Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Codzienność i groza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Codzienność i groza - ebook

Poruszająca rekonstrukcja codziennego życia obywateli Trzeciej Rzeszy – gdzie beztroskie koncerty przeplatają się z tragicznymi w skutkach bombardowaniami miast, a przejawy odwagi milkną pod presją narodowego socjalizmu.
Katastrofa zaczyna się od kawy i ciasta. Dwudziestosześcioletni Karlrobert Kreiten, niezwykle utalentowany pianista ze świetlaną przyszłością, w marcu 1943 roku wypowiada nieostrożne słowo w nieodpowiednim towarzystwie. Sześć miesięcy później umiera na szubienicy.
Tragiczna historia Kreitena to główny wątek książki Olivera Hilmesa, w której autor śledzi losy różnych osób żyjących w Trzeciej Rzeszy w 1943 roku. Kiedy armia niemiecka zostaje rozbita pod Stalingradem, a Goebbels ogłasza wojnę totalną. Kiedy dzieci dla bezpieczeństwa są zabierane na wieś, a miliony Niemców gromadzą się w kinie, aby zobaczyć Hansa Albersa w roli barona Münchausena. Kiedy miasta są już w ruinie, a ludzie wciąż tańczą.
Podczas gdy nazistowska machina zagłady pracuje na najwyższych obrotach, niektórzy fantazjują o „ostatecznym zwycięstwie”, a inni próbują przeciwstawić się dyktaturze. W mozaice portretów, pomysłowo skomponowanych i znakomicie opracowanych, Hilmes przywraca do życia dramatyczny rok 1943.
Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68265-95-8
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sta­lin­grad

Karl­ro­bert Kre­iten to nad­zwy­czaj spo­kojne dziecko. Gdy inne dzieci ba­wią się na chod­niku lub sza­leją w ogro­dzie, on naj­chęt­niej ci­chutko i grzecz­nie prze­sia­duje w sa­lo­nie mu­zycz­nym ro­dzi­ców, pod du­żym for­te­pia­nem kon­cer­to­wym ojca. Wcale go do tego nie zmu­szano, wręcz prze­ciw­nie, ro­dzice wo­le­liby za­pewne, żeby ich syn wy­ka­zy­wał wię­cej ener­gii. Nie, mały Karl­ro­bert robi to do­bro­wol­nie, mu­zyka opo­wiada mu bo­wiem naj­lep­sze hi­sto­rie, ja­kie mógłby so­bie wy­obra­zić. A u Kre­ite­nów mu­zyka roz­brzmiewa wła­ści­wie cały czas: albo oj­ciec Theo gra na for­te­pia­nie bądź kom­po­nuje, a matka Emmy śpiewa, albo od­wie­dzają ich przy­ja­ciele i mu­zy­kują na przy­nie­sio­nych in­stru­men­tach. To wszystko dzieje się czę­sto jed­no­cze­śnie – wtedy opo­wie­ści, któ­rym spod for­te­pianu przy­słu­chuje się Karl­ro­bert, są szcze­gól­nie fa­scy­nu­jące i spra­wiają, że w ma­rze­niach prze­nosi się on w inne światy.

Kre­ite­no­wie to praw­dzi­wie ar­ty­styczna ro­dzina. Emmy po­cho­dzi z Mayen w re­gio­nie Eifel, w po­bliżu Ko­blen­cji, w Sa­ar­brüc­ken stu­diuje śpiew. Tam po­znaje star­szego o sie­dem lat Theo i za­ko­chuje się w nim; ślub biorą w 1913 roku i z po­czątku osie­dlają się w Bonn. Z wy­glądu Theo przy­po­mina roz­tar­gnio­nego pro­fe­sora: po­cią­gła twarz, wy­so­kie czoło, lekko fa­lu­jące włosy ster­czące we wszyst­kich kie­run­kach jak na­elek­try­zo­wane. Pod­czas gdy Emmy jest z na­tury osobą nie­zwy­kle ak­tywną, z nie­wy­czer­pa­nymi za­so­bami wi­tal­no­ści, jej mąż wy­daje się ra­czej po­wścią­gliwy, żyje we wła­snym świe­cie. W 1916 roku na świat przy­cho­dzi Karl­ro­bert, a dwa lata póź­niej jego sio­stra Ro­se­ma­rie. W tym okre­sie ro­dzina prze­pro­wa­dza się z Bonn do Düs­sel­dorfu, gdzie Theo znaj­duje za­trud­nie­nie w kon­ser­wa­to­rium jako na­uczy­ciel for­te­pianu.

