Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Coraz więcej marzeń - ebook

Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Coraz więcej marzeń - ebook

Spełnianie marzeń wymaga odwagi...

Czasami możesz ją w sobie odkryć tylko w towarzystwie drugiej osoby.

Świat introwertycznej Leny wywraca się do góry nogami, kiedy zostaje zmuszona zamieszkać w Warszawie u dawno niewidzianego ojca.

Przez przypadek trafia na spotkanie dyskusyjnego klubu książki w bibliotece. Tam poznaje Bartka. Chłopak proponuje jej zabawę na wakacje – ponad trzydzieści randek w celu poznania siebie i stolicy.

Po raz pierwszy w życiu Lena zdobywa się na odwagę.

„Coraz więcej marzeń” to pachnąca latem w wielkim mieście powieść o pierwszej miłości, skomplikowanych relacjach z najbliższymi i przyjaźniach zawieranych wśród książek w bibliotece.

Spis treści

Rozdział pierwszy. Jedna z szarego tłumu

Rozdział drugi. Klub powieściowy

Rozdział trzeci. Najdziwniejszy dom pod słońcem

Rozdział czwarty. Nieoczekiwana wiadomość

Rozdział piąty. Zaczęło się zwyczajnie

Rozdział szósty. Świetnieśmy się bawili

Rozdział siódmy. Wyprawa na rowerach

Rozdział ósmy. As w rękawie

Rozdział dziewiąty. Blaski i cienie

Rozdział dziesiąty. Zabawa w chowanego

Rozdział jedenasty. Polinezja i król

Rozdział dwunasty. Wielkie łowy na kangury

Rozdział trzynasty. Czy wierzycie we wróżki?

Rozdział czternasty. Kraina łez

Rozdział piętnasty. Co wydarzyło się po obiedzie

Rozdział szesnasty. Herbatka przy kominku

Rozdział siedemnasty. Ciche słowa

Rozdział osiemnasty. Bardzo krótki rozdział o wyjątkowo długim tytule (w którym niewiele się dzieje)

Rozdział dziewiętnasty. Co widział pewien malarz

Rozdział dwudziesty. Dziewczyna z fotografii

Rozdział dwudziesty pierwszy. Górą i dołem

Rozdział dwudziesty drugi. Księga minionych dni

Rozdział dwudziesty trzeci. Gaz rozweselający

Rozdział dwudziesty czwarty. O „tym mężczyźnie”

Rozdział dwudziesty piąty. Noc odkrywa tajemnice

Rozdział dwudziesty szósty. Dlaczego, Kasiu, dlaczego?

Rozdział dwudziesty siódmy. Był zwykły dzień

Rozdział dwudziesty ósmy. Wyprawa po zakupy

Rozdział dwudziesty dziewiąty. Cień przeszłości

Rozdział trzydziesty. O pewnym nieszczęśliwym tatusiu

Rozdział trzydziesty pierwszy, w którym roztropna głowa wymyśla, jak zbliżyć do siebie dwa serca

Rozdział trzydziesty drugi, w którym Prosiaczek jest zewsząd otoczony wodą

Rozdział trzydziesty trzeci. Chłopcy nie mogą mieć przed nami żadnych tajemnic

Rozdział trzydziesty czwarty. Początek

Rozdział trzydziesty piąty. W pewnym sensie dowiadujemy się prawdy

Podziękowania

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-970417-5-2

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział drugi: Klub powieściowy

Zwykle unikałam kontaktu wzrokowego, ale nie mogłam się powstrzymać i tym razem wytrzymałam o kilka sekund za długo. Spuściłam szybko głowę, mając nadzieję, że chłopak nie zwróci na mnie uwagi. Za późno. Usiadł naprzeciwko mnie i czułam na sobie jego spojrzenie.

– Krępujesz ją, zboku – usłyszałam głos Lidki i ukradkiem zobaczyłam, że brat dostaje od niej kuksańca w ­ramię.

Na szczęście obok pojawiła się bibliotekarka, pani Kasia. Rozsiadła się wygodnie w fotelu i wyciągnęła plik kartek z notatkami.

– Zaczekajmy jeszcze na Oliwię i Sebastiana i możemy zaczynać. Leno, chciałabyś, żebyśmy zrobili rundkę, w której każdy powie coś o sobie?

Moje zielone oczy zrobiły się jeszcze większe z przerażenia. Delikatnie pokręciłam głową, na co bibliotekarka odpowiedziała sympatycznym uśmiechem.

– Nie ma żadnego problemu. Do niczego nie zmuszamy.

Bibliotekarka może nie chciała mnie do niczego zmuszać, ale pozostałe osoby wyczekująco wlepiały we mnie wzrok. Co im miałam opowiedzieć? Zostałam uratowana przez kolejną parę, która weszła do biblioteki i zmierzała w naszą stronę. Dziewczyna w sukience boho, z wiankiem na głowie i wysoki, wychudzony chłopak. Kolor ich włosów był intensywnie pomarańczowy, w niemal identycznym odcieniu.

– Coś ty sobie zrobił? – rzuciła Zuza, podnosząc głowę znad telefonu.

– Wakacje są od tego, żeby eksperymentować, nie? Konrad farbi na niebiesko i nikt się nie czepia.

– Do jego pomysłów zdążyliśmy się przyzwyczaić…

– Po prostu tak mnie kocha, że chce być w każdym calu do mnie podobny – odezwała się towarzyszka chłopaka i położyła na stole ciasto z truskawkami. – Ojciec, odkąd przeszedł na emeryturę, szuka nowego hobby – wyjaśniła.

– Podziękuj mu serdecznie. Dobra, zacznijmy, bo zastanie nas noc. Zgodnie z ustaleniami powinniśmy dzisiaj mówić o…

Rozejrzałam się po towarzystwie. Byli dość specyficzną mieszanką różnych stylów, ale w ich mowie ciała można było wyczuć bliskość, której im pozazdrościłam. Nigdy czegoś takiego nie miałam. Dojeżdżałam do Krakowa z mniejszej miejscowości i kiedy moje koleżanki budowały więzi, sama musiałam się spieszyć na powrotny autobus. Nie przeszkadzało mi to – miałam swoich przyjaciół na papierze i w domu – ale teraz po raz pierwszy złapałam się na myśli, że może mogłabym spróbować czegoś innego.

– Właściwie kim ty jesteś? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Oliwii, zupełnie jakby dopiero teraz zauważyła moją obecność.

Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem, a później przesunęła spojrzeniem po twarzach pozostałych w grupie, jakby chciała znaleźć osobę, która jest odpowiedzialna za moją obecność. Może zakłócałam jej porządek. Odezwałam się cicho, nie ruszając się z miejsca:

– Lena, Lena Dąbrowska. Mogę wyjść, jeżeli wam to przeszkadza.

– Daj spokój. Siedź – powiedział Sebastian i obdarzył mnie szerokim, zachęcającym uśmiechem.

– Możemy zacząć czy dzisiaj tylko pogaduszki? – odezwała się w końcu bibliotekarka.

