Co mówią kości - ebook
Co mówią kości - ebook
Kości są ostatnimi strażnikami naszego ziemskiego życia, dającymi świadectwo, jak je przeżyliśmy.
Sue Black, autorka bestselleru Co mówią zwłoki, powraca z kolejną wyjątkową książką! Tym razem ta światowej sławy antropolożka sądowa wyciągnie na wierzch sekrety głęboko skrywane w naszych kościach, od czaszki aż po stopy. Badając kręgosłup, klatkę piersiową, ramiona i dłonie, można się bowiem dowiedzieć zaskakujących rzeczy, choćby tego, że ofiara zginęła w całkiem innych okolicznościach, niż się wszystkim wydaje… To, co jemy, co robimy, dokąd się przemieszczamy, zostawia ślady, a Sue Black, dzięki niesłychanej wiedzy i doświadczeniu, potrafi krok po kroku, kostka po kostce odczytywać poszlaki niewidoczne dla innych. Wszystko po to, by odtworzyć znaczące fakty z życia tych, którzy sami nie mogą o nich opowiedzieć. Z niezwykłą wrażliwością, profesjonalizmem i… dowcipem, znanymi już z Co mówią zwłoki, Black pokazuje nam nieśmiertelność ludzkich tajemnic i przeprowadza przez najciekawsze zakamarki pracy antropologa!
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67327-57-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zwykliśmy postrzegać kości jako suche i martwe, ale tak długo, jak żyjemy, one żyją z nami. Przecięte krwawią, złamane bolą, a potem próbują się zregenerować i wrócić do dawnej formy. Rosną wraz z nami i wciąż przystosowują się do zmian w naszym stylu życia. Ludzki szkielet to żyjący i złożony narząd, który trzeba karmić i pielęgnować, dostarczać mu składników odżywczych. Trafiają one do niego z jelit za pośrednictwem otaczającej ów narząd rozbudowanej sieci tętnic, której towarzyszy równie misterna sieć naczyń żylnych i limfatycznych, usuwających wszystko, co niepotrzebne.
Za sztywność i wytrzymałość naszej żywej konstrukcji kostnej odpowiadają minerały, takie jak wapń i fosfor, a także pierwiastki śladowe, na przykład fluor, stront, miedź, żelazo i cynk, które są nieustannie w nią wkomponowywane i przekomponowywane. Gdyby jednak tkanka kostna składała się jedynie z materiałów nieorganicznych, byłaby bardzo podatna na pęknięcia. Tym ostatnim zapobiega obecny w kościach kolagen, nadający im nieco giętkości. Kolagen to białko, a jego nazwa wywodzi się od greckiego słowa oznaczającego klej – i rzeczywiście, łączy on mineralne części kości ze sobą, tworząc amalgamat równie wytrzymały, co elastyczny.
Na lekcjach biologii często przeprowadzaliśmy eksperyment dobrze ilustrujący funkcje wspomnianych dwóch podstawowych składników kości. Braliśmy dwie kości, zwykle z uda królika (bywało, że pochodzącego z wypraw myśliwskich mojego ojca), a następnie jedną spalaliśmy w piecu, by usunąć z niej składniki organiczne. Zostawała nam tylko jej mineralna część, pozbawiona elastycznych komponentów, które ją wcześniej spajały, właściwie sam popiół. Po wyżarzeniu kość zachowywała kształt aż do momentu, gdy się jej dotknęło, wtedy bowiem momentalnie zmieniała się w kupkę pyłu.
Druga kość trafiała do kwasu solnego, wypłukującego składniki mineralne. Wówczas otrzymywaliśmy „gumową” wersję kości, pozbawioną minerałów nadających jej twardość. Kiedy ściskało się ją palcami, przypominała gumkę do ścierania, dawało się ją nawet zgiąć w pół, tak że końce się stykały, a ona wciąż nie pękała. Tak więc żaden ze składników kości, organiczny czy nieorganiczny, sam w sobie nie jest wystarczający; składniki te wzajemnie się uzupełniają i dopiero razem budują nasz kręgosłup – podstawę naszej ewolucji i naszego istnienia.
