Co nas może zabić w mieście - ebook
Co nas może zabić w mieście - ebook
Nie czujesz się zbyt pewnie na łonie natury? Wolisz bezpieczną cywilizację? Błąd! W miastach też czyha na ciebie śmiertelne niebezpieczeństwo. Zanim ruszysz w trasę, przeczytaj uważnie ten przewodnik.
Tokio. Sushi z trującej ryby fugu to rosyjska ruletka. Jeśli akurat sushimaster nie popełni błędu, zdrętwieje ci tylko język. Jeśli popełni, zdrętwiejesz cały. Na zawsze.
Nowy Jork. Klapy w asfalcie, przez które możesz wpaść do metra (jak kiedyś kilkanaście zwiedzających miasto uczennic).
Suwałki. Pło. Nigdy o tym nie słyszałeś? To elastyczny kożuch z roślin pokrywający torfowisko. Wsysa bez szansy na ratunek.
Los Angeles. Tu żyje najbardziej toksyczna traszka świata. Przekonało się o tym śmiertelnie kilku studentów.
Seul. Żywa ośmiornica jako lokalny przysmak. Tylko że jej macki lubią przyssać się do gardła…
Sydney. Kostkomeduza. Niewielka. Ale jej jad wywołuje niewyobrażalny ból – 12 w skali bólu od 0 do 10!
I tak dalej, i tak dalej.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7700-263-6 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najczęściej takie myśli potrafimy sobie zracjonalizować. W końcu samoloty spadają rzadziej, niż zderzają się samochody, raptem jeden komar na tysiąc przenosi pasożytniczych autostopowiczów, a na (prawie) każdą bakterię znaleźć można skuteczny antybiotyk. Jedziemy więc – i w 99% przypadków bawimy się świetnie, przywożąc z wypraw zdjęcia i pamiątki. Załóżmy jednak, że nie jesteście pogromcami dzikich ostępów, waszą bajką nie jest buszowanie w gęstej dżungli czy brodzenie w bagnistych, parujących rzekach. Wybieracie miasta – im większe, tym lepsze. Betonowe oazy wśród wrogiego, dzikiego świata jawią się wielu ludziom jako bezpieczne tratwy na wzburzonym oceanie nieznanego. W mieście zawsze mamy pod ręką ciepłą wodę, sklep spożywczy ze sterylnym jedzeniem, a gdy stanie się coś nieoczekiwanego – lekarza czy aptekę.
Nie myślcie sobie jednak, że miasta to 100-procentowe azyle – choć staramy się je oswoić i uładzić, wciąż kryją coś więcej niż tylko zatłoczone galerie handlowe i dzielnice pełne klubów. W tej książce wybierzemy się na wyprawę do tych mniej znanych i rzadziej zauważanych zakątków miast. Niekoniecznie chodzi tu o podejrzane dzielnice, gdzie faktycznie można stracić wszystko – od telefonu, przez kieszonkowe, a na czynności naszego serca skończywszy. W wielu największych miastach świata niebezpieczeństwa znajdziemy tuż obok – przyczajone i gotowe do ataku. Nie zawsze jednak będą to zagrożenia łatwe w realizacji. Dlatego nie obraźcie się, jeśli zwiedzając sportretowane miejsca, nie zawsze traficie w potrzask opisanych zdarzeń i wypadków. Czasami potrzeba do tego sprytu albo odpowiedniej przepustki – czasami wreszcie wyobraźni i pewnego rozmachu w przeprowadzaniu eksperymentów myślowych. Zawsze jednak będzie na nas czekać nie tylko szokująca prawda o najskrytszych sekretach miast – ale także spora dawka naukowej wiedzy. W końcu jak ginąć – to tak, byśmy mogli dokładnie rozpisać to w postaci odpowiedniego równania.
Czy musicie być naukowcami, żeby przeczytać tę książkę? Absolutnie nie! Tak naprawdę mam nadzieję, że jako nienaukowcy zrozumiecie podczas lektury, jak naukowcy właśnie patrzą na świat. Nie bójcie się więc równań (znajdziecie ich tu kilka, ale obiecuję, że nie zrobią wam krzywdy) – 100% użytych w książce wzorów to bardzo proste działania, bez problemu sobie z nimi poradzicie. Starajcie się także czytać przypisy – wiem, co mówię, bo sam często je z lenistwa pomijam. Tym razem dla własnego dobra zajrzyjcie do nich od czasu do czasu.