– Czy nasze spotkania nie są właściwie tylko pogaduszkami? – zdziwiła się Zuza.

– Tak, ale na temat. – Pani Kasia przywołała ich do porządku. – Pozwólcie, że jednak wyjaśnię Lenie, jak to działa. W trakcie roku szkolnego ustalamy sobie listę lektur i spotykamy się co dwa tygodnie, by porozmawiać o konkretnym tytule.

– Oczywiście czasami zdarzało się nam modyfikować ­listę, jeśli akurat pojawiła się książka, którą wszyscy musieli przeczytać – dodała Lili.

– Dokładnie tak. Dzięki harmonogramowi mogliśmy się przygotować do tego, o czym właściwie będziemy mówić. W wakacje urządzamy sobie hyde park, spotkania odbywają się co tydzień. Na początku każdego rzucam temat dyskusji, a potem dzieje się magia.

– Chyba że nie mamy nic ciekawego do powiedzenia – wtrącił chłopak w czarnej koszulce, a pozostali wybuchnęli śmiechem.

Podniosłam kąciki ust. W przeciwieństwie do mnie nie wyglądali na osoby, którym brakowało pomysłów na rozmowy.

– Dobrze, noc się zbliża. Zaczynamy od takiego tematu: KSIĄŻKOWE ZAKOŃCZENIA. Znacie zadanie: ulubione motywy, najlepsze zdania, znienawidzone fragmenty. Podłoga jest wasza.

– Wiecie, że muszę zacząć? – znów odezwał się chłopak w czarnej koszulce. – Kocham zdanie: „Wszystko było dobrze”, ale ten epilog to paranoja w groszki. Jak mogła zepsuć taką genialną historię popłuczynami w stylu komedii romantycznej?

– Albusie Severusie – wzdrygnęła się jego siostra.

– Dokładnie. Całkowicie się zgadzam – dodała Zuza, a reszta znacząco pokiwała głowami.

Jedyną osobą, która milczała, byłam ja, dlatego chwilę później wszystkie spojrzenia zwróciły się w moją stronę. Wzięłam głęboki oddech.

– Właściwie nie wiem, o jakiej książce mówicie – przyznałam się.

– Nie czytałaś Harry’ego Pottera?

– Nie przepadam za fantastyką.

Chłopak w czarnej koszulce udał, że łapie się za serce.

– Najpiękniejsza kobieta na świecie mówi takie okrutne słowa – odrzekł teatralnie, ale szybko dostał kolejnego kuksańca od siostry.

– Nie przejmuj się, on ma hopla na tym punkcie. To nawet mało powiedziane, dlatego zanim wpadnie w wir roztrząsania na drobne każdego wątku w tych książkach, wracam do tematu. Ta sama sprawa mnie irytuje w Igrzyskach śmierci. Genialne ostatnie zdanie, ale epilog pozostawia wiele do życzenia. Bez tych dwóch stron książka byłaby o wiele lepsza.

– Tak, kończy się wojna, nie chcę czytać o szczęściu i sielance. Chcę jeszcze czuć stratę i poświęcenie, na które się zdobyli.

– Urwane zakończenia też nie są dobre – odezwał się ten o niebieskich włosach, chyba Konrad. – Czytaliście to Ponad wszystko? O dziewczynie, która chorowała i nie mog­ła nawet wychodzić z domu, bo miała tak silną alergię? Gdy czytałem, miałem wrażenie, że autorka po prostu spławiła nas jednym mailem w rozwiązaniu akcji.

– Tak, ale wydaje mi się, że to był celowy zabieg. To nie była historia matki, to była historia miłości między dziewczyną i chłopakiem. Zupełnie nie przeszkadzało mi takie zakończenie.

– Było przesłodzone, ale w porządku – skomentował Sebastian. – Czasami tego właśnie potrzebujemy.

– Czytałem z kolei książkę męża tej autorki – zaczął Bartek. – Nie pamiętam tytułu, ale okładka była żółta. Ten to umie w zakończenia. Nie dość, że po, mimo wszystko, zabawnej książce wypłakujesz hektolitry łez, to jeszcze dostajesz otwarte zakończenie. Takie, które możesz interpretować według własnego sumienia i nastroju.

– O tak, to było też cudne w Eleonorze i Parku Rainbow Rowell! – Oliwia napiła się herbaty. – Musiałam sprawdzić później w angielskim tłumaczeniu i na stronie autorki, co oznaczają te dwa słowa.

– I co oznaczają?

– Wszystko. Parafrazując słowa pisarki, siedemnastolatkowie nie mają szczęśliwych zakończeń, my mamy dopiero początki.

Dziewczyna przyłożyła dłoń do serca i westchnęła z wdziękiem, zamyślona nad tym cytatem. Przeczytałam w swoim życiu setki, może nawet tysiące powieści dla młodzieży, a po zamknięciu książki nawet nie przyszło mi do głowy, że dla bohatera życie dopiero się rozpoczyna. W ilu takich opowieściach zakochani licealiści zostaną ze sobą do grobowej deski? W ilu będzie miejsce na dom, rodzinę, konflikty, podróże dookoła świata? Popatrzyłam na Oliwię z wdzięcznością za tak wspaniałą inspirację.

– Ale wiecie, że to jest też trochę zła historia? – odezwała się w końcu Zuza. Zdziwiłam się i zauważyłam, że podobna emocja maluje się na twarzach pozostałych.

– Dlaczego? Dwójka dziwaków zaprzyjaźnia się ze sobą i rodzi się uczucie. Typowy romansik dla nastolatków – odpowiedziała Lidka.

– Tak, pod względem fabuły faktycznie typowe, nawet sympatyczne. Polubiłam zwłaszcza rodziców Parka. Mam jednak problem z tym, że to niezwykle rasistowska książka.

– Rasistowska?

– Tak. To, że Park jest Koreańczykiem, czasami wydaje się jego jedyną cechą. Mam wrażenie, że na co drugiej stronie autorka podkreślała jego narodowość. Zobaczcie, gdyby o mnie napisali kiedyś książkę, chcielibyście czytać tylko o tym, że jestem czarna?

– No nie.

– Faktycznie, to byłoby słabe.

– Wiadomo, nie zawsze zwróci się na to uwagę przy pierwszym czytaniu, ale szkoda, że biali autorzy czy autorki nie poświęcają trochę więcej czasu na zgłębienie tematu. Reprezentacja jest ważna. Wiecie, jaka byłabym szczęśliwa, gdybym przeczytała dobrą historię czarnoskórej dziewczyny mieszkającej w Warszawie? Ale to też nie mogłaby być jedyna cecha, która mnie określa. Jestem kimś więcej niż mój czy twój kolor skóry.

