie mów tak… – Głos jej się załamał. Nie zwróciła uwagi na łzy zbierające się w kącikach oczu. – Proszę, nie mów. Wiesz, że jesteśmy w separacji, że gdyby nie Tusia, rozwiedlibyśmy się.
– Słyszałem to milion razy. Nie pasuje ci, kiedy mówię, że cię kocham, więc może wolisz ostro i konkretnie usłyszeć prawdę o sobie i swoim udawaniu. Bo udajesz! Sama nie wiesz, czego chcesz! Masz męża, z którym nie masz zamiaru się rozstać. Zasłaniasz się dobrem córki, a ode mnie oczekujesz, że poświęcę swoje życie. Że rzucę wszystko, co z trudem budowałem przez tyle lat, bo ty tak chcesz. Bo tobie się wydaje, że będzie nam razem dobrze. – Krzysztof zatrzymał się wreszcie i oskarżycielsko wycelował w nią palec. – Jeśli stracę przez ciebie wszystko, nie będzie dobrze. Rozumiesz?
Widząc, że Krzysztof łapie swoją podróżną torbę, w przypływie desperacji poderwała się i stanęła przed nim.
– Nie zostawiaj mnie, proszę… – Chwyciła go za ramię.
– Nie zostawiam. Wychodzę, zanim zrobi się nieprzyjemnie. – Wyszarpnął się. Trzaśnięcie drzwi wyrwało ją z bezruchu. Objęła ramionami marznące, półnagie ciało i rozpłakała się.
Auto pędziło szaleńczo w stronę miasta. Ewa ignorowała wszystkie stojące na poboczu znaki. Mogłaby to zrzucić na łzy, które spływały po twarzy, zamazując świat w surrealistyczny krajobraz. Jednak prawda była taka, że targające nią emocje odbierały zdolność logicznego rozumowania. Nie zwracała uwagi na nic: ani na wycie silnika, ani na niedopiętą koszulę, ani na ból mięśni karku. Z rozpaczy wciskała pedał gazu, pędząc do miejsca, w którym czuła się bezpieczna. Zastanawiała się, dlaczego zgodziła się na ten romans. Wszystko zaczęło się tamtego dnia, gdy zachorowała.
1 kwietnia 2015 r.
Otworzyła oczy i zobaczyła szarą powierzchnię sufitu. Na wspomnienie zeszłego weekendu i uwag matki Roberta dostawała mdłości. Dobre rady dotyczące wychowania Tusi – ich trzyletniej córki – miała opanowane do perfekcji. Słuchała bogatego repertuaru porad teściowej od czasu narodzin małej. To wtedy pierwszy raz zabrakło jej zdroworozsądkowego ględzenia Mileny – najlepszej przyjaciółki z czasów szkoły. Gdyby tu była, zbyłaby utyskiwania koleżanki dowcipem i kąśliwymi uwagami. Potem chichotałyby wspólnie przy kieliszku wina. Tęsknota ścisnęła ją za gardło. Po ślubie z Robertem Milena zniknęła, a Ewa została sama.
Początkowo Milena nie odbierała od niej telefonów. Potem zmieniła numer i podobno wyjechała za granicę. Ewa wiedziała, że to jej wina, że przesadziła, ale nie pierwszy raz się kłóciły. Przez jakiś czas obydwoje z Robertem próbowali skontaktować się z przyjaciółką, jednak założenie rodziny, pojawienie się Tusi, kupno mieszkania i układanie życia tak bardzo ich pochłonęły, że obraz życzliwej, sypiącej żartem dziewczyny rozpłynął się pomiędzy wizytami na proszonych obiadkach u rodziców Roberta a awanturami z pułkownikiem Mrozowskim, ojcem Ewy.
– Gdzie jesteś, Milka? – szepnęła pod nosem Ewa, z ociąganiem wygrzebując się z pościeli. Ściany pokoju wywinęły salto przed jej oczami. Trzymała się krawędzi łóżka, aż wróciły na swoje miejsce.
– Coś ty taka czerwona? – Robert zaniepokoił się, wychodząc z łazienki.
– Nie wiem, boli mnie głowa, wszystko wiruje przed oczami… – Potarła twarz, kilka razy zamrugała powiekami.
Robert dotknął jej czoła.
– Uuu, kochana, parzysz.
– Nie czuję, żebym miała gorączkę – zdziwiła się.
– Zaraz sprawdzimy. – Mąż przyniósł termometr. Urządzenie zapikało, wskazując prawie trzydzieści dziewięć stopni.
– No to ładnie. Zostajesz w domu. Zaraz ci coś dam. – Cofnął się od drzwi. – A gdzie trzymamy leki przeciwgorączkowe?
No tak, to ona była konstruktorem codziennego życia i mistrzynią od drobiazgów, z których się składało. Robert pozostawiony sam sobie mógłby zginąć z głodu, ponieważ nie wiedziałby, gdzie w lodówce stoi pudełko z wędlinami. O ile domyśliłby się, że należy jedzenia szukać właśnie w lodówce.
– W szafce przy oknie, druga półka od dołu, żółty koszyk. – Opadła na poduszki i zakopała się z ulgą w pościeli. Zostaje w domu. Nie musi znów słuchać paplania teściowej. Alleluja!
A teściowej i jej gadania nienawidziła. Choć zastanawiała się kiedyś intensywnie, czy można nazwać nienawiścią mieszankę podziwu i zazdrości doprawioną odrobiną rezygnacji, bo wiedziała, że teściowej nigdy nie dorówna. Podziwiała matkę Roberta za szczegółową wiedzę na każdy temat, zwłaszcza w zakresie wychowywania dzieci i prowadzenia domu. I zazdrościła takiego ustawienia się w życiu, że wiatr wiał jej zawsze w plecy. Bo matka Roberta w teorii nie miała sobie równych. Owszem, od dnia ślubu miała męża, ale niemal w tym samym czasie znalazła panią Czesię, kobietę ciepłą, pracowitą i opiekuńczą, która zajmowała się wszystkim, nawet malutkim Robercikiem.
