Córeńki - ebook
Córeńki - ebook
Każde miasto skrywa jakieś zbrodnie. Do czasu.
Tuż przed Bożym Narodzeniem znikają bez śladu dwie aktorki warszawskiego teatru. Ciało jednej z nich zostaje wkrótce znalezione w parku Szczęśliwickim. Zaniepokojony dyrektor, będąc pod wrażeniem umiejętności śledczych Alicji Ruckiej, prosi ją o pomoc. W zamian oferuje informacje, których Rucka poszukuje. Zaintrygowana dziennikarka opuszcza przysypany śniegiem Poznań i wkracza w artystyczny światek stolicy, w którym namiętności są silne, ambicje wygórowane, a motywacje nieczyste. Czy Ruckiej uda się na czas rozpoznać, co jest teatralną fikcją, a co prawdziwą rozgrywką?
Córeńki to drugi tom serii ZŁE MIASTA. Alicja Rucka powraca, a wraz z nią kobiece spojrzenie na zbrodnie i nasze najgłębsze lęki.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6269-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NIEDZIELA, 10 GRUDNIA
Prolog
Szymon Hurko miał dość bycia frajerem. Z natury pokorny i wyrozumiały, zaczynał już tracić cierpliwość. W przeciwieństwie do tego, co myśleli o nim inni, on sam nie czuł się ofermą. Znał swoją wartość i wiedział, na co go stać. Chyba prawie na pewno tak.
Poprawił legginsy, które nieprzyjemnie piły go w kroku, i nacisnął przycisk przywołujący windę. Co prawda teraz, kiedy już postanowił popracować nad swoją kondycją, powinien się zmobilizować i zejść z jedenastego piętra schodami, ale na samą myśl o ciemnej, śmierdzącej klatce schodowej cierpła mu skóra. Winda też nie pachniała fiołkami, ale przynajmniej od czasu do czasu rozbłyskiwała krzepiącym światłem psującej się jarzeniówki. No i właśnie podjechała.
Było za późno, żeby się wycofać.
Szarozielone drzwi kabiny otworzyły się zapraszająco i Hurko z ociąganiem wszedł do środka. Westchnął ciężko i wcisnął guzik na samym dole. Ten najbardziej zużyty, z niewidoczną już cyfrą zero, która latami wżerała się w palce mieszkańców bloku przy ulicy Korotyńskiego, by w końcu całkiem zniknąć z kawałka pożółkłego plastiku.
Winda zgrzytnęła, szarpnęła i powoli ruszyła z miejsca.
Szymon obciągnął przykrótki polar i utkwił wzrok w ciemniejącej na podłodze plamie, której pochodzenia wolał się nie domyślać. Poza tym głowę i tak miał zajętą czymś, a raczej kimś innym – sobą.
Spokojnie, dasz radę, powiedział sobie w duchu i dla odwagi poklepał się po galaretowatych udach.
Zakładał, że kilka miesięcy biegania i katorżniczych ćwiczeń na siłowni mu wystarczy. Zbuduje masę, zrobi rzeźbę i zdąży z formą do lata. A wtedy kupi te cholerne rurki, które podkreślą jego nowe, kształtne łydki. To nic, że jeszcze do niedawna Szymon Hurko kpił z reumatycznej mody na noszenie przykrótkich dżinsów i nie odróżniał spinningu od stretchingu. Teraz wszystko się przecież zmieni.
Raz jeszcze wygładził polarową bluzę i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Uśmiechnął się do siebie przychylnie, a chwilę później stał już przed blokiem numer czterdzieści osiem w kolorze jagodowej konfitury.
Ulica Korotyńskiego prowadziła w głąb osiedla na warszawskich Szczęśliwicach. Zazwyczaj naszpikowana tandetą i brzydotą, teraz wydała się Hurce dziwnie czysta i przyjemnie pusta. Szymon przetarł oczy ze zdumienia i rozejrzał się dookoła.
Oblepione brudem śmietniki, pordzewiałe trzepaki, krzykliwe billboardy i inne szkaradzieństwa zniknęły pod śniegiem. W zimowej scenerii nawet ohydny pawilon handlowy na skrzyżowaniu z ulicą Urbanistów wyglądał bajkowo, jak mała, przysypana białym puchem chatka, którą z pewnością nie był.
Jedynie grudniowe powietrze dalekie było od ideału i szczypało mrozem w co tylko się dało.
Szymon Hurko odwrócił się plecami do wiatru i rozmasował zziębnięte policzki. Zrobił kilka niedbałych przysiadów, chwilę pokręcił biodrami, a potem przyciągnął nogę do trzęsącego się z zimna pośladka, najpierw jedną, potem drugą.
Rozgrzewka to najważniejszy element treningu, powtórzył w myślach za żylastym biegaczem, którego filmiki oglądał na YouTubie. Hurko zawsze uważał, że na sport lepiej się patrzy, niż w nim uczestniczy. A im dłużej teraz o tym myślał, tym mniejszą miał ochotę na bieganie.
Nie zamierzał jednak się poddawać. Nie był frajerem.
Najpierw potruchtał w miejscu. Poruszał się niezbyt zgrabnie i mało energicznie. Tyle tylko, żeby nie zmarznąć. Gdy poczuł, jak jego tętno zaczyna wchodzić na wyższe obroty, podwinął rękaw bluzy i zerknął na zegarek, w który zainwestował jedną trzecią ostatniej wypłaty. Drżącym palcem dotknął małego ekranu, uruchamiając w ten sposób swój pierwszy w życiu trening. Sekundę później ruszył przed siebie.
Pierwszych kilkadziesiąt metrów było nawet przyjemnych. Zrobiło mu się cieplej i wreszcie przestał szczękać zębami. Szymon pojaśniał z zadowolenia i odrobinę przyspieszył. Po chwili wbiegał już do parku Szczęśliwickiego, który przykrywała gruba jak bita śmietana warstwa świeżego śniegu.
Jego radość nie trwała długo.
Hurko zdążył przebiec zaledwie kilometr, gdy serce zaczęło mu walić z całych sił, a nogi zrobiły się ciężkie i twarde niczym zaschnięty beton. Kiedy na domiar wszystkiego lodowaty wiatr uderzył go prosto w twarz, cały entuzjazm bezpowrotnie zniknął. Pojawiły się za to złe przeczucia.
Początkowe plany Hurki koncentrowały się na Górce Szczęśliwickiej. Miał do niej dobiec, chwilę tam odpocząć i ruszyć z powrotem. Cała trasa, licząca nieco ponad trzy kilometry, jeszcze pół godziny temu wydawała się realna i dawała szansę na sukces. Teraz Szymon zaczął przypuszczać, że jednak się przeliczył. A najgorsze było dopiero przed nim.
Koszmar zaczął się na mostku. Tam powietrze jakby się rozrzedziło i Hurce nagle zabrakło tlenu. Przeciągnął swoje umęczone ciało przez kilka kolejnych metrów, po czym gwałtownie stanął. Pochylił się i oparł dłonie na kolanach. Wciągnął powietrze przez nos, wypuścił je ustami i tak kilka razy, dopóki przed jego oczami nie pojawiła się niewyraźna plama.
– Szymek? – zapytała z troską plama. – Dobrze się czujesz?
Hurko zamrugał, co pomogło mu odzyskać ostrość widzenia i rozpoznać sąsiadkę z piętra.
– Tak, wszystko okej – wysapał, starając się uspokoić oddech. – Trenuję – dorzucił w ramach wyjaśnienia. – A pani co tu robi? Nie za wcześnie na spacer?
– Żebyś wiedział, Szymek, że za wcześnie – mruknęła Michalska i poprawiła bordowy beret, który opadał jej na oczy. – Stopy bym nie wytknęła spod pierzyny, gdyby nie ona. – Kiwnęła głową w niewiadomym kierunku. – Muszka owocówka ma chyba większy pęcherz. O ile w ogóle ma.
Zamyśliła się na chwilę, po czym wróciła do tematu.
– Ty wiesz, że ten mój pies... – znów machnęła beretem w stronę niczego – ...sika piętnaście razy dziennie? Tyle co ja, ale ze mną nie trzeba wychodzić. No i ja nie popuszczam w windzie.
Szymon przypomniał sobie mokrą plamę, którą widział w kabinie windy, i zażenowany wbił wzrok w swoje lśniące nowością adidasy. Ostatnią rzeczą, na jaką miał teraz ochotę, było słuchanie o problemach urologicznych pani Michalskiej i jej czworonożnego pupila. Na przedostatniej pozycji uplasowało się bieganie.
– Utrapienie z tą suką, tyle ci powiem – ciągnęła tymczasem sąsiadka. – Powinnam się jej pozbyć, ale mąż by mi nie darował. – Rozejrzała się dookoła. – Kropka! Kropka, do nogi!
Michalska podciągnęła beret i niechętnie ruszyła w stronę zaśnieżonej Górki Szczęśliwickiej.
– No i gdzie polazło to niewdzięczne psisko? – wymamrotała pod nosem. – Kropka! Kropka, pokaż się! Mam cię cały czas widzieć albo wracamy do domu – zagroziła, po czym krzyknęła w stronę Hurki: – Szymek, weź no popatrz, gdzie ona może być! Oczy masz młode, to lepiej coś uwidzisz.
Hurko pacnął palcem w zegarek, zatrzymując i tak już nieudany trening, i na miękkich z wysiłku nogach poczłapał za sąsiadką. Gdy ją dogonił, przystanął i przesunął wzrokiem po okolicy. To, co początkowo wziął za niewielki kamień, zaczęło się nagle poruszać i zmierzać w przeciwnym do nich kierunku.
– Kropka! – wrzasnęła Michalska. – Kropka, do mnie!
Czarny ratlerek niespodziewanie się zatrzymał.
– Durny pies – syknęła pod nosem sąsiadka.
Z kieszeni płaszcza wyjęła woreczek z psimi smakołykami w kształcie miniaturowych kości. Tania sztuczka okazała się jak zwykle skuteczna. Po chwili Kropka ze zwisającym aż do ziemi pomarańczowym jęzorem stała tuż przy swojej pani.
– Pomóż mi – rzuciła Michalska w stronę Szymona i podała mu dyndającą smycz. Sama schyliła się, żeby przytrzymać nadmiernie pobudzonego psa.
Hurko zawahał się przez chwilę, ale w końcu przykucnął, chwycił ratlerka za obrożę i ze sprawnością, o jaką siebie nie podejrzewał, przypiął go do skórzanego paska. Już miał się podnieść, gdy zobaczył, jak dziwnie owłosiony psi język odrywa się od reszty Kropki i spada na ziemię.
– Fuj! – Skrzywił się z obrzydzeniem.
Sąsiadka obrzuciła ratlerka niechętnym spojrzeniem.
– Utrapienie z tą suką – powtórzyła, po czym chwyciła pomarańczowe coś w dwa palce i zerknęła karcąco na Kropkę. – Mam nadzieję, że go nie zagryzłaś.
– Go? – zdziwił się Szymon.
– Lisa. – Michalska pomachała mu przed nosem poszarpanym rudym futrem. – Tylko tego by brakowało. Pójdziesz sprawdzić? – Skinęła głową w stronę pagórka.
Hurko zmarszczył brwi. Nie sądził, by pies wielkości szczura był w stanie komukolwiek zrobić krzywdę, ale nie chciał teraz o tym dyskutować. Mruknął coś pod nosem i ruszył przed siebie.
Był już na górce, gdy za plecami usłyszał przeraźliwy krzyk.
– Kropka! Wracaj tutaj! Natychmiast wracaj! Do nogi! – darła się znów Michalska.
Hurko niespiesznie się odwrócił. Sąsiadka, nie większa od figurek z klocków Lego, trzęsła się, tupała i machała rękami, nie przestając wrzeszczeć na psa, którego znów nigdzie nie było widać.
Szymon postanowił nie reagować. Zrobił krok do przodu i w tym momencie poczuł, jak skórzana smycz owija się wokół jego kostek.
– Przestań – warknął na Kropkę, która nagle się zmaterializowała i biegała wokół niego jak zepsuta zabawka. – Przestań, słyszysz?!
Zaczynał się irytować. Nie mógł się ani ruszyć, ani wyplątać z zaciskającej się coraz mocniej smyczy. Z całych sił próbował utrzymać równowagę, ale ostatecznie i tak runął na ziemię, zamknąwszy przedtem oczy.
Przez chwilę leżał bez ruchu. Na policzku czuł śnieg i zmarzniętą ziemię, która pachniała błotem i zgniłą trawą.
W końcu uchylił lekko powieki. Na pierwszym planie zobaczył drżącego ratlerka, a za nim but. Damski kozak na wysokim obcasie.
Jakieś pół metra od niego leżała atrakcyjna kobieta w średnim wieku. Jej usta były sine, a twarz biała jak śnieg, który właśnie zaczął padać. Z ciemnymi włosami rozsypanymi na krótkiej rudej futrzanej kurtce przypominała Królewnę Śnieżkę w wersji zimowej. Była zdecydowanie pogrążona w śnie – śmiertelnym.
Szymon Hurko znów zacisnął powieki, a po chwili też usta. Chciał stłumić w sobie wrzask, który zaczynał już wibrować w jego wiotkim i nieumięśnionym ciele.
Wytrzymaj, nie bądź frajerem, pomyślał i wtedy usłyszał dziwne pomruki. Coś jakby mlaskanie.
Otworzył oczy. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył przed utratą przytomności, było ludzkie ucho zwisające z pyszczka zadowolonej z siebie Kropki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------