Przyznali jej rację. Następną godzinę spędzili na porównywaniu różnych zakończeń książkowych. Czasami podbiegali do odpowiedniej półki i sięgali po niektóre pozycje, by na głos przeczytać zdanie i udowodnić swój punkt widzenia. Rozmawiali tak żywiołowo, że nawet nie zwrócili uwagi na ciszę z mojej strony – nowej dziewczyny, która niemal wprosiła się na ich spotkanie, a i tak nic z tym nie zrobiła. W kilku przypadkach naprawdę chciałam się odezwać, ale czułam, że mam w żołądku węzeł, który mi to uniemożliwia. Miałam o wiele więcej do powiedzenia, ale udało mi się wykrztusić tylko nieszczęsne zdanie o fantastyce.

Gdy skończyliśmy, nie spieszyłam się ze wstawaniem, wolałam uniknąć zderzenia się z pozostałymi na korytarzu. Wiedziałam, że ta paraliżująca nieśmiałość w moim przypadku jest całkowicie normalna, że czasami na początku znajomości jestem zablokowana i nie potrafię wykrztusić z siebie słowa. Tu nagle poznałam siedem osób i nie zdziwiłam się zupełnie, że moje ciało zatrzymało pewne elementy funkcjonowania. To minie. Zawsze mijało.

Zobaczyłam, że chłopak w czarnej koszulce zawrócił i podchodzi w moim kierunku. Przeklęłam w duchu, nie udało mi się ukryć. Gdy się zbliżył, wyciągnął rękę i odezwał się:

– Cześć, nie przedstawiłem się na spotkaniu. Bartek.

– Lena – odpowiedziałam cicho. Wstydziłam się podać mu dłoń, spuściłam wzrok.

– Wiem.

– No tak.

– Może wyskoczymy gdzieś razem? Kawa, piwo, drinki?

– Mam siedemnaście lat – powiedziałam, wpatrując się w swoje trampki. Wszystko, byle uniknąć ponownej wymiany spojrzeń z przystojnym chłopakiem. To zwykle owocowało zmianą koloru na moich policzkach, a nie chciałam sobie na to pozwolić.

– A może chcesz coś zjeść?

– Powinnam już wracać.

– To jutro?

– Nie, dziękuję.

– Czyli zobaczymy się dopiero w przyszłym tygodniu? – spytał, przeczesując palcami włosy.

– Może.

Na ratunek przybyła mi Zuza, która jeszcze porządkowała kącik z kawą i herbatą.

– Weź już, stary, jej nie męcz – wtrąciła. – Bo powiem twoim rodzicom, dlaczego masz takie świadectwo.

– Stajesz na drodze prawdziwej miłości – rzucił, roześmiany, ale pożegnał się i opuścił bibliotekę.

Zuza również się roześmiała i pokręciła głową.

– Uwierz, mimo wszystko zyskuje przy bliższym poznaniu – wyjaśniła. – W którą stronę idziesz?

Wyjęłam telefon z torby, zobaczyłam kilka nieodebranych połączeń, ale je zignorowałam. Włączyłam aplikację mapy i pokazałam nowej koleżance.

– Ulica Magiery.

– Magiera – poprawiła mnie.

– To mój pierwszy dzień.

– Nieźle, mam po drodze, więc jak chcesz, mogę cię odprowadzić – zaproponowała.

– Byłoby mi bardzo miło. Jeszcze nie znam dobrze waszego miasta. Poczekasz na mnie sekundę?

Wróciłam do lady, przy której pani Kasia kończyła dzień pracy. Na kartce zatytułowanej „PIĄTEK” zapisywała zadania na następny dzień: odpisanie na maile, znalezienie dostawcy, podziękowania dla sponsora okularów VR, organizacja konkursu, reklama imprezy, posty w mediach społecznościowych i wiele, wiele innych spraw, które zupełnie nie pasowały do stereotypowej biblioteki z zakurzonymi książkami i nieuprzejmymi staruszkami w okularach pijącymi kawkę. Nie chciałam jej przeszkadzać, ale zobaczyła mnie i się szeroko uśmiechnęła.

– Co jest, skarbie? – zapytała uprzejmie.

– Przepraszam, mogę coś wypożyczyć?

– To nawet wskazane. Co byś chciała?

– Ma pani ten Kamień filozoficzny? – zapytałam, modląc się w duchu, żeby się nie zaczerwienić.

Jeżeli to była ulubiona seria ciekawego chłopaka, nie zaszkodziło jej poznać. Może jego słowa o prawdziwej miłości były tylko żartem, ale przeczytanie książki mieściło się w moim zakresie odważnych, nawet romantycznych gestów. Po chwili schowałam do torby rozczytany na wszystkie strony tom i ruszyłam za Zuzką.

– Jaki masz nick na insta? – odezwała się dziewczyna, znów z nosem w telefonie.

– Nie mam.

– To powiedz, jak cię znaleźć na fejsie. Dodałabym cię do naszej grupy.

– Tam też nie mam konta.

– Nieźle, retro. Ale telefon chyba masz? W sobotę siostra Konrada organizuje urodziny. Chcemy wpaść, żeby go wesprzeć na duchu. Wiesz, sprosi mu setkę ludzi, dlatego miło się ukryć ze znajomymi w kącie przy planszówkach. Może poznasz kogoś nowego.

– Nie wiem, czy chcę – powiedziałam cicho, ale na mojej twarzy mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech.

– To nas poznasz lepiej. Swobodniej będziesz się czuła na naszych bibliospotkaniach.

– To tak bardzo widać? – zaniepokoiłam się.

– Spokojnie, każdy by tak miał. – Zuza oderwała się na minutę od telefonu, żeby na mnie spojrzeć lub uniknąć potknięcia na nierównym chodniku. – My wszyscy razem chodziliśmy do podstawówki czy szkoły muzycznej, a tutaj przychodzimy regularnie od trzech lat. Niektórzy znają się jeszcze dłużej. Poza Lidką, ona jest od nas ciut młodsza. Pewnego dnia Bartolinio przyprowadził ją na spotkanie i miała o wiele więcej do powiedzenia niż on, więc została.

– On też dzisiaj czasami mówił coś ciekawego – odezwałam się.

Zuza popatrzyła na mnie i zmrużyła oczy. Byłam wdzięczna, że zaczynało zmierzchać i nie mogła dostrzec na moich policzkach zaróżowionego wstydu.

– To moi przyjaciele, więc muszę mówić, że są wspaniali – odezwała się dziewczyna. – Naprawdę są. Mam nadzieję, że nas polubisz. Jesteśmy na twojej ulicy. W którą stronę teraz?

– To blok mojego ojca. Tutaj mieszkam.

– Bliziutko masz. Codziennie siedziałabym w biblio.

– Tak się pewnie skończy. Nie mam żadnych planów na wakacje.

– Dołącz do nas, spodoba ci się – powiedziała Zuzka. – Należysz do osób przytulających się na do widzenia i dzień dobry?

Pokręciłam głową. Zanim roześmiana dziewczyna tylko mi pomachała i poszła przed siebie, wymieniłyśmy się numerami. Uśmiechnęłam się pod nosem. Spodobało mi się, że nowa znajoma jest tak wyczulona na niektóre sprawy. Wydawało się, że Zuza nie zwraca uwagi na otaczający ją świat, bo bez przerwy wpatrywała się w ekran swojego telefonu, a jednak od razu wiedziała, jak się zachować. To imponowało.

