- W empik go
Córeczka pastora - ebook
Córeczka pastora - ebook
Szesnastoletnia Josefin nie wraca po lekcji śpiewu do domu. Ojciec dziewczyny – pracujący jako trener miejscowej drużyny hokejowej – zwołuje grupę ochotników, którzy przeczesują okolicę w poszukiwaniu jego córki. Sytuację utrudnia jednak zamieć szalejąca w okolicach szwedzkiego wybrzeża zwanego Höga Kusten. W tym samym czasie śledztwo rozpoczyna niedoświadczona aspirantka Kajsa Nordin. W miarę zagłębiania się w sprawę policjantka odkrywa coraz więcej tajemnic wymagających wyjaśnienia. Czy uda jej się rozwiązać zagadkę? Co się stało z Josefin? Jakie sekrety skrywa ojciec nastolatki? Kim tak naprawdę jest tytułowa córeczka pastora?
Susan Casserfelt stworzyła trzymający w napięciu thriller, który wytrzymuje porównanie z największymi produkcjami, takimi jak „Szklana pułapka” czy „Szósty zmysł”. Autorka jest niczym Bruce Willis w spódnicy: w „Córeczce pastora” daje czytelnikowi psychologiczną intrygę pełną zaskakujących zwrotów akcji.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-073-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spojrzała na szkic nowej rzeźby. Ołówek przez cały czas czyhał i gdy tylko jej myśli wędrowały w innym kierunku, skwapliwie wykorzystywał sposobność i zaczynał prowadzić na papierze własne życie.
Szczupła postać nastolatki. Zaokrąglony brzuch, wściekle zaczerniony grafitem. Szybko zmięła kartkę i cisnęła ją do ognia. Mimo to obraz wciąż tkwił pod powiekami. Gniew w spojrzeniu i dojmujące poczucie poniżenia w trzewiach ciągle w niej trwały.
Córeczka pastora pozwalała się wszystkim pieprzyć. Pocieszała się tym, że ojciec mógł być kimkolwiek w tej zapyziałej dziurze.ROZDZIAŁ 1
Przywarli do siebie jak dwa wystraszone zające. W swojej kryjówce w porcie nie czuli się dzisiaj tak bezpiecznie jak dotychczas.
Mimo że oboje mieli na sobie grube puchowe kurtki, dygotali z zimna.
– Czyli dziś wieczorem – szepnęła Jossan.
Powiedziała to tak, jakby właśnie coś do niej dotarło. Jakby ogarnęło ją jakieś przeczucie. Ulga, która nie znajdowała uzasadnienia ani w pogodzie, ani w ruderze, w której się schronili. Przez dziurawy dach śnieg sypał prosto do lodowatego wnętrza. Od czasu do czasu wpadał nawet przez szerokie szpary w podłodze. Było to możliwe, ponieważ dawny magazyn soli w połowie wisiał nad powierzchnią Bałtyku.
Ta stara ruina stanowiła pierwszą przeszkodę dla przywianej znad syberyjskiej tundry zamieci, gdzie zaczęła się dwa dni wcześniej. Za każdym kolejnym podmuchem znajdującym nową szczelinę płomień świecy niebezpiecznie łopotał. Prawie gasł, by już w następnej sekundzie rozgorzeć na nowo, i to jeszcze intensywniej.
Przynieśli świecę wczesną jesienią i postawili ją na odwróconej do góry dnem skrzynce opatrzonej napisem „Domus”.
Całowali się w zawodnym blasku płomienia.
Jossan ścisnęła jego dłoń. Odnosiła wrażenie, jakby miesiąc zamienił się w wieczność, na którą czekała i którą planowała. To prawda, ma dopiero szesnaście lat, ale jest jak na swój wiek bardzo dojrzała. Da radę. To znaczy oni dadzą radę. Nieustannie musiała sobie przypominać, że nie jest już sama. Nawet jeśli nie powiedziała mu całej prawdy, była pewna, że on jej nie zawiedzie.
Podczas gdy inni chłopcy wydawali się zainteresowani głównie tym, że pochodzi z hokejowej rodziny, wreszcie spotkała kogoś, kto ani nie grał w hokeja, ani w ogóle go nie obchodziło, kim jest jej ojciec. Co stało się szczególnie widoczne zwłaszcza w ostatnich tygodniach, kiedy wszystko kręciło się wokół Övik Cup. Turniej miał się odbyć w następny weekend, co także uwzględniła w swoich planach.
– To znowu ty? Wygląda na to, że kosmos chce nas chyba połączyć _–_ powiedziała z uśmiechem. Wciąż miała te słowa w pamięci, stały się jej mantrą. Brzmiały dorośle. Dojrzale.
Odpowiedział słabym uśmiechem To były jego słowa. Usłyszała je od niego, kiedy w krótkim czasie po raz trzeci natknęli się na siebie.
W odróżnieniu od innych nie chodził za nią krok w krok. Nie próbował jej zaimponować przechwałkami. A ona była coraz bliższa przekonania, że się w nim zakochała. Znowu ścisnęła jego dłoń, z wdzięczności, że nie jest sama.
On odebrał ten gest inaczej. Zamknąwszy oczy, pochylił się ku niej, czekając na kolejny pocałunek. Jossan pocałowała go, tym razem z zaskakującym żarem, z intensywnością, jakiej nigdy wcześniej nie doznała.
Potem zaczęła myśleć o tym, jak bardzo będzie jej brakowało młodszego brata. Do tego małego chłopca niewiele osób potrafiło dotrzeć, ale ją Joel kochał bardziej niż kogokolwiek. Chyba nawet z mamą nie czuł się tak związany.
– Chciałabym, żebyśmy zabrali ze sobą Joela.
On widział go tylko dwa razy, kiedy akurat mały był pod jej opieką. Ten dziwny dzieciak zawsze siedział spokojnie tam, gdzie go posadziła, i w ogóle nie zwracał na nich uwagi. W tej chwili jednak, kiedy byli z Jossan sam na sam, nie miał ochoty i nie zamierzał zaprzątać sobie głowy jej rodzeństwem.
– Jeszcze raz… Pocałuj mnie!
Chętnie wsunąłby rękę pod jej bluzę, ale z powodu zimna nie było to możliwe. Oboje trzęśli się jak galareta.
Nagle zamiast jej miękkich warg poczuł na ustach dotyk zimnej i wilgotnej rękawiczki.
– Pst! Tu ktoś jest – syknęła.
– Nie ma nikogo. Przecież nikt nie wie, że tu jesteśmy – wyszeptał w rękawiczkę. Jego oddech ogrzewał jej skostniałe palce.
