Co kupować by jeść zdrowo Shopping IQ - ebook
Co kupować by jeść zdrowo Shopping IQ - ebook
Nowa książka autorki bestsellera Metaboliczne IQ - twój kod do zdrowia!
Czy zdrowe odżywianie jest drogie?
Dlaczego czytanie składu na etykietach już nie wystarczy?
Jak odróżnić produkty, które służą naszemu zdrowiu, od tych, które nas trują?
Agnieszka Pająk podpowiada, jak kupować produkty spożywcze, by jeść mądrze i zdrowo!
Codziennie na zakupach podejmujemy decyzje dotyczące odżywiania. Każda z nich ma wpływ na nasze zdrowie. Planując zakupy, warto wziąć pod uwagę nie tylko cenę i jakość produktów, ale też indywidualne potrzeby naszego organizmu.
W książce znajdziesz:
test na poziom tolerancji glutenu gotowe plany posiłków dla każdego z typów metabolicznych przepisy na dania bez glutenu, cukru i nabiału Planuj mądrze, kupuj odpowiedzialnie i odżywiaj się zdrowo!
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-391-6 |
Rozmiar pliku: | 46 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dlaczego decyzje, które podejmujemy podczas zakupów spożywczych, są ważne dla przyszłości planety i człowieka? Często wydaje nam się, że jako jednostki nie mamy znaczenia dla świata, że jedna osoba w ogóle nie liczy się w skali globalnej. Jednak za każdym razem, kiedy idziemy do sklepu, wybieramy produkt i umieszczamy go w naszym koszyku, tak naprawdę decydujemy o setkach czynników, które wpłyną nie tylko na nas i na nasze najbliższe otoczenie, ale też do pewnego stopnia na wszystkich ludzi na Ziemi.
Wybierając produkt, decydujemy o tym, co chcemy kupować, a więc wpływamy zarówno na popyt, jak i na podaż. Producent będzie wytwarzał te produkty, które się sprzedają, te, które konsument wybiera najczęściej, nie odwrotnie. Kupując jedzenie, poniekąd decydujemy o jego komponentach, przez co pośrednio wpływamy na sposoby uprawy czy hodowli, warunki, w jakich przebywają pracownicy, klimat, cenę i wiele innych czynników. Sporo tego, prawda?Każda decyzja podejmowana w sklepowej alejce przekłada się na losy całej planety. To duża odpowiedzialność, z której często nie zdajemy sobie sprawy lub o której nie chcemy myśleć, bo tak jest łatwiej, wygodniej, przyjemniej. Nikt nie chce brać na swoje barki losów świata. Jednak to właśnie konsumenci, za każdym razem, kiedy robią zakupy, decydują o tym, co dostępne będzie w sklepach. Produkty, które nie mają zbytu, są po prostu wycofywane z oferty. Jeśli więc wybieramy śmieciowe jedzenie, nic dziwnego, że jest ono wciąż dostępne. Niska cena takich produktów jest jedynie pozorna. Zapominamy o tym, że często nie są one pożywne, w związku z czym, aby zaspokoić głód, musimy zjeść więcej. Poza tym łatwo się psują i szybko lądują w koszu. Do tego trzeba doliczyć jeszcze koszty wszelkich środków na niestrawność czy inne problemy gastryczne. Później, kiedy już naprawdę potrzebujemy pomocy, dochodzą do tego jeszcze koszty wizyt lekarskich. A na koniec trzeba wziąć jeszcze pod uwagę niszczenie środowiska, które ma miejsce przy masowej produkcji. I nawet jeśli nas to nie obchodzi, a losy środowiska uważamy za nie nasz problem, to, chcąc nie chcąc, wszyscy mieszkamy na Ziemi i jak na razie nie mamy żadnej alternatywy w tym względzie. A więc nawet jeśli losy natury wydają nam się jakimś wyimaginowanym problemem, dalekim od naszego najbliższego otoczenia, to i tak, prędzej czy później, wszyscy odczujemy skutki degradacji środowiska na własnej skórze i we własnym portfelu.ŻYCIE O SMAKU AROMATU I MIĘSNA ZAGŁADA – WYRÓB IDENTYCZNY Z NATURALNYM
Ogarniają mnie smutek i złość, kiedy myślę o producentach żywności. Tym tematem zajmuję się od dawna; od co najmniej 12 lat obserwuję rynki lokalny, krajowy, europejski i światowy – jako konsument i nie tylko. To, co odkrywam krok po kroku, jest coraz bardziej przerażające. Wiem, że tanie jedzenie nie ma nic wspólnego z jakością, przynajmniej nie w krajach wysoko rozwiniętych i rozwijających się. Widywane czasem na ulicach cuchnące wózki z parówkami w białoszarej bułce odstraszają mnie już samym smrodem. Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałam zdrowo wyglądającego człowieka, niezależnie od wieku, który zatapia zęby w glutenowym gniocie wypchanym przemielonymi wymionami i innymi zwierzęcymi odpadami – globalizacja opanowała również zbiorową rzeź, i to na całego.