Emo­cjo­nal­nym cen­trum ro­dziny jest matka Emmy, So­phie, która uro­dziła się w 1871 roku w Hisz­pa­nii jako dziecko fran­cu­skich ro­dzi­ców. So­phie wcze­śnie owdo­wiała i od śmierci męża mieszka u Emmy i Theo. Z wnu­kami roz­ma­wia po fran­cu­sku, wno­sząc do Düs­sel­dorfu po­wiew świa­to­wej ele­gan­cji. Karl­ro­bert i Ro­se­ma­rie ko­chają So­phie i zwra­cają się do niej czule „grand’ma­man”. Bab­cia czę­sto za­biera wnuki do Fran­cji, gdzie żyją ich krewni. W ogóle Kre­ite­no­wie to klan eu­ro­pej­ski, gdyż oj­ciec, Theo, jest oby­wa­te­lem Ho­lan­dii. Ten fakt nie ma jed­nak żad­nego wpływu na ich ży­cie. Nie in­te­re­sują się zbyt­nio po­li­tyką.

*

Na po­czątku 1943 roku wielu przy­ja­ciół ze świata mu­zyki do­strzega w dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nim Karl­ro­ber­cie Kre­ite­nie jed­nego z naj­bar­dziej obie­cu­ją­cych mu­zy­ków jego po­ko­le­nia. Mały chło­piec spod for­te­pianu zo­stał pia­ni­stą, jak jego oj­ciec, i zy­skał już pewną sławę. Gdy Karl­ro­bert pod­su­mo­wuje swą do­tych­cza­sową ka­rierę, może mu się za­krę­cić w gło­wie. W roku 1933, w wieku szes­na­stu lat, zdo­był Na­grodę Men­dels­sohna, fun­do­waną przez pań­stwo pru­skie. Dwa lata póź­niej prze­niósł się do Wied­nia, by stu­dio­wać pod kie­run­kiem słyn­nej He­dwig Kan­ner-Ro­sen­thal. Gdy jego na­uczy­cielka z po­wodu ży­dow­skiego po­cho­dze­nia mu­siała opu­ścić Wie­deń i wy­emi­gro­wać do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, pró­bo­wała na­kło­nić Karl­ro­berta, by po­szedł w jej ślady. „Mam prze­czu­cie, że w Sta­nach od­niósł­byś suk­ces”, na­pi­sała do niego. Karl­ro­bert jed­nak nie sko­rzy­stał z tej pro­po­zy­cji. Wo­lał kon­ty­nu­ować ka­rierę w Eu­ro­pie, po­nadto czuł się bar­dzo zwią­zany z ro­dziną i nie chciał się z nią roz­sta­wać. Tak więc osta­tecz­nie pod ko­niec 1937 roku zna­lazł się w Ber­li­nie, gdzie do­sko­na­lił swoje umie­jęt­no­ści u świa­to­wej sławy chi­lij­skiego pia­ni­sty Clau­dia Ar­raua. Dla Ar­raua Karl­ro­bert to naj­więk­szy ta­lent, z ja­kim miał do czy­nie­nia.