Jossan wytrzeszczyła oczy i utkwiła wzrok w wejściu, jednocześnie intensywnie nasłuchując. Pospiesznie zdmuchnęła łopoczący płomień świecy.
On też wytężył słuch. Ale słyszał tylko, jak powietrze i woda współzawodniczą ze sobą niczym para kapryśnych solistów próbujących zagłuszyć się wzajemnie. Ich huk zlewał się w jedną potężną symfonię. Lecz zwycięzcą w tym budzącym grozę spektaklu i tak okazały się listopadowe wieczorne ciemności. Były tak nieprzeniknione, że nie mógł nawet dostrzec zarysu sylwetki Jossan. Mimowolnie zmienił język. Nagle szwedzki stał się równie niedosięgły jak ona.
Po omacku wyciągnął ku niej rękę, chciał potrzymać znajomą dłoń, porozmawiać w bezpiecznym języku, ona jednak właśnie w tym momencie się podniosła.
Ogarnięty paniką zaczął wymachiwać ramionami. Natrafił na odwróconą do góry dnem skrzynkę, która dała mu prowizoryczne oparcie, podczas gdy drugą ręką wciąż szukał czegoś bardziej stabilnego. Poczuł się niepewny i zagubiony. Gdzie jest góra, a gdzie dół? Dryfował w ciemnej wodzie, pozbawiony orientacji i równowagi.
Trzask, jakby ktoś wpadł na jakiś mebel, kazał mu odwrócić głowę i się rozejrzeć, mimo że przecież i tak nic nie widział. Ostatnia próba odzyskania poczucia bezpieczeństwa.
– Jossan…
Jej imię uwięzło mu w gardle.
Zaczął więc po cichu powtarzać swoje własne, w skupieniu, raz za razem.
– Faraz, Faraz, Faraz…
Ale to prowadziło tylko do jeszcze większej dezorientacji. Kim on właściwie jest?
Rodziło się w nim lodowate przeczucie. Przez dwanaście lat starał się nie myśleć o grubym arabskim starcu, odtrącał rodzinę, tradycję opowiadania historii, odwracał oczy od swojego kraju i nie zważał na zło. Na wszystko to, od czego uciekł.
Kiedy zamknął powieki, i tak był już pogrążony w ciemności.
Gruby staruch nie przyszedł sam. Miał ze sobą chudego kota, Kościotrupa. Obaj coś wykrzykiwali. Tak głośno, że musiał zasłonić uszy.
Insza’Allah, niech się dzieje wola Boga.ROZDZIAŁ 2
Gunvor siedziała na swoim stałym miejscu przy kuchennym stole. Zsunęła na bok koronkowe firanki i wpatrzyła się w ciemność. Ponieważ nie dostrzegła nikogo, skupiła się na pelargoniach, szukając uschniętych liści. Josefin powinna być w domu już od co najmniej godziny.
– Gdzie ona się podziewa? – ryknął Sten-Åke.
O dziwo, skierował to pytanie chyba bezpośrednio do niej.
– Na pewno zaraz przyjdzie – wymamrotała Gunvor. – Lepiej zajmij się turniejem.
– Gdybym tylko mógł. Przecież ona dobrze wie, że powinna wracać wcześnie.
Znowu wyjrzała na ulicę, w ciemność. Niepokoiła się bardziej niż zwykle. Nie mogła bowiem uwolnić się od poczucia, że stało się coś złego. Śnieg sypał coraz mocniej. Porywy wiatru zbijały pojedyncze płatki w cienkie smugi. Dla całego wybrzeża Norrlandii wydano ostrzeżenie drugiego stopnia. Na Modovägen, pięćdziesiąt metrów pod domem, od czasu do czasu przemykały reflektory samochodów.
Może Josefin zasiedziała się u którejś koleżanki i zapomniała zadzwonić? Jutro pójdzie kupić telefon komórkowy dla córki. Sten-Åke niech gada, co chce, ostatecznie dziewczyna skończyła już szesnaście lat i wszystkie jej koleżanki z Nolaskolan od dawna mają własne komórki. Gunvor wiedziała o tym.
Josefin w końcu przestała wiercić im dziurę w brzuchu. Najpierw słyszała, że jest za młoda. Potem, po szesnastych urodzinach, kiedy poszła do liceum, obowiązywała wersja, że powinna sama zarobić na telefon. No i teraz biedaczka haruje za każdym razem, kiedy we Fjällräven Center odbywa się mecz i gra drużyna Modo.
Życie z nastolatką pod jednym dachem okazało się dużo bardziej stresujące, niż Gunvor się spodziewała. Josefin, malutka, pełna życia Josefin. Czas mijał tak szybko i mała dziewczynka dorosła. Sąsiedzi przebąkiwali, że widzieli ją w pełnym makijażu na Storgatan. Na szczęście pozostała dwójka dzieci na razie szczególnie nie dawała się we znaki. U Jimmy’ego, o dwa lata starszego, wszystko kręciło się wokół hokeja.
Joel, który zaraz po Nowym Roku skończy sześć lat, przybiegł wieczorem do domu, kiedy w telewizji akurat leciał _Bolibompa_, ale nie chciał go oglądać. Właśnie wtedy zaczęli podejrzewać, że coś jest nie tak, skoro Josefin nie wróciła z młodszym bratem.
Kombinezon Joela był cały ubłocony i przemoczony do samego spodu. Mały najwyraźniej przemarzł do szpiku kości. Spytała go, czy się zsikał. Nie odpowiedział, tylko szarpnął się gwałtownie jak wyciąg na skoczni narciarskiej w mroźny dzień. Był tak samo małomówny i zamknięty jak ona.
Gunvor nalała gorącej wody do wanny, nie żałując płynu do kąpieli. Liczyła na to, że Sten-Åke nie odkryje tego luksusu niedozwolonego na co dzień. Zresztą przed Övik Cup zwykle miał inne rzeczy w głowie. Joel w milczeniu bawił się pianą, ona zaś wrzuciła brudny kombinezon do pralki i ustawiła temperaturę na sześćdziesiąt stopni, chociaż doskonale wiedziała, że na metce zalecano tylko czterdzieści.
Znowu wyjrzała przez okno. Poczuła, że mąż stoi za nią i także wygląda. Zerknęła na niego. Widziała, jak zacisnął szczęki i wysyczał coś przez zęby. Czy dobrze usłyszała? Nazwał córkę dziwką? Gula w gardle urosła. Zatykała oddech.