Mimo że kości mogą sprawiać wrażenie jednorodnych, to po przecięciu widać, że składają się z dwóch rodzajów budulca. Większość z nas zapewne zdaje sobie z tego sprawę, jeśli kiedykolwiek przyjrzeliśmy się kościom zwierzęcym w potrawach na talerzu lub bliżej zainteresowała nas zawartość psiej miski. Tak więc gruba zewnętrzna powłoka (kość zbita) rzeczywiście jest bardzo zwarta i przypomina wyglądem kość słoniową. Natomiast część spodnia kości prezentuje się znacznie delikatniej, jest niczym finezyjnie utkana siateczka (istota gąbczasta) lub plaster miodu. Przestrzenie wewnętrzne wypełnia zaś szpik kostny, czyli mieszanina komórek tłuszczowych i krwiotwórczych. To tu powstają czerwone i białe krwinki oraz płytki krwi. A zatem kości to znacznie więcej niż tylko rama, na której rozpięto mięśnie. Są magazynem minerałów, fabryką elementów morfotycznych krwi i chronią narządy wewnętrzne.
Ponieważ nasza tkanka kostna przebudowuje się przez całe życie, przyjmuje się, że ludzki szkielet co piętnaście lat całkowicie się odnawia. Niektóre jego części wymieniają się jednak szybciej niż inne, istota gąbczasta przebudowuje się bowiem w szybszym tempie niż kość zbita. W miarę upływu lat w tej pierwszej mogą pojawić się mikropęknięcia i uszkodzenia pojedynczych wzmocnień; należy je naprawić, zanim pęknie cała kość. Stale przebiegający proces utrzymywania szkieletu we właściwym stanie na ogół nie zmienia kształtu kości. Ponieważ jednak modyfikacje następują w odpowiedzi na uszkodzenia, a o skuteczności napraw i przeobrażeń decyduje też nasz wiek, wygląd szkieletu w miarę upływu życia stopniowo ewoluuje.
To, co spożywamy, by odżywić kości, jest również kluczowe dla zapewnienia organizmowi podstawy do optymalnego funkcjonowania. Gęstość mineralna kości najpewniej osiąga szczyt w czwartej dekadzie naszego życia. Ze zgromadzonego do tego czasu zapasu minerałów korzystają kobiety ciężarne i matki karmiące, lecz nie tylko. Korzystamy z niego my wszyscy, w miarę jak się starzejemy – przez co kości stają się coraz bardziej jałowe, a szkielet łamliwy. Widać to szczególnie u kobiet po menopauzie, u których obniża się poziom estrogenów, a tym samym ich działanie ochronne. W miarę zmniejszania się poziomu estrogenów zgromadzone w tkance kostnej minerały są bezpowrotnie wypłukiwane, a kości stają się bardziej kruche. Może to prowadzić do osteoporozy i narażać na złamania, najczęściej nadgarstka, kości udowej lub kręgosłupa, choć ryzyko związane z upadkiem bądź innym urazem dotyczy każdej części ciała. I wcale nie musi to być uraz spektakularny, do złamania może doprowadzić po prostu niezgrabny ruch.
Dlatego w naszym interesie leży, by już w dzieciństwie i wczesnej dorosłości zapewnić organizmowi tak dobrą mineralizację kości, jak tylko się da. W okresie wzrostu najlepszym źródłem wapnia, minerału o podstawowym znaczeniu dla naszych kości, wciąż wydaje się mleko. To z tego powodu w Wielkiej Brytanii po drugiej wojnie światowej wprowadzono darmowe mleko w szkołach, a dziś otrzymują je dzieci do lat pięciu uczęszczające do żłobków i przedszkoli.
Dla zdrowych kości niezbędna jest również witamina D, która pomaga nam przyswajać wapń i fosfor. Pewne ilości tej substancji znajdują się w produktach mlecznych, jajach i tłustych rybach, ale jej podstawowym źródłem jest promieniowanie UVB, pod którego wpływem w witaminę tę przekształca się zawarty w skórze cholesterol. Niedobór witaminy D prowadzi do wielu poważnych schorzeń. Najbardziej widoczne jest to u dzieci. Stale opatulane niemowlęta i małe dzieci spędzające większość czasu w pomieszczeniach mogą być narażone na liczne choroby, na przykład powodującą miękkość lub kruchość kości krzywicę, której nazwa pochodzi od najbardziej rzucającej się w oczy formy tego schorzenia, objawiającego się w postaci wygiętych na zewnątrz lub do wewnątrz nóg.