Ewa podejrzewała swego czasu, że pani Czesia jest częścią tego małżeństwa i gdyby nie ona, dawno wszystko by się rozpadło, a Robert wylądowałby w domu dziecka, ponieważ jego matka zbyt zajęta była robieniem kariery na uniwersytecie, żeby marnować czas na jedynaka. Na więcej dzieci pani Małecka się nie zdecydowała. Oficjalnie z powodu licznych dolegliwości, ale Ewa była przekonana, że teściowa miała zwyczajnie dość pieluch i całego tego bałaganu, jak nazywała wychowywanie dziecka. Za to zrealizowała się jako wykładowca, otrzymując w końcu upragnioną profesurę. W jej mniemaniu stanowiło to nie lada wyczyn, ponieważ musiała godzić pracę naukową z zajmowaniem się domem i rodziną. Na szczęście ani teść Ewy, ani pani Czesia nie odważyli się nigdy zburzyć tego heroicznego obrazu pani Małeckiej – kobiety naukowca, żony i matki.
Ewie początkowo wydawało się, że nikt poza nią nie dostrzega, jak bardzo ten wizerunek jest fałszywy. Z czasem zrozumiała, że dla świętego spokoju wszyscy z otoczenia profesor Małeckiej polerowali jej piedestał nie tyle z podziwu dla zasług, co w obawie o własne zdrowie psychiczne. Nikt nie chciał się narażać na wybuchy świętego oburzenia poparte płomiennymi mowami o wyższości profesor Małeckiej nad resztą gatunku ludzkiego, których nie powstydziłby się niejeden dyktator. Na szczęście Ewa z niskim poczuciem własnej wartości nie stanowiła żadnego wyzwania dla zapędów pedagogicznych kobiety. Uległa, starając się przypodobać teściowej jak matce, a z czasem, nieustannie strofowana, czuła coraz większą złość i bunt. Wiedziała już, że nie spełni żadnego z kryteriów idealnej synowej. Dlatego nauczyła się ignorować bolesne uwagi na temat własnej nieudolności, a także poczucie winy wynikające ze złamania mężowi prawniczej kariery.
Mając świadomość, że wizyty w domu teściów nie wpływają najlepiej na jej samoocenę, unikała ich, jak mogła. I tym razem miała doskonałe usprawiedliwienie.
Kiedy gorączka spadła do poziomu pozwalającego jej wygrzebać się z pościeli, zaparzyła dobrą herbatę i wzięła komputer do łóżka. Cisza niezakłócana przez okrzyki Tusi dzwoniła Ewie w uszach. Jak błogo! Otworzyła laptopa. Na pulpicie odnalazła projekt, nad którym pracowała. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, kasę Urzędu Miasta zasilą potężne środki z Europejskiego Funduszu Społecznego przeznaczone na rewitalizację zabytkowego rynku miejskiego. W praktyce przekuje się to na sukces prezydenta miasta w zbliżających się wyborach. A na jej konto spłynie zapewne pokaźna premia za dobrą robotę. Urządzi za te pieniądze pokój Tusi. Póki co stał niemal pusty. Spojrzała na zegarek. Dochodziła dwunasta. W ramach przerwy sprawdziła pocztę. Na pierwszym miejscu listy widniał mail: Co słychać? od nadawcy [email protected]. Wahała się przez moment, czy nie wyrzucić go do kosza. Nie znała żadnego krzysztofa_za. Najwidoczniej on znał ją, skoro pytał, co słychać, w dodatku wysłał maila na służbową pocztę. W końcu otworzyła wiadomość.
Droga Ewo!
Przez przypadek trafiłem na Twoje zdjęcia w lokalnej prasie. Możesz mnie nie pamiętać... Razem studiowaliśmy. Krzysztof Zagnańczyk – czy mówi Ci coś moje nazwisko?
Oczywiście, że mówi. Nie znała nikogo, kto miałby bardziej niż on sprecyzowany w życiu cel. Krzysztof pochodził z niewielkiej wsi, razem z Ewą i Mileną studiował prawo i administrację, chciał w przyszłości osiągnąć sukces finansowy. Dokarmiały go, bo nie lubił wydawać skromnego stypendium na jedzenie. Wolał kopiować materiały czy kupić książkę. Zupełnie nie przejmował się tym, czy będzie miał co zjeść. A teraz proszę, e-mail miał firmowe logo: Marczak Medbrand sp. z o.o.
Okazuje się, że jesteś specjalistą do spraw pozyskiwania funduszy unijnych, a ja poszukuję kogoś, kto mógłby mi doradzić, jak konstruować wnioski. Nie ukrywam, że moim celem jest pozyskanie pieniędzy, żeby móc rozwijać firmę. Jesteśmy jedną z wielu spółek w regionie. Chcemy kompleksowo zajmować się obsługą aptek, tzn. udostępniać system dystrybucji leków, magazyny, transport, a także apteczne systemy komputerowe – nasz najnowszy produkt. To właśnie on wymaga wsparcia finansowego.
Czy mogę Ci zaproponować spotkanie przy kawie? Ustalilibyśmy szczegóły współpracy i Twoje wynagrodzenie.
Pozdrawiam serdecznie.
Krzysztof Zagnańczyk
Mając wciąż przed oczami bladego studenta w znoszonym, niemodnym sweterku, postanowiła mu pomóc. Przez wzgląd na starą znajomość.
8 kwietnia 2015 r.
