- W empik go
Córa Lechistanu - ebook
Córa Lechistanu - ebook
Tu, gdzie graniczą ze sobą Moscavia i Sarmacja, istniał dawniej kraj zwanym Lechistanem. Czy ma szansę się odrodzić?
Siedemnastoletnia Karina Poniatowska nie jest typową nastolatką. Nie lubi potulnie siedzieć w domu i czekać na rozwój wypadków. Chce służyć krajowi, o którym prawie wszyscy zapomnieli. Kim naprawdę jest dziewczyna i jakie jest jej przeznaczenie?
„Córa Lechistanu” to opowieść o odwadze, samotności i potrzebie miłości, jak również odnajdywaniu własnej tożsamości w służbie ojczyźnie.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-120-6 |
Rozmiar pliku: | 973 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Patrzyłam na nią jak na przybysza z innej planety. Stała w moim ogrodzie odziana w krótką, białą sukienkę i tańczyła w blasku słońca w rytm melodii śpiewanej przez ptaki. Złote włosy zaplotła w długi warkocz przystrojony polnymi kwiatami. Starałam się nie zwracać na nią uwagi, jednak okazało się to bardzo trudne. Wręcz niewykonalne! Przystanęła przy rozrośniętym różanym krzewie. Z dziecięcą ciekawością zaczęła przyglądać się kwiatom. Po chwili wsadziła dłonie między kolczaste łodygi i z uśmiechem wyciągnęła z nich rozkwitający pąk białej róży. Musiała się skaleczyć, ponieważ po delikatnych płatkach spływała świeża, czerwona krew. Najlepsze jest to, że w naszym ogrodzie od zawsze rosły jedynie czerwone róże!
Opowiedziałam to wszystko mamci. Ona zawsze mi wierzyła i potrafiła wytłumaczyć moje wizje. Nie wiem, czy ją też nękały, ale najważniejsze było to, że nigdy nie wyśmiała mnie z ich powodu.
– Wiesz, jaką sukienkę nosi Lachia? – zapytała mamcia, związując sznurkiem trochę mięty.
Musiałam się chwilę zastanowić, o co jej właściwie chodzi. Przecież Lachia nie nosiła sukienek, bo trudno, żeby nieistniejący kraj mógł się w cokolwiek ubrać. Dotarło jednak do mnie, że mówi o Lachii biegającej na bosaka po świeżo skoszonej trawie, z wiankiem na głowie i uśmiechem na twarzy. O wolnej przywódczyni, w danym momencie nieprzejmującej się żadnymi problemami. O dziewczynie, którą kocha niejeden mężczyzna i którą podziwiają wszystkie kobiety. Za nic nie mogłam sobie jednak przypomnieć, w co była ubrana.
– Nigdy jej nie widziałam – posmutniałam nagle. – Znam ją jedynie z opowieści. Wiem, że ma jasne włosy i błękitne oczy. Mówią, że jej serce jest większe od serca zwyczajnej dziewicy i jest w stanie uderzać o wiele dłużej i głośniej. Ponoć o jej urodę biją się wszystkie mocarstwa świata, liczby wiernych kochanków zazdrościła jej sama caryca Katarzyna, a jej potęga i waleczność na wieki zapisała się w grubej księdze dziejów. – Pokruszyłam pokrzywę o wiele za drobno. – Ale nikt nigdy nie raczył poinformować mnie o tym, jaką nosi sukienkę.
– Spokojnie, Karusiu. – Mamcia chwyciła mnie za nadgarstek. – Zamknij oczy – powiedziała ciepłym tonem.
Posłuchałam jej i na moment zatraciłam się w otchłaniach własnej duszy. Mama często kazała mi tak robić, wtedy szybciej się uspokajałam i odkrywałam wiele odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
– Co widzisz? – zapytała po chwili.
– Już wiem – szepnęłam, nie otwierając oczu.
– Pytam, co widzisz, a nie, czy już wiesz – skarciła mnie.
Zadrżałam. Nie chciałam powiedzieć jej o tych wszystkich obrazach malujących się w mojej głowie.