Niemal każdy fragment naszego ciała – zarówno tkanki miękkie, jak i układ kostny – może przechowywać dalekie echa naszych przeżyć, nawyków, aktywności. Trzeba tylko wiedzieć, jakich użyć narzędzi, by je odczytać, rozszyfrować i zinterpretować. Na przykład alkoholizm da się rozpoznać po bliznowaceniu wątroby, a uzależnienie od metamfetaminy po zniszczeniu zębów („meta-usta”). Dieta bogata w tłuszcze odciska piętno na sercu i naczyniach krwionośnych, a nawet na skórze, chrząstce i kościach – gdy wywołane nią spustoszenia doprowadziły do sytuacji, w której dostęp do serca poprzez klatkę piersiową musiał szybko zyskać chirurg.
Wiele wspomnień z przeszłości pozostaje zamkniętych wewnątrz naszego szkieletu; z kości można na przykład odczytać, że ktoś był wegetarianinem. Zabliźnione uszkodzenie obojczyka podpowie, że doszło, powiedzmy, do upadku z roweru górskiego. Godziny poświęcone na machanie sztangą na siłowni zapisane są w przyroście masy mięśniowej, a tym samym w powiększeniu obszarów przyczepu mięśni do kości. Być może takich pamiątek nie nazwalibyśmy zwykłymi wspomnieniami, ale to też jest godny zaufania, choć głębiej ukryty fragment naszej życiowej narracji. Na ogół nikt nie będzie do niego sięgał, chyba że pojawi się taka konieczność, choćby podczas interwencji medycznej z wykorzystaniem urządzeń do diagnostyki obrazowej. Albo też w sytuacji, gdy po naszym nagłym zgonie niezbędna stanie się analiza naszych szczątków, by ustalić, kim byliśmy, kiedy żyliśmy i co przytrafiło się naszemu ciału w trakcie śmierci.
Do wykonania tego zadania potrzeba jednak ludzi, którzy potrafią rozpoznać tę specyficzną muzykę. Przy czym oczekiwanie, że kiedykolwiek uda się odtworzyć całą „ścieżkę dźwiękową” organizmu, jest mało realistyczne. Czasem jednak wszystko, czego trzeba, to znaleźć odpowiedź na pytanie, jaka to melodia – trochę jak w konkursach i quizach, w których należy rozpoznać właściwą piosenkę po kilku pierwszych dźwiękach.
Praca antropologa sądowego polega na „czytaniu” kości, jakby były nagraniem, na przesuwaniu rysika, by zidentyfikować fragmenty zapisanych cielesnych wspomnień składających się na pieśń życia, na łączeniu fragmentów zarejestrowanej dawno temu melodii. Na ogół chodzi bowiem o życie, które już się zakończyło. Interesuje nas, jak ono wyglądało i jak wyglądała osoba, która je wiodła. Chcemy dotrzeć do jej doświadczeń zapisanych w kościach, które pomogą nam opowiedzieć tę historię, a czasem przywrócić tożsamość anonimowemu ciału.
Antropolodzy sądowi – przeprowadzający badania na ludziach i ich szczątkach w celach medyczno-prawnych – zawsze muszą się odnieść do czterech podstawowych kwestii. Gdy właściwa osoba, zajmując się ciałem lub jego częściami, zadaje odpowiednie pytania w należyty sposób, odpowiedzi w większości przypadków udaje się znaleźć.
Po pierwsze trzeba określić, czy badane szczątki należą do człowieka.
Kiedy ktoś odnajduje kości w nietypowych okolicznościach, policja zaczyna śledztwo właśnie od znalezienia odpowiedzi na to pytanie. Zakładanie, że mamy do czynienia ze szczątkami ludzkimi, może prowadzić do bardzo kosztownych pomyłek. W rzeczywistości może się bowiem okazać, że kości należały do psa, kota, świni czy żółwia. Antropolog sądowy musi być więc pewien przynależności analizowanego materiału, co oznacza konieczność posiadania odpowiedniej wiedzy na temat kości najczęściej spotykanych w danym miejscu gatunków zwierząt.