Przyszła wcześniej. Zamówiła duże latte i solidną porcję ciasta. Miała męczący dzień. Kolejny raz przekonywała prezydenta miasta, że warto pozyskać tak duże środki na rewitalizację i uczynić z tego atut w walce z wyborczą konkurencją. Za oknem panowała nasycona mżawką zimna szarość. Patrzyła na rynek miejski przez szybę. Unikalna zabudowa, neobarokowy kościółek, zabytkowy ratusz, przepiękne kamienice ozdobione gipsowymi gzymsami i figurami. Wszystko to dawno poszarzało. Gdzieniegdzie siatki ochronne miłosiernie zakrywały odrapane elewacje, poobijane zdobienia. Wściekła się, gdy miasto chciało sprzedać jeden z budynków w centrum miejscowemu deweloperowi. Kiedyś mieściła się w nim pensja dla dziewcząt z dobrych domów. Dziś świecił pustkami. Miasta nie było stać na kosztowny remont. Kiedy pojawił się kupiec, prezydent nie wahał się i błyskawicznie ustalono, że budynek zostanie sprzedany. Konserwatorowi zabytków zabrakło pół roku, by objąć to miejsce opieką. Po tym czasie biznesmen nie mógłby zburzyć kamienicy. Nie mógłby wybudować kolejnego bloku mieszkalnego, a co za tym idzie, nie zawracałby sobie nim głowy. Kupiła Romkowi z Wydziału Architektury i Budownictwa kilka pączków i obiecała załatwić anulowanie mandatu jego żonie. W zamian przeciągał wydanie planów i stosownej zgody na rozbiórkę tak długo, aż deweloper zrezygnował z zakupu. Potem postanowiła walczyć o cały rynek. Najsilniejszy atut to pieniądze, więc mocno zaangażowała się w zdobycie funduszy. Jak mawiał prezydent miasta: Z pieniądzem się nie dyskutuje. Jeszcze chwila i osiągnie swój cel, spełni swoje marzenie o pięknym, klimatycznym miasteczku. Westchnęła z ulgą. Musi się udać.
Kawa przyjemnie rozgrzewała, a cukier pobudzał. Zapach czekolady, wanilii, cynamonu i karmelu przyprawiał o zawrót głowy. Ewa czuła się jak w bezpiecznym kokonie. Rozmarzyła się, przypominając sobie wizualizację projektu. Rynek ozdobiony kwietnikami i skwerkami, część ulicy wyłączona z ruchu. Kolorowe elewacje, spacerujący ludzie, kawiarnie, restauracje. Z pewnością wielu przedsiębiorców wolałoby mieć swoje siedziby w takim miejscu. Na rynek wróciłyby sklepy, a z nimi ludzie. Miasto mogło zarobić na wynajmie stylowych biur w centrum. I to ostatecznie przekonało prezydenta do jej pomysłów.
Spojrzała na zegarek. Krzysztof powinien zaraz przyjść. Przy gablocie z ciastem stał co prawda jakiś chudzielec w garniturze, ale nie widziała jego twarzy. Zapłacił i ruszył w jej kierunku z pyszniącą się na talerzyku kremówką. Przełknęła ślinę, mimo że zjadła połowę upiornie słodkiej eklerki.
– Dzień dobry. Ewa? – Odwróciła się.
– Krzysztof? – Zapatrzona w kremówkę, nie zauważyła podchodzącego do stolika barczystego blondyna. – Kim jesteś i dlaczego pożarłeś Krzyśka? – zażartowała.
Mężczyzna pochylił się nad nią i musnął policzek. Rozpoznała zapach drogiej wody. Zarejestrowała też niewielkie logo Hugo Bossa na marynarce.
– Niestety, to ja. We własnej osobie.
– Zmieniłeś się… – Omiotła wzrokiem siedzącą przed nią postać.
– Mam nadzieję, że na korzyść. – Uśmiechnął się, mrużąc oczy. – Za to ty wciąż wyglądasz… – zawahał się, obrzucając ją taksującym spojrzeniem – imponująco.
– Czy to komplement?
– A chcesz, żeby nim był? – Pochylił się i zniżył głos do szeptu.
Ewie zabiło mocniej serce. Dawno nie czuła ciepła rozlewającego się w środku jak wtedy, gdy pustoszyła lodówkę. Od ślubu przestała zwracać uwagę na facetów. Po ciąży znów się zaokrągliła, ale już z tym nie walczyła jak dawniej. Nie miała też czasu i energii na flirtowanie.
– Czemu nie? W ustach przystojnego faceta brzmi jak komplement. – Podjęła wyzwanie.
– Aż tak dobrze wyglądam? – kokietował Krzysztof.
– Szczerze? Nie jest najgorzej, choć do mojego męża trochę ci brakuje.
– No tak, konkurencja. – Zrobił minę pobitego psiaka. Ewa roześmiała się, czując w środku lekkość. Odprężyła się i upiła łyczek kawy.
– Co u ciebie słychać? Że ja wyszłam za Roberta, to już wiesz.
– Zwróciłem uwagę na twoje nazwisko. Małecka. Masz dzieci?
– Córkę. Ma trzy lata. A ty? Żona? Dzieci?
– Druga. Od roku. Wychowujemy jej dziecko. – Ewa zauważyła, że posmutniał, kiedy o tym wspomniał.
– Pierwsza nie wytrzymała z tobą czy z twoją ambicją? – zażartowała.
– Niestety, bardzo szybko okazało się, że nie mogę mieć dzieci. No i poszła sobie…
– Przepraszam. Tak jakoś chlapnęłam…
– Spokojnie. To stara historia. Szybko poznałem Marylkę. Mąż od niej odszedł. Pracowałem w firmie jej ojca i tak jakoś wyszło.
– Czyli prowadzisz rodzinny biznes… To stąd to logo Marczak Medbrand, tak?
– Zgadza się. Jestem dyrektorem i podejmuję decyzje. Teść chce odejść, ale póki co nie zaufał mi na tyle, żeby oddać firmę. No i ja właśnie w tej sprawie.
Więc z czym pan do mnie przychodzi, panie Zagnańczyk?
Uśmiechnął się pod wąsem.
– Gdyby udało nam się napisać dobry wniosek i dostać kasę z Funduszu Europejskiego, moglibyśmy wprowadzić na rynek nowatorski program komputerowy pozwalający kompleksowo zarządzać nie tylko apteką, ale całą siecią apteczną. Sęk w tym, że brak nam fachowca w tej dziedzinie.