Młody pia­ni­sta szybko zdo­bywa po­zy­cję w mu­zycz­nym ży­ciu Ber­lina, jego co­roczne wie­czory for­te­pia­nowe w fil­har­mo­nii są re­gu­lar­nie wy­prze­da­wane. Gdy siada do in­stru­mentu, by z za­pie­ra­jącą dech wir­tu­oze­rią i tem­pe­ra­men­tem za­grać So­natę h-moll Liszta, wy­ma­ga­jące akro­ba­tycz­nej tech­niki utwory Igora Stra­wiń­skiego albo dia­bo­liczną toc­catę Sier­gieja Pro­ko­fjewa, pu­blicz­ność, a na­stęp­nego dnia także re­cen­zenci pra­sowi pa­dają przed nim na ko­lana. Oprócz umie­jęt­no­ści mu­zycz­nych sprzyja mu także atrak­cyjna po­wierz­chow­ność: ze swymi lekko fa­lu­ją­cymi wło­sami i mod­nymi oku­la­rami w ro­go­wych opraw­kach wy­gląda jak gwiazda wy­twórni fil­mo­wej UFA. Młode ko­biety wręcz go wiel­bią – jest wśród nich Eli­sa­beth Stüt­zel, na­zy­wana przez wszyst­kich An­neli. Osiem­na­sto­latka jest córką przy­ja­ciela Kre­ite­nów z Düs­sel­dorfu i ubó­stwia star­szego od niej o sześć lat Karl­ro­berta. Na ra­zie jed­nak jesz­cze mię­dzy nimi nie za­iskrzyło. Być może dla­tego, że Karl­ro­ber­towi w grun­cie rze­czy tylko mu­zyka w gło­wie. W tym ukła­dzie dla przy­ja­ciółki – na ra­zie – nie ma miej­sca.

Na­to­miast Ro­se­ma­rie, młod­sza o dwa lata sio­stra Karl­ro­berta, od bli­sko trzech lat jest żoną Bru­nona Mu­solfa. Para do­cze­kała się już synka Ed­gara, który czę­sto spę­dza czas u dziad­ków, Emmy i Theo Kre­ite­nów. Ro­se­ma­rie ma­rzy o praw­dzi­wej ka­rie­rze ak­tor­skiej, tym­cza­sem re­gu­lar­nie bywa na fron­cie wschod­nim, gdzie dba o roz­rywkę i mo­rale wal­czą­cych od­dzia­łów, ma więc nie­wiele czasu na zaj­mo­wa­nie się dziec­kiem.

Na po­czątku 1943 roku Rze­sza Nie­miecka od po­nad trzech lat znaj­duje się w sta­nie wojny. Po pierw­szych suk­ce­sach mi­li­tar­nych wraz z roz­ka­zem Hi­tlera o na­pa­ści na Zwią­zek Ra­dziecki w czerwcu 1941 roku walki wkro­czyły jed­nak w nową fazę. Ope­ra­cja Bar­ba­rossa po­nio­sła klę­skę już zimą tego roku, gdy z po­wodu ark­tycz­nych mro­zów się­ga­ją­cych mi­nus 50 stopni Cel­sju­sza nie po­wiódł się atak na Mo­skwę. Tym sa­mym za­koń­czyła się se­ria bły­ska­wicz­nych zwy­cięstw Nie­miec, a We­hr­macht do końca stycz­nia 1942 roku stra­cił bli­sko jedną trze­cią żoł­nie­rzy. Obec­nie, czyli bli­sko rok póź­niej, za­nosi się na to, że do naj­więk­szej jak na ra­zie klę­ski Hi­tlera doj­dzie pod Sta­lin­gra­dem, gdzie od li­sto­pada 1942 roku około 230 ty­sięcy żoł­nie­rzy nie­miec­kich tkwi za­mknię­tych w ko­tle przez Ar­mię Czer­woną. Karl­ro­bert ma oby­wa­tel­stwo ho­len­der­skie po ojcu, więc na ra­zie nie zo­stał zmo­bi­li­zo­wany. Na­dal wolno mu po­dró­żo­wać i grać kon­certy. Jego ka­riera zna tylko je­den kie­ru­nek – w górę.