– Nie zamierzam dłużej tego tolerować – warknął Sten-Åke. – Koniec z tym lataniem po mieście.
Gunvor usłyszała po chwili brzęk kluczyków i głośne trzaśnięcie drzwiami w przedpokoju. Niedługo potem zobaczyła, jak jego samochód szybko rusza z podjazdu.ROZDZIAŁ 3
Faraz nie miał pojęcia, co się stało. Wyciągnął przed siebie drżące ręce. Były nabrzmiałe, sztywne i ciemne. Wpatrywał się w nie długo w słabym blasku dochodzącym z odległych lamp na skoczni. Wydawały mu się nierzeczywiste, tak jak zwykle się to dzieje, kiedy człowiek się budzi i jeszcze pijany snem odkrywa w łóżku obcą dłoń, i dopiero po chwili uzmysławia sobie, że to przecież jego ręka i właśnie na niej spał. Nagle kolejny obraz próbował przesłonić mu dłonie i pokazać, czego doświadczyły. Nie mógł już tego wytrzymać. Z niemałym wysiłkiem zdołał wsunąć je do niebieskiej puchowej kurtki. Ale o zaciągnięciu suwaka nie miał nawet co myśleć, jego palce były jak zmrożone serdelki.
Stał na skraju lasu, wytężając wzrok. Przez śnieżycę rozpoznawał zarys skoczni. Przy dobrej pogodzie silne reflektory rozświetlały cały stok, ale dzisiaj wszystko było zamazane. Z każdym nowym podmuchem wiatru ostry śnieg smagał go w twarz.
Nagle wyłonił się obraz z przeszłości. Siedział na platformie ciężarówki, która z trudem wlokła się przez góry. Miał pięć lat i był małym chudym chłopcem. Razem z nim jechali wszyscy oprócz mamy.
– Gdzie jest mama? – spytał.
Tata dał mu w twarz. W ciągu dnia było piekielnie gorąco, a nocą lodowato zimno. Po tym policzku od ojca nie miał odwagi nawet się ruszyć. Niepostrzeżenie odsunął się od niego i przybliżył do młodszej siostry mamy. Kiedy zapadł zmierzch, ciotka przytuliła go, a on zasnął w jej ramionach. Po chwili się obudził, bo coś kłuło go w policzki. Nie był w stanie otworzyć oczu, nie mógł zawołać o pomoc. Myślał, że zaraz się udusi. Wjechali w burzę piaskową, wiatr wiał przez sto dwadzieścia dni. Wiedział tylko tyle, że ciotka wciąż siedzi blisko.
Dziś nie mógł się ukryć w jej objęciach. Dziś był sam. Dlaczego stoi w ciemnym lesie i łamie sobie głowę? Czeka na kogoś? Przed kimś ucieka? Przed policją? Nie znał odpowiedzi. Co zrobił? Nie miał pewności. I gdzie jest Jossan?
Instynktownie ruszył truchtem w dół stoku jak postrzelone zwierzę. Biegł na sztywnych z zimna nogach, a za każdym razem, kiedy napierał na niego wiatr, z trudem stawiał kolejny krok.
Nadeem nie bardzo potrafił zrozumieć esemesa, którego dostał od swojego najlepszego przyjaciela, dlatego zadzwonił do niego. Faraz odebrał dopiero po kilku sygnałach. Wydawał się kompletnie skołowany. Powtórzył tylko to, co napisał w wiadomości: musi pożyczyć od niego ubranie i pieniądze. Chcąc nie chcąc, Nadeem zapakował więc rzeczy do reklamówki Konsumu, a potem wślizgnął się do pokoju braci i przetrząsnął kieszenie ich spodni. Znalazł jedną pięćsetkę i parę dwudziestek. Faraz będzie musiał mu się wytłumaczyć, kiedy przyjdzie.
Nadeem tak głęboko się zamyślił, że w ogóle nie usłyszał krótkiego dzwonka do drzwi. Dopiero kiedy matka zawołała z kuchni, żeby ktoś otworzył, ocknął się i popędził do przedpokoju, by przypadkiem nie uprzedził go nikt z rodzeństwa. Widok Faraza wprawił go w osłupienie.
– Chłopie, co ci się, kurczę, stało?
– Muszę zniknąć…
Jego głos, przeszedłszy w falset, raptem się załamał, a popłoch widoczny w oczach przejął Nadeema strachem. Z przerażeniem patrzył na przyjaciela.
Śnieg na włosach i na ubraniu zaczął się topić. Kurtka i spodnie były całe w plamach. Jedynie po dole nogawek można było poznać, że kiedyś dżinsy miały jasny kolor. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że są to plamy krwi.
– Człowieku – wykrztusił Nadeem – c oś ty, do cholery, zrobił?
Faraz w popłochu rozejrzał się dookoła.
– Jossan…
Nie zdołał wykrztusić nic więcej, ale zmusił się, by spojrzeć przyjacielowi w oczy i poprosić o to, po co przyszedł.
– Muszę zniknąć – powtórzył. – Masz ciuchy i kasę?
Piętro wyżej w wysłużonej czynszówce otworzyły się drzwi któregoś z mieszkań i po klatce schodowej rozeszło się ujadanie Al-Jazziry. Faraz próbował wepchnąć się do przedpokoju, ale Nadeem mocno trzymał klamkę i nie wpuścił go do środka.
– Daj spokój, bo jeszcze matka cię zobaczy! I wpadnie w szał. Masz – wyszeptał, podając przez uchylone drzwi sfatygowaną reklamówkę.
Faraz chwycił torbę w sztywne palce, nasłuchując w napięciu kroków na klatce schodowej.
– Kasa?
Nadeem z zakłopotaniem podał mu podprowadzone braciom pieniądze.
– Oddam ci co do grosza, przysięgam na Allaha.
– Insza’Allah – odpowiedział cierpko Nadeem.
Z wyraźną ulgą zamknął drzwi mieszkania, po czym wrócił do pokoju i stanął przy oknie. Po chwili zobaczył przyjaciela wychodzącego z bramy, przebranego już w jego stare rzeczy. Po kilkudziesięciu krokach przygarbioną postać pochłonęła śnieżyca.
Kilka godzin później Ybus wjechał bezszelestnie do Hudiksvall. Las i trasa E4 ustąpiły miejsca niedużym, ciemnym rybackim szopom oraz pojedynczym znakom drogowym, które rozświetlały opustoszałe miasteczko. Śnieg nie padał tutaj tak mocno.