Sprawdziłam w papierowym notatniku kody wejścia do bloku i po chwili znalazłam się w mieszkaniu Adama.

– Gdzie ty byłaś? – usłyszałam oburzony głos dobiegający z salonu.

– W bibliotece.

– Tak długo?

– Sam kazałeś.

– Nie odbierałaś telefonu – zarzucił mi zdenerwowany ojciec.

Zmierzyłam go wzrokiem.

– W bibliotece trzeba być cicho – odpowiedziałam, choć podejrzewałam, że w bibliotece na Maczka nikt by mnie nie upomniał za hałasowanie.

– Do twojej mamy też nie mogłem się dodzwonić, bo jeszcze leci. Nie możesz się tak zachowywać.

– Przecież nic się nie stało.

– Ale mogło! Tak nie może być. Musimy ustalić jakieś zasady – gorączkował się Adam.

– Mam jedną zasadę – powiedziałam twardo, niemal podnosząc głos. – Schodzić sobie z drogi.

– Lena!

– Słuchaj. Nie chcę tutaj być, ty nie chcesz, żebym tutaj była. Musimy przetrzymać i tyle. Nie jestem dzieckiem.

– Odpowiadam za ciebie – powiedział twardo.

– Spokojnie, nie zepsuję ci reputacji, panie doktorze. Żyj, jakby mnie tu nie było.

Schowałam się w małym pokoju, który został specjalnie dla mnie uporządkowany. Mieszkanie ojca mieściło się na czwartym piętrze bloku na Bielanach i było dość spore jak dla samotnego kawalera, który większość doby spędzał na dyżurach w szpitalu lub w przychodni. Pokój, który zajęłam, służył wcześniej jako gabinet, z którego Adam podobno i tak nie korzystał.

Położyłam się na rozkładanej sofie. Przez chwilę wpatrywałam się w sufit i myślałam o minionym dniu. Rano obudziłyśmy się z mamą w hotelu, pojechałyśmy na lotnisko i tam odebrał mnie Adam. Szczegóły wakacji ustalili za moimi plecami, o co nadal byłam zła, ale obiecałam, że nie będę grymasić. Wytrzymam dwa miesiące. Mogło być gorzej. Przypomniałam sobie też wizytę w bibliotece i osobistości z kółka dyskusyjnego. Każdy i każda z nich mnie zaciekawili, niektórzy nawet bardziej. Mogłam się poświęcić i spędzać z nimi czas. Może wtedy wakacje stałyby się całkiem znośne. Wyjęłam z torby wypożyczoną książkę, żeby mieć pretekst do rozmów z chłopakiem w czarnej koszulce. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęło pięć godzin.Rozdział trzeci: Najdziwniejszy dom pod słońcem

Obudziłam się w piątkowy poranek z kacem moralnym. Nie potrafiłam sobie nawet wytłumaczyć, dlaczego całą złość skupiłam na ojcu. Powinnam być wdzięczna, że przygarnął mnie na te dwa miesiące wakacji. Poczułam wibracje i wygrzebałam z dna torby telefon komórkowy. Na ekranie wyświetlił się nieznany numer z kierunkowym +1 213. Odebrałam w ciągu kilku sekund.

– Słucham?

– Dlaczego kłócisz się z Adamem? – usłyszałam po drugiej stronie głos mamy. Widziałyśmy się zaledwie wczoraj, ale świadomość, że znajduje się tyle kilometrów ode mnie, sprawiła, że ukłuła mnie maleńka tęsknota.

– Przepraszam.

– Robi nam przysługę, a zachowujesz się jak nastolatka.

– Jestem nastolatką.

– Kochanie, wiesz, co mam na myśli. Będę musiała kończyć. Drogo wyjdzie to połączenie. Musisz w końcu zainstalować chociaż Messengera, jeśli chcesz, żebym do ciebie dzwoniła.

– Nathana nie stać na telefon?

– Nathan załatwia wszystko przez internet, nawet nie zna swojego numeru. Powiedział, że nie chce być boomerem, cokolwiek to znaczy. Muszę iść. Kocham cię. Bądź grzeczna.

Pożegnałam się z moją szaloną mamą. Szaloną w dobrym tego słowa znaczeniu, mimo wszystko. Sylwia Dąbrowska marzyła o aktorstwie, odkąd w przedszkolu wystąpiła w roli drzewa, a nie księżniczki. Postanowiła wtedy, że udowodni coś światu i zostanie największą gwiazdą w historii. Jej marzenia i postanowienia nie doprowadziły dokładnie do tego, czego chciała. Dostała się do szkoły teatralnej, ale wytrzymała tam kilka miesięcy. Nie poddawała się i ukończyła prywatny kurs. Może nie zaowocował on nowym wachlarzem umiejętności, ale poznała ludzi, dzięki którym zaczepiła się w krakowskich teatrach i zagrała kilka epizodycznych ról lub pracowała jako zakulisowa pomoc. W zeszłym roku nastąpił przełom, choć nie do końca zawodowy. Przypadkiem poznała Nathana Wildera, amerykańskiego reżysera kina klasy B, który odkrywał swoje korzenie. Od razu się zaprzyjaźnili – według słów Sylwii, ale doskonale wiedziałam, co znaczy ten eufemizm. Ku zaskoczeniu mamy Nathan został w Polsce dłużej, niż planował, i kontynuowali znajomość. Gdy zaproponował ukochanej rolę w filmie, podjęła decyzję o wyjeździe do krainy snów. Wiedziała, że w końcu dostała swoją szansę, i musiała ją wykorzystać. Tak mi to tłumaczyła.

Byłam jeszcze niepełnoletnia, a najłatwiejszym rozwiązaniem – wbrew pozorom – okazało się zamieszkanie z ojcem, którego nie widziałam od lat.

Z trudem podniosłam się z łóżka i poszłam do łazienki. W planach na dzisiaj miałam przeproszenie Adama i pójście do biblioteki. Chciałam wypożyczyć pozostałe tomy serii, którą wczoraj zaczęłam czytać. Obcy ludzie mnie ­onieśmielali. Obcy przystojni ludzie tym bardziej. Miałam nadzieję, że gdy poznam losy bohaterów ulubionej książki chłopaka, odważę się z nim porozmawiać. Może nawet udałoby mi się zgodzić na to wyjście na kawę. Uśmiechnęłam się pod nosem. To byłyby dobre wakacje, gdybym nagle zmieniła się w bardziej śmiałą osobę.