– Składaliście już jakieś wnioski?
– Trzy razy. Nic z tego nie wyszło.
– Wszystkie dotyczyły tego programu?
Krzysztof potwierdził skinieniem głowy i upił łyk kawy.
– I nie korzystaliście z pomocy ludzi, którzy zajmują się tym profesjonalnie?
– Oczywiście, że korzystaliśmy. Niestety, ciągle odpadamy.
– Ma Pan ze sobą materiały?
Położył na stole pękatą teczkę.
– Tu masz wszystko, co do tej pory zrobiliśmy, wszystkie wersje wniosku, opis programu i jego funkcjonalności…
– Popatrzę na to w wolnej chwili. – Zważyła teczkę w dłoni i przyjrzała się Krzysztofowi. – Ile mam czasu?
– Tyle, ile potrzebujesz.
Ewa uniosła brwi.
– A kiedy mija termin składania wniosków?
– Za dwa miesiące.
– To dobrze, bo właśnie spinam ważny projekt. Jak tylko skończę, będę mogła się za to zabrać. – Machnęła teczką.
– Cieszę się, że odpowiedziałaś na maila.
– Nie ma sprawy. Nie mam kontaktu z nikim ze studiów. Wszyscy się gdzieś rozbiegli, więc chętnie odświeżam stare znajomości.
– A Milka? Byłyście nierozłączne.
– Przepadła po naszym ślubie.
Ewa poczuła w torebce wibracje. Wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz.
– Przepraszam. Niestety, muszę lecieć. Robert dzwoni. Pewnie się denerwuje, że jeszcze nie wróciłam. – Machnęła mu telefonem przed nosem.
– Troskliwy z niego mężulek.
– To na pewno. – Wstała z krzesła. – Miło było cię spotkać. Odezwę się, jak będę miała coś dla ciebie. Do zobaczenia. – Cmoknęła mężczyznę w policzek i wyszła, nie oglądając się za siebie.
Wtedy mogła jeszcze wszystko zmienić. Nie pozwolić Krzysztofowi na wdepnięcie w jej życie. Może nawet nie wpadłby jej do głowy pomysł z separacją. Nie chciała oszukiwać Roberta. Być jego żona i spotykać się z kimś innym. Dążyła do rozwodu, ale sędzina doradziła separację. Może dostrzegła, że Robert wciąż ją kochał. Natomiast ona jego chyba nigdy. Dziś było za późno na refleksje. Im dalej była od hotelu, tym bardziej się uspokajała i zaczynała rozważać to nieszczęsne spotkanie.
Popełniła błąd, naciskając na Krzysztofa. Ale czyż nie miała prawa oczekiwać od niego rozstania się z niekochaną żoną? Pomogła mu w zdobyciu pieniędzy unijnych. Dzięki temu firma Marczak Medbrand praktycznie wyeliminowała konkurencję w dziedzinie usług dla sieci aptecznych w regionie. Kiedy dowiedziała się o śmiertelnej chorobie syna Maryli, żony Krzysztofa, natychmiast zorganizowała zbiórkę pieniędzy na kosztowną terapię za granicą. Koiła jego rozpacz w hotelowym pokoju, który wynajął, by mogli porozmawiać. Wyszło inaczej. Od tamtej pory go kochała i wspierała najlepiej, jak umiała. Wtedy gdy narzekał na oziębłość żony, która nie byłą zwolenniczką czarnych koronek i ostrego seksu, czy gdy wściekły żalił się na nieufnego teścia odmawiającego mu prawa do majątku. Wiedziała, jak ciężko pracował, żeby przekonać starego do faktycznego oddania mu sterów. W zamian chciała tylko jego miłości i uwagi. Niestety, mimo obietnic widywali się najwyżej dwa razy w miesiącu. Do tego wyjazd z dzieckiem za granicę i rozłąka trwająca ponad trzy miesiące. Maryli nie kochał. Tego była pewna. Zostali parą z rozsądku. Ona – kobieta z dzieckiem, on – po przejściach i rozwodzie. Poza tym dziś rzucił wszystko i mimo zmęczenia podróżą przyjechał prosto do niej. A ona zafundowała mu gadkę o rozwodach. Niepotrzebnie tak się spieszyła. Mogła dać mu czas. Mogła pozwolić odpocząć. Tymczasem napadła na niego, jakby sama od razu chciała rzucić męża. Przecież to wymagało przygotowania, przemyślenia. Krzysztof miał rację. Wszystko zepsuła. Udowodni swoje przywiązanie. Cierpliwie będzie czekała, aż teść wreszcie przekaże mu firmę. Wtedy będą razem. Musi tylko poczekać. Ale to akurat świetnie jej wychodziło. W końcu całe życie na niego czekała. Nie może tego zepsuć.
Otarła łzy i zwolniła. Samochód wtoczył się wolno na osiedlowy parking. Poprawiła bluzkę i sięgnęła po torebkę, żeby przypudrować ślady niedawnej rozpaczy.Rozdział II
– Kochanie, to ty? – Krzysztof akurat zamykał drzwi wejściowe, gdy usłyszał głos Maryli. Miał wielką ochotę nie reagować, tylko uciec do swojego luksusowego gabinetu. Jednak ona stanęła w drzwiach salonu, żeby zaraz potem troskliwie pomóc mu zdjąć płaszcz. Stanowiła kompletne przeciwieństwo tęgiej, ciemnowłosej Ewy. Jej drobna postać budziła w nim skojarzenia z elfem. Poruszała się szybko, z gracją i wdziękiem. Wydawało się, że płynie w powietrzu. Choć sam nie był wysoki, to górował nad nią wzrostem i siłą. Nie rozumiał, jak ojciec Kajtka mógł porzucić tę ciepłą, troskliwą kobietę. Krzysztof musnął usta Maryli i spojrzał w górę schodów.
– Kajtek już śpi?
– Właśnie zgasiłam światło. Nie wiem, może jeszcze nie zasnął.
– Jak się dziś czuł?
Maryla się rozpromieniła.