W autobusie zalegała cisza. Faraz siedział z czołem opartym o szybę. Raptem jakaś upiorna twarz wyskoczyła mu tuż przed oczami. Wzdrygnął się i ogarnięty przerażeniem wpatrzył się w ciemność za oknem, ale nikogo tam nie było. Kiedy autobus mijał kolejną latarnię, ta sama twarz znów pojawiła się w szybie. To jego własne odbicie. Straszył sam siebie.
Kierowca zajechał przed dworcem autobusowym Glada Hudik i zatrzymał się przy stanowisku K. Dwaj studenci wyszli na zwnątrz, żeby zapalić i pobawić się pierwszym śniegiem tej jesieni, podczas gdy większość pasażerów próbowała spać dalej.
Faraz spojrzał ponownie na swoje odbicie i zobaczył, że upiór płacze. Dotknął policzka – był mokry.ROZDZIAŁ 4
Aspirantka policji Kajsa Nordin obróciła się na krześle. Ledwie recepcjonistka otworzyła drzwi komendy, do środka wtargnął jak burza trener drużyny hokejowej Modo, Sten-Åke „Pociąg” Wallbäck. Dopadł do lady recepcji, tuż za nim stanęła kobieta, prawdopodobnie jego żona. Miała zaczerwienione od płaczu oczy.
– Moja córka zniknęła – rzucił Wallbäck. – Kiedy wczoraj zadzwoniliśmy na policję, żeby zgłosić zaginięcie, udało nam się porozmawiać jedynie z kimś z Kramfors, kto nam poradził, żebyśmy obdzwonili wszystkich znajomych Josefin. To chyba za mało. Pora, żebyście ruszyli tyłki i zaczęli jej szukać.
– Doskonale rozumiem, że to musi być dla pana trudne – próbowała uspokoić go Kajsa. – Jak wynika ze statystyk, pańska córka wróci prawdopodobnie dzisiaj albo najpóźniej za kilka dni. Czy ma chłopaka?
To pytanie spowodowało, że trener walnął pięścią w ladę. Widząc jego wściekłość, Kajsa żałowała, że nie dzieli jej od niego szyba pancerna. Odruchowo sięgnęła do kieszeni spodni, w której trzymała autostrzykawkę z adrenaliną.
„Pociąg” przypominał jej wypchanego niedźwiedzia stojącego trzy metry dalej. Zwierzę zostało zastrzelone przez myśliwego poza limitem. Coś takiego nazywało się obroną konieczną. Niedźwiedź przypadł w udziale państwu i teraz, w pozycji na tylnych łapach, witał w roli pluszaka wszystkich interesantów przychodzących z jakąś sprawą na komendę policji w Örnsköldsvik.
– Zniknęła moja córka. Domagam się, żebyście zaczęli jej szukać. Przeczesali cały las, jak będzie trzeba. – Wallbäck wykonał zamaszysty gest ręką, jakby wskazywał wszystkie lasy wokół miasta.
Podniesiony głos wzburzonego trenera sprawił, że bezpośredni opiekun odbywającej półroczny staż aspirantki Nordin, inspektor policji Erik Karlsson, zbliżył się do nich dyskretnie.
Wyglądało na to, że oto miał do czynienia z jednym z tych licznych przypadków, kiedy doświadczony funkcjonariusz powinien wesprzeć młodą nowicjuszkę praktycznymi wskazówkami. W końcu Kajsa uczyła się w szkole policyjnej w Solna tylko dwa lata i jako aspirantka wciąż była studentką, nawet jeśli nosiła mundur i mogła korzystać z takiego samego sprzętu jak pozostali koledzy na komendzie.
– Czy wszystko w porządku? – spytał.
Kajsa potaknęła ruchem głowy, chociaż w gruncie rzeczy wcale nie miała poczucia, że sytuacja jest pod kontrolą. Erik cofnął się zatem, aby pokazać, że nie zamierza się wtrącać, zanim jednak zdążył się oddalić, Sten-Åke Wallbäck podjął decyzję za niego. Po co rozmawiać z niekompetentną początkującą policjantką, skoro ma przed sobą kogoś bardziej wykwalifikowanego?
– Ty tam, jak się nazywasz?
Erik odwrócił się w stronę doskonale znanego mu szkoleniowca.
– Erik Karlsson – odpowiedział i natychmiast tego pożałował. – Jestem przekonany, że Kajsa udzieli państwu odpowiedniej pomocy.
Wzrok Wallbäcka mówił wszystko. Nie zamierzał poświęcić już ani chwili na rozmowę z tą niedouczoną smarkulą.
– Posłuchaj mnie, Karlsson. Moja córka wczoraj poszła na lekcję muzyki do Nolaskolan i do dziś nie wróciła. Poza tym miała odebrać po drodze naszego sześcioletniego syna… – Westchnął ciężko. – Coś takiego po prostu jeszcze nigdy się nie zdarzyło.
– Rozumiem – rzekł Erik. – Jak się nazywa pańska córka?
– Josefin Wallbäck.
– A ile ma lat?
– Szesnaście. To jeszcze dziecko.
Erik pokiwał głową. Jego Sofia była piętnastolatką, ale skwapliwie wykorzystywała każdą okazję, żeby zademonstrować swoją dorosłość. W domu kłótnie wybuchały o wszystko. Ciągłe fochy przeplatane pogróżkami i nieustannym sarkaniem. Mógł sobie łatwo wyobrazić, co się będzie działo za rok, kiedy córka skończy szesnaście lat. Przecież już teraz zdarzyło mu się odebrać ją z imprezy kompletnie wstawioną, szukać po koleżankach, kiedy odmówiła powrotu do domu, przyłapał ją także na paleniu papierosów. Tak, tak, wszystko wskazuje na to – uznał w duchu Erik – że pociecha trenera raczej nie różni się od innych nastolatek w jej wieku.
– Jeśli istnieje podejrzenie, że dziecko z własnej woli nie wraca do domu, wówczas zwykle odczekujemy jeden dzień. Czy ostatnio doszło do jakiejś kłótni między wami?
– Nie, absolutnie! – warknął Sten-Åke. – Powtarzam: ona nie uciekła. Coś się stało. Zeszłej nocy skrzyknęliśmy się w kilkanaście osób w klubie i poszliśmy jej szukać, ale nie znaleźliśmy. Najwyższa pora, żebyście podjęli jakieś kroki. Musicie coś zrobić, i to zaraz!
Erik zwrócił się do matki.
– A czy pani zdaniem, pani Wallbäck, państwa córka miała jakiś powód, aby nie wrócić do domu?
Gunvor nerwowo podniosła wzrok, lecz natychmiast odwróciła spojrzenie i pokręciła głową.
– Nasza córka jest szczęśliwa! – krzyknął trener. – Nie miała żadnego powodu, żeby uciekać. Niech się pan lepiej skupi i powie, co zamierza zrobić, żeby znaleźć moją Josefin.
Wallbäck znowu się zaperzył. Erik słuchał go, lekko kiwając głową, Kajsa zaś nie przestawała notować.
– Niepotrzebnie się pan złości. To są standardowe pytania, jakie zawsze zadajemy przy zaginięciu. Mówi pan, że obdzwoniliście wszystkich znajomych. Hm… Czy córka miała pieniądze?
– Nie, żadnych większych kwot, najwyżej dwadzieścia koron.
– A czy nie brakuje pieniędzy na przykład w domowej kasie?
– Nie.
– Sprawdziła pani? – Erik skierował to pytanie do kobiety, ale odpowiedzi znowu udzielił „Pociąg”.
– Mamy stuprocentowe zaufanie do naszej córki. Josefin nigdy nie posunęłaby się do kradzieży.
– Do jakiej klasy ona chodzi?
– PA w Nolaskolan.
Erik spojrzał pytająco na Kajsę.
– Profil artystyczny – wyjaśniła aspirantka. – Jaki kierunek?
Sten-Åke popatrzył ze złością na żonę, po czym odpowiedział:
– Wokalny. Przynieśliśmy zdjęcie.
Nie podnosząc wzroku, kobieta zaczęła grzebać w swojej torebce i po chwili wyciągnęła sztywną kopertę, w jakiej zwykle otrzymuje się szkolne fotografie, a z niej wyjęła portret dziewczyny o długich jasnych włosach. Zanim podała go Erikowi, zatrzymała na nim spojrzenie.
– To z zeszłego roku – powiedziała, nie patrząc na nikogo. – Chodziła wtedy do dziewiątej klasy.
– Ale prawie się nie zmieniła – dodał Sten-Åke.
– Śliczna dziewczyna! – wykrzyknął Erik.
Równie dobrze mogłoby to być jego własne dziecko, Sofia. Poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku.
Po wyjściu Wallbäcków z komendy Erik przyjrzał się nieco uważniej aspirantce. Mimo młodego wieku wyróżniała ją pewna dojrzałość, która sprawiała, że wydawała się starsza. Była mocno zbudowana, postawna i wysoka, nawet wyższa od niego. Początkowo czuł się nieswojo, musząc zadzierać głowę, kiedy z nią rozmawiał.
Wiedział, że test sprawnościowy zdała śpiewająco. Nie bez zazdrości pomyślał, że gdyby za młodu miał takie warunki jak ona, pewnie byłby dzisiaj zawodnikiem NHL.
– To co na razie wiadomo? – spytał, usiłując nie przyjmować mentorskiego tonu.
Kajsa podniosła wzrok znad ekranu komputera.
– Co roku zgłasza się zaginięcie około siedmiu tysięcy osób. Jedna trzecia z tej liczby to niepełnoletni, a siedemdziesiąt pięć procent z nich stanowią dziewczyny. Czyli każdego roku w Szwecji znika nagle ponad tysiąc pięćset nastolatek.
Aspirantka przeniosła spojrzenie na zdjęcie Josefin.
– Większość jednak wraca do domu po jednym dniu, najdalej w ciągu trzech dni. Tylko około trzydziestu osób rocznie nie odnajduje się nigdy, a wśród tych zaginionych na zawsze dominują zwykle mężczyźni między czterdziestką a pięćdziesiątką.
Erik zaniemówił, ale szybko uznał, że Kajsa prawdopodobnie wyrecytowała mu fragment wykładu ze szkoły policyjnej. Okazało się jednak, że jest w błędzie.
– Przeprowadziłam pogłębioną analizę przypadków zaginionych dziewczyn. To nie był cytat odklepany z wykładu, jeśli tak pan sądził.
Czyżby do tego stopnia był przejrzysty, że tak łatwo odczytała jego myśli? Oboje wybuchnęli śmiechem.
– No dobrze, więc co twoim zdaniem powinniśmy zrobić z przypadkiem Josefin?
Kajsa podrapała się po głowie i wzięła do ręki zdjęcie leżące na biurku. Dziewczyna patrzyła w obiektyw z lekko przekrzywioną głową, odsłaniając zęby w szerokim uśmiechu. Była to typowa szkolna fotografia – szare ziarniste tło, dobre oświetlenie, stereotypowa poza.
– Josefin… wydaje się pilną i grzeczną uczennicą – zastanawiała się na głos aspirantka. – Przynajmniej na taką wygląda. Śpiewa. Ale tata nie sprawiał wrażenia zachwyconego wybranym przez nią profilem. Może wolałby widzieć córkę w szkole sportowej?
– Chłopak? – spytał Erik.
Kajsa wnikliwie przyglądała się fotografii, jakby chciała nakłonić widoczną na niej dziewczynę, by się do niej odezwała.
– Masz chłopaka? – zwróciła się do niej. – Jeśli tak, to chyba w wielkiej tajemnicy, bo twoi rodzice twierdzą, że z nikim się nie spotykasz. Gdzie go poznałaś? W szkole? On też śpiewa? Czy to może ktoś starszy, kogo nie widzieli nawet twoi koledzy?
– Jeśli poznaliby się w szkole, raczej nie byłoby to tajemnicą – spekulował Erik. – Nie mówiąc już o kiepskim tajmingu, jeżeli córka trenera znika tuż przed Övik Cup.
Övik Cup był coroczną imprezą, podczas której wszystkie licea sportowe o profilu hokejowym walczyły o tytuł „Najlepszego liceum hokejowego”. Dla młodych sportowców była to doskonała okazja, aby się pokazać łowcom talentów poszukującym zawodników do ligi juniorów. Kajsa pokręciła głową. Potem przypomniała sobie krzykliwe nagłówki w wieczornych gazetach sprzed roku, kiedy była jeszcze w szkole policyjnej w Solna: grożono wysadzeniem hali widowiskowo-sportowej Fjällräven Center, jeżeli Modo nie zdobędzie złota w mistrzostwach Szwecji. Groźbę wysłano na adres domowy Wallbäcka, który właśnie niedawno został zatrudniony jako jej trener. Mimo pogróżek i nowego szkoleniowca drużyna Modo nie osiągnęła w tamtym sezonie żadnych spektakularnych wyników. Ale arena stała dalej nienaruszona na swoim miejscu.
– Czy aresztowano kogoś za te pogróżki? Przecież podobno znaleziono bombę rurową w biurze, co prawda na szczęście rozbrojoną.