Nie­kiedy sa­memu trudno mu w to wszystko uwie­rzyć. Cho­ciaż jest jesz­cze taki młody, jego na­zwi­sko wy­mie­nia się już jed­nym tchem z Wal­te­rem Gie­se­kin­giem i Vla­di­mi­rem Ho­ro­wit­zem. Gdy nie­dawno roz­ma­wiał z jedną z przy­ja­ció­łek o tym, co przy­nie­sie mu przy­szłość, wziął z re­gału, tak tylko dla za­bawy, książkę o sztuce czy­ta­nia z ręki, którą przy­pad­kowo kie­dyś od­krył. Ze śmie­chem kart­ko­wali oboje to czy­ta­dło, po­rów­nu­jąc wnę­trza swych dłoni z ry­sun­kami i od­czy­tu­jąc od­po­wied­nie in­ter­pre­ta­cje. W pew­nej chwili Karl­ro­bert zdu­miał się: „Moja li­nia ży­cia rap­tow­nie się urywa, to zna­czy, że umrę młodo”.

*

Około dzie­wię­ciu ty­sięcy ki­lo­me­trów w li­nii pro­stej od Ber­lina leży Pa­ci­fic Pa­li­sa­des. Ści­śle bio­rąc, Pa­ci­fic Pa­li­sa­des jest czę­ścią Los An­ge­les, ale do ko­goś, kto tam mieszka, pra­wie nie do­ciera zgiełk me­tro­po­lii na Za­chod­nim Wy­brzeżu. Ten cu­downy skra­wek ziemi – spo­kojny, o ła­god­nym kli­ma­cie i wiecz­nie zie­lo­nej ro­ślin­no­ści – to ele­gancka oko­lica z la­bi­ryn­tem wą­skich, krę­tych uli­czek. Od czasu, gdy osie­dliło się tam wielu nie­miec­kich emi­gran­tów, The Pa­li­sa­des przy­po­mina nieco mo­na­chij­ską dziel­nicę Schwa­bing pod pal­mami. Przy San Remo Drive 1550 od po­nad roku miesz­kają Tho­mas i Ka­tia Man­no­wie.

Lau­reat Li­te­rac­kiej Na­grody No­bla i jego żona są mi­ło­śni­kami mu­zyki po­waż­nej. Na­zwi­sko Karl­ro­bert Kre­iten nic im nie mówi, co jed­nak nie po­winno dzi­wić. Gdy pań­stwo Man­no­wie mu­sieli opu­ścić Niemcy w lu­tym 1933 roku, Karl­ro­bert miał do­piero szes­na­ście lat. Wie­czo­rową porą Tho­mas Mann z upodo­ba­niem włą­cza gra­mo­fon z pły­tami ze swego bo­ga­tego zbioru. Do grona jego ulu­bio­nych kom­po­zy­to­rów na­leżą Ri­chard Wa­gner, Ro­bert Schu­mann, Claude De­bussy i Lu­dwig van Beetho­ven. Za­pewne także wczo­raj­sze po­po­łu­dnie pi­sarz naj­chęt­niej spę­dziłby na słu­cha­niu mu­zyki, ale nie­stety on i jego żona zo­stali za­pro­szeni na kok­tajl do pań­stwa Tho­ma­sów: „On bar­dzo głupi i nie­sym­pa­tyczny; jesz­cze jedno mał­żeń­stwo. Cał­ko­wi­cie zby­teczne”.