Ponieważ Wielka Brytania jest wyspą, morze co i rusz wyrzuca na jej brzegi szczątki różnych stworzeń, często morskich – musimy więc znać budowę anatomiczną foki, delfina czy wieloryba i wiedzieć, jak różne części ciała tych zwierząt wyglądają za ich życia, po śmierci i w stanie rozkładu.
Niezbędne jest także zaznajomienie się z cechami charakterystycznymi kości zwierząt gospodarskich (takich jak konie, krowy, świnie i owce), domowych (jak psy i koty), a także dzikich (królików, jeleni, lisów itd.). Choć kości poszczególnych zwierząt nieznacznie się między sobą różnią, ogólnie rzecz biorąc, są do siebie podobne, ponieważ wygląd poszczególnych z nich w znacznej mierze zależy od ich funkcji. Kość udowa zawsze wygląda jak kość udowa, bez względu na to, czy pochodzi od konia, czy od królika – odmienna jest tylko ich wielkość, różnice kształtu są nieznaczne.
Jeszcze trudniejsze bywa rozpoznanie kości zwierząt, które mają nieodległego wspólnego przodka, na przykład ustalenie, czy dany kręg pochodzi od owcy, czy od jelenia. Przy założeniu, że badacz dysponuje podstawową wiedzą z anatomii, nie tak znów wiele kości zwierzęcych można pomylić z ludzkimi – niektóre wymagają jednak wytężonej uwagi nawet ze strony antropologa sądowego. Bardzo podobne są do siebie na przykład ludzkie i świńskie żebra, a końskie kości ogonowe mogą przypominać ludzkie paliczki. Ale najwięcej problemów mogą nam sprawić kości przedstawicieli gatunków, z którymi sami jesteśmy blisko spokrewnieni – należące do innych naczelnych. Nie jest to może problem, z którym w Wielkiej Brytanii mamy do czynienia wyjątkowo często, ale jedna ze złotych zasad nauk sądowych każe nie czynić żadnych wstępnych założeń, tego typu przypadki nie są bowiem kompletnie wykluczone (o czym zresztą się przekonamy).
Elementy szkieletu można odnaleźć na powierzchni ziemi lub pod nią. Jeśli ciało zostało pogrzebane, musimy ustalić, czy stało się tak wskutek celowego działania. Ludzie na ogół grzebią swoich zmarłych, ale czasem chowają również zwierzęta, szczególnie te, które były dla nich ważne, czyli zwierzęta domowe. Spodziewamy się, że o ile zwierzęta chowane są w najróżniejszych miejscach, najczęściej w ogródkach i lasach, o tyle zwłoki ludzkie zostaną pogrzebane w przeznaczonym do tego miejscu – na cmentarzu. Kiedy więc odnajdujemy je na powierzchni ziemi lub zakopane w ogródku na tyłach domu lub na polu, natychmiast pojawia się wiele pytań o przyczyny takiej sytuacji. Innymi słowy, rodzi się konieczność przeprowadzenia śledztwa.
Po drugie, musimy ustalić, czy szczątki mają znaczenie z perspektywy sądowej.
To, że ciało zostało niedawno odkryte, nie oznacza, że musiało zostać niedawno pogrzebane, a rozpoczynanie dochodzenia w sprawie morderstwa od analizy szczątków z czasów rzymskich raczej nie wróży rychłego rozwiązania. W serialach kryminalnych pierwsze pytanie zadawane lekarzowi, patologowi lub antropologowi brzmi: „Ile czasu upłynęło od chwili śmierci?”. Nie zawsze da się na nie łatwo odpowiedzieć; jeśli jednak zwłoki wciąż mają fragmenty mięśni i tłuszczu, jeśli są wilgotne i bardzo źle pachną, to prawdopodobnie są stosunkowo świeże i warto przeprowadzić dochodzenie.
Kłopoty pojawiają się wtedy, gdy kości są suche, a ciało nie ma już tkanek miękkich. W różnych miejscach na świecie zwłoki osiągną ten stan po innym czasie. W strefach o cieplejszym klimacie, odznaczających się oszałamiającą aktywnością owadów, niepogrzebane ciało może ulec kompletnemu zeszkieletowaniu w ciągu paru tygodni. Jeśli zostanie pogrzebane, rozkład będzie postępował wolniej, ponieważ gleba jest chłodniejsza, a owady przejawiają w niej ograniczoną aktywność – w zależności od warunków zeszkieletowanie zajmie od dwóch tygodni do dziesięciu lat. W bardzo chłodnym i suchym klimacie ciało może nigdy nie osiągnąć etapu pełnego zeszkieletowania. Taka mnogość scenariuszy nie jest czymś, co policja lubi najbardziej, ale dokładne ustalenie przedziału czasowego śmierci (_time death interval_, TDI) nie wchodzi w zakres nauk ścisłych.
Niemniej wskazanie sensownego punktu na osi czasu, za którym ludzkie szczątki przestają interesować medycynę sądową, ma istotne znaczenie. Oczywiście nawet wtedy będą wyjątki, a natknięcie się na kości w pewnych specyficznych miejscach, bez względu na upływ czasu, nieuchronnie zakończy się ich badaniem sądowym. Na przykład odkrycie kości osób młodocianych w Saddleworth Moor w północno-zachodniej Anglii zawsze doprowadzi do sprawdzenia, czy mają one jakiś związek z Ianem Bradym i Myrą Hindley – mordercami z wrzosowisk z lat 60. XX wieku. Do dziś nie odnaleziono ciał wszystkich ich ofiar, a jakiekolwiek informacje, które mogłyby rzucić na tę sprawę więcej światła, złoczyńcy zabrali już ze sobą do grobu.
Jednak w normalnych okolicznościach, gdy odnaleziony szkielet należy do kogoś, kto zmarł ponad siedemdziesiąt lat temu, jest bardzo wątpliwe, by śledztwo pozwoliło ustalić okoliczności śmierci. Jeszcze mniej prawdopodobne jest skazanie kogokolwiek. Formalnie rzecz biorąc, w takiej sytuacji szczątki można więc uznać za znalezisko archeologiczne. Taki sztuczny podział czasowy związany jest z domyślnym okresem odpowiedzialności za czyny i domniemaną długością ludzkiego życia. Nie istnieje żadna metodologia naukowa, która w takiej sytuacji pozwalałaby na dokładniejsze ustalenie przedziału czasowego śmierci.
Czasami pomocne mogą okazać się okoliczności. Odnalezienie szkieletu razem z monetą z czasów rzymskich w miejscu znanym z odkryć archeologicznych raczej nie wzbudzi zainteresowania policji, podobnie jak znalezienie szczątków po sztormie wśród wydm Orkney. Ale oczywiście wszystkie takie znaleziska trzeba przebadać, tak na wszelki wypadek. Antropolog sądowy może przeprowadzić wstępną ocenę, jeśli jednak nie uda mu się stwierdzić nic pewnego, pobierze próbki i wyśle je do laboratorium. Określenie poziomu radioaktywnego izotopu węgla 14C (powstającego w sposób naturalny w atmosferze) w materii organicznej, takiej jak drewno czy kości, w celu ustalenia wieku najważniejszych znalezisk archeolodzy wykorzystują już od lat 40. XX wieku. Po śmierci rośliny czy zwierzęcia poziom 14C w tkankach zaczyna się zmniejszać. Generalnie rzecz biorąc, im starsza jest dana kość, tym mniej tego izotopu zawiera. Warto przy tym zauważyć, że jego kompletny rozkład w próbce zabiera kilka tysięcy lat, a więc datowanie radiowęglowe przydaje się tylko w określaniu wieku szczątków starszych niż pięćset lat i nie pomoże nam w ustalaniu chronologii zdarzeń w czasach nam bliższych.
Jednak w ciągu ostatniego stulecia ludzkość nieco zaburzyła poziom radioaktywnych izotopów węgla za pośrednictwem powierzchniowych testów broni jądrowej, w wyniku których do atmosfery trafiły też sztucznie stworzone izotopy pierwiastków, na przykład stront-90, którego okres połowicznego rozpadu wynosi niecałe trzydzieści lat. Ponieważ przed erą testów jądrowych stront-90 nie istniał, a do kości zmarłego musiał się dostać jeszcze za jego życia, to gdy wykrywamy w nich ślady tego izotopu, możemy zawęzić przedział czasowy śmierci danej osoby do około sześćdziesięciu ostatnich lat. Wydaje się jednak dość oczywiste, że z upływem czasu ta metoda stanie się w końcu nieużyteczna. Nigdy zatem nie wierzcie patologowi, który w telewizyjnym show stwierdza, że szkielet spędził w ziemi jedenaście lat. To bezsensowna paplanina.