Ale dlaczego producenci wyrobów (teoretycznie) wysokiej klasy, również sprzedają świństwo, z tym że drogie?
Do niedawna boczek kupowany u zaufanego górala po grillowej obróbce był pyszny i pachnący – wytapiał się z niego tłuszcz i mogliśmy wcinać smaczne mięsne chipsy. Dziś ten sam produkt po ściągnięciu z grilla wygląda jak cuchnąca skamielina pływająca w pomarańczowej mazi, która tak naprawdę powinna mieć konsystencję smalcu. Jeszcze nie sprawdzałam, ale mam poważne wątpliwości, czy na te wątpliwej jakości rarytasy skusiłyby się chociaż zwierzęta.
Głodna chcę przegryźć kabanosa, ale po przyjrzeniu się opakowaniu stwierdzam, że nie będę się szprycować tą ciężkostrawną chemią. Malowane, aromatyzowane, dym wędzarniczy prawie identyczny z naturalnym. Koszmar! Pani w sklepie tłumaczy, że kabanosy ściemnieją, jednak odpowiadam, że na pewno nie te, bo to, czym są pokryte, to farba, a ta może się jedynie utlenić, choć sama nie wiem, jak zachowa się na mięsie po dłuższym czasie.
Nie tak dawno testowałam hotelowego kotleta – wytrzymał w worku sześć tygodni, zanim zaczął pleśnieć…
Najstraszniejsze jest to, że konsument, kupując szynkę czy wędlinę za 40–120 zł, myśli, że kupuje naprawdę zdrowe mięso dla siebie i swoich bliskich, a tymczasem coraz częściej okazuje się, że produkt jest nastrzykiwany, pełen chemii, aromatów czy glutenu. Jedyne, co różni te produkty od taniego syfu, to to, że oszustwa dokonuje się w bardziej elegancki sposób, no i są one sprzedawane w miłych, budzących zaufanie butikach spożywczych (małych sklepach detalicznych specjalizujących się w sprzedawaniu „modnej” żywności).
W samej Unii Europejskiej do produkcji żywności zużywa się 170 tysięcy ton aromatów rocznie! Każda gospodyni domowa wie, że kiedy do ciasta wleje o kroplę aromatu za dużo, będzie ono już niejadalne – a co dopiero przy takich ilościach. Aromaty są wszędzie – od chipsów po produkty dla dzieci, które często produkowane są z koncentratów, a obok warzyw i owoców stały jedynie w hiperdrogich reklamach telewizyjnych.
A co z lodami? Sezon co prawda mamy w wakacje, ale prawdziwi wielbiciele nie odpuszczają przez cały rok. Tylko że w większości przypadków nie jemy już śmietany i owoców, a istny konglomerat chemiczny.