– Nie, nigdy nie udało się ująć jej nadawcy i sprawę umorzono. – Erik westchnął wymownie i założył nogę na nogę. – No cóż, nic nowego pod słońcem. Zabrakło materiału dowodowego. To mógł być przecież dowolny kibic Modo.
– Oni wszyscy są siebie warci – stwierdziła Kajsa. – Swoją drogą, co pan sądzi o Wallbäckach?
– Szczerze mówiąc, zachowywali się trochę dziwnie – odpowiedział Erik. – Może wskutek szoku czy braku snu, sam nie wiem. Ale gdybym był szesnastolatkiem i miał takich rodziców, chyba też dałbym drapaka.
– Tak czy siak – wtrąciła Kajsa – powinniśmy wpisać do systemu zgłoszenie o wszczęciu poszukiwań. Mogę to zrobić.
– Dobrze – zgodził się jej opiekun. – A potem trzeba się będzie wybrać do Nolaskolan i trochę się tam rozejrzeć.
Kajsa zauważyła, że Erik patrzy przez okno. Nadal sypał śnieg.
– Wyjątkowo wcześnie w tym roku, prawda?
– I to ile go już napadało – zauważył. – Ale pewnie jeszcze się roztopi, bo do zimy zostało trochę czasu.ROZDZIAŁ 5
Dziesięć minut po ósmej, kiedy otworzyły się drzwi Nolaskolan, na Facebooku nie istniała jeszcze grupa „Gdzie jest Jossan?”. W planie lekcji PA01, klasy, do której uczęszczała Josefin, na początku były dzisiaj zajęcia ze środowiska pracy i bezpieczeństwa. Nauczyciel, widząc jednak, że nie uda się przeprowadzić normalnych ćwiczeń, pozwolił uczniom podzielić się swobodnie myślami i obawami dotyczącymi zniknięcia koleżanki. Okazało się, że rodzice jednego z uczniów uczestniczyli w prywatnych poszukiwaniach poprzedniego wieczoru.
Petter rzucił pomysł, aby założyć na Facebooku grupę w celu śledzenia Jossan, co cała klasa podchwyciła z entuzjazmem. Kiedy dwadzieścia po dziewiątej rozległ się dzwonek, grupa liczyła piętnaście osób, czyli obejmowała wszystkich oprócz zaginionej dziewczyny. „Gdzie jest Jossan?” stała się najszybciej rozrastającą się grupą w szwedzkich mediach społecznościowych tego dnia. Po pierwszej przerwie dołączyło do niej dwustu trzydziestu trzech nowych członków, wpisując co najmniej siedemdziesiąt postów zawierających przypuszczenia, co mogło się stać i kto kogo widział ostatni, a także przeróżne domysły oraz modlitwy. W porze lunchu liczebność grupy przekroczyła tysiąc osób, zdecydowaną większość stanowili uczniowie Nolaskolan.ROZDZIAŁ 6
Kajsa pchnęła drzwi wejściowe budynku z żółtej cegły, w którym mieściło się liceum. Erik wszedł za nią, posapując. Przedzieranie się przez śnieg kosztowało trochę wysiłku. Co prawda pokonali na piechotę tylko dwie przecznice, ale droga prowadziła lekko pod górę i na dodatek szli pod wiatr. Erik otupał buty oblepione śniegiem.
– Chyba pora zacząć ćwiczyć – wydyszał.
– Jest aż tak źle?
– Zobaczymy, co powiesz, jak ci stuknie czterdzieści pięć lat i odłoży ci się parę oponek.
Kajsa uśmiechnęła się, kręcąc głową.
– Znowu pan przesadza. Uważam, że całkiem dobrze pan wygląda.
Erik wyraźnie się rozpromienił. W atrium szkoły panował spokój. Nieliczni uczniowie, którzy siedzieli na ławkach lub grali w bilard, spojrzeli z zaciekawieniem na parę policjantów. Każdy z nich chyba od razu się domyślił, że chodzi o Josefin.
– Sprawdziłam plan lekcji. Jej klasa ma o dziesiątej historię w sali sto pięć, ale może najpierw pójdziemy do dyrekcji. Musi wyrazić zgodę na rozmowę.
Erik skinął głową z aprobatą. Przypomniał sobie koniec szkoły swojego syna Kaspara. Niejaki pan Thomas wypowiadał się wtedy z ogromnym entuzjazmem o świetlanej przyszłości absolwentów.
– Wiesz, kto jest dyrektorem? Nadal Thomas?
Kajsa pokręciła głową.
– Thomas odpowiada tylko za przedmioty przyrodnicze i sporty specjalne. Odkąd podzielono szkołę na cztery czy pięć profili, każdy z nich ma swojego kierownika, a dyrektorką całego liceum jest Ulla Sjöstrand.
– Czy to nie przerost formy nad treścią?
Kajsa spojrzała na Erika, nie mając pewności, czy sobie z niej nie żartuje. Ale jego twarz niczego nie zdradzała.
– Od tamtej pory, kiedy pan tu chodził, sporo się zmieniło.
– Gdyby za moich czasów było liceum sportowe, zamiast policjantem zostałbym zawodowym graczem NHL. Ale jest, jak jest. Mój ojciec właśnie został zwolniony z pracy i chciał, żebym zdobył jakiś konkretny zawód. – Erik prychnął.
– Nie jest pan zadowolony ze swojej pracy?
– Nie narzekam – odpowiedział. – Chociaż trudno nie zazdrościć dzisiejszym dzieciakom. Zamiast siedzieć w ławce, grają sobie w hokeja. Mają zupełnie inne możliwości niż ja kiedyś. Wtedy człowiek mógł wybierać między biurem a fabryką. Chwała Bogu, że nie wybrałem fabryki, bo siedziałbym dzisiaj i kręcił młynka.
Kajsa wskazała mu drogę. Znalazłszy się pod drzwiami gabinetu dyrektorki Ulli Sjöstrand, zapukał energicznie.
– Dzień dobry. Nazywam się Erik Karlsson, a to jest Kajsa Nordin. Jak pani widzi, jesteśmy z policji i przyszliśmy w związku z córką trenera Wallbäcka.
– Josefin? – rzuciła dyrektorka, nie kryjąc zaskoczenia. – Czy coś się stało?
– Nie wróciła do domu po wczorajszej lekcji śpiewu.
Kobieta spojrzała na nich przerażona, po czym zaprosiła ich do środka i wskazała krzesła dla gości.
– Zna pani imiona wszystkich uczniów?