Wymyślanie zaskakujących sposobów utraty zdrowia i życia – i objaśnianie ich naukowo! – to niezwykła frajda. Jeszcze większą radochą jest odkrywanie nowych rzeczy tam, gdzie się ich nie spodziewamy. Obejrzyj się więc za siebie, upewniając się, że siedzisz w bezpiecznym miejscu – i w drogę!
Szymon DrobniakWitajcie w Tokio – mieście, które nigdy nie śpi, a jeśli już śpi, to tylko w hotelu kapsułowym. Oglądając japońskie kreskówki pełne różowych króliczków, demonicznych Hello Kitty, czarodziejek ratujących świat i całej masy puszystych pokemonów, trudno uwierzyć, że przylatując do Tokio, trafiacie do jednego z najbardziej zabójczych miast świata. Jeśli jednak w planie naszego najbliższego roku pojawiło się „życzenie śmierci” – Tokio zaprasza. Pułapki czyhają tutaj na każdym kroku, a nawet jeśli będą podpisane – na niewiele wam się to zda. Japońskie pismo kanji (zwane też popularnie krzakami) to zapora nie do przebycia dla przeciętnego przybysza z Europy. Niebezpieczeństwo czyha już na samym starcie: nie znając kanji, skąd wiedzieć, na której stacji tokijskiego metra wysiąść? Jest to poważny problem: główna linia metra w Tokio jeździ w kółko – pytanie więc, czy jego wagony zjeżdżają z trasy częściej, niż wynosi średni czas przeżycia człowieka bez jedzenia i wody?
Gdy już wydostaniemy się z metra – i zgłodniejemy, dość oczywistym wyborem w Tokio będzie jeden z setek barów sushi. Słynny tokijski targ rybny Tsukiji to nie tylko źródło najprzedniejszego sushi w całej Japonii, ale także bogaty skarbiec trucizn, toksyn i zarazków. Najsłynniejsza z nich jest niepozorna substancja o nazwie: tetrodotoksyna. Jej nieprzyjemną cechą jest dość powolny i stosunkowo bolesny sposób zadawania śmierci.
Rys. 1 – Ryba fugu oraz struktura tetrodotoksyny.
Tetrodotoksyna to pochodna cukrów produkowana przez mikroorganizmy i gromadzona w tkankach wielu morskich zwierząt. Jednym z nich jest fugu, zwana też rozdymką. To niewielka ryba (tak naprawdę nie chodzi o jedną rybę, ale o kilka spokrewnionych gatunków), która w razie zagrożenia napełnia się wodą aż do osiągnięcia kształtu kolczastej kulki. Jej wnętrzności, a zwłaszcza wątroba, oczy i jajniki, zawierają spore ilości tetrodotoksyny, znacznie przekraczające dawkę śmiertelną (która wynosi ok. 300 mikrogramów na kilogram masy ciała; to trochę więcej niż standardowy pyłek kurzu). Tetrodotoksyna wiąże się z kanałami sodowymi w komórkach nerwowych organizmu człowieka. Są to mikroskopijne bramki przepuszczające jony sodu i pozwalające komórce nerwowej poprawnie działać. Biorąc pod uwagę, że impulsów nerwowych potrzebujemy np. do oddychania, zablokowanie ich przepływu dla większości ludzi może stanowić poważny problem.
Objawy zatrucia na początku są dość łagodne: drętwienie języka, zawroty głowy, drżenie rąk. Bardzo szybko dochodzi do trudności w oddychaniu, ale zanim ono ustanie – następuje całkowity paraliż wszystkich mięśni (także tych odpowiadających za fizjologię, pod delikwentem szybko więc powiększa się kałuża moczu). Ofiara wygląda, jakby zemdlała, ale przez pewien czas zachowuje pełną świadomość – przynajmniej dopóki oddychanie nie wyłączy się całkowicie. Jedyny ratunek to obecność w miarę przytomnej osoby w pobliżu – szybkie wezwanie karetki i podłączenie delikwenta do respiratora podtrzymującego sztucznie oddychanie to wszystko, co można zrobić.
Ze względu na swoje właściwości smakowe fugu – serwowana na surowo albo podgotowana – jest w Japonii prawdziwym rarytasem. Tym bardziej ekscytującym, że jej mięso zawsze zawiera niewielkie ilości toksyny. Tylko że nie sposób określić, jak niewielkie. Jedząc więc sashimi z fugu, czujemy delikatne drętwienie języka. Myśl, czy to aby nie ostatnie drętwienie (języka) w naszym życiu, jest podobno bezcenna… Aby nie zdrętwiało nam nic więcej, nad przygotowaniem ryby czuwa wyszkolony sushimaster, mający za sobą kilka lat szkolenia i praktyki (tylko na kim praktykował…?). Taki system chyba działa – w latach 1996-2006 zanotowano ok. 40 śmiertelnych incydentów na rok. Pozostaje mieć nadzieję, że nie trafimy na psychopatę chcącego dać nam coś więcej niż zdrętwiałe wargi.
Podczas gdy my zajadamy się jedną z najsilniejszych toksyn na powierzchni naszej planety, za oknami przetacza się niekończąca się procesja ludzi. Poruszanie się w Tokio, zwłaszcza w jego najludniejszych dzielnicach, to trochę jak spływ kajakiem, tyle że zamiast wody są ludzie ( śmierć przez zadeptanie? Voilà!). Tokio to najgęściej zaludniony obszar na świecie, ze średnim zagęszczeniem ponad 6 tys. osób/km2. Jest to jedno z nielicznych miast, gdzie ma sens liczenie ludzi w nocy i w dzień, dlatego japońskie roczniki statystyczne podają często dwie liczby mieszkańców Tokio (w nocy jest ich ok. 2,5 mln, w dzień ponad 5 – biorąc pod uwagę prawie 3 mln dojeżdżających do pracy). Stolica Japonii to prawdopodobnie największa liczba ludzi umieszczona na sporej wielkości bombie zegarowej. Czas na kolejnego mordercę – subdukcję.
Jeśli Tokio byłoby guzikiem, okazałoby się, że ktoś go przyszył centralnie na szwie. Nasza planeta, chociaż na co dzień wydaje się dość stabilna, zbudowana jest z pływających na roztopionych skałach łatek, a szwy to właśnie miejsca, gdzie dzieje się najwięcej. W gruncie rzeczy żyjemy na podskakujących skalnych krach, które poruszają się wprawdzie ekstremalnie powoli, ale za to niosąc z sobą miliardy ton masy. Kry lodu na wodzie wprawione w ruch uderzają we wszystko dookoła. Skalne płyty naszej planety (zwane płytami tektonicznymi) także uderzają, najczęściej w siebie same. Jak łatwo się domyślić – zderzenie miliardów ton skały z miliardami ton skały (mającymi pod sobą rozgrzaną do ponad 1000°C skalną zupę) to nie jest zwykłe stuknięcie się dwoma kamykami. Rozpędzone (w słowniku geologa oznacza to prędkość kilku centymetrów na rok) płyty tektoniczne w niektórych miejscach się z sobą stykają, a w jeszcze innych jedna płyta wygrywa z inną i wpycha ją w roztopione wnętrze Ziemi. „Wpychanie w roztopione wnętrze Ziemi” nie brzmi dobrze, dlatego geolodzy nazwali ten proces subdukcją. Dokładnie coś takiego dzieje się obecnie w okolicach Japonii, sprawiając, że każda wizyta w tym kraju to prawdziwa loteria z niespodziankami. Dwie rzeczy mogą pójść wtedy źle: zabije nas trzęsienie ziemi albo wybuchający wulkan. Obydwa te zjawiska zdarzają się w Japonii dość często, choć faktycznie wydarzenia wyjątkowo zabójcze mają miejsce kilka razy na stulecie.
Ponieważ Japończycy to naród przezorny, w większości miejsc w Tokio znajdziemy tablice ostrzegające o trzęsieniach ziemi oraz informujące o najodpowiedniejszym sposobie zachowania się w sytuacji takiego zagrożenia. Oczywiście, wszystkie napisane są w kanji. Dla niewtajemniczonych warto zatem dodać, że jeśli NIE chcemy się uratować, powinniśmy NIE stawać w solidnych odrzwiach i futrynach, STANOWCZO korzystać z wind (im szybsze i wyżej jadące, tym lepiej) i MOŻLIWIE DUŻO spacerować obok budynków pokrytych szkłem oraz innymi łatwo raniącymi materiałami.
Tokio oferuje nam także inne, bardziej wyrafinowane sposoby opuszczenia tego świata. Załóżmy, że przetrwaliśmy trzęsienie ziemi, sushimaster niekoniecznie chciał nas zabić przez powolne uduszenie się własnym językiem, a w dodatku erupcje pobliskich wulkanów ominęły nas szerokim łukiem. Ciągle jednak zabić nas może zwykła ludzka potrzeba. Do Tokio przyjeżdża się z reguły po dobre sushi, po najlepszą japońską animację albo zobaczyć kwitnące wiśnie. Jeśli jednak mamy nieco mniej duchowe, a bardziej cielesne potrzeby, Tokio nam to z radością zapewni. Liczba sex-barów, sex-shopów, sex-budek, pornomatów i innych wynalazków mających zaspokajać najbardziej wyrafinowane potrzeby jest w Tokio gigantyczna. Automat wydający za garść drobnych zużyte damskie majtki? Proszę bardzo! W miejscu o takim zaludnieniu jak Tokio możemy być pewni, że każda seksualna potrzeba zostanie zaspokojona. Lubisz to robić jako fioletowy kot? Lubisz z widelcem i trzepaczką? Żaden problem!
Swego czasu przez tokijskie sex-centra przetoczyła się fala popularności zabaw z plastikową torbą na głowie. Ponieważ czasami wchodząc w Tokio do jakiegoś lokalu, nie wiesz, że właśnie trafiłeś do takiego wyrafinowanego sex-centrum (w końcu większość z nas w Japonii staje się analfabetą, tracąc zdolność rozumienia tabliczek i szyldów) – lepiej nie noś z sobą zapasowych plastikowych toreb. Może się to skończyć źle, jeśli twój rozmówca (gdy sprawy zajdą stanowczo za daleko) nie zrozumie wyraźnej sugestii, że wolałbyś już zdjąć tę foliową torbę z twarzy. Jeśli naprawdę nie możesz rozstać się ze swoją ulubioną jednorazówką – przed spacerem po Tokio upewnij się, że napiszesz na niej „Plastic bag suffocation doesn’t turn me on” albo najlepiej
W końcu nigdy nie wiesz, kogo spotkasz w Tokio ani gdzie skończy się impreza zakrapiana sake…
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
------------------------------------------------------------------------
11 Mikrogram – to jedna milionowa część grama. Przedrostek „mikro-” oznacza właśnie to: wielkość milion razy mniejszą niż wyjściowa jednostka. Mikrolitr byłby więc milion razy mniejszy od litra.Podziękowania
Tej książki nie byłoby, gdyby nie ciągłe poganianie ze strony wydawcy – a zwłaszcza dzięki Krzyśkowi Wiśniewskiemu, który niestrudzenie drążył temat deadline’ów (z którymi, jak przystało na naukowca wskakującego w milion projektów naraz, niejednokrotnie mam problem).
Tej książki nie byłoby także, gdyby nie grono ludzi od zawsze inspirujących mnie do wymyślania coraz to bardziej niesamowitych scenariuszy i zdarzeń, choć zawsze mocno stąpaliśmy po naukowym gruncie (lub gruncie przypominającym naukę na tyle dobrze, że rzadko kiedy się z niego wycofywaliśmy). Dziękuję więc moim przyjaciołom z Klubiku Filmowego – żałuję, że niektóre nasze dyskusje naukowe (i pseudonaukowe) nie zostały nagrane; Tomkowi, Breanne, Justinowi i Przemkowi za inspirację, jaka dała początek niektórym opisanym tu historiom; Uli Kaczorowskiej i Ani Charko z Centrum Nauki Kopernik za wciągnięcie mnie w całą masę prowokujących naukowych rozmów; i wszystkim, którzy niekoniecznie publikowalnymi akademickimi dyskusjami naprowadzili mnie na właściwe tropy w tej książce.
Książkę dedykuję mojej Mamie – pewnie złapie się za głowę, widząc, co potrafi wyprodukować głowa jej syna, ale co tam. Na pewno będzie miała przy tym nie lada frajdę!