- W empik go
Coraz głębiej - ebook
Coraz głębiej - ebook
Louisa „Lu” Brant, nowa prokuratorka okręgowa, ma ogromne ambicje. Kiedy dostaje kontrowersyjną sprawę, w którą zamieszany jest cierpiący na zaburzenia psychiczne włóczęga, pragnie uniknąć pułapek, jakie na nią czyhają i zapewnić sobie polityczny sukces.
Jednak w trakcie przygotowań do procesu, natrafia na wątki dotyczące własnej rodziny: oskarżonym jest dawny znajomy jej brata, AJ.
Kiedy Lu miała dziesięć lat, AJ ocalił przyjaciela kosztem życia innego człowieka. Ława przysięgłych oczyściła wtedy osiemnastolatka ze wszystkich zarzutów. Działał w obronie koniecznej. Sprawiedliwości stało się zadość.
Ale czy na pewno wszystko w tej sprawie jest jasne? Może krążące wówczas pogłoski o gwałcie dokonanym na siostrze ofiary nie były zemstą odrzuconej nastolatki? Może prawo nie chroni ofiar, tylko tych uprzywilejowanych?
Pogrążając się coraz głębiej w przeszłości, Lu musi stawić czoło coraz bardziej zaskakującym odkryciom. Prawo, które stanowiło do tej pory fundament jej życia, okazuje się zawodne i nie może udzielić odpowiedzi na wszystkie jej pytania. Lu po raz pierwszy uświadamia sobie, że być może wolałaby nie znać całej prawdy. I że decyzja, którą będzie musiała podjąć, będzie najtrudniejszą w jej życiu.
Ta powieść rozwala system. Powinniście od razu zabrać się do czytania.
Stephen King
Jej powieści to nie tylko intryga, każda z nich jest także poruszającą wyprawą w głąb ludzkich dusz. To po prostu jedna z najlepszych autorek kryminałów.
Tess Gerritsen
Laura Lippman to jedna z moich ulubionych autorek. Czytając jej powieści, zapominam o całym świecie. Jej proza sprawia, że zaczynam marzyć o życiu pełnym ekscytacji i zagrożeń.
Mindy Kaling
To jedna z najlepszych i najbardziej osobistych powieści Laury Lippman. Wszystkie jej książki są doskonale przemyślane, wciągające, pokrzepiające i mądre, ona zaś jest jedną z kluczowych pisarek naszych czasów, a jej dwadzieścia powieść przypomina, dlaczego tak jest.
„Washington Post”
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65973-56-6 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
.
W wieku osiemnastu lat mój brat złamał rękę w wypadku, który zakończył się śmiercią innego chłopaka. Chciałabym powiedzieć, że pogrążyliśmy się w żalu, ale to nieprawda. Tamten nosił się z zamiarem mordu i faktycznie owej nocy spotkał się ze śmiercią. Czasem wszystko tak zabawnie się układa.
Działo się to nad jeziorem Wilde. Jego nazwa nie miała nic wspólnego z Oscarem, upamiętniała Frazara B. „Kogo?” – spytacie. Sama musiałam sprawdzić, a przecież tu się urodziłam. Frazar Bullar Wilde sprawował funkcję prezesa towarzystwa ubezpieczeniowego Connecticut General. Kiedy w latach sześćdziesiątych jeden z wiernych klientów Wilde’a, Jim Rouse, postanowił zbudować utopijne „nowoczesne miasteczko” pośrodku marylandzkich pól, między Baltimore a Waszyngtonem, Connecticut General udzieliło mu wsparcia finansowego i wyraziło zgodę, by skupował grunty potajemnie, działka po działce, co miało zapobiec wzrostowi cen. Rouse był prawym człowiekiem – pobożnym, skromnym, obojętnym na uroki bogactwa, a po pieniądze z firmowego konta sięgał ostrożnie. Ale historia jego najdonioślejszego dokonania, równościowego eksperymentu w miasteczku Columbia w stanie Maryland, zaczęła się od oszustwa.
Jak mówiłam, czasem wszystko tak zabawnie się układa.