Kolejne, trzecie pytanie, które musi postawić sobie antropolog, brzmi: Kim był ten człowiek?
Jeśli się potwierdzi, że mamy do czynienia ze szczątkami ludzkimi i że pochodzą one sprzed stosunkowo niewielu lat, musimy ustalić, kim zmarły był za życia. Kości nie są, rzecz jasna, podpisane imieniem i nazwiskiem, ale często zapewniają wystarczającą liczbę poszlak, by ustalić przypuszczalną tożsamość denata. A gdy już dysponujemy taką informacją, można rozpocząć przeprowadzanie porównań dzięki tzw. danym przedśmiertnym, na przykład dokumentacji dentystycznej i medycznej, a także badaniom pokrewieństwa. Wysoce specjalistyczna wiedza antropologa sądowego najczęściej potrzebna jest właśnie na etapie identyfikacji. To do nas należy wydobycie informacji z kości. Czy to była kobieta czy mężczyzna? Co można powiedzieć o wieku denata? Skąd pochodził i do jakiej grupy etnicznej należał? Ile miał wzrostu?
Odpowiedzi na te pytania pozwalają ustalić cztery podstawowe parametry charakteryzujące każdego człowieka: płeć, wiek, pochodzenie etniczne, wzrost. Składają się one na indywidualny profil biologiczny, na przykład: mężczyzna w wieku od dwudziestu do trzydziestu lat, biały, 183–190 cm wzrostu. Taki profil pozwala automatycznie wykluczyć zgłoszenia dotyczące osób zaginionych, które nie spełniają tych warunków, ograniczając tym samym liczbę możliwości. Żeby dać pewne wyobrażenie na temat skali, o jakiej tu mowa, wspomniany profil pozwolił niedawno policji zawęzić grupę potencjalnych ofiar do 1500 nazwisk.
Ale kościom zadajemy jeszcze wiele innych pytań, licząc na to, że na któreś z nich odpowiedzą. Czy zmarła kobieta miała dzieci? W jaki sposób artretyzm, na który cierpiała, upośledzał jej chód? Gdzie przeprowadzono zabieg wszczepienia endoprotezy stawu biodrowego? Kiedy i jak doszło do złamania kości promieniowej? Czy chodzi o osobę prawo-, czy leworęczną? Jaki był rozmiar jej butów? Niemalże każda część ciała może wiele o nas powiedzieć, a im dłużej żyjemy, tym narracja naszego układu kostnego staje się bogatsza.
Prawdziwa rewolucja w przywracaniu tożsamości zmarłych dokonała się za sprawą metod identyfikacji DNA. Mogą one jednak pomóc tylko wtedy, gdy badacze dysponują wzorcem DNA, z którym da się porównać materiał genetyczny zmarłego. Dopasowanie do profilu w ogólnej bazie danych uda się tylko pod warunkiem, że zmarły za życia oddał do niej próbkę swojego DNA. Jeżeli jednak nie należał on do mniejszości, która robi to z powodów zawodowych, jak na przykład oficerowie policji, żołnierze i specjaliści sądowi, to jedyną okolicznością, w której materiał genetyczny danej osoby mógł znaleźć się w takiej bazie, jest jej uprzednie skazanie. Jeśli policja ma przypuszczenia, o kogo chodzi, może przeprowadzić przeszukania pod kątem DNA w miejscu zamieszkania lub pracy czy w samochodzie albo porównać próbkę z DNA rodziców, rodzeństwa lub potomstwa. Niekiedy się zdarza, że w bazie przestępców figuruje krewny poszukiwanej osoby i wówczas udaje się ustalić czyjąś tożsamość okrężną drogą.
Czasem zaś, gdy kryminalistyka molekularna jest bezradna, ostatnią deską ratunku może się okazać antropologia sądowa, która skupia się na kościach. Dopóki tożsamość zmarłego nie jest znana, ustalenie, czy w ogóle doszło do przestępstwa, nastręcza władzom znacznych trudności, nie mówiąc już o określeniu, co właściwie przydarzyło się tej osobie, uczynieniu zadość wymogom organów wymiaru sprawiedliwości i potrzebom pogrążonej w żałobie rodziny.
Na koniec pojawia się pytanie, czy możemy powiedzieć coś na temat przyczyn i okoliczności śmierci zmarłego.
Antropolodzy sądowi są naukowcami i w Wielkiej Brytanii na ogół nie mają wykształcenia lekarskiego. Ustalenie zarówno przyczyny, jak i rodzaju śmierci leży więc w sferze odpowiedzialności patologa sądowego. „Rodzaj śmierci” może na przykład oznaczać, że ofiara otrzymała wiele ciosów w głowę tępym narzędziem, podczas gdy „przyczyną” śmierci może być utrata krwi. Jest to jednak przestrzeń, w której patologia i antropologia harmonijnie się uzupełniają. Czasem kości mówią nam nie tylko, o kogo chodziło, lecz także co się tej osobie przydarzyło.
Badając okoliczności lub przyczyny śmierci, zadajemy nieco inne pytania. Czy znaczna liczba zaleczonych urazów u tego dziecka może wskazywać na cokolwiek innego niż przemoc domową? Czy dane złamanie przedśmiertne powstało dlatego, że kobieta próbowała się bronić?
Eksperci uczą się, jak odczytywać informacje z różnych części ciała i interpretować je wedle swoich potrzeb. Klinicysta przyjrzy się tkankom miękkim i narządom, a patolog może analizować biopsje nowotworów lub kategoryzować zmiany na poziomie komórkowym w miarę postępów choroby. Patolog sądowy skupi się na przyczynie i okolicznościach śmierci, a toksykolog sądowy przeanalizuje płyny ciała, w tym krew, mocz, ciało szkliste oka lub płyn mózgowo-rdzeniowy, aby rozstrzygnąć, czy ofiara przed śmiercią spożywała alkohol lub przyjmowała narkotyki.
Biorąc pod uwagę ogromną różnorodność współczesnych dyscyplin naukowych, czasem krótkowzrocznie skupiających się tylko na swoim wąskim przedmiocie badań, dość często się zdarza, że gdzieś zagubi się pełny obraz sytuacji. Dla klinicysty i patologa kości mogą być jedynie przeszkodą, którą trzeba roztrzaskać kleszczami czy przeciąć piłą elektryczną, by się dostać do chronionych przez nie narządów. Ktoś przyjrzy im się dokładniej tylko wtedy, gdy chodzi o wyraźny uraz lub oczywistą patologię. Biologów sądowych bardziej interesują komórki kryjące się w przestrzeniach wewnątrz kości niż one same. Odetną więc kawałek kości i zmielą go na proszek, by się dobrać do materiału zamkniętego w jądrach komórkowych. Sądowy odontolog będzie zainteresowany zębami, ale już mniej kośćmi szczęki, w których one tkwią.
Tak więc pieśń szkieletu wcale nie musi zostać usłyszana. A przecież jest on najtrwalszym składnikiem naszego ciała, często potrafiącym przetrwać stulecia i przechowywać wspomnienia przeszłych zdarzeń jeszcze bardzo długo po tym, jak historie, które można odczytać z tkanek miękkich, odeszły w niepamięć.
Po co zaprzątać sobie głowę szkieletem, skoro tożsamość można ustalić na podstawie DNA, odcisków palców czy kart dentystycznych? Kości nikogo specjalnie nie interesują. Chyba że wszyscy przeprowadzą swoje badania i niewiele z tego wyjdzie. Od momentu odnalezienia ciała mogą więc upłynąć miesiące, a czasem nawet lata, zanim na scenę wkroczy antropolog i zacznie przepytywać kości, co pamiętają i co mogłyby mu powiedzieć.
Naukowiec oczywiście nie ma żadnego wpływu na to, z czym przyjdzie mu pracować. Im szczątki świeższe, a szkielet bardziej kompletny, tym większa szansa na poznanie większego kawałka historii, ale niestety ludzkie zwłoki nie zawsze są dobrze zachowane i znajdowane w komplecie. Na rozczłonkowanym, ukrytym czy pogrzebanym ciele piętno odciska upływ czasu. Zwierzęta zjadają i niszczą kości, a naturalne procesy fizyczne i chemiczne dopełniają dzieła.
Antropolog sądowy musi umieć odsłuchać choćby fragment pieśni życia, ale żeby to zrobić, musi też wiedzieć, czego i gdzie szukać. Jeśli wiele kości mówi to samo, możemy być pewni swojej opinii. Jeśli natomiast udało się odnaleźć tylko jedną kość, musimy być bardzo ostrożni w interpretowaniu tego, co ma ona nam do powiedzenia. W przeciwieństwie do fikcyjnych bohaterów obsadzanych w naszych rolach, musimy twardo stąpać po ziemi i wystrzegać się przypuszczeń. Antropologia sądowa to dyscyplina, która zajmuje się pamięcią o przeszłości świeżej, a nie historycznej. Nie jest tym samym co osteoarcheologia czy antropologia biologiczna. Musimy być gotowi do prezentowania naszych przemyśleń oraz opinii i bronienia ich na sali sądowej, w ramach postępowania prywatno-dowodowego. Nasze wnioski muszą tym samym ściśle spełniać rygory dowodowe. Musimy badać, testować i jeszcze raz testować nasze teorie, a przy tym być dobrze zaznajomieni ze statystyką, by umieć przedstawić w kategoriach liczbowych prawdopodobieństwo naszych ustaleń. Musimy rozumieć i stosować się do części 19 Zasad postępowania w dochodzeniach kryminalnych (_Criminal Procedure Rules_) w zakresie dowodów eksperckich, a także towarzyszących im zasad ujawniania, postępowania z niewykorzystanym materiałem i innymi procedurami dotyczącymi sprawy. Będziemy bowiem, całkiem słusznie, dokładnie wypytywani o szczegóły i o sposób, w jaki doszliśmy do swoich wniosków. Jeśli nasze ustalenia mają zostać uwzględnione przez sędziego, który będzie decydować o tym, czy oskarżony jest winny, czy też nie, musimy być pewni swojej wiedzy i naukowych interpretacji, wyrażać się jasno i zrozumiale oraz przestrzegać protokołów i procedur.
Niewykluczone, że antropologię sądową postrzegano niegdyś jako jedną z łatwiejszych dróg wiodących do ciekawego świata nauk sądowych. Niewątpliwie emanuje ona powabem dociekań naukowych, nieodparcie frapujących twórców powieści kryminalnych. Ale z tym już koniec. Obecnie to profesja, której zasadami w Wielkiej Brytanii zarządza profesjonalne ciało na mocy Karty królewskiej (_Royal Charter_). Musimy zdawać egzaminy i powtarzać je co pięć lat, by pozostać aktywnymi, kompetentnymi i certyfikowanymi biegłymi. W naszym biznesie nie ma miejsca dla detektywów amatorów.
Niniejsza książka zabierze was w podróż po całym ludzkim organizmie, któremu przyjrzymy się przez pryzmat anatomii i antropologii sądowej, tak jak odbywa się to naprawdę. Po kolei, rozdział po rozdziale, pochylimy się nad poszczególnymi częściami ciała i będziemy zapoznawać się z tematem w taki sposób, jak mógłby to uczynić znający anatomię antropolog sądowy, który pragnie ustalić wiek zmarłego, aby pomóc patologowi w określeniu przyczyny i okoliczności śmierci lub odontologowi bądź radiologowi w zinterpretowaniu ustaleń właściwych im dyscyplinom. Dowiemy się, jak historia naszego życia zapisuje się w kościach i co może zrobić nauka, by ułatwić odczytanie tej historii. Chciałabym wam pokazać, jak wykorzystać wiedzę na temat kości do odtworzenia obrazu czasem zupełnie nadzwyczajnych zdarzeń – życie bywa bowiem ciekawsze niż literatura.
Wszystkie opisane poniżej przypadki sądowe są prawdziwe, choć ze względu na szacunek dla zmarłych i ich rodzin w wielu miejscach zmieniłam nazwiska i umiejscowienie wydarzeń. Prawdziwe nazwiska podaję jedynie wtedy, gdy sprawa znalazła już finał w sądzie, a prasa zdążyła opisać wszystkie szczegóły dotyczące protagonistów. Śmierć ma prawo do prywatności.