Lista wybranych lodowych „smaków”:
- aldehyd C-17 – lodom nadaje smak wiśniowy, ale w przemyśle stosowany jest do produkcji gumy i barwników;
- piperonal – stosowany w przemyśle perfumeryjnym i jako środek do zwalczania wszy; lodom nadaje smak waniliowy;
- octan etylu – w lodach ma imitować smak ananasowy, ale używany jest również do czyszczenia skór;
- aldehyd masłowy – używany jest do produkcji klejów kauczukowych, natomiast lodom nadaje smak orzechowy;
- octan amylu – lodom nadaje smak bananowy, ale używany jest również jako rozpuszczalnik farb olejnych;
- octan benzylu – używany jako rozpuszczalnik azotanów; w lodach imituje smak truskawkowy;
- aldehyd C-18 – używany do produkcji detergentów; nadaje lodom smak czekoladowy.
Kiedyś mieliśmy wielkie polowanie i wielkie odżywianie. Człowiek łowił ryby, tropił zwierzynę, szukał owoców i roślin jadalnych. Dziś mamy wielkie żarcie i wielkie problemy. Homo sapiens nadal poluje, z tym że na okazje w sklepach otwartych 24 godziny na dobę, 365 dni w roku, zapominając o tym, że nasze komórki nadal trawią tylko substancje odżywcze, a nie nazwy produktów czy marki.
KONSUMPCJA ZRÓWNOWAŻONA A KONSUMPCJONIZM
Współczesny świat charakteryzuje się koncentracją sił i faktów społecznych, które określa się zarówno końcem ery przemysłowej, jak i początkiem nowej ery. Podejmowane są próby zdefiniowania aktualnej sytuacji globalnej – najpopularniejsze określenia to „era zrównoważonego rozwoju” lub „era ekologicznego rozwoju”, a także „rewolucja przetrwania” (sustainability revolution), która powinna prowadzić do przestrzegania granic wzrostu gospodarczego, sformułowanych 30 lat temu w pierwszym raporcie Klubu Rzymskiego (była to prognoza ostrzegawcza, wskazująca na wyczerpywanie się potencjału rozwojowego gospodarki światowej). W związku ze zmianami, które już zaszły na świecie, proponuje się poszukiwanie innowacji, a przede wszystkim podjęcie świadomej akcji promującej pożądane zmiany. Rewolucja przetrwania powinna doprowadzić do zasadniczej zmiany rodzaju ambicji i aspiracji rozwojowych społeczeństw ludzkich.
Rewolucja ta nie może być sterowana: powinna polegać na mobilizacji wielkiego ruchu obywatelskiego w wymiarze ogólnoświatowym. Ruch ten może zmienić model aspiracji społeczeństw. Ruch obywatelski, który mógłby dokonać rewolucji przetrwania, powinien posiadać pięć cech, które byłyby wyróżnikiem nowego społeczeństwa:
- wizjonerstwo rozumiane jako zdolność do myślenia długookresowego;
- sieciowość, oznaczająca dążenie do rozwijania stosunków społecznych na podstawie dynamicznie rozwijającej się globalnej sieci informacyjnej; cecha ta uznawana jest za warunek kluczowy porozumienia i organizowania ruchu obywatelskiego;
- cecha prawdy, rozumiana jako podstawa realizmu oceny faktów oraz tendencji rozwojowych;
- powszechna edukacja, bez której nie byłoby możliwe wprowadzenie pozostałych zasad;
- miłość rozumiana jako norma moralna związana z przyjaznym nastawieniem do innych ludzi, z gotowością do wzajemnego zrozumienia i współdziałania.
Jakkolwiek utopijnie brzmiałyby powyższe postulaty, konstrukcja rewolucji przetrwania (ekologicznej) wymaga już dziś dążenia do nasycenia wizji przyszłości wartościami humanistycznymi.
Koncepcja zróżnicowanej konsumpcji jest fundamentalnym elementem ekorozwoju, zwanego inaczej rozwojem zrównoważonym. Odnosi się on do ekonomii politycznej zakładającej jakość życia na poziomie, na jaki pozwala obecny rozwój cywilizacyjny. Dokument ONZ proponuje następującą definicję: „Zrównoważony rozwój Ziemi to rozwój, który zaspokaja podstawowe potrzeby wszystkich ludzi oraz zachowuje, chroni i przywraca zdrowie i integralność ekosystemu Ziemi, bez zagrożenia możliwości zaspokojenia potrzeb przyszłych pokoleń i bez przekraczania długoterminowych granic pojemności ekosystemu Ziemi”.