– Świetnie. Byliśmy w ogrodzie, potem bawiliśmy się w Indian. A tobie jak minął dzień? Spotkanie się udało?
Krzysztof wzruszył ramionami i wbił ręce w kieszenie.
– Nie było najgorzej. Ale kontrahent okazał się twardym zawodnikiem. Upierał się przy swoim. Czekają mnie trudne negocjacje, ale dam sobie radę, kochanie. – Objął żonę i dodał: – A teraz wybacz. Pójdę do Kajtka.
Maryla cmoknęła męża w usta.
– Przygotuję ci coś do zjedzenia, a potem… może wspólna kąpiel? – Uśmiechnęła się zalotnie, patrząc mężczyźnie w oczy.
– Kusisz, skarbie, kusisz.
– To tylko kąpiel. – Mrugnęła do niego i wyszła do kuchni.
Krzysztof odetchnął głęboko i skierował się do pokoju syna. Ostrożnie uchylił drzwi. Mimo że pokój miał ponad trzydzieści metrów, zabawki ledwie się w nim mieściły. Przemieszczając się slalomem między namiotem, autami i misiami, podszedł do łóżka w kształcie wyścigowego bolidu. Pięciolatek spał z rękami rozłożonymi jak skrzydła motyla. Krzysztof usiadł na dywanie przy łóżku. Dotknął główki chłopca pokrytej meszkiem ciemnych włosów, które dopiero zaczynały odrastać po agresywnej terapii. Kochał Kajtka bardziej niż firmę, o której posiadaniu marzył, gdy jako ubogi student zazdrościł bogatszym i przystojniejszym kolegom. Mimo że chłopiec nie był jego biologicznym dzieckiem, wychowywał go niemal od urodzenia, a wiadomość o tym, że cierpi na ciężką chorobę, przypłacił przedwczesną siwizną. Nie mógł sobie wyobrazić życia bez tego małego urwisa o bujnej wyobraźni i niespożytej energii, której nawet choroba nie mogła mu odebrać. Gdyby nie Ewa, nie zdołałby zebrać potrzebnych na leczenie pieniędzy.
Ewa. Opiekuńcza jak matka, której nawet nie pamiętał. Miękka i uległa. Z łatwością przystosowująca się do jego ciała. Pulchna, gładka skóra w kolorze mleka zabarwionego krwią, pachnąca rozkoszami i bitą śmietaną. Nawet latem unikała słońca, które nie umiało się z nią obchodzić delikatnie. Wszystkiego miała w nadmiarze. Począwszy od gęstych, ciemnych włosów, dużych oczu, przez ogromne piersi, krągłe biodra i po dziecięcemu pulchne stopy. Do tego rozpływające się w ustach wargi o smaku rozgniecionych malin. Słodkie i cierpkie. Naiwne, rozkochane spojrzenie, które tak go denerwowało, potrafiło stwardnieć i przyszpilić do ściany, gdy walczyła o jakąś ideę. Gotowa spełnić każdą, nawet najbardziej wyuzdaną zachciankę. Miała tylko jedną wadę. Tak bardzo pragnęła miłości, że gotowa była zniszczyć swój świat, a przy okazji też to, na czym mu najbardziej zależało – budowany z trudem, na przekór teściowi, sukces firmy. Ukrył twarz w dłoniach. Musi to uporządkować, zanim wszystko straci. Zanim Ewa się zagalopuje, zanim on ulegnie tej miękkości i zatraci się w niej, zdradzając wszystko, w co wierzył. Uwielbiał seks z nią, może nawet bardziej niż z Marylką. Jednak nie miał zamiaru poświęcić lat pracy i wyrzeczeń dla jakiejś tam miłostki.
Prosto ze spotkania z prezydentem miasta w sali konferencyjnej ratusza Ewa popędziła do swojego gabinetu. Mimo sporej nadwagi mknęła korytarzem niczym torpeda. Nie mogła się doczekać chwili, w której pochwali się Krzysztofowi radosną nowiną. Kolejny projekt jej autorstwa otrzymał potężną dotację z Europejskiego Funduszu Społecznego. Prezydent wezwał ją do siebie i w obecności najważniejszych współpracowników wręczył nagrodę za zasługi dla miasta. Oczywiście wiązało się to z gratyfikacją pieniężną. Jednak dla niej najważniejsze było uratowanie tego miasta przed chciwymi łapami deweloperów, którzy z chęci zysku gotowi byli zburzyć i zabytkowy rynek, i stare magazyny, które dzięki jej projektowi staną się centrum kultury i nauki. Prace przy rewitalizacji rynku, rozpoczęte z jej inicjatywy, wciąż trwały, a ona rozkręcała kolejną inwestycję. Życie może być wspaniałe, zwłaszcza gdy masz z kim tę wspaniałość dzielić. Z rozwianymi włosami i policzkami zaróżowionymi od szybkiego marszu i emocji wpadła do gabinetu.
– Sukces, Kasiu! – rzuciła. – Mamy kolejny projekt!
– Super! – pisnęła młodziutka sekretarka. – To znaczy gratuluję – poprawiła się szybko.
– No pewnie, że super, zwłaszcza, że cały wydział dostaje premię!
– Yes! Trzeba to uczcić. W przerwie polecę do cukierni. – Kasia wiedziała, że szefowa lubi słodycze, choć zazwyczaj odmawiała częstowania się nimi.
– Dla mnie weź największą kremówkę.
– Jasne.
– A teraz nie wpuszczaj do mnie nikogo, dobrze?
Sekretarka kiwnęła głową, a Ewa zniknęła w swoim pokoju. Wiosenne słońce uśmiechało się do niej za oknem. Odtańczyła krótki, szalony taniec w wersji dla głuchoniemych. Potem poprawiła koszulę, która wysunęła się z opiętej spódnicy, i wzięła głęboki wdech. Wyjęła z szuflady biurka swoją komórkę, zrzuciła szpilki i podwijając nogi, usiadła na wykładzinie. Ukryta za masywnym meblem, oparta o ścianę, była gotowa na rozmowę. Wyświetlacz telefonu zaiskrzył zdjęciem córeczki, która rozpłaszczała nosek w obiektywie. Pierwszy SMS był od Roberta. Mąż pytał, jak poszło z projektem. Potem mu odpisze. Kolejną wiadomość, przysłaną przez sieć handlową, usunęła bez czytania. Nadawcą ostatniej był Krzysztof. Poczuła ciepło przenikające z centrum ciała wprost ku dołowi brzucha. Pisała mu wcześniej o spotkaniu z prezydentem. Dotknęła palcem ekranu. Przebiegła wzrokiem po szeregach liter ułożonych w dziesięć słów i zamarła, nic nie rozumiejąc. Przeczytała jeszcze raz, litera po literze, słowo po słowie. Jakby spomiędzy oczywistego znaczenia mogło olśnić ją jakieś ukryte, zagadkowe, metaforyczne.
Moja żona wie. Nie mogę tego kontynuować. Nie pisz. Przepraszam.
Serce dobijające się do płuc przypomniało jej, że musi oddychać. Przerażenie, niedowierzanie, ból – wszystkie te emocje napędzone niedawną adrenaliną wybuchły z mocą wulkanu, obezwładniając ją i raniąc. Poobijana skuliła się na wykładzinie, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Ciemność z wolna okrywała ją swym płaszczem. Ewa słyszała pulsowanie mięśnia sercowego, szum krwi w naczyniach krwionośnych, powolne ruchy żywego organizmu, rytmiczne kapanie łez o wykładzinę. Zredukowana do fizjologii własnego ciała wsłuchiwała się w nie, jakby tam szukała ratunku. Ale nie nadchodził. Z wolna pozwoliła świadomości na odsłonięcie prawdy o tym, co się wydarzyło. Galopada myśli zagłuszała świat. On ją porzucił i to SMS-em. Próbował zniknąć. Ta kobieta, która nawet nie była jego żoną, choć tak ją tytułował, odebrała jej Krzysztofa. Przecież poświęciła mu rok życia. Własne małżeństwo. Separacja na próżno. Oddała mu czas. Ten z Tusią. Byle być bliżej niego. Chciała czekać. Być wierna. Teraz koniec.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła na podłodze. Poruszyła się, słysząc odgłos dzwonka telefonu. Wygrywał jej ukochaną arię operową. Nie chciała z nikim rozmawiać. Bolała ją każda cząsteczka ciała, ale pomyślała, że może to Krzysztof. Chwyciła więc komórkę i rzuciła w słuchawkę napiętym głosem:
– Halo?
– Cześć, motylku, to ja.
– Cześć. – Nadzieja zgasła.
– Coś się stało?
– Nie, nic. – Starała się mówić normalnie, ale mąż natychmiast zorientował się, że coś nie grało.
– Jakaś dziwna jesteś…
– Nie mogę mówić.
– Jak rozmowa? – Zdawał się nie słyszeć ostatniego zdania.
– W porządku. Realizujemy projekt.
– To wspaniale! Wiedziałem, że tak będzie. Jesteś najlepsza! – entuzjastycznie pokrzykiwał Robert. – Ale nie jesteś zadowolona… – zawahał się.
– Jestem zmęczona. Porozmawiamy w domu. Dobrze? – zbyła go.
– W porządku. To do zobaczenia, motylku.
Popatrzyła na wyświetlacz telefonu. Twarz Roberta zniknęła, odsłaniając wiadomość od Krzysztofa. Dziesięć strasznych słów zamigotało przed oczami. Co teraz? Skoro żona wiedziała, nie powinna się z nim kontaktować. Pisał zapewne pod presją. Nie. Nie może go posłuchać. Musi się dowiedzieć, co dokładnie się wydarzyło. Wybrała numer Krzysztofa i z bijącym sercem odsłuchała kilkunastu sygnałów, aż cierpliwość telefonu się wyczerpała. Spróbowała jeszcze raz. Odrzucił połączenie. Może był na jakimś ważnym spotkaniu. Mimo to trzęsącymi się rękami ponowiła połączenie. Odrzucił po pierwszym sygnale. Znów zadzwoniła, ale tym razem usłyszała w słuchawce głos automatycznej sekretarki informujący, że abonent jest czasowo niedostępny. Wyłączył telefon. Napisała wiadomość: Odezwij się, proszę. Nie wiem, co robić. Dopiero teraz poczuła, że żołądek przypomina o najlepszym sposobie na ukojenie. Kremówka. Jak na zamówienie usłyszała pukanie. Z trudem dźwignęła się z podłogi i poczłapała w stronę drzwi.
– Obiecane ciastko. – Kasia stała pod drzwiami z dwoma talerzykami, na których pomiędzy płatami ciasta pyszniły się potężne warstwy kremu i śmietany. Ewa bez słowa wzięła talerz i zatrzasnęła drzwi przed nosem zdziwionej sekretarki. Usiadła za biurkiem i wgryzła się w smakowitą masę, osypując cukier na idealnie wysprzątany blat. Zlizywała resztki z talerzyka, kiedy telefon zasygnalizował nadejście wiadomości. Chwyciła go i niecierpliwie odczytała tekst, w którym operator informował, że numer, z którym usiłowała się skontaktować, jest już w zasięgu sieci. Ponownie go wybrała. Tak jak poprzednio – połączenie zostało przerwane. Jak oszalała ponawiała próby połączenia, póki znów nie usłyszała komunikatu o niedostępności abonenta. Dopiero wtedy rozpłakała się, tłumiąc szlochanie lepkimi od ciasta dłońmi.
Zrozumiała wszystko. Czuła się samotna i opuszczona. I choć przez okno wciąż wpadały wesołe iskry słońca, ona miała wrażenie, że w niej światło zgasło. Musi wrócić do domu i spróbować żyć, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nigdy nie kochała tego człowieka, jakby nie istniał w jej życiu. Miała przecież męża i córkę. Krzysztof nie mógł mieć własnych dzieci. Ale ona wciąż mogła. I tak też się na nim zemści. Postara się, żeby dotarła do niego wiadomość o jej ciąży.