– Oczywiście, że nie, ale niektórzy trochę się wyróżniają. Jak na przykład Josefin. Jest uczennicą klasy o programie artystycznym, a pana syn też chyba do nas chodził. O ile dobrze pamiętam, miał na imię Kaspar, prawda? Obiecujący hokeista. Gra nadal?
Erik był pod wrażeniem, że dyrektorka kojarzy jego syna.
– Owszem, jest w drużynie juniorów Modo. A za rok wybiera się do was moja córka Sofia.
– Ach tak – powiedziała Ulla. – A na jaki profil?
Erik lekko się roześmiał.
– Przebąkuje coś o modzie i projektowaniu. Nie jestem pewien, czy po czymś takim można znaleźć jakąkolwiek pracę.
– To dobry i ciekawy kierunek, który gorąco polecam. – Dyrektorka sięgnęła po jakąś broszurę. – Tutaj może pan dokładnie zapoznać się z programem.
Kajsa chrząknęła dyskretnie. W końcu nie przyszli tu chyba na konsultacje w sprawie szycia.
Kobieta z przepraszającą miną wzięła do ręki teczkę i ją otworzyła.
– Na ostatniej lekcji Josefin miała wczoraj matematykę. Wspomniał pan o śpiewie… – Otworzyła inną teczkę. – Rzeczywiście, zgadza się. Niektórzy uczniowie chodzą na dodatkowe zajęcia ze śpiewu do baronowej von Hofersburg. Baronowa przyjeżdża do nas dwa razy w tygodniu. W poniedziałki i środy.
Erik gwizdnął, nie kryjąc podziwu. Kajsa nie bardzo wiedziała, o kim oni mówią. Nigdy wcześniej nie słyszała o żadnej baronowej w Örnsköldsvik.
– Czyli baronowa żyje i najwyraźniej dopisuje jej zdrowie? – zauważył Erik. – Kto by pomyślał, że zechce udzielać lekcji śpiewu.
– W gruncie rzeczy zazwyczaj tego nie robi – wyjaśniła Ulla. – Tym razem jednak sama nalegała. To naprawdę niezwykłe, ale w bieżącym roku mamy grupkę wyjątkowo utalentowanych wokalnie uczniów, których chcielibyśmy dodatkowo wesprzeć. Josefin należy do nich. A czy baronowej rzeczywiście w pełni dopisuje zdrowie, tego nie wiem… w każdym razie wizyty w szkole i kontakt z młodzieżą na pewno są dla niej miłą odmianą.
– Oczywiście. W niewielkich dawkach młodzież może mieć ożywcze działanie – skomentował Erik.
Dyrektorka roześmiała się szczerze i energicznie pokiwała głową.
– Czy moglibyśmy ewentualnie dostać adres baronowej? – wtrąciła Kajsa.
– Naturalnie – odpowiedziała Ulla. – Tylko proszę do niej najpierw zadzwonić i ją uprzedzić. Baronowa jest nietuzinkowa. Ma naturę primadonny.
Zapisała więc adres i numer telefonu na kartce i podała ją aspirantce.
– Latarnia Skags? Niedaleko Skeppsmalen? – Kajsa spojrzała z konsternacją na dyrektorkę. – To tam wolno mieszkać?
– Przecież mówiłam, że baronowa jest nietuzinkowa. Nie mam pojęcia, jak to zrobiła, ale jakimś cudem udało jej się zdobyć pozwolenie na budowę tak blisko latarni, nad samym morzem. O ile pamiętam, urodziła się w Skeppsmalen.
– Tak naprawdę przyszliśmy po to, żeby spotkać się z koleżankami i kolegami z klasy Josefin – wyjaśniła Kajsa. – Oczywiście, jeśli to możliwe. Chcemy zadać im całkiem ogólne pytania. Jeżeli pani sobie życzy, może pani być obecna przy rozmowie.
– Nie mam nic przeciwko temu – odparła dyrektorka, zaglądając znowu do pierwszej teczki. – Teraz mają akurat…
– Historię w sali sto pięć – dokończyła za nią Kajsa. – Sprawdziłam ich plan w internecie.
Ulla spojrzała zaintrygowana na młodą policjantkę.
– Chodziłam do tej szkoły trzy lata temu. Od tamtej pory niewiele się zmieniło.
– Ach! – rzuciła dyrektorka, odpędzając z irytacją muchę owocówkę. Kajsa zauważyła czerwoną plamę rozlewającą się na szyi kobiety. – W naszej szkole mamy dosyć dużo uczniów, nie sposób wszystkich zapamiętać, ale twoja twarz od początku wydawała mi się znajoma. W takim razie z pewnością sami traficie do sto piątki. W klasie jest nauczyciel, wystarczy, że on będzie obecny przy waszej rozmowie. Pozdrówcie go ode mnie.
Spiralnymi schodami na końcu atrium weszli na piętro. Ledwie znaleźli się na korytarzu, oboje otworzyli usta jednocześnie. Kajsa z uśmiechem ustąpiła swojemu opiekunowi.
– Czyli dyrektorka cię nie rozpoznała? – zauważył z przekąsem.
– No cóż, widocznie się nie wyróżniałam – odparła Kajsa. – Dostawałam dobre oceny, ale ani nie grałam w hokeja, ani nie uprawiałam skoków narciarskich. Talentu wokalnego też nie miałam. Może byłam zbyt nieśmiała. I interesowałam się czym innym.
Erik nie potrafił zrozumieć, jak dyrektorka mogła nie zapamiętać stu osiemdziesięciu centymetrów Kajsy. Lecz prawdopodobnie było tak, jak ona sama zdiagnozowała: ktoś, kto w Örnsköldsvik nie pasjonuje się hokejem czy skokami narciarskimi, po prostu nie istnieje.
– Co proponujesz?
– Poprosimy Krillego o dostęp do konta komputerowego Josefin.
– Kto to taki?
– Krille odpowiada za szkolny intranet i prowadzi stronę internetową liceum. To on przydziela konta uczniom oraz nauczycielom i może mieć do nich dostęp. Być może mejle Josefin zostały zachowane.
Znalazłszy się przed salą 105, zapukali do drzwi.
– Dzień dobry – powiedział Erik po wejściu do klasy. – Przyszliśmy w związku z Josefin, która, jak wam zapewne wiadomo, nie wróciła od wczoraj do domu. Chcemy was tylko spytać, czy ktoś nie wie przypadkiem, gdzie ona jest, albo może coś widział?
Jeden z chłopców od razu podniósł rękę.
– Założyliśmy stronę na Facebooku, gdzie każdy może wrzucić informacje.
Kajsa i Erik wymienili spojrzenia, po czym ona wyjęła mały notes i zaczęła zapisywać. Chłopak mówił dalej:
– Strona nazywa się „Gdzie jest Jossan?” i w południe miała tysiąc trzysta dwadzieścia pięć odwiedzin.
– Jak masz na imię?
– Petter.
– Świetnie, Petter – podziękował mu Erik. – Co możecie nam jeszcze powiedzieć o waszej koleżance?
Uczniowie popatrzyli na siebie niepewnie. Kajsa uzupełniła:
– Czy Jossan ma chłopaka?
Wszyscy pokręcili przecząco głowami. Aspirantka zadawała kolejne pytania:
– Czy wspominała o jakimś nieporozumieniu w domu?
Ponownie zgodny ruch głowami.
– Czy Josefin pali? Imprezuje?
Tu i ówdzie rozległ się chichot.
– Co was tak bawi? – zdziwiła się Kajsa.
– Przecież jej tata to trener Modo. Podobno chciał, żeby Jossan wybrała profil pielęgniarski. Często odbiera ją po szkole. Nie chce, żeby włóczyła się po mieście.
– Rozumiem. A co zwykle Jossan robi po lekcjach, kiedy nie przyjeżdża po nią ojciec?
– Najczęściej musi wracać szybko do domu, żeby zająć się młodszym bratem. Ale zdarza jej się wpaść do Maxa.
Kajsa doskonale wiedziała, jak to jest. W mieście nie było wielu miejsc, w których można by miło spędzić czas, zwłaszcza przy złej pogodzie. Parę kafejek i parę hamburgerowni, gdzie ewentualnie dało się posiedzieć. Max znajdował się w połowie drogi między szkołą a domem Josefin na Varvsberget.
– Czy ktoś z was był wczoraj wieczorem u Maxa?
Trzech uczniów podniosło ręce.
– Mówicie, że Josefin wstępowała tam czasem po drodze do domu?
Skinęli głowami.
– Wczoraj żaden z was jej tam nie widział?
Cała trójka zgodnie zaprzeczyła.
Kajsa czuła, że wszystkie te pytania prowadzą donikąd. Ale musi przecież być coś, co zdradzi, czym ta dziewczyna się zajmowała albo co się stało.
– Czy ktoś oprócz Josefin bierze lekcje śpiewu u baronowej von…
Nie mogła przypomnieć sobie jej nazwiska, spojrzała więc pytająco na Erika. On jednak zdawał się pochłonięty całkiem innymi myślami. Na szczęście uczniowie dobrze znali baronową i szybko uzupełnili:
– Hofersburg.
– Otóż to – potaknęła Kajsa. – Von Hofersburg. Czy wielu z was ma u niej lekcje śpiewu?
Reakcja uczniów była dosyć gwałtowna. Jedni parsknęli, inni jęknęli, a część pokręciła głowami.
– Nie – odpowiedział Petter z nutą zazdrości w głosie. – Z naszej klasy tylko Jossan chodzi na te zajęcia.
– A kto jeszcze bierze dodatkowe lekcje u baronowej? Z wypowiedzi dyrektorki wynikało, że chodzi o grupkę uczniów.
Przez klasę znów przeszła fala różnych odgłosów.
– Ktoś z trzeciej klasy, kto chce się dostać do wyższej szkoły muzycznej w Sztokholmie.
– Kto to taki?
– Nie wiemy.
– A teraz zastanówcie się dobrze – zaapelowała do nich Kajsa. – Czy wczoraj wydarzyło się coś szczególnego?
Nikt nie przypominał sobie nic takiego.
– Jak się nazywacie? – zwróciła się do trzech uczniów, którzy poprzedniego dnia byli u Maxa, i zapisała w notesie ich nazwiska.
Uznawszy, że zajęli już i tak dużo czasu, Erik wyjął swoje wizytówki i rozdał je kilku osobom w klasie.
– Jeśli coś się wam przypomni, zadzwońcie. Najmniejszy drobiazg może okazać się bardzo ważny. Chyba zdajecie sobie sprawę, co przeżywają jej rodzice i jak bardzo się o nią martwią.
Gdy już oboje znaleźli się na korytarzu, Kajsa wsunęła jeszcze głowę do klasy.
– Zapomniałam spytać o jedno. Czy Josefin ma przyjaciółkę?
Wszyscy odwrócili się ku ciemnowłosej uczennicy, a chłopak siedzący najbliżej niej szturchnął ją w bok. Dziewczyna z ociąganiem podniosła rękę.
– To chyba ja.
– Aha. A jak się nazywasz? – zwróciła się do niej Kajsa.
Spytana milczała, najwyraźniej zaskoczona zainteresowaniem jej osobą.
– Ma na imię Anna – wtrącił szybko Petter.
– Anna Umegård – potwierdziła już sama dziewczyna.
– Dziękuję – bąknęła Kajsa, zapisując nazwisko w notesie. – To na razie!
Zamknęła drzwi i dogoniła Erika, który dotarł już do schodów.
– Ładnie sobie poradziłaś – powiedział.
Aspirantka przyjrzała mu się uważnie, aby się upewnić, czy jej opiekun mówi serio. Wprawdzie nie słyszała sarkazmu w jego głosie, ale szczególnego entuzjazmu również nie zauważyła.
– Ciekawy pomysł z tą grupą na Facebooku – stwierdziła.
– Tak myślisz? – Erik spojrzał na nią, nie kryjąc sceptycyzmu. – Tylko sprzyja rozsiewaniu plotek. Zwłaszcza w tak niedużym mieście jak Örnsköldsvik. Masa dzieciaków będzie się teraz bawić w detektywów, rozpowszechniać bzdury i zacznie się nienawidzić wzajemnie. I innych.
– Och, bez przesady! – zareagowała Kajsa. – Może jednak wybierzemy się do tajemniczej baronowej?
– Zupełnie jakbyśmy nie mieli ważniejszych rzeczy do roboty niż szukanie zaginionej dziewczyny.
– Na przykład?
– A co z włamaniem jesienią do firmy Hägglund?
Kajsa westchnęła.
– Albo z kradzieżą dwudziestu trzech silników do łodzi ostatniego lata? Może byś pogrzebała przy tej sprawie? Według mnie to była liga bałtycka. Nawiasem mówiąc – dodał – niedługo kończy się nasza zmiana.
– Tak, wiem, ale powinniśmy chociaż wstąpić do gościa od internetu i sprawdzić, czy uda nam się uzyskać dostęp do konta Josefin.