Zjadłam szybkie śniadanie i ruszyłam na ulicę Maczka. Droga do biblioteki była już oswojona i sprawiała, że Warszawa nie wydawała się taka straszna. Skręciłam w stronę działu dla dzieci i młodzieży i aż oniemiałam. Wszędzie byli ludzie. W kąciku, w którym wczoraj siedzieliśmy, grupka młodych nastolatków grała w planszówki. W innym miejscu zauważyłam rodziców z małymi dziećmi, którzy rozłożeni na wygodnych kanapach oddawali się rozmowie. Gdzieniegdzie przechodzili miłośnicy książek i wyszukiwali między regałami swoje następne lektury. Podeszłam do lady, za którą stała uśmiechnięta pani Kasia. Widok znajomej twarzy jeszcze bardziej poprawił mi humor.

– Dzień dobry – odezwałam się, zadowolona, że nie skończyło się na kiwnięciu głową.

– Cześć! Dzień dobry, cieszę się, że do nas wróciłaś. Chcesz coś wypożyczyć?

– Zastanawiałam się, czy ma pani następne części – powiedziałam, wyjmując z torby pierwszy tom przygód nastoletniego czarodzieja.

Bibliotekarka aż klasnęła w dłonie.

– Uwielbiam to uczucie, kiedy przychodzicie tak szybko po następne tomy. To jest prawdziwa magia! Już przyniosę. Wszystkie?

– Może trzy?

– To dobrze się składa, bo wszystkie egzemplarze Zakonu Feniksa mamy wypożyczone.

Zniknęła, by po chwili pojawić się znowu za ladą z naręczem sfatygowanych książek.

– Mam nadzieję, że to nie zdominuje teraz naszych spotkań. Lubię Pottera, ale bez przesady – rzuciła z uśmiechem. – Zobaczymy się w czwartek?

– Myślę, że tak.

– To cudownie!

Entuzjazm pani Kasi był zaraźliwy. Wracałam do mieszkania z wielkim uśmiechem na twarzy. Myśl o spędzeniu tych wakacji z codziennymi wizytami w bibliotece była przyjemna. Wiedziałam, że Adam dzisiaj pracuje – na lodówce wisiał terminarz. Obiecałam mamie, że postaram się dogadywać z ojcem. Postanowiłam, że pierwszym krokiem będzie ugotowanie obiadu. Nie byłam mistrzynią sztuki kulinarnej, ale nigdy nie pochorowaliśmy się po moim gotowaniu, co już uznawałam za sukces. Zadowolona, zabrałam się do obierania cebuli i oczywiście chwilę później zalewałam się łzami. Musiałam zrobić sobie przerwę, a chwila, w której stałam bezczynnie, sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mi przyniesie ta tymczasowa przeprowadzka do Warszawy. O dziwo, nie chciałam, żeby wakacje zamknęły się tylko w książkach i obiadkach. Drżącą ręką wyjęłam komórkę z torby i odszukałam numer Zuzy.

LENA

Hej. Chętnie wybiorę się jutro na te urodziny. Podasz adres?

ZUZA Z BIBLIOTEKI

Wpadniemy po Ciebie. 14.30. Ekstra! ^^

Nie miałam pewności, co oznaczają symbole na końcu wiadomości. Potrafiłam korzystać z emotikonek, ale wtedy, gdy podpowiadała je klawiatura, i zwykle i tak ich nie używałam. Pozostałe znaczki wyglądały dla mnie jak hieroglify, a ja sama czułam się nieprzygotowaną do życia badaczką. W głowie zapisałam sobie kolejne postanowienie wakacyjne: nauczyć się wszystkiego, co dotyczy moich rówieśników. Po chwili dodałam na tej niewidzialnej liście słowo „prawie”, żeby mieć czyste sumienie zarówno przy realizowaniu postanowienia, jak i szanowaniu swoich barier i pozostaniu w strefie komfortu.

Gdy Adam wrócił z pracy i zastał mnie w kuchni, miałam wrażenie, że przypomniał sobie o moim istnieniu. Może liczył na to, że zniknę po pierwszej kłótni?

– Dzień dobry – powiedziałam. – Mam nadzieję, że się nie gniewasz.

Wskazałam na obiad. Przygotowałam wegetariańskie kotlety mielone, ziemniaki z koperkiem i surówkę z sałatą lodową, pomidorkami koktajlowymi i ogórkiem.

– Skąd! Świetny pomysł z tym obiadem. Dziękuję.

Byłam niepasującym elementem układanki w uporządkowanym życiu ojca i to mi przeszkadzało. Chwilowo nie mieliśmy innego wyjścia i musieliśmy ze sobą współpracować. Pozwoliłam sobie na głęboki oddech i odezwałam się:

– Zgadzam się z tym, że powinniśmy ustalić jakieś zasady. Co powiesz na to, że zjemy i spiszemy je na kartce?

– Jasne. Możemy przywiesić na lodówce, żeby zawsze o nich pamiętać.

– Dobry pomysł.

Tym sposobem usiedliśmy wspólnie przy stole po raz pierwszy w moim świadomym życiu i zaczęliśmy jeść. Adam przyznał, że od dawna nie jadł domowego posiłku – zwykle kupował coś w stołówce w szpitalu lub zamawiał na wynos, dlatego zachwycał się każdym kęsem. Jest wiele prawdy w stwierdzeniu, że wspólne jedzenie buduje więzi. W ciągu tych kilkunastu minut zdążył się dowiedzieć, że jestem wegetarianką, że właśnie jadł mielone z zielonej soczewicy i że zakończyłam rok ze świadectwem z paskiem. On z kolei mógł się pożalić na biurokrację w swoim zawodzie i na to, że ludzie wolą słuchać celebrytów niż lekarzy i na ich opiniach opierać medyczną wiedzę.

Po skończonym posiłku przyniosłam kartkę i kolorowe pisaki.

– Dostałam kiedyś książkę o brush letteringu – powiedziałam, a na widok zdziwionej miny ojca dodałam szybko: – Nowoczesnej kaligrafii. Dobra. Moja pierwsza zasada brzmi: nie donosimy mamie na problemy między nami.

Miałam nadzieję, że zrobiło mu się choć trochę głupio, że skontaktował się z nią, gdy ta dotarła do Los Angeles.

– Jasne. Dodajmy też, że o późnym wracaniu do domu trzeba informować.

– Dobrze, ale pamiętaj, że mam siedemnaście lat. Nie mam godziny policyjnej i jutro idę na imprezę.

– Tak szybko?

– Zaprosili mnie znajomi z biblioteki – wyjaśniłam. – To może zrobisz dla mnie miejsce i dopiszę swoje wyjścia na twoim terminarzu? Dzięki temu wystarczy, że zerkniemy na lodówkę, i będziemy wiedzieć, gdzie jest druga osoba.

– Sprytne. Zapisuj. Co dalej?

– Mogę gotować, ale niedługo skończy mi się kieszonkowe na zakupy.

– Będę robić zakupy i ustawię przelew, żebyś co tydzień dostawała dodatkową, drobną sumę.

– Może być.

Milczeliśmy, wpatrując się w kartkę. Zdołaliśmy zapisać na liście tylko kilka punktów.

– Nie wiem, co możemy tu jeszcze dodać – zastanowił się Adam głośno.

– Może zostawimy kartkę i będziemy przez całe wakacje dopisywać, co nam przyjdzie do głowy?

– Bardzo dobry pomysł.

Zasady przyczepiliśmy magnesem i nastała niezręczna cisza. W końcu rzuciłam, że muszę czytać, i schowałam się w swoim pokoiku.

W sobotni poranek opuściłam mieszkanie uzbrojona w telefon z mapą. Dowiedziałam się, że kilkanaście minut dzieli mnie od sklepu papierniczego, i tam właśnie próbowałam się udać. Poza biblioteką i parkiem to było moje ulubione miejsce w każdym mieście. Uwielbiałam oglądać kolorowe karteczki, pastelowe długopisy, notesiki z milionem wzorów. Uznałam, że skoro wybieram się na urodziny, muszę przyjść z prezentem, a elegancki zestaw do origami wydał mi się najlepszym pomysłem – było to nie tylko ładne, ale zawsze mogło się przydać.

Po powrocie zaczęłam się szykować. W kwestiach mody pozostawałam wierna swojemu stylowi. Wąskie jeansy i koszula w kratę mogłyby się stać moimi znakami rozpoznawczymi, gdyby były rozpoznawalne. Z premedytacją wybierałam taki strój, bo nie lubiłam się wyróżniać. Przy okazjach – a za taką uznałam urodziny – robiłam sobie delikatny makijaż. Kolejną zaletą takiego wyglądu była oszczędność czasu. Wystarczyło rozczesać krótkie jasne włosy i już byłam gotowa.

Spakowałam prezent i czekałam pod blokiem. W końcu podjechał samochód, a za kierownicą siedział TEN chłopak. Miałam nadzieję, że znów go zobaczę. Wiedziałam, że w czwartek prawdopodobnie spotkamy się w bibliotece, ale ucieszyłam się na myśl, że spędzimy razem też sobotnie popołudnie. Oczywiście otwarcie bym się do tego nigdy nie przyznała. Na siedzeniu obok kierowcy siedziała jego siostra, a Zuza i Oliwia zajęły miejsca z tyłu. Otworzyłam drzwi i przysiadłam się do nich.

– Hej – przywitałam się.

– Cześć. Co sądzisz o smokach i jednorożcach? – odezwała się Lili z przedniego siedzenia.

– Lubię, ale jeszcze nie widziałam na żywo – odpowiedziałam z uśmiechem.

Zuza wyszczerzyła zęby.

– Och, bo właśnie rozmawialiśmy i zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam ci o jednym szczególe. Siostra Konrada, Amelka, kończy sześć lat.

– O.

Spodziewałam się stereotypowej imprezy, wypełnionej alkoholem i warszawskimi dzieciakami zadzierającymi nosa. Odetchnęłam z ulgą. Zgodnie z nowym, wakacyjnym postanowieniem miałam lepiej dostosować się do osób w moim wieku, ale myśl o szalonej imprezie rodem z serialu działała na mnie trochę przerażająco. Mama oglądała namiętnie takie programy, zachwycona blichtrem nastoletniego życia, a ja miałam ochotę jedynie krzyknąć do telewizora, żeby w końcu poszli odrabiać zadania domowe, zamiast rozbijać mafię, otwierać bary czy łazić wszędzie w negliżu.

– Zdziwiła mnie właśnie godzina – powiedziałam, zadowolona, że origami pasuje i dla dwudziestolatki, i sześciolatki.

– Nie wycofujesz się? – zapytał chłopak, patrząc na moje odbicie w lusterku.

Spojrzałam na niego i aż mnie przeszedł drobny dreszcz.

– Bartek, daj spokój, oczywiście, że nie – wtrąciła Zuza. – Jedziemy.

Uśmiechnęłam się pod nosem i spuściłam wzrok. Zapowiadał się ciekawy dzień.

– Zazwyczaj przemieszczamy się zbiorkomem lub na rowerach, ale Konrad mieszka na obrzeżach miasta i jesteśmy dziś paskudnie leniwi – dodała.

– Nie możemy dać się zwariować – wyjaśniła ­Lidka. – Ekologia jest ważna i codziennie trzeba brać ją pod uwagę przy naszych wyborach, ale główna odpowiedzialność ­powinna spaść na korporacje, nie sumienie szarego ­obywatela.

– Dobra, młoda, przynudzasz – uspokoił ją brat.

– Nie można pozwolić jej się rozgadać – szepnęła do mnie Oliwia.

– Słyszałam to! – usłyszałyśmy oburzenie z przedniego siedzenia i wybuchnęłyśmy śmiechem.

W końcu podjechaliśmy pod zdobioną bramę prawie w środku lasu. Bartek wystawił rękę przez szybę i nacisnął przycisk wideofonu.

– Dzień dobry – odezwał się mężczyzna z głośników.

– Dzień dobry, Bercik – powiedział chłopak i pomachał do kamery. – Przyjechaliśmy na urodziny Amelki. Bartek, Lidka, Oliwia, Zuzka i nasza nowa koleżanka, Lena.

– Dobrze, dobrze. Nie musisz się meldować za każdym razem – usłyszeliśmy piknięcie i po chwili brama zaczęła się otwierać.

– Bercik jest pomocą domową u Szulców – wyjaśniła Zuza, widząc moją zaskoczoną minę.

Tylko kiwnęłam głową i obserwowałam półdziki ogród, przez który przejeżdżaliśmy. Do tej pory takie sceny widziałam tylko w ekranizacjach powieści mojej ukochanej Austen. Podjechaliśmy pod odnowiony dworek i wysiedliśmy z samochodu. Od razu wybiegła do nas mała dziewczynka i wskoczyła Bartkowi na ręce.

– Cześć, smarkulo – powiedział i poczochrał ją po włosach. – Wszystkiego najlepszego.

– Masz dla mnie LEGO? – zapytała, delikatnie się odsuwając i zakładając na siebie ręce.

– A kto jest twoim najlepszym przyjacielem?

– Tata! – odparła od razu dziewczynka i zeskoczyła na ziemię.

– Ech! Wybaczam, bo sam go uwielbiam. Gdzie Kondzio?

– Lata gdzieś. – Mała wzruszyła ramionami i rozejrzała się po przyjezdnych. Zmrużyła oczy, zauważywszy mnie.

– Proszę – powiedziałam zdenerwowana, wręczając jej upominek. Nie przypuszczałam, że nawet sześciolatka mog­ła mnie stresować, ale biorąc pod uwagę okoliczności i wystawną rezydencję, która mnie onieśmielała, wybaczyłam sobie te nerwy.

– Ooo! – ucieszyła się małolata. – Wiesz, że to jest z Japonii? To taki kraj w Chinach, gdzie mieszka Mulan.

Nie udało nam się powstrzymać wybuchu śmiechu, dlatego Amelka zmierzyła nas wzrokiem. Utkwiła we mnie zaintrygowane spojrzenie i bałam się, że zacznę się pocić ze stresu.

– Jesteś narzeczoną Konrada?

– Nie, nie, nie, nie – powiedziałam szybko.

– Szkoda. Chciałam, żeby był ślub. Nigdy nie byłam na ślubie.

– Dzidku, są przereklamowane – wtrąciła się Zuzka.

– Co to znaczy?

– Hej – uspokoił je Bartek, bo zauważył, że Lidka już chce zacząć pogadankę. – Może o równości małżeńskiej nieco później. Młoda, w bagażniku masz zestaw od naszej czwórki. To łódź piracka.

Dziewczynka pisnęła i pobiegła otworzyć samochód. Równocześnie otworzyły się drzwi dworku i pojawiła się w nich korpulentna, ale przepiękna kobieta, której uśmiech widoczny był z daleka. Zbiegła po schodach i od razu wyściskała wszystkich, nawet mnie.

– Przepraszam – powiedziała. – Przyjaciele Konrada są moimi przyjaciółmi. Anna Szulc.

– Lena Dąbrowska – przedstawiłam się cicho. Mama kolegi wydawała się dziwnie znajoma.

– Piękne imię – skomentowała.

Pomyślałam, że kobieta jest taką osobą, która musi powiedzieć coś miłego, nawet jeśli to tak właściwie nieistotny szczegół jak imię, które nadano po urodzeniu.

– Konrad mówił, że od niedawna mieszkasz w Warszawie – zagaiła pani Szulc.

Miałam wrażenie, że moje ciało kłuje setka lodowatych szpilek. Nie byłam gotowa na pogaduszki z dorosłymi, przełknęłam ślinę.

– Od czwartku – powiedziałam prawdopodobnie jeszcze ciszej i zerknęłam bezradnie na Zuzkę. Na szczęście domyśliła się, że czułam dyskomfort. Znała mnie dwa dni, a już… mnie znała.

– Kiedy przyjadą dzieci? Mogę pokazać Lenie ogród? Gdzie pani zgubiła Konrada? – zasypała ją pytaniami, na które pani Szulc musiała odpowiedzieć.

Po chwili pojawił się brat solenizantki i cała uwaga skupiła się na nim.

– A gdzie Sebastian? – spytał Konrad, szukając drugiej rudowłosej głowy wśród nas.

– Musiał zostać z dzieciakami – odezwała się Oliwia.

– Ma czwórkę młodszego rodzeństwa – wyjaśniła mi Zuzka.

– Coś wymyślę – powiedział Konrad i popatrzył na mamę, prawdopodobnie licząc, że to właściwie ona coś wymyśli.

Pani Szulc od razu podjęła decyzję, że całą rodzinę Stefanowskich trzeba przywieźć na imprezę córki, więc wysłała jednego człowieka z obsługi, by to załatwił.

Przyjęcie urodzinowe rozpoczęło się punktualnie. Konrad zdradził nam, że dzieci z grupy Amelki zostały przywiezione mikrobusikiem z dwoma opiekunkami – stażystkami z przedszkola. Zazwyczaj na takie wydarzenia zapraszano też rodziców, ale większość z nich odmówiła pani Szulc udziału, tłumacząc się obowiązkami zawodowymi. Kobieta nie chciała rozczarować córki, a ta marzyła, żeby wszyscy jej najlepsi przyjaciele (dwadzieścioro dzieci) pojawili się na urodzinach. Gdy pani Szulc zaproponowała przejęcie opieki nad pociechami na całe sobotnie popołudnie, nawet rodzice z innych grup chcieli skorzystać z zaproszenia.

Wkrótce po przybyciu całej przedszkolnej ekipy pojawił się również samochód z Sebastianem i jego rodzeństwem. Dzieci od razu ruszyły do szalonej zabawy z innymi dziećmi. Mama Konrada sama organizowała wszystkie aktywności i wygibasy dla najmłodszych. Zawsze wydawało mi się, że tacy ludzie zatrudniają animatorów, a tu pani Szulc mnie zaskoczyła. Dla sześciolatków wszystkie atrakcje były wspaniałe, nawet ja byłabym zachwycona – zawody, na których koniec każde dziecko wygrało dyplom i słodycze, gigantyczna zabawa w ciepło-zimno prowadzona w rozległym ogrodzie czy pieczenie pianek przy ognisku – pomysł zaczerpnięty z ulubionej bajki małej Amelki.

W końcu zarządzono przerwę na koncert. Oliwia usiadła z gitarą pod wierzbą i zaczęła przygrywać piosenki uwielbiane przez najmłodszych. Doskonale wiedziała, jak dobrać repertuar. Przedszkolaki słuchały z zainteresowaniem i śpiewały razem z nią. Kawałek Mam tę moc wciąż był hitem i zaklinaczem młodych dziewczynek.

Trzymałam się na uboczu. Z jednej strony obawiałam się, że moja obecność przeszkadza, z drugiej wiedziałam, że prawdopodobnie nikt nie zwraca na mnie uwagi.

– Uwierzyłabyś, że grupa sześciolatków potrafi zrobić taki hałas? – zagadała Zuzka, zbliżając się. – Pomyśleć, że jeszcze niedawno sami tacy byliśmy.

– Nigdy taka nie byłam – odezwałam się.

– Jak to?

Gdybyśmy znały się nieco lepiej, opowiedziałabym jej historię o tym, jak nauczyłam się czytać. Miałam pięć lat i długo przebywałam w szpitalu na kompleksowych badaniach. Z pomocą wolontariuszy od biblioterapii nauczyłam się składać litery, sylabizować, a potem czytać całymi zdaniami. Po planowym zabiegu i powrocie do domu przeczytałam wszystkie pozycje z biblioteczki dziadków. Wielu z nich nie rozumiałam, większość nie miała żadnych ilustracji, ale tak nauczyłam się spędzać czas z nosem w książkach. Przedszkole i towarzystwo innych dzieci stały się dla mnie nudne.

– Należę raczej do cichych osób – powiedziałam zamiast tego, choć wciąż zgodnie z prawdą.

– Zdążyłam zauważyć.

– Czym zajmują się rodzice Konrada? – odważyłam się zapytać.

– Ojciec jest szefem mafii, a matka prowadzi dom publiczny.

– Serio? – Na mojej twarzy odmalowało się przerażenie.

W warszawskim świecie wszystko było według mnie możliwe, w tym takie sytuacje. Zuzka na szczęście wybuch­nęła przyjemnym śmiechem.

– No weź, to tylko żart. Spokojnie. Jego tata pochodzi z Szulców, więc podejrzewam, że część kasy odziedziczył. Prowadzi fundację i właściwie wszystko, co się tutaj w okolicy dzieje, jest w pewnym sensie zasługą jego wsparcia. Ale to tutaj… – Zuza pomachała palcem wokół ogrodu – …to zasługa jego mamy. Jest twórczynią takiej restauracji na Starych Bielanach. „Śniadaniówka”.

– Gdzieś to już chyba słyszałam – zastanowiłam się ­głośno.

– Każdy chyba słyszał. To prawdziwy warszawski hit. Od rana do wieczora możesz zjeść tam najlepsze śniadania na świecie. Czasami nawet zapraszają panią Szulc do telewizji.

– Śniadaniowej? – zapytałam i roześmiałam się, rozbawiona własnym żartem.

– Dokładnie tak. To trochę tacy nasi przybrani rodzice, wiesz? Są wspaniali dla Konrada i Amelki, ale dla naszej paczki też są dużym oparciem. Jeżeli masz problem, idziesz do nich i od razu pomogą wymyślić rozwiązanie. Co innego u Lizaków…

– Rodziców Lidki? Są złymi ludźmi?

– Gorzej. Lili i Bartolinio mają najsłodszych rodziców na świecie, takich do rany przyłóż. Dosłownie. Ciągle by tylko przytulali, pocieszali i karmili czekoladą.

– To chyba też miłe.

– I pyszne, ale czasami potrzebuje się czegoś innego. Oczywiście uwielbiam ich szalenie. Są tak zgranym małżeństwem, że można pozazdrościć. Patrzysz na ich relację i myślisz, że to przesłodzona komedia romantyczna. Wiesz, kiedyś myślałam, że są tacy tylko wtedy, kiedy mają gości, ale Lizaki mówią, że oni tak zawsze. Miłość dwadzieścia cztery na siedem. Miłe i przytłaczające równocześnie. Z kolei rodzice Sebastiana cały czas pracują. Zresztą dziwisz się im? Piątka dzieciaków na karku. Nie myśl, że są jakąś patologią. Mieli nieco pod górkę, ale już jest dobrze.

– A twoi rodzice?

– Mieszkam tylko z mamą.

– Też całe życie mieszkałam z mamą – powiedziałam. – I dziadkami.

– Wyczuwam czas przeszły?

– Wyjechała na dwa miesiące.

– I to wyjaśnia twoją obecność w Warszawie – dopowiedziała Zuzka.

Konrad wychylił się z altanki znajdującej się nieopodal basenu i nas zawołał. Towarzystwo po długich naradach wybrało grę planszową. Na stole rozłożono planszę z narysowaną mapą fikcyjnego świata, a dookoła rozstawionych było kilkaset elementów w różnych kolorach. Wskazali mi jej miejsce, wzięłam kilka kart do ręki.

– Dostaniesz smoki – powiedziała uśmiechnięta Lidka.

– Znam to z telewizji – odezwałam się, patrząc na wizerunek Daenerys. – Serial, nie grę. Moja babcia uwielbiała to oglądać.

– Musisz mieć zajebistą babcię – skomentował Bartek, wybierając krzesło naprzeciwko.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Konrad machnął ręką w stronę przyjaciela.

– Kończcie z gadaniem, tłumaczę zasady, bo Oliwia i Lena jeszcze nie grały.

Gdy zaczął wyjaśniać skomplikowane zasady, bałam się, że wyjdę na głupią, ale po półgodzinie udało się rozpocząć rozgrywkę. Ileż to było emocji! Atakowaliśmy siebie nawzajem, zawieraliśmy sojusze, pozostali przekrzykiwali się i bez przerwy śmiali. Początkowo nie rozumiałam niczego, ale Zuza wyszeptała mi kilka szczegółów i ostatecznie to właśnie ja zostałam zwyciężczynią całej rozgrywki, choć chyba pierwszy raz w życiu grałam w coś bardziej skomplikowanego niż chińczyk.

– Nie kopiesz przypadkiem w piłkę nożną? – zapytała Zuzka. – Tworzymy zgrany zespół, przydałabyś się.

Po kilkugodzinnej grze musieliśmy wrócić do zabawy z głośnymi sześciolatkami. Przekonał nas do tego duży tort urodzinowy w kształcie latarni morskiej, dzieło pani Szulc. Był przepyszny, ale duża ilość cukru sprawiła, że maluchy dostały jeszcze więcej energii i trzeba było ich pilnować na każdym kroku.

Wieczorem położyłam się na leżaku przy oświetlonym basenie. Cały dzień w towarzystwie dzieciaków okazał się dla mnie dość obciążający. Nauczyciele powinni dostawać wszystkie pieniądze świata. Nie zauważyłam nawet, kiedy podszedł Bartek i usiadł obok.

– Cześć – powiedział.

Odważyłam się uśmiechnąć.

– Słyszałaś o eksperymencie Arthura Arona?

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze i próbowałam sobie przypomnieć to nazwisko z zajęć fizyki lub chemii.

– To kanadyjski lub amerykański psycholog, który opracował teorię budowania bliskości. Wystarczy drugiej osobie zadać odpowiednie pytania i to pozwala na stworzenie dobrego związku.

Powoli pokiwałam głową z pobłażliwą miną.

– Nie wierzę w takie rzeczy.

– Dobra, skoro nie wierzysz, to niczego nie ryzykujesz. Mam propozycję. Zadajmy sobie te pytania.

Roześmiałam się. Przystojny chłopak proponował mi wzięcie udziału w eksperymencie naukowym, który miał sprawić, że się w nim zakocham. Też coś!

– Ty tak na serio? – zapytałam po chwili.

– Tak, tylko trzydzieści sześć pytań. Niczego nie ryzykujesz.

– I chcesz to zrobić teraz?

– Nie, wprowadźmy urozmaicenie. – Chłopak podniósł ręce i zaczął gestykulować. – Każde pytanie to osobna randka, a przy okazji pokażę ci moją Warszawę.

– Nie potrafiłeś mnie namówić na jedno spotkanie. Skąd pewność, że zgodzę się na prawie czterdzieści?

– A masz lepsze zajęcie na lato?

Nie pomyślałam o tym. Byłam skazana na dwa miesiące życia w stolicy, z tym zdążyłam się pogodzić. Zapomniałam jednak, że wiązało się to z próbą budowania głębokich przyjaźni czy nawet wchodzenia w związki na tak krótki czas. Z ojcem mogłam zaryzykować i inwestować uczucia, w przypadku przystojnego chłopaka odległość później tylko by to utrudniała. Chciałam się zakochać, ale już wiedziałam, że Bartek nie jest odpowiednim kandydatem.

– Dziękuję za propozycję, ale odpuszczę – powiedziałam mimo wszystko ze smutkiem w głosie. – Jeżeli moglibyśmy wracać już do domu, byłoby dobrze.

Nie dał po sobie poznać, czy przejął się moją odmową. Po prostu wstał.

– Zgarnę dziewczyny – rzucił.

Popatrzyłam za odchodzącym chłopakiem i żałowałam, że musiałam podjąć taką decyzję. Po dwóch miesiącach zostałabym ze złamanym sercem w małopolskiej wsi, a tęsknota tylko dodałaby mi zmarszczek i anibym się obejrzała, zmieniłabym się w starą dziwaczkę, którą wszystkie dzieciaki wytykają palcami.

Bezpieczniej było zakochiwać się w bohaterach literac­kich.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: