- W empik go
Co się działo w Polsce od samego początku, aż do pierwszego rozbioru kraju - ebook
Co się działo w Polsce od samego początku, aż do pierwszego rozbioru kraju - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 397 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O LECHU, CZECHU I RUSIE.
Nikt nie wie co się działo na samym początku w Polsce, bo ludzie nie umieli wtedy ani pisać, ani czytać, gadatliwsi tylko opowiadali co im się żywnie podobało, drudzy za nimi powtarzali, i tak nie jeden uwierzył temu, czego nigdy na świecie nie było.
Ale że w każdem ludzkiem gadaniu jest trochę prawdy, tak i w powiastce o Lechu, Czechu i Rusie niekoniecznie same jeno bajki. Mieli to bydź trzej bracia, co zaśli na to miejsce, gdzie dziś miasto Gniezno, a najstarszy Lech znalazł tam gniazdo białych orłów, wziął to za dobrą wróżbę, i pobudował miasto, które od gniazda nazwał Gnieznem, a białego orła dał ludowi jako znak czyli herb narodu.
Trzeba wam wiedzieć, że Polska długo się nazywała Lechią, a Moskale po dziś dzień Polaków nazywają Lachami; więc ten początek o Gnieźnie i orłach, to ma bydź o Polsce. Młodsi bracia Lecha, Czech i Rus powędrowali w świat i od nich to niby wzięły początek kraje: Czeski i Ruski. Otóż widzicie w tej bajce tyle prawdy: że Polacy, Czechowie i Rusini to narody we wszystkiem do siebie podobne; Polak nadstawiwszy dobrze ucha, zrozumie jak należy Czecha i… Rusina; i będzie mu się zdawało, że to Polska mowa tylko troszkę poprzekręcana. Tak samo podobni sobie z twarzy, z ubiorów, zgoła ze wszystkiego jakby rodzeni bracia, a kiedy też kto mówi o tych narodach razem, to je zowie słowiańskiemi. Pamiętajcie więc: że Czechowie, Rusini i jeszcze inne ludy o których w tej książce czytać będziecie, a których mowa podobna do naszej polskiej mowy, są tak dobrze narodem słowiańskim jakoli my Polacy.
O KRAKUSIE, WANDZIE I STRASZLIWYM SMOKU W GÓRZE WAWELU.
Po założeniu Gniezna wiele rzeczy opowiadają, ale że to wszystko nieprawdziwe, więc wam też o tem nie piszę. Nie wierzcie i temu, co wam opowiem o Krakusie i Wandzie, ale że w Krakowie, jest górą Wawel, a pod Krakowem dwie wysokie mogiły, które ludzie nazywają Wandy i Krakusa, więc bardzo wielu wierzy, że ta historya, którą wam tu zaraz opiszę, musi bydź prawdziwą.
W górze Wawelu jest jaskinia, w tej jaskini miał siedzieć straszliwy smok o siedmiu łbach, któremu lud okoliczny musiał dawać co tydzień na pożarcie bardzo wiele bydła, a jak mu niedostarczyli, to za każde bydle zjadł człowieka. Otóż Krakus król Lechów, co się z Gniezna przeniósł w tamte strony i pobudował miasto Kraków, miał dwóch synów i ci umyślili owego smoka zabić. Młodszy z nich wypchał bydlęcą skórę zatloną siarką i podrzucił smokowi. Smok ją pożarł, a rycząc okropnie, zdechł. Wtedy starszy syn Krakusa zabił młodszego brata, zazdroszcząc mu, że tak snadnie zgładził smoka. Ojciec rozgniewany zbójcę wypędził w świat i naznaczył córkę swoją Wandę, aby rządziła po jego śmierci.
Umarł Krakus, a naród pamiętny, iż zbudował Kraków i postarał się o zgładzenie okrutnego smoka, usypał mu wysoką mogiłę, i Wandę przyjął za królowę swoją. Była to prześlicznej urody panna, więc też nic dziwnego, że się w niej pokochał niemiecki książę, co się zwał Rytygierz i chciał się z nią żenić. Ale Wanda jako Polka uczciwa niechciała Niemca, a Rytygierz rozgniewany z wielkiem wojskiem pod Kraków przyciągnął. Ale skoro jego wojsko zobaczyło takiej pięknej urody pannę wydziwić jej się nie mogło i powiedzieli Rytygierzowi, że się przeciwko niej bić nie będą;
Wtedy Wanda bardzo uradowana zwołuje naród swój nad rzekę Wisłę i powiada: iż uczyniła ślub bogom, że im się odda na ofiarę, jeżeli wstrzymają rozlew krwi polskiej, która tak marnie miała płynąć. To mówiąc, wskoczyła w Wisłę i utonęła. Rytygierz się przebił, a Wandę ludzie z wielkim płaczem wydobyli z wody i obok Krakusa usypali jej wysoką mogiłę.
O KSIĄŻĘCIU POPIELU, CO GO MYSZY ZJADŁY. – O KOŁODZIEJU PIAŚCIE I JEGO ŻONIE RZEPISZE, KTÓRYCH SYN ZIEMOWIT ZOSTAŁ KSIĄŻĘCIEM POLSKIM.
Nie wiem jak długo bydź mogło od śmierci Wandy aż do króla Popiela, co mieszkaj w Kruszwicy nad jeziorem Gopłem, a rządził Polakami czyli Lachami, bo wiele dziwnych historyi opowiadają, co się przez ten czas wydarzyć miało, a co która, to do wiary niepodobniejsza.
Ja wam tylko napiszę o królu Popielu, a sami pomiarkujecie, że to są wierutne bajki. Ale po dziś dzień jest w Kruszwicy kawał wieży, która miała pozostać z dawnego królewskiego zamku, w którym mieszkał król Popiel. Miął on mieć dwudziesta stryjów, którzy z nim razem krajem rządzili, a miał żonę Niemkę pyszną i wielką niecnotę, ta go więc namawia, aby stryjów wytruł i sam krajem rządził. Położył się Popiel w łóżko, udał śmiertelnie chorego i posłał po stryjów. A kiedy przyjechali, poczęstował ich zatrutem napojem i wszyscy umarli. Kazał powrzucać ich ciała w Gopło, z których tysiące tysięcy myszy wyłaziło, a gryzły Popiela, jego żonę i synów. Uciekali w pole – myszy za nimi; weszli do łodzi i pływali po jeziorze Gople – myszy za nimi; chowali się na wieżę – myszy za nimi; aż nakoniec nie dając im zmiru, zagryzły Popiela, jego żonę, i synów.
Na kilkanaście lat przed śmiercią był Popiel w Gnieźnie, gdzie sprawiał postrzyżyny swojemu synowi, jak to było zwyczajem u pogan. Na takie postrzyżyny schodziło się wiele gości, których częstowali rodzice jadłem i napojem. Przyszło i do króla Popiela dwóch pielgrzymów, których nietylko że nie uczęstowano, ale Popiel ze swoją żoną Niemką jędzyną wygnali pielgrzymów z domu, nawymyślawszy nad nimi.
Obci pielgrzymi szli prosto do ubogiej chaty oracza i razem kołodzieja, który w tym samym dniu wyprawiał swemu synowi postrzyżyny, a zwał się ten kołodziej Piast, a żona jogo Rzepicha. Ujrzawszy podróżnych, wyszli oboje z ubogiej chaty, wprowadyili gości i częstowali ich mięsem z zabitego wieprzaka i piwem, którego ceber byli nagotowali.
Pielgrzymi ostrzygli chłopca błogosławiąc go, i z woli rodziców dali mu imie Ziemowit. Opowiadają, iż to mieli bydź Aniołowie, ale najpewniej byli to jacy święci, co tam przyszli opowiadać wiarę Zbawiciela naszego.
Kiedy więc myszy zagryzły Popiela z żoną i synami, Ziemowit został królem.
Natem koniec historyi nieprawdziwej, czyli bajecznej.HISTORYA PRAWDZIWA KTÓRĄ WYCZYTAWSZY W STARYCH KSIĄŻKACH, PORZĄDKIEM SPISAŁAM.
O ZIEMOWICIE I O KSIĄŻĘCIU MIESZKU I-YM, CO PRZYJĄŁ CHRZEST ŚWIĘTY.
Ziemowit syn Rzepichy i Piasta, miał być bardzo waleczny wojownik i bit się nieustannie z Niemcami, którzy kraje słowiańskie napadali, lud zabijali, albo zabierali w niewolą, a ziemię i dobytek zagrabiali sobie. A nietylko niemieccy królowie i książęta, ale byle zamożniejszy rycerz od stóp do głów ubrany w zbroję ukutą z cienkiej żelaznej blachy, zgromadził sobie uboższych takich w blasze rycerzy, i szli na rabunek i zagrabianie krajów słowiańskich jakby na polowanie. A co który zdobył, to i sobie zagarnął i zamienił w kraj niemiecki. Szerokie to i długie ziemie, co tak zniemczyli, wymarnowawszy lud, kość kości naszych, krew krwi naszej, że nie masz i znaku że to były kraje szczero słowiańskie.
Miarkowali Słowianie, że tym sposobem wyniszczą ich Niemcy do szczętu i poczęli się gromadzić koło swoich walecznych wojowników; bo wtedy nie było jeszcze ani narodu polskiego osobnego, ani czeskiego, ani ruskiego, ani żadnego inszego co ma mowę do naszej podobną, tylko wszystkie razem zwano ludami słowiańskiemi.
Otóż lud, co zamieszkał mały kawałek Słowiańszczyzny, bo ziemie okoliczne gdzie teraz Poznań, Gniezno, Krosna, Kruszwica, więc ledwie kilkanaście mil wdłuż i wszerz, wybrał sobie wodzem Ziemowita syna prostego człeka, bo oracza, co przytem robił i kółodziejkę. Ale znad Ziemowit był wielki wojownik i bardzo rostropny, kiedy lud go chciał mieć nietylko wodzem na wojnie, ale żeby rządził i krajem. A kiedy umarł, postanowili nad tobą jego syna, potem wnuka, któremu to wnukowi urodził się syn, co mu było na imie Mieszko.
Od czasu jak Ziemowit począł rządzić aż do jego prawnuka Mieszka, co raz więcej kraju przybywało, bo pograniczni Słowianie widząc, że są bezpieczniejsi od Niemców kiedy ich więcej razem, co raz bardziej się przyłączali. Ziemie, któremi zarządzał Ziemowit, były to pola bez gór, ztąd ogra – niczni nazywali Polanami lud lam zamieszkały, a na końcu Polakami.
O Mieszku prawnuku Ziemowita piszą w starych książkach, iż się miał urodzić ślepym, a kiedy ze skończonym siódmym roziem nadszedł dzień jego postrzyżyn i rodzice wiele gości zaprosili, ojciec chłopca wśród wszystkich co się weselili, sam jeden siedział smutny, trapiąc się ślepotą syna, kiedy mu oto znać dają, że Mieszko przejrzał. Nie uwierzył temu od razu, aż dopiero chłopca ujrzał na własne oczy. Uradował się bardzo, a radząc nad tym cudem z mędrszymi co tam byli, uradzili: że to pewnie znale, iż Mieszko wywiedzie naród z ciemności.
Mieszko I. począł rządzić 960 roku.
Kiedy Mieszko doszedł do lat, a ojciec jego umarł, począł sam rządzić. Było to pewnie 960 roku po narodzeniu Pana Jezusa, a więc tysiąc lat bez czterdziestu jak nauka świętej wiary była między ludźmi, a słowiańskie narody i Polacy żyli jeszcze w pogaństwie. Nic oni niewiedzieli ani o Bogu stwórcy nieba i ziemi, ani o Matce Przenajświętszej i o narodzeniu Pana Jezusa. Nie było też ani księży, ani chrztu, ani świętej spowiedzi, tylko wierzyli w jednego Boga, którego zwali Jesse i który miał rządzić światem. Przytem wyciosali sobie niezgrabne bałwany z drewna, albo ulepiali z gliny, i te nazywając bożkami, różne im imiona ponadawali i modlili się do nich. – Składano tym bałwanom na chwałę,: bochenki chleba, różne zioła i zboża; zabijano też bydło, a w niektórych miejscach palono ku ich czci wieczne ognie. Przy ich bożnicach byli kapłani, co odbywali pogańskie nabożeństwo, a to nabożeństwo zasadzało się natem, iż zabijali bydło na ofiarę, odbierali dary co lud składał na chwałę swoim bożkom", przyrzucając drewek do wiecznego ognia.
Po śmierci nie chowano umarłych w grobach, tylko ciało spalono, zebrano popiół w garneczek, i grzebano po tych miejscach, co to po dziś dzień Żalami nazywają..
Taką miał wiarę Mieszko i wszystek lud polski, choć w sercu wielu już w tych bałwanów nie wierzyło, a pewno i sam Mieszko, bo Niemcy, Francuzi, Włochowie już byli ochrzceni, a nie jeden ksiądz, albo człowiek pobożny z tych ochrzconych narodów wyuczywszy się języka słowiańskiego, chodził pomiędzy ludem i opowiadał świętą wiarę. Nie jeden też Polak przesiedziawszy w twardej niewoli niemieckiej, napatrzył się i nasłuchał o nauce Zbawiciela, a wróciwszy do domu, opowiadał swoim co widział i słyszał. Dalej a dalej rozszerzała się chrześciańska wiara między polskim narodem. Księża i pobożni ludzie co przyszli nauczać z cudzych krajów, już się nie chowali jak dawniej po niedostępnych bagnach i lasach, ale po kilku lub kilkunastu mieszkało razem, pobudowawszy sobie drewnianą chatę, chrzcili pogan i odprawiali nabożeństwo. Najpierwsi byli pustelnicy Śtego Romualda, a po nich przyszli Benedyktyni. Żyli ci zakonnicy tak bogobojnie jakby jacy święci, a jedli i pili aby tyle, żeby z głodu nie umrzyć, co im zaś zbyło, rozdali ubogim. Chorych leczyli i w gospodarstwie nie jednemu mądrze doradzali. Kochał ich też Lud okoliczny i bronił od napaści, a oni tymczasem ku chwale Bożej co raz więcej dusz nawracali. Ale nie mało też ci pobożni ludzie mieli męczenników, bo zatwardziali poganie napadali ich nie raz, męczyli, i zabijali.
Mieszko ożenił się z Dąbrowką i przyjął Chrzest Święty w 966 roku.
Może pięćdziesiąt lat i dłużej rozszerzała się powoli wiara święta, kiedy na koniec i Mieszko umyślił się ochrzcić. Posłał do króla czeskiego, aby mu dał za żonę swoją córkę Dąbrówkę i przyobiecał zostać chrześcianinem. Ożenił się z Dąbrowką, a że ona była wychowana w chrześciaństwie, więc go w wierze co raz bardziej utwierdzała. Za Mieszkiem wiele ludu się ochrzciło, a ojciec święty dowiedziawszy się o tem, ustanowił biskupstwo poznańskie i przysłał biskupa, któremu było na imie Jordan. Topiono lóż i palono na wszystkie strony bałwany, a bóżnice przerabiano na kościoły. Ale się to nie stało jednego dnia, ani jednego roku… bo wielu było takich, co do śmierci wytrwali w pogaństwie i bronili zażarcie swoich bożyszcz.
Skoro jeno naród polski się ochrzcił, lak zaraz cesarz niemiecki chciał, aby Mieszko ze swoim krajem był mu podległym. Bo wtedy tak na świecie było: że jak ojciec święty był zwierzchnikiem nad wszystkiemi chrześciańskiemi kościołami, tak cesarz był zwierzchnikiem nad wszystkiemi chrześciańskiemi krajami. A jak ojcu świętemu byli posłuszni wszyscy chrześcianie kiedy szło o zbawienie duszy, tak cesarzowi byli posłuszni wszyscy książęta i królowie, kiedy szło o zarządy krajów.
Ale świeżo ochrzconych Polaków gniewało to nie mało, że mają podlegać ze swoim księciem Mieszkiem cesarzowi, już to, że miłowali nadewszystko wolność, a polem, że z całej duszy niecierpieli Niemców. Bo choć Niemcy dawno byli chrześcianami, to tak Słowian krzywdzili, łupili, wydzierając im dobytek i ziemię na spanoszenie siebie, że Polacy woleli wszystkich pogan nad nich. Mieszko jednak, że nie bardzo był bitny, uznał zwierzchnictwo cesarza nad sobą i zawarł z nim przyjaźń, której wiernie dotrzymywał. Cesarz zaś, jak zawsze Niemcy, wychodził zdradą, bo choć to niby jego wojska polskich krajów nie napadały, ale niemieccy rycerze na swoją rękę łupili i polski lud zabierali w niewolę, który to lud albo Niemcom pracować musiał, albo go sprzedawali inszym narodom jak jakie bydło. Prawda, że Mieszko napastnikom rycerzom nie darował, ale bił jak należy i jeżeli który popadł w jego ręce, karał okrutnie. Z cesarzem jednak wytrwał w przyjaźni i wojował z nim nawet razem przeciw Słowianom, którzy mieli swoje kraje gdzie dziś Berlin i dalej jeszcze, a zwali się Serbami. Byli ci Słowianie już ochrzceni, ale jak ich Niemcy poczęli katować i męczyć, tak porzucili nawet i świętą wiarę, że im to przyszła z poręki niemieckiej i wrócili do swoich bałwanów.
Umarła Mieszkowi żona Dąbrówka i ożenił się z księżniczką niemiecką Odą, która była zakonnicą. Mieszko niebył jeszcze tak ugruntowany w wierze, aby to sobie miał za grzech, że wziął zakonnicę, a Niemcy choć dawni chrzesciania przystali na to, ciesząc się że Mieszko tak do nich lgnie.
Mieszko umarł 992 roku.
Na swoją rękę wcale już Mieszko wojen nie prowadził, ale zawsze razem z cesarzem, i raz on Niemcom pomagał, to znowu oni jemu, aż umarł w późnej starości i pochowany jest w kościele katedralnym w Poznaniu, a w kaplicy za wielkim ołtarzem stoi zrobiona jego osoba i trzyma krzyż w ręku na pamiątkę, iż przyjął wiarę świętą.
O KRÓLU BOLESŁAWIE WIELKIM, CO GO ZWĄ CHROBRYM, BARDZO MĄDRYM I SPRAWIEDLIWYM W RZĄDZENIU, A DO TEGO POTĘŻNYM WOJOWNIKU, CO WYDOBYŁ NARODY SŁOWIAŃSKIE Z NIEMIECKIEJ NIEWOLI.
Bolesław wielki objął rządy 993 roku.
Jak umarł Mieszko I, została po nim wdowa Oda z dziećmi, i zwyczajnie jak podstępna Niemka, zaczęła Polaków prosić aby kraj poszedł na podział między dzieci Mieszka. Ale Bolesław najstarszy syn urodzony z Dąbrowki, nie pozwolił na to, bo wiedział, żeby to było zatratą Polski, gdyż dopiero narozdrobniony kraj napadaliby Niemcy a łupili. Wypędził też macochę Niemkę z Polski i wziął się do rządów.
A nie myślcie żeby wtedy w Polsce były miasta i wsie jak to teraz, – a w miastach murowanych kamienic, kramów, kupców i żydów od pełności, – na wsi zaś we dworze pan, a w chałupach chłopi. Nietak w Polsce podówczas było, bo gdzie dziś miasta, tam stały chałupy drewniane przykryte słomą, w których mieszkała sama szlachta czyli żołnierze, gdyż wtedy lud co służył wojskowo, zwał się szlachtą, tak jak lud co ziemie uprawiał, zwał się kmieciami. W pośrodku tych drewnianych chat stał dom murowany z polnego kamienia dla sądu i dla starszyzny. To wszystko było ogrodzone słupami grubemi ostro zaciosanemi, okopane głębokim rowem, a często oblane i wodą, a że to było tak ogrodzone, ztąd nazywało się Grodem. Gdzie więc teraz stoją większe miasta jak Kalisz, Poznań, Gniezno i insze, tam podówczas stały grody, a w nich nie sprzedawano, ani kupowano, jeno mieszkała szlachta każdej godziny gotowa do boju, czy to z obcemi narodami co kraj napadali, czy też ze zbójcami co się gromadami zbierali i lud łupili. Koło takiego grodu mieszkali w chałupach rzeźnicy, piekarze, bednarze i różni rzemieślnicy; a za nimi dopiero dalej w polu kmiecie, co rolę uprawiali, skotnicy co z chowu bydła żyli, bartnicy co żyli z pszczół, rybacy z ryb, łowcowie z polowania. Polska nie była wtedy tak zaludnioną jak teraz, najwięcej było borów i błoni nieuprawnych, więc pola, lasy, pastwiska, wody do nikogo nie należały i każdy z nich użytkował jak chciał. Ale że ludzie wojenni, a jak wiecie że ich szlachtą zwano, dla nieustannych bojów nie mieli czasu pracować, więc czego potrzebowali do życia, to wszystko, dla nich składali rolnicy jako i rzemieślnicy. Kiedy zaś nieprzyjaciel naszedł kraj, albo się ukazali zbójcy, wtedy kmiecie z całym dobytkiem, skotnicy z bydłem, rzemieślnicy, i kto jeno był w strachu uciekał do grodu. A szlachta wdziewała zbroję ukutą z cienkiej blachy żelaznej jaką nosili niemieccy rycerze, i siadała na koń. Przy szlachcie stawali piechotą kmiecie, łowco – wie, rzemieślnicy, i wszelaki lud młody i szli na bój. A w razie potrzeby posyłali co tchu do pobliskich grodów.
Tak jak w Polsce, tak było prawie w całej Słowiańszczyźnie i takim też grodem był wtenczas Kraków, gdzie mieszkał okolicznie lud słowiański co się zwał Chrobotami.
Przed niedawnym czasem byli ten kraj chrobacki zabrali Czechowie, a Bolesław wielki pokarawszy pogranicznych niemieckich rycerzy, że już nie śmieli Polski napadać, poszedł na Kraków, zdobył gród, wyrąbał czeską załogę, i kraj chrobacki na wieczne czasy przyłączył do Polski. Z Krakowa poszedł Bolesław do Węgier i zabrał tak daleko kraj, jak był lud słowiański, a potem zagarnął pod swoje rządy i cały Szlązk, gdzie był lud równie szczeropolski jak koło Poznania i Gniezna. I tak Polska nie koniecznie duża, stała się w krótkim czasie takim wielkim krajem, a że te ludy co je Bolesław przyłączył, były same słowiańskie, więc wolały bydź razem, bo się snadniej obroniły niemieckiej napaści.
Wojska Bolesławowi wcale nie ubywało, bo kto jeno stanął przy nim w zbroi i na boniu, ten był zaraz szlachcicem czyli rycerzem i na miejsce jednego co zginął stawało nieraz aż trzech.
W tym czasie przyjechał do Krakowa święty Wojciech, biskup pragski, rodowity Słowianin bo Czech, i nauczał wiary świętej, gdyż jeszcze wielu żyło w pogaństwie. Potem pojechał do Gniezna, gdzie lud okoliczny nawracał i chrzcił. Ale widział święty biskup, że między Polakami już się wiara snadnie rozkrzewi, dla tego umyślił iść między zatwardzialszych pogan. Odchodząc z Gniezna, nauczył tamecznych chrześcian prześlicznej pieśni o Najświętszej Pannie, którą po dziś dzień księża w kościele katedralnym gnieźnieńskim śpiewają, a zaczyna się słowami: "BogaRodzico. " Potem puścił się w drogę i szedł w te strony jak teraz Elbląg, Kwidzyna, Królewiec, gdzie pod te czasy był kraj bardzo dziki, tylko gdzie nie gdzie między lasami i błotami siedział lud, co się zwał Prusakami. Ale ci Prusacy nie byli to Niemcy, bo owszem nie cierpieli Niemców i zawsze z nimi wojny toczyli: nie byli też Słowianie, bo z nami w niczem ani źdźbła nie podobni, ale był to naród jak go zwali Łotycki, tego samego pochodzenia co lud na Litwie, Żmudzi, Kurlandyi i większej części Inflant, i takiej samej mowy Prusacy używali jakiej lud litewski, kurlandzki i żmudzki po dziś dzień używa, a ta mowa niepodobna ani do polskiej, ani do niemieckiej, ani francuzkiej, ale jest sama w sobie.
Byli oni bardzo zatwardziali w swojej pogańskiej wierze, która to wiara była nawet okrutna, bo jako najmilszą ofiarę swoim bożkom palili niewolników schwytanych na wojnie, a już to był najczęściej niemiecki rycerz w zbroi. Mieli święte pola, lasy i wody, z których się niczego ludziom używać nie godziło, a kiedy wojownik umarł i palono jego ciało, to poszły z nim na stos i żony których mieli po kilka, i konie, i niewolnicy, psy, ubiory, i wszystko czego za życia potrzebował, bo wierzyli, że tak będzie żył na drugim świecie jako i na ziemi.
Prusacy zabili świętego Wojciecha 997 r.
Do takiego to ludu szedł święty Wojciech, wziąwszy z sobą kilku Polaków co umieli język Prusaków, i byli świadomi dróg; nabrał dostatkiem żywności i w kilka czółen puścili się Wisłą ku Prusom. Już w kraju pruskim wysiadł na jednę wyspę co jest na Wiśle, aby troszkę odpocząć i pomodlić się, kiedy zaraz kilku Prusaków cichaczem się tam przekradło, a jeden tak mocno uderzył świętego Wojciecha wiosłem po plecach, że zraniony upadł na ziemię. Potem naponiewierawszy do woli świętego i jego towarzyszów, odpłynęli. Święty przewiózłszy się na drugą stronę, szedł pieszo przedzierając się między lasami i wstępując do chat tu i owdzie nauczając wiary. Ale najwyższy ich kapłan co mu mówili Kriwe Kriwejto, dowiedziawszy się iż przyszli chrześcianie i nauczają, rozkazał ich zamordować. Porwali więc wnet świętego Wojciecha i przebili go siedmiu włóczniami, a potem ciało jego na drzewie zawiesili, towarzyszów zaś jednych zabili, a drugich wzięli w okrutną niewolę. Gdy się o tem
dowiedział Bolesław wielki, wysłał posłanników do Prus, prosząc o ciało biskupa Wojciecha. A Prusacy widząc iż Polacy tak gorąco pragną ciała świętego odpowiedzieli: iż nie prędzej je wydadzą, aż dostaną tyle srebra co ciało zaważy. Przystał król Bolesław na to, a kiedy przyszło do wagi, to święte ciało nic prawie nie ważyło. Złożono świętego Wojciecha naprzód w Trzemesznie, a potem z wielką uroczystością przewieziono go do Gniezna, gdzie mu wystawiono wspaniały grób.
Cesarz niemiecki jest w Polsce 1000 roku.
Cesarzem niemieckim był wtenczas Otton trzeci, a słysząc jaki to wielki wojownik Bolesław, zapragnął go poznać. Jechał więc z wielu niemieckimi panami do Polski, chcąc się niby przy grobie świętego męczennika pomodlić, a kiedy staną! w Poznaniu, to do Gniezna z wielkiego nabożeństwa umyślił iść pieszo. Kazał mu więc Bolesław na całą drogę rozciągnąć sukno, a nade drogą stanęła polska szlachta czyli rycerze. A każdy z tych rycerzy okryły był od stóp do głów żelazną zbroją, czasem i pozłacaną, siedział na tęgim koniu, przy boku wisiał mu miecz potężny, a w prawym ręku trzymał włócznię okutą ostrym żelazem. Przypatrywali się tym polskim rycerzom Niemcy z pod oka, a widząc tyle tysięcy zbrojnej szlachty, miarkowali: że teraz już im nie będzie tak snadnie napadać i łupić kraje polskie. Stało też tysiącami ludu chędogiego, w odświętnych ubiorach, bo wszędzie było znać dostatek i dobry rząd w Polsce. A w Gnieźnie dopiero cóż to były za bogactwa, a co jadła, co napoju. Niemcy choć zawsze pyszni, że u nich wszystko najlepsze, wydziwić się nie mogli takiej zamożności Polaków. Bolesław aby pokazać Niemcom, że go na więcej stanie, wszystkie misy szczerozłote i srebrne na których jedli, rogi bydlęce od picia pooprawiane w złoto i drogie kamienie, świeczniki złote i srebrne, przez trzy dni po każdym obiedzie kazał odnosić cesarzowi, aby to rozdawał swoim Niemcom, a każdego dnia te bogactwa były droższe i piękniejsze.
Podobało się to chciwym Niemcom i radziby byli w Gnieźnie jak najdłużej siedzieć, ale cesarz po trzech dniach w drogę się zabierał. Przed odjazdem Bolesław i cesarz ustanowili arcybiskupem Radzima brata śgo Wojciecha i rozkazali: aby arcybiskup gnieźnieński był starszym nad inszymi biskupami polskimi, na co też i ojciec święty zezwolił.
Widząc cesarz co to za potężny wojownik i mądry ten król Bolesław, pomyślał sobie: że lepiej żyć z nim w przyjaźni niż w kłótni, i naradziwszy się ze swymi Niemcami, uznał króla polskiego za swego dobrego sąsiada i towarzysza we wszystkim sobie równego, choć insi królowie i książęta chrześciańscy słuchają cesarza, to od Bolesława, króla tak potężnego narodu pragnie tylko przyjaźni. Nie wierzył Bolesław wielki w tę niemiecką przyjaźń, bo wiedział, ie to cesarz robi tylko z bojaźni o te słowiańskie kraje, co je zagarnął, a teraz Polacy taki możny naród, snadnie mogą mu je odebrać. Kiedy też umarł w dwa roki potem cesarz i Niemcy poczęli się kłócić, Bolesław z wielu rycerstwem szedł w tę stronę gdzie dziś Berlin, a potem posuwał się dalej jeszcze, bo za Magdeburg i za Drezno, gdzie mieszkał lud szczero słowiański, który jak wiecie nazywał się Serbami. Był to lud bardzo nieszczęśliwy, bo go Niemcy przez wiele lat zagrabiali po kawałku, a jak go podbili, to go okrutnie katowali i wytępiali, aby kraj po wiek wieków zniemczyć. I na końcu dokazali swego, bo dziś nikt ani zmiarkuje, że tę ziemię zamięszkiwał kiedyś lud słowiański: lak go wytracili.
Żal było królowi i Polakom tego uciśnionego narodu i szli go wyrwać z niewoli niemieckiej. A Niemcy widząc że nie poradzą, posyłają do Bolesława, iż chcą z nim żyć w zgodzie i odstępują mu dobrowolnie tych krajów słowiańskich z grodem Budyssynem, który Niemcy Bautzen nazywają.
Wielka była radość ludu słowiańskiego, jak się pozbył swoich niemieckich katów, a Niemcy z wielkiej złości umyślili zabić zdradą Bolesława. Był on w niemieckiem mieście Merseburgu, gdzie mu się Niemcy na oko bardzo łasili, aż dopiero kiedy raz szedł na zamek królewski, opadli go w środku miasta i chcieli zabić. Ale miał przy swoim boku tęgą szlachtę, więc Niemców rozegnała. Odjechał zaraz Bolesław rozgniewany bardzo o tę zdradę, a od tego czasu nieustannie boje toczył z Niemcami, bo chciał wszystkich Słowian z niemieckiego jarzma uwolnić. Stanęły wielkie cesarskie wojska, ale je Bolesław wnet rozpędził, a potem Niemcy tylko już małe wojska przeciw Polakom prowadzili. Musiał jednak Bolesław zaprzestać tej wojny, bo przysłali do niego Czechowie: żeby się nad nimi ulitował, gdyż mają króla okrutnego, który już wielu niewinnych ludzi naścinał i nakatował, więc go zaklinają na rany Zbawiciela, aby ich od tych morderstw zasłonił. Ów król czeski był bliski krewny Bolesława, bo syn jego wuja, ale że król polski miłował nad wszystko sprawiedliwość, więc poszedł, wypędził go, a Czechy oddał w zarząd swemu bratu. Że jednak ten brat wkrótce umarł, a ów okrutnik przyobiecał poprawę, więc go przywrócił Bolesław na powrót. Ale kiedy się nic nie poprawił tylko zabijał niewinnie ludzi jak dawniej, kazał mu Bolesław wyłupić oczy, aby już nikomu nie szkodził, a sam na jego miejscu Czechom królował.
Widząc Niemcy, że tyle narodów słowiańskich złączonych jak się wezmą za ręce to i położą koniec ich grabieżom, więc zbierają co najwięcej wojska i idą na przeciw
Bolesławowi. Przedewszystkiem jednak, jak zawsze Niemcy, używają zdrady. Siedział Bolesław w czeskiej stolicy Pradze, a u Niemców był brat tego oślepionego króla czeskiego. Posyłają więc tego Czecha do Pragi, aby się miasto wzięło do broni i wygnało Bolesława, bo inaczej Niemcy zniszczą kraj czeski ogniem i mieczem. I uderzyli Czechowie w nocy na Bolesława, a że Polaków było mało, więc musieli uchodzić. Tymczasem insi Niemcy poszli do Budyssyna, Polakom gród odebrali, a Serbów łupili i zabijali. Bolesław nie miał tyle wojska, aby lej niespodzianej napaści mógł się obronić, cofnął się do swoich krajów, a Niemcy jeszcze bardziej wieszali i katowali tych nieszczęśliwych Słowian, co z Polakami trzymali. Korciło to niemało Bolesława, iż mu tak źle wojna poszła i żal mu było serdecznie Słowian, więc zebrał wojsko i poszedł bronić Serbów, a gdzie tylko spotkał w ich kraju osady niemieckie, to palił a wyrzynał. Budyssyn i inne grody na powrót odebrał.
Między Bolesławcem a cesarzem niemieckim stanął pokój 1048 r.
Niemcy znowu wielkie wojska zebrali i poczęły się między nimi a Bolesławem długie boje i dopiero po wielu lalach krwawych wojen, stanął pokój między cesarzem i Bolesławem, a kraje słowiańskie Serbów zostały przy Polakach. Bolesław na pamiątkę gdzie dochodziła polska granica, oznaczył miejsce u rzeki Sali, co płynie za Elbą wiele mil za Dreznem miastem w Saksonii.
Nim jeszcze ta ugoda stanęła, Niemcy znowu udali się do podstępu i dokazali, iż Polacy wpadli w wojnę z Rusinami i to takim sposobem. Jak na jednym końcu Słowiańszczyzny były kraje polskie, w środku czeskie i jeszcze inszych ludów, tak na drugim końcu Słowiańszczyzny były kraje ruskie. Otóż Niemcy posyłają do Jarosława kniazia czyli króla, który rządził Rusinami i podmawiają go, aby zabierał kraje polskie, tak jak to Bolesław uczynił z wielu ziemiami słowiańskiemi. Jarosław ich posłuchał i zabrał dwa pograniczne polskie grody. Szedł więc Bolesław wielki do Rusi wziąwszy z sobą Światopołka swego zięcia, a rodzonego brata Jarosława. Stanął z wielkim rycerstwem nad rzeką Bugiem, kiedy z drugiej strony stało ruskie wojsko, którego był wodzem jakiś wojewoda, i ten wołał na króla polskiego: "Już my tobie ten gruby brzuch "rozpłatamy. " Bo trzeba wam wiedzieć, iż Bolesław był wysoki a gruby, że było i na co patrzyć.
Na te słowa wojewody ruskiego król krzyknie na swoich: "Jeżeli wy się za to nie "pomścicie, to ja zginę. " I wskoczył w rzekę na koniu, a za nim wszystka szlachta, i nim Rusini zdążyli koni dosieść, już ich Polacy siekali na kapustę aż i rozpędzili.
Kniaź Jarosław uciekł z trzema Rusinami tylko a Bolesław szedł prosto do Kijowa.
Bolesław wielki wjeżdża do Kijowa. Miecz szczerbiec 1019 roku.
Było to miasto bardzo wielkie i bogate, bo miało czterdzieści kościołów i ośm rynków. Król Bolesław wjeżdżał na czele rycerstwa do Kijowa, a kiedy się zbliżył do bramy, co ją nazywali złotą, wyjął swój potężny miecz i na pamiątkę z taką mocą uderzył w bramę, że go aż wyszczerbił.
Ten miecz po wiek wieków chowali z uszanowaniem Polacy, nazywając go szczerbcem, a każdy król w dzień koronacyi przypasywał go do boku.
Zaraz też Bolesław ustanowi! swego zięcia Światopolka kniaziem, a że po tylu wojnach on sam i jego rycerstwo potrzebowało spoczynku, więc się rozgościł w Kijowie. Nie mało to kosztowało żywić i utrzymywać tyle ludu, a do tego król lubił dobrze jeść i pić, więc i sobie i szlachcie nie żałował. Miasto tez wcale nie rade takim gościom było, którzy blisko rok siedzieli.
Widząc to Światopełk a chcąc się przypodobać Kijowianom, aby go z kniaziostwa nie spędzili, zmawia się z nimi tajemnie na wymordowanie Polaków, niepamiętając na to, że Bolesław był wielkim jego dobrodziejem. I tak jak Niemcy w Merseburgu, napadli Rusini zdradą Bolesława. Nie dali się Polacy, ale że ich nie koniecznie wielu było, więc się z Kijowa wynosić musieli.
albo urzędnik niesprawiedliwość komu wyrządził, zapraszał go z sobą do łaźni, a tam go tęgim prętem wybił, " i od tego to czasu ludzie mówią: sprawić komu gorącą łaźnię. O biedzie ubogiego ludu pamiętał, i czy przyodziewkiem, czy żywnością każdego zaopatrzył.
Bolesław wielki umarł 1025 r.
Kiedy też umarł Bolesław, cóż to był za płacz i wyrzekanie w całym kraju, nietylko ludzie stateczni odżałować króla nie mogli, ale dziewki i parobcy przez cały rok o tańcu ani pomyśleli, i nikt nie zaśpiewał wesołej piosneczki. Umarł Bolesław w Poznaniu 1025 roku, a osoba jego zrobiona z mieczem w ręku, na znak, iż mieczem kraje Polski rozszerzył, stoi w kaplicy katedry poznańskiej – obok Mieszka. Kości zaś wielkiego króla możecie zobaczyć w srebrnej małej trumnience w kaplicy poprawę stronie ołtarza.
O KRÓLU MIESZKU II-GIM CO ODDAŁ ZIEMIE SŁOWIAŃSKIE NIEMCOM NA WYTRACENIE, JAKO TEŻ O JEGO BRACIE OTTONIE.
Jeszcze się naród nie był uspokoił w swojem utrapieniu po śmierci króla Bolesława, kiedy jego synowie zaczęli się kłócić, który ma Polakom królować. Ale że za starszym było rycerstwo, więc i począł rządzić pod imieniem Mieszka drugiego. Młodszy Otton
Gdyby kto chciał opisywać wszystkie wojny i zwycięztwa Bolesława wielkiego, toby bardzo gruba książka była, bo nietylko że bił Rusinów i Niemców, ale nie darował i poganom Prusakom, co zabili śgo Wojciecha. Naniszczył im nie mało bałwanów, a przymusił, ie księży u siebie cierpieli i przyrzekli: iż jak się świętej wiary poduczą, to się ochrzcą. Przytem na znak poddaństwa rok rocznie będą składali opłatę królowi polskiemu. Ale że to było w tym czasie, kiedy Bolesław wojował z Niemcami, więc też ledwie z wojskiem odszedł tak zaraz Prusacy wrócili do pogaństwa i księża ledwie z życiem uciekli.
Koronacja Bolesława wielkiego w Gnieżnie 1024 r.
Bolesław rządząc tak rozległemi krajami chciał też być królem, jak to wtenczas było we wszystkich chrześciańskich krajach, i posyłał do ojca świętego, aby mu poświęcił koronę. Ale Niemcy tak w Rzymie swojej sztuki zażyli, że ojciec święty korony nie poświęcił, tylko arcybiskup gnieźnieński, którą też i ukoronował Bolesława.
Bolesław wielki nietylko że był potężnym wojownikiem, ale bardzo mądrym i sprawiedliwym królem. Każdego równo wysłuchał i sprawiedliwość wymierzył, czy ubogiego człowieka, czy najpierwszego w kraju rycerza. Kiedy też grody objeżdżał, lud okoliczny zbiegał się do niego i przystępował jak do swojego równego. A jeżeli jaki rycerz rozgniewany że kraju nie dostał, poszedł na skargę do Niemców, a Mieszka drugiego arcybiskup gnieźnieński królem ukoronował. Wyruszyli też Polacy niedługo na wojnę, bo Niemcy nie czując już Bolesława, kraje Słowian Serbów znowu zagrabiali.
Poszedł Mieszko z rycerstwem, ale nie wiele Niemcom co zrobił, palił aby niemieckie osady i lud niemiecki na niewolnika zabierał. A Otton brat młodszy przyobiecał Niemcom: że jeżeli mu oddadzą rządy nad Polską, to im będzie we wszystkim podległym. Spodobało się to cesarzowi i zaraz z wielkiem wojskiem kazał Ottona prowadzić do Polski. Gdyby Mieszko drugi był jak należy wojownik, byłby Niemców zbił i brata zdrajcę ukarał. A tu on wchodzi z cesarzem w układy, wyrzeka się krajów słowiańskich i oddaje nieszczęśliwych Serbów na wytracenie, byle tylko wojny nie prowadzić.
Niemcy zagrabili po wiek wieków słowiańskie ziemie gdzie teraz Berlin. Magdeburg aż za Drezno w Saksonii.
Odeszli Niemcy i zaraz się w krajach słowiańskich rozpostarli, i od tego czasu już nikt o narodzie Serbów między rzekami Odrą i Elbą nie usłyszał, a Niemcy tak się zakorzenili, jakby ich tam Pan Bóg razem ze światem stworzył.
Jak skończyli ze Słowianami, tak wrócili znowu do Polski ze zdrajcą Ottonem, a że naród niedbało Mieszka, i nie wielu z rycerstwa stanęło aby go bronić, więc uciekł do Czech, a zdrajca Otton wziął się do rządów. O niczem ten Otton nie myślał, tylko iakby Niemcom dogadzać, nie pozwolił się nawet nazywać królem, i na znak uległości odesłał cesarzowi koronę i znaki królewskie. Gniewało to Polaków i wkrótce go zabili.
Wrócił Mieszko, ale lak był do niczego jak i przed ucieczką. Wszyscy też sąsiedzi, których Bolesław zwojował, napadali Polskę, tak Czechowie, Rusini, jako i Prusacy, a każdy szarpał i urywał kraju, a kiedy szlachta wołała na króla aby napastników skarał, to tak zwłóczył, że aż nie poszedł. Jedno co miał dobre, to, że całą duszą Niemców niecierpiał, bo kiedy raz chcąc mieć pokój od cesarza ożenił się z jego krewną Ryxą, to potem tak tego żałował, że Niemkę zapakował i odesłał nazad.
Umarł Mieszko II-gi 1034 r.