Zaspokojenie potrzeby klasyfikowane jest jako konsumpcja zrównoważona, lecz jeśli uznamy, że chodzi o wszystkie podstawowe potrzeby, to odpowiadająca im konsumpcja zrównoważona jest równoważna z możliwą do osiągnięcia jakością życia.
Mając na myśli konsumpcję produktów i usług rynkowych, w krajach gospodarczo rozwiniętych dokonały się istotne zmiany w ludzkiej psychice, za sprawą czego powstała nowa ekonomiczna ewangelia konsumpcji, nie tylko w pejoratywnym sensie. W ślad za rozwojem gospodarczym duże grupy społeczne doświadczają tam wzrastającej jakości życia, a więc, obok wzrostu poziomu konsumpcji materialnej, także lepszej ochrony ludzkiego zdrowia, łatwiejszego dostępu do wykształcenia i dóbr kultury, bezpieczeństwa publicznego, pewniejszego zatrudnienia, rosnącej aktywności obywatelskiej i sprawiedliwości społecznej. Te składowe jakości życia z jednej strony są produktami rozwoju gospodarczego, z drugiej zaś jego warunkiem. Bez wysokiej jakości życia konsumentów wysiłki promocyjne firm trafiałyby w próżnię. Każdy rozwój gospodarczy, a więc i ekorozwój, zasadza się na poprawie jakości życia, nawet jeśli określimy jego cel jako „zaspokajanie potrzeb wszystkich ludzi”. Można chyba przyjąć, że zrównoważony poziom konsumpcji to taki, gdy konsumujemy dobra materialne i usługi w stopniu wystarczającym, by zaspokajać podstawowe potrzeby i osiągać wyższą jakość życia, minimalizując zużycie zasobów naturalnych i materiałów szkodliwych dla środowiska powstających na wszystkich etapach produkcji, a jednocześnie nie ograniczając praw następnych pokoleń do takiej konsumpcji1.
------------------------------------------------------------------------
1 Kramer J., Konsumpcja – ewolucja ról i znaczeń „Konsumpcja i rozwój”, nr 1, Instytut Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur, Warszawa 2011, s. 5–15.
KONSUMPCJONIZM I JEGO SKUTKI
Czym jest konsumpcjonizm? Definiuje się go jako postawę charakteryzującą się nadmiernym przywiązaniem do zdobywania dóbr materialnych, bez zważania na społeczne, ekologiczne i indywidualne koszty. To pogląd uznający konsumpcję za najwyższą wartość, główny wyznacznik poziomu jakości życia. Idea konsumpcjonizmu zasadza się na hedonistycznej przyjemności czerpanej z nabywania, gromadzenia i zużywania dóbr, czyli najwyższej i jedynej wartości.
Czy nasza planeta wytrzyma nadmierną konsumpcję?
Kiedyś jedyną dostępną energią była energia słoneczna. Dziś w ciągu roku zużywamy równowartość energii, której Słońce dostarczałoby nam przez 100 lat. Nieodłącznym elementem naszego życia stała się ropa. Możemy ją znaleźć w płytach CD, plastikowych reklamówkach, lekach, komputerach, ubraniach, kosmetykach, telefonach, a pośrednio nawet w jedzeniu. Każda spożyta przez nas kaloria to 80 kalorii ropy przetworzonej na nawożenie upraw, opakowanie produktów, ich chłodzenie i transport. Rozsądek nakazywałby szukać innych rozwiązań i korzystać z odnawialnych źródeł energii. Obecnie spalamy 10 milionów baryłek ropy dziennie i szacuje się, że za 40 lat jej zasoby zostaną wyczerpane.
Powszechnie znany koncern petrochemiczny dziennie wydobywa w Nigerii ropę o wartości 13 miliardów funtów, co w przeliczeniu daje 1,5 miliarda funtów na godzinę i 400 funtów na sekundę – w kraju, w którym większość mieszkańców musi przetrwać za 1 dolara dziennie. W ramach dbania o lokalną społeczność koncern petrochemiczny obiecał mieszkańcom ośrodek zdrowia, którego budowa jednak nigdy nie została ukończona, oraz przekazywanie 13% dochodów na potrzeby miejscowej ludności. W kraju nie ma elektryczności, szkół, dostępu do wody. Ryby zatruwa ropa z rafinerii i platform wiertniczych, a więc, by były one zdatne do spożycia, mieszkańcy obmywają je w proszku do prania. Ponieważ najważniejszy jest zysk, a eksport byłby zbyt drogi, firma wypuszcza gazy do atmosfery. Również budowa infrastruktury, która dostarczałaby ropę mieszkańcom Nigerii, jest nieopłacalna. W efekcie koncern petrochemiczny emituje do atmosfery 70 milionów ton dwutlenku węgla rocznie, niejako gwarantując lokalnej ludności raka, astmę i choroby skóry.
Przemysł naftowy nami rządzi. Od 50 lat możemy korzystać z alternatywnych źródeł energii, a jednak tego nie robimy. Wojny o zasoby naturalne toczyły się od zawsze. Ziemia pełna jest ciał tych, którzy posiadali zwierzęta, wodę, kamienie, żyzną glebę, przyprawy. Zwłaszcza jeden kontynent – Afryka – okazał się pełny takich obiektów pożądania, czyli zasobów naturalnych: miedzi, bawełny, złota, kości słoniowej, drewna, diamentów i ludzi. Niewolnicy byli doskonałym źródłem taniej energii, dopóki nie odkryto innego, mniej kłopotliwego, czyli właśnie ropy.
Liczba ludności Ziemi ciągle się zwiększa, a żądza posiadania rośnie wraz z nią. Przez tysiąclecia zostawialiśmy świat lepszym, niż go zastaliśmy: koło, rządy prawa, penicylina – to był postęp. Obecnie nieograniczony konsumpcjonizm wiedzie do upadku cywilizacji. Wymagamy od planety coraz więcej i więcej. Współcześni młodzi ludzie dzięki telewizji wiedzą o świecie więcej niż ich przodkowie, korzystają też z większej liczby urządzeń, ale czy to sprawia, że są szczęśliwsi?
Narciarstwo na pustyni, oświetlanie pustych biurowców, ogrzewanie powietrza – energia jest marnotrawiona na każdym kroku. Chińczycy co cztery dni otwierają nową elektrownię. Energii potrzebują, żeby za nędzne grosze produkować tandetne plastikowe zabawki pakowane w plastikowe torby. Następnie my, konsumenci, cuchnącymi samochodami jedziemy po nie do hipermarketów, gdzie wrzucamy je do plastikowych reklamówek. Dwa dni później zabawka się psuje i wraca na chińskie wysypisko śmieci, gdzie będzie zalegać przez jakieś 50 tysięcy lat. Zyski ze sprzedaży butelkowanej wody w USA to 42 miliony dolarów każdego dnia. Jest ona 10 tysięcy razy droższa niż woda z kranu. Ziemniaki jadą z północnej Francji do południowych Włoch po to, żeby po przerobieniu na purée wrócić z powrotem do Francji. To samo dzieje się z mlekiem, które jedzie z kraju A do kraju B po to, by po przetworzeniu na jogurt wrócić znowu do kraju A. Czy te działania, poza zyskami koncernów, mają jakikolwiek sens? Czy są konieczne?
Wiele idei próbowało zawładnąć światem: komunizm, faszyzm, różne religie, scjentologia, demokracja, ale wygrał konsumpcjonizm. Codziennie jesteśmy bombardowani ok. 3 tysiącami reklam. Wmawiają nam, że będziemy szczęśliwsi i piękniejsi, jeśli kupimy dane produkty, usiłują rozpalić w nas żądzę ich posiadania. Najwcześniej pod wpływem reklamy znaleźli się Amerykanie. Przeciętny Amerykanin zużywa dziś 2 razy więcej energii niż Europejczyk, 9 razy więcej niż Chińczyk, 15 razy więcej niż mieszkaniec Indii i 50 razy więcej niż mieszkaniec Afryki.