W nagrodę Frazar został patronem jeziora. Oraz „osady” o tej samej nazwie, która rok później wyrosła nad jego brzegami. W otoczonym wałami, stworzonym pracą ludzkich rąk jeziorze Wilde próżno by szukać choćby cienia sugerowanej w nazwie dzikości, nawet gdy na jego południowo-wschodnim krańcu zgromadziło się kilkuset uczniów świętujących zakończenie nauki w miejscowym liceum. Był 18 czerwca 1980 roku. Licealiści mieli po osiemnaście lat, jezioro istniało od czternastu, Columbia od trzynastu. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak na każdej imprezie bez nadzoru dorosłych, ale przynajmniej tym razem nikt nie musiał sprzątać zaśmieconych, zarzyganych i zakrwawionych mieszkań. Świętowanie w plenerze należało do miejscowej tradycji, o ile takie młode, nieokrzesane przedmieścia mogły powoływać się na jakąkolwiek tradycję. Uczniowie najstarszych klas bawili się aż do rana. Świętowanie końca nauki mogło się dokonać w najróżniejszych miejscach, ale zawsze zaczynało się nad jeziorem.
Kiedy AJ oznajmił, że zamierza uczestniczyć w tym dorocznym rytuale, nasz ojciec poczuł się rozdarty. Nie chciał, żeby jego syn wyszedł przed kolegami na dziwoląga, ale nienawidził tej, jak to nazywał, młodzieńczej skłonności do szwendania się bez celu i planu. To, że AJ był synem Andrew Jacksona Branta, prokuratora okręgowego z Howard County, nie ułatwiało sprawy. Gdyby przyłapano go pod wpływem alkoholu lub z papierosem, bez wątpienia zrobiłby się spory szum, chociaż pewnie mniejszy niż dziś, gdy takie zachowanie grozi natychmiastowym wydaleniem ze szkoły i długą listą sankcji mogących zrujnować życie. W tamtych czasach gliniarze tylko poświeciliby dzieciakom latarkami po oczach, zabrali alkohol i odesłali wszystkich do domów, upewniając się, że nikt nie siądzie za kółkiem. Nic wielkiego, bzdura, żenada. Ale tak właśnie wyglądały największe obawy naszego ojca względem jedynego syna w czerwcu 1980 roku.
Tata był jednak sprawiedliwym człowiekiem, zawsze otwartym na możliwość dyskusji, i zachęcał nas do uzasadniania każdej prośby: gdy chcieliśmy później położyć się spać, pożyczyć samochód lub namówić go do zainstalowania telefonów w naszych pokojach. AJ porozmawiał z nim więc na kilka dni przed imprezą i powiedział – wręcz oznajmił – że z całą ekipą planują balować do rana, a potem przeniosą się do jego kumpla Basha, którego rodzina odnowiła właśnie dom w okolicy uchodzącej w tamtych czasach za „wieś”. Co więcej, AJ poinformował ojca, że Ariel, jedna z dwóch dziewczyn, które się z nimi wybierały – i to ta rozsądniejsza – zgodziła się nie pić tego wieczoru i zostać ich kierowcą.
– Skończyłem osiemnaście lat – rozpoczął przemowę AJ, jakby zwracał się do niewidzialnej ławy przysięgłych. – Urodziłem się w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim roku.
– Wiem – przerwał mu z przekąsem tata. – Byłem przy tym.
Towarzyszyłam im w salonie. Udawałam zaczytanie w miejscowej gazecie „Light”, ale wszystko słyszałam. Byłam o osiem lat młodsza od brata, więc musiałam jeszcze sporo się nauczyć w kwestii zdobywania przywilejów. Od ukończenia szkoły dzieliły mnie dwie pełne kadencje prezydenckie – w naszym rozpolitykowanym domu wybory traktowano jak stały punkt odniesienia – ale chciałam wiedzieć, co mnie czeka, gdybym zamierzała tego dnia robić coś fajnego.
– Zgodnie z prawem mogę pić wino oraz piwo, ale szczerze mówiąc, będę też pewnie próbował innych rzeczy, zależy, co kto przyniesie. Uważam to za sprawiedliwe, bo gdybyśmy mieszkali na przykład w Wisconsin, to po ukończeniu osiemnastego roku życia mógłbym spożywać wszystkie rodzaje alkoholu.
– Ale ja pilnuję prawa w tym stanie – przypomniał tato.
– Zabraniasz mi wyjść?