Już raz w swoim życiu miała okazję odegrać się za zranienie. Bolało tak samo jak dziś, a może nawet mocniej. Przez te wszystkie lata nauczyła się przecież, jak znosić upokorzenia. Gdyby płacono jej za każde, dziś byłaby bogatą kobietą. Najlepiej jednak zapamiętała tamtą historię, która wydarzyła się, gdy była w trzeciej klasie liceum.
3 października 2006 r.
Miała zamiar opuścić salę jako ostatnia. Długo i starannie pakowała swoje rzeczy do zniszczonej torby. Wychodziła, kiedy wszyscy dawno się rozbiegli, dzięki temu unikała docinków i przezwisk. Szum na korytarzu opadał w coraz dalsze i łagodniejsze tony. Wrażliwe uszy dziewczyny podświadomie rejestrowały zmiany. Zarzuciła torbę na plecy i niespiesznie opuściła pomieszczenie.
Powitały ją znajome teksty.
– Ty, Słonica, nie miałaś siły wstać z ławki?
Nie powinno ich tam być. Widocznie czekali na nią. Wiedziała, co będzie dalej, więc przyspieszyła kroku.
– Trzeba było wołać. Jakiś lewarek bym załatwił – kpił Mario, który przed chwilą błagał ją o ściągę.
Ewa opuściła głowę i zacisnęła dłonie, czując, że torba robi się coraz cięższa. A może to nie torba, tylko ona od usłyszanych przed chwilą słów staje się ślamazarna i ociężała. Niezdarnie drepcze w miejscu. Potrąca ludzi na korytarzu. Chce iść coraz szybciej, dalej. Jednak każdy kilogram ciała ogranicza jej ruchy. Crescendo obelg w głowie nie milknie. Podłoga pęka pod jej ciężarem…
– Ty, Słonica! – Kruchy wytrącił ją ze straszliwej wizji. – Zrobisz mi jeszcze dwa rysunki? – powiedział, podchodząc do niej. – A wy mordy w kubeł – krzyknął w stronę chichoczącej gromady. – Ta zołza od plastyki się na mnie uwzięła… – Znowu patrzył prosto na nią.
Ewa oddała mu wczoraj swoją pracę, żeby nie dostał kolejnej jedynki. Postanowił znów ułatwić sobie życie. Taka Słonica raczej nie ma zbyt bujnego życia towarzyskiego, więc dla rozrywki mogłaby przecież pomóc koledze. Dziewczyna ścisnęła mocniej pasek i z wahaniem spojrzała na Kruchego.
– Na jutro?
– Nooo, bo jutro plastyka. – Chłopak drapał się wyraźnie zakłopotany po blond czuprynie.
– Nie wiem, czy zdążę. – Ewa próbowała odmówić swojemu najbardziej zagorzałemu prześladowcy.
– Ewcia. – Kruchy wypowiedział jej imię, przeciągając samogłoskę e. – Jak ty nie zdążysz, to nikt nie da rady. – Potem uśmiechnął się i poklepał dziewczynę poufale po plecach.
Ewa na moment zamarła. Ewcia. Nie Słonica, nie Baleron, nie Gruba. Eeeeewcia. Chwilę rozkoszowała się tym słowem, odtwarzając je kilka razy w głowie i obracając jego smak gdzieś z tyłu języka.
– No dobrze. Postaram się – odpowiedziała z namysłem, choć wiedziała, że wykona te rysunki, choćby miała nie spać całą noc. I przestanie się opychać. Wtedy na pewno ją polubią. – Pod jednym warunkiem – dodała.
4 listopada 2006 r.
Miesiąc wyrzeczeń pozwolił Ewie ograniczyć wagę na tyle, że Kruchy zdecydował się wreszcie na spotkanie. Oczywiście wcale nie zapałał miłością do usłużnej grubaski, ale złożył jej taką właśnie obietnicę, byle tylko zgodziła się mu pomóc. Dzięki niej miał szansę na lepsze oceny. Poza tym po bliższym poznaniu okazała się wcale nie taka obrzydliwa. Nawet podobały mu się te wszystkie krągłości, tym bardziej, że pojawiały się akurat w tych miejscach, w których były mile widziane. Postanowił, że nadszedł czas spłacić honorowy dług.
Ewa wyjrzała przez kuchenne okno. Auto Kruchego stało przy krawężniku po drugiej stronie ulicy. Każda komórka jej ciała drżała z niepokoju. Zerknęła na lodówkę. Miała ochotę zanurzyć się w świecie błogiego przeżuwania. Bezkarnie wgryzać się, ssać, lizać, łykać, aż do utraty świadomości. Aż poczuje się spełniona, przyjemnie ciężka i senna. Potrząsnęła starannie ułożonymi na tę okazję lokami i ponownie wyjrzała przez okno. Chłopak właśnie wysiadł z samochodu i szedł w stronę drzwi. Wypuściła powietrze z płuc. Strojąc się w purpurowy sweterek, zauważyła, że nie musi się w niego wciskać. Omijanie lodówki jak pola minowego przynosiło pierwsze efekty. Mimo to teraz wciągnęła brzuch i ruszyła do drzwi. Zadzwonił dzwonek.
– Otworzę – krzyknęła w stronę pokoju ojca.
Telewizor skutecznie zagłuszał nie tylko poczucie winy pułkownika Mrozowskiego, ale i wszelkie inne odgłosy. Wzięła torebkę z szafki i pociągnęła z klamkę.
– To co? Jedziemy? – zapytał bez wstępów chłopak.
– Jedziemy. – Uśmiechnęła się i chwyciła wyciągniętą w jej kierunku dłoń.
Silnik odpalił dopiero za drugim razem. Ewa drżała z obawy, że nie pojadą. Jednak w końcu auto z ociąganiem ruszyło. Kruchy tłumaczył się brakiem pieniędzy na wymianę jakiejś części, ale dla niej liczyły się tylko kilometry drogi, które zostawiała za sobą. Z niecierpliwością mięła pasek torebki. Chciała już wejść z Kruchym do kina. Chciała poczuć na sobie te zazdrosne spojrzenia. Chciała z wysoko uniesioną głową przejść po czerwonym dywanie u boku najfajniejszego chłopaka w szkole.
Wczoraj przed lekcją wreszcie spełnił swoją obietnicę. Skuliła się mimowolnie, kiedy do niej podszedł. A gdy zaproponował wyjście do kina, przestała oddychać. Myślała raczej o jakimś spacerze w miejscu, z którego byłoby ich dobrze widać. Ale nie szkodzi. Kino mogło być jeszcze lepsze. Mówił coś o wdzięczności i uratowaniu życia, o klasowym spotkaniu na seansie najnowszego filmu. Ewa w uszach miała tylko tętent obijających się o czaszkę słów. Bliska omdlenia zdołała kiwnąć głową, gdy powiedział, że po nią przyjedzie. Kruchy od niedawna miał prawo jazdy. Wszyscy o tym wiedzieli, odkąd przyjeżdżał do szkoły zdezelowaną corsą. Teraz wdychała zapach auta przywodzący na myśl zmywacz do paznokci, plastik i wanilię.
– Dlaczego jedziesz w przeciwnym kierunku? – zapytała zdezorientowana.
– Najpierw zabiorę cię w jedno specjalne miejsce. – Kruchy uśmiechnął się, zerkając na dziewczynę.
Ewa poruszyła się niespokojnie na siedzeniu.
– Zdążymy na seans? – Spojrzała na zegarek.
– Jasne.
Auto sprawnie wyhamowało i wtoczyło się pomiędzy zarośla okalające szkolne boisko. Silnik umilkł, a cisza zaskoczyła dziewczynę. Kruchy odsunął swoje siedzenie i pochylił się w stronę dziewczyny. Ewa zesztywniała wbita w fotel. Gdyby mogła, wtopiłaby się w niego. Kątem oka obserwowała każdy ruch chłopaka. Poprawiał spodnie. Pomyślała, zupełnie bez sensu, o wciągnięciu brzucha. Ciemność łaskawie tłumiła nikłe światło latarni stojących wokół boiska, więc Kruchy na pewno nie zwracał uwagi na jej brzuch. Mieszanka niecierpliwości i strachu musowała we krwi dziewczyny, kiedy pochylił się nad nią. Przemknęły jej przez głowę wszystkie filmowe pocałunki, jakie do tej pory widziała. Kobiety zawsze zamykały oczy, więc zacisnęła z całej siły powieki i nienaturalnie odchyliła głowę nieco na bok, żeby mógł sięgnąć do ust. Czekała. Na wpół przytomna z braku tlenu, którego domagało się gwałtownie bijące serce, poczuła dłoń ślizgającą się po karku. Rozchyliła wargi. Zdecydowane szarpnięcie wyrwało ją z letargu. Znieruchomiała na krótką chwilę z twarzą wciśniętą między jego uda.
– Zostaw – jęknęła, a potem wyrwała głowę z jego rąk, pozostawiając w nich kosmyk włosów. Nie czuła bólu, nawet kiedy uderzyła czołem w szybę, mocując się z klamką.
– Daj spokój. – Kruchy łapał ją za ręce, próbując udaremnić ucieczkę. – A myślałaś, że co tu będziemy robić? – Wreszcie udało mu się chwycić nadgarstki. A może po prostu rozpacz uniemożliwiła jej dalszą walkę.
– Wypuść mnie – powtórzyła, krztusząc się łzami spływającymi do gardła. Nie chciała patrzeć na chłopaka. Bała się dostrzec coś, czego przed chwilą dotykała. – Proszę.
– Jak chcesz – odpowiedział i zaczął zapinać spodnie. – Hrabina się znalazła. Myślałaś, że taki pasztet jak ty nadaje się do czegoś więcej niż robienie laski?
Ewa szarpnęła za klamkę i prawie upadła na kolana obok auta. Zanosząc się płaczem, poderwała się i ruszyła przed siebie, brnąc przez zarośla.
Do domu dotarła w rekordowym czasie. Rzuciła torbę na szafkę w korytarzu i dopadła lodówki. Pierwszy kęs kiełbasy okraszonej majonezem smakował jak najsłodsza ambrozja. Przeżuwała wolno, siedząc na podłodze. W połowie zagryzanej lodami zapiekanki zaczęła czuć promieniujący od żołądka spokój. Wszystko będzie dobrze, Ewunia – pocieszyła się w myślach, oblizując palce. Wypełniona szczelnie pokarmem oparła się o szafki. Pasztet… Tak ją nazwał. Kochała pasztet. Na jej usta wypełzł leniwy uśmiech. Wiedziała już, że nigdy więcej nie pozwoli się tak poniżyć. Dość. Zbyt długo znosiła traktowanie, jakby była kawałem mięsa. Zbyt długo zabiegała o ich przyjaźń. Dość upokorzeń. Pozbierała z podłogi puste opakowania i zadowolona poszła pod prysznic.
Następnego dnia Kruchy znalazł swoją corsę z napisem na masce: Lepszy pasztet niż mały. Równe czerwone litery odcinały się od czarnej wypolerowanej maski. Obok widniał rysunek męskiego narządu. Nikt nie widział, kto dopuścił się tego aktu wandalizmu. Nauczyciele wyśmiali chłopaka, który uparcie wmawiał im, że to Ewa Mrozowska, najlepsza uczennica w klasie, znana z niezdarności i mająca problemy z nadwagą.
Po tych wszystkich latach porażek, walki ze swoim wiecznie wygłodniałym ciałem, z ojcem i rówieśnikami, niełatwo było ją załamać. Pozbierała się z podłogi. Nikt i nic nie jest w stanie jej zniszczyć. I Krzysztof jeszcze się o tym przekona.