Gdyby wszyscy na Ziemi konsumowali tyle co Europejczycy i Japończycy razem wzięci, potrzebowalibyśmy dwóch dodatkowych planet, żeby zaspokoić zapotrzebowanie na surowce. Gdyby dorównali Amerykanom, Australijczykom i Kanadyjczykom, potrzebne byłyby cztery dodatkowe planety. A jeśli do 2040 roku, kiedy będzie nas już 9 miliardów, nadal będziemy konsumować w tym tempie, potrzebnych będzie aż sześć dodatkowych planet, aby udźwignąć ten ciężar.
Celem kapitalizmu jest nieustanny wzrost, jednak nie da się go osiągnąć na planecie o ograniczonych zasobach. Obecny system gospodarczy jest zabójczy zarówno dla Ziemi, jak i dla jej mieszkańców. Po czterech stuleciach kapitalizmu 1% ludzkości zagarnął dla siebie 40% bogactw, najuboższej połowie ludzi zostawiając zaledwie 1%. Gospodarka się rozwija – kiedy biznes się kręci, ludzie mają więcej pieniędzy i pojawia się konsumpcjonizm. Pod osłoną cichego porozumienia ignorujemy zmiany klimatyczne. Jednak kiedy jedyną miarą wartości staje się bogactwo materialne, logiczną konsekwencją jest niszczenie planety.
Rozsądnie byłoby znaleźć złoty środek pomiędzy powrotem do epoki kamienia łupanego a dalszą ekspansją wszechobecnej, nieograniczonej konsumpcji. Mówi się o tym, że jakość naszego życia się podnosi, że się ono znacznie wydłużyło. Ale czy tak jest naprawdę?
Zamiast spożywać normalne pokarmy większość konsumentów, nieświadoma nowych, wysokowydajnych metod produkcji żywności, spożywa chłam nafaszerowany substancjami chemicznymi, toksycznymi dla człowieka i środowiska. Analizując informacje o wydłużonej długości naszego życia, musimy wziąć pod uwagę epidemie chorób cywilizacyjnych i to, że przy życiu jesteśmy podtrzymywani farmakologicznie, a nasze ciała są tak pełne chemii, że po śmierci nawet się już normalnie nie rozkładają. Wątpliwym jest to, aby jakość naszego życia faktycznie się polepszała. Rozwój technologii i produkcja masowa gnają naprzód, my jednak – w mojej opinii – jako ludzie cofamy się. Przestajemy myśleć samodzielnie, czytać książki, które rozwijają wyobraźnię. Stajemy się niewolnikami wirtualnego świata i nowinek technologicznych, bez których często nie potrafimy funkcjonować, jak np. GPS – ile osób wciąż potrafi dotrzeć do celu, wykorzystując jedynie zmysł orientacji, intuicję i mowę?
„Ludzie znają dziś cenę wszystkiego, nie znając wartości niczego”.
„Gdy człowiek jest szczęśliwy, żyje w harmonii z samym sobą i swoim otoczeniem”.
Oscar Wilde
Społeczeństwo nie mogłoby oczywiście funkcjonować bez pewnego poziomu konsumpcji. Jednak konsumpcjonizm umiejscawia się w samym centrum gospodarki, a wszystko przedstawiane jest nam tak, aby przekonać nas, byśmy konsumowali jeszcze więcej. Bilbordy, gazety, magazyny, telewizja dzień za dniem bombardują nas reklamami. Może nam się wydawać, że każda firma sprzedaje inny produkt, inną markę, inny lifestyle, ale tak naprawdę wszystkie one sprzedają nam jedną wspólną ideę, mówiącą o tym, że im więcej konsumujemy, tym lepsze staje się nasze życie. Konsumpcjonizm niepostrzeżenie stał się podstawowym sposobem spędzania wolnego czasu, ideologią, której dajemy się uwieść, ale też ideologią bardzo zwodniczą, taką, przez którą stajemy się generacją zakupoholików. Średni poziom konsumpcji pomnożony przez blisko siedem miliardów ludzi równać się może katastrofie. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jaka jest faktyczna cena produktów, które kupujemy, i choć idiotyczne może się wydawać łączenie importu jabłek z Nowej Zelandii z destrukcją naszej planety, to jednak każdy najdrobniejszy akt konsumpcji jest bezpośrednio powiązany z poważnymi konsekwencjami. Nasza zwiększająca się populacja, która konsumuje ciągle więcej i więcej, jest zależna od ekosystemu, ten zaś jest bliski upadku. Poziom gazów uwalnianych do atmosfery jest wyższy niż kiedykolwiek przez ostatnie 650 tysięcy lat, lodowce topnieją, poziom mórz się podnosi. I nie ma już sensu rozważać tego, czy rzeczywiście się tak dzieje. Należałoby raczej zająć się tym, jaki wpływ zmiany te będą miały na nasze życie – nikt bowiem nie jest w stanie uniknąć konsekwencji. Jak znaleźliśmy się w tej pułapce?