– Nie, idź. Zostań do rana. Ale nalegam, żebyś przestrzegał prawa. Ufam, że zachowasz rozsądek w każdej sytuacji. Wiesz, że nie możesz liczyć na specjalne traktowanie w razie kłopotów.
– Nigdy nie sprawiałem kłopotów – zripostował AJ.
Tamtej nocy udało mu się przestrzegać prawa, choć nie do końca była to jego zasługa. Większość czasu spędził na ostrym dyżurze w szpitalu w Howard County, gdzie poddano go badaniu krwi na zawartość alkoholu i narkotyków. Personel medyczny najbardziej martwił się wtedy PCP. Biorąc pod uwagę, co zrobił AJ, lekarze musieli uznać, że dysponował nadludzką siłą. W rzeczywistości nim to wszystko się zaczęło, wypił zaledwie łyk piwa.
Wieczór zainaugurowano w auli liceum Wilde Lake. Szkoła wypuszczała trzystu absolwentów, więc każdy z uczniów dostał tylko dwa zaproszenia, przez co w wielu domach wynikł poważny problem, ale nas było tylko dwoje: tata i ja. A ja chętnie bym sobie odpuściła. Zasnęłam w trakcie uroczystości chyba trzy razy. Główny mówca rozpoczął od stwierdzenia, że nikt nie będzie pamiętał, kto wygłosił przemowę na zakończenie roku, i musiałam przyznać mu rację. Żartował, że obecni absolwenci sławę zyskali już dawno temu – w pierwszym roku nauki trafili na okładkę magazynu „Life” jako przyszli studenci z rocznika 1984. AJ i jego przyjaciele stali w środku pierwszego rzędu. Później zaczęło się wyczytywanie nazwisk, a rodzice, którzy zupełnie ignorowali zakaz klaskania i wiwatowania, przeciągali wszystko w nieskończoność. AJ zebrał największe oklaski, choć nie od nas, bo my trzymaliśmy się reguł.
Po wszystkim poszliśmy pogratulować mojemu bratu i zabraliśmy do domu jego togę oraz biret. AJ pojechał ze znajomymi, radykalnie zróżnicowaną grupą złożoną z dziewczyn, chłopaków, czarnych, białych, Azjatów, mięśniaków i wielbicieli teatru. Mój brat był najważniejszym spoiwem tej ekipy: zdolnym sportowcem, utalentowanym aktorem i piosenkarzem, wybitnym uczniem. Davey i Bash też odnosili sukcesy w sporcie, pierwszym z nich interesowali się nawet łowcy bejsbolowych talentów, ale chciał najpierw skończyć studia. Lynne bez trudu mogła się załapać do olimpijskiej kadry gimnastyczek, ale z lenistwa wolała robić za gwiazdę w szkolnej drużynie cheerleaderek. Ariel i Noel obsadzali najlepsze role w szkolnych przedstawieniach. Nie zawsze główne, częściej takie, które pozwalały im się popisywać i utkwić w pamięci widzów. AJ chciał studiować w Yale, Alma Mater naszego ojca. Davey zdobył stypendium do Stanford, Noel i Ariel wybierali się do Northwestern w Illinois. Lynne zdecydowała się na Penn State, a Bash zaskoczył wszystkich, zdobywając stypendium z programu National Merit^(), które wykorzystał, by zapisać się na studia w San Antonio, na Uniwersytecie Trinity, gdzie nie zamierzał uprawiać żadnych sportów. Wszyscy mieli co świętować. Zadowoleni z sukcesów otworzyli piwo i wznieśli pierwsze toasty.
– Życie to bankiet – zanuciła Ariel cytat z musicalu Mame. Wystawiali go w szkole. (Nie grała w nim Mame, tylko Agnes Gooch, która ukradła spektakl głównej bohaterce). – A większość biednych gnojków...
Wtedy na parking wjechali bracia Flood.
– Wszystko wydarzyło się błyskawicznie – powtarzał AJ za każdym razem, gdy musiał opowiadać tę historię.
Tego lata opowiadał ją wiele razy. Ani on, ani jego przyjaciele nie uważali Floodów za groźnych, bracia po prostu nie pasowali do reszty uczniów. Słynęli z bójek, ale nie wzbudzali strachu. Tylko ich ojciec wywoływał lęk. Wyglądem nie różnili się od imprezujących uczniów i byli od nich niewiele starsi. W roboczych butach, lewisach i niebieskich dżinsowych koszulach mogli uchodzić za część cichej grupki licealnych wielbicieli skrętów. Tyle że Floodowie tak naprawdę zdrowo rozrabiali i ani jeden z siedmiu braci nie odebrał świadectwa ukończenia nauki. Każdy wylatywał ze szkoły po ukończeniu szesnastego roku życia.
Tych dwóch, najmłodszych, wysiadło z poobijanego auta, spojrzało z pogardą na licealistów, a potem skupiło się na Daveyu – łatwo go było wypatrzyć: ponad dwa metry wzrostu i najczarniejsza skóra, jaką w życiu widziałam. Tej wiosny grał El Gallo w The Fantasticks, musicalu wystawionym w międzynarodowej obsadzie. Niektórzy dziwili się, że wygryzł z tej roli AJ-a, ale mój brat już przywykł, że z nim przegrywa. Nawet przed rozpoczęciem prób twierdził, że to lepszy, bardziej oryginalny wybór. Davey promieniował aurą tajemniczości, a jego ochrypły tenor zmuszał do słuchania, jakby powierzał ci jakieś sekrety.
– Mamy go – rzucił jeden z Floodów.
Trudno było ich odróżnić, dzielił ich tylko rok. Tom i Ben. Pamiętam moje zaskoczenie, gdy się dowiedziałam, że to prawdziwe imiona, a nie skróty od Thomasa i Benjamina. Zeznając rok później przed sądem we własnej sprawie, Tom podał takie właśnie imię. Tom Flood. Po prostu Tom, bez drugiego imienia. Najmłodsi z braci. Może rodzice nie mieli już pomysłu na kolejne imiona, przynajmniej dla chłopaków. Za to ich siostrę, najmłodszą z rodzeństwa, obdarowali szczodrze: Juanita Cordelia Flood. Nie świętowała ukończenia nauki w Wilde Lake, ponieważ w połowie semestru przeniosła się do Centennial.
– To za Nitę – powiedział Flood i wbił nóż w plecy Daveya.
AJ z początku myślał, że jego kolegę ktoś popchnął. Davey tylko trochę się skrzywił i lekko zachwiał na nogach, nim z zaskoczonym wyrazem twarzy osunął się na ziemię. Dopiero kiedy rozlała się pod nim ciemna plama i ubrudziła lawendową koszulkę, do ludzi dotarło, że stało się coś złego. Brat, który zaatakował Daveya – to musiał być Ben, jasne, że to był Ben, ale w tamtej chwili, w ciemnościach, nikt nikogo nie rozpoznawał, nikt nikogo nie widział – ponownie uniósł nóż. Wtedy AJ rzucił się na niego, zupełnie nie dbając o własne bezpieczeństwo. Przez chwilę obaj tarzali się po ziemi, a kiedy starszy chłopak – właściwie mężczyzna, dwudziestoletni – zerwał się na nogi i uciekł, AJ natychmiast ruszył w pogoń. Zniknęli w pogrążonym w ciemnościach zagajniku nad brzegiem jeziora.
Determinacja mojego brata pobudziła Basha do działania. Z wściekłym bojowym wrzaskiem skoczył na drugiego z Floodów i bez wysiłku powalił go na ziemię. Wokół nich rozpętał się chaos, wszyscy rozpierzchli się z krzykiem w różne strony, ale większość nie orientowała się, o co właściwie chodziło. Nad jeziorem balangowali uczestnicy wielu mniejszych imprez, grupki trzymały się osobno. Pary krążyły po okolicy, szukając odosobnienia. Inni palili lub popijali w samochodach i różnych zakamarkach. Jezioro nie jest duże. Mieszkaliśmy po drugiej stronie, na tyle blisko, że moglibyśmy trzymać łódź na przystani, gdyby tata należał do ludzi kupujących łodzie. Przy otwartym oknie mogłabym usłyszeć krzyki i późniejszy jazgot syren. Ale było ciepło jak na czerwiec, więc działał nasz hałaśliwy i nieskuteczny klimatyzator, umocowany przy okiennej framudze.
Rok 1980. Istniał już numer alarmowy, ale jeszcze nie wymyślono komórek. W pobliżu nie ustawiono żadnej budki telefonicznej, a nawet jeśli, to roztrzęsione dzieciaki nie pamiętałyby, gdzie ją znaleźć. Noel zabrał kluczyki Ariel i pojechał do kina. Wydedukował, że może być wciąż otwarte i znajdzie tam kogoś, kto zadzwoni po pogotowie. Ta decyzja ocaliła życie Daveya w co najmniej takim samym stopniu jak reakcja AJ-a. Ale to mój brat, gdy już wynurzył się z zagajnika w zakrwawionym ubraniu i trzymając się za lewą rękę, zgarnął wszystkie pochwały.
–
Następnego dnia nagłówek w „Light” głosił: SYN PROKURATORA OKRĘGOWEGO RATUJE KOLEGĘ PRZED BRUTALNĄ ZEMSTĄ.
Można więc stwierdzić, że mój brat jednak narobił szumu tej nocy.
Braciom Flood należały się punkty za cierpliwość: minęło siedem miesięcy od chwili, gdy siostra wyznała im, że Davey ją zgwałcił. Kłamstwo miało krótkie nogi, szybko odkryto, że to wredne pomówienie rozpuszczane przez zawistną dziewczynę. Biorąc pod uwagę, że oboje – oskarżająca i fałszywie oskarżony – byli niepełnoletni, mój ojciec starał się zachować dyskrecję. „Dla ich dobra” – tłumaczył. Ale ukrywanie faktów przed prasą to jedno; trudniej je ukryć przed rozplotkowanymi nastolatkami. Szybko się rozeszło, że smutna dziewczyna o dziobatej twarzy próbowała zniszczyć Daveyowi życie. Czy bracia polowali tej nocy również na AJ-a? Tom, oskarżony o współudział w próbie zabójstwa, twierdził uparcie, że nie. Ben nie dożył chwili, w której mógłby coś powiedzieć. Kiedy AJ rzucił się na niego po raz drugi, w zagajniku, chłopak nadział się na własny nóż i wbił go sobie prosto w serce. Mój zapłakany brat zaprowadził ratowników z karetki na miejsce zdarzenia, ale nie zdołali już ocalić Bena Flooda.
Po unieważnionym procesie Tom przyznał się do zarzutów i odsiedział tylko cztery lata. Co do AJ-a – ojciec nalegał, aby do wyboru ławy przysięgłych wezwano prokuratora nadzwyczajnego, i poprosił prokuratora z sąsiedniego okręgu o nadzorowanie rozprawy. Tak jak uprzedził, AJ nie mógł liczyć na specjalne traktowanie. Ława uznała, że mój brat działał w samoobronie, i we wrześniu wyjechał do Yale, uszczęśliwiony powrotem do anonimowości, tym większej, że w jego grupie znalazł się gwiazdor filmowy, który niecałe pół roku później został aresztowany za próbę zamachu na prezydenta. W tamtych czasach wierzono, że milczenie pomaga zapomnieć o traumatycznych przeżyciach. Nigdy więc nie rozmawialiśmy o tamtej nocy i zakładam, że jego przyjaciele również nie poruszali tematu, a przynajmniej starali się go unikać. Niektórym zapewne przychodziło to z trudem, ale z tego, co wiem, nie wspominano o tym ani słowem – ani w rozmowach AJ-a z ojcem, ani w rozmowach mojego brata z przyjaciółmi, a już na pewno nikt nie omawiał tej sprawy ze mną. Cała moja wiedza o tych wydarzeniach pochodzi głównie ze starych akt sądowych i dziennikarskich relacji publikowanych w czasie procesu.
Pamiętam, że czasem w zimne poranki AJ skarżył się na ból w łokciu.
– Patrz, Lu, dynia znów pokryła się szronem. – Wystawiał w moim kierunku gruzłowaty łokieć, który pod pewnym kątem faktycznie przypominał odbarwioną dynię. A jeśli się wiedziało, na co patrzeć, dało się zauważyć, że jego lewe ramię było krzywe. By zwalczyć ból i zesztywnienie, zapisał się nawet na jogę. Ale większość ludzi tego nie zauważała, a ja z czasem o tym zapomniałam. Jeśli ktoś jednak wiedział, gdzie spojrzeć, dostrzegał przekrzywione ramię mojego brata.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------