– Ogień. Cała wioska stoi w płomieniach. Ludzie usiłują gasić w panice wszystko, co popadnie, jednak większość z nich ginie pod walącą się wieżą kościoła. Widzę dziewczynę otwierającą stajnie i stodoły. Jej włosy płoną. Biel sukni odbija się na tle pomarańczowego nieba, a dziura zamiast serca świadczy o jej nieśmiertelności.
– Teraz już wiesz, dlaczego akurat taka róża?
Spojrzałam na mamcię mętnym wzrokiem i kiwnęłam głową.
– Jest szansa na uwolnienie jej – szepnęłam. – Ale dlaczego…
– Bo jesteś wybrana – weszła mi w słowo. – Jesteś powołana do tego, żeby rozbudzić w ludziach wolę walki. Jesteś łączniczką między światami i dzięki tobie uda nam się uwolnić Lachię.
Po południu przyszła do nas starsza kobieta, prosząc o pomoc dla chorego dziecka. Wychodząc, dała mi jakąś zwiniętą karteczkę.
– Kiedy już wszystkie gwiazdy wzejdą na niebie, tam gdzie dwa księżyce obaczysz, posłaniec czekać będzie na ciebie i wtedy wszystkie krzywdy wybaczysz. – Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Wzruszyłam ramionami, schowałam liścik w fałdach fartucha i wróciłam do pracy. Czekało mnie jeszcze wieczorne haftowanie u Kowalskiej, na które musiałam przygotować się nie tylko psychicznie. Trochę maści poprawiającej krzepnięcie zawsze się przydawało.
Zanim wyszłyśmy z mamcią, do domu wrócił tatko. Nigdy go nie lubiłam. Głównie za to, że nie pozwalał mi polować i jeździć konno. Uważał, że kobieta powinna zajmować się domem, kuchnią i dziećmi. Nie obchodził go fakt, że nie miałam talentu do żadnej z tych czynności.
Jedynym kobiecym zajęciem, które mi jako tako szło dobrze, było właśnie zielarstwo. Chociaż i tak nie mogłabym siebie nazwać profesjonalistką w tej dziedzinie.
Minęliśmy się w drzwiach, nie zaszczycając siebie spojrzeniem. Ten człowiek mógłby dla mnie nie istnieć i jestem pewna, że on również nie przejąłby się zbytnio moją śmiercią. W końcu byłam jedynie szurniętą Laszką, która przypadkiem pojawiła się na świecie.
– Gdzie znajdę dwa księżyce? – spytałam, kiedy układałyśmy w koszykach zioła dla dziewczyn z okolicy.
Moja mama wyglądała zupełnie jak ja. Jak ja z zebranymi w ciasny kok włosami, delikatnymi zmarszczkami mimicznymi i białymi zębami. Jedyne, co nas różniło, to kolor włosów. Czarne kudły i lekko krzywy zgryz odziedziczyłam po kozackich przodkach ojca.
– Czy ty zawsze będziesz zadawała tyle pytań? – westchnęła i przykryła zawartość swojego koszyka serwetką.
– Mam dopiero siedemnaście lat – zaśmiałam się. – I zawsze myślałam, że jest jeden księżyc… – urwałam, gdyż zobaczyłam smutny wzrok mamci wbity w okno. Wyglądała na bardzo zamyśloną, zupełnie jakby miała wizję, o której nie może nikomu powiedzieć.
Olśnienie przyszło w chwili, kiedy słońce utknęło w otchłaniach pobliskiego jeziora.
– Muszę iść z tobą? – mruknęłam zrezygnowana, kiedy wyszłyśmy na drogę. Mamcia uśmiechnęła się szeroko i wcisnęła mi do warkocza niezapominajkę.
– Zaniesiesz ten skrzyp i jesteś wolna. Pamiętaj tylko, żeby nie dać się złapać strażnikom.
– Wrócę przed północą.
Kowalska mieszkała pięć minut drogi od nas. Nie robiłam więc większych problemów z tego, że muszę najpierw zajść do niej, a potem dopiero spełniać zachcianki jakiejś staruchy. Miałam tylko nadzieję, że miejsce, o którym myślałam, było tym, o którym mówiła.
Wśród tych drzew niosła się smutna piosenka. Przystanęłam na chwilę i zmrużyłam oczy. W oddali widać było spokojną toń jeziora i piaszczystą plażę, jednak nic więcej. Zrobiłam kilka kroków do przodu, żeby upewnić się, że pieśń wydobywa się „sama z siebie”. Trudno, żeby drzewa albo kamienie leżące na brzegu posługiwały się słowami.
Ujrzałam dwa cienie bez właścicieli, sunące wolno po piasku. Jeden należał do kobiety, drugi do mężczyzny. Rozmawiały ze sobą, a w uszach wciąż dzwoniła mi pieśń sinej toni. Może śpiewała ją Pani Jeziora? Nigdy jej nie widziałam, ale skoro rusałki i inne tego typu stworzenia istniały, to wręcz nie wypadało w nią nie wierzyć.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam nucić pod nosem:
Idź może znajdziesz na brzegach Niemna
Tej której już nie obaczę
Może jej piosnka będzie przyjemna
Może nad listkiem zapłaczę
Oparłam się plecami o gruby pień starego modrzewia i zamknęłam oczy. To miejsce było szczególne. Przepełnione magią i tajemniczością. Nikt normalny nie odważyłby się tutaj przyjść o zmierzchu. Ale o mnie cała wieś mówiła, że jestem opętana i szalona, więc chyba nikogo nie zdziwi fakt, że usiadłam na zimnym piasku i podziwiałam dwa księżyce.
– Tu gazę, co jej wdzięki przygasza, odsłonił – cały dwór klasnął; spojrzał raz na nią trzytulny Basza, wypuścił cybuch i zasnął. – Z mroku wyłonił się wysoki chłopak i wyciągnął w moim kierunku rękę. Nie byłam jednak w stanie poruszyć żadnym mięśniem, gdyż było w nim coś tak nieziemskiego, że aż mnie zahipnotyzowało.
– Czyżbyś był pan posłańcem od Mickiewicza? – zaśmiałam się cicho. – W dzisiejszych czasach mało kto o nim słyszał, a co dopiero mówić o cytowaniu jego ballad. – Zadarłam głowę do góry i usiłowałam mu się dokładniej przyjrzeć.
– Mickiewicz jest jednym z nielicznych świateł pokonujących mrok naszych czasów – odparł melodyjnym głosem. – Ponoć masz dla mnie wiadomość.
Podałam mu karteczkę. Nie zobaczyłam na jego twarzy żadnych emocji, w oczach była jedynie pustka. Schował liścik do kieszeni, jakby znał jego treść na pamięć. Przez moment zastanawiałam się, czy tylko ja mogę go zobaczyć. Jeżeli był kimś z równoległego świata elfów i driad, musiałabym zapytać się go o kilka innych rzeczy.
– Mickiewicz od dawna siedzi na chmurce – mruknęłam, odrzucając warkocz na plecy. – A dziewczyna z Lechistanu dość sprawnie rozprawiła się z Baszą, który uważał siebie za króla świata. – Odwróciłam się, żeby zniknąć w lesie jak spłoszona sarna.
Jak duch, który szuka świętego spokoju.
– Poczekaj – powiedział ostro.
Na dźwięk tych słów zatrzymałam się w półkroku i odwróciłam się przez ramię.
– To dla ciebie. – Podał mi jakiś kwiatek.
Dopiero kiedy wbiłam sobie kolce w dłoń, zorientowałam się, że to róża. Po chwili z przerażeniem stwierdziłam, że to ta sama, którą widziałam rano.
Czułam ciepło własnej krwi, spływającej po nadgarstku i kapiącej na piach.
Chciałam zapytać posłańca chociażby o imię, jednak on zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Wróciłam niezauważona do domu. Różę postawiłam w wazonie i położyłam się spać ze świadomością, że i tak nie dam rady się wyspać.Rozdział II
Następnego wieczora postanowiłam znowu pójść nad jezioro. Kiedy pytałam mamcię o te dziwne cienie, uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała, że najwyraźniej czekają na swoich właścicieli. W sprawie piosenki nie udzieliła zbyt sensownej odpowiedzi i nie dowiedziałam się niczego, czego bym już nie wiedziała.
O tajemniczym posłańcu i róży nie wspominałam. Najpierw musiałam się upewnić, że są prawdziwi.
Ubrałam się w zieloną sukienkę, tak dla odmiany. Nie była zbyt elegancka, więc nie żałowałam jej do lasu. Włosy zaplotłam w gruby warkocz i stanęłam przed pękniętym lustrem opartym o ścianę. Wyglądałam inaczej niż zwykle. Jakoś tak ładniej. Zupełnie jakbym nie była córką górnika uwielbiającego babrać się w ziemi.
Uśmiechnęłam się do siebie i sięgnęłam po biały kwiatek. Chwyciłam ostrożnie łodygę, powyginałam, po czym upięłam go we włosach.
Pod żadnym względem nie przypominałam dziewczyny wychowanej przez las. Chociaż przez ten krótki moment mogłam poczuć się wyjątkowa.
Okręciłam się wokół własnej osi i spojrzałam na bose stopy. Nie miałam zamiaru wkładać butów. Zwykle tylko przeszkadzały, a bez nich czułam się wolna. Kiedy wyczuwałam między palcami leśną ściółkę, wiedziałam, że jestem zjednoczona z Lachią.
Zeszłam cichutko po schodach. Serce biło mi wyjątkowo szybko, aż bałam się, że ktoś może je usłyszeć. Przez zasłonę suszących się ziół zobaczyłam krzątającą się przy ogniu mamcię. Pewnie usiłowała przyrządzić dwa marne króliki, które udało mi się rano upolować.
Nagle zamarłam w bezruchu. Wstrzymałam oddech i myślałam, że osunę się na podłogę. Za tą pełną życia kobietą sunął niewyraźny, czarny cień, jaki zwykle snuje się za osobą śmiertelnie chorą.
Wzięłam kilka głębokich oddechów. Nie mogłam jej powiedzieć. Nie miałam takich zdolności jak ona i nie potrafiłam odganiać śmierci, jedynie machając jej przed nosem jakąś trawą. W zasadzie to nawet nie znałam innego sposobu na jej przegonienie.
Cichaczem wymknęłam się z sieni. Rzadko uciekałam z domu frontowymi drzwiami. Zwykle wyskakiwałam z okna, a potem wspinałam się po ścianie. Mamcia chyba wiedziała o moich nielegalnych wędrówkach, ale nigdy nie poruszyła tego tematu. Czasami przynosiłam jej rośliny, które można było zbierać jedynie przy świetle księżyca.
Zagłębiałam się coraz bardziej w gęstwinę. Zastanawiałam się nad tym, co ja właściwie robię. A co będzie, jeżeli nie przyjdzie? Chłopak cytujący Mickiewicza… ciekawe, jak ma na imię. Nie zdążyłam go o nic zapytać. Nie wyglądał na kogoś, kto lubi mówić. Zwłaszcza o sobie.
Miałam brudne stopy i doskonale o tym wiedziałam. Dzięki temu czułam się jak rusałka wesoło hasająca po dzikiej puszczy. Nabrałam nieco więcej pewności siebie.
Wyszłam na plażę. Zimny piasek zaczął delikatnie łaskotać mnie w stopy. Toń jeziora była wyjątkowo spokojna, a w powietrzu znów niosła się pieśń. Nigdzie nie zobaczyłam jednak śpiewaka.
Oparłam się plecami o pień starego modrzewia i wbiłam wzrok w taflę jeziora. Zachowywałam się jak skończona idiotka, przychodząc tu nocną porą i czekając nie wiadomo na co. Mało duchów widziałam w życiu? Niewykluczone, że on do nich należał.
– Przyszłaś… – w ciemności rozległ się zdziwiony męski głos. – Mimo że nie masz żadnej nowej wiadomości. – Stanął przede mną, ubrany w rozpiętą koszulę w kratę. Był nieźle zbudowany, wyższy ode mnie i w miarę urodziwy.
– Taka już moja natura. – Wzruszyłam ramionami. – Nienawidzę zagadek i tajemnic.
– Co tym razem jest dla ciebie takiego tajemniczego?
Wzdrygnęłam się. Nie pozwoliłam mu mówić do siebie na „ty”. W naszej dzielnicy ludzie zwracali się do siebie głównie oficjalnie. Jak ktoś, kto nawet nie znał mojego imienia, mógł traktować mnie jak siostrę?
– Ty – wypaliłam bezmyślnie.
Wybałuszyłam oczy i zatkałam sobie usta dłonią, jakbym nie chciała, żeby to słowo kiedykolwiek z nich wyszło. Chłopak uśmiechnął się miło. Zielone oczy świeciły się jak ślepia kota. Dopiero teraz to zauważyłam. Chwycił zimnymi palcami mój nadgarstek i odciągnął moją rękę od twarzy.
– To pytaj o wszystko, co chcesz wiedzieć – szepnął.
– Skąd się tu wziąłeś? – rzuciłam, znowu nie myśląc nad słowami.
– Przyszedłem – odparł spokojnie. – W pobliżu mamy tymczasowe obozowisko, a tutaj mogę odgrodzić się od całego zepsutego świata.
– Skąd miałeś różę? – Nie zdradzałam się, że znam jej właściwości. Pokazał dziko rosnący krzak, kilka metrów od nas.
– Jesteś inna od reszty dziewczyn.
Zaśmiałam się, słysząc te słowa.
– Niby dlaczego tak uważasz? – Nie powiedziałam nic o moich wizjach.
– Bo nie wypytujesz o imię, wiek, ulubiony kolor… Nawet nie pytasz, dlaczego ukrywam się między drzewami.
– Nikt normalny nie przychodzi tutaj w nocy. Za dużo jest tutaj magii. Ludzie boją się jej jak ognia – wymamrotałam.
– Śmiesz wątpić w moją normalność? – Nadal trzymał mnie za rękę.
– Normalni ludzi są nudni – odparłam zgodnie z prawdą. – I nie lubią narażać życia, błąkając się w nocy po lesie. Strażnicy ostatnio nauczyli się sztuki kamuflażu i nie każdy potrafi przed nimi uciec.
– Mnie jakoś nie złapali – Wzruszył ramionami i wbił spojrzenie w las. Cały czas zastanawiałam się, kim jest ten człowiek. Teraz chłopak cytujący Mickiewicza wydawał się jeszcze bardziej interesujący niż przed chwilą.
– Dlaczego mieliby cię złapać? – nagle przestało mieć znaczenie, że się nie znamy. Zachowywałam się tak, jakby był moim najlepszym przyjacielem.
– Bo jestem jednym z posłańców. – Kolejny raz wzruszył ramionami, a ja miałam tylko nadzieję, że dziwna piosenka zagłuszy jego wyznania. – W innych dzielnicach przygotowują powstanie, jednak bez Ducha nic się nie wydarzy – odparł z powagą.
Musiałam przetrawić jego słowa. Nie wiedziałam zbyt dużo o mieszkańcach innych dzielnic, a co dopiero mówić o najnowszych informacjach. Przyznam się, że wieść o powstaniu bardzo mnie ucieszyła. Oto spełniało się moje największe marzenie i dostałam szansę na przyczynienie się do odzyskania niepodległości.
– Kim jest ten Duch? – zapytałam nagle.
Po jego minie wywnioskowałam, że nie spodziewał się takiego pytania.
– Duch będzie nam hetmanił – zanucił cicho, a wiatr i tajemniczy głos od razu zaczął powtarzać melodię.
Słyszałam już kiedyś tę pieśń, jednak nie mogłam sobie przypomnieć tytułu.
– Twierdzą nam będzie każdy próg – szepnęłam niepewnie.
Tekst znałam na pamięć. Nie wiem kiedy, w jakich okolicznościach się go nauczyłam. Wyszło na to, że Duch to najdoskonalszy dowódca, jakiego widział świat. Jednak dlaczego inni muszą najpierw go znaleźć?
Chłopak uśmiechnął się szeroko. Myśleliśmy bardzo podobnie, w końcu zwykli ludzie nie wiedzieli nawet, kim był Mickiewicz, a Piłsudskiego uważali za kata i tyrana. Nigdy nie sądziłam, że spotkam kogoś, kto wierzy w wyzwolenie Lachii.
– Tak w ogóle, to jestem Janek – wypalił i puścił moją dłoń.
Dlaczego wcześniej ją trzymał, jakbym chciała uciec? A może właśnie zdałam jakiś test i dostąpiłam zaszczytu usłyszenia jego imienia? Tak czy owak, jest ono strasznie pospolite.
– A ty? – zapytał. – Kim jesteś i co tutaj robisz?
Wzruszyłam obojętnie ramionami. Nie miałam mu nic do powiedzenia, jednak kultura nakazywała również się przedstawić.
– Karina – odparłam szorstko.
Uznałam, że tyle na razie wystarczy.
Skąd się wzięłam? Miałam powiedzieć, że jestem najzwyklejszą dziewczyną z pobliskiej wioski, która przeciska się przez dziurę w płocie i ucieka do lasu? Zastanawiałam się nad jego reakcją, jaką mógłby wywołać fakt, że widzę coś, czego inni nie są w stanie zobaczyć. Już wolałam milczeć, niż robić z siebie idiotkę.
– Na coś więcej mogę liczyć? – zapytał tajemniczo.
Miałam ochotę pokręcić przecząco głową, jednak powstrzymałam się. Mogłoby to zostać źle odebrane, a ojciec dołożył wszelkich starań, żeby wychować mnie na damę. Może dlatego uśmiechnęłam się łagodnie i odsunęłam się nieco.
– Młody jest strzelcem w tutejszym borze, kto jest dziewczyna? – ja nie wiem. – Ile bym dała, żeby móc zniknąć w kłębach dymu lub rozpłynąć się we mgle. Cokolwiek, byle nie patrzeć na jego błyszczące oczy. Po chwili zorientowałam się, o czym myślał. Otworzyliśmy równocześnie usta:
– Każdą noc prawie, o jednej porze, pod tym się widzą modrzewiem – nasze słowa zlały się z melodią. Odkryłam, że jej źródło ukrywało się w wysokich trawach. One śpiewały tę przeklętą piosenkę. Cary. Zioła, które potrafią hipnotyzować. Chyba nie wzięły pod uwagę, że ja wpadłam w hipnozę już dawno temu.
Przerażona skoczyłam między drzewa. Zdawało mi się, że samotne cienie pędzą w pogoni za mną. Chcą mnie złapać, jednak nie wiedziałam dlaczego. Potknęłam się o korzeń i przewróciłam się. Podniosłam się i po omacku zaczęłam pędzić przez puszczę. Wpadłam do strumienia. Zadrżałam z zimna, jednak nie odzyskałam zdrowych zmysłów. Uciekałam nie wiadomo przed czym. Ubzdurałam sobie, że zostałam obrana przez Mickiewicza za cel. Zdawało mi się, że jego proroctwa dotyczyły lat mojej młodości.
Coś zachlupotało. Zatrzymałam się na moment, a krzyk przerażenia utknął mi w gardle. Woda bardzo szybko zamieniała się w krew. Na powierzchnię wypłynął martwy ryś, przeszyty strzałą. Nie wiedziałam, czy był zaplanowanym łupem myśliwego, czy przypadkową ofiarą, która zginęła za mnie. Zaczęłam brnąć dalej, szczęśliwa, że buty zostały w domu.
Z przechylonego drzewa wyłoniła się zakapturzona postać trzymająca kościstą dłoń na trzonie kosy. Śmierć. Wiele razy już ją widziałam. Dobrym ludziom jedynie zamykała oczy i przez usta wyciągała duszę. Wyglądała wtedy tak łagodnie i spokojnie. Jednak jeżeli ktoś był zły, ścinała głowę duchowi. Wtedy zamieniała się w prawdziwą, znaną z opowiadań bestię.
Zawisła w powietrzu, kilka milimetrów przede mną. Czułam jej oddech na swojej twarzy. Uśmiechnęłyśmy się w tym samym momencie, jakbyśmy rozumiały się bez słów. Faktycznie było w tym coś śmiesznego, gdyż pachniała różami. Przyłożyła gnijący palec do ust i odleciała w kierunku wioski. Nie potrafiłam rozczytać tego przekazu.
Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej. Coś uderzyło mnie w głowę. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, a już leżałam w wodzie i zaczynałam się topić. Nie ma to jak umrzeć w wodzie sięgającej połowy łydek.
------------------------------------------------------------------------
Maria Konopnicka, Rota.
Adam Mickiewicz, Świtezianka.