Otóż w dobie rewolucji przemysłowej produkowane dobra stawały się coraz tańsze, a przez to powszechnie dostępne dla coraz większej liczby osób. Lepsze życie czekało tuż za rogiem. Zrewolucjonizowany został również proces zakupów. Nastąpiła transformacja, która proces kupowania uczyniła sposobem na spędzanie wolnego czasu i wypoczynek. Sklepy oferowały swoim klientom świat marzeń pełen luksusowych dóbr materialnych, stały się kościołami dla nowych wyznawców. Krajem, w którym konsumpcja stała się sposobem na życie, były Stany Zjednoczone. Na początku XX wieku USA miały najwyższy wskaźnik bogactwa na osobę, co otwierało nowe rynki zbytu. Przedsiębiorcy i biznesmeni zdali sobie sprawę z tego, że mogą budować swoje fortuny, produkując i sprzedając dobra luksusowe w cenach akceptowalnych dla amerykańskiej klasy robotniczej. Możliwość i zdolność konsumpcji stały się nieodzownymi elementami amerykańskiego snu. Od tej pory konsumpcjonizm obrał zupełnie nowy kierunek rozwoju. Zaczął stymulować ludzkie pragnienia i nimi manipulować, nakręcając marzenia i kreując zazdrość. Wtedy też tak naprawdę narodził się przemysł reklamowy, a umiejętności kuszenia i uwodzenia stały się tak ważne jak dostarczanie informacji.
Wielki biznes i agencje reklamowe odwoływały się do psychologii. Edward Bernays – znany jako ojciec public relations – był zafascynowany odkryciami Freuda i innych psychiatrów. Wierzył, że zrozumiawszy, co motywuje ludzi, można wpływać na ich zachowania bez ich wiedzy i sprawiać, by kupowali jeszcze więcej. Uważał, iż na każdym etapie życia wpływa na nas niewielka grupa ludzi. Zrozumienie mentalnych procesów mas jest drogą do kontrolowania publicznego umysłu. Reklama zaczęła pracować nad tym, jak wpływać na naszą podświadomość. Nieważne stało się to, co produkt rzeczywiście miał robić, jakie miał mieć działanie, lecz to, jaką obietnicę składał swoim odbiorcom, jakie samopoczucie miał im zapewnić. Od tej pory konsumpcjonizm umiejscowił się głęboko w naszych głowach, wykorzystując nasze najskrytsze uczucia, emocje, a nawet nasze osobowości. Zostaliśmy więc wytresowani do pożądania.
W latach 60. i 70. protestowano przeciwko kapitalizmowi i pojawiały się pierwsze wzmianki o niszczeniu środowiska, jednak ostrzeżenia te uznano globalnie za relatywną cenę, którą trzeba zapłacić za konsumpcję. W latach 80. hippisów zastąpili yuppies, a poziom bogactwa był mierzony według tego, ile zarobiliśmy i ile kupiliśmy. Według dzisiejszej ekonomii za normalne zachowanie uważa się bycie na zakupach.
Nawet akty terroryzmu dokonywane w USA i na całym świecie nie były w stanie stanąć pomiędzy ludźmi a ich przekonaniem o spełnianiu się amerykańskiego snu. Ironią jest, że największym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych i reszty świata nie jest wcale terroryzm, ale konsumpcjonizm sam w sobie.
NOWE TECHNOLOGIE I IDEA ZDROWEGO ŚRODOWISKA NATURALNEGO JAKO CZYNNIKI OGRANICZAJĄCE KONSUMPCJONIZM
Politycy nie wiedzą, jak ugryźć problem nadmiernego konsumpcjonizmu. Istniałyby jednak praktyczne rozwiązania, pod warunkiem że mielibyśmy odwagę wcielić je w życie właśnie teraz. Minęło prawie 250 lat, odkąd filozof Adam Smith powiedział, iż przekonanie o bogactwie jest nie tylko dobre dla jednostki, ale też dla całego społeczeństwa. Wszyscy jesteśmy beneficjentami tej olbrzymiej transformacji, która nastąpiła na globie, i wszyscy jesteśmy rozdarci przez wybory dotyczące tego, co jeść, co kupować, jak żyć – oczywiście pod warunkiem, że nas na nie stać.
Globalizacja oznacza, że hamburger, którego kupujemy w Chinach, będzie smakował dokładnie tak samo jak ten, którego kupimy w USA. Konsumpcjonizm stał się światowym językiem, który rozumie każdy. Od początku XXI wieku 2 miliardy ludzi mogą się cieszyć żywnością dla masowych konsumentów. Z którejkolwiek strony by na to spojrzeć, jest to niesamowite osiągnięcie – nie można zaprzeczyć, że to oznaka postępu. Niestety nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, jaką cenę za owe udogodnienia przyjdzie nam zapłacić. Góry śmieci, których codziennie się pozbywamy, nieustannie rosną. Sama tylko Wielka Brytania produkuje w ciągu roku 100 milionów ton odpadów. Co roku wyrzucamy 1,5 miliarda komputerów z czego 99% jest w pełni sprawnych. Średnio co 18 miesięcy kupujemy nowy telefon komórkowy, porzucając tym samym 90 milionów starych, ale sprawnych urządzeń na wysypiskach śmieci. A do tego dorzucamy jeszcze 3 miliony wyrzucanych co roku lodówek. Z każdym rokiem kupujemy więcej produktów, więcej rzeczy, o których potrzebie posiadania jesteśmy przekonani, zużywając tym samym więcej energii i produkując więcej odpadów.DŻEMY, SMAROWIDŁA, SŁODYCZE, PRZEKĄSKI
Aby dokładnie zweryfikować zawartość wszelkiego rodzaju ogólnie dostępnych dżemów, smarowideł, słodyczy i przekąsek, przeczytałam niezliczone ilości etykiet w supermarketach i wybrałam kilka najciekawszych, a może raczej najbardziej szokujących składów, tak by czytelnik miał świadomość, że jednak warto czytać opisy produktów.
Jest to najbardziej obcy mi dział spożywczy, ponieważ smarowideł nigdy nie jadłam i jeść nie będę – chleb lubię jeść z humusem lub pastą z fety, natomiast, jako że nie jem cukru, na co dzień wystarczy mi mała łyżeczka czekoladowego smarowidła, aby poczuć zastrzyk cukru w krwiobiegu – dlatego też zupełnie nie wyobrażam sobie zjedzenia nawet jednego naleśnika obficie posmarowanego kremem czekoladowym.
Do dziś pamiętam zakup popularnych francuskich crêpes na Korsyce – z dżemem figowym, którym ociekał nie tylko naleśnik, ale nawet całe naczynie, w którym został on podany. Dopiero ścierając go prawie do zera, byłam w stanie przełknąć ciasto, choć nie powiem, by był to najlepszy możliwy posiłek. Trudno nazwać to nawet przekąską czy wakacyjną rozpustą. Dlatego też nikt nie przekona mnie, że pierniki muszą mieć aż 67 różnych składników, a każde ciastko ociekać musi tłuszczami trans.
Jeśli poczytamy etykiety, w większości składów znajdziemy 4 główne elementy łączące ze sobą różne produkty: pszenica, soja, utwardzony tłuszcz roślinny i mleko w proszku. Cała reszta to różnica w ilości konserwantów i aromatów, no i w rodzaju opakowania.