No a dziś, w pierw­szy dzień no­wego, 1943 roku Tho­mas Mann pra­cuje po śnia­da­niu nad koń­co­wym roz­dzia­łem po­wie­ści Jó­zef Ży­wi­ciel, za­my­ka­ją­cym try­lo­gię Jó­zef i jego bra­cia. Za­pla­no­wano wy­da­nie tomu do końca roku. Po lun­chu czyta od de­ski do de­ski ty­go­dnik „The Na­tion”. W jed­nym z licz­nych ar­ty­ku­łów po­świę­co­nych sy­tu­acji w Eu­ro­pie za­cy­to­wano mi­ni­stra pro­pa­gandy Rze­szy, Jo­se­pha Go­eb­belsa: „Gdyby na­ro­dowy so­cja­lizm miał znik­nąć ze sceny, to za­trza­śnie za sobą drzwi z ta­kim hu­kiem, że świat się po tym nie po­zbiera”. Tho­mas Mann ze wstrę­tem po­trząsa głową i no­tuje w dzien­niku: „Za kogo ta sko­rum­po­wana ho­łota się uważa”.

*

He­in­rich Him­m­ler, Re­ichs­füh­rer SS i szef nie­miec­kiej po­li­cji, 6 stycz­nia 1943 roku ogła­sza nowe prze­pisy wy­ko­naw­cze do­ty­czące do­ko­ny­wa­nia eg­ze­ku­cji: „Eg­ze­ku­cje na­leży prze­pro­wa­dzać w na­da­ją­cym się do tego, nie­wi­docz­nym z ze­wnątrz miej­scu (ka­mie­nio­łom, las itp.). Tylko w szcze­gól­nych przy­pad­kach można ich do­ko­ny­wać w ob­rę­bie wsi, w za­gro­dach itp. Przy wy­bo­rze miej­sca eg­ze­ku­cji na­leży brać pod uwagę za­równo su­ge­stie urzę­du­ją­cego bur­mi­strza i za­ra­zem Orts­grup­pen­le­itera , jak i uza­sad­nione za­strze­że­nia wła­ści­cieli grun­tów. Pod­czas prze­pro­wa­dza­nia eg­ze­ku­cji na­leży wy­klu­czyć obec­ność osób po­stron­nych, o ile nie ma in­nych dy­rek­tyw. Po­wie­sze­nia mają być do­ko­ny­wane przez więź­niów obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, w przy­padku ro­bot­ni­ków ob­cej rasy przez człon­ków przy­na­le­żą­cych do tej sa­mej grupy na­ro­do­wo­ścio­wej. Za wy­ko­na­nie za­da­nia więź­nio­wie obo­zów mają otrzy­my­wać po trzy pa­pie­rosy. Gdyby prze­trans­por­to­wa­nie zwłok do naj­bliż­szego kre­ma­to­rium lub naj­bliż­szego za­kładu ana­to­mo­pa­to­lo­gii moż­liwe było je­dy­nie przy ogrom­nym zu­ży­ciu ben­zyny, wów­czas nie ist­nieją prze­ciw­wska­za­nia do po­grze­ba­nia ich na cmen­ta­rzu ży­dow­skim bądź w kwa­te­rze dla sa­mo­bój­ców naj­bliż­szego du­żego cmen­ta­rza. Po­wstałe koszty po­nosi Ge­he­ime Sta­at­spo­li­zei”.

*

„W pew­nej pie­karni od­mó­wiono mi sprze­daży chleba – no­tuje w dzien­niku Vic­tor Klem­pe­rer 6 stycz­nia 1943 roku – jak­kol­wiek za­kaz do­ty­czy prze­cież wy­łącz­nie bia­łego pie­czywa, od­mó­wiono mi ewi­dent­nie ze stra­chu i głu­poty, a nie ze złej woli eks­pe­dientki, nie­mniej jed­nak było to dla mnie dość przy­kre”. Klem­pe­rer był nie­gdyś uzna­nym ro­ma­ni­stą, wy­kła­da­ją­cym w Wyż­szej Szkole Tech­nicz­nej w Dreź­nie od 1920 do 1935 roku, kiedy to z po­wodu ży­dow­skiego po­cho­dze­nia zo­stał zwol­niony i od tej pory nie miał prawa pu­bli­ko­wać. Choć wcze­śniej ty­tu­ło­wano go z re­spek­tem „pa­nem pro­fe­so­rem”, to obec­nie trak­tuje się go jak trę­do­wa­tego. Od końca 1938 roku nie wolno mu ko­rzy­stać z bi­blio­tek, a dwa lata póź­niej Klem­pe­rer wraz z żoną Evą – są mał­żeń­stwem od 1906 roku – musi opu­ścić swój dom w Dölz­schen pod Dre­znem i wpro­wa­dzić się do tak zwa­nego domu ży­dow­skiego.

Fakt, że Eva Klem­pe­rer nie jest po­cho­dze­nia ży­dow­skiego – we­dług praw Trze­ciej Rze­szy oboje żyją w „mał­żeń­stwie mie­sza­nym” – gwa­ran­tuje sześć­dzie­się­cio­jed­no­let­niemu Vic­to­rowi pewną ochronę przed de­por­ta­cją. Ale jak długo jesz­cze? Bu­dząc się, każ­dego dnia za­daje so­bie py­ta­nie: „Czy oni przyjdą dzi­siaj?”. „Oni” to Tajna Po­li­cja Pań­stwowa, Ge­stapo. Klem­pe­rer wie z do­świad­cze­nia, że są dni bar­dziej i mniej nie­bez­pieczne. Pią­tek to dzień nie­bez­pieczny, gdyż Ży­dzi są wtedy szcze­gól­nie su­rowo kon­tro­lo­wani. Ge­stapo są­dzi, że na ko­niec ty­go­dnia do­ko­nują oni za­ka­za­nych spra­wun­ków. Gdy roz­brzmiewa dzwo­nek do drzwi, pro­fe­sor wstrzy­muje od­dech. Czy to „oni”? Czy to tylko li­sto­noszka? Ale co przy­nosi ta li­sto­noszka? We­zwa­nie? Sły­chać prze­jeż­dża­jące po bruku auta. Czy to „oni”? Czy za chwilę wbie­gną na schody, by go za­brać? W każ­dym czło­wieku w sa­mo­cho­dzie czy na ro­we­rze, w każ­dym prze­chod­niu Klem­pe­rer wi­dzi ge­sta­powca. Nie­usta­jący strach: „Na­gle wpada mi do głowy, że nio­słem teczkę pod le­wym ra­mie­niem – może gwiazda była przez to za­kryta i ktoś mnie za­de­nun­cjo­wał?”.

In­cy­dent w pie­karni to dla Klem­pe­rera ko­lejny roz­dział w dłu­giej hi­sto­rii prze­śla­do­wań i po­zba­wia­nia Ży­dów praw przez na­ro­do­wych so­cja­li­stów. Klem­pe­rer od­no­to­wuje to zda­rze­nie w swoim dzien­niku, tak jak za­pi­suje nie­mal wszystko, co sły­szy, wi­dzi i czego do­świad­cza każ­dego dnia. Lek­tura ga­zety, roz­mowa za­sły­szana w prze­lo­cie na ulicy, błędne uży­wa­nie wy­ra­zów ob­cych w prze­mo­wie jed­nego z czo­ło­wych przed­sta­wi­cieli NSDAP – ża­den szcze­gół nie wy­daje mu się zbyt błahy. Aby zro­zu­mieć Trze­cią Rze­szę, wy­ja­śnia Klem­pe­rer, trzeba uchwy­cić jej ję­zyk: „To, co ktoś pra­gnąłby ukryć – czy tylko przed in­nymi, czy przed sa­mym sobą – a także co nosi w so­bie nie­świa­do­mie: wła­śnie ję­zyk wy­do­bywa na świa­tło dzienne. Taki jest też chyba sens po­rze­ka­dła: le style c’est l’homme; słowa czło­wieka mogą być kłam­liwe, ale styl ję­zyka, ja­kiego używa, uka­zuje bez osło­nek jego istotę”.

Vic­tor Klem­pe­rer ma pe­wien plan: chciałby na­pi­sać książkę o ję­zyku Trze­ciej Rze­szy, chce zde­ma­sko­wać po­twor­ność tego re­żimu na grun­cie jego ję­zyka: „To jest moje bo­ha­ter­stwo. Chcę dać świa­dec­two, i to do­kładne świa­dec­two!”. Jed­nak droga do tego da­leka – Klem­pe­rer musi naj­pierw prze­żyć dzi­siej­szy dzień. Ty­tuł no­wej książki na­to­miast jest już usta­lony: LTI – Lin­gua Ter­tii Im­pe­rii – Ję­zyk Trze­ciej Rze­szy.

*

„Die Dame” była kie­dyś pi­smem dla pań o wy­ra­fi­no­wa­nych gu­stach. Jej czy­tel­niczki ucho­dziły za ko­biety świa­towe i no­wo­cze­sne, wy­eman­cy­po­wane, mą­dre i eks­tra­wa­ganc­kie. Wpraw­dzie nie­które tylko się za ta­kie uwa­żały, ale nie ma to nic do rze­czy. W la­tach dwu­dzie­stych „Die Dame” była czymś w ro­dzaju dru­ko­wa­nego sa­lonu. Z ga­zetą współ­pra­co­wali wtedy tacy au­to­rzy i ar­ty­ści jak Kurt Tu­chol­sky, Han­nah Höch, Carl Zuck­mayer, Ta­mara Łem­picka, Jo­achim Rin­gel­natz, Ber­tolt Brecht i Vicki Baum. To wła­śnie tu w 1925 roku zo­stała po raz pierw­szy opu­bli­ko­wana no­wela Ar­thura Schnit­zlera Oczy sze­roko za­mknięte. Ale to było dawno temu. Obec­nie, w stycz­niu 1943 roku, „Die Dame” dru­kuje po­rady ubra­niowe dla ko­biet w cza­sie wojny: „Ża­kie­ciki o każ­dej po­rze dnia sta­no­wią ładne i modne uzu­peł­nie­nie su­kienki, do tego spo­ty­kają się z du­żym uzna­niem, gdyż są bar­dzo prak­tyczne i pra­wie za­wsze można je wy­ko­nać z prze­ro­bio­nych ubrań. Ża­kie­ciki te ład­nie do­peł­niają kre­ację, a po­nadto przy­jem­nie grzeją. Można je uszyć z każ­dego ma­te­riału; są krót­kie i mają za­zwy­czaj nie­dużą, od­sta­jącą ba­skinkę”.

*

„Nad Wołgą jest syf – pi­sze Au­gust Eberl z frontu wschod­niego do swo­jej matki na po­czątku stycz­nia. – Głu­pie Ru­ski, dla­czego oni tego nie koń­czą? Od nie­dawna tro­chę palę i, je­śli jest, piję dużo wódki, dla­czego to wszystko? Bo po­woli głu­pieję”. Dwu­dzie­sto­pię­cio­la­tek jest jed­nym z po­nad 200 ty­sięcy nie­miec­kich żoł­nie­rzy 6. Ar­mii i 4. Ar­mii Pan­cer­nej, któ­rzy w końcu li­sto­pada zo­stali okrą­żeni w Sta­lin­gra­dzie przez ra­dziec­kie siły zbrojne. Od tego mo­mentu Eberl i jego to­wa­rzy­sze tkwią za­trza­śnięci w pu­łapce.

