Co negatywne wiadomości robią z naszym myśleniem i jak możemy się od tego uwolnić - ebook
Co negatywne wiadomości robią z naszym myśleniem i jak możemy się od tego uwolnić - ebook
Antidotum na wypalenie negatywnymi wiadomościami.
Wiadomości są z nami wszędzie. Ich zdecydowana większość ma negatywny i bardzo negatywny wydźwięk. Otrzymujemy je nieustannie, ze wszystkich stron, z najróżniejszych źródeł i urządzeń. Ich odbiór w takim natężeniu uzależnia. Ciągle sprawdzamy co nowego i nie potrafimy wyobrazić sobie odcięcia od informacji.
Wiadomości oddziałują na nasze życie bardziej niż możemy przypuszczać. Kształtują nasz obraz świata. Wpływają na to, na kogo głosujemy, na co wydajemy pieniądze, jak wychowujemy nasze dzieci. Decydują o tym, jak się czujemy, kiedy budzimy się rano, i o czym myślimy, kładąc się wieczorem spać. Wiadomości mogą być przyczyną zabójczego stresu, wywoływać apatię, poczucie bezsilności, a nawet paraliż. To, co w teorii miało nas chronić, informować, ostrzegać i edukować, demoluje nam psychikę.
Strach jest zaraźliwy. Spokój również
Jak bronić się przed czarną falą złych wieści, która potrafi zatopić niejedną zdrową psychikę?
Jak odbierać wiadomości, by nie deformowały naszego postrzegania rzeczywistości?
Jak skutecznie przeciwstawiać się negatywnemu odbiorowi świata?
Jak pozbyć się balastu i zacząć żyć w sposób bardziej wolny, bezpieczny, zdrowy i samodzielny?
Ta książka nigdy nie była tak potrzebna
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2528-7 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie pamiętam już dokładnie, kiedy przestałam czytać wiadomości. Wiem tylko, że moment ten nadszedł nagle, że pojawił się jako wynik świadomej decyzji i że od tamtej chwili świat wokół mnie stopniowo stawał się lepszy.
Jestem dziennikarką. Uwielbiam historie. I uwielbiam gazety. Lubię podczas czytania przeskakiwać od jednego artykułu do drugiego, nie wiedząc, dokąd zaprowadzi mnie kolejny tekst. Uwielbiam zanurzać się w opowiadanej mi historii, wędrować i rozglądać się po niej, odkrywać wszystko z innego punktu widzenia tak długo, aż w końcu dotrę ponownie na ląd i zechcę wrócić do teraźniejszości – za każdym razem odmieniona, w niewyjaśniony dla mnie, magiczny wręcz sposób: jakbym postrzegała świat i moje w nim miejsce na nowo.
A mimo to od lat nie wzięłam gazety do ręki. Nie czytam żadnych wiadomości, nie oglądam programów typu talk-show, żadnych politycznych dysput. Nie posiadam aplikacji z wiadomościami na komórce, a kiedy słucham radia podczas jazdy samochodem i zaczynają się serwisy informacyjne, wyłączam je jeszcze przed pierwszym meldunkiem. Czasami trudno uniknąć czytania wiadomości: potrzebuję ich do mojej pracy. Poza tym jednak izoluję się od nich, jak tylko się da.
Ta książka nie jest o mnie. Opowiada o tym, czego nauczyłam się w ostatnich latach o wpływie, jaki mają na nas wiadomości. Na nas, na nasze myślenie, naszą percepcję i na nasze życie.
Każda historia, jaką czytamy, słuchamy, oglądamy czy też opowiadamy innym, wpływa na to, jak odbieramy nasze otoczenie. Historie kształtują nasze życie – o wiele bardziej, niż przypuszczamy. Ich treść, a także sposób, w jaki są opowiadane, wpływają na to, na kogo głosujemy w wyborach, na co wydajemy pieniądze, dokąd jedziemy na urlop, a dokąd nie. Decydują o tym, jak reagujemy na ludzi spotykanych ulicy, w metrze lub podczas zakupów; komu z nich ufamy, a komu nie; przed kim odczuwamy strach. Oddziałują również na to, co wspominamy, a o czym zapominamy. Wpływają na rodzaj pytań, jakie zadajemy własnym dzieciom, na co im pozwalamy, a czego zabraniamy. Wpływają też na to, jak wychowujemy nasze dzieci – i czy w ogóle chcemy mieć potomstwo.
My, ludzie potrzebujemy historii. Potrzebujemy ich, aby utrwalić nasze przeżycia w formie wspomnień; aby móc odczuwać współczucie; aby patrzeć na świat i życie innymi oczami. Historie mogą nadawać sens życiu i tworzyć poczucie wspólnoty. Stanowią spoiwo community, rodzin, kręgów przyjacielskich, a nawet scalają całe społeczeństwa. Historie mogą dawać oparcie. Dzięki temu, że kreują pewne sytuacje poza naszym własnym życiem, pomagają nam ćwiczyć określone sposoby zachowania. Przy pomocy historii rozwijamy naszą osobowość: mogą one też potwierdzić nasz sposób widzenia świata, a także nas samych, podobnie jak mogą wszystko, w co dotychczas wierzyliśmy, podawać w wątpliwość. Kształtują naszą tożsamość.
Prawie każda decyzja, którą podejmujemy, od małoznaczących, niezbyt głębokich postanowień, aż do tych najpoważniejszych, przełomowych, stawiających na głowie całe nasze życie, zależy od tego, jakie wiadomości i jakie historie przyswajamy. Pytanie brzmi: jaki rodzaj wiadomości i historii chcemy oglądać, wysłuchiwać, czytać? Czas już zastanowić się nad tym problemem.
– – –
Powodzie, pożary lasów, trzęsienia ziemi, wypadki drogowe, zamachy terrorystyczne, wojny, pandemie: złe wiadomości dominują w mediach i natykamy się na nie dosłownie wszędzie. Rano w radiu podczas jazdy samochodem do pracy albo na monitorach w kolejkach podmiejskich i w metrze. Na przerwie obiadowej, podczas pogawędek z rodziną czy koleżankami, kolegami, na stronach tytułowych gazet leżących w supermarkecie, jak również nieustannie w innych wolnych chwilach, za pośrednictwem mediów społecznościowych, bezpośrednio na naszych telefonach komórkowych. Nieważne, jaki zawód wykonujemy, jak wygląda nasza codzienność: wiadomości są zawsze przy nas. I z reguły mają negatywny charakter.
Jeżeli nieustannie konfrontujemy się z katastrofami, przemocą i zniszczeniem, to jak to na nas oddziałuje?
Wpływa na to, kogo nienawidzimy, a kogo kochamy, a także na rodzaj komentarzy, jakie umieszczamy w mediach społecznościowych, na to, czy są one pozytywne, czy obraźliwe. Decyduje o tym, jak się czujemy, kiedy budzimy się rano, i o czym myślimy wieczorem, gdy kładziemy się spać. Czy odczuwamy strach przed, wydawać by się mogło, mroczną przyszłością, czy względnie cieszymy się na jej nadejście – ponieważ mamy świadomość, że my sami, także poprzez nasze zachowanie, rozstrzygamy, jak mroczna będzie ta przyszłość naprawdę. Tylko co czwarty mieszkaniec Niemiec uważa, że warunki życia jego rodziny poprawią się w kolejnych piętnastu latach. Mniej niż 10 procent wszystkich Niemców ma poczucie, że nasz świat zmieni się na lepsze.
Wiadomości wpływają na to, jakie ubezpieczenie wykupimy i ile jesteśmy gotowi za nie zapłacić. Decydują nawet o tym, jak duże jest w naszym przypadku ryzyko zawału serca. Nie wierzycie w to? Byłam wobec tego tak samo sceptyczna – aż sama zauważyłam, jak bardzo opowieści krążące wokół mnie wpływają na sposób, w jaki postrzegam świat, i na moje życie codzienne.
Historie, które opowiadamy
Kilka lat temu, latem, umarła moja babcia. Przez cztery dni siedziałam, razem z moim rodzeństwem, ciotką, wujem i moją matką, przy jej łóżku; i kiedy tak czekaliśmy na śmierć, ja rozmyślałam o życiu. O życiu mojej babci – i ile miało ono wspólnego z moim. Czy w ogóle był tutaj jakiś związek?
Babcia dożyła dziewięćdziesięciu jeden lat. Całe życie spędziła w małym miasteczku Haltern am See. To spokojna mieścina. Obecnie mieszka tam nieco powyżej 37000 ludzi, są w niej: kościoły, domy starców, szpital, komisariat policji, supermarkety, starówka z fontanną, lodziarnie i pizzerie, zbiornik retencyjny, rzymskie muzeum, ściana do wspinaczki, kilka gospodarstw rolnych, kilka knajp i dyskoteka. Z zachodniego przedmieścia Monachium, gdzie dorastałam, do Haltern było osiem godzin jazdy. Stąd też jako dziecko widywałam babcię głównie podczas wakacji, a między jednym spotkaniem a kolejnym mijały niekiedy miesiące. Za każdym razem, kiedy ją odwiedzaliśmy, babcia opowiadała, co się u niej w międzyczasie wydarzyło: w sporej rodzinie, u jej znajomych, w tym małym miasteczku, w którym żyła. I za każdym razem wiadomości te były okropne: kogoś obrabowano, ktoś zachorował na raka, jakaś kobieta poroniła, ktoś stracił pracę, uzależnił się od hazardu lub zmarł zbyt młodo. Mimo że minęły już dwie dekady, dokładnie pamiętam dzień, kiedy pomyślałam: jacy biedni są ci ludzie w tym Haltern. Ciągle przydarzają się im nieszczęścia! Życie jest tam o wiele bardziej niebezpieczne niż u nas. Ale mają pecha!
Dopiero wiele lat później zrozumiałam, że to nie była prawda. Oprócz bowiem niepokojących wieści, które przekazywała moja babcia, istniały, rzecz jasna, także inne. Nie były one jednak dla niej wystarczająco interesujące, by je komuś przekazać, albo po prostu odpowiednio atrakcyjne – okazały się zbyt powszednie.
Kiedy to zrozumiałam, pracowałam już jakiś czas jako dziennikarka, a moje spojrzenie, zwłaszcza pod względem zawodowym, upodobniło się do tego, z jakim na świat patrzyła babcia. Praca, którą wykonywałam, polegała na szukaniu nowych wiadomości, a ponieważ wierzyłam, że poprzez pracę mogę świat uczynić nieco lepszym, doniesienia te dotyczyły często niesprawiedliwości, różnego rodzaju braków i niedociągnięć, spraw, które powinny wyglądać zupełnie inaczej.
Relacjonowałam katastrofalny stan greckiego systemu ochrony zdrowia podczas kryzysu finansowego w 2012 roku. Odwiedzałam apteki w Atenach, które nie miały już prawie żadnych lekarstw na sprzedaż, rozmawiałam w poczekalniach u lekarzy z ludźmi, którzy bali się, że nie zostaną przyjęci, a także poszłam do jednego ze szpitali, w którym pacjenci leżeli na łóżkach ustawionych w korytarzach.
Pisałam również relacje na temat niedostatecznej opieki nad żołnierzami Bundeswehry, którzy przeżyli traumę, oglądałam zdjęcia, których nie da się zapomnieć – zakrwawione ciała, urwane nogi, rozerwany przez bombę autobus – i czytałam ekspertyzy rządowe, według których traumy tych żołnierzy nie wynikały z udziału w misjach wojskowych w Afganistanie, lecz były rezultatem trudnego dzieciństwa.
Zbierałam materiały dotyczące biedy wśród dzieci Hamburga, spotykałam się z uczniami, którzy w domu nie dostawali ani śniadania, ani obiadu, a także rozmawiałam z pracownikiem opieki społecznej, który twierdził, że wielu nastolatków nie widzi przed sobą żadnej innej przyszłości poza dwoma skrajnościami: „bezrobotny” lub „superstar”. Szukanie i znajdowanie problemów było nie tylko ściśle związane z moim zawodem, ale stanowiło też istotę tego zajęcia. W każdym razie tak to wtedy widziałam.
To wszystko zmieniło się jesienią 2013 roku, kiedy przeniosłam się do Kabulu. Miałam wtedy dwadzieścia siedem lat, ale żyłam bez żadnych oszczędności ani żadnego pomysłu na to, jak zadbać o własne bezpieczeństwo. Ale jednego byłam pewna: jeżeli naprawdę tego chcę – to znaczy: żyć w Afganistanie – to jakoś sobie z tym poradzę.
Przed wyjazdem przeanalizowałam kilka najgorszych scenariuszy: jeżeli będę się tam czuła źle albo niepewnie, to natychmiast wyjadę – przyrzekłam sobie, że nie będę niepotrzebnie odgrywała bohaterki. Jeżeli zostałabym ranna lub postrzelona, wiedziałabym, jak udzielić sobie pierwszej pomocy. Jeżeli zostałabym porwana, moja rodzina szybko by się o tym dowiedziała, ponieważ co kilka godzin dzwoniłam do brata. On z kolei miał listę osób, z którymi powinien się skontaktować i które podjęłyby odpowiednie działania, gdybym nie meldowała się u niego przez dłuższy czas. Miałam również ubezpieczenie, które pokryłoby koszty okupu do pół miliona euro. Uregulowałam także wszystko na wypadek swojej śmierci. Spisałam testament i zaplanowałam własny pogrzeb. Zaprojektowałam nawet zaproszenia. Na górze był napis: „Moje ostatnie party”. Pomyślałam o wszystkim. W każdym razie tak uważałam.
Pierwsza historia, którą opisywałam w Kabulu, dotyczyła uzależnionych od narkotyków dzieci. Pojechałam do jednej z wielu biednych dzielnic w tym mieście i odwiedziłam rodzinę, w której od narkotyków uzależnił się najpierw ojciec, potem matka, a na koniec także ich czwórka dzieci. Inna kobieta, spotkana w biurze pewnej NGO, miała ośmioro dzieci. Wszystkie były uzależnione, także to najmłodsze, niemowlę, mające niecały rok.
Kiedy najstarsza córka opowiedziała mi historię swojej rodziny, czułam się, jakby moje serce rozpadało się na tysiące kawałków.
– Nazywam się Faima i mam czternaście lat. Biorę dziennie cztery lub pięć razy narkotyki: marihuanę, opium, heroinę. Moje rodzeństwo też. Nasi rodzice są uzależnieni, matka chodzi żebrać, ojciec siedzi cały dzień w domu i pali. Właśnie zasnął, więc zamknęliśmy go, a sami wymknęliśmy się z domu. Kiedy zauważy, że nas nie ma, to nas zbije.
– Jesteś teraz na haju?
– Tak. Kiedy ta kobieta z NGO zapytała nas, czy chcemy z nią pójść, właśnie chciałam wziąć heroinę.
– Co ci dają narkotyki?
– Są dobre.
– Dlaczego?
– Czuję się spokojna, kiedy biorę. Nic mnie wtedy nie boli.
– Pamiętasz jeszcze, kiedy zaczęłaś brać?
– Byłam głodna, a my nie mieliśmy nic do jedzenia. Wtedy ojciec dał mi opium i powiedział: „Masz, po tym poczujesz się lepiej”. Ja i moje rodzeństwo sprzedajemy torby plastikowe w mieście, aby zarobić pieniądze dla ojca. Potem kupujemy narkotyki i przynosimy je do domu. Ja jestem już zaręczona. Ojciec powiedział: „Nie mamy pieniędzy, musisz wyjść za mąż”.
– Co o tym myślisz?
– Mam nadzieję, że po ślubie będę mogła przestać. Nie będę już wtedy mieszkała w domu i nie będę tak biedna, wtedy jest lepiej. Ale będę tęskniła za rodzeństwem.
– Czujesz się za nie odpowiedzialna?
– Jasne, jestem przecież najstarsza. Opiekuję się nimi. Niedługo moja siostra Shila będzie musiała to robić, ma dwanaście lat. Nauczę ją wszystkiego, co jest ważne.
– To znaczy czego?
– Jak przygotowuje się narkotyki. Zazwyczaj ja to robię.
– A co myślisz o swoim ojcu?
– Jestem na niego wściekła. Z powodu narkotyków. A także dlatego, że nie pozwolił nam pójść do szkoły. Musimy już iść. Chcę być w domu, zanim on się obudzi.
Podczas tej rozmowy matka Faimy siedziała obok. Powiedziała mi, że zasmuca ją, kiedy widzi swoje dzieci w takim stanie. „Przypomina mi to czas, kiedy byłam w jej wieku. O tym, jak ja zaczęłam”.
Kiedy słuchałam dziewczynki opowiadającej o swojej przyszłości, poczułam w sobie taki bezmiar bezsilności, jakiego nigdy jeszcze nie przeżyłam.
Wieczorem, już po rozmowie, nie mogłam przestać myśleć o Faimie. Bez względu na to, jak wyobrażałam sobie dalszy los całej rodziny, nie widziałam dla niej najmniejszej szansy. Zrobiło mi się niedobrze, rozbolała mnie głowa i zorientowałam się, że muszę w tej historii znaleźć jakiś pozytywny element, abym mogła w ogóle dalej nad nią pracować. W zasadzie nie było jednak szansy na poprawę sytuacji rodziny. Ludziom, którzy usiłowali jej pomóc, brakowało całkowicie środków finansowych, a poza tym narkomani byli w tamtejszym społeczeństwie brutalnie stygmatyzowani. Jeden ze współpracowników ONZ powiedział mi, że w wielu miejscowościach ciała zmarłych narkomanów nie mogą być pochowane na cmentarzu. Poza tym narkotyki były tylko jednym z wielu problemów – być może tylko ich symptomem. Bieda, przemoc, głód, wojna. Tego wszystkiego nie można było tak łatwo zmienić.
Podczas poszukiwań owego pozytywnego elementu znalazłam jedynie coś malutkiego, mniejszego od przebłysku nadziei: miłość, jaka mimo wszystko łączyła tę rodzinę.
Kiedy zapytałam matkę Faimy, w jakich okolicznościach zaczęła brać narkotyki, odpowiedziała, że pierwszą dawkę opium dał jej mąż, kiedy odczuwała silne bóle. I że sama zaczęła podawać narkotyki swoim córkom, aby złagodzić ich dolegliwości.
W końcu napisałam:
W tej historii jest niewiele rzeczy, które mogą dodać otuchy. Być może są to te dwie córki, usiłujące przełamać rodzinny schemat. Faima, wściekła na swojego ojca, ponieważ zabronił jej podjąć leczenie. Faima, która chce pójść do szkoły i opiekuje się rodzeństwem. A także Sorman, która próbuje odmawiać brania narkotyków obecnych w jej życiu już od ośmiu lat. Nieustannie bowiem powtarza, że nie chce brać opium.
– Jak wyobrażasz sobie własną przyszłość?
– Nie chcę skończyć jako ćpunka. Chcę skończyć szkołę i zostać lekarką. Chcę pomagać ludziom w naszej dzielnicy.
– Czy rozmawiasz z rodzicami na temat narkotyków?
– Mówię matce, aby przestała brać. A ona przyrzeka, że porozmawia o tym z ojcem. Jednak to nic nie daje. Wtedy mówię ojcu, że powinien przestać. Ale on twierdzi, że jak przestanie brać narkotyki, to nie będzie mógł pracować. Tylko kiedy używa narkotyków, jest wystarczająco silny, aby zarabiać pieniądze. Czasami kiedy widzę dzieci w szkole, to zadaję sobie pytanie, dlaczego moja rodzina nie może być taka? Dlaczego wszyscy jesteśmy uzależnieni od narkotyków?
Odpowiedź na to jest bardzo brutalna nawet dla dorosłych, nie mówiąc już o dzieciach: ponieważ ból, który odczuwali twoi rodzice, był nie do wytrzymania. A ponieważ cię kochają, nie mogli także znieść twojego bólu. Jak stwierdzono w jednym z raportów ONZ w 2009 roku, wielu ludzi, którzy uzależniają się od narkotyków w Afganistanie, traktują je jako lekarstwa przepisane sobie przeciwko trudom życia. Opium staje się odpowiedzią na ból całego narodu. Po tym, co ten narkotyk pomaga zagłuszyć, można się zorientować, z jakiego powodu cierpią Afgańczycy: z powodu braku pracy, odpowiedniej ilości jedzenia, niewystarczającej liczby lekarzy, zbyt ciężkiej pracy, zbyt wielu chorób oraz ogromnego strachu.
Nadia przeklina swojego męża za to, że dał jej opium, ale to samo zrobiła swoim dzieciom. Czternastoletnia Faima pomstuje na rodziców za swój nałóg, ale kiedy myśli o zbliżającym się weselu, to jej największą troską jest to, kto będzie później przygotowywał narkotyki dla rodzeństwa.
Wszyscy chcą znieczulić ból innych. A tym tylko go wzmacniają.
Kiedy wysłałam już ten tekst, poczułam się ogromnie zmęczona, całkowicie wyczerpana i pusta. Myślałam, że to z powodu ogromu pracy, braku snu i wpływu szoku kulturowego – w końcu przyjechałam do Kabulu dopiero przed dwoma tygodniami. Ale to było coś innego: czułam się wyjałowiona, ponieważ te historie odebrały mi wszelkie siły do życia.
Podczas kolejnych lat, które spędziłam w Kabulu, ciągle to przeżywałam: kiedy wokół mnie działo się zbyt wiele negatywnych rzeczy, kiedy wysłuchiwałam zbyt wielu pozbawionych nadziei historii, ziemia usuwała mi się spod nóg.
Z czasem w takich chwilach całkowicie się wycofywałam. Rezygnowałam ze wszelkich spotkań zawodowych, przez kilka dni nie wychodziłam z domu, grałam w gry planszowe, oglądałam dokumentalne filmy przyrodnicze, a wszystko to trwało tak długo, aż poczułam się lepiej i przez moment mogłam ponownie uwierzyć w dobro istniejące na świecie.
Po kilku miesiącach zaczęłam specjalnie szukać takich historii, które podtrzymywały na duchu – nie z politycznego czy dziennikarskiego punktu widzenia, lecz z powodu strachu, jaki odczuwałam przed kompletnym załamaniem. Potrzebowałam takich opowieści – wsparcia i poczucia bezpieczeństwa, które mi dawały.
Jednak tematy, które znajdowałam, nie były pozbawione problemów. W tych historiach chodziło o coś więcej niż tylko o konkretną trudność. Był to problem plus X. W najlepszym (i w najrzadszym) przypadku owo X oznaczało znalezienie rozwiązania. Z reguły była to osoba, która dawała z siebie wszystko, aby odmienić bieg spraw, i która tym samym dodawała odwagi innym; idea, która mogła rozwiązać problem – nawet jeżeli samo rozwiązanie wydawało się bardzo odległe; ludzie niedający za wygraną nawet w beznadziejnych sytuacjach. Chciałam pokazać, że z każdego położenia, choć mogłoby wydawać się trudne, jest jakieś wyjście. Że każdą historię, bez wyjątku, można opowiedzieć w taki sposób, który podtrzymuje na duchu. Wierzę w to do dzisiaj, z całego serca: w każdej sytuacji jest jakiś pozytywny element. Tylko niekiedy musimy bardzo długo i bardzo dokładnie go szukać.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji„Historie nas łączą, historie nieopowiedziane oddzielają nas od siebie. Wszyscy składamy się z historii” (przyp. tłum.).
Perils of Perception – Global Impact of Development Aid, https://www.ipsos.com/sites/default/files/ct/news/documents/2017–09/Gates_Perils_of_Perception_Report-September_2017.pdf, s. 46 (dostęp: 22.07.2021).
B. Duffy, Why we’re wrong about nearly everything – A Theory of Human Misunderstanding, Basic Books, New York 2018, s. 200.
NGO (nongovernmental organisation) – organizacja pozarządowa (przyp. tłum.).
R. von Wurmb-Seibel, Die tägliche Portion Liebe, „Nido-Magazin” 29.11.2013, s. 46–54.