Bra­kuje odzieży zi­mo­wej, która chro­ni­łaby żoł­nie­rzy przed siar­czy­stym mro­zem. Za­opa­trze­nie w żyw­ność oka­zuje się nie­wy­star­cza­jące. Her­mann Göring, głów­no­do­wo­dzący Luft­waffe, za­mie­rza za­opa­try­wać uwię­zioną ar­mię z po­wie­trza, jed­nak do tej pory ani razu nie udało się do­star­czyć tą drogą choćby mi­ni­mal­nych ilo­ści dzien­nego za­po­trze­bo­wa­nia, czyli pię­ciu­set ton. Męż­czyźni są na wpół za­gło­dzeni i – co za tym idzie – zde­mo­ty­wo­wani. W tej cięż­kiej sy­tu­acji za­bi­jają ko­nie, które prze­cież są im nie­zbędne. Wy­go­to­wują na­wet ich ko­pyta.

Obie strony wal­czą z nie­prze­jed­naną za­cie­kło­ścią, gdyż za­równo dla Hi­tlera, jak i dla ra­dziec­kiego wo­dza Sta­lin­grad ma klu­czowe zna­cze­nie stra­te­giczne. Hi­tler, który w li­sto­pa­dzie za­po­wie­dział zdo­by­cie mia­sta, te­raz oba­wia się, że w ra­zie od­wrotu zo­sta­nie uznany za prze­gra­nego. Z ko­lei Sta­lin nie może pod­dać tej prze­my­sło­wej me­tro­po­lii choćby z tego względu, że od 1925 roku nosi ona jego imię. Tak więc po­tyczki na­dal się to­czą – ulica po ulicy, dom po domu, czło­wiek po czło­wieku. Sta­lin­grad przy­po­mina za­słane tru­pami, apo­ka­lip­tyczne po­bo­jo­wi­sko. Na uli­cach leżą obok sie­bie po­le­gli Niemcy i Ro­sja­nie, a wśród nich ciała mar­twych zwie­rząt. Ru­iny zbom­bar­do­wa­nych do­mów ster­czą ku niebu jak ręce unie­sione w bła­gal­nym ge­ście. Po stro­nie so­wiec­kiej straty są ogromne. Co dwa­dzie­ścia se­kund gi­nie w mie­ście ra­dziecki żoł­nierz. Sze­re­gow­com bio­rą­cym udział w tych wal­kach udaje się prze­trwać śred­nio naj­wy­żej je­den dzień, pod­ofi­ce­rom dwa dni, a ofi­ce­rom trzy; do­wódcy ba­ta­lio­nów prze­ży­wają z re­guły sie­dem dni, a do­wódcy puł­ków około dwu­dzie­stu. Także Niemcy po­no­szą gi­gan­tyczne straty. W nie­któ­rych jed­nost­kach zgi­nęło w wal­kach na­wet 90 pro­cent żoł­nie­rzy. Łącz­nie 6. Ar­mia stra­ciła 70 ty­sięcy lu­dzi, 1000 czoł­gów i 1400 sa­mo­lo­tów.

10 stycz­nia 1943 roku od­działy ra­dziec­kie roz­po­czy­nają sze­roko za­kro­joną ofen­sywę prze­ciwko za­mknię­tej w ko­tle ar­mii nie­miec­kiej. Sta­lin roz­ka­zał znisz­cze­nie 6. Ar­mii. W ko­lej­nych dniach pier­ścień wo­kół cen­trum Sta­lin­gradu ma się co­raz bar­dziej za­ci­skać. Los żoł­nie­rzy nie­miec­kich jest prze­są­dzony.

A Hi­tler? „Ka­pi­tu­la­cja 6. Ar­mii choćby ze względu na ho­nor jest wy­klu­czona”, ob­wiesz­cza dyk­ta­tor. Nie­któ­rzy żoł­nie­rze cze­piają się mgli­stych obiet­nic zwy­cię­stwa – „Dla­tego wy­trzy­maj­cie, Füh­rer nas ura­tuje!” – jed­nak więk­szość utra­ciła wszelką chęć do walki.

*

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: